- Opowiadanie: silvan - Gamma

Gamma

Witam wszystkich.

Chciałbym przedstawić Wam moje opowiadanie “Gamma”.

Niekoniecznie jest to mój styl / gatunek, ale swego czasu – rzeknijmy – okoliczności zmusiły mnie do napisania tego w takim gatunku.

Tak poza tym, to w ogóle moje drugie opowiadanie, jakie w życiu napisałem. Dodatkowo – powstało w jeden dzień (te nieszczęsne okoliczności...). Żeby nie było – to żadna przechwałka. Było sporo niedoróbek i baboli.

Serdecznie zapraszam do lektury poprawionej wersji (o tematyce “nieco” na czasie). Mam nadzieję, że da Wam choć odrobinę satysfakcji, a z kolei ja liczę na konstruktywne “bęcki”.

No i jako, że jest dość długie, z góry podziękowania za wytrwałość :)

Dzięki :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Gamma

1.  

 Korytarz. Krzyki. Białe światło. Białe kitle. I brak oddechu.

 „Dajcie mi oddychać…” – pomyślała ostatkiem sił.

 

2.  

 Dziewczyna przedzierała się przez śnieżne zaspy i całkiem gęstą, mimo zimy, roślinność. Zwróciła uwagę na prawie dwumetrowy krzew brzozy niskiej. Podobno jeszcze tylko tu można było takie spotkać.

 Otrząsnęła się. Było zimno. Bardzo. Dokąd iść? Nasłuchiwała, a po chwili wzruszyła ramionami. Spróbuje utrzymać kierunek. Trafi. Cholerna puszcza.

 Szczelniej owinęła się szmatami, jakie miała i swym cennym, odpornym na wilgoć i wiatr sportowym ponczo. Niezbyt długie czarne włosy wcisnęła pod czapkę.

Szła dobrą godzinę. Walczyła ze złością i wszechobecną, ponurą zimą, gdy jakiś hałas zwrócił jej uwagę. Po prawej zobaczyła żubra.

 „To niemożliwe!” – pomyślała wzruszona.

 Żubry tutaj? Czytała, że siedem czy osiem lat temu sprowadzono tu kilka par tych zwierząt, ale informacje, czy stadu udało się przetrwać były niemożliwe do zdobycia.

 Jednak właśnie patrzyła na dowód, że żubry ocalały i to na przekór temu, iż obecnie polowano na te zwierzęta z dużą zawziętością. Babcia byłaby szczęśliwa…

 Wychudzony samiec spojrzał na nią żałośnie i zaryczał. Dziewczyna ostrożnie odeszła w bok kilka kroków, posłała zwierzęciu pożegnalne spojrzenie i podjęła wędrówkę. Z torby wyciągnęła manierkę i pociągnęła mały łyk irlandzkiej whisky, tak trudnej ostatnimi czasy do zdobycia. Skrzywiła się, ale przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele. Sięgnęła po niewielki pasek suszonego mięsa i odgryzła kawałek.

Pokonała kilkaset kroków, kiedy w krzakach po prawej zauważyła… Ciepło!

 – Kogóż tu mamy?! – rozległ się krzyk.

 Dziewczyna pisnęła trwożliwie.

 W jej stronę wyszło dwóch rosłych mężczyzn. Jeden miał głowę owiniętą szalem, twarz drugiego skrywał kaptur, ale i tak było widać jego oczy: pełne morderczego pożądania.

 – Co tu drobinka robi, hę? – zapytał ten w kapturze, ściskając w dłoni bejsbolowy kij.

 – Ja… – Dziewczyna zająknęła się, cofając się powoli. – Ja do babci chciałam… Ona gdzieś tu kiedyś mieszkała, zacni panowie, ja…

 Ich krok. Jej krok. Ich krok i jej krok. W końcu oparła się plecami o rosłą sosnę.

 – Czego chcecie? – krzyknęła, gdy zobaczyła, jak drugi mężczyzna wyciąga wielki nóż.

 – Ciebie, Czerwony Kapturku. – Ten w kapturze oblizał wargi. – Ciebie chcemy. Widzisz, babcię na pewno już zjadł wilk, których tu pełno. Pójdź z nami. Zaopiekujemy się tobą. Nakarmimy. A ty zaopiekujesz się nami.

 – Nie wiem…

 – To nie targ, Kapturku. Idziesz po dobroci albo cię zaniesiemy!

 – A co z żubrem? – zapytał ten w szalu. – Dzieś tu blisko bendzie. Śladów w bród.

 – Olać żubra. Mamy lepszą zdobycz.

 – Darek, kurwa! – Pan Szal naraz się ożywił. – A może my by ją tu tak wzięli, co?

 – Zamknij ryj. Ty, Borsuk, jak coś powiesz, to aż dupa. Nakarmimy. Podmyjemy, w ciepłym namiocie będzie przyjemniej, niźli tu, w śniegu, kuśkę moczyć.

 – Ale jak ją chłopy opadno – Borsuk nie dawał za wygraną – to co nam ostanie? Zerżno ją w każdą dziure, a szef? Sam bendzie chciał dla się tylko młódkę!

 – Powiedziałem… Ej! Łap ją!

 Próbowała uciec, ale szybko zapadła się w głębokim śniegu. Słysząc nadciągające z tyłu sapanie, obróciła się i wyciągnęła ręce w górę.

 – Pójdę! – wrzasnęła. – Przysięgam! Pójdę! Po dobroci i będę później dobra! Tylko mi nic nie róbcie, błagam!

 – Ty ździro! – Borsuk uderzył ją w twarz otwartą dłonią.

Dziewczyna padła w śnieg.

 – Borsuk, kurwa, jak jej się coś stanie, szef odetnie ci jaja! – wrzasnął Darek, dopiero ich doganiając.

 Pomogło. Borsuk poderwał dziewczynę.

 – Idziemy, ździro! – Zionął jej w twarz cuchnącym oddechem. – Nie myśl, że nie bende cię mieć! Bende drugi po szefie, jak już się znudzi! I bende cię rżnąć latami!

 

3.

 – Mamo! Ale ja chcę!

 – Lilka, proszę, uspokój się. – Ciepły głos matki wyjątkowo działał dziewczynce na nerwy.

 – Lilka, spójrz! – Ojciec wbiegł do pokoju z rogami renifera na głowie i w zabawnym sweterku. Zaczął podskakiwać i chrumkać.

 Lilka uśmiechnęła się wbrew sobie. Tata uwielbiał wygłupy. Mama westchnęła, kierując teatralnie spojrzenie w sufit. Ojciec wydawał z siebie coraz głupsze ryki.

 Ryki i rogi jednak coś Lilce przypomniały. Znowu poczuła gniew!

 – Ale ja chcę do babci! Obiecaliście, że w tym roku pojedziemy na święta do niej!

 Ojciec spoważniał. Przesunął krzesło w stronę wesoło trzaskającego w kominku ognia i posadził córkę na kolanach.

 – Kochanie – rzekł – tłumaczyliśmy ci już, że jest koronawirus i nie możemy nigdzie jeździć. Zwłaszcza do babci. Babcia ma – głos mu drgnął – dużo lat i łatwo mogłaby się zarazić.

 – Ale my jesteśmy zdrowi!

 – Lilka, nie krzycz! Czy jesteśmy, czy nie, nigdy nie wiadomo. Coraz trudniej o test, kolejki ciągną się tygodniami.

 – Ale ja chcę zobaczyć żubra! Chcę do Mikaszówki, do babci! Obiecała mi, że pójdziemy oglądać żubry!

 – Lilka! – odezwała się matka surowo. – Nie jesteś dzieckiem, żeby krzyczeć. Masz, pannico, dwanaście lat!

 – Kochanie, tłumaczyłem ci, że w Puszczy Augustowskiej nie ma żubrów. Za to w Puszczy Białowieskiej…

 – Nieprawda! – zaperzyła się dziewczynka. Poderwała się z kolan ojca, niemal wpadając na gorącą szybę kominka, ale ojciec uratował ją błyskawicznym chwytem. – Czytałam, że trzy lata temu sprowadzono tam żubry, aby się rozmnażały!

 Ojciec parsknął cicho.

 – Żebyś ty chociaż wiedziała, co to znaczy.

 – Dobrze wiem!

 – Czyżby?

 – Nie możemy zostawić babci samej na święta! – Lilka rozpłakała się. – Ona mi obiecała…

 Ojciec przytulił córkę.

 – Babcia, kochanie… Babcia nie jest już sama – powiedział dziwnym głosem.

A mama… Mama też się rozpłakała.

 – Do dupy to wszystko – wyszeptała kobieta, łkając.

 – Kochanie, wszystko będzie dobrze. – Mężczyzna wstał i objął żonę.

 – Gówno będzie dobrze! Dokąd to zmierza?

 – Żono, już trzy firmy mają szczepionki. Dwie z nich przedstawiły dowody na wysoką skuteczność i bezpieczeństwo. Rząd już czeka na pierwsze dostawy!

 – To gówno mutuje – szepnęła kobieta. – Mam złe przeczucia. Tylko jedna ze szczepionek radzi sobie w przypadku mutacji. A tych jest już kilka!

 – Co to „mutuje”? – zapytała Lilka.

 – Spokojnie, cały świat współpracuje jak jeszcze nigdy dotąd, aby to opanować…

 – Mamy ponad półtora miliona zakażeń, a blisko pięćdziesiąt tysięcy ludzi zmarło! Ostatni miesiąc, to jakiś koszmar! Wszystko stoi, wyjść nie można, bankructwa…

 – Nic na to nie poradzimy. Spędźmy te święta razem. Odetchnijmy. Jakoś ciągniemy, mamy nieco zapasów i pieniędzy. Słyszałem – mężczyzna zawahał się na chwilę – że ponoć w Ukrainie i Rosji są już dostępne szczepionki, ale inne. Sprowadzają je z Arabii. Szejkowie zainwestowali miliardy, aby je wytworzyć. Ktoś niby wykradł kilka tysięcy dawek. Adam mi mówił, że jakbym chciał, to może nam takie zdobyć. Tylko dwadzieścia tysięcy euro trzeba zapłacić.

 – To jakaś niesprawdzona trucizna! I to za takie pieniądze! – żachnęła się kobieta. – A Adam to wieczny kłamca i naciągacz. Pamiętasz, jak niby na darmowy pobyt w hotelu cię zaprosił, a wyszło, że to pokaz garnków?

 – No nieważne – mruknął mężczyzna, czerwieniejąc. – Będzie dobrze. Obiecuję.

 – Nie będzie. – Kobieta znowu zaczęła szlochać. – Nawet nie mogliśmy jej pochować, nie pozwolili jej nawet zobaczyć! Spalili ją…

 Lilka patrzyła dzikim wzrokiem na płaczącą matkę, a po chwili w jej oczach pojawiło się zrozumienie. I panika.

 – Babcia… nie żyje?

 Odpowiedział jej szloch. I wesoły trzask ognia w kominku.

 

4.

 – Niezła ździra, co? – darł się Borsuk, wskazując ją patykiem i wypinając dumnie pierś.

 Dziewczyna siedziała w niewielkiej drewnianej klatce, wiszącej niecałe dwa metry nad ziemią. Cela była przywiązana do konaru wielkiego dębu, przy którym rozbito obóz. Wiatr nie był mocny, ale był i klatka bez przerwy poruszała się i wirowała. Mimo, że litościwie rzucono jej gruby, choć cuchnący szczynami koc, to i tak zimno przenikało ją.

Bazę obozu stanowiło kilka ustawionych w półkole sporych, płóciennych namiotów. Jeden wyróżniał się tak wielkością, jak i rodzajem. Był typowo sportowy, górski, z doskonałymi membranami.

Pośrodku obozowiska płonął olbrzymi stos drewna, którego ciepło docierało nawet do klatki dziewczyny. Nieco dalej, przy zewnętrznych namiotach, widziała jeszcze dwa mniejsze ogniska. Były też dwie niewielkie zagrody. W jednej stały trzy konie, a w drugiej tkwił porykujący niemrawo żubr, owca i dwie kozy.

 W obozie panował rozgardiasz. Wokół zagród biegały i ujadały psy. Nieco na lewo od sportowego namiotu, leżały dziesiątki skrzyń, wyładowanych różnymi towarami. Widać tam było części samochodowe i rowerowe, złote ozdoby, kilka baniaków z wodą, pełno rur i metalowych fragmentów, nieco żywności, wór z symbolem tytoniu. Z dalszych okolic cuchnęło. Musiało tam być śmietnisko i latryny.

 Przy mniejszych ogniskach krzątały się kobiety, gotując strawę. Mogły być w wieku około trzydziestu, czterdziestu lat. I miały związane nogi. Sznury były na tyle długie, że swobodnie mogły stawiać kroki, ale bieg nie wchodził w grę. Jedna z nich była w widocznej ciąży, a wszystkie miały pokornie spuszczone głowy.

 Z pewnością nastrojów nie poprawiał widok więźniów. Dziewczyna nie była jedyną osobą w klatce. Jeszcze cztery takie cele bujały się na wietrze i tylko jedna z nich była pusta. W dwóch siedziały skulone dziewczynki. W trzeciej leżała… To musiała być ona.

– Jam ździrę chwycił – Borsuk nie przestawał się drzeć – tedy po szefie przy mnie prawo do własności!

– Borsuk, zamknij już ryj! – krzyknął ktoś. – Żebyś taki gorliwy do roboty był, gdy za dwa dni przyjdzie przenosić obozowisko dalej!

 Po obozie krążyło siedmiu mężczyzn. Jeden doglądał koni, inny poganiał gotujące kobiety, kopiąc je brutalnie, nie oszczędzając nawet tej ciężarnej. Dwóch siedziało w pobliżu centralnego ogniska, pijąc bimber, paląc papierosy i grając w karty. Dziewczyna jednak wiedziała, że w sportowym namiocie jest jeszcze ktoś. Dochodziły stamtąd niedwuznaczne dźwięki.

