Szedłem powoli, ostrożnie stawiając kroki. Nie czułem obawy, że lód i śnieg ugną się pode mną. Urodziłem się w świecie wiecznej zmarzliny i byłem przekonany o bezpieczeństwie, kiedy stąpałem po gruncie. Zachowywałem ostrożność, aby nie spłoszyć potencjalnej zwierzyny.
Kilkanaście metrów dalej skryta w listowiu poruszała się Hope. Czasami nie wierzyłem, jak taka drobna kobieta może chodzić ze mną na polowania zabijać zwierzęta.
Przede mną kroczył, równie powoli jak ja, przysadzisty mężczyzna z czerwoną czapką. To on uratował mnie tamtej nocy, której nawet nie pamiętam, stając się moim ojcem. Zostałem znaleziony sam w domu przykrytym zaspą. Najwyraźniej rodzice wyszli na werandę, ponieważ już nigdy ich nie zobaczyłem. Nie tęsknię za nimi, bo ludzie nie tęsknią za czymś, czego nie poznali.
Do moich uszu dotarł potężny ryk – najwyraźniej w pobliżu znajdował się niedźwiedź. Cóż, nie planowaliśmy polowania na niedźwiedzia, ale skoro już jest w okolicy…
Nie krzyknąłem do Hope i Aleksandra, bo oni dobrze wiedzieli czyj ryk usłyszeli. Porozumiewanie się mogłoby tylko wystraszyć zwierzynę, a przecież nie o to chodziło. Aleksander był przed Zniszczeniem myśliwym, więc nauczył mnie jak postępować na polowaniu i w tym momencie wykorzystywałem zdobytą wiedzę.
Hope przybiegła do mnie i powiedziała cicho:
– Lucky, z mojej strony nadciąga niedźwiedź.
Machnąłem ręką do Aleksandra pokazując mu, skąd przybywa zwierzę.
Cofnąłem się i ukryłem za dużym kamieniem. Następnie kucnąłem, aby mieć pewność, że to ja pierwszy zaatakuję. Aleksander znajdował się za nami – jego strzelba miała większy zasięg rażenia, niż moja czy Hope, więc podczas polowań trzymał się na dużą odległość od zwierzyny.
Masywna, futrzasta bestia szła powoli, jakby od niechcenia. Wiedziałem, że nie spodziewała się ataku. Wychyliłem się zza skały i wycelowałem – teraz tylko kilka szybkich strzałów. Hope zrobiła to samo, co ja. Ojciec czekał. Nie strzelał, bo wiedział, że przy tej odległości jakaś zbłąkana kula mogłaby trafić mnie albo moją siostrę.
Nacisnąłem spust i usłyszałem znajomy huk towarzyszący wystrzale ze strzelby. Odrzut był ogromny, ale moje przyzwyczajone ręce utrzymały broń. Zarówno ja, jak i Hope strzeliliśmy jeszcze dwa razy, zanim niedźwiedź wydał ostatnie tchnienie. Po polowaniu czekało na nas trudniejsze zadanie – przeniesienie ciała zwierzęcia do schronienia. Na oko ważyło jakieś dwieście kilo.
Cięciem skóry ryzykowałem, że mięso straci na świeżości. Rzadko kiedy polowałem na ogromne zwierzęta, a jak już to ofiarami stawały się niedorosłe osobniki. Niedźwiadki, nie niedźwiedzie.
Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos rozmowy. Dawno nie spotkałem żadnego człowieka, poza moją rodziną, więc byłem tym bardziej zaskoczony. Ojciec nauczył mnie, aby nie ufać nieznajomym, dlatego zwróciłem się do Hope szeptem:
– Ktoś jest w pobliżu.
Spojrzała na mnie unosząc brwi w geście niedowierzania, jednak po chwili i ona musiała usłyszeć rozmowę. Po cichu podszedłem do Aleksandra i poinformowałem go o odkryciu. Schowaliśmy się za kamieniem obserwując nadchodzące osoby.
Temperatura spadała – przynajmniej tak twierdził ukryty w mojej kurtce termometr. Opierałem ciało o kamień starając się nie wydawać żadnych odgłosów.
– Ej patrz! Tu leży jakiś… ten no… – mężczyzna ubrany w prostą, ale grubą kurtkę i czapkę uszatkę zamyślił się na chwilę. – No… niedźwiedź. Kiedy ja ostatnio widziałem takie zwierzę?
Osoba towarzysząca mu wydawała się bardziej panować nad sytuacją, więc zdjęła z pleców starą strzelbę, prawdopodobnie czarnoprochową, celując w niedźwiedzia. Natychmiast schowałem się za kamieniem, ocierałem swój policzek o zimne, chropowate i pokryte lodem podłoże. Słyszałem tylko głosy.
– On chyba martwy jest – odezwał się ktoś.
Po chwili rozległ się huk.
– Dla pewności – ten sam głos. – Nie chcesz chyba, żeby nas zaatakował, co?
Wtuliłem się w głaz jeszcze bardziej, aż zapiekły mnie policzki. Usłyszałem kolejną wypowiedź, nie wiedziałem do kogo należała:
– To, to się nada.
Wyjrzałem zza kamienia. Mężczyzna w czapce uszatce trzymał piłę łańcuchową. Przypomniało mi się, że kiedyś ojciec taką miał.
Schowałem się za kamieniem, słyszałem tylko dźwięk piły, który w końcu ustał. Najwyraźniej udało się przeciąć drzewo. Tylko po co? W pobliżu nie zauważyłem żadnego obozu, więc te dwie osoby musiały mieszkać dalej. Może w opuszczonej rezydencji? Było do niej jakieś dwieście pięćdziesiąt metrów.
Moje rozważania przerwała wypowiedź mężczyzny:
– Patrz jaka dorodna jodełka! Pięknie wygląda!
