- Opowiadanie: Simeone - Nieznajomi

Nieznajomi

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy IV

Oceny

Nieznajomi

 Sze­dłem po­wo­li, ostroż­nie sta­wia­jąc kroki. Nie czu­łem obawy, że lód i śnieg ugną się pode mną. Uro­dzi­łem się w świe­cie wiecz­nej zmar­z­li­ny i byłem prze­ko­na­ny o bez­pie­czeń­stwie, kiedy stą­pa­łem po grun­cie. Za­cho­wy­wa­łem ostroż­ność, aby nie spło­szyć po­ten­cjal­nej zwie­rzy­ny.

 Kil­ka­na­ście me­trów dalej skry­ta w li­sto­wiu po­ru­sza­ła się Hope. Cza­sa­mi nie wie­rzy­łem, jak taka drob­na ko­bie­ta może cho­dzić ze mną na po­lo­wa­nia za­bi­jać zwie­rzę­ta.

 Przede mną kro­czył, rów­nie po­wo­li jak ja, przy­sa­dzi­sty męż­czy­zna z czer­wo­ną czap­ką. To on ura­to­wał mnie tam­tej nocy, któ­rej nawet nie pa­mię­tam, stając się moim ojcem. Zo­sta­łem zna­le­zio­ny sam w domu przy­kry­tym zaspą. Naj­wy­raź­niej ro­dzi­ce wy­szli na we­ran­dę, po­nie­waż już nigdy ich nie zo­ba­czy­łem. Nie tę­sk­nię za nimi, bo lu­dzie nie tę­sk­nią za czymś, czego nie po­zna­li.

 Do moich uszu do­tarł po­tęż­ny ryk – naj­wy­raź­niej w po­bli­żu znaj­do­wał się niedź­wiedź. Cóż, nie pla­no­wa­li­śmy po­lo­wa­nia na niedź­wie­dzia, ale skoro już jest w oko­li­cy…

 Nie krzyk­ną­łem do Hope i Alek­san­dra, bo oni do­brze wie­dzie­li czyj ryk usły­sze­li. Po­ro­zu­mie­wa­nie się mo­gło­by tylko wy­stra­szyć zwie­rzy­nę, a prze­cież nie o to cho­dzi­ło. Alek­san­der był przed Znisz­cze­niem my­śli­wym, więc na­uczył mnie jak po­stę­po­wać na po­lo­wa­niu i w tym mo­men­cie wy­ko­rzy­sty­wa­łem zdo­by­tą wie­dzę.

 Hope przy­bie­gła do mnie i po­wie­dzia­ła cicho:

– Lucky, z mojej stro­ny nad­cią­ga niedźwiedź.

 Mach­ną­łem ręką do Alek­san­dra po­ka­zu­jąc mu, skąd przy­by­wa zwierzę.

 Cof­ną­łem się i ukry­łem za dużym ka­mie­niem. Na­stęp­nie kuc­ną­łem, aby mieć pew­ność, że to ja pierw­szy za­ata­ku­ję. Alek­san­der znaj­do­wał się za nami – jego strzel­ba miała więk­szy za­sięg ra­że­nia, niż moja czy Hope, więc pod­czas po­lo­wań trzy­mał się na dużą od­le­głość od zwie­rzy­ny.

 Ma­syw­na, fu­trza­sta be­stia szła po­wo­li, jakby od nie­chce­nia. Wie­dzia­łem, że nie spo­dzie­wa­ła się ataku. Wy­chy­li­łem się zza skały i wycelowałem – teraz tylko kilka szyb­kich strza­łów. Hope zro­bi­ła to samo, co ja. Oj­ciec cze­kał. Nie strze­lał, bo wie­dział, że przy tej od­le­gło­ści jakaś zbłą­ka­na kula mo­gła­by tra­fić mnie albo moją sio­strę.

 Na­ci­sną­łem spust i usły­sza­łem zna­jo­my huk to­wa­rzy­szą­cy wy­strza­le ze strzel­by. Od­rzut był ogrom­ny, ale moje przy­zwy­cza­jo­ne ręce utrzy­ma­ły broń. Za­rów­no ja, jak i Hope strze­li­li­śmy jesz­cze dwa razy, zanim niedź­wiedź wydał ostat­nie tchnie­nie. Po po­lo­wa­niu cze­ka­ło na nas trud­niej­sze za­da­nie – prze­nie­sie­nie ciała zwie­rzę­cia do schro­nie­nia. Na oko wa­ży­ło ja­kieś dwie­ście kilo.

 Cię­ciem skóry ry­zy­ko­wa­łem, że mięso stra­ci na świe­żo­ści. Rzad­ko kiedy po­lo­wa­łem na ogrom­ne zwie­rzę­ta, a jak już to ofia­ra­mi sta­wa­ły się nie­do­ro­słe osob­ni­ki. Niedź­wiad­ki, nie niedź­wie­dzie.

 Z roz­my­ślań wy­rwał mnie od­głos roz­mo­wy. Dawno nie spo­tka­łem żad­ne­go czło­wie­ka, poza moją ro­dzi­ną, więc byłem tym bar­dziej za­sko­czo­ny. Oj­ciec na­uczył mnie, aby nie ufać nie­zna­jo­mym, dla­te­go zwró­ci­łem się do Hope szep­tem:

– Ktoś jest w po­bli­żu.

 Spoj­rza­ła na mnie uno­sząc brwi w ge­ście nie­do­wie­rza­nia, jed­nak po chwi­li i ona mu­sia­ła usły­szeć roz­mo­wę. Po cichu pod­sze­dłem do Alek­san­dra i po­in­for­mo­wa­łem go o od­kry­ciu. Scho­wa­li­śmy się za ka­mie­niem ob­ser­wu­jąc nad­cho­dzą­ce osoby.

 Tem­pe­ra­tu­ra spa­da­ła – przy­naj­mniej tak twier­dził ukry­ty w mojej kurt­ce ter­mo­metr. Opie­ra­łem ciało o ka­mień sta­ra­jąc się nie wy­da­wać żad­nych od­gło­sów.

– Ej patrz! Tu leży jakiś… ten no… – męż­czy­zna ubra­ny w pro­stą, ale grubą kurt­kę i czap­kę uszat­kę za­my­ślił się na chwi­lę. – No… niedź­wiedź. Kiedy ja ostat­nio wi­dzia­łem takie zwie­rzę?

 Osoba to­wa­rzy­szą­ca mu wy­da­wa­ła się bar­dziej pa­no­wać nad sy­tu­acją, więc zdję­ła z ple­ców starą strzel­bę, praw­do­po­dob­nie czar­no­pro­cho­wą, ce­lu­jąc w niedź­wie­dzia. Na­tych­miast scho­wa­łem się za ka­mie­niem, ocie­ra­łem swój po­li­czek o zimne, chro­po­wa­te i po­kry­te lodem pod­ło­że. Sły­sza­łem tylko głosy.

– On chyba mar­twy jest – ode­zwał się ktoś.