 – Darek, rzeczywiście dałeś temu kretynowi złapać taką dorodną dziewkę? – Jeden z wartowników podszedł do mężczyzny. W dłoniach trzymał kuszę pistoletową.

 – A, bo wyjebałem się na śniegu – burknął zapytany.

 – Tedy mój ci, ona! – Borsuk zarechotał. – Będę cię wołać Jagna tera.

 – Chyba Zbyszko – mruknęła dziewczyna, wstając.

 – Co?! – Borsuk podszedł do kołyszącej się klatki. Dziewczyna przeciągnęła się i z trzaskiem wyłamała palce. – Takaś uczona?

 – Odejdź, głąbie! – Wartownik kopnął Borsuka w dupę. Ten w odpowiedzi kłapnął zębami, jak wściekły pies, ale się odsunął. – Co tam gruchasz, trukaweczko?

 – Turkaweczko, jełopie.

 – Lubimy takie harde. – Mężczyzna z niewielką blizną pod okiem parsknął. – Te klatki bardzo pomagają na chęć, wiesz? Szybko zaczyna się chcieć, wiesz? Chcieć do ludzi, do naszego ciepełka. – Zaśmiał się z własnego żartu, a reszta mu zawtórowała.

Jedna z dziewczyn w klatce zaszlochała cicho, a starsze kobiety zniżyły głowy jeszcze bardziej.

 – Ja już bym chciała. – Dziewczyna przeciągnęła się lubieżnie, zrzucając z siebie śmierdzący koc. Chwyciła się prętów celi i zmysłowo zaczęła poruszać biodrami, a wirująca powoli klatka ukazywała ją mężczyznom z każdej strony.

 – Fiuu! – rozległy się gwizdy, ściągając wszystkich w jej stronę. Otoczyli ją, dopingowali i podpowiadali. Gdy na koniec dziewczyna ścisnęła swoje piersi, ryki zachwytu sprawiły, że ze sportowego namiotu wyszedł olbrzymi i lekko otyły mężczyzna po pięćdziesiątce. Na potężną pierś narzucił jedynie rozpiętą bluzę.

 – Co tu się, kurwa dzieje? – ryknął, a wszyscy drgnęli przestraszeni. – A ty, wracaj do namiotu! Jeszcze z tobą nie skończyłem! – szczeknął w stronę nagiej czternastolatki ze szklistym wzrokiem, która wyszła na zewnątrz namiotu.

 Dziewczynka posłusznie cofnęła się.

 Olbrzym podszedł i zwrócił uwagę na nową w klatce. Mężczyźni bez słowa rozstąpili się przed szefem.

 – Co tu tak wesoło?

 – Z ciebie się śmiejemy, panie – odpowiedziała dziewczyna w klatce, uśmiechając się.

 – Lubię pyskate. – Herszt wyszczerzył zęby. – Takie najfajniej się łamie. Lubię, jak w hardych oczach niknie nadzieja, jak walczą, szamoczą się, aż w końcu poddają i stają posłuszne. Takie, jakie baby powinny być! Wtedy przestaje je boleć głowa, a zupy już nie są za słone. Chodzą, jak w zegareczku! Jak się nazywasz?

 – Czy to ważne, panie? Ależ szumne zapowiedzi! Cała aż drżę z niecierpliwości. Chętnie się przekonam, czy twój fiut jest aż tak mały, że tylko do dzieci się nadaje.

 W zapadłej ciszy rozległ się zduszony śmiech wartownika. Szef grzmotnął go pięścią w twarz. Mężczyzna padł z krzykiem, upuszczając kuszę.

 – O! Czyli jednak radzisz sobie nie tylko z dziećmi? Lubię, jak jesteś taki twardy! – rzuciła szyderczo dziewczyna.

 – Chcesz zobaczyć, gdzie akuratnie jestem twardy, bezimienna suko? – warknął szef, wyciągając dłoń w bok. – Klucz!

 Borsuk posłusznie podał mu klucz. Olbrzym otworzył kłódkę i pociągnął drzwiczki. Był tak wysoki, że wsunął do środka głowę i ręce, próbując chwycić dziewczynę ogromnymi dłońmi.

 – Kiedyś nazywano mnie Lilka – rzekła dziewczyna dziwnym, strasznym głosem. – Ale teraz, przez resztkę waszego czasu, mówcie mi Gamma.

 I wyciągnęła przed siebie ręce.

 

5.

 Duszności! Nieskończona ciemność, mrok. I potworna duszność! Czemu tak ciężko? Co się dzieje?

 Otworzyła oczy i szybko je zamknęła. Potwornie raziło ją światło. Leżała na jakimś niewygodnym łóżku, czuła się okropnie słaba. I strasznie chciało się jej pić.

 – Obudziła się!

Podekscytowany głos zmobilizował ją i zmusiła się do otwarcia powiek.

 Minęło kilka minut, gdy w końcu zogniskowała wzrok. Przed sobą zobaczyła blondynkę o życzliwej i ładnej twarzy i niebieskich, wypełniających się łzami oczach.

 – Jak dobrze, że się obudziłaś! Jestem Hanka!

 – Wody… – wychrypiała.

 Starsza od niej jakieś dwa, trzy lata blondynka podała jej kubek. Dziewczyna piła z trudem, krztusząc się i dławiąc.

 – Kim jesteś Hanka? – Głos miała niewyraźny, a krtań ściśniętą.

 – Twoją przyjaciółką. To znaczy – zachichotała nerwowo – mam nadzieję, że nią zostanę.

 Dopiero teraz poczuła, że Hanka trzyma ją za dłoń. Próbowała się ruszyć, ale nie była w stanie.

 – Nie! – Blondynka delikatnie, ale stanowczo docisnęła ją do łóżka. – Potrzebujesz czasu, aby stanąć na nogi. A… jak ty się nazywasz?

 – Lilka – odpowiedziała z trudem. Te duszności w koszmarach. Czy to były tylko koszmary? – Co mi się stało?

 Zanim Hanka odpowiedziała, rozległy się kroki i do pomieszczenia wszedł szczupły, łysiejący mężczyzna.

 – Cześć – powiedział bez ogródek. – Jestem Robert, ale mówią na mnie Rentgen. Widzialna, jeśli pozwolisz, porozmawiam z…

 – Z Lilką – powiedziała Hanka i jakby nieco obrażona wyszła.

 Robert spoglądał na dziewczynę w milczeniu, ale z miłym uśmiechem.

 – Ładne imię – rzekł w końcu. – I wspaniale, że już mówisz. Jesteś silna.

 Lilka milczała chwilę.

 – Co się dzieje? – zapytała w końcu cicho.

W głowie miała pustkę. Nie pamiętała niczego. Co się stało w ostatnie dni? Gdzie jej rodzice? Kim są ci tutaj?

 – Co pamiętasz?

 – Niewiele – wyszeptała.

 – Który mamy rok?

 – Dwa tysiące dwudziesty.

 Robert milczał chwilę, trąc czoło. W końcu chwycił ją za rękę, jak wcześniej Hanka.

 – Posłuchaj, to co powiem, może być dla ciebie trudne. Nie kłamię i nie zmyślam. Spróbuj dać mi skończyć, wtedy odpowiem na twoje pytania. Jeśli się źle poczujesz, powiedz, przerwiemy.

 Lilka nie odpowiedziała, ale w jej oczach pojawił się strach.

 – Mamy dwa tysiące dwudziesty trzeci rok. Można rzec, że nastąpił koniec świata. Nie wiem, czy pamiętasz, ale trzy lata temu w Polsce pojawił się koronawirus. Do końca listopada kraj jakoś sobie radził. W grudniu świat zaatakowały zmutowane wersje wirusa, jeszcze zaraźliwsze i dużo bardziej śmiertelne. Pojawiły się dobre i bezpieczne szczepionki, ale panika udzieliła się wszystkim tak, że władze wykupywały je dla siebie i swoich rodzin. Ceny horrendalnie urosły, choć szczepionki dawały odporność tylko na pierwotną wersję wirusa i jedną mutację. Pracowano nad lepszymi, ale wirus mutował coraz szybciej. Ludzie zaczęli umierać. Próbowali się ratować, sprzedając wszystko, aby kupić jakiekolwiek lekarstwa. No i nie było już zbytnio komu leczyć.

 Robert westchnął smutno. Lilka patrzyła na niego wielkimi oczami.

 – Rynek nienawidzi pustki, więc szybko zaczęły pojawiać się szemrane szczepionki. Do Polski dotarły już w grudniu, dwudziestego roku. Niektóre były skażone polonem dwieście dziesięć. Izotop ten emituje promieniowanie alfa, które normalnie nie jest szczególnie niebezpieczne dla człowieka, ale gdy dostanie się do wnętrza organizmu… Ludzie umierali w męczarniach.

 Znowu przerwał.

 – Co to “alfa”? – zapytała głupio Lilka. Nie rozumiała właściwie niczego. Szok?

 – Później, obiecuję. Niektórzy, bardzo nieliczni ludzie, z pewnym drobnym uszkodzeniem kwasu deoksyrybonukleinowego…

 – Boże… Czego?

 – DNA. Obiecuję, że odpowiem ci na wszystko już niedługo.

 Skinęła głową, wskazując na kubek z wodą.

 – Pewne konkretne uszkodzenie DNA – Robert podał jej kubek do ust – które w życiu codziennym było niezauważalne, sprawiało, że ci, którzy dostali tę felerną szczepionkę z polonem… Zmieniali się.

 Robert puścił jej dłoń, wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Lilka goniła za nim wzrokiem.

 – Zmieniali się, ale najpierw zapadali w śpiączkę. Nie wiadomo, co się działo, ale energia na te lata hibernacji brała się z tych rozpadów promieniotwórczych. Nikt tego nie przebadał. Brakuje naukowców. Brakuje wszystkiego i wszystkich… – Robert spojrzał na przerażoną twarz dziewczyny. – Przepraszam. Nie chcę cię straszyć. Po prostu do tej pory trudno ogarnąć mi, co się wydarzyło, a jeszcze trudniej nauczyć się to przekazywać. W każdym razie zginęło około dziewięćdziesiąt procent ludzi. Większość dopadł wirus. Poleciały też dwie bomby atomowe. Jedna w Waszyngton, a druga w Pekin. Więcej atomówek nie było. Pewnie nie było komu naciskać „fire”.

 Robert stanął.

 – Wiem, że to wszystko niełatwo znieść, ale nie ma się co czarować. Obecnie życie wymaga od nas o wiele więcej niż cztery lata temu. Dlatego musimy zaczynać z grubej rury – mruknął przepraszająco. – Ci, co przeżyli, rozproszyli się po świecie i przez pierwszy rok zajęli łupieniem wszelkich możliwych bogactw. Te najważniejsze szybko się skończyły. Nie ma już paliw, nie ma lekarzy. Nie ma prądu. Lodówki przestały działać. Jest problem z żywnością. Powstało wiele band, które grasują, mordują i gwałcą. A my, Źródła… My chcemy, aby ten koniec świata nie był dla wszystkich taki zły…

 – Moi rodzice? – Lilka poczuła napływające do oczu łzy.

 Robert pokręcił głową.

 – Przykro mi. Każde Źródło w chwili przemiany generowało olbrzymią ilość promieniowania gamma. Ludzie w promieniu wielu kilometrów umierali z tego powodu. Ale dzięki temu byliśmy w stanie się odnajdywać. W Polsce całkowicie radioaktywne stało się osiem miejsc. Legnica, Wieluń, Warszawa, Rzeszów, Gniezno…

 – Ja… – Lilka przełknęła ślinę – mieszkam… Mieszkałam w Rzeszowie.

 – Tam cię znaleźliśmy. – Robert skinął głową.

 Milczała, odganiając napływające do oczu łzy, próbując przetrawić przytłaczający ją ogrom zmian. Nie, to niemożliwe. To kłamstwa, to wszystko nie może być prawdą! Przecież…

 Coś ją tknęło i spojrzała na siebie. Miała piersi! Jak sięgała pamięcią, to marzyła o tym dniu! Gdy była sama w domu, naga spoglądała w lustro, z utęsknieniem wypatrując jakiejkolwiek zmiany. I właśnie na nią patrzyła!

Zauważyła, że wzrok Roberta podążył za jej wzrokiem.

 Dwudziesty trzeci rok! Miała piętnaście lat! Czyli Hanka wcale nie była od niej starsza!

 – Ja… – zaczęła zażenowana, nie wiedząc, co powiedzieć. – Chyba oszalałam. Słyszę głosy…

 – To normalne. – Skinął głową. – Niedługo wszystko ci wyjaśnię.

 – Ile masz lat?

 Chłopak drgnął.

 – Dwadzieścia cztery – odpowiedział w końcu.

 – I już jesteś łysy?

 Robert milczał chwilę, po czym parsknął śmiechem. Dwadzieścia cztery lata. Straszny staruch.

 – To jest najważniejsze?

 – Pewnie bardziej, niż co to jest ta alfa.

 – Odpocznij Lilka – odpowiedział, gładząc ją po głowie. – Miesiąc będziesz dochodzić do siebie. Musisz też wszystko poukładać sobie w głowie. Jeśli będziesz chciała pogadać, to ja, Widzialna…

 – Hanka?

 – Tak, Hanka. My i inni będziemy do twojej dyspozycji. A później…

 – Co później?

 – Później czeka cię sporo nauki, Gamma.

 

6.

 Uderzyła go mikrofalami prosto w twarz. Składające się w większości z wody oczy herszta bandy momentalnie zagotowały się i wręcz eksplodowały.

 Olbrzym zaryczał z bólu i zaskoczenia, cofnął się niezdarnie, przyciskając ręce do twarzy, ale zaraz padł, bo i mózg oberwał.

 Lilka zwinnie wyskoczyła z klatki, zrobiła na śniegu obrót przez ramię i poderwała się, zaskakując wszystkich sprawnością. Nie mieli pojęcia, że nie mogła być zesztywniała z zimna, bo ogrzewała się niewidzialną dla nich podczerwienią.