Zauważyłem, że dźwignęli znalezisko i odeszli. Kiedy znajdowali się na tyle daleko, aby już nas nie słyszeć, Aleksander powiedział:
– Będziemy ich śledzić. Lepiej wiedzieć o sąsiadach, jak najwięcej.
Nie znałem się na dbaniu o stosunki sąsiedzkie, więc tylko pokiwałem głową i nabiłem strzelbę.
***
Trzymaliśmy się od celów na dystans, chcąc uniknąć wykrycia. Zmagałem się z doskwierającym zimnem, czułem jak ręce, pomimo rękawiczek, powoli zamarzają. Traciłem czucie. Przez plecy przechodził mi okropny dreszcz i nie wiedziałem czy dam radę utrzymać się na nogach.
Jednak nie powiedziałem o tym ojcu ani siostrze. Po tym, jak wielokrotnie pomogli mi, nie chciałem ich zawieść. Od dawna obawiałem się, że wreszcie będę musiał odpłacić hojnym darczyńcom za pomoc.
Byłem też ciekawy, skąd wzięli się przybysze. Rzadko spotykałem ludzi, więc kiedy tylko nadarzała się okazja na rozmowę z nieznajomymi – chciałem jej doświadczyć. Niestety nigdy do tego nie doszło, gdyż Aleksander wolał trzymać się na dystans od ludzi, których nie znał. Pewnie i tym razem skończy się podobnie, pomyślałem zaciskając ręce mocniej na metalu strzelby.
Nieznajomi weszli do opuszczonej rezydencji. Rzadko zapuszczaliśmy się w te rejony – bo i po co? – ale widok tej budowli zawsze przyprawiał mnie o dreszcze. Nie znałem pełnej skali budynków, żyłem w świecie pustki i niekończącego się lasu, a nie w mieście. Chętnie bym tam zamieszkał, choć ojciec przestrzegał mnie, że ten dom prędzej czy później zawali się.
Wyjąłem lornetkę przecierając szkło pokryte szronem. Obraz był lekko rozmazany, ale dobrze widziałem, jak dwójka mężczyzn stawia drzewko przed rezydencją, jakby chcieli się nim pochwalić.
– Co robimy? – zapytałem ojca.
– Czekamy licząc, że nie zamarzniemy – odpowiedział.
W tej chwili wydał mi się szalony. Przechowywany przeze mnie termometr jednoznacznie wskazywał na malejącą temperaturę. Nie zamierzałem zamarznąć, a jednocześnie nie zamierzałem odmówić Aleksandrowi. Pozostało tylko czekać.
***
Nadeszła noc. A temperatura dalej spadała. Wydawała się na tyle niska, aby rtęć wylała się, rozbijając dno termometru.
– Wracamy? – zapytała Hope trzęsąc się z zimna.
– Nie – odpowiedział Aleksander jednoznacznie ucinając rozmowę.
Z nieba padał śnieg. Kolejne płatki dotykały mojej twarzy, coraz bardziej zimnej. Czułem dreszcze przechodzące przez skórę organizmu próbującego radzić sobie z nastaną sytuacją. Moje ręce zastygły w jednej pozie, przyklejone do chłodnego metalu broni. Kurtka zdążyła zmoknąć, a ja nie odpuszczałem.
Wiedziałem dlaczego – nie chciałem zawieść towarzyszących mi osób, szczególnie ojca. Mimo, że przybranego, to jednak kochającego mnie. Spojrzałem przez lornetkę z nadzieją, że nieznajomi wyjdą nam na pomoc, innym nieznajomym znajdującym się pośrodku nieskończonego puchu.
Liczyłem, że znowu ktoś mi pomoże. Bo mam szczęście.
***
Nie wiedziałem czy czekać na pomoc, czy samemu się uratować. Godzina musiała być późna, ale nie oznaczało to powrotu do domu. Czułem, jakbym zrósł się z ziemią i moimi ubraniami. Chłonęło mnie zimno.
Chciałem działać. Pytałem już kilka razy ojca czy zejdziemy na dół, ale odpowiedź nie zmieniała się. Nie wyraził zgody. A gdyby tak… A gdyby tak po prostu odejść…? Może nie do lasu, bo była noc, ale do tych nieznajomych? Może okazaliby się dobrymi ludźmi?
Wstałem. Doświadczyłem dziwnego uczucia – jakby mrowienia w nogach. Hope zapytała mnie, gdzie idę, tak samo postąpił Aleksander, ale ja zmierzałem do rezydencji. Po leżeniu w mrozie moje nogi nie były gotowe na ruch.
Poczułem skurcz i przystanąłem na skraju zbocza. Powoli traciłem równowagę, aż przechyliłem się i spadłem ze skarpy na sam dół.
Ból w nodze strzelił we mnie, niczym nabój, który uderzył dzisiaj niedźwiedzia. Kurtka była zniszczona, ogarnęło mnie jeszcze większe zimno smagając ciało swymi ramionami.
Kręciło mi się w głowie. Słyszałem krzyk Hope. Widziałem jej twarz, gdy mówiła, że wszystko będzie dobrze zwracając się do mnie po imieniu. Lucky… Nie wiedziałem, ale byłem pewny, że Aleksander siedzi w kryjówce obserwując rezydencję. Potraktował ucieczkę, jako atak na swoją osobę i ogromną obrazę. Lubił kontrolować wszystko i wszystkich.
Co dziwne, nie czułem strachu. Być może zdążyłem pogodzić się z morderczym zimnem, któremu musiałem podporządkować całe życie. Być może rozumiałem, że pomimo mojego imienia, szczęście musiało się kiedyś zakończyć. Odlecieć w ciemną noc i przytrafić się komuś innemu.
***
Hope postąpiła inaczej niż sądziłem.
