- Opowiadanie: Thavo - Islandia

Islandia

Witam, tym razem niewielki szorcik w jeden wieczór. 

Zapraszam do lektury!

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Islandia

 

 

 

 

Był słoneczny i mroźny poranek kiedy Kaviss stał w wartkim potoku, przemywając swe ciało zimną wodą, głównie po to aby się dobudzić. Podczas tej czynności obserwował spokojnymi, ciemno zielonymi oczami wschód słońca planując w głowie plan na dzisiejszy dzień.

Potok, w którym odbywał swoją codzienną kąpiel znajdował się w płytkiej dolince otoczonej występami skalnymi, natomiast na horyzoncie majaczyły góry, trwające triumfalnie mimo zmiennej pogody, nagradzając swojego obserwatora ośnieżonymi szczytami. Druid ochlapywał się stopniowo wodą przyzwyczajając się do jej temperatury.

 Był on średniego wzrostu, smukły ale umięśniony, z lekko owłosioną klatką piersiową. Jego głowę zdobiły cieniutkie dredy w kolorze czarnym, zebrane w koński ogon i sięgające do łopatek. Kaviss był niezwykle dumny ze swoich włosów oraz z faktu, że nigdy ich nie obcinał. Codziennie przed spaniem, grzejąc się przy ognisku, dorabiał sobie szydełkiem wyrastające z głowy włosy, uzupełniając tym samym swoją fryzurę. Dodatkowo miał on na sobie skórzane spodnie, obcisłe, i sięgające kostek.

 Był boso i bez koszuli, co było raczej oczywiste. Dzięki temu możemy się bliżej przyjrzeć jego prawej ręce. Co w niej jest takiego niezwykłego? Otóż jego prawica była w całości mechaniczna, od barku, aż po koniuszki palców.

 W łokciu odznaczało się duże kółko zębate, służące do zginania ręki. Wyżej łokcia mieścił się stelaż z tytanu i włókna węglowego stylizowany na węzły mięśni zawierający w sobie okablowanie sterujące całością mechanizmu. Na tychże mechanicznych mięśniach znajdowały się również niewielkie płytki fotowoltaiczne zbierające energię słoneczną, która była magazynowana w specjalnych bateriach kwantowych znajdujących się w środku. Natomiast poniżej łokcia znajdowało się mechaniczne przedramię zawierające w sobie mnóstwo funkcji.

 Najbardziej podstawową z nich była swego rodzaju zapalniczka, mieszcząca się w kciuku, do tego dochodziły, między innymi, linka ze stali, pozwalająca na wspinanie się na wysokości, pneumatyka wzmacniająca ciosy pięścią oraz rewolwer strzelający pociskami z dwóch pierwszych palców prawej ręki. Całość miała kolory od żółtego po brązowy, usiłując chociaż po części, udawać imitację skóry.

 Sam Kaviss miał ciemną karnację i mechaniczne ramię nie odznaczało się aż tak w stosunku do reszty ciała. Przemył twarz schylając się nad wodą, zwracając uwagę na dokładne wprowadzenie wody w jego gęstą brodę. Postał jeszcze chwilę w potoku obserwując słońce, po czym wyszedł z potoku na ogromny i płaski głaz mieszczący się tuż przed wejściem do jego groty, w której wesoło płonęło ognisko.

 Tuż przy ogniu grzał się Fraxis, jego jedyny przyjaciel, będący mechanicznym wilkiem, robotem. Jednakże dzięki odpowiedniemu oprogramowaniu nasi przyjaciele mogli ze sobą rozmawiać na odległość, gdyż cała komunikacja odbywała się w ich głowach.

 Bo musimy w tym momencie wspomnieć, że samotny druid ma nie tylko mechaniczną rękę.

 Oprócz tego w jego mózgu wszczepionych jest kilka czipów ułatwiających życie, między innymi czip pozwalający na rozmowę z mechanicznym wilkiem. Do tego dochodzi kilka wspomagaczy bojowych, biblioteka ważnych informacji zapisanych na specjalnych slotach pamięci zewnętrznej oraz komunikator języków, pozwalający Kavissowi komunikować się we wszystkich znanych i nie znanych językach. Kiedy druid wchodził do jaskini Fraxis jedynie spojrzał na niego, a końcówka jego ogona zaczęła się merdać w dość szybkim tempie. Robot wyglądał praktycznie jak zwyczajny wilk, szara sierść oraz długie kły, cała jego mechanika bowiem została zamknięta w środku. Rzadko ze sobą rozmawiali, gdyż znali się już od wielu lat i komunikowali się w myślach jedynie w nagłych wypadkach, lub podczas polowań czy filozoficznych dywagacji.

Nad ogniem, na długim patyku, robiły się dwa nabite na patyk łososie oraz pechowy zając, którego upolował wilk. Zapasy druida ograniczały się do dość skąpej ilości drewna zbieranego każdego dnia, poza tym w kociołku obok stała woda czekająca na zagotowanie aby przygotować dzięki niej yerba mate.

Poza tym w niewielkiej jaskini, w której mieszkał mieściło się kilka skór służących do spania, ubrania i nieco rzeczy podstawowego ekwipunku. Druid stanął przodem do wejścia do groty, a następnie upadł na ręce i zaczął wykonywać serię pompek, gdyż w większej części nadal był człowiekiem. Po około czterdziestu poczuł lekką zadyszkę, a po pięćdziesięciu pięciu zakończył poranne ćwiczenia. Wstał, podszedł do ogniska i wyciągnął ręce w stronę ognia chcąc nieco się ogrzać po kąpieli w strumieniu.

 Mokre spodnie powoli schły na jego nogach, parując pod wpływem ciepła. Kaviss sięgnął do swojej torby podróżnej, znajdującej się po jego lewej, i wyciągnął stamtąd paczkę pomiętych papierosów w miękkim opakowaniu. Wyciągnął jednego z nich i używając zapalniczki w kciuku odpalił tytoń. Zaciągnął się głęboko patrząc jak dym wiruje w porannym słońcu.

– Kończą się papierosy – powiedział na głos chcąc usłyszeć tembr swojego niskiego, nieco zachrypniętego głosu. Fraxis jedynie podniósł głowę, spojrzał na niego, po czym ułożył się z powrotem na łapach. Cicho westchnął.

– Nie moja wina – odpowiedział w jego głowie. – Przecież nie palę.

– Co prawda zostało jeszcze nieco tytoniu do skręcania, ale to i tak mało.