 Miała ich w kupie, jak chciała. Oślepiła ich nagłym wybuchem mocnego widzialnego światła. Wszystkich, poza wartownikiem, który oberwał od szefa. Ten dopiero teraz podniósł się ze śniegu i wycelował w nią z kuszy.

 Nie zdążył. Bezlitośnie smagnęła mocnym ultrafioletem, uszkadzając mu oczy. Kusznik krzyknął i wystrzelił, ale trafił jednego ze swoich prosto w brzuch. Postrzelony padł z jękiem, a wartownik puścił kuszę i rzucił się twarzą w śnieg, szukając ochłody.

 Lilka wyszarpnęła nóż zza pasa jednego z oślepionych bandziorów i przecięła mu gardło. Krew trysnęła i rozległo się gulgotanie. Ktoś chwycił ją z tyłu, obejmując przedramieniem jej szyję, ale natychmiast dotknęła go ręką i uderzyła mikrofalami. Skóra pękła z obrzydliwym trzaskiem, gdy krew się zagotowała, ktoś zaryczał. Lilka uderzyła łokciem w tył, odrywając się od mężczyzny i wbiła mu nóż w pierś.

 Rozległ się strzał, kula odłupała kawał kory nieco za dziewczyną. Uskoczyła za drzewo. Mieli broń palną? W tych czasach, zwłaszcza w Polsce, było niezwykle trudno o amunicję.

 – Już jesteś trupem, dziwko! – krzyknął wściekle Darek.

 Lilka oddychała ciężko.

 – Z boku ją bierz, idioto! Szybko!

 Rozległ się metaliczny brzdęk i dziewczyna ostrożnie wyjrzała zza drzewa. Ciężarna kobieta uderzyła ciężką, żeliwną patelnią w głowę bandziora, który próbował zajść Lilkę od boku. Oprych zatoczył się i przewrócił. Darek patrzył na to i z wściekłością wycelował pistolet w kobietę, ale Lilka podczerwienią nagrzała powierzchnię broni.

 Bandzior wrzasnął wypuszczając pistolet. Gamma wybiegła zza drzewa w stronę Darka, ten jednak rzucił się do ucieczki, ale nie miał szczęścia. Znowu poślizgnął się na lodzie. Dopadła go, chwyciła rękami za głowę i mikrofalami ugotowała mu mózg.

 Wstała, gdy zza augustowskiej sosny wyszedł Borsuk. Przed sobą trzymał jedną z kucharek i przykładał do jej szyi nóż. Zęby szczerzył w dzikim grymasie, a spojrzenie miał szalone.

 – Chodź – syknęła Lilka strasznym głosem, mieniąc się na pokaz wszystkimi barwami tęczy. Zrobiła krok w jego stronę. – Przecież chciałeś mnie mieć. No chodź.

 – Nie zbliżaj się, wiedźmo, bo ją zarżnę!

 – Nie wolisz mnie zerżnąć? Przecież tego chciałeś!

 – Stój! – krzyknął, a w jego głosie pojawiły się piskliwe nuty.

 – Nie nazwiesz mnie ździrą?

 – Poderżnę jej gardło! – zawył Borsuk, a ręka mu drgnęła. Po szyi struchlałej ze strachu kobiety pociekła karminowa strużka, po chwili plamiąc śnieg.

 Obryzgana krwią Lilka zatrzymała się.

 – A teraz daj mi odejść! Daj mi kurwa odejść! – Głos Borsuka drżał, zęby mu szczękały.

 – Przecz! – rzuciła sucho. – Puść ją i znikaj mi z oczu.

 Borsuk stał chwilę, po czym zaklął szpetnie. Pchnął zakładniczkę prosto w Lilkę i skoczył za drzewo.

 Dziewczyna zwinnie ominęła lecącą w jej stronę kobietę i wyciągnęła dłonie w stronę drzewa. I wpakowała w kryjącego się za nim Borsuka ponad sto grejów promieniowania gamma.

 Za drzewem rozległ się zduszony krzyk. Głupiec, nie zdawał sobie sprawy, że czterdziestocentymetrowa warstwa drewna nie stanowi żadnej ochrony przed tak przenikliwą energią. Lilka odetchnęła z wysiłku. Zajrzała za drzewo akurat w chwili, gdy Borsuk padł i zwymiotował.

 Stanęła nad nim, patrząc na niego zimno, a przerażenie w jego oczach rosło. Skóra na twarzy i szyi zaczęła czerwienieć i puchnąć. Próbował się odczołgać, ale nie był w stanie. Bełkotał coś niewyraźnie, drapiąc się po gardle. Po minucie ponownie zwymiotował, tym razem krwią. Strach w oczach, tak jak świadomość, powoli gasły, aż w końcu stracił przytomność. I tak czeka go łaskawa śmierć. W kilka godzin zamarznie. Choroba popromienna zabijałaby go dzień lub dłużej. I to boleśnie.

 Bardziej było jej szkoda drzewa. Ze smutkiem zdała sobie sprawę, że poniosło ją, że zabiła chlorofil w tej sośnie, a także pewnie w kilkudziesięciu dalszych w linii prostej. Drzewa nie zasłużyły na to. Nie były potworami.

 „A czym ja jestem?” – obca myśl pojawiła jej się w głowie.

 Kim była? Czy to, co tu zrobiła, nie było potwornością? Czy same jej zdolności nie czyniły z niej potwora gorszego, niż z najstraszniejszych horrorów?

 Wróciła do obozu, gdzie dzielna, ciężarna kobieta patelnią dobiła tego, któremu już wcześniej przyłożyła. Lilka podeszła do niej.

 – Zostaw już. Sprawdź tego ze strzałą w brzuchu.

 – Sprawdziłam. – Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie.

 – Jesteś wspaniała i dzielna! – Lilka odpowiedziała uśmiechem.

 Podeszła do kusznika i nogą wypchnęła go ze śniegu. Był nieprzytomny. Miał oparzoną twarz i oczy. Rozejrzała się po kobietach, które nieśmiało podnosiły głowy. Zobaczyła także dziewczynkę, wystawiającą głowę ze sportowego namiotu. Pustka zniknęła z jej oczu, zastąpiona nieśmiałą nadzieją.

 – To koniec waszej udręki. Jesteście dumnymi kobietami. Nikt nie będzie wami pomiatać! Jesteście słabsze fizycznie, to prawda, ale umysły macie równie bystre! To wy decydujecie, z kim chcecie żyć i czym chcecie się zajmować! To od was zależy, czy jesteście gotowe, aby zostać matkami! Nie pozwólcie się już nigdy zniewolić! Nie poddajcie się strachowi!

 Odetchnęła i poczuła obezwładniające zmęczenie. Zostało jej jeszcze jedno. Podeszła do klatek i potraktowała kłódki mikrofalami, pomagając sobie podczerwienią. Wyindukowane w metalu prądy wirowe szybko rozgrzały kłódki od czerwoności. Drewno zaczęło płonąć, ale wtedy wystarczyły dwa, trzy uderzenia i czerwone kłódki wpadały z sykiem w śnieg.

 Z gulą w gardle ominęła ostatnią klatkę i podeszła do zagrody, w której niespokojnie parskał żubr. Otworzyła bramkę.

 – To dla ciebie, babciu – wyszeptała.

 W końcu zebrała się na odwagę i podeszła do ostatniej celi. Potrzebowała stołka i pomocy dwóch kobiet, aby wyciągnąć zamarznięte ciało. Wiedziała. Już wcześniej obserwowała klatki za pomocą podczerwieni. Inne cele świeciły czerwienią i pomarańczem, ale to jedno ciało zlewało się z otoczeniem, informując, że jego ciepło zgasło. Przybyła za późno.

 

7.

 – Powtórz mi wszystko Gamma. Kim jesteś?

 – Jestem Źródłem i panuję nad wzbudzeniem pola elektromagnetycznego. Innymi słowy jestem w stanie generować fale elektromagnetyczne.

 – Co cię wyróżnia?

 – Z tego co twierdzisz, jestem jednym z najsilniejszych Źródeł na świecie. Potrafię operować zakresem częstotliwości nawet dziesięć do dwudziestej herca, co odpowiada promieniowaniu gamma.

 – Dobrze! A co mamy niżej gamma?

 – Rentgen, też potrafi nieźle dokopać, a poza tym pozwala oceniać stan kości. Ultrafiolet C, B i A. C potrafi solidnie oparzyć, B opala i pomaga wytwarzać witaminę D. Słoneczne C jest dobrze absorbowane przez atmosferę, a konkretnie przez ozon. Swoją drogą, fakt, że ostatnie dwie zimy są tak cholernie zimne i śnieżne zawdzięczamy drastycznemu zmniejszeniu emisji dwutlenku węgla do atmosfery. To nastąpiło na skutek – Lilka przełknęła ślinę – śmierci większości ludności i zaprzestania nadmiernego spalania ropy i węgla. Zmniejszenie tego gazu w atmosferze sprawiło, że więcej ciepła ucieka w kosmos, co wpłynęło na bilans energetyczny Ziemi.

 – Dalej!

– Niżej mamy światło widzialne. Rozszczepione, przykładowo przez wodę, daje nam tęczę. Wiedzę tę mamy dzięki panu Newtonowi. Poniżej jest podczerwień. Każde ciało o temperaturze większej niż zero absolutne promieniuje podczerwienią. Dzięki temu możemy widzieć w nocy, to jest możemy sprawdzać rozkład temperatur. Podczerwień jest też wspaniałym nośnikiem ciepła, co odkrył, eee, Herschel, czy jak mu tam było.

 – Friedrich Wilhelm Herschel – podpowiedział Rentgen.

 – Właśnie. Dalej są mikrofale. Mają wiele zastosowań, ale świetnie nadają się do podgrzewania wody i wszystkiego, co wodę zawiera.

 – Dlaczego?

 – Hm. Cząsteczki wody drgają podążając za mikrofalami. Pojawia się i tarcie i… I inne. W każdym razie ruszające się cząsteczki wody przekazują energię termiczną wszystkiemu wokół. Tak działają… Działały kuchenki mikrofalowe.

 – To czyste podstawy. Myślałem, że po roku tłuczenia tego do twojego pustego łba będziesz wiedzieć więcej!

 – Wcale nie mam pustego łba! – krzyknęła obrażona Lilka.

 – Żartowałem, nie denerwuj się! – Robert roześmiał się i poklepał ją po plecach.

 Jego dotyk zelektryzował ją, jakby potrafił operować prądem. Oderwała od niego wzrok, nie chcąc, aby to zauważył.

 – Łatwo je ekranować. I telefony komórkowe też działały w zakresie mikrofal.

 – Dobra już, dobra, żartowałem. Co za mikrofalami?

 – Fale radiowe. Pozwalają komunikować się na dalekie odległości. Jeśli potrafimy się dostroić, możemy wręcz rozmawiać na odległość. Trzeba jednak pamiętać, że taką komunikację łatwo podsłuchać.  

 – Jesteś wspaniała – powiedział Rentgen, a Lilka poczuła dziwne ściskanie w brzuchu.

 – Nie podlizuj się – prychnęła wściekle, sama nie wiedząc, dlaczego.

 – To co, pokażesz mi jeszcze raz wpływ twojego gamma na ten kawałek kamienia?

 – Nie! – warknęła dziewczyna. – Doskonale wiesz, co się stanie! Jesteś starym prykiem i jakimś pieprzonym profesorem fizyki. Nawet jakbyś tego nie widział, pewnie potrafiłbyś to wszystko obliczyć.

 – Patrzenie na ciebie jest niezwykle satysfakcjonujące – odpowiedział.

 Lilka zamilkła, patrząc mu w oczy. Czego ten przystojny dupek od niej chciał?

 Robert się roześmiał po chwili.

 – No nie daj się prosić!

 – Odczep się. Wiesz co się stanie z tym kamieniem. Popatrzysz sobie na niego w podczerwieni i zobaczysz, że jego temperatura, a może i objętość trochę wzrośnie, mimo, że wpakuję w niego miliony grejów.

 – Uszkodzisz jego strukturę. A później zemdlejesz i padniesz. Będę musiał cię cucić.

 – Marzy ci się.

 Robert zaśmiał się i obrzucił ją spojrzeniem, jakim do niedawna obrzucał zupełnie kogoś innego.

 – Idę do biblioteki – powiedziała po chwili, nie mogąc znieść milczenia.

 – Po co? W rok przeczytałaś wszystko, co mamy. Historię, beletrystykę, fantastykę, fizykę, matematykę i…

 – I erotykę. Zazdro? Idę.

 Odwróciła się i odeszła.

 Dotarła w końcu do szumnie nazywanej biblioteki, gdzie znajdowały się czterdzieści trzy książki. Co się z nią dzieje? Od miesiąca zachowuje się okropnie! Przed tygodniem niemal spartolili przez nią akcję! Musi wziąć się w garść. Musi poczytać. Książki przynosiły ukojenie. Każdą literę kojarzyła z czytającymi jej rodzicami.

 No, może poza tym erotykiem, po którym zaczęła obrzucać trzech chłopaków wśród Źródeł taksującymi spojrzeniami.

 Nie. To zdecydowanie zła pora na erotyk. Właśnie z tego powodu cierpi. Ciekawość sięgała w niej zenitu. A poza tym… znała go na pamięć. Czytała go sześć razy.

 Przeglądała tytuły. Drapieżne ptakiMonsun. Diuna. Krótka historia czasu. PotopKrzyżacy. Silmarillion. Krew Elfów. Poza Cieniem. Śladami Pitagorasa. Wszystko O Kostce Rubika. Dotarium Byliśmy. Przygotowanie Do MaturyZnikająca Łyżeczka. Dziwne opowieści chemicznej treści. Słowa Światłości. Skarb w Srebrnym Jeziorze. Tomek na tropach Yeti. Solaris. Eden. Głos Pana. Kochanek i wiele innych.