Siostra zaczęła ciągnąć mnie za barki. Ważyłem ze dwa razy tyle, co ona, więc nie było to łatwe zadanie. Jednak nie mogłem wstać. Pod masą krwi zauważyłem kość. Puls mi wtedy na chwilę podskoczył. Nigdy nie interesowałem się medycyną, ale kiedyś znalazłem książkę opisującą postępowanie w razie urazów. Nigdy nie miałem okazji do wykorzystania tej wiedzy. Aż do dzisiaj.
– Potrzebuję… deski i… i… szalika – wydukałem.
– Co? – zapytała Hope.
– Trzeba… – miałem trudności ze skupieniem się. I nie z powodu bólu, a z zimna, które zawładnęło całym moim układem nerwowym. – Ustabilizować kość… Potrzebuję… Deski i szala…
– Już za chwilę, tylko wejdziemy do domu – odpowiedziała.
***
Hope zapukała do drzwi. Śnieg padał coraz mocniej. Myślałem, że świat chce zakopania mojego ciała pod pokrywą białego puchu. Oddychałem coraz głębiej, aby odwrócić uwagę od zimna sprawiającego mi jeszcze większy ból niż otwarte złamanie.
Zasuwa, na którą zamknięte było wejście skrzypnęła, a następnie drzwi uchyliły się. Wyglądała z nich kobieta w średnim wieku ubrana w kurtkę zapinaną na suwak. Wiedziałem, że teraz to na niej spoczywa moje życie i od jej łaski zależy czy jutro rano obudzę się.
– Kochanie, zobacz! Niespodziewany gość przybył do nas w wigilijną noc! – krzyknęła odwracając głowę do wnętrza domu.
Wydawała się… podekscytowana. Ja może również odczułbym podobną emocję, gdyby nie groziło mi zamarznięcie, a moja noga nie doznałaby otwartego złamania.
– Czy możemy wejść? – zapytała Hope. – Mój brat złamał nogę, trzeba go opatrzyć.
Kobieta stojąca w wejściu do rezydencji, wybawicielka, pokiwała głową. Siostra wtaszczyła mnie do środka. Znowu wróciło szczęście wyryte w moim imieniu.
– Jak możemy wam pomóc? – zapytała nieznajoma.
– Potrzebuję… kawałka drewna… i szala… albo grubą linę – powiedziałem.
Kobieta pospiesznie wyszła z hallu, prawdopodobnie w poszukiwaniu potrzebnych materiałów. Zawsze chciałem przyjrzeć się temu domowi – tak tajemniczemu i jednocześnie pięknemu, ale dzisiaj nie miałem siły. Zamknąłem oczy czekając na pomoc.
Po chwili usłyszałem męski głos:
– Czytałeś „Podstawy przetrwania, czyli jak radzić sobie, gdy zbłądzisz na szlaku”?
– Tak – odpowiedziałem nie otwierając oczu, jedynie wsłuchując się w głos rozmówcy. Nie miałem siły nawet na najprostsze czynności. – Skąd wiedziałeś?
– Kiedyś odwiedziłem miejską bibliotekę i znalazłem tam ciekawe zbiory – odpowiedział mężczyzna. – A ty?
Nieznajomy prawdopodobnie próbował mnie zagadać, abym zapomniał o bólu. Odpowiedziałem:
– Kiedyś spotkałem ciało zamarzniętego nieszczęśnika. Chyba ta książka nie pomogła mu, gdy zbłądził na szlaku.
Osoba rozmawiająca ze mną parsknęła śmiechem. Szczerym śmiechem. Rzadko słyszałem coś takiego w świecie, gdzie każdego dnia trzeba walczyć o przetrwanie. Ten dom wydawał mi się namiastką normalności.
Kobieta wróciła trzymając szal i chudą deskę oraz płyn do odkażania i waciki – luksus w tym świecie.
– Dobra, co teraz?
– Ja to zrobię, Marto – powiedział mężczyzna.
Marta ustąpiła, a nieznajomy, chociaż teraz już bardziej znajomy, przystąpił do stabilizowania złamanej kości. Otworzyłem oczy i zauważyłem, że zaczął od przeczyszczenia paskudnej rany i chociaż nie było to wiele, to mogło powstrzymać wdanie się zakażenia przynajmniej na chwilę. Nie nastawił kości, a jedynie do zabezpieczonej wacikami nogi przywiązał szalikiem kawał drewna.
– Jak się nazywasz? – zapytał niespodziewanie. – Ja mam na imię Kaidan.
– Lucky – odpowiedziałem niepewnie.
– Wyjątkowo trafne imię. No chodź, teraz trzeba coś zjeść.
Hope pokiwała głową, chyba przekonała się do Kaidana i Marty. Poza tym musiała czuć zimno, a tutaj mogła się ogrzać.
Zastanawiałem się, co miała na myśli Marta mówiąc o „przybyciu niespodziewanego gościa w wigilijną noc”.
***
– Jesteście tu tylko we dwójkę? – zapytałem nie ukrywając ciekawości. Siedziałem tuż obok trzaskającego w kominku ognia, aby ogrzać przemarznięte ciało.
– Właściwie to nie – odpowiedział Kaidan. – Mamy córeczkę. Podróżuje też z nami pewien mężczyzna, którego spotkaliśmy po drodze.
– Po drodze dokąd?
– Do nikąd. Lubię zmieniać miejsca zamieszkania. Urodziłem się bardzo daleko stąd i podróżowałem jeszcze przed końcem świata.
Na chwilę zapadła cisza. Wreszcie ją przerwałem:
– O jakich świętach mówiłaś na wejściu, Marto?
Marta roześmiała się, jakby usłyszała bardzo dobry żart. Nie rozumiałem dlaczego to robi. Powtórzyłem pytanie:
– O jakich świętach mówiłaś na wejściu?
Kaidan dalej się śmiał, ale Marta odparła:
– Jak to jakich? Mówiłam o Świętach Bożego Narodzenia!
– Bożego Narodzenia? – spytałem. – Nic mi to nie mówi.