– Będziesz musiał wytrzymać – wilk dmuchnął powietrzem z nosa. – Chyba, że jakoś dostaniesz się do Ameryki – na to stwierdzenie druid zaśmiał się krótko.

– Nie w tym czasie – powiedział patrząc na dym. – Nie w tym czasie… – dopowiedział już nieco ciszej. Następnie dopalił żarzącego się papierosa niemal do samego filtra i pstryknął niedopałkiem prosto w ognisko. Potem sprawdził czy ryby oraz zając są już gotowe. Mięso nadawało się do spożycia, więc Kaviss zdjął jedzenie z ognia, po czym postawił pokryty sadzą kociołek prosto na ogniu. Na szczęście Fraxis nie musiał jeść, także całe mięsko zostało dla jedynego w drużynie człowieka.

 Jedząc druid nadal schnął, ale nie czuł już przenikliwego zimna, jak po wyjściu z potoku, gdyż w jaskini było mimo wszystko kilka stopni na plusie. Po skończonym posiłku podniósł drewniany kubek z ziemi, obok wilka, nasypał do niego nieco ożywczego suszu w postaci yerba mate, sprawdził mechaniczną ręką czy temperatura była odpowiednia. Siedemdziesiąt dwa stopnie. W sam raz.

 Pustelnik nabrał znajdującą się w torbie chochelką wody do kubka i odstawił naczynie do zaparzenia, tuż obok ogniska. Następnie wstał, przeciągnął się i podszedł do sterty skór leżącej obok, po czym zaczął wybierać kilka z nich. Były to głównie skóry lisów polarnych, niektóre z nich, głównie te białe, zostały przez Kavissa zszyte w ciasno opinającą go kamizelkę z kapturem, którą chętnie zastępował syntetyczny kostium, którego używał przed przybyciem na wyspę.

 Narzucił na siebie białą koszulę z dużym dekoltem, podwinął jej rękawy do łokci a następnie nałożył na siebie ową kamizelkę. Następnie podniósł z ziemi pas ze skóry, z którego boków, w temblakach, spoczywały dwa bliźniacze toporki wykonane z tytanu oraz włókna węglowego, w ten sposób, że były niezwykle wytrzymałe a przy okazji bardzo lekkie. Ostrza z węgla praktycznie się nie tępiły, natomiast tytanowe trzonki pewnie trzymały się w dłoni. Dodatkiem były rękojeści z chropowatej syntetycznej skóry, zapewniające pewny chwyt. Nie wspomnę już o skórzanych opaskach służących do wsuwania w nie dłoni, tak aby toporek nie wypadł z ręki użytkownika.

 Reszta wyposażenia była druidowi w tym momencie praktycznie zbędna. Uzbrojony w swoją rękę oraz tytanowo węglowe ostrza wyruszył ze swojej jaskini zdejmując z ognia kociołek i na szybko wypijając pokrzepiający napój. Nie posiadał bombilli, specjalnej rureczki do picia yerby, więc tuż po wyjściu z groty przepłukał usta w płynącym tuż obok potoku. Fraxis z niemałym ociąganiem podniósł się z ziemi i ruszył za swym panem, chociaż jak wspominał nie bardzo podobała mu się ta nazwa. Dzisiejszego dnia Kaviss postanowił zaopatrzyć się w łuk, aby skuteczniej móc polować, chociaż nie bardzo było na co. Wyspę zamieszkiwały głównie ptaki oraz rzeczone śnieżne lisy, było też nieco fok, które na początku przygody druida z wyspą były nieocenionym źródłem tłuszczu i pożywienia ogólnie.

 Para podróżników wyszła z dolinki, w której mieszkali, i skierowała swoje kroki na puste pastwiska rozciągające się przed nimi. Podłoże, po którym się poruszali składało się głównie z trawy i mchu, gdzieniegdzie znajdowały się również niewielkie bajorka krystalicznej wody.

 Po kilkunastu krokach zboczyli z trasy wyznaczonej przez ich strumyczek i skierowali się bardziej na południe, gdzie, jak pamiętał druid, znajdowało się kilka zagajników. Właściwie samotnik mógł korzystać z pistoletu zamontowanego w ręce, jednakże wiązało się to z wykorzystaniem amunicji, która tez nie była tu niczym powszechnym. Mijali płaty śniegu zalegające gdzieniegdzie po drodze, natomiast czciciel drzew chłonął całym sobą wielorakość otaczającej go przyrody.

 Cieszył się widząc tak dziewiczą wyspę, nie tkniętą jeszcze działaniem człowieka. W oddali majaczyły szczyty gór, a Fraxis cieszył się z tego spaceru niemal tak samo jak zwykły, domowy kundelek. Około godziny później dotarli do niewielkiego zagajnika, o którym pamiętał Kaviss. Nie bacząc na nic zabrał się za przeszukiwanie drzew w celu znalezienia odpowiedniego tworzywa do swojej nowej broni.

 Po dłuższym namyśle wybrał niewielkie, młode drzewko i kilkoma ruchami mechanicznej ręki zaopatrzonej w topór ściął odpowiednie drzewo. Niosąc je z powrotem na ramieniu, w głowie już układał plan na wykonanie interesującego go przedmiotu. Co prawda nie miał w tym względzie wielkiego doświadczenia, ale kojarzył co nieco z lekcji historii. Chciał naciągnąć ścięgna czy też jelita foki na wystrugany ze ściętego drzewa łuk. Nie wiedział jeszcze jak to wykona i jaki będzie efekt końcowy, ale miał w głowie plan. A to było najważniejsze.

 Wrócili do swojej jaskini, Kaviss rzucił na ziemię w głębi groty ścięty pień, po czym sięgnął do torby podróżnej po kolejnego z kilku ostatnich papierosów. Nie miał ochoty brać się za robienie łuku na hop siup, więc postanowił zapolować póki co standardową metodą, czyli rewolwerem. Odpalił tytoń i ruszyli razem ze swoim wilkiem tym razem na północny wschód, w stronę ich statku. Po drodze napotykali mnóstwo ptactwa zamieszkującego wyspę, spod nóg uciekały im też niewielki gryzonie, jednak druid miał ochotę na śnieżnego lisa, a zwłaszcza na jego skórę. Po około półgodzinie dotarli do ich wehikułu.