 Nie było książki, której nie przeczytałaby przynajmniej dwa razy, choć wielu z nich pewnie nigdy do końca nie zrozumie. Wszystkie były wspaniałe i żałowała, że nie mieli ich więcej. Już dogadała się z Robertem, że przy następnych wypadach do miast, spróbują spenetrować biblioteki. Musiały tam czekać tysiące tomów!

 Westchnęła. Wzięła do ręki Solaris. Kiedyś czuła jedność z tą książką. Fascynowało ją, jak bardzo Kris nie był w stanie zrozumieć oceanu, uosobienia obcej, nieznanej formy życia. Lilka poczuła narastający gniew.

 Jak Lem śmiał sięgać poza granice własnej planety?! Ludzie nie potrafili zrozumieć samych siebie! Ona nie była w stanie zrozumieć ani siebie, ani tego, co wydarzyło się przez ostatnie lata! Przecież jeszcze w dziewiętnastym roku wszystko było dobrze! Kurwa! A ten tu wymyśla jakieś myślące oceany?! Państwa od lat konkurowały, zabawiały się w przeciąganie liny, kto da więcej, kto więcej weźmie, kto wymyśli lepszy sprzęt do zabijania. I po co?! Po co to wszystko, skoro można było się skupiać na leczeniu i pomaganiu? Z tego co słyszała, fundusze wojskowe były większe niż te dla lekarzy. Zabijanie ponad życie.

 Ogarnięta irracjonalną złością cisnęła książką Lema w podłogę. Zrobiła to w chwili, gdy Rentgen stanął obok niej.

 Nie skomentował tego, tylko chwycił ją za dłoń. Wysoki, szczupły. Piękny. Łysy.

 I podniecający.

 Lilka ze złością szarpnęła ręką, ale Robert nie dał się zaskoczyć. Nie puścił.

 – Wiesz – powiedział cicho – kiedy pierwszy raz czytałem Głos Pana, to wręcz chciało mi się śmiać, jak Stasiek naśmiewał się sam z siebie i wielu pomysłów SF, które wydawały się zwyczajnie głupie. Dziś patrzę na nas i ogarnia mnie przerażenie. Czym my jesteśmy? Czym się staliśmy? Jakby nas ktoś opisał?

 Lilka milczała.

 – Jesteśmy science? A może fantasy? Świat się skończył. Dlaczego przeżyliśmy? Po co?

 – Ty mi odpowiedz – szepnęła nieśmiało.

 Robert jednak nie odpowiedział. Ale przynajmniej ściskał jej dłoń.

 Gdy już chciała odejść, odezwał się.

 – Coś ci powiem, Lilka. Wiesz, dlaczego robimy to, co robimy?

 – Co? To, że jako Źródła staramy się, aby ten koniec świata nie był taki zły?

 – Czytałaś Eden?

 – Wiesz, że tak.

 – Te zmiany, to co w nas się dokonało, dokonało się też w innych. I wielu z nich będzie jak Tyran Bez Twarzy. Wykorzystają te zmiany, aby ulepszać gatunek. Ci, którym się nie uda, zginą. Wielu zostanie poddanym eksperymentom. A to wszystko nie dlatego, żeby nam było lepiej. Zechcą na tym zarobić. Zechcą objąć władzę. W końcu zechcą zniewolić wszystkich pozostałych. Dlatego my musimy rozlać się na cały świat. Nie tylko na Polskę. Musimy spróbować zjednać wszystkie Źródła. A ci, którzy nie zechcą się do nas przyłączyć… Muszą umrzeć.

 Lilka milczała chwilę.

 – Co ci się stało, Robercie? Kto wybudził ciebie? Dlaczego chcesz ratować świat, poświęcając siebie samego?

 Nie odpowiedział, jedynie patrzył na nią. Jego wzrok, najpierw twardy i zablokowany na przeszłość naraz zmiękł i pogłębił się… Cholera! Przecież ten starzec przeżył już ćwierćwiecze!

 Jego usta zbliżały się do niej, a ona nie mogła ich powstrzymać.

 Nie mogła powstrzymać siebie.

 Ich wargi zetknęły się i powstała energia większa, niż podczas anihilacji pozytonów i elektronów. Widzialne światło zniknęło, pozostawiając ciemność, ale i odczucie miękkości jego ust.

 Jego dłoń, najpierw delikatna, jak grawitacja księżyca, przyciągnęła ją w końcu mocno, jak magnes neodymowy. Jej ciało przywarło do jego ciała i poczuła się dziwnie, gdy…

– Jak mogliście?! – rozległ się krzyk, po którym odskoczyli od siebie.

W drzwiach stała Hanka, a oburzenie, ba, zgrozę miała wypisaną na twarzy. I ten wyrzut w jej oczach…

– Widzialna… – Robert ruszył w jej stronę.

– Zamknij się! – warknęła.

– Haniu… – zaczęła Lilka, dopiero sobie uświadamiając, że jej przyjaciółka kochała się w Rentgenie od dawna. – Haniu, poczekaj.

Hanka jednak nie poczekała. Obróciła się na pięcie i odeszła.

 

8.

 Gamma spoglądała na Hankę, nie hamując łez. Przyjrzała się ciału przyjaciółki przy pomocy pasma rentgenowskiego. Zobaczyła połamane żebra i ręce. Widzialna cierpiała. Nie chciała dać się złamać, więc w końcu to ją połamali. Hanka nie potrafiła krzywdzić ludzi. Pewnie raz spróbowała mikrofal i wtedy złamano jej ręce.

 Niewątpliwie zgwałcono ją wielokrotnie, a później brutalnie pobito, łamiąc żebra. Te zwierzęta nie raczyły jej pomóc. Wrzucono ją do klatki, gdzie zamarzła. Z takimi obrażeniami nie była w stanie generować podczerwieni.

 Minęła godzina, zanim Lilka się uspokoiła. Zerknęła w ciemniejące niebo i z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że jest dwudziesty czwarty grudnia, dwa tysiące dwudziestego piątego roku. I właśnie zobaczyła pierwszą gwiazdkę.

 Opanowała łzy i wyciągnęła w niebo ręce. Wypuściła strumień czerwonego światła.

 Podeszła do ognia i siorbnęła ugotowanej zupy, gdy usłyszała w głowie głos, nadający na długich, radiowych falach.

 – Tu Rentgen. Jak akcja?

 – Tu Czerwona Jeden. Sukces. Odbiłam zakładnika.

 – Tu Radio Trzy. Nikogo nie zastałem.

 – Tu Mikro. Rosochaty Róg odbity.

 – Fioletowy. Odbiłem dzieci, ale ani śladu Widzialnej Jeden.

 – Widzialna Dwa. Okolice Mińska. Tu również brak Hanki.

 – Ha! A tamtejszy prezydent wciąż udaje, że demokratycznie wygrał?

 – Stul się, Fioletowy – sucho rzucił Rentgen. – Gamma! Jesteś tam?

 – Jestem. Mam Hankę. Nie żyje.

 Zapadła bolesna cisza. Lilka przeżywała to podwójnie. Gdyby nie jej pogłębiający się związek z Robertem, Hanka nie uciekłaby, mimo dręczącej ją depresji.

 – Znalazłem Jurka – odezwał się w końcu Rentgen.

 Rozległy się ciche świsty. Lilka źle słyszała, Puszcza Augustowska nieco tłumiła fale radiowe. Jurek? Dawny przyjaciel Roberta? Też rentgen, który zajął się handlem niewolnikami?

 – Tak, dobrze słyszeliście. Namierzyłem skurwiela. Skrył się w Wojnowicach, w takim zamku na wodzie. To koło Wrocławia.

 – Kawał drogi – mruknęła Czerwona Jeden.

 – Musimy go dorwać – rzekł twardo Robert, a kilka głosów mu zawtórowało. – Spotkajmy się w bazie. Obgadamy plan ataku.

 Ponownie rozległo się wycie, aż Lilka chciała się odłączyć. Jednakże coraz więcej Źródeł zaczynało krzyczeć. Też czuła tę pierwotną radość życia, to, że przeżyli, że uratowali ludzi. Żałowali, że stracili Hankę, ale Hanka już dawno straciła z nimi kontakt i wspólną wizję. No i umarła na własne życzenie.

 Okrzyki radości zaczęły przypominać wycie wilków. Po kilku minutach udzieliło się to Lilce. Cała adrenalina zaczęła parować z jej ciała! Przeżyła! Mimo wszystko przeżyła! Spojrzała na martwego Darka.

 – Miałeś rację! – syknęła. – Pełno tu wilków.

 – Gamma, szykuj się. – Robert był rozbawiony. – Ponoć Jerzy już na ciebie czeka. Ponoć jest gotów. Cały zamek obłożył ołowiem.

 Rozległy się jeszcze głośniejsze śmiechy. Lilka śmiała się wraz z nimi. Mimo śmierci przyjaciółki, czuła się potrzebna, czuła, że jej życie ma sens w tym dziwnym, nowym świecie.

 W końcu Źródła starają się, aby ten koniec świata nie był tak zły, jak mógłby być.

 A ona postara się jeszcze bardziej… Przypilnuje Roberta, który powoli zamieniał się w Tyrana Bez Twarzy. A kiedy nim się stanie, zabije go.

 I tylko delikatnie, tuż pod skórą czuła wielką tęsknotę za matką i ojcem.

 I babcią.

 

9.

 Duszność. I ciemność. Mijająca duszność i narastająca jasność.

 Otworzyła oczy. Jasność była porażająca, a wokół słyszała piszczenie i pikanie. Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem. Metalowe łóżko. A obok ktoś w białym kitlu. I w ubraniu z folii.

 – Dzień dobry – odezwał się mężczyzna ze zmęczonym uśmiechem na twarzy. – No, wielki sukces! Twoja matka się ucieszy. Z powodu koronawirusa nie możemy jej tu wpuścić, ale dzielnie nocuje w aucie już kilka nocy.

 – Moja matka? – wyszeptała dziewczynka.

Czuła ucisk w piersi, z trudem wydobyła głos. Co to za maska na jej ustach i nosie?

– Tak, twoja mama – odpowiedział lekarz. – Walczyliśmy o ciebie, wiesz? Dość desperacko podano ci osocze, o które już tak trudno. Zadziwiające, jak na ciebie podziałało! Wiesz, ostatnie badania mówią, że jest mała grupa ludzi, z pewną wadą genetyczną. Ja wiem, że nie masz pojęcia, o czym mówię, ale musisz mi wybaczyć. Takie gadanie pomaga mi na stres.

– Wadą w kwasie deoksyrybonukleinowym? – zapytała cicho.

Lekarz świsnął przez zęby. Po chwili jednak wzruszył ramionami, odetchnął i podszedł do jednego z wielu urządzeń.

– Jak mówiłem, ta grupka ludzi osiąga cudowne efekty leczenia za pomocą osocza.

– Który mamy rok? – zapytała dziewczynka.

– Najlepszy! – roześmiał się lekarz, ale w jego głosie czuć było nutę szaleństwa. – Dwa tysiące dwudziesty! No i dziś wigilia, dwudziesty czwarty grudnia. Pierwsza gwiazdka z pewnością już na niebie!

Dziewczynka oddychała ciężko. Co ona miała w głowie? To sen?

– Zwykle w takim stanie, jak twój nie podajemy już osocza. W końcu byłaś pod respiratorem. – Półprzytomny lekarz nie zwracał uwagi na to, że nie powinien tak mówić do dziecka. – Ale jednak dałaś radę. Proszę bardzo… – Zerknął na monitor. – Saturacja dziewięćdziesiąt siedem. To jest niebywałe. Wczoraj rano praktycznie umierałaś. Dziś wystarczy ci tlen. A już niedługo będą dostępne szczepionki. Świat uratowany. Zajrzę do ciebie za jakieś trzy godzinki. Wcześniej pojawi się pielęgniarka. Trzymaj się, młoda.

Lekarz puścił do niej oko i wyszedł.

Dziewczynka rozejrzała się po sali, na której leżało jeszcze trzech pacjentów. Wszyscy mieli rurki wepchnięte w usta. Żaden się nie odzywał, nie poruszał.

Co się w ogóle działo?

 Minęła godzina, podczas której nikt się nie pojawił. Urządzenie podłączone do palca dziewczynki kilka razy pokazało mniej niż dziewięćdziesiąt i zaczęło piszczeć, ale widać alarm był mało istotny. W końcu jednak ktoś otworzył drzwi. Z pewnością pielęgniarka.

 – Lilka? – rozległ się szept.

 Zaskoczona dziewczynka spojrzała w stronę wejścia.

 – Mama? – zapytała cicho.

 – Kochanie, jestem – szepnęła matka.

 – Zostałaś pielęgniarką? – zapyta Lilka, a matka zachichotała nerwowo.

 – Zdobyłam takie wdzianko, ale nieważne. Słuchaj, mam dla ciebie szczepionkę.

 Lilka patrzyła na matkę, której wzrok naraz wydał jej się dziwny. Nieobecny.

 – Co się dzieje mamo? – zapytała z wysiłkiem pokonując duszności.

 – Mam szczepionkę – powtórzyła matka nieswoim głosem. – Nie pozwolę, aby coś ci się stało.

 – Mamo – naraz Lilka poczuła irracjonalny strach – nie rób tego. Ja nie chcę. Ja nie chcę zabijać!

 – Co ty bredzisz, dziecko? Co ten wirus z tobą zrobił? Ale to nic, zaraz będzie ci lepiej.

 Kobieta wyjęła strzykawkę, a Lilka poczuła narastającą panikę.

 – Nie chcę! – próbowała krzyknąć, ale wciąż była słaba i pod maską z tlenem niewiele mogła. – Zostaw! Gdzie tata?!

 – Tata… – W oczach kobiety zalśniły łzy. – Ja go nie posłuchałam. Nie pozwolę, żebyś umarła, jak on. Sprzedałam dom i zdobyłam dla ciebie szczepionkę od Adama.

 – Nie rób mi tego, błagam! Ta szczepionka nie jest prawdziwa, wszyscy zginiecie! – płakała Lilka.