– Toż to najpiękniejsze święto, jakie istnieje! Co roku 25 grudnia obchodzona jest rocznica narodzin Boga. Przed apokalipsą było to chyba najpopularniejsze święto na całym świecie – rzekła Marta.
– A o co miałaś na myśli mówiąc o niespodziewanym gościu?
– To taka tradycja – odparła. – Przyjmowanie nieznajomych w wigilię.
– Mój ojciec uznałby to za nierozsądne – powiedziałem.
Zapanowała cisza.
– A ta jodła na wejściu? – zapytała Hope.
– To choinka. W zgodzie z tradycją powinniśmy ją przystroić, ale nie mamy ozdób – rzekł Kaidan.
Pomyślałem, że święta mogą okazać się niesamowite. Byłem już znudzony monotonią życia z ojcem, matką i siostrą. Teraz przyszedł czas na coś nowego.
– A dzisiaj jest wigilia. Będziemy jeść i rozmawiać przy stole, a jutro się bawić – powiedziała nagle Marta.
Wizja wigilii i długiej rozmowy z kimś kogo nie znam, z kimś kto zwiedził świat kusiła.
Zamknąłem oczy skupiając się na jęzorach ognia smagających moje ciało. Przeskakujących po nim i wzmagających w układzie nerwowym reakcje na ciepło. Słyszałem, jak córka Kaidana oraz Marty zbiega na dół krzycząc, że udało jej się narysować choinkę. Chyba spojrzała na mnie, bo powiedziała:
– Nowy wujek?
A następnie musiała zauważyć Hope:
– I ciocia?
Siedziałem tak, czując, że wreszcie żyję, a nie egzystuję.
I wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
Hmmm. Przez dłuższy czas miałam problem z umiejscowieniem akcji. Najpierw wrażenie, że to gdzieś w okolicach bieguna, potem okazuje się, że mają piły spalinowe i choinki… Element fantastyczny wyskakuje na samym końcu jak deus ex machina.
Termometr w kurtce raczej podawałby zafałszowane wyniki, czyż nie?
Interpunkcja kuleje, czasami jeszcze jakieś drobiazgi się sypią.
Rzadko zapuszczaliśmy się w tej rejony – bo i po?
Literówka i chyba słówko zjadłeś.
Ból w nodze uderzył we mnie, niczym śrut, który uderzył dzisiaj niedźwiedzia.
To niedźwiedzia da się zabić śrutem? Czy śrutówka ma taki duży odrzut jak pokazany na początku?
Babska logika rządzi!
Dzięki za przeczytanie mojego opowiadania, Finklo!
Przez dłuższy czas miałam problem z umiejscowieniem akcji.
Wydaję mi się, że miejsce akcji nie ma tutaj zbyt wielkiego znaczenia.
Element fantastyczny wyskakuje na samym końcu jak deus ex machina.
Czy naprawdę świat post-apo nie wystarczy?
Pozostałe błędy poprawione.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
No, postapo niby wystarczy, ale wcześniej go nie widać. Obstawiałam Innuitów, może jakąś ekspedycję polarną… Dopiero na końcu okazuje się, że to całkiem nie tak. Jednak – gdyby nie wyskoczyło, to w historii wiele by się nie zmieniło.
No i co to była za apokalipsa, jeśli niedźwiedzie i jodły mają się nieźle?
Babska logika rządzi!
Dzięki za przeczytanie, Ando.
All in all, it was all just bricks in the wall
Intrygujące opowiadanie i ładnie napisane, mimo literówek. Ciekawie kreujesz niepokojace relacje pomiędzy Luckim i Aleksandrem, sugestywnie przedstawiasz chłód i pustkę, wciągasz czytelnika w swój świat. Dobra robota.
Garść uwag:
że to ja pierwszy zaatakuje
czy ją pierwszy zaatakuje niedźwiedź, czy ja pierwszy zaatakuję? To ważna decyzja :)
Piszesz, że Hope kryje się w listowiu, ale w tundrze, w zimie, na wiecznej zmarźlinie chyba trudno o listowie.
Aby wybrzmiała w pełni metanoja bohatera, który najpierw drży ze strachu przed Aleksandrem, a potem jednak odchodzi, zabrakło mi podkreślenia punktu zwrotnego, dlaczego Lucky odważył się odejść, co go do tego pchnęło? Miałam wrażenie, że zabrakło tu pomysłu.
Udane opowiadanie świąteczne! Pozdrawiam!
Dzięki za komentarz i pozytywną opinię, Chalbarczyk!
czy ją pierwszy zaatakuje niedźwiedź, czy ja pierwszy zaatakuję? To ważna decyzja :)
A przepraszam. Wkradła mi się dość znacząca literówka. Poprawione.
Piszesz, że Hope kryje się w listowiu, ale w tundrze, w zimie, na wiecznej zmarźlinie chyba trudno o listowie.
Miejsce akcji nie jest określone.
Aby wybrzmiała w pełni metanoja bohatera, który najpierw drży ze strachu przed Aleksandrem, a potem jednak odchodzi, zabrakło mi podkreślenia punktu zwrotnego, dlaczego Lucky odważył się odejść, co go do tego pchnęło? Miałam wrażenie, że zabrakło tu pomysłu.
Faktycznie mogłem pokusić się o wyraźny i jednoznaczny punkt zmiany zdania Lucky’ego.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Przeczytałam.
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Dzięki za przeczytanie.
All in all, it was all just bricks in the wall
250 metrów – w tekście beletrystycznym liczebniki słownie.
Przykład, gdzie usunięcie dookreśleń pomogłoby bardzo. Mas z tego typu niepotrzebnej "waty słownej" trochę w tym tekście. Warto też sobie czytać te zdania na głos,. jeśli masz wątpliwości (bo masz, prawda? ;-) ):
Trzymaliśmy się
odcelówna dystans, unikając wykrycia. Zmagałem się zcorazmocniejdoskwierającym zimnem, czułem jak ręce, pomimo rękawiczek, powoli zamarzają.Traciłemczucie.
