- Opowiadanie: maciekzolnowski - Taxi

Taxi

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Taxi

Jesteś w przytulnym wnętrzu mknącej przez śnieżny wygwizdów taksówki. Za oknem mróz siarczysty, jak Krampus jakiś, pokazuje rogi, a na zegarze dokładnie dwudziesta druga – późno, mógłby być już koniec zmiany, no ale co poradzić, skoro przyjęło się zgłoszenie. No i co, że wypada Wigilia. Ty nie masz rodziny, więc ci wszystko jedno. Nastrojowa ambientowa muzyczka z głośników się wylewa i za sprawą sztuczek mózgu miesza w jedyny i niepowtarzalny strumień świadomości. Dlatego wiesz, że żyjesz i że ty, to ty, ergo masz jasność co do tego, dokąd i po co jedziesz oraz dlaczego właśnie dzisiaj, kiedy inni odpoczywają, zdecydowałeś się na pracę, a nie tkwienie kołkiem przed telewizorem.

Światło na zewnątrz zdaje się być rozmyte, rozmazane, choć tak właściwie to go niewiele. Biel i czerń kłują w oczy, ponieważ inne barwy nie istnieją, po prostu ich nie ma. W aucie panuje także półmrok. Mrugają tylko nieliczne kontrolki przy kierownicy. Taksówkarz – jak to dumnie brzmi. Trzeba dla jasności powiedzieć, że zwykle nie zapuszczasz się w tak dzikie i przywodzące na myśl slumsy zaułki, które nawet nie zaliczają się do tych tak zwanych obrzeży. Trzeba dla jasności powiedzieć, że podmiejska dróżka, którą zdążasz, wiedzie na cmentarz. Ot, i wszystko. Myślisz sobie: dobry Boże, komu chciało się siedzieć na mrozie i rozmawiać ze świętej pamięci bliskimi tak długo? To normalne, że tuż przed świętami można było za nimi zatęsknić, ale żeby sterczeć tak do późna i, nie mając potem jak wrócić, wzywać taryfę, hm? A jaki to będzie koszt, jaka kaska?! No cóż, może na biednego nie trafiło? Pożyjemy, zobaczymy.

Gdy mijałeś pobliski lasek, przyszedł ci na myśl film o wiedźmie z Blair. Stary, ale jary… no może nie tak znowu stary. Klasyk! Można powiedzieć, że w samą porę ten cholerny borek się skończył i dojechałeś na miejsce cały i zdrowy. Nie gasisz silnika, lecz bacznie się rozglądasz, potem wysiadasz z wozu, zapalasz papierosa i dalej się rozglądasz. Warkot pojazdu, jakieś przelatujące ptaszydła, odgłos dzwonu w dali – typowe dźwięki nocy. Zimny wiatr niemal strąca ci czapkę z głowy, którą powtórnie zaciągasz, głębiej, tym razem. Żywej duszy na ulicy. Czy ktoś pozostał na cmentarzu? Tego nie masz zamiaru za nic sprawdzać. Czekasz i czekasz. No ileż można?! Wściekasz się, prawie klnąc na głos. W końcu usiłujesz zatelefonować, jednak brak zasięgu krzyżuje ci plany. Chcesz skontaktować się z bazą, ale na próżno. Nadajnik (stary szmelc) tylko charczy. Dogaszasz peta i wskakujesz do wozu. Drzwi zatrzaskujesz, podkręcasz techniawkę, poprawiasz lusterko i nagle… aż podskakujesz z wrażenia.