 – Nie płacz, kochanie, wszystko będzie dobrze – powiedziała matka, wbijając jej w ramię igłę i wstrzykując zawartość strzykawki.

 Lilka krzyknęła, poczuła niewyobrażalny ból. Po kilku sekundach jej ciało zaczęło dygotać i mienić się kolorami tęczy.

 – Lilka, co ci jest? Co ci, cholera jest?! Doktora! – słyszała jeszcze krzyk matki.

 Coś rozrywało Lilkę, coś szarpało ją od środka, niczym rogi żubra, niczym niedźwiedź, niczym wściekły lew!

 Salę, szpital i pół miasta wypełnił niebieski błysk.

 I wszystko ucichło.

 

 

Koniec

Komentarze

Niezbyt optymistyczna wizja, ale historia naprawdę mnie wciągnęła. Podoba mi się stopniowanie informacji przez zestawienie kilku scen. No i zaskakujące zakończenie na plus. Czekam na inne teksty :) 

Dziękuję Ci bardzo :)

Masz rację, wizja niezbyt optymistyczna. Mam do tego ciut osobiste podejście – mój ojciec był bliski “zejścia” na koronkę w szpitalu.

A nie jestem pewien, czy aby mnie właśnie nie bierze…

 

Cieszę się, że konstrukcja przypadła Ci do gustu :)

W takim razie dużo zdrowia! I żeby historie jak Twoja pozostały tylko w wyobraźni ;)

Silvanie, opowiadanie zaciekawiło mnie od początku i choć pomieszana chronologia chwilami wybijała z rytmu, mącąc nieco obraz, czytałam z dużym zainteresowaniem i cieszę się, że na koniec wszystkie elementy połączyły się w spójną i zajmującą całość.

Nie ukrywam, że na początku był moment, kiedy zorientowałam się, że sprawa dotyczy koronawirusa, nieco zjeżyłam się, bo nie przepadam za „historiami na tematy aktualne”, ale szybko pokonałam niechęć, bo Twoja Gamma okazała się nie tylko zajmująca, ale i zaskakiwała zwrotami akcji i niespodziewanymi wydarzeniami.

Wykonanie nie jest wcale takie złe, ale mogłoby być lepsze. Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

Życzę zdrowia, Silvanie, daj odpór wirusowi!

 

„To nie­moż­li­we!” – uśmiech­nę­ła się rzew­nie. ―> Tu chyba miało być:  „To nie­moż­li­we!” – pomyślała i uśmiech­nę­ła się rzew­nie.

 

po­cią­gnę­ła drob­ny łyk ir­landz­kiej whi­sky… ―> Raczej: …po­cią­gnę­ła niewielki/ mały łyk ir­landz­kiej whi­sky

 

Jeden twarz miał owi­nię­tą sza­lem, drugi na gło­wie miał kap­tur… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Jeden miał twarz owi­nię­tą sza­lem, głowę drugiego skrywał kap­tur

 

ale szyb­ko za­pa­dła w głę­bo­kim śnie­gu. ―> Raczej: …ale szyb­ko za­pa­dła się w głę­bo­kim śnie­gu. Lub: …ale szyb­ko u­pa­dła w głę­bo­kim śnie­gu.

 

– Lilka, spójrz! – oj­ciec wsko­czył do po­ko­ju… ―> – Lilka, spójrz! – Oj­ciec wsko­czył do po­ko­ju

Przyjrzyj się też dialogom w dalszej części opowiadania – nie wszystkie są zapisane prawidłowo.

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Znowu po­czu­ła gniew! ―> piszesz o odczuciu, czy wykrzyknik jest tu niezbędny?

 

już trzy firmy mają szcze­pion­ki. Dwie z nich przed­sta­wi­li do­wo­dy… ―> Piszesz o firmach, a te są rodzaju żeńskiego, więc: Dwie z nich przed­sta­wi­ły do­wo­dy na wy­so­ką sku­tecz­ność

 

 – To gówno mu­tu­je – szep­nę­ła cicho ko­bie­ta. ―> Masło maślane – szept jest cichy z definicji.

Wystarczy:  – To gówno mu­tu­je – szep­nę­ła ko­bie­ta.

 

W dwóch sie­dzia­ły sku­lo­ne, młode dziew­czyn­ki. ―> Zbędne dopowiedzenie – czy dziewczynki bywają stare?

Wystarczy: W dwóch sie­dzia­ły sku­lo­ne dziew­czyn­ki.

 

– O! Czyli jedna ra­dzisz sobie nie tylko z dzieć­mi? ―> Literówka.

 

Ol­brzym otwo­rzył kłód­kę i po­cią­gnął za drzwicz­ki. ―> Ol­brzym otwo­rzył kłód­kę i po­cią­gnął drzwicz­ki.

 

– Kie­dyś na­zy­wa­no mnie Lilką… ―> – Kie­dyś na­zy­wa­no mnie Lilka

 

Po pro­stu do tej pory cięż­ko ogar­nąć mi… ―> Po pro­stu do tej pory trudno ogar­nąć mi

 

– Wiem, że to wszyst­ko cięż­ko znieść… ―> – Wiem, że to wszyst­ko trudno/ niełatwo znieść

 

Bez­li­to­śnie sma­gnę­ła go moc­nym ul­tra­fio­le­tem, pa­rząc mu oczy. ―> Czy oba zaimki są konieczne?

Może wystarczy: Bez­li­to­śnie sma­gnę­ła go moc­nym ul­tra­fio­le­tem, pa­rząc oczy.

 

było nie­zwy­kle cięż­ko o amu­ni­cję. ―> …było nie­zwy­kle trudno o amu­ni­cję.

 

Do­pa­dła go i chwy­ci­ła go dwoma rę­ka­mi za głowę i mi­kro­fa­la­mi ugo­to­wa­ła mu mózg. ―> Nie brzmi to najlepiej. Skoro chwyciła go rękami, to oczywiste, że dwiema.

Proponuję: Do­pa­dła go, chwy­ci­ła dłońmi za głowę i mi­kro­fa­la­mi ugo­to­wa­ła mózg.

 

Po szyi stru­chla­łej ze stra­chu ko­bie­ty po­cie­kła kar­mi­no­wa stróż­ka, zna­cząc szkar­ła­tem śnieg. ―> W jaki sposób karminowa dozorczyni mogła pociec po szyi kobiety? Karmin i szkarłat to dwa różne kolory – w jaki sposób cieknący po szyi karmin, na śniegu zmienił się w szkarłat?

Proponuję: Po szyi stru­chla­łej ze stra­chu ko­bie­ty po­cie­kła szkarłatna struż­ka, plamiąc śnieg.

Sprawdź znaczenie słów: stróżkastrużka.

 

Inne cele świe­ci­ły czer­wie­nią i po­ma­rań­czą… ―> Pomarańcza to owoc, a Ty piszesz o kolorach, więc: Inne cele świe­ci­ły czer­wie­nią i po­ma­rań­czem

 

Każda li­te­ra ko­ja­rzy­ła jej się z czy­ta­ją­cy­mi jej ro­dzi­ca­mi. ―> Czy oba zaimki są konieczne?

Proponuję: Każdą literę kojarzyła z czytającymi jej rodzicami.

 

Prze­glą­da­ła ty­tu­ły. Dra­pież­ne ptaki i Mon­sun. […] Ko­cha­nek. ―> Każdy tytuł ujęłabym w cudzysłów.

 

Wzię­ła do ręki So­la­ris. –> Wzię­ła do ręki „So­la­ris”.

 

W drzwiach stała Hanka z obu­rze­niem, ba! Ze zgro­zą wy­pi­sa­ną na twa­rzy. ―> W drzwiach stała Hanka z obu­rze­niem, ba, ze zgro­zą wy­pi­sa­ną na twa­rzy.

 

gdy usły­sza­ła w gło­wie głos, na­da­ją­cy na dłu­gich, ra­dio­wych fa­lach.

 – Tu Rent­gen. Jak akcja?

[…]

 – Je­stem. Mam Hankę. Nie żyje. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialog telepatyczny:

Głosy w głowie, telepatia

 

po­da­no ci oso­cze, o które już tak cięż­ko. ―> …po­da­no ci oso­cze, o które już tak trudno.

 

Le­karz mru­gnął do niej okiem i wy­szedł. ―> Czy mógł mrugnąć, nie używając oka?

Proponuję: Le­karz mru­gnął do niej i wy­szedł. Lub: Le­karz puścił do niej oko i wy­szedł.

 

Wszy­scy mieli we­pchnię­te rurki w usta. ―> Raczej: Wszyscy mieli rurki wepchnięte w usta.

 

– Lilka? – roz­legł się cichy szept. ―> – Lilka? – roz­legł się szept.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kurczaki. I “WOW”. I dziękuję!

Niezmiernie miło mi to czytać!

Oczywiście, że skorzystam z porad i wszystko poprawię / dopytam.

Zdaję sobie sprawę, że przed moim warsztatem sporo pracy, ale człowiek zawsze (nieco egoistycznie) myśli, że jakoś z tym “polskim” sobie radzi, a tymczasem dostaje się solidną listę do poprawek :)

Niektóre z Twoich wskazań… No aż łapię się za głowę.

To też doskonale dowodzi, jak bardzo pisarzom potrzebny jest redaktor – włącznie z zawodowcami.

 

Bardzo Ci dziękuję :)

Bardzo proszę, Silvanie. Ogromnie się cieszę, że mogłam pomóc i że uznałeś uwagi na przydatne. ;)

Chciałam też wyprowadzić Cię z błędu – nie jestem redaktorką.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

UPD: Coś się kosmicznie porozjeżdżało w tym moim komentarzu. Spróbuję jeszcze raz.

 

To, że nie jesteś, nie zmienia faktu, że doskonale zapotrzebowanie na redakcję udowadniasz :]

 

Część poprawek wprowadziłem, ale mam też kilka pytań:

 

1.

Znowu poczuła gniew! ―> piszesz o odczuciu, czy wykrzyknik jest tu niezbędny?

 

A czy to jest błąd? Czy, że tak powiem, narrator nie może czegoś dobitnie zasugerować, właśnie za pomocą wykrzyknika?

 

 

2.

– Kiedyś nazywano mnie Lilką… ―> – Kiedyś nazywano mnie Lilka

 

Poszukałem chwilę po Internetach i raczej wszędzie widzę odmianę. “Nazywano mnie złodziejem”, “nazywano mnie żyrafą”, “nazywano mnie królową”. Czy odmiana nie będzie dotyczyć także imion?

 

 

3.

– Po prostu do tej pory ciężko ogarnąć mi… ―> Po prostu do tej pory trudno ogarnąć mi

 

– Wiem, że to wszystko ciężko znieść… ―> – Wiem, że to wszystko trudno/ niełatwo znieść

 

Ok, rozumiem, że w oficjalnych zwrotach / tekstach to może być spore nadużycie – czyli w przypadku narratora – raczej nie powinien tak się wyrażać.

Natomiast znalazłem takie coś:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

Pytanie: czy więc rzeczywiście nie można użyć tego “ciężko” jako synonimu dla “trudno”, zwłaszcza w czyjejś wypowiedzi? Wydaje mi się, że nie każdy bohater musi mówić idealną polszczyzną – to nienaturalne. Potoczności przenikają do wypowiadanych zdań / słów.

 

 

4.

Bezlitośnie smagnęła go mocnym ultrafioletem, parząc mu oczy. ―> Czy oba zaimki są konieczne?

Może wystarczy: Bezlitośnie smagnęła go mocnym ultrafioletem, parząc oczy.

 

Czy to błąd? Jakoś tak mi w tym miejscu akurat pasują te dwa zaimki.

 

 

5.

Z tą stróżką / strużką, to aż mnie rozbawiłaś komentarzem, którego przyznaję – w pierwszej chwili nie zrozumiałem ;) O jaką dozorczynię mogło Ci chodzić? :D Przecież żadnej dozorczyni w opowiadaniu nie ma! A jednak była. I tak, znam znaczenia obu słów – choć w tym przypadku chwilę zajęło mi załapanie. To po prostu bezczelny ortograf z mojej strony.

 

 

Kwestia szkarłat – karmin, słusznie. Techniczne rzecz biorąc kolory mogą się lekko zmieniać w zależności od tła, itd., no ale nie o to tu chodziło. Natomiast bardziej chodziło o zadziałanie na wyobraźnię w sposób, w jaki robi to Isabelle_Ivy_Glass ;) Takie podkreślenie, uzmysłowienie tej czerwieni rozkwitającej na śniegu. Czy tak byłoby ok (czy też znowu problem z karminem i czerwienią):

 

Po szyi struchlałej ze strachu kobiety pociekła karminowa strużka, plamiąc po chwili śnieg czerwienią.

 

 

6.

Przeglądała tytuły. Drapieżne ptaki i Monsun. […] Kochanek. ―> Każdy tytuł ujęłabym w cudzysłów.

Wzięła do ręki Solaris. –> Wzięła do ręki „Solaris”.

 

Ok. W wordzie miałem wszędzie kursywy. Po wklejeniu tego tu kursywa zniknęła, a ja nie zwróciłem uwagi. To jeszcze dopytam. Czy poza cudzysłowem należy użyć kursywy?

Pytanie pomocnicze: jak w tutejszym edytorze stawiać “dolny” cudzysłów? We wszystkich edytorach to po prostu shift + klawisz z apostrofem. Tu jednak wychodzą mi tylko górne. Muszę kopiować i wklejać z worda…

 

 

 

7.

Mam jeszcze jedno pytanie o narratora. Co uważasz o takim cynicznym komentarzu ze strony narratora, gdy najpierw w rozmowie pada hasło:

 – Darek, rzeczywiście dałeś temu kretynowi złapać taką dorodną dziewkę? – jeden z wartowników podszedł do mężczyzny. W dłoniach trzymał kuszę pistoletową.

 – A, bo wyjebałem się na śniegu – burknął zapytany.

 

A później narrator ironizuje:

 

Gamma wybiegła zza drzewa w stronę Darka, ten jednak rzucił się do ucieczki, ale nie miał szczęścia. Znów wyjebał się na lodzie.

