- Opowiadanie: PanKratzek - Igła

Igła

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Igła

Wstał z ławki ustawionej pod dorodną, szerokolistną lipą. Wedle odwiecznych prawideł natury, o tej porze roku powinna stać nago pozbawiona bujnej czupryny, ale klimat się zmienił. Okresy wegetacyjne uległy przetasowaniu. Flora, z pomocą naukowców, zaadaptowała się do nowych warunków. Mógł się tylko cieszyć: Słońce częściej napełniało słodyczą grona z rodzinnej winnicy.

Mankietnik zadrżał, zwiastując nadchodzące połączenie.

– Wracaj już. – Żoniny ton głosu wyrażał troskę. – Nadchodzi burza. I nie zapomnij tym razem przywieźć kompletu sprawunków. – Troska ustąpiła miejsce siostrze z drugiego bieguna: przyganie.

– Właśnie widzę. – Spojrzał na wskazania detektora pola magnetycznego. – Już jadę. I nie zapomnę – zapewnił.

– Buźka! – Cmoknięcie było ostatnim dźwiękiem tuż przed końcem rozmowy.

Giovanni Vecchio – oprócz sprzeczności wynikającej z zestawienia imienia i nazwiska, był żywym przykładam oksymoronu: introwertyczny Włoch. Uwielbiał słońce, sjesty i ciepłe wieczory przesycone zapachem toskańskich pomarańczy, a jednocześnie trącił skandynawskim usposobieniem, ceniąc wyżej zwięzłość wypowiedzi i oszczędność w gestykulacji od ekspresji tak charakterystycznej dla południowców. Tu, w Sulistrowicach u podnóża Ślęży, znalazł dla siebie bezpieczną życiową przystań, a dla przywiezionego szczepu winorośli żyzną ziemię.

Zdalnie uruchomił sekwencję parowania skutera z niewielką platformą towarową wypełnioną po burty zapasami. Zegary rdzeni silników cykały miarowo, dążąc do jak najszybszej synchronizacji. Giovanni chwycił kierownicę, złożył nóżki dokujące. Motorek rzucił się do przodu, a sprzęgnięta z nim lewitująca platforma posłusznie, jak uwiązany na postronku koń, sunęła bezszelestnie z tyłu, zachowując bezpieczną odległość od powierzchni ziemi.

*

Wjechał na szczyt pagórka i już mknął drogą, pilnowaną z obu stron, przez szpalery strzelistych cyprysów. Zatrzymał się niedaleko głównego wejścia witany zapachem kwitnących w ogrodzie cytryn. Z przyczepki wyciągnął uprząż wspomagającą, założył na plecy. Wypusty mocujące trafiły w konektory pod ubraniem, łącząc się ze wzmocnionym szkieletem nosiciela. Model „Octopus” oferował stabilność i udźwig do kilkuset kilogramów, a przy tym wielozadaniowość: osiem ramion o zmiennej geometrii wyrastające zza pleców. Przy odrobinie fantazji w zmianie oprogramowania mógłby poruszać się jak pająk.

Zręcznie pochwycił zawartość przyczepki – kruszywo na podjeździe chrzęściło, gdy stawiał kolejne kroki. Przystanął przed niskim progiem, odwracając głowę w stronę Ślęży. Westchnął. Wolną ręką w menu mankietnika zaznaczył kilka opcji i potwierdził wybór. Drzwi otwarły się automatycznie, skrzypiąc jak na stare skrzydło przystało. W spiżarni, opanowanej przez chłód, wiktuały trafiły w odpowiednie miejsca. Zdjął uprząż i odwiesił do wnęki narzędziowej.

Z głębi domu dochodziły odgłosy krzątaniny, pachniało mielonym makiem i drożdżową babką nadziewaną bakaliami. Na patelni zaskwierczał rozgrzany olej, co oznaczało niechybnie, że karp zakończył ostatni trening pływacki w życiu i postanowił nabrać świątecznych rumieńców.

– Jesteś wreszcie! – Został przywitany cierpko przez żonę, gdy wszedł do kuchni. Ton głosu zdradzał lekkie zniecierpliwienie. – Urabiam sobie tu ręce po łokcie.