Z tyłu siedzi kobieta, która nic nie mówi, a jedynie wręcza karteczkę z adresem docelowym. Dzielnica Krzyki, miasto Wrocław, ulica jakaś tam, ble, ble, nieistotne. A więc to jest ta klientka, myślisz. Kłaniasz się na powitanie, przyciszasz muzyczkę i startujesz. Pytająco przyglądasz się tajemniczym oczom dziewczyny, oczekując wyjaśnień, lecz w dalszym ciągu nikt ci nie odpowiada. Taryfą jeździsz ładnych parę lat, więc nie dziwi cię to. Pasażerowie trafiają się różni. Są tacy, co to lubią sobie pogawędzić, zwierzyć się z największych grzechów i drobniejszych przewinień, ale są i tacy, z których trzeba wyciskać jak sok „zeznania”… albo którzy wolą po prostu nadstawiać ucha. Nie chcą przebywać w kompletnej ciszy, jak to mówią, grobowej, ale nie chcą też nadawać jak katarynka. I tacy, właśnie tacy najbardziej ci odpowiadają. Wtedy z reguły profesjonalnie wkraczasz do akcji ze swą życiową mądrością i prawisz, rozprawiasz o religii, polityce, plotkach, filmach, muzyce, a nawet o filozofii zen. Boże, ty wszystko widzisz z góry i wszystko wiesz. I wiesz, że nie ma takiej dziedziny, na której normalny, średnio wykształcony taksówkarz by się nie znał, a jeśli nawet zdarzyłoby się, że jakimś dziwnym trafem by się jednak nie znał, to jest na tyle osłuchany w ludzkiej mowie składającej się ze zwierzeń i działających na wyobraźnię niedomówień, że i tak zawsze ma coś do powiedzenia, czyż nie? Zaczynasz więc bajać, a bajając – straszyć. Ponura muzyczka ci w tym dopomaga i jeszcze bardziej potęguje nastrój narastającej z każdą chwilą grozy.

Kiedyś – inicjujesz snucie mrocznej opowiastki – kiedyś operatorka w naszej firmie usługowo-transportowej przyjęła wieczorem dziwne zgłoszenie. Nie, nie trzeba było odbierać drużyny harcerskiej z cmentarza, i to na szczęście! Chrząkasz porozumiewawczo, bowiem właśnie zdałeś sobie sprawę, że być może lekko się zagalopowałeś. Chrząkasz więc powtórnie, po czym kontynuujesz opowiastkę: dziwność zgłoszenia polegała na tym, że ktoś podający się za osobę zmarłą, którą operatorka znała jeszcze z czasów szkolnych, zamawiał kurs z cmentarza na Krzyki właśnie. Aldona, bo tak miała na imię koleżanka z pracy, potraktowała to jako niesmaczny żart. Wypowiedziała kilka gorzkich słów, po czym się rozłączyła. Po chwili jednak telefon zadzwonił ponownie i znów dało się słyszeć ten sam głos żartownisia. Swoją drogą to przykre, gdy młodzi ludzie żegnają się z tym światem, nieważne zresztą z jakich powodów: jedni odchodzą przez narkotyki i pijaństwo, jeszcze inni giną w wypadkach, są i tacy, którym zdrowie nie pozwala na dożywanie sędziwych lat. Istne szaleństwo i kruchość, ulotność, ułomność człowieczego losu. No ale wracając do sedna: kiedy komórka rozdzwoniła się po raz trzeci z rzędu, Aldonka nie odebrała i dowcipniś, kimkolwiek był, musiał poddać się po paru sygnałach. A co ważniejsze: więcej się już nie odezwał, a raczej nie odezwała, bo to była ona.

– I co pani na to? – zwracasz się do pasażerki. – Podobała się historyjka? Znam takich wiele, no ale czas nie pozwala na ich przedstawienie. Dojeżdżamy!

Rzeczywiście do pokonania pozostało jeszcze parę zakrętów i za chwilę trzeba będzie przyjąć kolejne zgłoszenie, pojechać po następnego klienta, w ramach dobrowolnych nadgodzin. Śnieg mieni się niczym drogocenne kamienie w świetle reflektorów i ulicznych latarń. O, jak to dobrze, że ktoś tu w ogóle odśnieża i że pług w tej peryferyjnej części miasta kursuje przynajmniej raz dziennie albo kilka razy na tydzień. W pewnej chwili ogarnia cię błogostan, sen jak marzenie. I nie pamiętasz, co robiłeś jeszcze przed czterema sekundami. Parę chwil temu pojawiły się światła, przemknęły ci przed nosem jakieś sanie i stadło reniferów z dzwoneczkami, ale to było przywidzenie, prawda? Uff, wzdychasz jak święty Mikołaj teatralnie i po minucie cały i zdrowy zajeżdżasz pod wskazany przez kobietę adres, domagając się zapłaty.