 

Czy to wypada?

 

 

Dziękuję za pomoc i mnóstwo cennych uwag.

 

 1.

A czy to jest błąd? Czy, że tak po­wiem, nar­ra­tor nie może cze­goś do­bit­nie za­su­ge­ro­wać, wła­śnie za po­mo­cą wy­krzyk­ni­ka?

Nie twierdzę, że to błąd, zapytałam tylko, czy ten znak jest niezbędny przy opisywaniu myśli. SJP PWN tak definiuje wykrzyknik: «znak interpunkcyjny w formie pionowej kreski i umieszczonej pod nią kropki (!), nadający poprzedzającym wyrazom lub zdaniu żywą treść ekspresywną»

Jeśli uważasz, że w ten sposób dobitniej wyrażasz myśli dziewczynki, zostaw go.

 

2.

Po­szu­ka­łem chwi­lę po In­ter­ne­tach i ra­czej wszę­dzie widzę od­mia­nę. “Na­zy­wa­no mnie zło­dzie­jem”, “na­zy­wa­no mnie ży­ra­fą”, “na­zy­wa­no mnie kró­lo­wą”. Czy od­mia­na nie bę­dzie do­ty­czyć także imion?

Owszem, imiona podlegają odmianie, ale chyba nie w tym przypadku. Imię nie sprawia, że stajesz kimś. Imię nie informuje o czyjejś profesji, ani o tym, jak bywała nazywana wysoka dziewczyna, czy też osoba koronowana.

– Jak masz na imię?

– Silvan.

– A jak mówią do ciebie rodzice?

– Silvan.

– To znaczy, że jesteś Silvanem.

– Nie, jestem ich synem i mam na imię Silvan.

– A kim byłeś dawniej?

– Dawniej byłem uczniem i miałem na imię Silvan.

 

3.

Py­ta­nie: czy więc rze­czy­wi­ście nie można użyć tego “cięż­ko” jako sy­no­ni­mu dla “trud­no”, zwłasz­cza w czy­jejś wy­po­wie­dzi? Wy­da­je mi się, że nie każdy bo­ha­ter musi mówić ide­al­ną pol­sz­czy­zną – to nie­na­tu­ral­ne. Po­tocz­no­ści prze­ni­ka­ją do wy­po­wia­da­nych zdań / słów.

Można, bo istotnie, nie zawsze mówimy poprawnie, a co dopiero bohaterowie opowiadań. Jednak słówko „ciężko”, moim zdaniem, rozpleniło się ponad miarę i nadal wszędzie się wciska, więc staram się sugerować, że można je zastąpić innymi określeniami, bez szkody dla tekstu. Ale wyłącznie od piszącego zależy, jakich słów będzie używał w swoich tekstach.

Podeprę się jeszcze opiniami znanych fachowców: https://sjp.pwn.pl/poradnia/szukaj/ci%C4%99%C5%BCko%20czy%20trudno

 

4.

Czy to błąd? Jakoś tak mi w tym miej­scu aku­rat pa­su­ją te dwa za­im­ki.

Nie, to nie błąd, ale zdanie z jednym zaimkiem też doskonale informuje, kogo smagnęła i w czyje oczy patrzy. Nadmiar zamków jest zazwyczaj zbędny, bo nie ułatwia czytania i może doprowadzić do zaimkozy, a to już jest fatalna przypadłość wymagająca kuracji odwykowej. ;)

 

5.

Na­to­miast bar­dziej cho­dzi­ło o za­dzia­ła­nie na wy­obraź­nię w spo­sób, w jaki robi to Isa­bel­le­_I­vy­_Glass ;) Takie pod­kre­śle­nie, uzmy­sło­wie­nie tej czer­wie­ni roz­kwi­ta­ją­cej na śnie­gu. Czy tak by­ło­by ok (czy też znowu pro­blem z kar­mi­nem i czer­wie­nią):

Po szyi stru­chla­łej ze stra­chu ko­bie­ty po­cie­kła kar­mi­no­wa struż­ka, pla­miąc po chwi­li śnieg czer­wie­nią.

Silvanie, nie wiem jeszcze, jak pisze i działa na wyobraźnię Isabelle_Ivy_Glas, ale jestem przekonana, że każdy, kto będzie czytał Gammę, wie, że karmin to kolor czerwony. Każdy też wie, że krew jest czerwona/ karminowa. Nie widzę więc potrzeby aby traktować czytelnika jak kogoś, kto nie wie nic o krwi i wykładać mu jak dziadek krowie na granicy, że kapiąca krew zostawiała na śniegu czerwone ślady.

 

6.

To jesz­cze do­py­tam. Czy poza cu­dzy­sło­wem na­le­ży użyć kur­sy­wy?

Nie. Możesz użyć albo cudzysłowów, albo kursywy.

 

Py­ta­nie po­moc­ni­cze: jak w tu­tej­szym edy­to­rze sta­wiać “dolny” cu­dzy­słów? We wszyst­kich edy­to­rach to po pro­stu shift + kla­wisz z apo­stro­fem. Tu jed­nak wy­cho­dzą mi tylko górne. Muszę ko­pio­wać i wkle­jać z worda…

W tym przypadku nie pomogę, bo nie wiem. Nigdy niczego nie publikowałam, więc nie mam pojęcia, jak działa tutejszy edytor. :(

Jestem jednak przekonana, że pomogą Ci inni użytkownicy. ;)

 

7.

Czy to wypada?

Nie mam nic przeciwko wulgaryzmom w opowiadaniach, pod warunkiem, że ich użycie jest uzasadnione. W przypadku tego zdania, uzasadnione nie jest i brzmi fatalnie. Niestety, przeoczyłam to i nie wspomniałam o tym w pierwszym komentarzu, a powinnam.

Wolałaby, żeby Darek zwyczajnie poślizgnął się na lodzie.

 

No i nadal cieszę się, że mogłam pomóc. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wprowadziłem poprawki.

Z ciekawości – doskonale udało Ci się z dolnym cudzysłowem :)

 

Wzięła do ręki Solaris. –> Wzięła do ręki „Solaris”.

 

 

Dialogi są dla mnie pewnym zaskoczeniem. Sporo czytam, a jakoś nigdy nie zwróciłem uwagi na tak olbrzymią różnicę w zapisach. Była to najtrudniejsza rzecz do poprawy. Nie jestem przekonany, czy zrobiłem wszystko prawidłowo. Mam nieco zagwozdek z np: “uśmiechnął się”.

Czyli:

 

– Świetnie wyglądasz – uśmiechnął się Adam.

– Świetnie wyglądasz. – Adam się uśmiechnął.

– Świetnie wyglądasz – uśmiechnął się Adam – i bardzo mi się podobasz.

– Świetnie wyglądasz. – Adam się uśmiechnął. – I bardzo mi się podobasz.

 

Trochę jak z “usłyszeć”. Czy to wtrącenie? Czy to odnosi się do wypowiedzi?

Podpowiesz, które wersje są błędne, a które prawidłowe?

 

Gorąca czekolada w podzięce!

Z cie­ka­wo­ści – do­sko­na­le udało Ci się z dol­nym cu­dzy­sło­wem :)

No cóż, zawsze mi się udaje, bo wszystkie komentarze piszę w Wordzie i przeklejam. ;)

 

Pod­po­wiesz, które wer­sje są błęd­ne, a które pra­wi­dło­we?

Uśmiech to tylko lekkie wygięcie ust, nie mówienie, więc napisałabym:

– Świet­nie wy­glą­dasz – uśmiech­nął się Adam. ―> – Świetnie wyglądasz. – Adam uśmiechnął się.

– Świet­nie wy­glą­dasz. – Adam się uśmiech­nął. ―> – Świet­nie wy­glą­dasz. – Adam uśmiech­nął się.

– Świet­nie wy­glą­dasz – uśmiech­nął się Adam – i bar­dzo mi się po­do­basz. ―> – Świet­nie wy­glą­dasz. – Adam uśmiechnął się. – I bar­dzo mi się po­do­basz. Lub: – Świetnie wyglądasz. – Adam uśmiechnął się i dodał: – Bardzo mi się podobasz.

 

Dziękuję za czekoladę. Była pyszna. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że smakowała ;)

 

Dzięki Twojej pomocy (= poprawkom) to opowiadanie prezentuje się… lepiej! I jakoś tak lepiej się to czyta. Osoba, która zaleciła mi ten portal, wiedziała co robi :)

Cieszę się, Silvanie, że poprawki korzystnie wpłynęły na jakość opowiadania. :)

 

Osoba, która zaleciła mi ten portal, wiedziała co robi :)

Niewątpliwie. Mam nadzieję, że zadomowisz się tutaj i zostaniesz na dłużej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Coraz bardziej mi się podoba :)

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, widzę, że Reg już była. Lucky you!

 

A z mojej strony (pewnie będę się powtarzał po Reg) co następuje:

To jest dobrze wymyślone opowiadanie, ale niestety wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

Dobór słów, konstrukcja zdań oraz nagminne gubienie podmiotu bardzo przeszkadzają w czytaniu.

Z drugiej strony, pomysł i konstrukcja postkowidowego świata bardzo mi się podobały (sugerował bym jednak abyś unikał zbyt dosłownych odniesień do politycznej rzeczywistości).

Stworzyłeś kilka bardzo ciekawych postaci, oraz całkiem oryginalną supermoc.

Bardzo ładnie też domknąłeś tekst.

No i jeszcze bardzo doceniam rzetelność fizyki oraz wartość dydaktyczną opowiadania w tym zakresie.

Silvan, jak poprawisz styl, to wróżę spore sukcesy na portali i poza nim. Powodzenia! 

(Sprawdź proszę pocztę/wiadomości).

 

Nie mam niestety czasu, aby wszystkie wyłapane (a nie wyłapałem przecież wszystkich) problemy omówić i skomentować. Poniżej kilka tylko przykładów (mam nadzieję, że regulatorzy i Tarnina tu zawitają i wskażą ci więcej).

 

Po prawej zobaczyła żubra.

 „To niemożliwe!” – pomyślała, uśmiechając się rzewnie.

Rzewny uśmiech na widok żubra?

 

żubry odniosły sukces i to na przekór temu, iż obecnie polowano na te zwierzęta z dużą zawziętością

No, sukces żubrów? I to na przekór?

 

widać jego oczy: pełne morderczego pożądania

Mordercze pożądanie wydaje się być godne 365-ciu, albo nawet 50-ciu. wink

 

Dziewczyna nie była jedyną osobą w klatce. Jeszcze cztery takie bujały się na wietrze,

Tutaj problem z podmiotem – dziewczyny, czy klatki?

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Słowa fizyka o rzetelności fizyki w Gammie miodkiem w pyszczku Kubusia Puchatka :)

 

Dzięki, cieszę się, że przeczytałeś, że ogólny odbiór jest pozytywny, a także za uwagi te oraz przyszłe.

 

Zdaję sobie sprawę, że mam mnóstwo pracy, ale właśnie – między innymi – po to tu zawitałem.

Tymczasem – przy okazji – jeśli ktokolwiek z autorów wrzuconych opowiadań, które pozwoliłem sobie skomentować, poczuł się urażony – w końcu widać, jakie mam braki – kłaniam się nisko!

 

Liczne uwagi Reg wyprowadziłem – mam nadzieję, że wszystkie i prawidłowo.

 

Kilka odpowiedzi na Twoje:

Sam nie jestem pewien, czy to polityczne nawiązanie. Może minimalnie. Ale wynika ono z rzeczywiście słabszej pozycji kobiet w każdym świecie, o którym już nie można rzec, że jest cywilizowany. Mężczyźni zawsze wykorzystywali przewagę fizyczną, aby kobiety niewolić i taka sytuacja wydaje mi się niezwykle realna. A, że bohaterka jest kobietą (i potrafi nakopać do tyłka) – niekoniecznie jej się to podoba.

 

Hm. Uśmiechnąć się rzewnie – czyli z rozczuleniem, melancholią. Nic tak nie kojarzyło się bohaterce z ukochaną babcią, jak właśnie żubry. To dowodziło także tego, że w przeszłości miała rację podczas sprzeczki z ojcem.

 

Czy fakt, że jakieś zwierzę przeżyło w skrajnie trudnych warunkach, mimo przeciwności losu, nie oznacza jakiegoś sukcesu?

 

Właściwie to pożądanie tego – powiedzmy – bohatera było większe, niż w przecudownych 365 ;) Ale tu akurat rozumiem. Chciałem podkreślić, że to był poziom w stylu:

“Dziadek wydupczy cię, panienko! – zawył dziko. – Choćby cię Dziadek musiał najsamprzód rozkawałkować!”

 

W przypadku ostatniego, to akurat i klatki i dziewczyny w tych klatkach ;)

Ale rozumiem :) Przyjrzę się brakującym podmiotom oraz Twoim przyszłym uwagom.

 

Dzięki wielkie!

Z kwestii technicznych. Jeśli przy wstawianiu opka wpiszesz tytuł do właściwej rubryczki, to jest i nie musisz go już wpisywać w okienku na tekst. W tej chwili tytuł masz podwójnie. To samo dotyczy słowa: koniec. System sam go wpisuje. Też masz podwójnie.

 

Co do samego opka, zgrałam je na czytnik, bo długie, a w takich przypadkach zauważam tylko rzeczywiście walące po oczach babole. Tu nie zauważyłam. Czytało się dobrze. Gdy Lilka pod koniec obudziła się w szpitalu, przestraszyłam się, że zaraz się okaże, iż cała historia jest tylko snem. Na szczęście po prostu zapętliłeś :)

Pomysł na potrójną apokalipsę (bo i lewe szczepionki, i odmienieni ludzie, i jeszcze atomówki do tego) bardzo zacny. Mam wrażenie, że jeszcze w tym świecie nie powiedziałeś ostatniego słowa, bo to dobry materiał na cykl.