"Od celów" imo niepotrzebne, a niezgrabne. Dookreślenie zimna niepotrzebne. Informacja o zamarzających rękach + tracenie czucia – imo redundantne (lub zdanie do przeredagowania pod kątem przekazania informacji głównej, tj utraty czucia w rękach).
Capisci?
A to przezabawne i udane:
Nie znałem się na dbaniu o stosunki sąsiedzkie, więc tylko pokiwałem głową i nabiłem strzelbę. Na wszelki wypadek.
I usunięcie drugiego zdania wręcz wzmogłoby efekt.
Zwracam na to uwagę, bo narracja przez te niepotrzebne dookreślenia i łagodną zaimkozę wydaje się nieporadna, a stosunkowo łatwo to zmienić odkładając tekst na co najmniej dzień, a najlepiej tydzień lub dwa i czytając ponownie. Przy tym kolejnym czytaniu należy oczywiście dokonać rzezi wyrazowej.
Dialogi wychodzą ci o wiele lepiej, chociaż nadal nie da się rozróżniać poszczególnych postaci po samych kwestiach (bez didaskaliów). Ale spokojnie, to przyjdzie z czasem i kolejnymi pisanymi tekstami.
Klimat mroźnej postapo i świątecznego zwyczaju bardzo udany. Niezrozumiałe jest, dlaczego Aleksander upierał się przy pozostawianiu w kryjówce mimo śmiertelnego ryzyka związanego z zimnem, nie dajesz czytelnikowi żadnych wskazówek w tej materii i budzisz do życia łotdefaki. Pomijam już porzucenie zdobyczy (nie ma tam padlinożerców, którzy by ją zaiwanili? Jakiś ekosystem musiał funkcjonować, skoro protagoniści polowali, a bywało, że pojawiały się niedźwiedzie, czyli szczyt łańcucha pokarmowego). Motywacja protagonisty, prezentowana w narracji, bardzo naiwna – być może warto dookreślić jego wiek, by zdawała się bardziej naturalna?
Pozdrawiam i pisz dalej!
P.S. Użytkownikom przypominam, że Biblioteka w założeniu nie jest miejscem na teksty z błędami lub z istotnymi wadami w konstrukcji/logice tekstu. Już jeden tekst w tym konkursie, zawierający błędy, użytkownicy do Biblioteki wypromowali – może jednak warto się zastanowić, zanim odda się głos, przynajmniej jeden dzień na cooldown period, hm?
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Hej,
mam sporo problemów z tym tekstem. Chciałbym mieć więcej informacji – gdzie znajdują się bohaterowie, jakie relacje ich łączą, dlaczego zachowują się tak a nie inaczej. Myślę, że można by ładnie rozwinąć tę historię, podsycić atmosferę i lepiej zbudować napięcie, gdyby czytelnik miał więcej informacji o świecie przedstawionym i bohaterach.
Kilka potknięć miałem też z termometrem pod kurtką, polowaniem na niedźwiedzia, zamarzaniem bohatera czy złamaniem nogi. Przydałoby się zrobić porządny research i lepiej opisać tego rodzaju akcje – jest sporo literatury traperskiej, z polowań np. w okolicach wielkich jezior na pograniczu Kanady z USA, jest trochę literatury związanej z życiem na Syberii.
Bardzo za to podoba mi się końcówka. Cały czas pamiętałem o tym ojcu, który czeka z nabitą bronią i w sumie nie wiadomo, co będzie dalej :)
Kika jeszcze bardziej szczegółowych uwag poniżej:
Nie tęsknie za nimi, bo ludzie nie tęsknią za czymś, czego nie poznali.
“Tęsknię”.
Ojciec czekał. Nie strzelał, bo wiedział, że przy tej odległości jakaś zbłąkana kula mogłaby trafić mnie albo moją siostrę.
Nagle okazuje się, że są rodziną? Zaskoczony jestem ;)
Przez plecy przechodził mnie okropny dreszcz i nie wiedziałem czy dam radę utrzymać się na nogach.
Jednak nie powiedziałem o tym ojcu lub siostrze. Po tym, jak wielokrotnie pomogli mi, nie chciałem ich zawieść.
W ten sposób naraża na niebezpieczeństwo wszystkich, cóż za brak profesjonalizmu :(
Przechowywany przeze mnie termometr jednoznacznie wskazywał na malejącą temperaturę.
Jaka temperatura była, ile potrzeba, żeby człowiek zamarznął? Czy można coś zrobić, żeby się rozgrzać – termos, napinanie mięśni poruszanie palcami u rąk i stóp? Które kończyny są najbardziej narażone na odmrożenia? → Dużo fajnych wątków można by tutaj poruszyć.
Mimo, że przybranego, to jednak kochającego moją osobę.
Może po prostu “mnie”?
Ból w nodze uderzył we mnie, niczym nabój, który uderzył dzisiaj niedźwiedzia.
Powtórzenie.
ogarnęło mnie jeszcze większe zimnom
Literówka.
Siostra zaczęła ciągnąć mnie za barki. Ważyłem ze dwa razy tyle, co ona, więc nie było to łatwe zadanie. Jednak nie mogłem wstać. Pod masą krwi zauważyłem kość. Puls mi wtedy na chwilę podskoczył.
Wstając potknął się, przewrócił i złamał nogę w taki sposób, że widać kość? Trochę to nielogiczne, naraził wszystkich na niebezpieczeństwo, nie tego spodziewałbym się po bohaterze, który wytropił niedźwiedzia.
myślałem, że świat chce zakopania mojego ciała pod przykrywą białego puchu
Hmmm… “Pokrywą”, jeżeli już a nie “przykrywą”. Dodatkowo nie pasuje mi tutaj “zakopanie”, śnieg pada, może przykryć, pokryć białym puchem, ale nie może kopać, zakopać czegoś/kogoś. Zgadzasz się ze mną?