– Akurat! – Ośmielił się zaprzeczyć. – A kuchcik utytłany mąką, to na pokaz? – Wskazał palcem na człekokształtnego androida wyrabiającego ciasto.

– Sprawdź bigos, czy czegoś mu nie brakuje – zripostowała, z gracją zmieniając temat.

Przechodząc obok gospodyni próbował ją objąć, ale zgrabnie mu się wywinęła i fuknęła na dodatek jak rozdrażniona kotka. Podniósł pokrywkę stalowego garnka z grubym dnem, pociągnął nosem. Przemieszał zawartość gara drewnianą łychą i nałożył sobie solidną porcję na talerzyk.

– Zostaw coś dla innych. – Znów fuknięcie. – Obżartuszku – dodała ciepłym głosem, zdolnym stopić pancerz okalający jego serce.

Aromat wędzonego boczku łagodziła śliwka. Liść bobkowy i pieprz oddały esencję swej natury: pachniało obłędnie i tak samo smakowało. Z żalem wziął ostatni kęs.

– Pycha! – stwierdził, ścierając resztki bigosu z siwego wąsa. Chciał podejść do żony, przytulić w podzięce, ale się zawahał. Popatrzyła na niego wzrokiem pełnym miłości, choć usta jej drżały.

– Rzuć okiem na choinkę – poprosiła cicho. – Dzieciaki próbowały ją ubrać, ale poległy przy światełkach.

Drzewko, uzbrojone w bombki i pająki, owinięto iluminacyjnym sznurem tylko do połowy wysokości. Wspiął się na palce prawie sięgając osadzonej na czubku gwiazdy – pamiątki rodzinnej, rękodzieła stryjecznego brata z Wenecji. Odszedł na kilka kroków. Odwrócił głowę, czując na sobie wzrok kobiety.

– Zauważyłeś, że co roku robisz dokładnie tak samo? – Stała z założonymi rękoma, oparta plecami o drewniany filar.

– Inaczej nie umiem – odpowiedział, próbując się usprawiedliwić.

– Wiesz o czym mówię? – Pytanie zawisło w powietrzu jak gęsty dym, odbierając dech w piersiach na udzielenie odpowiedzi.

Zgarbił się i pochylił kornie głowę.

– Zobacz, czy widać już pierwszą gwiazdkę i zawołaj dzieci. – Uśmiechnęła się w końcu.

Wyszedł przed dom. Wieczór ustąpił miejsca bezksiężycowej nocy. Na południu, zza horyzontu nadciągała burza, chłoszcząc ziemię piorunami. Z daleka dostrzegł też długą linię światła: zapewne magnetarianie szli w stronę Ślęży na spotkanie z nawałnicą. Miał okazję poznać ich wiele lat temu: odzianych w kurty i hełmy pokryte gęsto igłami żywo reagującymi na zmianę pola magnetycznego. Wyglądali jak stado jeży w drodze na żer. Uratowali go wtedy, niestety.

Zadarł głowę. Mimowolnie odszukał gromadę Plejad. Sześć Sióstr błyszczało wyraźnie. Merope, siódma, jak zwykle nienachalnie. Podniósł rękę, mankietnik wyczuł ruch i oznajmił gotowość do działania zielonkawą poświatą. Wydał krótkie polecenie i wszedł do domu.

– Dzieci! Kolacja! – zawołał w stronę schodów.

Na pierwszym piętrze rozległ się tupot małych stóp. Giovanni potrafił rozpoznać, która z latorośli biegnie pierwsza, a która zamyka stawkę. Wpadły jak burza. Najmłodszy i najspokojniejszy, po tacie rzecz jasna, po zręcznym ślizgu po panelach zasiadł przy stole z uroczystą miną. Starszy brat i o kilka wiosen wcześniej urodzona siostra gonili się jeszcze wokół choinki. W końcu dopadli do maminej spódnicy przytulając się mocno, pożerając wzrokiem przygotowane słodkości.