 Była to niewielka kapsuła, okrągła, z wysuniętym na przód silnikiem w podłużnej obudowie. Miejsca było akurat tyle, żeby zmieściły się tam dwie osoby podczas snu oraz wykonywania codziennych czynności. Kaviss jak zwykle podchodził do swojego statku z ciężkim sercem. Na lekko już szarawym kadłubie była wymalowana nazwa statku, „Galia”. Nigdy by się nie spodziewał, że znajdzie się tak blisko krainy swoich przodków, zarówno w czasie jak i przestrzeni. Gdyż Kaviss wcale nie należał do czasu, w którym się znalazł. Pochodził z bardzo odległej przyszłości, kiedy to ludzkość zaczynała śnić swoje marzenia o podboju kosmosu. Jeden jedyny statek w długiej eskadrze niewielkich stateczków bojowych odłączył się od grupy za sprawą zepsutego silnika i wpadł do czegoś.

 Sam nie wiedział, czy była to czarna dziura, czy też może nowa broń tych Obcych, kimkolwiek mieli by być. Obudził się leżąc na kokpicie swojego statku pośrodku niczego. Kilka gór w oddali i wszechobecna trawa. Przynajmniej nie trafił w przyszłość, gdyż mógłby od tego zwariować.

 Codziennie, wypalając porannego papierosa, myślał o tych jakże bardzo odległych czasach.

 Swoich czasach.

 Gdyż dotychczas nie spotkał na wyspie żadnej żywej duszy, a spędził tu już kilka ładnych tygodni. Nie miał nawet pojęcia, czy faktycznie jest na Islandii, gdyż mapa w jego pamięci mogła się mocno różnić od tej, do której czasów trafił. Po raz kolejny stał i patrzył jak jego przyszłość ląduje w przeszłości i za nic w świecie nie miał pojęcia jak naprawić zepsuty wehikuł. Był przecież druidem, a nie mechanikiem dajmy na to.

 Stojąc tak i patrząc na swój upadek wyciągnął przed siebie swoją lewą rękę, otworzył przed sobą dłoń i pobierając energię z ziemi za pomocą mechanicznego ramienia wyczarował w lewej ręce niewielki krzaczek. Po chwili usłyszał jakiś dźwięk dochodzący z morza znajdującego się kilkaset metrów za nim i drzewko rosnące na jego ręce obumarło i straciło wszystkie liście. Spojrzał najpierw na Fraxisa, który nastawił uszu, odwracając się nagle w stronę morza, a potem samemu spojrzał na niebieski żywioł.

 Statek.

 Nie taki kosmiczny, zwykły wikiński drakkar.

 Ludzie.

 Cywilizacja.

 Porządne jedzenie. Rozmowa. Pomoc. Cokolwiek. Nie myśląc za wiele odwrócił się w stronę nadpływającego statku i na początku miał taki mętlik w głowie, że nie wiedział czy uciekać czy walczyć. A to podobno podstawowa reakcja. Póki co szedł w stronę drakkara, za którym z lekkiej mgły opalizującej dziś wyspę wyłaniały się kolejne. Wiatr rozwiewał mu zwisające z tyłu głowy dredy. W temblakach po bokach zwisały luźno topory. Jednak najeźdźcy nie mieli przyjaznych zamiarów. Świadczyła o tym wypuszczona w jego kierunku strzała z łuku. Niestety. Chyba się przeliczył licząc na ciepłe powitanie. W momencie, w którym łódź dobiła do brzegu wyskoczyło z niej kilku ludzi z mieczami, tarczami oraz toporami bynajmniej nie mających dla niego ciepłych uczuć.

– Człowiek! – Jego translator przetłumaczył dziwnie brzmiące słowo w ichniejszym języku. Ludzie, najwyraźniej wikingowie, momentalnie utworzyli mur tarcz, a zza nich poleciały kolejne strzały. W tym samym momencie wilk szczeknął kilkukrotnie na nacierających na Kavissa wikingów.

 Ci jedynie mocniej zwarli szyk nacierając na samotnego podróżnika poprzez czas. Zalała go furia. Z każdym kolejnym krokiem zaczął przyspieszać, wyciągając w biegu swoje topory. Kiedy był już całkiem blisko, biegł na swoich przeciwników krzycząc przeciągle trzymając w rękach swoje bronie.

 W momencie pierwszego kontaktu po prostu skoczył na trzymających tarcze wojów rozgarniając ich jednym, porządnym kopniakiem. Ci rozbiegli się na boki wydając z siebie podobne okrzyki, atakując go w nieskoordynowanym tempie, co druid skwapnie wykorzystał. Pierwszy lecący na niego miecz po prostu ściął wzmacniając siłę zamachu mechaniczną ręką, przecinając ostrze przeciwnika na pół siłą swego topora. Następnie, zanim agresorzy się rozgarnęli odskoczył w tył, po czym rzucił prawym ostrzem w nacierającego na niego rudzielca z tarczą w czerwone i żółte ćwiartki, które to wbiło się głęboko w jego hełm z nosalem i ochroną na oczy. Tuż po tym szybko przerzucił lewy topór do prawej ręki, a następnie kucnął szybko i mamrocząc słowa zaklęcia wykonał prosty gest nad trawą, na której walczyli. Momentalnie niewielkie raczej źdźbła trawy zaczęły rosnąć i oplatać napastników aż do połowy łydki. Przerażeni wikingowie zaczęli krzyczeć.

– Druid! Magia! – W stronę Kavissa poleciało kilka kolejnych strzał, jedna z nich odbiła się od jego mechanicznej ręki, kolejna zahaczyła o jego lewą skroń, znacząc na skórze długie aż do ucha nacięcie. W tym samym czasie Fraxis rzucił się na agresorów z zębami wzmacniając swoje ataki z wykorzystaniem wspomagaczy siły oraz pracy mechaniki znajdującej się w jego wnętrzu.

 Druid nie czekając na rozwój wypadków podbiegł do zaskoczonych wojów, zabrał swój topór i rozpoczął swoisty taniec śmierci. Ciął i rąbał wykorzystując każdą przewagę na jaką było go stać. Zaskoczeni początkowo wojownicy z czasem, kiedy już kilku z nich gryzło piach, otrząsnęli się z zaskoczenia i kolejni z nich wyskakiwali na brzeg, chcąc jako pierwsi pokonać demona śmierci wykorzystującego do walki siły natury.

 Pierwszy cios rozciął Kavissowi koszulę na lewym bicepsie. W zamian za to trzech kolejnych wojów w kolczugach i z czarnymi tarczami padło na piach, brocząc obficie krwią. Następnie włócznia trafiła niespodziewającego się tego druida w klatkę piersiową, przechodząc przez mięsień oraz płuco. Z każdym kolejnym ciosem Kaviss słabł, jednak stos ciał pod jego stopami rósł w zastraszającym tempie.