Generalnie – dobra lektura i kliczek ode mnie :)

 

A że jesteś tu nowy to jeszcze poradnik przetrwania na portalu do kompletu :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej! Dziekuję bardzo. To miły, świąteczny prezent :) Cieszę się rownież, ze nie dopatrzylas sie zbyt wielu blędów, to znaczy, ze poprawki po uwagach REG i FIZYKA pomogly :) Do poradnika dotarłem. Staram sie byc aktywny, choc kilka ostatnich dni mam utrudnione. A wlasnie w tej chwili siedze na SORze, bo mi kowid daje popalic coraz bardziej i chyba mam zapalenie pluc. Wybaczcie brak polskich znakow – pisanie na telefonie to mordęga. Upd: oczywiscie masz racje z tytulem i koncem. Pierwszy raz wrzucalem opowiadanie i nie wiedzialem. Nie wiem, dlaczego tego pozniej nie poprawilem. Natomiast teraz, z telefonu tego nie zrobie, gdyz cale formatowanie wyleci w kosmos :)

A wlasnie w tej chwili siedze na SORze, bo mi kowid daje popalic coraz bardziej i chyba mam zapalenie pluc.

Zdrowia życzę. Trzymaj się ciepło :)

 

Wybaczcie brak polskich znakow – pisanie na telefonie to mordęga.

Znam to, mój na dodatek z niemiecką klawiaturą ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witaj, silvan! Świetne opowiadanie, bardzo mi się podobało. Podobnie jak Irka_Luz bałam się, że na końcu, gdy Lilka się budzi w szpitalu, okaże się, że wszystko było snem ;-) Napisałeś na początku, że to nie do końca Twój styl/gatunek, a czytając, wydawało się, że dobrze się czułeś w tym świecie, pisząc to opowiadanie. Nie przynudzałeś, nie lałeś wody, czytało mi się dobrze, płynnie – takie mam ogólne odczucia. Co do błędów, to widzę, że już inni je wytknęli, a ja sama jestem świeżakiem i sama popełniam ich dużo, więc nie śmiałabym komuś ich wytykać ;-) Napisz coś jeszcze, chętnie przeczytam. Życzę też dużo zdrowia!

O, bardzo dziekuję :) Mile slowa i od razu +2 do zdrówka ;) Ja jestem nieco bardziej fantasy niz postapo, ale Nowoświaty nieco wymusily taki kierunek. Podwojnie sie ciesze, ze podeszlo, a konstrukcyjnie – sam jestem zadowolony. Jezykowo mniej, ale po to tu przybylem, aby sie pouczyc :) Po poprawkach sam widze, ze brzmi to lepiej. Z pewnoscia juz niedlugo cos wrzucę :) Dziekuje za zyczenia! PS. Nie boj sie wytykac bledow, to – odnosze wrazenie – niezly trening. Najbardziej lubie, jak komentuje, ze wydaje mi sie, ze ktos ma napisane dobrze i poprawnie, a wtedy np. wpada Reg :D I widze, jak sie mylilem ;)

Silvan – życzę szybkiego powrotu do zdrowia!

Dziekuje bardzo. Mecze sie z tym dziadostwem. Juz niby bylo ok, a nagle goraczka wraca. Ale to nic. Mysle, ze przetrwam :) Moze to nie miejsce na to, ale – zupelnie przy okazji – nie polecam lekcewazyc koronki i bawic sie w bohatera. Wokol mnie codziennie umieraja ludzie…

Cześć!

Całkiem przyjemnie się czytało, a bohaterka i historia całkiem przypadły mi do gustu, choć generalnie nie jestem fanem s-f czy postapo w czasach covidu. Ciekawy pomysł na final girl rodem z ery atomowej w trochę odświeżonej, choć dosyć ponurej rzeczywistości. Nie do końca zrozumiałem ostatnią część, kiedy bohaterka budzi się w szpitalu w 2020 (jak się wydaje), ale ma wiedzę z przyszłości, o tym co się zaraz stanie, jeżeli matka poda jej szczepionkę. Uprzednio miała proroczy sen? Czy też #9 jest snem, w którym Gammie miesza się teraźniejszość (2025) z przeszłością?

Trochę nawiązań do literatury, sporo popularyzacji nauki (przegląd rodzajów promieniowania), jak dla mnie na plus, choć… 

Dzięki temu możemy widzieć w nocy, to jest możemy sprawdzać rozkład temperatur.

…miejscami przypominały mi się zajęcia z termodynamiki ;-)

 

Z kwestii edycyjnych rzuciła mi się w oczy tylko jedna rzecz: często używasz spójnika “i”, może warto by to jakoś urozmaicić w kolejnych tekstach?

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

O! Cześć, dzięki za wizytę :) Jasne, przejrzę tekst i popracuję nad "i". W ogóle przede mną dużo pracy… Cieszę się, że przypadło Ci do gustu. Za termodynamiką sam nie przepadałem ;) Co do pytania o #9, zaskoczyłeś mnie. Zapytałeś celnie o obie wersje, ktore sam rozważałem podczas pisania. Odpowiedź… cóż. Pozostawiam do interpretacji. Damn, co za celny gość! ;) PS. Sam już nie przepadam za covidowymi historiami… Dopadło mi cała rodzinę (w tym mnie), a choć wszyscy przeżyli, co stresu naszego, to wiesz…

Temat koronawirusa jest dla mnie stresujący, ale opowiadanie czytało mi się bardzo przyjemnie. Trzyma w napięciu. Odrobinę rozpraszały mnie przeskoki czasu i miejsca akcji – widzę, że był to celowy zabieg, widzę, że miało to sens, ale dla mnie jako czytelniczki trochę to było utrudniające. Czasem zdarzały się słowa, które moim zdaniem niezbyt pasowały – np. uśmiechnęła się rzewnie na widok żubra – to rzewnie bym zastąpiła innym słowem. Ale to bardzo subiektywne uwagi, nie jestem specjalistką.

Pozdrawiam serdecznie!

Dla mnie też jest stresujący, choć już za mną…

Jeszcze trochę i będą szczepionki (i to nie takie, jaką dostała Lilka), trzymajcie się. Życzę Wam wszystkim, aby nikt już tego dziadostwa nie załapał.

Pisałem to, gdy sytuacja jeszcze nie była tak beznadzieja.

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

Lubię przeskoki, zmuszające nieco czytelnika do koncentracji nad czytanym fragmentem. To było celowe.

 

uśmiechnęła się rzewnie na widok żubra

Ok. Jesteś drugą osobą, która zwróciła mi na to uwagę. A z pewnością jesteś większą specjalistką, niż ja :) Z pewnością widziałaś listę uwag

Przyjmuję to zatem i niedługo zmienię – choć nie do końca rozumiem, dlaczego.

Chętnie usłyszę, dlaczego Ci to nie pasowało.

@Fizyk – Ty również zwróciłeś mi na to uwagę. Ciebie także chętnie poproszę o wyjaśnienie :)

 

https://sjp.pl/rzewny

książkowo: pełen bólu, żalu, smutku, tęsknoty; tkliwy, smętny, rzewliwy, tęskny

 

https://polish.enacademic.com/54892/rzewny

\rzewnyni, \rzewnyniejszy

«pełen żalu, smutku, melancholii, będący ich objawem, wynikający z czyjegoś rozczulenia, wzruszenia; tkliwy, smętny, tęskny»

Rzewny uśmiech.

Rzewny głos, śpiew.

Rzewne piosnki, nuty.

Rzewne uczucia.

Płakać rzewnymi łzami.

 

W moim rozumieniu – spostrzeżenie żubra skojarzyło się Lilce z: babcią, dzieciństwem, światem “po staremu”, marzeniami, aby takie zwierzę właśnie tu, w tej puszczy zobaczyć.

Dlatego na widok zwierzęcia uśmiechnęła się pełna żalu, melancholii, rozczulona, wzruszona.

 

Dzięki raz jeszcze za komentarz

Bardzo fajna fabuła. Spodobało mi się, jak w końcu wszystkie wątki się spotykają i wyjaśniają. Taki ostatni element do układanki.

Nie nazywałabym tego opowiadania SF (mimo wykładu o spektrum fal elektromagnetycznych ;-) ). Bliżej mu do bajki. Co nie znaczy, że jest złe. Kolejne opowiadanie o superbohaterach, ale osadzone w Polsce i z koronkowym tłem.

Babska logika rządzi!

Hej.

Dziękuję za odwiedziny :) Cieszę się, że przypadło Ci do gustu.

Nad konstrukcją, chronologią wątków i ich spotkaniem napracowałem się najbardziej.

 

Już bajka Fizyka o krecie i robaczku, który dawał mu się zjadać, nieco jeżyła mi włosy na głowie :D

Ta bajka pewnie zaliczałaby się do podobnego “podgatunku” ;)

 

Dziękuję za klik :)

Nie proponuję, żeby opowiadać to dzieciom. Na pewno za dużo gwałtów. Tylko że takie promienne mutanty to żadna nauka.

Ale to takie marudzenie. Nie musisz się przejmować.

Babska logika rządzi!

Każde zdanie, każda opinia: bezcenne :)

Ale nie z każdym trzeba się od razu zgadzać…

Babska logika rządzi!

A z tym akurat nie sposob się nie zgodzić ;)

Cześć!

Mam wolny zapłon coś ostatnio… Po namyśle zgłaszam do biblioteki. Niezła historia, swojskie realia.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Kłaniam się niezmiernie nisko :)

Dzięki :)

Od razu, gdy przeczytałam o dziewczynie idącej przez śnieg, to skojarzyło mi się z Czerwonym Kapturkiem. Może dlatego że sama mam opowiadanie o Czerwonym Kapturku, która jest otoczona śniegiem. Tylko że na innej planecie niż Ziemia. A co do spalenia umarłej babci, to i tak dobrze, przeczytałam kiedyś reportaż o Chinach – “Prowadzący umarłych” i tam napisano, że jedną kobietę spalili żywcem. Podobnie, jak jeszcze w XIX wieku, palono w Indiach żywe kobiety z trupami swoich mężów.

A co tekstu – podobał mi się, ale jak dla mnie za dużo partykuł wzmacniających – to po prostu mnie razi. Ale jak czytam, to rozumiem, że innym to nie przeszkadzało.

Nie będę poprawiała tekstu, bo nie jestem od tego ekspertką, ale wybiło mnie mocno z rytmu, słowo : “Bendzie”.

 

Pozdrawiam!

@Glyneth7

Hej!

Bardzo dziękuję za lekturę tego opasłego opowiadanka :)

 

I dziękujęż za cenne (i unikatowe) uwagi. Przejrzę tekst pod tymże kątem, i obiecujęż, iż poprawki naniosęż :D

Ani razu o tym nie pomyślałem. Co sto trzy oczy, to nie jedno.

 

A właśnie, że poprawiaj tekst!

Spójrz, ile ja miałem błędów. Spójrz na datę publikacji.

Wiele czasu nie minęło i ze mnie żaden ekspert się nie zrobił, ale próbuję poprawiać innych – nie po złości – ale aby pomóc, sprawdzić się samemu – i zobaczyć, czy inni potwierdzają moje uwagi, czy nie.

I daję słowo, że to działa. Zacząłem zwracać uwagę na mnóstwo rzeczy, które niegdyś totalnie olewałem.

 

Serdeczne dzięki i pozdrawiam :)

 

 

Witaj!

Ciekawa, choć smutna wizja świata. Również nie przepadam za ‘aktualnymi historiami’, bo zwykle są bardzo polityczne i emanują poglądami autora, jednak Tobie udało się to przykryć dobrą historią.

Jest brutalnie, ale realnie, miejscami ckliwie – jak scena z rodzicami w domu. Sceny ze zbirami potrafił wywołać nieprzyjemne uczucia, jednak dobrze to wykreowałeś. Jest to dobre opowiadanie, chyba poprawiłeś wszystkie usterki w tekście, bo nie widziałem błędów stylistycznych czy gramatycznych.

Czytało się płynnie i przyjemnie, z realistycznymi dialogami, a to w tekście najważniejsze, nawet jak porusza ciężkie, pesymistyczne tematy. Masz dobry warsztat, przekonujący, przynajmniej dla mnie.

Czuję się usatysfakcjonowany lekturą :D Zgłoszę do ostatniego klika.

Pozdrawiam,

Daniel.

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Danielu!

Aleś mi stracha napędził!

Musisz uważać na osoby niedoświadczone w trafianiu do biblioteki!

Wchodzę sobie w poczekalnię, przebijam się na stronę czwartą, a tam… Brak mojego opka!

I jaka pierwsza myśl? Ban, usunęli, coś nabroiłem (a jestem czysty, niczym łza anioła ;))!

Kiedyś przeżyłem stres tego rodzaju (ale x10000).

Wchodzimy z małżonką na OIOM, gdzie leżała nasza córa (wcześniak, 700 gramów) w inkubatorze. Że już czuliśmy się jak bywalcy (to już ponad miesiąc) idziemy do “naszego” inkubatora.

A tam pusta ściana.

Ścięło nas niemal z nóg. Wyobrażenie tego co mogło się stać, sparaliżowało nas (tam co chwila te malutkie dzieciaczki odchodziły :[ ).

Wtedy podchodzi pielęgniarka z uśmiechem i mówi, że córa awansowała i już jest na innej sali.

No no, nagrabiłeś sobie.

 

Czy ja nie gadam zbyt wiele?

 

Danielu, dzięki Ci serdeczne, zrobiłeś mi dzień.

 

Czytało się płynnie i przyjemnie, z realistycznymi dialogami

To dla mnie bardzo ważne. To jedna z rzeczy, na których się koncentruję podczas pisania.

Super, że zwróciłeś na to uwagę :)

 

Masz dobry warsztat, przekonujący, przynajmniej dla mnie.