– No! Już wystarczy, do stołu – poprosiła.

– Znalazłeś gwiazdkę papà? – zapytała córka.

– I to nie jedną.

– Ale mi chodziło o pierwszą! – Nadąsała się Weronika.

– Tak, ale dopiero za drugim razem – odpowiedział z największą powagą na jaką go było stać.

Przy stole siedzieli już wszyscy. Zgodnie z tradycją, jedno nakrycie i miejsce pozostawiono wolne. Giovanni sięgnął po opłatek i wstał. Na zewnątrz błysnęło i rozległ się grzmot. Światło przygasło na kilka chwil. Dzieci przerażone bliskością burzy spojrzały na siebie i na rodziców.

– Giovanni… – wydusiła z siebie kobieta. Odkładana na „wieczne jutro” modernizacja instalacji postanowiła się w końcu zemścić: następne wyładowanie rozłożyło elektrykę na łopatki, sprowadzając nieproszoną ciemność.

Zaległa cisza, przerywana przekleństwami pana domu, gdy szukał po omacku świec. Zapalił jedną z nich. Rozedrgane oddechem światło przeganiało nieśmiało mrok. Był sam. Znów.

Zadumę przerwało natarczywe pukanie do drzwi.

– Janek! – Usłyszał polski odpowiednik swojego imienia. – Jesteś tam? – Poznał głos sąsiada z domostwa oddalonego o kilka minut drogi.

– Jestem! – odkrzyknął. – Zaraz otworzę!

*

Postawił lichtarz na stole i uzupełnił o brakujące świece. Kuchnia z posępnego, zmieniła się w nostalgiczne miejsce. Odkorkował wino i rozlał do kryształowych kubków.

– Ile to już lat? – spytał sąsiad, zliczając ilość talerzy na stole.

– Będzie… – udał, że się zastanawiał, ale był w stanie podać co do godziny – dwadzieścia z hakiem.

Gość pociągnął łyk wina, podniósł brwi z uznaniem.

– Świetne, tylko nie mów, że tegoroczne.

– Zeszłoroczne. Przestań łazić jak lis koło kurnika, tylko mów wprost.

– Nadal zadręczasz się symulacją.

– Aż tak to widać, czy masz nowy sprzęt obserwacyjny? – spytał trochę zły na siebie, że nie zasłonił okien, czego nie nawykł robić.

– Znamy się nie od dziś. Domyśliłem się.

Gospodarz skinął głową na zgodę. Pomarkotniał.

– Dasz wiarę, że sztuczna inteligencja w tym ustrojstwie jest coraz lepsza? – Wziął pod światło kubek, podziwiając rubinową barwę trunku, a potem upił połowę. – Na początku odtwarzało tylko wgrane role. Rok w rok tak samo, ale dzisiaj… Zaczęła mnie nawet strofować.

Streścił przebieg wydarzeń, nie szczędząc jednak szczegółów sytuacji przy choince.

– Najwyższy pora na hard-reset. – Gość rzucił technicznym pomysłem. – A nie myślisz może o przenosinach? – dodał egzystencjalne pytanie po dłuższym namyśle.

– Nie – odpowiedział krótko. – Wyprowadzka będzie tylko zmianą miejsca, a w środku siedzieć będzie dalej to samo. Poza tym tu jest moja ziemia i… oni – dodał smutno, głową wskazując kierunek, gdzie stała niewidoczna z domu kapliczka z przylegającym, skromnym cmentarzykiem.

Dolał im wina. Podnieśli kubki w górę, pozwalając ciszy służyć za toast.

*

Dokładnie pamiętał tamten rok: naukowcy ostrzegali przed anomaliami klimatycznymi i magnetycznymi. Pseudo-naukowcy wieścili koniec świata i przewidywali katastrofy w mikro i makro-skali. Miało się wkrótce okazać, która z grup bardziej zbliży się do prawdy.