Kolejny z wikingów padł z przestrzeloną czaszką, po tym jak samotnik przystawił dwa palce prawej ręki do jego czoła i wystrzelił z przyłożenia. To na chwilę powstrzymało ich furię, jednak jedynie na moment. Kiedy kolejnych trzech agresorów zostało oplecionych linką wystrzeloną z ręki druida cios ostateczny dopadł dzielnego i samotnego wojownika, uderzeniem miecza prosto w tętnicę szyjną, kiedy to Kaviss miał nadzieję na wygraną. Po chwili uświadomił sobie, że wokół walczących utworzyło się zbiegowisko z innych statków i chyba zaciekli napastnicy robili zakłady kto polegnie, a kto zabije strasznego demona. Nie miał szans, jednak dotarło to do niego kiedy legł tuż obok zakłutego ciała Fraxisa.

– Wiedz przeklęty, że to Ingolfur Arnarson jest odkrywcą tej wyspy – rosły wiking wyszedł z tłumu gapiów i splunął pod nogi konającego Kavissa. Zaraz po tym dało się słyszeć ryk tysięcy gardeł na znak pokonania demona. Ostatnie co widzieli przybysze to wsiąkająca w piach krew druida. Jednakże sprawniejszy obserwator dostrzegłby w jego oczach furię. Nordycką furię. Oraz to, że trawa wokół przybysza spoza czasu powoli, bardzo powoli, oplata jego rany, które zarastają nową tkanką.

25.02.20

Kraków

Koniec

Komentarze

Thavo, ponad siedemnaście tysięcy znaków to już nie szort. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej

 

szorcik w jeden wieczór. 

Nie ma się czym chwalić.

 

planując w głowie plan na dzisiejszy dzień.

Postał jeszcze chwilę w potoku obserwując słońce, po czym wyszedł z potoku

wesoło płonęło ognisko.

 Tuż przy ogniu grzał się Fraxis,

Oprócz tego w jego mózgu wszczepionych jest kilka czipów ułatwiających życie, między innymi czip pozwalający na rozmowę z mechanicznym wilkiem.

komunikator języków, pozwalający Kavissowi komunikować się we wszystkich znanych i nie znanych językach

Powtórzenia, masa powtórzeń. Bo to nie są wszystkie…

 

Nie wspomnę

 Bo musimy w tym momencie wspomnieć

To w końcu narrator zbiorowy czy nie?

 

 

były to głównie skóry lisów polarnych, niektóre z nich, głównie te białe\

A są nie białe lisy polarne?

 

Nad ogniem, na długim patyku, robiły się dwa nabite na patyk łososie

Same się robiły? Mogły się same smażyć/piec ale raczej nie robić.

 

agresorzy się rozgarnęli

A nie “Ogarneli”?

 

 

Otóż jego prawica była w całości mechaniczna, od barku, aż po koniuszki palców.

Johnny Silverhand z Cyperpunka 20077 czy Edward z fullmetal alchemist? XD

 

Przeczytałem i Szczerze? Nie wiem co chciałeś przekazać tym tekstem, jaki był jego zamysł i plan a wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Jednakże szanuje za połączenie s-f z magią.

 

Pozdrawiam

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

A są nie białe lisy polarne?

Latem są szare.

 

Tyle mam do powiedzenia…

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Albo powiem coś jeszcze na temat opowiadania, jak już tu jestem.

 

Hmm… to jest filmowe. To wygląda w przeważającej części jak źle napisany scenariusz filmowy w formie opowiadania. Horrendalnie dużo szczegółów. To można podać smakowiciej!

 Początek mnie zamęczył, oj jak zmęczył! Środek, kiedy dowiadujemy się o bohatera przeszłości (przyszłości…) jest lepszy, natomiast walkę końcową czytałem bez emocji. Przy czym widziałem w całym tekście, że Ty masz wizję! Że Ty te wszystkie te obrazy przed oczami dostrzegasz!

Tylko nie potrafisz ich przekazać czytelnikowi. 

Popracowałbym nad tą umiejętnością przekładu wyobraźni na papier, żeby tekst był po prostu przyjemniejszy w odbiorze. 

Bo wyobraźnia jest.

A może to nie jest wyobraźnia literacka, tylko reżyserska?

 

Ukłony raz jeszcze 

 

 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Dzięki za motywujące komentarze, widzę, że przede mną jeszcze dużo pracy.

 

Hej,

 

tekst przypomina fragment, nie widzę tutaj fabuły, jakiejś historii, która ma początek, rozwinięcie i zakończenie. Pomysły przebijające z tekstu są interesujące – robotyczny wilk, druid z mechanicznym ramieniem, brakuje dla mnie jedynie klamry, historii, która wytłumaczyłaby, skąd Klaviss wziął się w danym czasie i po co.

Dodatkowo, wg mnie, zbyt dużo jest nagromadzonych “fantastycznych” elementów: mechanika rodem z cyberpunka, roboty (wilk), magia natury (druidzka), podróż w czasie. W moim przekonaniu, warto byłoby się skupić na jednym, dwóch elementach.

 

Jeszcze kilka uwag do tekstu:

Postał jeszcze chwilę w potoku obserwując słońce, po czym wyszedł z potoku na ogromny i płaski głaz mieszczący się tuż przed wejściem do jego groty, w której wesoło płonęło ognisko.

Powtórzenie ;)

 

Jednakże dzięki odpowiedniemu oprogramowaniu nasi przyjaciele mogli ze sobą rozmawiać na odległość, gdyż cała komunikacja odbywała się w ich głowach.

Trochę dziwna narracja ;) To są przyjaciele narratora? Może warto by opowiadający był bardziej bezstronny, albo jeszcze bardziej zaznaczyć relacje narratora z bohaterami.

 

znanych i nie znanych językach.

“Nieznanych” ;)

końcówka jego ogona zaczęła się merdać

Hmmm, nie jestem pewien poprawności tej formy, ja napisałbym tak: “zaczął merdać końcówką ogona”.

 

Pustelnik nabrał znajdującą się w torbie chochelką wody do kubka

Pustelnikiem jest też? Trochę zaskakująca ta informacja ;)

 

spoczywały dwa bliźniacze toporki wykonane z tytanu oraz włókna węglowego, w ten sposób, że były niezwykle wytrzymałe a przy okazji bardzo lekkie. Ostrza z węgla praktycznie się nie tępiły, natomiast tytanowe trzonki pewnie trzymały się w dłoni. Dodatkiem były rękojeści z chropowatej syntetycznej skóry, zapewniające pewny chwyt. Nie wspomnę już o skórzanych opaskach służących do wsuwania w nie dłoni, tak aby toporek nie wypadł z ręki użytkownika.