 Po chwi­li roz­legł się huk.

– Dla pew­no­ści – ten sam głos. – Nie chcesz chyba, żeby nas za­ata­ko­wał, co?

 Wtu­li­łem się w głaz jesz­cze bar­dziej, aż za­pie­kły mnie po­licz­ki. Usły­sza­łem ko­lej­ną wy­po­wiedź, nie wie­dzia­łem do kogo na­le­ża­ła:

– To, to się nada.

 Wyj­rza­łem zza ka­mie­nia. Męż­czy­zna w czap­ce uszat­ce trzy­mał piłę łań­cu­cho­wą. Przy­po­mnia­ło mi się, że kie­dyś oj­ciec taką miał.

 Scho­wa­łem się za ka­mie­niem, sły­sza­łem tylko dźwięk piły, który w końcu ustał. Naj­wy­raź­niej udało się prze­ciąć drze­wo. Tylko po co? W po­bli­żu nie za­uwa­ży­łem żad­ne­go obozu, więc te dwie osoby mu­sia­ły miesz­kać dalej. Może w opusz­czo­nej re­zy­den­cji? Było do niej ja­kieś dwieście pięćdziesiąt me­trów.

Moje roz­wa­ża­nia prze­rwa­ła wy­po­wiedź męż­czy­zny:

– Patrz jaka do­rod­na jo­deł­ka! Pięk­nie wy­glą­da!

 Za­uwa­ży­łem, że dźwi­gnę­li zna­le­zi­sko i ode­szli. Kiedy znaj­do­wa­li się na tyle da­le­ko, aby już nas nie sły­szeć, Alek­san­der po­wie­dział:

– Bę­dzie­my ich śle­dzić. Le­piej wie­dzieć o są­sia­dach, jak naj­wię­cej.

 Nie zna­łem się na dba­niu o sto­sun­ki są­siedz­kie, więc tylko po­ki­wa­łem głową i na­bi­łem strzel­bę.

***

 Trzy­ma­li­śmy się od celów na dy­stans, chcąc uniknąć wy­kry­cia. Zma­ga­łem się z do­skwie­ra­ją­cym zim­nem, czu­łem jak ręce, po­mi­mo rę­ka­wi­czek, po­wo­li za­ma­rza­ją. Tra­ci­łem czu­cie. Przez plecy prze­cho­dził mi okrop­ny dreszcz i nie wie­dzia­łem czy dam radę utrzy­mać się na no­gach.

 Jed­nak nie po­wie­dzia­łem o tym ojcu ani sio­strze. Po tym, jak wie­lo­krot­nie po­mo­gli mi, nie chcia­łem ich za­wieść. Od dawna oba­wia­łem się, że wresz­cie będę mu­siał od­pła­cić hoj­nym dar­czyń­com za pomoc.

 Byłem też cie­ka­wy, skąd wzię­li się przy­by­sze. Rzad­ko spo­ty­ka­łem ludzi, więc kiedy tylko nada­rza­ła się oka­zja na roz­mo­wę z nie­zna­jo­my­mi – chcia­łem jej do­świad­czyć. Nie­ste­ty nigdy do tego nie do­szło, gdyż Alek­san­der wolał trzy­mać się na dy­stans od ludzi, któ­rych nie znał. Pew­nie i tym razem skoń­czy się po­dob­nie, po­my­śla­łem za­ci­ska­jąc ręce moc­niej na me­ta­lu strzel­by.

 Nie­zna­jo­mi we­szli do opusz­czo­nej re­zy­den­cji. Rzad­ko za­pusz­cza­li­śmy się w te re­jo­ny – bo i po co? – ale widok tej bu­dow­li zawsze przy­pra­wiał mnie o dresz­cze. Nie zna­łem peł­nej skali bu­dyn­ków, żyłem w świe­cie pust­ki i nie­koń­czą­ce­go się lasu, a nie w mie­ście. Chęt­nie bym tam za­miesz­kał, choć oj­ciec prze­strze­gał mnie, że ten dom prę­dzej czy póź­niej za­wa­li się.

 Wy­ją­łem lor­net­kę prze­cie­ra­jąc szkło po­kry­te szro­nem. Obraz był lekko roz­ma­za­ny, ale do­brze wi­dzia­łem, jak dwój­ka męż­czyzn sta­wia drzew­ko przed re­zy­den­cją, jakby chcie­li się nim po­chwa­lić.

– Co ro­bi­my? – za­py­ta­łem ojca.

– Cze­ka­my li­cząc, że nie za­mar­z­nie­my – od­po­wie­dział.

 W tej chwi­li wydał mi się sza­lo­ny. Prze­cho­wy­wa­ny prze­ze mnie ter­mo­metr jed­no­znacz­nie wska­zy­wał na ma­le­ją­cą tem­pe­ra­tu­rę. Nie za­mie­rza­łem za­mar­z­nąć, a jed­no­cze­śnie nie za­mie­rza­łem od­mó­wić Alek­san­dro­wi. Po­zo­sta­ło tylko cze­kać.

***

 Na­de­szła noc. A tem­pe­ra­tu­ra dalej spa­da­ła. Wy­da­wa­ła się na tyle niska, aby rtęć wy­la­ła się, roz­bi­ja­jąc dno ter­mo­me­tru.

– Wra­ca­my? – za­py­ta­ła Hope trzę­sąc się z zimna.

– Nie – od­po­wie­dział Alek­san­der jed­no­znacz­nie uci­na­jąc roz­mo­wę.

 Z nieba padał śnieg. Ko­lej­ne płat­ki do­ty­ka­ły mojej twa­rzy, coraz bar­dziej zim­nej. Czu­łem dresz­cze prze­cho­dzą­ce przez skórę or­ga­ni­zmu pró­bu­ją­ce­go ra­dzić sobie z na­sta­ną sy­tu­acją. Moje ręce za­sty­gły w jed­nej pozie, przy­kle­jo­ne do chłod­ne­go me­ta­lu broni. Kurt­ka zdą­ży­ła zmok­nąć, a ja nie od­pusz­cza­łem.

 Wie­dzia­łem dla­cze­go – nie chcia­łem za­wieść to­wa­rzy­szą­cych mi osób, szcze­gól­nie ojca. Mimo, że przy­bra­ne­go, to jed­nak ko­cha­ją­ce­go mnie. Spoj­rza­łem przez lor­net­kę z na­dzie­ją, że nie­zna­jo­mi wyjdą nam na pomoc, innym nie­zna­jo­mym znaj­du­ją­cym się po­środ­ku nie­skoń­czo­ne­go puchu.

 Li­czy­łem, że znowu ktoś mi po­mo­że. Bo mam szczę­ście.

***

 Nie wie­dzia­łem czy cze­kać na pomoc, czy sa­me­mu się ura­to­wać. Go­dzi­na mu­sia­ła być późna, ale nie ozna­cza­ło to po­wro­tu do domu. Czu­łem, jak­bym zrósł się z zie­mią i moimi ubra­nia­mi. Chło­nę­ło mnie zimno.