Wyglądała z nich kobieta w średnim wieku
“Zza nich”.
Wyglądała z nich kobieta w średnim wieku ubrana w kurtkę zapinaną na suwak. Wiedziałem, że teraz to na niej spoczywa moje życie i od jej łaski zależy czy jutro rano obudzę się.
Zobacz jaki zabawny szyk tutaj wyszedł – jakby życie bohatera spoczywało na kurtce na suwak :D
Znowu wróciło szczęście wyryte w moim imieniu.
W imieniu raczej się niczego nie ryje. Jeżeli już to na odwrót: można wyryć imię w jakimś materiale, np. w drewnie.
Marta ustąpiła, a nieznajomy, chociaż teraz już bardziej znajomy,
Nie za szybkie to spoufalanie się? Jaki z niego znajomy?
No choć, teraz trzeba coś zjeść.
“Chodź”?
Byłem już znudzony monotonią życia z ojcem, matką i siostrą. Teraz przyszedł czas na coś nowego
A jak długo z nimi żył? I kim jest matka? O matce nie było ani słowa, a teraz na koniec wjeżdża taki motyw :/
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Cześć.
Z drobnych uwag:
– Lucky, z mojej strony nadciąga obiekt polowania.
Jak dla mnie – brzmi to mocno nienaturalnie. Zaaferowany myśliwy czuje krew, śmierć, zwierzę, a nie “obiekt”.
więc podczas polowań trzymał się na odległość od zwierzyny.
Jaką odległość? Samo określenie “trzymać się na odległość” nie sugeruje ani małej, ani dużej odległości.
Wychyliłem się zza skały i przycelowałem – teraz tylko kilka szybkich strzałów.
Raczej “wycelowałem”. No i druga rzecz: co to te “kilka szybkich strzałów”? To on strzelił? Nie rozumiem tego stwierdzenia. Wydaje się być zbędne.
ale moje przyzwyczajone ręce utrzymały broń w rękach.
Nooo… Ręce, ręce.
Zarówno ja, jak i Hope strzeliliśmy jeszcze dwa razy, aż niedźwiedź wydał ostatnie tchnienie.
Zanim niedźwiedź wydał ostatnie tchnienie? Albo: “i niedźwiedź wydał…”?
Na oko ważyło jakieś dwieście kilo, ale i tak nie łatwe było stwierdzenie jaki ciężar miało naprawdę.
Ta druga część zdania wg mnie niczego nie wnosi i jest zbędna.
Cięciem skóry ryzykowałem, że mięso straci na świeżości.
To zdanie brzmi dziwnie. Przebudowałbym.
Spojrzała na mnie unosząc brwi w geście niedowierzania, jednak po chwili i ona musiała usłyszeć rozmowy.
Chyba “rozmowę”.
– Ej patrz! Tu leży jakiś… ten no… – mężczyzna ubrany w prostą, ale grubą kurtkę i czapkę uszatkę zamyślił się na chwilę.
Źle zapisujesz dialogi.
– On chyba martwy jest – odezwał się ktoś.
On chyba jest martwy.
Trzymaliśmy się od celów na dystans unikając wykrycia.
Ja napisałbym: “chcąc uniknąć wykrycia”. I brakuje tu przecinka.
Przez plecy przechodził mnie okropny dreszcz
Przechodził MI, a jeszcze lepiej: przeszedł mi. Może nawet bez “okropny”. Czym różni się dreszcz od okropnego dreszczu?
Jednak nie powiedziałem o tym ojcu lub siostrze.
…ojcu ani siostrze?
ale zawsze widok tej budowli przyprawiał mnie o dreszcze.
… ale widok tej budowli zawsze przyprawiał mnie o dreszcze.
Przechowywany przeze mnie termometr jednoznacznie wskazywał na malejącą temperaturę.
Termometr może wskazywać temperaturę, a nie “malejącą temperaturę”. To spora różnica, przez co zdanie traci sens.
Wydawała się na tyle niska, aby rtęć wylała się, rozbijając dno termometru.
Tu coś nie tak z logiką. Jeśli temperatura spadłaby tak bardzo (do ok -40*C), że rtęć zakrzepłaby, zwiększając swą objętość i niszcząc dno zbiorniczka… nie mogłaby wylać się. W końcu zakrzepła.
Kurtka była zniszczona, ogarnęło mnie jeszcze większe zimnom
Literówka.
Nie rozumiem tych, co znaleźli zastrzelonego niedźwiedzia. Dodatkowy strzał w czasach, gdy pewnie proch i kule były bezcenne? Nie potrafili rzeczywiście rozpoznać, że niedźwiedź nie żyje? Nie potrafili rozpoznać, jak długo nie żyje? On powinien być jeszcze ciepły! A to powinno natychmiast wzbudzić w nich alarm, że w pobliżu jest myśliwy! A ci sobie popatrzyli na górę pysznego, świeżo zabitego mięsa, dobrego futra, strzelili na wiwat, ścięli choineczkę i poszli świętować, nawet się nie obejrzawszy. Wybacz, to się kupy nie trzyma.
Nie rozumiem Aleksandra, czekającego. Po prostu czekającego. Jako, że zajmowałem się swego czasu nieco survivalem, to zdradzę Ci, że w bezruchu, leżąc w śniegu, w takim mrozie, jaki opisujesz (przynajmniej -20*C), to odjazd, czyli hipotermia osiągalna jest już dość swobodnie w dwie godzinki, chyba, że masz wybitne techniczne / górskie odzienie. Jeśli wieje, szybciej. Palce u stóp i dłoni dostają bana na krążenie krwi i zamarzają, mimo rękawic. Pojawia się niemożliwe do opanowania drżenie i omamy. Sam więc pomysł Aleksandra, polegający na leżeniu i czekaniu jak kołek, jest totalnie bezsensowny i samobójczy.