Mam problem z tym opisem. Ostrza z węgla pewnie nie byłyby zbyt trwałe, nie użył bym takiego sformułowania. Dodatkowo nie rozumiem różnicy między trzonkiem a rękojeścią, w toporku to chyba to samo? Te skorzane opaski również powodują u mnie kłopot – wyobrażałem sobie, że toporki służą również do rzucania, a opaski by to uniemożliwiały.

 

Uzbrojony w swoją rękę oraz tytanowo węglowe ostrza wyruszył ze swojej jaskini zdejmując z ognia kociołek i na szybko wypijając pokrzepiający napój.

Powtórzenie.

 

Właściwie samotnik mógł korzystać z pistoletu zamontowanego w ręce, jednakże wiązało się to z wykorzystaniem amunicji, która tez nie była tu niczym powszechnym. Mijali płaty śniegu zalegające gdzieniegdzie po drodze, natomiast czciciel drzew chłonął całym sobą wielorakość otaczającej go przyrody.

Czy nie za dużo tych synonimów? ;) W odniesieniu do głównej postaci, używałbym prostszych “nazw”: mężczyzna, Kaviss, druid.

 

 

Ci jedynie mocniej zwarli szyk nacierając na samotnego podróżnika poprzez czas.

Kolejny rozbudowany synonim, zdanie brzmi, jakby to wikingowie nacierali poprzez czas ;)

 

co druid skwapnie wykorzystał.

“Skwapliwie.”

 

po czym rzucił prawym ostrzem w nacierającego na niego rudzielca z tarczą w czerwone i żółte ćwiartki

No właśnie – rzucił toporkiem, więc te skórzane opaski wydają się niepotrzebne.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w pisaniu!

Che mi sento di morir

Witaj, Thavo.

Bar­dzo spodo­bał mi się po­mysł na świat, przy­po­mi­na tro­szecz­kę mój wła­sny, błą­ka­ją­cy się gdzieś. Tekst ten mógł­by być czę­ścią po­wie­ści, ale jako opo­wia­da­nie broni się słabo. Jest za dużo szcze­gó­łów i za mało fa­bu­ły. Wy­ci­nek z czy­je­goś życia nie złoży się od razu na opo­wia­da­nie, które wcale nie są dużo prost­sze od po­wie­ści, bo w małej for­mie trze­ba za­wrzeć wszyst­kie po­trzeb­ne ele­men­ty.

Je­stem pewna, że na­stęp­nym razem bę­dzie le­piej, bo nie czy­ta­ło się źle ;) Gdyby nie to, o czym wspo­mnia­łam wyżej, nawet by mi się po­do­ba­ło.

 

 

Był sło­necz­ny i mroź­ny po­ra­nek kiedy Ka­viss stał w wart­kim po­to­ku, prze­my­wa­jąc swe ciało zimną wodą, głów­nie po to[+,] aby się do­bu­dzić. Pod­czas tej czyn­no­ści ob­ser­wo­wał spo­koj­ny­mi, ciem­no zie­lo­ny­mi ocza­mi wschód słoń­ca[+,] pla­nu­jąc w gło­wie plan na dzi­siej­szy dzień.

 

Za­pa­sy dru­ida ogra­ni­cza­ły się do dość ską­pej ilo­ści drew­na zbie­ra­ne­go każ­de­go dnia, poza tym w ko­cioł­ku obok stała woda cze­ka­ją­ca na za­go­to­wa­nie[+,] aby przy­go­to­wać dzię­ki niej yerba mate.

 

– Bę­dziesz mu­siał wy­trzy­mać – wilk dmuch­nął po­wie­trzem z nosa. – Chyba, że jakoś do­sta­niesz się do Ame­ry­ki – na to stwier­dze­nie druid za­śmiał się krót­ko.

“Bę­dziesz mu­siał wy­trzy­mać. – Wilk dmuch­nął po­wie­trzem z nosa. – Chyba że jakoś do­sta­niesz się do Ame­ry­ki. – Na to stwier­dze­nie druid za­śmiał się krót­ko”.

 

 

Sto­jąc tak i pa­trząc na swój upa­dek wy­cią­gnął przed sie­bie swoją lewą rękę, otwo­rzył przed sobą dłoń i po­bie­ra­jąc ener­gię z ziemi za po­mo­cą me­cha­nicz­ne­go ra­mie­nia[+,] wy­cza­ro­wał w lewej ręce nie­wiel­ki krza­czek.

 

Po­wo­dze­nia w dal­szym pi­sa­niu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dość drobiazgowo opisałeś poranek samotnego mieszkańca wyspy, a potem wyprawę po drewno na łuk. Bohater ma nietypową prawą rękę, a towarzyszy mu równie specyficzny wilk. Na chwilę przed przybyciem wikingów dowiedziałam się, jak człowiek i zwierzak trafili na wyspę. Walka z przybyszami nie wywarła na mnie szczególnego wrażenia, natomiast ostatnie zdanie sugeruje, że to jeszcze nie koniec opowieści – czy będzie ciąg dalszy?

Odnoszę wrażenie, że miałeś pomysł na opowiadanie, jednak brakło Ci umiejętności, aby wszystko przekazać w sposób jasny i czytelny. Jeśli dodać do tego fatalne wykonanie – w tekście jest mnóstwo błędów i usterek, masa powtórzeń, szalejąca zaimkoza, wiele zdań skonstruowanych w sposób utrudniający ich zrozumienie, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę – lektury Islandii nie mogę uznać za satysfakcjonującą. :(

Mam nadzieję, Thavo, że z czasem Twój warsztat będzie coraz lepszy, a opowiadania znacznie ciekawsze i o wiele lepiej napisane. :)

 

ob­ser­wo­wał spo­koj­ny­mi, ciem­no zie­lo­ny­mi ocza­mi wschód słoń­ca pla­nu­jąc w gło­wie plan na dzi­siej­szy dzień. ―> Brzmi to fatalnie.

ob­ser­wo­wał spo­koj­ny­mi ciem­nozie­lo­ny­mi ocza­mi wschód słoń­ca, układając w gło­wie plan na cały dzień.

 

Potok, w któ­rym od­by­wał swoją co­dzien­ną ką­piel… ―> Zbędny zaimek – czy odbywałby cudzą kąpiel?