 Chcia­łem dzia­łać. Py­ta­łem już kilka razy ojca czy zej­dzie­my na dół, ale od­po­wiedź nie zmie­nia­ła się. Nie wy­ra­ził zgody. A gdyby tak… A gdyby tak po pro­stu odejść…? Może nie do lasu, bo była noc, ale do tych nie­zna­jo­mych? Może oka­za­li­by się do­bry­mi ludź­mi?

 Wsta­łem. Do­świad­czy­łem dziw­ne­go uczu­cia – jakby mro­wie­nia w no­gach. Hope za­py­ta­ła mnie, gdzie idę, tak samo po­stą­pił Alek­san­der, ale ja zmie­rza­łem do re­zy­den­cji. Po le­że­niu w mro­zie moje nogi nie były go­to­we na ruch.

 Po­czu­łem skurcz i przy­sta­ną­łem na skra­ju zbo­cza. Po­wo­li tra­ci­łem rów­no­wa­gę, aż prze­chy­li­łem się i spa­dłem ze skar­py na sam dół.

 Ból w nodze strzelił we mnie, ni­czym nabój, który ude­rzył dzi­siaj niedź­wie­dzia. Kurt­ka była znisz­czo­na, ogar­nę­ło mnie jesz­cze więk­sze zim­no sma­ga­jąc ciało swymi ra­mio­na­mi.

 Krę­ci­ło mi się w gło­wie. Sły­sza­łem krzyk Hope. Wi­dzia­łem jej twarz, gdy mó­wi­ła, że wszyst­ko bę­dzie do­brze zwra­ca­jąc się do mnie po imie­niu. Lucky… Nie wie­dzia­łem, ale byłem pewny, że Alek­san­der sie­dzi w kry­jów­ce ob­ser­wu­jąc re­zy­den­cję. Po­trak­to­wał uciecz­kę, jako atak na swoją osobę i ogrom­ną ob­ra­zę. Lubił kon­tro­lo­wać wszyst­ko i wszyst­kich.

 Co dziw­ne, nie czu­łem stra­chu. Być może zdą­ży­łem po­go­dzić się z mor­der­czym zim­nem, któ­re­mu mu­sia­łem pod­po­rząd­ko­wać całe życie. Być może ro­zu­mia­łem, że po­mi­mo mo­je­go imie­nia, szczę­ście mu­sia­ło się kie­dyś za­koń­czyć. Od­le­cieć w ciem­ną noc i przy­tra­fić się komuś in­ne­mu.

***

 Hope po­stą­pi­ła ina­czej niż są­dzi­łem.

 Sio­stra za­czę­ła cią­gnąć mnie za barki. Wa­ży­łem ze dwa razy tyle, co ona, więc nie było to łatwe za­da­nie. Jed­nak nie mo­głem wstać. Pod masą krwi za­uwa­ży­łem kość. Puls mi wtedy na chwi­lę pod­sko­czył. Nigdy nie in­te­re­so­wa­łem się me­dy­cy­ną, ale kie­dyś zna­la­złem książ­kę opi­su­ją­cą po­stę­po­wa­nie w razie ura­zów. Nigdy nie mia­łem oka­zji do wy­ko­rzy­sta­nia tej wie­dzy. Aż do dzi­siaj.

– Po­trze­bu­ję… deski i… i… sza­li­ka – wy­du­ka­łem.

– Co? – za­py­ta­ła Hope.

– Trze­ba… – mia­łem trud­no­ści ze sku­pie­niem się. I nie z po­wo­du bólu, a z zimna, które za­wład­nę­ło całym moim ukła­dem ner­wo­wym. – Usta­bi­li­zo­wać kość… Po­trze­bu­ję… Deski i szala…

– Już za chwi­lę, tylko wej­dzie­my do domu – od­po­wie­dzia­ła.

***

 Hope za­pu­ka­ła do drzwi. Śnieg padał coraz moc­niej. My­śla­łem, że świat chce za­ko­pa­nia mo­je­go ciała pod pokrywą bia­łe­go puchu. Od­dy­cha­łem coraz głę­biej, aby od­wró­cić uwagę od zimna spra­wia­ją­ce­go mi jesz­cze więk­szy ból niż otwar­te zła­ma­nie.

 Za­su­wa, na którą za­mknię­te było wej­ście skrzyp­nę­ła, a na­stęp­nie drzwi uchy­li­ły się. Wy­glą­da­ła z nich ko­bie­ta w śred­nim wieku ubra­na w kurt­kę za­pi­na­ną na suwak. Wie­dzia­łem, że teraz to na niej spo­czy­wa moje życie i od jej łaski za­le­ży czy jutro rano obu­dzę się.

– Ko­cha­nie, zo­bacz! Nie­spo­dzie­wa­ny gość przy­był do nas w wi­gi­lij­ną noc! – krzyk­nę­ła od­wra­ca­jąc głowę do wnę­trza domu.

 Wy­da­wa­ła się… pod­eks­cy­to­wa­na. Ja może rów­nież od­czuł­bym po­dob­ną emo­cję, gdyby nie gro­zi­ło mi za­mar­z­nię­cie, a moja noga nie do­zna­ła­by otwar­te­go zła­ma­nia.

– Czy mo­że­my wejść? – za­py­ta­ła Hope. – Mój brat zła­mał nogę, trze­ba go opa­trzyć.

 Ko­bie­ta sto­ją­ca w wej­ściu do re­zy­den­cji, wy­ba­wi­ciel­ka, po­ki­wa­ła głową. Sio­stra wtasz­czy­ła mnie do środ­ka. Znowu wró­ci­ło szczę­ście wy­ry­te w moim imie­niu.

– Jak mo­że­my wam pomóc? – za­py­ta­ła nie­zna­jo­ma.

– Po­trze­bu­ję… ka­wał­ka drew­na… i szala… albo grubą linę – po­wie­dzia­łem.

 Ko­bie­ta po­spiesz­nie wy­szła z hallu, praw­do­po­dob­nie w po­szu­ki­wa­niu po­trzeb­nych ma­te­ria­łów. Za­wsze chcia­łem przyj­rzeć się temu do­mo­wi – tak ta­jem­ni­cze­mu i jed­no­cze­śnie pięk­ne­mu, ale dzi­siaj nie mia­łem siły. Za­mkną­łem oczy cze­ka­jąc na pomoc.

 Po chwi­li usły­sza­łem męski głos:

– Czy­ta­łeś „Pod­sta­wy prze­trwa­nia, czyli jak ra­dzić sobie, gdy zbłą­dzisz na szla­ku”?

– Tak – od­po­wie­dzia­łem nie otwie­ra­jąc oczu, je­dy­nie wsłu­chu­jąc się w głos roz­mów­cy. Nie mia­łem siły nawet na naj­prost­sze czyn­no­ści. – Skąd wie­dzia­łeś?