Jak zwykle, dwie godziny przed północą, udali się na pasterkę do kościoła na szczycie Ślęży. Nie dlatego, że byli szczególnie wierzący. Raczej z szacunku do tradycji i poczucia wspólnoty z innymi. Małżonkowie szli razem, trzymając się za ręce, pozwalając dzieciom na zabawę z pociechami sąsiadów. Ścieżka oświetlona kolorowymi lampionami podkreślała świąteczny nastrój. Dawniej dodatkowo brnęliby przez śnieg. Obecnie wystarczyła cieplejsza kurtka, lekka czapka. Aczkolwiek zmarzluchom polecano rękawiczki.

Z tłumu idących wyróżniała się dwudziestoosobowa grupa dźwigająca na plecach długie, giętkie przy końcach pręty. Ich ubrania i hełmy pokrywały igiełki, przytwierdzone jedna przy drugiej. Podrygiwały w rytm miarowych kroków, a czasem synchronicznie przesuwały się w tym samym kierunku. Wzbudzili zainteresowanie.

– Patrz. – Dał lekkiego kuksańca żonie. – Wyglądają jak żywe kompasy.

Jeden z niecodziennych pielgrzymów popatrzył w jego stronę.

– Jesteśmy magnetarianami, dziś wydarzy się coś zupełnie wyjątkowego na tej górze. – Odezwał się głośno. – Zawróćcie. Nie będzie tu bezpiecznie. Zbliża się burza.

– Bzdura! Sprawdzałam specjalnie pogodę – odezwała się sąsiadka idąca przed nimi.

– Tego rodzaju zjawiska nikt, oprócz nas, nie był w stanie przewidzieć – odparł dumnie magnetarianin. – Zawróćcie – powtórzył przepełnionym powagą głosem.

Ziarno niepokoju zaczęło kiełkować w sercu Giovanniego, mocniej ścisnął rękę żony, ale szli dalej. Dotarli na szczyt w idealnym momencie. Noc brzmiała słowami pieśni „Wśród nocnej ciszy” zaintonowanej przez księdza. Uczestnicy zgromadzeni w kościele i wokół niego, dołączyli chórem kilka chwil później. Udało im się wejść do środka i znaleźć dla siebie miejsce. Wewnątrz pachniało sianem z szopki i bardzo dużą ilością ludzi. Niektórzy przed spacerem, lub w jego trakcie, połasili się na alkoholowe trunki. Giovanniemu po kwadransie zakręciło się w głowie i miał wrażenie, że podłoga lekko zafalowała.

– Muszę wyjść, brakuje mi powietrza – szepnął do żony usprawiedliwiająco.

Usiadł na ławce pod murkiem – pozostałościami po starym domu turysty. Tymczasem członkowie bractwa kręcili się po terenie, bacznie obserwując wahania porozstawianych prętów. Zerkali też na podręczne urządzenia, wykonując ruchy podobne poszukiwaczom skarbów uzbrojonych w wykrywacze metali.

Zamknął oczy i odchylił głowę. Poczuł chłód kamieni z tyłu i znów drżenie podłoża, tym razem wyraźniejsze. Otworzył oczy. Magnetarianie o czymś energicznie dyskutowali, wskazując na gnące się pręty, to na niebo. Zwrócił ku niemu oczy: zorza. Najprawdziwsza zorza polarna kreśliła budzące zachwyt pasma, mieniące się zielenią i czerwienią. Z kościoła zaczęli wychodzić ludzie i pokazywać sobie palcami niespotykane, w tej szerokości geograficznej, zjawisko. Pomachał do żony i dzieci, a potem usłyszał przenikliwy świst powietrza – tysiące małych obiektów z dużą prędkością zaczęło bombardować szczyt. Już wstał i chciał biec ku rodzinie, lecz powalono go na ziemię. Stracił przytomność.

Prawie wszyscy, którzy wyszli na zewnątrz, zginęli poszatkowani kawałkami serpentynitu. Magnetyczna anomalia wstrząsnęła zbrojonymi fundamentami budynku, ściany poczęły się walić na pozostałych w środku ludzi.

Giovanni przeżył tylko dzięki dwóm magnetarianom stojącym nieopodal. Przykryli go własnym ciałem, a ich odzienie, „jeżowe pancerze” jak je odtąd nazywał, ochroniły przed śmiercionośnym deszczem.