 

do­ra­biał sobie szy­deł­kiem wy­ra­sta­ją­ce z głowy włosy, uzu­peł­nia­jąc tym samym swoją fry­zu­rę. Do­dat­ko­wo miał on na sobie skó­rza­ne spodnie, ob­ci­słe, i się­ga­ją­ce ko­stek. ―> Szydełkiem można wykonać dzianinę, ale jak szydełkiem dorabia się włosy wyrastające z głowy i jaką rolę odgrywają w tym dodatkowe skórzane spodnie?

Nadmiar zaimków.

 

Był boso i bez ko­szu­li, co było ra­czej oczy­wi­ste. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

węzły mię­śni za­wie­ra­ją­cy w sobie oka­blo­wa­nie ste­ru­ją­ce ca­ło­ścią me­cha­ni­zmu. Na tych­że me­cha­nicz­nych mię­śniach znaj­do­wa­ły się rów­nież nie­wiel­kie płyt­ki fo­to­wol­ta­icz­ne zbie­ra­ją­ce ener­gię sło­necz­ną, która była ma­ga­zy­no­wa­na w spe­cjal­nych ba­te­riach kwan­to­wych znaj­du­ją­cych się w środ­ku. Na­to­miast po­ni­żej łok­cia znaj­do­wa­ło się me­cha­nicz­ne przed­ra­mię za­wie­ra­ją­ce w sobie… ―> Powtórzenia.

 

zwra­ca­jąc uwagę na do­kład­ne wpro­wa­dze­nie wody w jego gęstą brodę. ―> A może prościej: …zwra­ca­jąc uwagę na do­kład­ne zmoczenie gęstej brody.

 

w któ­rej we­so­ło pło­nę­ło ogni­sko. ―> Czym objawiała się wesołość ogniska?

 

we wszyst­kich zna­nych i nie zna­nych ję­zy­kach. ―> …we wszyst­kich zna­nych i niezna­nych ję­zy­kach.

 

a koń­ców­ka jego ogona za­czę­ła się mer­dać… ―> Pies może merdać ogonem, ale ani ogon, ani jego końcówka nie może merdać się.

Pies może merdać ogonem, nie jego końcówką.

Za SJP PWN: merdać «o psach: machać, kręcić ogonem»

 

Nad ogniem, na dłu­gim pa­ty­ku, ro­bi­ły się dwa na­bi­te na patyk ło­so­sie oraz pe­cho­wy zając… ―> Ile tam było patyków? Co to znaczy, że ryby i zając robiły się?

A może miało być: Nad ogniem, nabite na dłu­gi pa­ty­k, piekły się dwa ło­so­sie oraz pe­cho­wy zając

 

i nieco rze­czy pod­sta­wo­we­go ekwi­pun­ku. ―> Wystarczy: …i nieco pod­sta­wo­we­go ekwi­pun­ku.

 

Ka­viss się­gnął do swo­jej torby po­dróż­nej… ―> Zbędny zaimek – czy sięgałby do cudzej torby.

 

po­wie­dział na głos chcąc usły­szeć tembr swo­je­go ni­skie­go, nieco za­chryp­nię­te­go głosu. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …po­wie­dział, chcąc usły­szeć tembr swo­je­go ni­skie­go, nieco za­chryp­nię­te­go głosu.

 

– Nie moja wina – od­po­wie­dział w jego gło­wie. – Prze­cież nie palę. ―> – Nie moja wina – od­po­wie­dział w jego gło­wie. – Prze­cież nie palę.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialog telepatyczny: Głosy w głowie, telepatia

 

Fra­xis nie mu­siał jeść, także całe mię­sko… ―> …Fra­xis nie mu­siał jeść, tak że całe mię­sko

 

 Pu­stel­nik na­brał znaj­du­ją­cą się w tor­bie cho­chel­ką wody do kubka… ―> W jaki sposób nabrał wody chochelką, która była w torbie? Czy aby nie powinien pierwej wyjąć chochelki z torby?

Proponuję:  Pu­stel­nik, na­brał wody wyjętą z torby cho­chel­ką i napełnił kubek…

 

i od­sta­wił na­czy­nie do za­pa­rze­nia, tuż obok ogni­ska. ―> Czy dobrze rozumiem, że to kubek miał się zaparzyć?

 

pod­szedł do ster­ty skór le­żą­cej obok… ―> …pod­szedł do ster­ty skór, le­żą­cych obok

 

za­pew­nia­ją­ce pewny chwyt. ―> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …gwarantujące pewny chwyt.

 

oraz ty­ta­no­wo wę­glo­we ostrza… ―> …oraz ty­ta­no­wo-wę­glo­we ostrza

 

wy­ru­szył ze swo­jej ja­ski­ni zdej­mu­jąc z ognia ko­cio­łek i na szyb­ko wy­pi­ja­jąc po­krze­pia­ją­cy napój. ―> Ze zdania wynika, że opuszczając jaskinię jednocześnie zdejmował kociołek i w tym samym czasie pił napój.

Zbędny zaimek.

 

i skie­ro­wa­ła swoje kroki… ―> Zbędny zaimek – czy mogli kierować cudze kroki?

 

amu­ni­cji, która tez nie była tu… ―> Literówka.

 

wi­dząc tak dzie­wi­czą wyspę, nie tknię­tą jesz­cze… ―> …wi­dząc tak dzie­wi­czą wyspę, nietknię­tą jesz­cze

 

zna­le­zie­nia od­po­wied­nie­go two­rzy­wa do swo­jej nowej broni Po dłuż­szym na­my­śle wy­brał nie­wiel­kie, młode drzew­ko i kil­ko­ma ru­cha­mi me­cha­nicz­nej ręki za­opa­trzo­nej w topór ściął od­po­wied­nie drze­wo. ―> Powtórzenia.

 

Wró­ci­li do swo­jej ja­ski­ni… ―> Wró­ci­li do ja­ski­ni

Czy wracaliby do cudzej jaskini?

 

Nie miał ocho­ty brać się za ro­bie­nie łuku na hop siup… ―> Nie miał ocho­ty brać się do robienia łuku na hop-siup

 

ru­szy­li razem ze swoim wil­kiem… ―> …ru­szy­ł razem z wil­kiem

 

 Gdyż do­tych­czas nie spo­tkał na wy­spie… ―> Raczej: Do­tych­czas nie spo­tkał na wy­spie

 

pa­trząc na swój upa­dek wy­cią­gnął przed sie­bie swoją lewą rękę, otwo­rzył przed sobą dłoń… ―> Zaimkoza. Powtórzenie.