Taaaaaaaaa… A wtedy wchodzi Tarnina lub Drakaina – całe na biało – i robią tu teksańską masakrę piłą mechaniczną kontra teletubisie :D

 

Niemniej dzięki serdeczne za opinię, poświęcony czas i dzięki za ten – jakże ważny dla mnie – ostatni klik!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję bardzo :)

Właśnie sobie przypomniałem o tym opowiadaniu. Wykreowałeś ciekawą, zapadającą w pamięć wizję apokaliptyczną. Do kompletnego demontażu cywilizacji potrzebna byłaby trochę soczystsza pandemia niż ta tutaj (zapomniany fakt z historii medycyny: odra ma porównywalną śmiertelność w nieuodpornionej populacji, kilkukrotnie wyższą zaraźliwość i chyba aż do lat 80. rzeczywiście powodowała więcej zgonów rocznie w przeliczeniu na liczbę ludności świata – a przez uprzejmość nie wspominam o ospie prawdziwej). Podoba mi się jednak rozmach koncepcji literackiej, jaką wysnułeś z tej życiowej inspiracji. A także Twoje ciekawe komentarze i odpowiedzi pod tekstem, pozwalające na wgląd w proces twórczy.

Obozowisko daje wiele do myślenia, przygnębiający obrazek. Wydaje mi się, że miasta powinny wciąż być zamieszkałe w większym stopniu (opis powstawania Źródła raczej nie wskazuje na zbyt długotrwałe skażenie, zresztą w wielu miastach do tego nie doszło). Skoro przeżyło około 10% ludności oraz zachowała się infrastruktura pozwalająca na szybkie podjęcie produkcji dóbr i energii (elektrownie wodne, jądrowe, zresztą także kopalnie), może nawet nie byłby to zupełny rozpad społeczeństwa, może istniałaby szansa na szybki powrót do jakiejś formy względnie nowoczesnej cywilizacji. Nie rozumiem wzmianki o tym, że “nie było już lekarzy” – na pewno wielu przeżyło, a wykwalifikowany lekarz, zwłaszcza starszego pokolenia, potrafi udzielić mniej skutecznej, ale wciąż bardzo cennej pomocy nawet podstawowymi środkami. Czy rozpowszechniłoby się niewolnictwo seksualne w opisywanej przez Ciebie formie? Pewnie rzeczywiście stałoby się częstsze, ale normą (wobec rodaczek) nie było nawet we wspólnocie pierwotnej. W każdym razie opis bardzo plastyczny i dojmujący.

Zatrzymałem się na chwilę przy opisie gwałtownego ochłodzenia klimatu – nie jestem tutaj ekspertem, ale mam wrażenie, że poziom gazów cieplarnianych w atmosferze zmieniałby się dużo wolniej i istotna różnica byłaby zauważalna pewnie dopiero kilkanaście lat po zaprzestaniu emisji. Zawahałem się też tutaj:

Bardziej było jej szkoda drzewa. Ze smutkiem zdała sobie sprawę, że poniosło ją, że zabiła chlorofil w tej sośnie, a także pewnie w kilkudziesięciu dalszych w linii prostej. Drzewa nie zasłużyły na to. Nie były potworami.

Może niepotrzebnie się przejęła? Nie wiem, czy sprawdzałeś to w jakichś źródłach, ale silne, wyrośnięte drzewo potrafi czasem przetrwać trafienie piorunem, co też wiąże się z nie lada jonizacją (i innymi przyjemnościami). Ogólniej, u roślin lokalne uszkodzenia lub zmiany chorobowe nie powodują poważnych zaburzeń systemowych tak łatwo, jak u zwierząt. Jeżeli miejscowe bliznowacenie nie zatrzyma pionowego transportu soków, wyobrażam sobie, że sosny miałyby duże szanse przeżyć te 100 Gy promieniowania gamma.

 

To chyba będzie wszystko, bo po takim czasie od publikacji łapanka interpunkcyjna raczej nie miałaby sensu. Dziękuję za wciągającą lekturę i pozdrawiam!

Kurczaki, Ślimaki!

Dzięki, że zajrzałeś, odkopałeś z kurzu i gruzu ;)

 

Nie zawiodłem się na Twoim komentarzu. Zwykle są one celne, poruszają zagadnienia, których nikt inny nie podjął, itd.

 

Do kompletnego demontażu cywilizacji potrzebna byłaby trochę soczystsza pandemia niż ta tutaj (zapomniany fakt z historii medycyny: odra ma porównywalną śmiertelność w nieuodpornionej populacji, kilkukrotnie wyższą zaraźliwość i chyba aż do lat 80. rzeczywiście powodowała więcej zgonów rocznie w przeliczeniu na liczbę ludności świata – a przez uprzejmość nie wspominam o ospie prawdziwej).

Zawsze uwielbiałem Bastion Kinga, gdzie wirus Kapitan Trips – zrobił mniej więcej to samo.

U mnie do zagłady doszło nie tylko na skutek wirusa, ale i na skutek promieniowania.

Wspominasz dawne czasy i zgadzam się z nimi.

Niemniej jednak zwróć uwagę, jak diametralnie zmieniła się transmisja chorób. Samoloty, samochody, środki komunikacji, jakich kiedyś kompletnie nie było (albo w totalnie innej skali). Teraz (tuż przed covidem) praktycznie każdy za przysłowiowe parę złotych (oferty last minute) może spędzić wakacje za granicą. Kiedyś? Nawet w latach 80? W czasach ospy? Jak dla mnie jest to przepaść – i główny czynnik. Mimo wyższej zaraźliwości, liczbie zgonów – transmisja była zupełnie inna wtedy, jak teraz.

 

Wydaje mi się, że miasta powinny wciąż być zamieszkałe w większym stopniu (opis powstawania Źródła raczej nie wskazuje na zbyt długotrwałe skażenie, zresztą w wielu miastach do tego nie doszło). Skoro przeżyło około 10% ludności oraz zachowała się infrastruktura pozwalająca na szybkie podjęcie produkcji dóbr i energii (elektrownie wodne, jądrowe, zresztą także kopalnie), może nawet nie byłby to zupełny rozpad społeczeństwa, może istniałaby szansa na szybki powrót do jakiejś formy względnie nowoczesnej cywilizacji.

Ależ i są. Lub raczej “będą”. Czytałem kiedyś kilka opracowań mówiących o tym, jak mogłyby wyglądać zagłady (haha, jak to brzmi).

Scenariuszy było kilka, jednak jednym z najbardziej przekonujących mnie był taki, że:

– ludzie zaczną ze sobą walczyć o przetrwanie: władzę, żywność,

– żywności w miastach NIE MA. Lub szybko znika / psuje się. Prędzej – łatwiej o żywność poza miastami. Miejsca uprawne, miejsca hodowli zwierząt, dzika zwierzyna. W mieście się nie da.

– ludzie zbierają się w miastach dopiero po jakimś czasie, gdy są w stanie zapewnić sobie żywność – dosłownie łańcuchy dostaw żywności

– dopiero po dłuższym czasie udaje się spotkać i ogarnąć zespoły inżynierów, mechaników, konstruktorów, ślusarzy, którzy będą w stanie PRÓBOWAĆ ogarnąć układy zasilania. Jestem elektrykiem (choć elektrociepłownie / elektrownie nie są moją specjalnością) i wiem, jak potwornie skomplikowane to układy. Dostawy wody, węgli, spalanie, utrzymanie, informatycy, elektrycy, automatycy, energetycy i elektroenergetycy – ot, pewnie takie minimum, aby spróbować jakąkolwiek elektrownię (zwykłą, nie jądrową – których poza tym w Polsce nie ma) odpalić. Do tego przesył energii – zepsuta infrastruktura (gałęzie, drzewa niszczące instalacje), której nie ma komu naprawiać. Niestety, poza układem sieci IT reszta raczej nie wytrzymuje ani jednego zwarcia.

Znając poziom skomplikowania tych systemów (co widać po służbach utrzymania ruchu – jak ktoś się zwalnia, to jest szał w takich firmach, a nowi uczą się latami) nie wierzę w szybką możliwość uruchomienia dostaw energii – a w związku z tym możliwy powrót świata do cywilizacji.

 

Nie rozumiem wzmianki o tym, że “nie było już lekarzy” – na pewno wielu przeżyło, a wykwalifikowany lekarz, zwłaszcza starszego pokolenia, potrafi udzielić mniej skutecznej, ale wciąż bardzo cennej pomocy nawet podstawowymi środkami.

Ach, to skrót myślowy. Oczywiście, że byli, ale było ich tak mało, rozproszeni, bez sprzętu, komputerów, leków, środków chemicznych, odczynników, prądu, tomografów i rezonansów i sterylnych przyrządów, że to trochę tak, jakby ich nie było. Zgadzam się, że pomocy mogą udzielać, jednak w niezwykle ograniczonym stopniu.

 

Czy rozpowszechniłoby się niewolnictwo seksualne w opisywanej przez Ciebie formie? Pewnie rzeczywiście stałoby się częstsze, ale normą (wobec rodaczek) nie było nawet we wspólnocie pierwotnej.

To bardzo cenna informacja.

Ja pokazałem pewien fragment, albo nawet lepiej – przypadek. Ot, na takich trafiło. Nie twierdzę, że taki byłby cały świat. Wizja, jaką roztacza Robert niekoniecznie musi być prawdziwa. To jego własna interpretacja tego, z czym musiał żyć po tej katastrofie. Niemniej jednak patrząc na kraje, gdzie rządzi siła (czytaj: zwykle religia) widzę, jak traktuje się tam kobiety. O ile głęboko wierzę w zakorzenione w ludziach dobro (i staram się żyć takim nastawieniem), o tyle równie bardzo wierzę w zakorzenione w ludziach zło.

 

Zatrzymałem się na chwilę przy opisie gwałtownego ochłodzenia klimatu – nie jestem tutaj ekspertem, ale mam wrażenie, że poziom gazów cieplarnianych w atmosferze zmieniałby się dużo wolniej i istotna różnica byłaby zauważalna pewnie dopiero kilkanaście lat po zaprzestaniu emisji.

Cytuję:

Naukowcy z Chin, Francji, Japonii i Stanów Zjednoczonych podają, że globalne emisje dwutlenku węgla spadły o rekordowe 8,8 procent w pierwszych sześciu miesiącach tego roku. Jest to spowodowane spowolnieniem gospodarczym wywołanym pandemią koronawirusa.

 

Badania opublikowane w czasopiśmie Nature Communications wykazały, że emisje spadły o 1551 milionów ton, czyli 8,8 procent w pierwszej połowie roku, w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku. Jest to absolutny rekord. Spadek był również większy niż roczny spadek podczas drugiej wojny światowej, chociaż średnie emisje są teraz znacznie większe niż w tamtym czasie.

 

Jasne, masz sporo racji w tym, że wpływ na klimat pewnie potrwałby jakiś czas.

Z drugiej strony… nie wiemy w rzeczywistości, jakie skutki mogłoby to mieć i jak długo trwałyby zmiany, itd. Puściłem nieco wodzy fantazji, choć podpierałem się informacjami, że spada emisja CO2 (ale i tak jest rekordowa).

BTW: ostatnio widziałem ciekawą mapkę, jak spadła emisja CO2 w różnych miejscach świata. Nie pamiętam teraz konkretnych cyfr, ale z grubsza było to tak:

– Ameryka PN: -22%

– Europa: -24%

– Afryka: +1%

– Azja: +7%

:D

 

Może niepotrzebnie się przejęła? Nie wiem, czy sprawdzałeś to w jakichś źródłach, ale silne, wyrośnięte drzewo potrafi czasem przetrwać trafienie piorunem, co też wiąże się z nie lada jonizacją (i innymi przyjemnościami). Ogólniej, u roślin lokalne uszkodzenia lub zmiany chorobowe nie powodują poważnych zaburzeń systemowych tak łatwo, jak u zwierząt. Jeżeli miejscowe bliznowacenie nie zatrzyma pionowego transportu soków, wyobrażam sobie, że sosny miałyby duże szanse przeżyć te 100 Gy promieniowania gamma.

Cenna uwaga, z racji na celność :) Długo przed napisaniem tego fragmentu szukałem źródeł wpływu promieniowania na rośliny, a także drugie tyle o wpływie na kamienie, skały, itd.:

 – Odczep się. Wiesz co się stanie z tym kamieniem. Popatrzysz sobie na niego w podczerwieni i zobaczysz, że jego temperatura, a może i objętość trochę wzrośnie, mimo, że wpakuję w niego miliony grejów.

 

Znalazłem jedno opracowanie, gdzie liście i kawałki drewna poddawano działaniu “tylko RTG”. Promieniowanie Gamma jest silnie destrukcyjne dla wszystkiego, co żywe.

W doświadczeniu bardzo szybko w liściach stwierdzono śmierć chlorofilu. W samym drewnie zmian było mniej, ale ich nie brakowało. Połączenie potrafiło dać skutki śmiertelne (niekoniecznie w sezon, czy dwa).

Czarnobyl, cytuję:

Wśród zmian widocznych gołym okiem biolog wymienia nietypowy kształt drzew, np. skręcone sosny, w najbardziej radioaktywnych obszarach.

Mowa o lasach odpowiednio oddalonych od samej elektrowni o ok kilka km.

W żadnym z tych miejsc nic nie oberwało skumulowanym 100 Gy.

Połączenie obu powyższych faktów (doświadczenia i badania, co wokół Czarnobyla) dało mi taki wynik. Niestety, nie wiem, czy to prawda, czy tak by się stało – ale skoro nie jestem w stanie czegoś wykluczyć, przyjąłem to :)

 

Ślimaku, wielkie dzięki za ciekawą analizę.

Zgadzam się, że nie wszystko mogłoby się wydarzyć, niemniej jednak zawsze staram się opierać na pewnych przesłankach, badaniach, informacjach.

Jeśli ktoś bez zastanowienia się pisze, że lata z prędkością światła, zaczynam pytać o przeciążenia, energię, itd.

Jeśli ktoś jakkolwiek w opku to wyjaśni, ma jakiś sensowny powód – zwykle dyskusję porzucam.

I sam staram się takie uzasadnienia dawać :)

W końcu walą u mnie falami el-mg. z rączek :D

 

Pozdro! :)

Nowa Fantastyka