Jeśli czegoś chciał, powinien się zakraść, nie wiem, do okien, podsłuchać, albo powrócić następnego dnia / nocy – przygotowany lepiej do takiego zadania.
Bohater – także dziwne zachowanie. Złamanie otwarte, przemyte jakimś octeniseptem i gada wesół, jakby został cudownie uzdrowiony.
Końcówka ok, w kwestii z ojcem, który nie wiadomo, czy wejdzie i zacznie strzelać, czy co :)
Ale całościowo, niestety, nie podchodzi mi.
Ta historia jest niewiarygodna. No i nie ma tu fantastyki.
Ale nie poddawaj się.
Jak poradził BasementKey – rób lepszy research przed podejmowaniem jakichś wątków.
Cuda, okazuje się, że byłem bardzo łagodny ;-)
Simeone, wytknięcie błędów i nieścisłości ma na celu pomóc Ci poprawić ten tekst. Poprawiaj więc :-) lub zastosuj w następnym. W żadnym wypadku. Nie zniechęcaj się do pisania, każde z nas robiło durne błędy.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Widzę, że od mojej ostatniej wizyty na tej stronie uzbierało się trochę komentarzy, więc zostawiam odpowiedź.
PsychoFish
Przykład, gdzie usunięcie dookreśleń pomogłoby bardzo.
Trzymaliśmy się
odcelówna dystans, unikając wykrycia. Zmagałem się zcorazmocniejdoskwierającym zimnem, czułem jak ręce, pomimo rękawiczek, powoli zamarzają.Traciłemczucie."Od celów" imo niepotrzebne, a niezgrabne. Dookreślenie zimna niepotrzebne. Informacja o zamarzających rękach + tracenie czucia – imo redundantne (lub zdanie do przeredagowania pod kątem przekazania informacji głównej, tj utraty czucia w rękach).
“Od celów” oraz “coraz mocniej” wykreśliłem, natomiast “traciłem czucie” zostawiam. Wydaje mi się, że jednak przyda się dodatkowe podkreślenie beznadziei, którą otoczeni są bohaterowie.
Niezrozumiałe jest, dlaczego Aleksander upierał się przy pozostawianiu w kryjówce mimo śmiertelnego ryzyka związanego z zimnem, nie dajesz czytelnikowi żadnych wskazówek w tej materii i budzisz do życia łotdefaki.
Tak, wiem. Trochę mi zabrakło znaków, żeby zmieścić się z limitem i przez to powstała taka dziura.
Motywacja protagonisty, prezentowana w narracji, bardzo naiwna – być może warto dookreślić jego wiek, by zdawała się bardziej naturalna?
Hmm. Wydaję mi się, że pewna naiwność jest nieunikniona jeśli wychowujesz się bez kontaktu z innymi osobami (jedynie rodziną).
BasementKey
Chciałbym mieć więcej informacji – gdzie znajdują się bohaterowie, jakie relacje ich łączą, dlaczego zachowują się tak a nie inaczej. Myślę, że można by ładnie rozwinąć tę historię, podsycić atmosferę i lepiej zbudować napięcie, gdyby czytelnik miał więcej informacji o świecie przedstawionym i bohaterach.
Rozumiem problem z brakiem informacji, ale w obliczu limitu (15 tysięcy znaków według licznika strony) coś trzeba było ciąć.
Nagle okazuje się, że są rodziną? Zaskoczony jestem ;)
Zamysł był taki, że on wychowywał się z przybranym ojcem i siostrą, bo jego rodzice zginęli kiedy nadeszła ta apokalipsa. Ale chyba trochę za dużo zostawiłem na domysły, zamiast dokładnie wytłumaczyć. Trochę poprawiłem, ale nie jestem pewny czy wystarczy, aby dostatecznie zrozumieć o co chodzi.
Jaka temperatura była, ile potrzeba, żeby człowiek zamarznął? Czy można coś zrobić, żeby się rozgrzać – termos, napinanie mięśni poruszanie palcami u rąk i stóp? Które kończyny są najbardziej narażone na odmrożenia? → Dużo fajnych wątków można by tutaj poruszyć.
Fakt, zabrakło researchu. Zresztą wspomniałeś o tym wcześniej.
Dodatkowo nie pasuje mi tutaj “zakopanie”, śnieg pada, może przykryć, pokryć białym puchem, ale nie może kopać, zakopać czegoś/kogoś. Zgadzasz się ze mną?
Chyba nie należy w tym przypadku brać zakopania tak dosłownie. “Przykrywę” na “pokrywę“ zmieniłem, ale “zakopać” (przynajmniej na razie) zostawiam.
W imieniu raczej się niczego nie ryje. Jeżeli już to na odwrót: można wyryć imię w jakimś materiale, np. w drewnie.
Powtarzam: raczej nie należy brać tego tak dosłownie. Wyrycie szczęścia w imieniu miało być zwykłym nawiązaniem do imienia głównego bohatera (”Lukcy”).
Nie za szybkie to spoufalanie się? Jaki z niego znajomy?
Taki, który uratował życie (albo przynajmniej odciągnął śmierć, choć na chwilę).
Silvan
No i druga rzecz: co to te “kilka szybkich strzałów”? To on strzelił? Nie rozumiem tego stwierdzenia. Wydaje się być zbędne.
Wyrażenie sugeruje, że bohater ZAMIERZA strzelić.
Cięciem skóry ryzykowałem, że mięso straci na świeżości.
To zdanie brzmi dziwnie. Przebudowałbym.
Rozwiniesz? Nie za bardzo rozumiem, co jest nie tak z tym zdaniem.
– Ej patrz! Tu leży jakiś… ten no… – mężczyzna ubrany w prostą, ale grubą kurtkę i czapkę uszatkę zamyślił się na chwilę.