 

z lek­kiej mgły opa­li­zu­ją­cej dziś wyspę… ―> Co to znaczy, że mgła opalizuje wyspę?

 

wy­cią­ga­jąc w biegu swoje to­po­ry. Kiedy był już cał­kiem bli­sko, biegł na swo­ich prze­ciw­ni­ków krzy­cząc prze­cią­gle trzy­ma­jąc w rę­kach swoje bro­nie. ―> Zbędne zaimki.

 

Tuż po tym szyb­ko prze­rzu­cił lewy topór do pra­wej ręki… ―> Czy na pewno szybko? Wszak musiał pierwej zsunąć skórzaną opaskę z lewej ręki, by potem założyć ją na prawą.

 

padło na piach, bro­cząc ob­fi­cie krwią. ―> Wystarczy: …padło na piach, bro­cząc ob­fi­cie.

Za SJP PWN: broczyć 1. «wydzielać krew z rany» 2. «o krwi: ciec»

 

wokół wal­czą­cych utwo­rzy­ło się zbie­go­wi­sko z in­nych stat­ków… ―> Statki się zbiegły?

 

– Wiedz prze­klę­ty, że to In­gol­fur Ar­nar­son jest od­kryw­cą tej wyspy – rosły wi­king wy­szedł z tłumu ga­piów… ―> – Wiedz, prze­klę­ty, że to In­gol­fur Ar­nar­son jest od­kryw­cą tej wyspy.Rosły wi­king wy­szedł z tłumu ga­piów

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie zaglądasz tutaj Thavo, a powinieneś. Nie poprawiasz błędów i nie odpowiadasz na komentarze. Szkoda. Napisałeś, że przed Tobą dużo pracy i jest to prawda. Powyższy tekst jest baaardzo słaby. O większości jego wad i baboli wspomniała już Reg, ale chyba tego nawet nie przeczytałeś.

Interpunkcja, konstrukcja zdań, szyk, gramatyka leżą i kwiczą. To na poziomie słowa, zdania. Na poziomie warsztatu pisarskiego, narracji, fabuły, jest jeszcze gorzej. Nie będę się szczególnie pastwił na tym opowiadaniem (a raczej fragmentem), bo widać, że to dzieło młodego autora. Jakaś młodzieńcza próba, debiut, wprawka itd. Dosłownie każdy element tekstu kuleje, każdy akapit jest słaby, niemal każde zdanie wymaga poprawy. Zatem dodam jeszcze kilka uwag, wskażę kilka baboli i pozostawię resztę tekstu bez komentarza. Skorzystaj z porad i uwag, pisz dalej, może będzie lepiej. Ale nie ma żadnej gwarancji.

Powiedz mi, Thavo, po co opisujesz z duperelnymi, efekciarskimi detalami postać Kavissa, skoro żadne z tych detali nie mają właściwie znaczenia dla fabuły? Jak rozumiem, bardzo chciałeś pokazać nam bohatera, który jest bardzo cool, po prostu zajebiście wgląda, jest chodzącą zajebistością, full wyposażonym hipergierojem Świata Nietrzymającego Się Kupy itd. Ale co z tego? Bezpośredni opis postaci, w zdaniach typu: Podczas tej czynności obserwował spokojnymi, ciemno zielonymi oczami wschód słońca planując w głowie plan na dzisiejszy dzień, jest chyba najgorszą formą prezentacji (o tym planowaniu planu i złym zapisie ciemnozielonymi nawet nie wspominam…)

Potem jest jeszcze gorzej: Był on średniego wzrostu, smukły ale umięśniony, z lekko owłosioną klatką piersiową. Jego głowę zdobiły cieniutkie dredy w kolorze czarnym, zebrane w koński ogon i sięgające do łopatek. Kaviss był niezwykle dumny ze swoich włosów oraz z faktu, że nigdy ich nie obcinał. Codziennie przed spaniem, grzejąc się przy ognisku, dorabiał sobie szydełkiem wyrastające z głowy włosy, uzupełniając tym samym swoją fryzurę. Dodatkowo miał on na sobie skórzane spodnie, obcisłe, i sięgające kostek.

Czy to karta postaci z RPG? Czy Twoje pisanie to odpowiednik bazgrania długopisem megabejeranckich superherosów na ostatniej stronie zeszytu do matmy?

Był boso i bez koszuli, co było raczej oczywiste.

– co to za wstawka od narratora? Do kogo?

Dzięki temu możemy się bliżej przyjrzeć jego prawej ręce. Co w niej jest takiego niezwykłego? Otóż jego prawica była w całości mechaniczna, od barku, aż po koniuszki palców.

– my możemy? Jesteśmy teraz kumplami, którzy się komuś przyglądają? Co to za narracja? I kogo Ty pytasz w tym fragmencie? Mnie?

W łokciu odznaczało się duże kółko zębate, służące do zginania ręki.

– kółko to małe raczej, duże byłoby koło więc po co pisać duże kółko? Zresztą, po co pisać małe kółko lub duże koło? I odkąd to pojedyncze kółka zębate służą do zginania czegokolwiek?

Wyżej łokcia mieścił się stelaż z tytanu i włókna węglowego stylizowany na węzły mięśni zawierający w sobie okablowanie sterujące całością mechanizmu. Na tychże mechanicznych mięśniach znajdowały się również niewielkie płytki fotowoltaiczne zbierające energię słoneczną, która była magazynowana w specjalnych bateriach kwantowych znajdujących się w środku. Natomiast poniżej łokcia znajdowało się mechaniczne przedramię zawierające w sobie mnóstwo funkcji. Najbardziej podstawową z nich była swego rodzaju zapalniczka, mieszcząca się w kciuku, do tego dochodziły, między innymi, linka ze stali, pozwalająca na wspinanie się na wysokości, pneumatyka wzmacniająca ciosy pięścią oraz rewolwer strzelający pociskami z dwóch pierwszych palców prawej ręki. Całość miała kolory od żółtego po brązowy, usiłując chociaż po części, udawać imitację skóry.

– pewnie tylko przez wrodzoną skromność nie wspomniałeś, że miał w tej ręce butlę z gazem, odkurzacz, masażer, słoik miodu, namiot „czwórkę” oraz zestaw kina domowego.

Sam Kaviss miał ciemną karnację i mechaniczne ramię nie odznaczało się aż tak w stosunku do reszty ciała. Przemył twarz schylając się nad wodą, zwracając uwagę na dokładne wprowadzenie wody w jego gęstą brodę. Postał jeszcze chwilę w potoku obserwując słońce, po czym wyszedł z potoku na ogromny i płaski głaz mieszczący się tuż przed wejściem do jego groty, w której wesoło płonęło ognisko.