*

Sąsiad pożegnał się, przepraszając raz jeszcze za najście, dziękując za poczęstunek oraz butelkę wina na drogę.

– Wpadnij do nas jutro. Pogadamy, pośmiejemy się. Jak kiedyś – zaproponował.

– Przyjdę – zapewnił.

Został sam. Rozejrzał się po kuchni oświetlonej blaskiem dopalających się świec. Na stole leżał opłatek, połamany na symboliczne pięć części. Zasilanie, porażone mocą burzy, powróciło nagle – lodówka zaśpiewała jak humbak-zalotnik, sztuczne światło przegoniło chwiejne cienie z pomieszczeń.

W pokoju z choinką podszedł do dużego zdjęcia, wiszącego nad komodą. Pięć par oczu śledziło z radością jego poczynania. Przyklęknął na jedno kolano, wysuwając najniżej położoną szufladę. Niewielkie urządzenie – główny sterownik symulacji, leżał obok kilku wycinków gazet zabezpieczonych przed działaniem upływu czasu.

„Radunia – magnetyczny wulkan” – przeczytał na głos nagłówek. Znał prawie na pamięć wysnute teorie, dlaczego nafaszerowana serpentynitem Radunia postanowiła stracić na wadze i w efektowny sposób pozbyć się swoich skarbów. W ramach kary, naukowcy prześwietlili ją oraz przekopali wzdłuż i wszerz. Znaleźli mnóstwo dodatkowych pytań, zamiast jednoznacznych odpowiedzi. Zgodni byli co do jednego, choć ta teoria brzmiała najabsurdalniej ze wszystkich, że potencjalnym źródłem anomalii była Ślęża, a konkretniej: jej niezbadane dotąd wnętrze. Zwolennicy linii geomantycznych i energii kosmicznej – tej niemierzalnej, zyskali „dowód” na istnienie tajemniczego mechanizmu, o którego pochodzeniu opowiadali z pasją od kilkudziesięciu lat.

Odłożył artykuł na bok, odłączając jednocześnie zasilanie sterownika.

Poczuł ostrą igiełkę wbijającą się w serce.

Tęsknił.

Koniec

Komentarze

Cześć, PanKratzku!

 

Zacznę od tego, że bardzo podoba mi się światotwórstwo i umieszczenie akcji opowiadania na Dolnym Śląsku. Pomysł z magnetarianami i zmianami klimatycznymi też zacny. Co do akcji… Mam wrażenie, że pod koniec akcja przyspiesza trochę zbyt mocno, żeby udało mi się za wszystkim nadążyć, al nie pogubiłam się bardzo. I mimo że sylwetka głównego bohatera Włocha o duszy Skandynawa jest interesująca, przedstawienie jej w takich szczegółach na początku nie gra mi z szybkim, jakby urwanym czy celowo niedopowiedzianym zakończeniem. Całość jednak wypada dobrze, więc polecę, gdzie trzeba.

Jeszcze taki drobiazg.

 

– Wracaj już – Żoniny ton głosu wyrażał troskę – nadchodzi burza.

Mały problem z zapisem didaskaliów w dialogu.

 

Pozdrawiam

Trochę ciężkawy styl, choć w miarę płynny. Brakowało mi też w wielu miejscach przecinków, zgrzytały gdzieniegdzie zapisy dialogów, dwukropki użyte tam, gdzie pasowałyby średniki i te trochę dziwnie wciśnięte “aczkolwiek”. Wychwyciłam też jakieś literówki (na pewno był list zamiast lisa), a w kilku miejscach składnia trochę kuleje. Wybacz, że nie wskazuję tego wszystkiego dokładnie, punkt po punkcie, ale na razie brakło mi już na to weny.

Pomysł w sumie ciekawy, nawet zaskakujący, ale zakończenie retrospekcji mnie nie usatysfakcjonowało, bo tak do końca nie wiadomo, co się stało na tej Ślęży.

Generalnie nieźle się czytało.

Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Mankietnik zadrżał zwiastując nadchodzące połącznie.

→ połączenie? 

 

Najmłodszy i najspokojniejszy, po tacie rzecz jasna, po zręcznym ślizgu po panelach zasiadł przy stole uroczystą miną.

→ chyba “z”

 

– Zeszłoroczne. Przestań łazić jak list koło kurnika, tylko mów wprost.

→ Lis?

Niektórzy przed spacerem(,+)lub w jego trakcie połasili się na alkoholowe trunki.

Ogólnie sama historia mnie nie porwała. Zgodzę się z Nana, że styl jakiś przyciężkawy – przynajmniej w tym tekście. Ogólnie niby tylko niespełna 13 tys znaków, ale jakoś mi się dłużyło. W końcowym momencie jakoś się pogubiłem, przez co musiałem się na chwilę cofnąć do tyłu. Rzadko mi się to zdarza, ale tutaj potrzebna była cofka. Nie wiem, może ten styl mi nie siadł. 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Czcigodne Komentatorki i Komentatorzy!

Za słuszne uwagi dziękuję.

Wskazane potknięcia interpunkcyjne staram się wyłapywać, lecz jak widać nie do końca skutecznie.

Co do tekstu: jeśli się sam nie obroni(niedomówienia, dziury fabularne itp.), bez dodatkowych wyjaśnień autora, znaczy się, że niedopracowany jest. 

Mi dla odmiany styl bardzo przypadł do gustu. Nieśpieszny, z budującymi atmosferę opisami, po prostu ładny.

Tak ślicznie nakreśliłeś życie rodzinne głównego bohatera, że naprawdę zrobiło się przykro, gdy prawda o symulacji i tragedii wyszła na jaw.

Świat przedstawiony też ciekawy. Kolejne dość przygnębiające opowiadanie w konkursie świątecznym, ale jestem ostatnią osobą, która mogłaby rzucić kamieniem z tego powodu. ;)

Podobało mi się. Zgłaszam do biblioteki.

Czcigodni!

Zakończenie doczekało się uzupełnienia.

@Filip – dzięki za poświęcony na czytanie czas i dobre słowo!

 

PanKratzku, od razu lepiej! Fajnie wybrnąłeś.

Spodziewaj się niespodziewanego

Smutne opko o samotności. Czytało się dobrze, symulacja na koniec zaskoczyła. Mam nadzieję, że tego typu gadżety nie staną się w przyszłości codziennością, bo tylko przedłużają cierpienie i nie pozwalają przeżyć żałoby.

Mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Aczkolwiek lubił, a właściwie kochał słońce, leniwe sjesty i ciepłe wieczory pachnące kwieciem toskańskich pomarańczy.

Do remontu lub połączenia z poprzednim zdaniem. Co najmniej jeden-dwa dookreślniki do usunięcia.

 

Tymczasem pochwycił zawartość przyczepki – kruszywo na podjeździe chrzęściło, gdy stawiał kolejne kroki.

Co tu robi "tymczasem"? Narracja leci liniowo za protagonistą i nagle tenże protagonista rozdwaja się w tym czy tamtym czasie?

 

Niektórzy przed spacerem, lub w jego trakcie, połasili się na alkoholowe trunki.

Przykład przekombinowanego zdania, robiącego wyrwę w bardziej stonowanej stylizacji narracji.

 

Kryształowe kubki mnie zdziwiły.

Zapis dialogów do poprawy.

Lodówka śpiewająca jak humbak-zalotnik podobała się.

 

 

Smmutny szorcik o samotności i nieumiejętności pożegnania się z bliskimi – bardzo na plus, włącznie z intrygująco naszkicowanym tłem. Mimo przewidywalności (awaria prądu i nagłe zniknięcie rodziny) klimat świetnie oddany i utrzymany. Naturalnie brzmiące dialogi.