– Kie­dyś od­wie­dzi­łem miej­ską bi­blio­te­kę i zna­la­złem tam cie­ka­we zbio­ry – od­po­wie­dział męż­czy­zna. – A ty?

 Nie­zna­jo­my praw­do­po­dob­nie pró­bo­wał mnie za­ga­dać, abym za­po­mniał o bólu. Od­po­wie­dzia­łem:

– Kie­dyś spo­tka­łem ciało za­mar­z­nię­te­go nie­szczę­śni­ka. Chyba ta książ­ka nie po­mo­gła mu, gdy zbłą­dził na szla­ku.

 Osoba roz­ma­wia­ją­ca ze mną par­sk­nę­ła śmie­chem. Szcze­rym śmie­chem. Rzad­ko sły­sza­łem coś ta­kie­go w świe­cie, gdzie każ­de­go dnia trze­ba wal­czyć o prze­trwa­nie. Ten dom wy­da­wał mi się na­miast­ką nor­mal­no­ści.

 Ko­bie­ta wró­ci­ła trzy­ma­jąc szal i chudą deskę oraz płyn do od­ka­ża­nia i wa­ci­ki – luk­sus w tym świe­cie.

– Dobra, co teraz?

– Ja to zro­bię, Marto – po­wie­dział męż­czy­zna.

 Marta ustą­pi­ła, a nie­zna­jo­my, cho­ciaż teraz już bar­dziej zna­jo­my, przy­stą­pił do sta­bi­li­zo­wa­nia zła­ma­nej kości. Otwo­rzy­łem oczy i za­uwa­ży­łem, że za­czął od prze­czysz­cze­nia pa­skud­nej rany i cho­ciaż nie było to wiele, to mogło po­wstrzy­mać wda­nie się za­ka­że­nia przy­naj­mniej na chwi­lę. Nie na­sta­wił kości, a je­dy­nie do za­bez­pie­czo­nej wa­ci­ka­mi nogi przy­wią­zał sza­li­kiem kawał drew­na.

– Jak się na­zy­wasz? – za­py­tał nie­spo­dzie­wa­nie. – Ja mam na imię Ka­idan.

– Lucky – od­po­wie­dzia­łem nie­pew­nie.

– Wy­jąt­ko­wo traf­ne imię. No chodź, teraz trze­ba coś zjeść.

 Hope po­ki­wa­ła głową, chyba prze­ko­na­ła się do Ka­ida­na i Marty. Poza tym mu­sia­ła czuć zimno, a tutaj mogła się ogrzać.

 Za­sta­na­wia­łem się, co miała na myśli Marta mó­wiąc o „przy­by­ciu nie­spo­dzie­wa­ne­go go­ścia w wi­gi­lij­ną noc”.

***

– Je­ste­ście tu tylko we dwój­kę? – za­py­ta­łem nie ukry­wa­jąc cie­ka­wo­ści. Sie­dzia­łem tuż obok trza­ska­ją­ce­go w ko­min­ku ognia, aby ogrzać prze­mar­z­nię­te ciało.

– Wła­ści­wie to nie – od­po­wie­dział Ka­idan. – Mamy có­recz­kę. Po­dró­żu­je też z nami pe­wien męż­czy­zna, któ­re­go spo­tka­li­śmy po dro­dze.

– Po dro­dze dokąd?

– Do nikąd. Lubię zmie­niać miej­sca za­miesz­ka­nia. Uro­dzi­łem się bar­dzo da­le­ko stąd i po­dró­żo­wa­łem jesz­cze przed koń­cem świa­ta.

 Na chwi­lę za­pa­dła cisza. Wresz­cie ją prze­rwa­łem:

– O ja­kich świę­tach mó­wi­łaś na wej­ściu, Marto?

 Marta ro­ze­śmia­ła się, jakby usły­sza­ła bar­dzo dobry żart. Nie ro­zu­mia­łem dla­cze­go to robi. Po­wtó­rzy­łem py­ta­nie:

– O ja­kich świę­tach mó­wi­łaś na wej­ściu?

 Ka­idan dalej się śmiał, ale Marta od­par­ła:

– Jak to ja­kich? Mó­wi­łam o Świę­tach Bo­że­go Na­ro­dze­nia!

– Bo­że­go Na­ro­dze­nia? – spy­ta­łem. – Nic mi to nie mówi.

– Toż to naj­pięk­niej­sze świę­to, jakie ist­nie­je! Co roku 25 grud­nia ob­cho­dzo­na jest rocz­ni­ca na­ro­dzin Boga. Przed apo­ka­lip­są było to chyba naj­po­pu­lar­niej­sze świę­to na całym świe­cie – rze­kła Marta.

– A o co mia­łaś na myśli mó­wiąc o nie­spo­dzie­wa­nym go­ściu?

– To taka tra­dy­cja – od­par­ła. – Przyj­mo­wa­nie nie­zna­jo­mych w wi­gi­lię.

– Mój oj­ciec uznał­by to za nie­roz­sąd­ne – po­wie­dzia­łem.

Za­pa­no­wa­ła cisza.

– A ta jodła na wej­ściu? – za­py­ta­ła Hope.

– To cho­in­ka. W zgo­dzie z tra­dy­cją po­win­ni­śmy ją przy­stro­ić, ale nie mamy ozdób – rzekł Ka­idan.

 Po­my­śla­łem, że świę­ta mogą oka­zać się nie­sa­mo­wi­te. Byłem już znu­dzo­ny mo­no­to­nią życia z ojcem, matką i sio­strą. Teraz przy­szedł czas na coś no­we­go.

– A dzi­siaj jest wi­gi­lia. Bę­dzie­my jeść i roz­ma­wiać przy stole, a jutro się bawić – po­wie­dzia­ła nagle Marta.

 Wizja wi­gi­lii i dłu­giej roz­mo­wy z kimś kogo nie znam, z kimś kto zwie­dził świat ku­si­ła.

 Za­mkną­łem oczy sku­pia­jąc się na ję­zo­rach ognia sma­ga­ją­cych moje ciało. Prze­ska­ku­ją­cych po nim i wzma­ga­ją­cych w ukła­dzie ner­wo­wym re­ak­cje na cie­pło. Sły­sza­łem, jak córka Ka­ida­na oraz Marty zbie­ga na dół krzy­cząc, że udało jej się na­ry­so­wać cho­in­kę. Chyba spoj­rza­ła na mnie, bo po­wie­dzia­ła:

– Nowy wujek?

 A na­stęp­nie mu­sia­ła za­uwa­żyć Hope:

– I cio­cia?

 Sie­dzia­łem tak, czu­jąc, że wresz­cie żyję, a nie eg­zy­stu­ję.

 I wtedy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Przez dłuższy czas miałam problem z umiejscowieniem akcji. Najpierw wrażenie, że to gdzieś w okolicach bieguna, potem okazuje się, że mają piły spalinowe i choinki… Element fantastyczny wyskakuje na samym końcu jak deus ex machina.