– nie można tak przechodzić od opisu do działania! Jacek miał zielone subaru i czarne, gęste brwi. Zawinął kanapkę w papier śniadaniowy. Czujesz jakie to głupie? I jeszcze jedna sprawa. Czemu miał służyć cały ten długi fragment z chlapaniem się w ciuchach w zimnym potoku? Czy, cytując klasykę komedii głupawych, cała ta scena to był jeden z tych bezsensownych spacerów faceta z gołym tyłkiem???

Tuż przy ogniu grzał się Fraxis, jego jedyny przyjaciel, będący mechanicznym wilkiem, robotem.

– no, a już myślałem, że u-bootem.

Jednakże dzięki odpowiedniemu oprogramowaniu nasi przyjaciele mogli ze sobą rozmawiać na odległość, gdyż cała komunikacja odbywała się w ich głowach.

– wypraszam sobie, nie przypominam sobie żebym zawierał przyjaźń z jakimś druidem z dredami i jego mechanicznym wilkiem, robotem. Do kogo się zatem zwracasz Autorze? Do dzieci w przedszkolu siedzących w kółko na dywanie i słuchających kiepskich bajek?

Bo musimy w tym momencie wspomnieć, że samotny druid ma nie tylko mechaniczną rękę.

– ups przepraszam, „musicie” znaczy nie Autorze, tylko Autorzy. Czyli opowiadacie tę historię chórem?

Oprócz tego w jego mózgu wszczepionych jest kilka czipów ułatwiających życie, między innymi czip pozwalający na rozmowę z mechanicznym wilkiem.

– rzeczywiście ułatwia życie taki czip… Każdy by chciał mieć tak czip. Ale dlaczego piszesz teraz „jest”, czyli w czasie teraźniejszym dla odmiany?

Do tego dochodzi kilka wspomagaczy bojowych, biblioteka ważnych informacji zapisanych na specjalnych slotach pamięci zewnętrznej oraz komunikator języków, pozwalający Kavissowi komunikować się we wszystkich znanych i nie znanych językach.

– przezajebistość bohatera rośnie z każdym akapitem… Całe szczęście, że podczas tej opowieści będzie mógł z tego wszystkiego skorzystać. No i piszemy „nieznanych".

Kiedy druid wchodził do jaskini Fraxis jedynie spojrzał na niego, a końcówka jego ogona zaczęła się merdać w dość szybkim tempie.

– końcówka zaczęła się merdać??? I jak rozumiem z dwuznacznej konstrukcji zdania, druid machał tą końcówką na widok Fraxisa? Zaczyna być perwersyjnie.

Robot wyglądał praktycznie jak zwyczajny wilk, szara sierść oraz długie kły, cała jego mechanika bowiem została zamknięta w środku.

– no przecież! Większość robotów ma mechanikę na zewnątrz obudowy… No i żeby wyglądać jak szara sierść albo długie kły.

Nad ogniem, na długim patyku, robiły się dwa nabite na patyk łososie oraz pechowy zając, którego upolował wilk.

– a to ciekawe. Łososie robiły się nabite na długi patyk razem z zającem? Czy ten akt autokreacji miał jakiś podtekst seksualny? Zaczyna być gorąco…

Zapasy druida ograniczały się do dość skąpej ilości drewna zbieranego każdego dnia, poza tym w kociołku obok stała woda czekająca na zagotowanie aby przygotować dzięki niej yerba mate.

– WTF???

Poza tym w niewielkiej jaskini, w której mieszkał mieściło się kilka skór służących do spania, ubrania i nieco rzeczy podstawowego ekwipunku.

– mieściły się skóry, ubrania i nieco rzeczy?

Wstał, podszedł do ogniska i wyciągnął ręce w stronę ognia chcąc nieco się ogrzać po kąpieli w strumieniu. -

– czyli poczuł chłód mechanicznej ręki? Cool.

Fraxis jedynie podniósł głowę, spojrzał na niego, po czym ułożył się z powrotem na łapach. Cicho westchnął.

– Nie moja wina – odpowiedział w jego głowie. – Przecież nie palę.

 

– jego niego, zaimkoza postępuje, a my gubimy podmiot.

Mokre spodnie powoli schły na jego nogach, parując pod wpływem ciepła.

– ile mądrości zawarto w tym jednym krótkim zdaniu…

– Kończą się papierosy – powiedział na głos chcąc usłyszeć tembr swojego niskiego, nieco zachrypniętego głosu.

– był narcyzem-gejem i miał dziwny fetysz?

Fraxis jedynie podniósł głowę, spojrzał na niego, po czym ułożył się z powrotem na łapach.

– cały się położył? A to akrobata… Tak leżeć na łapach to wyższa szkoła jazdy. Niemechaniczne wilki to najwyżej stoją na łapach.

Fraxis jedynie podniósł głowę, spojrzał na niego, po czym ułożył się z powrotem na łapach. Cicho westchnął.

– Nie moja wina – odpowiedział w jego głowie. – Przecież nie palę.

– Co prawda zostało jeszcze nieco tytoniu do skręcania, ale to i tak mało.

– Będziesz musiał wytrzymać – wilk dmuchnął powietrzem z nosa. – Chyba, że jakoś dostaniesz się do Ameryki – na to stwierdzenie druid zaśmiał się krótko.

– Nie w tym czasie – powiedział patrząc na dym. – Nie w tym czasie… – dopowiedział już nieco ciszej. Następnie dopalił żarzącego się papierosa niemal do samego filtra i pstryknął niedopałkiem prosto w ognisko.

– czyli wilk, szuja, nie palił, ale jednak dopalił żarzącego się papierosa? Bo tak pomieszałeś, że to dokładnie wynika z tej sceny.

Po skończonym posiłku podniósł drewniany kubek z ziemi, obok wilka, nasypał do niego nieco ożywczego suszu w postaci yerba mate, sprawdził mechaniczną ręką czy temperatura była odpowiednia.

– nie pierwszy raz tam, gdzie powinno być „jest” wstawiasz „było/a”, a tam, gdzie powinno być „było/a” wstawiasz „jest".

– Będziesz musiał wytrzymać – wilk dmuchnął powietrzem z nosa. – Chyba, że jakoś dostaniesz się do Ameryki – na to stwierdzenie druid zaśmiał się krótko.

– robisz sobie jaja z zapisu dialogów.

Ok. Wystarczy. Niech reszta będzie milczeniem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nowa Fantastyka