 

 

Wykonanie – nie jest źle, ale trzeba pracować nad samym słowem. Uciekać od niepotrzebnych dookresleń w narracji, nie zakłócać narracji niezręcznymi wyskokami lub stylizacjami nie pasującymi do reszty narracji, poprawić dialogi, usunąć elementy niepotrzebnie wybijające z rytmu (mnie np. te kryształowe kubki wybiły, bo za chwilę gość podziwia płyn w kubku unosząc go – muszę wrócić i przypomnieć sobie, czemu ten kubek jest przeźroczysty… Szklane kubki załatwiłyby ci to szybciej i łatwiej w moim przypadku ).

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@PsychoFish dzięki za wizytę i komentarz. Szkło, choć dobre do podglądania zawartości, przegrywa z kryształem. Musiałbym przytoczyć całą rozmowę z jednym z somelierów, by wyjaśnić zawiłości związane z tym związane, a była długa i naszpikowana szczegółami.

Czytając Twój komentarz też wybity zostałem z rytmu: raz wspomniałeś o naturalnie brzmiących dialogach, a kilka linijek niżej o konieczności ich poprawy.

Przyznać jednak muszę, że w wielu miejscach masz rację i naniosę poprawki, ale już po wynikach.

Naturalnie brzmiące dialogi niekoniecznie bywają zapisane dobrze :-) 

Cieszę się, że mogłem pomóc.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Jak obiecałem, edytuję:

 

Z przyczepki wyciągnął uprząż wspomagającą. Model „Octopus” oferował stabilność i udźwig do kilkuset kilogramów, a przy tym wielozadaniowość: osiem ramion o zmiennej geometrii wyrastające zza pleców. Przy odrobinie fantazji w zmianie oprogramowania mógłby poruszać się jak pająk.

Brzmi zacnie (nawet kiedyś miałem myśl o opowiadaniu o czymś właśnie takim, ale zbyt mi to zajeżdżało Spidermanem ;)), ale jak pisałem, te kilkaset kilko i tak musiałoby opierać się na stopach. Fajnie byłoby minimalnie rozwinąć. Czy to rodzaj pancerza wspomaganego, jak w Falloucie – że masz nawet buty, będące punktem podparcia, czy też część z tych ramion służy do podpierania przy tych maksymalnych obciążeniach. Bez takiego rozwiązania fizycznie te kilka kilo nie wchodzi w grę ;)

 

 

Czy latorośl to nie ona? Wtedy zdanie powinno brzmieć, jak niżej:

Giovanni potrafił rozpoznać, która z latorośli biegnie pierwsza, a która zamyka stawkę. Wpadły jak burza.

 

Zaś starszy brat…

Trochę dziwne, jak na początek zdania ;)

 

Aż w końcu dopadli do maminej spódnicy"

Tu, jak wyżej. To “Aż” jest zbędne.

 

– Ale mi chodziło o pierwszą! – nadąsała się Weronika.

Źle zapisujesz dialogi.

Łap poradnik:

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Kolejne wyładowanie rozłożyło elektrykę na łopatki, sprowadzając nieproszoną ciemność.

Ehh, jako elektryk trochę się pokłócę. Bardzo rzadko to wyładowania są bezpośrednia przyczyną zaniku napięcia. Zwykle to masa śniegu, wiatr lub spadające gałęzie, które powodują zetknięcia czy zerwania linii napowietrznych. Właśnie stad zjawisko tego zanikania / ponawiania napięcia. Dochodzi do zwarcia, a SZZ (samoczynne załączenie zasilania – takie urządzenie) próbuje załączyć to zasilanie na powrót po tym, jak je rozłączyło – po wykryciu tego zwarcia (linie mogły się dotknąć, ale później wrócić na swoje miejsca). Jeśli po załączeniu urządzenie nie wykrywa zwarcia – zasilanie pozostaje. Jeśli wykrywa, SZZ wyłącza napięcie ponownie i po chwili następuje ostatnia próba. Pewnie obserwowałeś czasami właśnie to, ze światło gaśnie, później dwukrotnie powraca na krótko i wyłącza się na długo.

 

 

Zaległa cisza, przerywana przekleństwami pana domu, gdy szukał po omacku świec. Zapalił jedną z nich.

Przy takim rozwoju technologicznym, nie dysponowali wykoksowanymi wersjami latarek, tylko świeczkami?