Termometr w kurtce raczej podawałby zafałszowane wyniki, czyż nie?

Interpunkcja kuleje, czasami jeszcze jakieś drobiazgi się sypią.

Rzadko zapuszczaliśmy się w tej rejony – bo i po?

Literówka i chyba słówko zjadłeś.

 Ból w nodze uderzył we mnie, niczym śrut, który uderzył dzisiaj niedźwiedzia.

To niedźwiedzia da się zabić śrutem? Czy śrutówka ma taki duży odrzut jak pokazany na początku?

Babska logika rządzi!

Dzięki za przeczytanie mojego opowiadania, Finklo!

Przez dłuższy czas miałam problem z umiejscowieniem akcji.

Wydaję mi się, że miejsce akcji nie ma tutaj zbyt wielkiego znaczenia.

Element fantastyczny wyskakuje na samym końcu jak deus ex machina.

Czy naprawdę świat post-apo nie wystarczy?

Pozostałe błędy poprawione.

Pozdrawiam

All in all, it was all just bricks in the wall

No, postapo niby wystarczy, ale wcześniej go nie widać. Obstawiałam Innuitów, może jakąś ekspedycję polarną… Dopiero na końcu okazuje się, że to całkiem nie tak. Jednak – gdyby nie wyskoczyło, to w historii wiele by się nie zmieniło.

No i co to była za apokalipsa, jeśli niedźwiedzie i jodły mają się nieźle?

Babska logika rządzi!

Dzięki za przeczytanie, Ando.

All in all, it was all just bricks in the wall

Intrygujące opowiadanie i ładnie napisane, mimo literówek. Ciekawie kreujesz niepokojace relacje pomiędzy Luckim i Aleksandrem, sugestywnie przedstawiasz chłód i pustkę, wciągasz czytelnika w swój świat. Dobra robota.

Garść uwag:

że to ja pierwszy zaatakuje

czy ją pierwszy zaatakuje niedźwiedź, czy ja pierwszy zaatakuję? To ważna decyzja :)

Piszesz, że Hope kryje się w listowiu, ale w tundrze, w zimie, na wiecznej zmarźlinie chyba trudno o listowie.

 

Aby wybrzmiała w pełni metanoja bohatera, który najpierw drży ze strachu przed Aleksandrem, a potem jednak odchodzi, zabrakło mi podkreślenia punktu zwrotnego, dlaczego Lucky odważył się odejść, co go do tego pchnęło? Miałam wrażenie, że zabrakło tu pomysłu.

 

Udane opowiadanie świąteczne! Pozdrawiam!

 

 

 

 

Dzięki za komentarz i pozytywną opinię, Chalbarczyk!

czy ją pierwszy zaatakuje niedźwiedź, czy ja pierwszy zaatakuję? To ważna decyzja :)

A przepraszam. Wkradła mi się dość znacząca literówka. Poprawione.

Piszesz, że Hope kryje się w listowiu, ale w tundrze, w zimie, na wiecznej zmarźlinie chyba trudno o listowie.

Miejsce akcji nie jest określone.

Aby wybrzmiała w pełni metanoja bohatera, który najpierw drży ze strachu przed Aleksandrem, a potem jednak odchodzi, zabrakło mi podkreślenia punktu zwrotnego, dlaczego Lucky odważył się odejść, co go do tego pchnęło? Miałam wrażenie, że zabrakło tu pomysłu.

Faktycznie mogłem pokusić się o wyraźny i jednoznaczny punkt zmiany zdania Lucky’ego.

Pozdrawiam

All in all, it was all just bricks in the wall

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dzięki za przeczytanie.

All in all, it was all just bricks in the wall

250 metrów – w tekście beletrystycznym liczebniki słownie.

 

Przykład, gdzie usunięcie dookreśleń pomogłoby bardzo. Mas z tego typu niepotrzebnej "waty słownej" trochę w tym tekście. Warto też sobie czytać te zdania na głos,. jeśli masz wątpliwości (bo masz, prawda? ;-) ):

Trzymaliśmy się od celów na dystans, unikając wykrycia. Zmagałem się z coraz mocniej doskwierającym zimnem, czułem jak ręce, pomimo rękawiczek, powoli zamarzają. Traciłem czucie.

"Od celów" imo niepotrzebne, a niezgrabne. Dookreślenie zimna niepotrzebne. Informacja o zamarzających rękach + tracenie czucia – imo redundantne (lub zdanie do przeredagowania pod kątem przekazania informacji głównej, tj utraty czucia w rękach).

Capisci?

 

 

A to przezabawne i udane:

 

 Nie znałem się na dbaniu o stosunki sąsiedzkie, więc tylko pokiwałem głową i nabiłem strzelbę. Na wszelki wypadek.

I usunięcie drugiego zdania wręcz wzmogłoby efekt.

 

Zwracam na to uwagę, bo narracja przez te niepotrzebne dookreślenia i łagodną zaimkozę wydaje się nieporadna, a stosunkowo łatwo to zmienić odkładając tekst na co najmniej dzień, a najlepiej tydzień lub dwa i czytając ponownie. Przy tym kolejnym czytaniu należy oczywiście dokonać rzezi wyrazowej.

Dialogi wychodzą ci o wiele lepiej, chociaż nadal nie da się rozróżniać poszczególnych postaci po samych kwestiach (bez didaskaliów). Ale spokojnie, to przyjdzie z czasem i kolejnymi pisanymi tekstami.

 

Klimat mroźnej postapo i świątecznego zwyczaju bardzo udany. Niezrozumiałe jest, dlaczego Aleksander upierał się przy pozostawianiu w kryjówce mimo śmiertelnego ryzyka związanego z zimnem, nie dajesz czytelnikowi żadnych wskazówek w tej materii i budzisz do życia łotdefaki. Pomijam już porzucenie zdobyczy (nie ma tam padlinożerców, którzy by ją zaiwanili? Jakiś ekosystem musiał funkcjonować, skoro protagoniści polowali, a bywało, że pojawiały się niedźwiedzie, czyli szczyt łańcucha pokarmowego). Motywacja protagonisty, prezentowana w narracji, bardzo naiwna – być może warto dookreślić jego wiek, by zdawała się bardziej naturalna?

 

Pozdrawiam i pisz dalej!

 

P.S. Użytkownikom przypominam, że Biblioteka w założeniu nie jest miejscem na teksty z błędami lub z istotnymi wadami w konstrukcji/logice tekstu. Już jeden tekst w tym konkursie, zawierający błędy, użytkownicy do Biblioteki wypromowali – może jednak warto się zastanowić, zanim odda się głos, przynajmniej jeden dzień na cooldown period, hm?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Hej,

 

mam sporo problemów z tym tekstem. Chciałbym mieć więcej informacji – gdzie znajdują się bohaterowie, jakie relacje ich łączą, dlaczego zachowują się tak a nie inaczej. Myślę, że można by ładnie rozwinąć tę historię, podsycić atmosferę i lepiej zbudować napięcie, gdyby czytelnik miał więcej informacji o świecie przedstawionym i bohaterach.