Źle zapisujesz dialogi.
Spojrzałem do losowej książki z mojej półki i dialogi są tam zapisywane w ten sam sposób. Rozwiniesz?
Czym różni się dreszcz od okropnego dreszczu?
Przepraszam za dosadną odpowiedź, ale okropny dreszcz jest po prostu okropny ;)
Termometr może wskazywać temperaturę, a nie “malejącą temperaturę”.
Ale dlaczego nie może? Kiedy temperatura jest niska nie możemy powiedzieć, że termometr wskazuje malejącą temperaturę (w znaczeniu, że temperatura zmniejsza się)?
Wydawała się na tyle niska, aby rtęć wylała się, rozbijając dno termometru.
Tu coś nie tak z logiką. Jeśli temperatura spadłaby tak bardzo (do ok -40*C), że rtęć zakrzepłaby, zwiększając swą objętość i niszcząc dno zbiorniczka… nie mogłaby wylać się. W końcu zakrzepła.
Po pierwsze – to tylko luźna myśl bohatera, a nie rzeczywistość. Po drugie – nie wiesz jaką maksymalną temperaturę może wskazywać termometr.
No i nie ma tu fantastyki.
Od kiedy postapo nie jest fantastyką?
Dziękuję za wszystkie komentarze, szczególnie, że są takie obszerne.
Jeśli na coś nie odpowiedziałem oznacza to, że nie mam nic do dodania/zgadzam się z wypowiedzią.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
, natomiast “traciłem czucie” zostawiam. Wydaje mi się, że jednak przyda się dodatkowe podkreślenie beznadziei, którą otoczeni są bohaterowie.
Chyba nie przekazałem uwagi w sposób zrozumiały. Powtarzasz tę samą informację podwójnie (ręce zamarzały – traciłem czucie, pierwsze implikuje drugie, tak działa ludzki organizm) w sposób niepotrzebnie łopatologiczny. IMO mógłbyś napisać, że doskwierał mu mróz i zaczął tracić czucie w rekach, wystarczy by podramatyzować i przekazać informację bez niepotrzebnego mówienia o tym samym wielokrotnie. Ponadto te zgrabiałe, nieczujące ręce można ładnie wykorzystć, np. w scenie, w której poślizgnął się i złamał nogę (chciał złapać się czegoś, myślał, że się złapał, ale nie czuł, a tu beniz wielki, pardon, nic nie złapał, gdzie tam wielkie benizy na takim mrozie, ja głupi).
Co do naiwności i rodziny, to pozwolę się sobie nie zgodzić, bo wszystko zależy od rodziny.
Ale to Twój tekst i Ty decydujesz ;-) My tylko dostarczamy uwagi.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
No i druga rzecz: co to te “kilka szybkich strzałów”? To on strzelił? Nie rozumiem tego stwierdzenia. Wydaje się być zbędne.
Wyrażenie sugeruje, że bohater ZAMIERZA strzelić.
To nie do końca jest oczywiste – przynajmniej dla mnie.
To zdanie “teraz tylko kilka szybkich strzałów” to w sumie nie zdanie, bo brakuje tu orzeczenia, stąd też brak jasności przekazu.
Cięciem skóry ryzykowałem, że mięso straci na świeżości.
To zdanie brzmi dziwnie. Przebudowałbym.
Rozwiniesz? Nie za bardzo rozumiem, co jest nie tak z tym zdaniem.
Jak dla mnie nie brzmi po polsku. A poza tym… kto przy -20*C (lub mniej) miałby problem ze świeżością mięsa? Toż to zamrażarka jak marzenie ;)
Widocznie w Twojej losowej książce z półki jest błąd :) Zalecam poradnik (i żeby nie było – sam się tego uczę, w moim opowiadaniu także “zebrałem” po głowie za złe dialogi – do tej pory nie jestem pewien wszystkich dialogów).
https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
A to zwykły dreszcz jest wtedy fajny? :D
Z tym domysłem, to wiesz jak jest… Jedni się domyślą, inni nie. Faktem za to jest, że termometr wskazuje temperaturę i tyle.
I – przy okazji – co ma maksymalna temperatura do rzeczy w tej rozmowie? Mówimy o minimalnych.
I owszem, wiem, jaką może wskazywać minimalną temperaturę. Zalecam research – i poczytać nieco o rtęci.
Wiesz, to jak z brzytwą Lema. To postapo mogłoby nie mieć miejsca. W Twoim przypadku wystarczy umieścić akcję w tajdze / tundrze / w górach – i bez szkody dla opowiadania nic się nie zmieni. Ot, zima i tyle.
Podobnie rzecz ma się z motywacjami i zachowaniami bohaterów. Nie wszystkie do mnie trafiają.
Wg mnie to mogło być świetne opowiadanie, a trochę mu zabrakło. Dla mnie wręcz szkoda, bo sam klimat mrozu, beznadziei, nawet tego czatowania (gdyby lepiej było umotywowane) jest bardzo fajny i wyraźnie zarysowany.
Jak napisał PsajkoFisz – to Twoje dzieło i tyko Ty decydujesz, czyje opinie bierzesz pod uwagę :]
Ja dopiero uczę się składne zdania montować, ale z logiką i fizyką mam do czynienia wyjątkowo często :)
Serdeczne pozdrowienia i hapi nju jer!
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Dziękuję za przeczytanie.
All in all, it was all just bricks in the wall
Ogólnie tekst mnie zmylił i jeśli taki był zamysł to na plus. Zdecydowanie po początku niespodziewałam się takiego lekkiego i ciepłego zakończenia. Czy przypadło mi do gustu? Jakoś nie widzę w tym tekście niestety nic odkrywczego, co by mogło zostać ze mną na dłużej. Niemniej jednak przeczytałam bez przykrości, ale niestety i bez zachwytów.
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Dzięki za komentarz, Anet
All in all, it was all just bricks in the wall