 

Jak zwykle, godzinę przed północą, udali się na pasterkę do kościoła na szczycie Ślęży.

Wielki plus za "moją gorę". Ślężę zdobyłem (wiem, wiem, ależ wyczyn ;)) z 50 razy, albo i więcej. Zjeździłem ją rowerem, uwielbiam ją i… znam ją. Powiedz, którym szlakiem ta godzina? Bardzo mnie to ciekawi, (dodając czas wyjścia z domu w Sulistrowiczkach i dojście na “start” szlaku) którędy trzeba iść, aby w godzinę dojść na szczyt, i to z dziećmi. Ja obstawiałbym 2 godziny. I to tak minimum :]

 

– Tego rodzaju zjawiska nikt, oprócz nas, nie był w stanie przewidzieć – odparł dumnie magnetarianin.

Raz piszesz wielką, raz małą.

 

Magnetyczna anomalia wstrząsnęła zbrojonymi fundamentami budynku, ściany poczęły się walić na pozostałych w środku ludzi.

A co ze schroniskiem? Co z wieżą, znakiem rozpoznawczym góry? Dlaczego anomalia zadziałała tylko na kościół?

 

Na patelni zaskwierczał rozgrzany olej, co oznaczało niechybnie, że karp zakończył ostatni trening pływacki w życiu i postanowił nabrać świątecznych rumieńców.

 

Za to zdanie uwielbiam to opowiadanie :D

 

Opowiadanie mi się podobało. Nawet zrobiło mi się smutno. Dodatkowo klimat "mojej góry" także mnie poruszył. Całkiem niezła robota. Przyznaje jednak, ze nie do końca jestem pewien, czy zrozumiałem ostatni większy akapit.

Pzdr!

 

 

Ahoj Silvanie, przeczytałem Twój komentarz z uwagą. Ładnie zostały wypunktowane słabości i nieścisłości w tekście. Zwłaszcza część dotykająca uprzęży i elektryki.

Popracuję nad tekstem, by pozbyć się nieścisłości, między innymi tę dotyczącą drogi z Sulistrowic na Ślężę i kilka innych.

Jeszcze raz dzięki.

Cieszę się, że uznałeś moje uwagi za pomocne!

Pzdr.!

Trochę za bardzo próbowałeś grać na moich emocjach, ale za to podobała mi się technika. Trochę rzeczy wcisnąłeś jak na takie krótkie opowiadanie. Plus za Ślężę, bo byłam tam stosunkowo niedawno.

Babska logika rządzi!

Kolejny smutny tekst, ale mnie się podobał. Oczarowała mnie wizja rodziny, którą utracił główny bohater i nawet na sam koniec jakby w oku zaszkliła się łezka. Cieszy mnie niezniernie, że bohater nie został męczennikiem opętanym bólem. Zbyt dużo lat poświęcił dla wizji rodziny, której już nie miał. Rozumiem, to w taki sposób, że w końcu postanowił pójść dalej i tylko ta nieszczęsna igła została w sercu. Bardzo mi się podobało.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Finklo, Morgiano, kłaniam się w podzięce za wizytę i pozostawienie śladu.

Igiełki mają szczególną rolę w opowiadaniu, nie tylko w sercu bohatera.

Ślęża zaś wielokrotnie przewija się przez opowiadania, które napisałem. Systematycznie do niej wracam. Szczególna góra, z ciekawymi historiami i szlakami.

Wybacz, dopiero teraz zauważyłam, że opowiadanie nie jest w bibliotece. :(

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiano, widocznie tekst nie przypadł do gustu wystarczającej ilości osób, a zawartość biblioteki nie ucierpiała :)

Naniosłem kilka poprawek, sugerując się m.in. komentarzami Silvana i PsychoFisha. Bez zmian fabularnych, więc wymieniać nie będę.

 

Raczej nie zauważyłam, że należy nominować. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Po takim czasie od publikacji jeszcze ktoś czytał? Niespodziewajka. Sympatyczna na dodatek. Dziękować Anet!

Nowa Fantastyka