Kilka potknięć miałem też z termometrem pod kurtką, polowaniem na niedźwiedzia, zamarzaniem bohatera czy złamaniem nogi. Przydałoby się zrobić porządny research i lepiej opisać tego rodzaju akcje – jest sporo literatury traperskiej, z polowań np. w okolicach wielkich jezior na pograniczu Kanady z USA, jest trochę literatury związanej z życiem na Syberii.

Bardzo za to podoba mi się końcówka. Cały czas pamiętałem o tym ojcu, który czeka z nabitą bronią i w sumie nie wiadomo, co będzie dalej :)

 

Kika jeszcze bardziej szczegółowych uwag poniżej:

 

Nie tęsknie za nimi, bo ludzie nie tęsknią za czymś, czego nie poznali.

“Tęsknię”.

 

Ojciec czekał. Nie strzelał, bo wiedział, że przy tej odległości jakaś zbłąkana kula mogłaby trafić mnie albo moją siostrę.

Nagle okazuje się, że są rodziną? Zaskoczony jestem ;)

 

Przez plecy przechodził mnie okropny dreszcz i nie wiedziałem czy dam radę utrzymać się na nogach.

Jednak nie powiedziałem o tym ojcu lub siostrze. Po tym, jak wielokrotnie pomogli mi, nie chciałem ich zawieść.

W ten sposób naraża na niebezpieczeństwo wszystkich, cóż za brak profesjonalizmu :(

 

Przechowywany przeze mnie termometr jednoznacznie wskazywał na malejącą temperaturę.

Jaka temperatura była, ile potrzeba, żeby człowiek zamarznął? Czy można coś zrobić, żeby się rozgrzać – termos, napinanie mięśni poruszanie palcami u rąk i stóp? Które kończyny są najbardziej narażone na odmrożenia? → Dużo fajnych wątków można by tutaj poruszyć.

 

Mimo, że przybranego, to jednak kochającego moją osobę.

Może po prostu “mnie”?

 

Ból w nodze uderzył we mnie, niczym nabój, który uderzył dzisiaj niedźwiedzia.

Powtórzenie.

 

ogarnęło mnie jeszcze większe zimnom

Literówka.

 

 Siostra zaczęła ciągnąć mnie za barki. Ważyłem ze dwa razy tyle, co ona, więc nie było to łatwe zadanie. Jednak nie mogłem wstać. Pod masą krwi zauważyłem kość. Puls mi wtedy na chwilę podskoczył.

Wstając potknął się, przewrócił i złamał nogę w taki sposób, że widać kość? Trochę to nielogiczne, naraził wszystkich na niebezpieczeństwo, nie tego spodziewałbym się po bohaterze, który wytropił niedźwiedzia.

 

myślałem, że świat chce zakopania mojego ciała pod przykrywą białego puchu

Hmmm… “Pokrywą”, jeżeli już a nie “przykrywą”. Dodatkowo nie pasuje mi tutaj “zakopanie”, śnieg pada, może przykryć, pokryć białym puchem, ale nie może kopać, zakopać czegoś/kogoś. Zgadzasz się ze mną?

 

Wyglądała z nich kobieta w średnim wieku

“Zza nich”.

 

Wyglądała z nich kobieta w średnim wieku ubrana w kurtkę zapinaną na suwak. Wiedziałem, że teraz to na niej spoczywa moje życie i od jej łaski zależy czy jutro rano obudzę się.

Zobacz jaki zabawny szyk tutaj wyszedł – jakby życie bohatera spoczywało na kurtce na suwak :D

 

Znowu wróciło szczęście wyryte w moim imieniu.

W imieniu raczej się niczego nie ryje. Jeżeli już to na odwrót: można wyryć imię w jakimś materiale, np. w drewnie.

 

 Marta ustąpiła, a nieznajomy, chociaż teraz już bardziej znajomy,

Nie za szybkie to spoufalanie się? Jaki z niego znajomy?

 

No choć, teraz trzeba coś zjeść.

“Chodź”?

 

Byłem już znudzony monotonią życia z ojcem, matką i siostrą. Teraz przyszedł czas na coś nowego

A jak długo z nimi żył? I kim jest matka? O matce nie było ani słowa, a teraz na koniec wjeżdża taki motyw :/

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć.

 

Z drobnych uwag:

 

– Lucky, z mojej strony nadciąga obiekt polowania.

Jak dla mnie – brzmi to mocno nienaturalnie. Zaaferowany myśliwy czuje krew, śmierć, zwierzę, a nie “obiekt”.

 

więc podczas polowań trzymał się na odległość od zwierzyny.

Jaką odległość? Samo określenie “trzymać się na odległość” nie sugeruje ani małej, ani dużej odległości.

 

Wychyliłem się zza skały i przycelowałem – teraz tylko kilka szybkich strzałów.

Raczej “wycelowałem”. No i druga rzecz: co to te “kilka szybkich strzałów”? To on strzelił? Nie rozumiem tego stwierdzenia. Wydaje się być zbędne.

 

ale moje przyzwyczajone ręce utrzymały broń w rękach.

Nooo… Ręce, ręce.

 

 

Zarówno ja, jak i Hope strzeliliśmy jeszcze dwa razy, aż niedźwiedź wydał ostatnie tchnienie.

Zanim niedźwiedź wydał ostatnie tchnienie? Albo: “i niedźwiedź wydał…”?

 

 

Na oko ważyło jakieś dwieście kilo, ale i tak nie łatwe było stwierdzenie jaki ciężar miało naprawdę.

Ta druga część zdania wg mnie niczego nie wnosi i jest zbędna.

 

 

Cięciem skóry ryzykowałem, że mięso straci na świeżości.

To zdanie brzmi dziwnie. Przebudowałbym.

 

 

Spojrzała na mnie unosząc brwi w geście niedowierzania, jednak po chwili i ona musiała usłyszeć rozmowy.

Chyba “rozmowę”.

 

– Ej patrz! Tu leży jakiś… ten no… – mężczyzna ubrany w prostą, ale grubą kurtkę i czapkę uszatkę zamyślił się na chwilę.

Źle zapisujesz dialogi.

 

– On chyba martwy jest – odezwał się ktoś.

On chyba jest martwy.

 

Trzymaliśmy się od celów na dystans unikając wykrycia.

Ja napisałbym: “chcąc uniknąć wykrycia”. I brakuje tu przecinka.

 

Przez plecy przechodził mnie okropny dreszcz

Przechodził MI, a jeszcze lepiej: przeszedł mi. Może nawet bez “okropny”. Czym różni się dreszcz od okropnego dreszczu?

 

Jednak nie powiedziałem o tym ojcu lub siostrze.

…ojcu ani siostrze?

 

ale zawsze widok tej budowli przyprawiał mnie o dreszcze.

… ale widok tej budowli zawsze przyprawiał mnie o dreszcze.

 

Przechowywany przeze mnie termometr jednoznacznie wskazywał na malejącą temperaturę.

Termometr może wskazywać temperaturę, a nie “malejącą temperaturę”. To spora różnica, przez co zdanie traci sens.

 

Wydawała się na tyle niska, aby rtęć wylała się, rozbijając dno termometru.

Tu coś nie tak z logiką. Jeśli temperatura spadłaby tak bardzo (do ok -40*C), że rtęć zakrzepłaby, zwiększając swą objętość i niszcząc dno zbiorniczka… nie mogłaby wylać się. W końcu zakrzepła.

 

Kurtka była zniszczona, ogarnęło mnie jeszcze większe zimnom

Literówka.

 

 

Nie rozumiem tych, co znaleźli zastrzelonego niedźwiedzia. Dodatkowy strzał w czasach, gdy pewnie proch i kule były bezcenne? Nie potrafili rzeczywiście rozpoznać, że niedźwiedź nie żyje? Nie potrafili rozpoznać, jak długo nie żyje? On powinien być jeszcze ciepły! A to powinno natychmiast wzbudzić w nich alarm, że w pobliżu jest myśliwy! A ci sobie popatrzyli na górę pysznego, świeżo zabitego mięsa, dobrego futra, strzelili na wiwat, ścięli choineczkę i poszli świętować, nawet się nie obejrzawszy. Wybacz, to się kupy nie trzyma.

Nie rozumiem Aleksandra, czekającego. Po prostu czekającego. Jako, że zajmowałem się swego czasu nieco survivalem, to zdradzę Ci, że w bezruchu, leżąc w śniegu, w takim mrozie, jaki opisujesz (przynajmniej -20*C), to odjazd, czyli hipotermia osiągalna jest już dość swobodnie w dwie godzinki, chyba, że masz wybitne techniczne / górskie odzienie. Jeśli wieje, szybciej. Palce u stóp i dłoni dostają bana na krążenie krwi i zamarzają, mimo rękawic. Pojawia się niemożliwe do opanowania drżenie i omamy. Sam więc pomysł Aleksandra, polegający na leżeniu i czekaniu jak kołek, jest totalnie bezsensowny i samobójczy.

Jeśli czegoś chciał, powinien się zakraść, nie wiem, do okien, podsłuchać, albo powrócić następnego dnia / nocy – przygotowany lepiej do takiego zadania.

Bohater – także dziwne zachowanie. Złamanie otwarte, przemyte jakimś octeniseptem i gada wesół, jakby został cudownie uzdrowiony.

Końcówka ok, w kwestii z ojcem, który nie wiadomo, czy wejdzie i zacznie strzelać, czy co :)

 

Ale całościowo, niestety, nie podchodzi mi.

Ta historia jest niewiarygodna. No i nie ma tu fantastyki.

Ale nie poddawaj się.

Jak poradził BasementKey – rób lepszy research przed podejmowaniem jakichś wątków.

Cuda, okazuje się, że byłem bardzo łagodny ;-)

 

Simeone, wytknięcie błędów i nieścisłości ma na celu pomóc Ci poprawić ten tekst. Poprawiaj więc :-) lub zastosuj w następnym. W żadnym wypadku. Nie zniechęcaj się do pisania, każde z nas robiło durne błędy.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Widzę, że od mojej ostatniej wizyty na tej stronie uzbierało się trochę komentarzy, więc zostawiam odpowiedź.

PsychoFish 

Przykład, gdzie usunięcie dookreśleń pomogłoby bardzo.

Trzymaliśmy się od celów na dystans, unikając wykrycia. Zmagałem się z coraz mocniej doskwierającym zimnem, czułem jak ręce, pomimo rękawiczek, powoli zamarzają. Traciłem czucie.

"Od celów" imo niepotrzebne, a niezgrabne. Dookreślenie zimna niepotrzebne. Informacja o zamarzających rękach + tracenie czucia – imo redundantne (lub zdanie do przeredagowania pod kątem przekazania informacji głównej, tj utraty czucia w rękach).

“Od celów” oraz “coraz mocniej” wykreśliłem, natomiast “traciłem czucie” zostawiam. Wydaje mi się, że jednak przyda się dodatkowe podkreślenie beznadziei, którą otoczeni są bohaterowie.

Niezrozumiałe jest, dlaczego Aleksander upierał się przy pozostawianiu w kryjówce mimo śmiertelnego ryzyka związanego z zimnem, nie dajesz czytelnikowi żadnych wskazówek w tej materii i budzisz do życia łotdefaki.

Tak, wiem. Trochę mi zabrakło znaków, żeby zmieścić się z limitem i przez to powstała taka dziura.

Motywacja protagonisty, prezentowana w narracji, bardzo naiwna – być może warto dookreślić jego wiek, by zdawała się bardziej naturalna?

Hmm. Wydaję mi się, że pewna naiwność jest nieunikniona jeśli wychowujesz się bez kontaktu z innymi osobami (jedynie rodziną).

BasementKey

Chciałbym mieć więcej informacji – gdzie znajdują się bohaterowie, jakie relacje ich łączą, dlaczego zachowują się tak a nie inaczej. Myślę, że można by ładnie rozwinąć tę historię, podsycić atmosferę i lepiej zbudować napięcie, gdyby czytelnik miał więcej informacji o świecie przedstawionym i bohaterach.

Rozumiem problem z brakiem informacji, ale w obliczu limitu (15 tysięcy znaków według licznika strony) coś trzeba było ciąć.

Nagle okazuje się, że są rodziną? Zaskoczony jestem ;)

Zamysł był taki, że on wychowywał się z przybranym ojcem i siostrą, bo jego rodzice zginęli kiedy nadeszła ta apokalipsa. Ale chyba trochę za dużo zostawiłem na domysły, zamiast dokładnie wytłumaczyć. Trochę poprawiłem, ale nie jestem pewny czy wystarczy, aby dostatecznie zrozumieć o co chodzi.

Jaka temperatura była, ile potrzeba, żeby człowiek zamarznął? Czy można coś zrobić, żeby się rozgrzać – termos, napinanie mięśni poruszanie palcami u rąk i stóp? Które kończyny są najbardziej narażone na odmrożenia? → Dużo fajnych wątków można by tutaj poruszyć.

Fakt, zabrakło researchu. Zresztą wspomniałeś o tym wcześniej.

Dodatkowo nie pasuje mi tutaj “zakopanie”, śnieg pada, może przykryć, pokryć białym puchem, ale nie może kopać, zakopać czegoś/kogoś. Zgadzasz się ze mną?

Chyba nie należy w tym przypadku brać zakopania tak dosłownie. “Przykrywę” na “pokrywę“ zmieniłem, ale “zakopać” (przynajmniej na razie) zostawiam.

W imieniu raczej się niczego nie ryje. Jeżeli już to na odwrót: można wyryć imię w jakimś materiale, np. w drewnie.

Powtarzam: raczej nie należy brać tego tak dosłownie. Wyrycie szczęścia w imieniu miało być zwykłym nawiązaniem do imienia głównego bohatera (”Lukcy”).

Nie za szybkie to spoufalanie się? Jaki z niego znajomy?

Taki, który uratował życie (albo przynajmniej odciągnął śmierć, choć na chwilę).

Silvan

No i druga rzecz: co to te “kilka szybkich strzałów”? To on strzelił? Nie rozumiem tego stwierdzenia. Wydaje się być zbędne.

Wyrażenie sugeruje, że bohater ZAMIERZA strzelić.

Cięciem skóry ryzykowałem, że mięso straci na świeżości.

To zdanie brzmi dziwnie. Przebudowałbym.

Rozwiniesz? Nie za bardzo rozumiem, co jest nie tak z tym zdaniem.

– Ej patrz! Tu leży jakiś… ten no… – mężczyzna ubrany w prostą, ale grubą kurtkę i czapkę uszatkę zamyślił się na chwilę.

Źle zapisujesz dialogi.

Spojrzałem do losowej książki z mojej półki i dialogi są tam zapisywane w ten sam sposób. Rozwiniesz?

Czym różni się dreszcz od okropnego dreszczu?

Przepraszam za dosadną odpowiedź, ale okropny dreszcz jest po prostu okropny ;)

Termometr może wskazywać temperaturę, a nie “malejącą temperaturę”.

Ale dlaczego nie może? Kiedy temperatura jest niska nie możemy powiedzieć, że termometr wskazuje malejącą temperaturę (w znaczeniu, że temperatura zmniejsza się)?

Wydawała się na tyle niska, aby rtęć wylała się, rozbijając dno termometru.

 

Tu coś nie tak z logiką. Jeśli temperatura spadłaby tak bardzo (do ok -40*C), że rtęć zakrzepłaby, zwiększając swą objętość i niszcząc dno zbiorniczka… nie mogłaby wylać się. W końcu zakrzepła.

Po pierwsze – to tylko luźna myśl bohatera, a nie rzeczywistość. Po drugie – nie wiesz jaką maksymalną temperaturę może wskazywać termometr.

No i nie ma tu fantastyki.

Od kiedy postapo nie jest fantastyką?

Dziękuję za wszystkie komentarze, szczególnie, że są takie obszerne.

Jeśli na coś nie odpowiedziałem oznacza to, że nie mam nic do dodania/zgadzam się z wypowiedzią.

Pozdrawiam

 

 

All in all, it was all just bricks in the wall

, natomiast “traciłem czucie” zostawiam. Wydaje mi się, że jednak przyda się dodatkowe podkreślenie beznadziei, którą otoczeni są bohaterowie.

Chyba nie przekazałem uwagi w sposób zrozumiały. Powtarzasz tę samą informację podwójnie (ręce zamarzały – traciłem czucie, pierwsze implikuje drugie, tak działa ludzki organizm) w sposób niepotrzebnie łopatologiczny. IMO mógłbyś napisać, że doskwierał mu mróz i zaczął tracić czucie w rekach, wystarczy by podramatyzować i przekazać informację bez niepotrzebnego mówienia o tym samym wielokrotnie. Ponadto te zgrabiałe, nieczujące ręce można ładnie wykorzystć, np. w scenie, w której poślizgnął się i złamał nogę (chciał złapać się czegoś, myślał, że się złapał, ale nie czuł, a tu beniz wielki, pardon, nic nie złapał, gdzie tam wielkie benizy na takim mrozie, ja głupi).

 

Co do naiwności i rodziny, to pozwolę się sobie nie zgodzić, bo wszystko zależy od rodziny.

 

Ale to Twój tekst i Ty decydujesz ;-) My tylko dostarczamy uwagi.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No i druga rzecz: co to te “kilka szybkich strzałów”? To on strzelił? Nie rozumiem tego stwierdzenia. Wydaje się być zbędne.

Wyrażenie sugeruje, że bohater ZAMIERZA strzelić.

To nie do końca jest oczywiste – przynajmniej dla mnie.

To zdanie “teraz tylko kilka szybkich strzałów” to w sumie nie zdanie, bo brakuje tu orzeczenia, stąd też brak jasności przekazu.

 

Cięciem skóry ryzykowałem, że mięso straci na świeżości.

To zdanie brzmi dziwnie. Przebudowałbym.

Rozwiniesz? Nie za bardzo rozumiem, co jest nie tak z tym zdaniem.

Jak dla mnie nie brzmi po polsku. A poza tym… kto przy -20*C (lub mniej) miałby problem ze świeżością mięsa? Toż to zamrażarka jak marzenie ;)

 

Widocznie w Twojej losowej książce z półki jest błąd :) Zalecam poradnik (i żeby nie było – sam się tego uczę, w moim opowiadaniu także “zebrałem” po głowie za złe dialogi – do tej pory nie jestem pewien wszystkich dialogów).

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

A to zwykły dreszcz jest wtedy fajny? :D

 

Z tym domysłem, to wiesz jak jest… Jedni się domyślą, inni nie. Faktem za to jest, że termometr wskazuje temperaturę i tyle.

I – przy okazji – co ma maksymalna temperatura do rzeczy w tej rozmowie? Mówimy o minimalnych.

I owszem, wiem, jaką może wskazywać minimalną temperaturę. Zalecam research – i poczytać nieco o rtęci.

 

Wiesz, to jak z brzytwą Lema. To postapo mogłoby nie mieć miejsca. W Twoim przypadku wystarczy umieścić akcję w tajdze / tundrze / w górach – i bez szkody dla opowiadania nic się nie zmieni. Ot, zima i tyle.

Podobnie rzecz ma się z motywacjami i zachowaniami bohaterów. Nie wszystkie do mnie trafiają.

Wg mnie to mogło być świetne opowiadanie, a trochę mu zabrakło. Dla mnie wręcz szkoda, bo sam klimat mrozu, beznadziei, nawet tego czatowania (gdyby lepiej było umotywowane) jest bardzo fajny i wyraźnie zarysowany.

Jak napisał PsajkoFisz – to Twoje dzieło i tyko Ty decydujesz, czyje opinie bierzesz pod uwagę :]

Ja dopiero uczę się składne zdania montować, ale z logiką i fizyką mam do czynienia wyjątkowo często :)

Serdeczne pozdrowienia i hapi nju jer!

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Dziękuję za przeczytanie.

All in all, it was all just bricks in the wall

Ogólnie tekst mnie zmylił i jeśli taki był zamysł to na plus. Zdecydowanie po początku niespodziewałam się takiego lekkiego i ciepłego zakończenia. Czy przypadło mi do gustu? Jakoś nie widzę w tym tekście niestety nic odkrywczego, co by mogło zostać ze mną na dłużej. Niemniej jednak przeczytałam bez przykrości, ale niestety i bez zachwytów.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za komentarz, Anet

All in all, it was all just bricks in the wall

Nowa Fantastyka