I znowu spoglądasz w lusterko, i znów masz powód do bycia zaskoczonym, wręcz zaniepokojonym. Pasażerka gdzieś znikła, zapadła się pod ziemię. No nie! Jesteś wściekły. Telefonujesz, ale telefon nie odpowiada. Wyskakujesz z auta i biegniesz pod zanotowany na karteczce adres, a tam pustka, nikogo w domu. A nie! Chwileczkę! Jednak ktoś zapala światła w środku, uchyla kotarę, wygląda przez okno, w końcu otwiera drzwi i mówi: „dobry wieczór, a co za licho tak późno do nas sprowadza, stało się co?”. Czy się stało, czy się stało?! No pewnie, że się stało, ciele oknem wyleciało. Kobieta o siwych włosach i o lasce, przyodziana w szlafrok, wysuwa się z wolna na dwór i bacznie rozgląda na wszystkie strony, lecz nikogo, nawet ciebie nie zauważa, gdyż jesteś dla niej, mój drogi, jak powietrze. Ty do niej wrzeszczysz, ona nic, przeklinasz, a ona milczy cała. Odwraca się zniesmaczona, bo nie lubi żartów w złym guście, zwłaszcza ze swej od dawna już nieżyjącej córki, plecy ci pokazuje i kuśtyka z powrotem do domu, gasi światło. Ty natomiast, zdruzgotany, nie wiesz, co masz robić i co o tym wszystkim należałoby sądzić.

Chcąc wrócić do taksówki, potykasz się o pożółkłą ze starości, zagrzebaną w śniegu gazetę, która znajduje się na progu. Spoglądasz w dół i przecierasz ze zdumienia oczy. Na stronie tytułowej napis: „Zginęła tragicznie, wielu mężczyzn Śmierć przez nią ze sobą zabrała”, a pod nim znajduje się zdjęcie urodziwej licealistki. Taaak, znasz ją, znasz te cudowne oczy i wiesz, że ta tutaj wygląda zupełnie, jak twoja milcząca pasażerka. Szok, niedowierzanie, powątpiewanie dopadają cię jak gromy z jasnego nieba: wszystkie razem i każde z osobna. To boli, ach, to boli!

A najgorsze, że twój firmowy pojazd nie znajduje się w pobliżu, nie, nie. Podchodzisz kawałek… i jeszcze kawałek, i jeszcze… i widzisz, spostrzegasz, że stoczył się do głębokiego, ośmiometrowego rowu, gdzie potwornie się poobijał, na siedzeniu zaś spoczywa zbrukane krwią ciało człowieka, którym jeszcze nie tak dawno byłeś ty. Wychodzisz pełen najgorszych obaw na jezdnię, gdzie dogłębnie przeżywasz to, co cię spotkało. Pora złapać okazję i nie rozpaczać, ale potulnie wracać. Po chwili zatrzymuje się taksówka. Mógłbyś ją nazwać widmową. A w niej: prawdziwa niespodzianka! Kobieta za kółkiem, której historię już poznałeś, odwozi cię tam, gdzie twe miejsce. Udajesz się, mój drogi, na cmentarz. 

Koniec

Komentarze

Tym razem, Anonimie, (chłe, chłe, Anonimie) horrorek okazał się całkiem niezły i nawet fajnie się go czytało. Podziwiam Twoją gotowość do wymyślania historyjek na zadane tematy. ;)

I tylko szkoda, że opowiastka jest zbrylonym blokiem pisanych jednym ciurkiem zdań, że nie została zachęcająco podzielona na stosowne akapity. Lektura byłaby przyjemniejsza.

 

zda­rza się prze­ma­wiać ludz­ką mową… ―> Raczej: …zda­rza się prze­ma­wiać ludz­kim głosem

 

ulica jakaś tam, ble, bel, nie istot­ne. ―> …ulica jakaś tam, ble, ble, nieistot­ne.

 

ale to pew­nie było prze­wi­dze­nie, co nie? ―> …ale to pew­nie było przywi­dze­nie, co nie?

Sprawdź znaczenie słów przewidzenieprzywidzenie.

 

edycja

Sugestia muzyczki spóźniona. Czytałam w ciszy. ;(

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej *sapie*

 

Słyszałeś kiedyś drogi Anonimie o akapitach? To naprawdę fajny a przede wszystkim przydatny dla czytelnika wynalazek, ogólnie polecam. Bo tak to musiałem lecieć po kilof do piwnicy by przebić się przez tą ścianę tekstu, ale się udało. Uffff *ociera pot z czoła*

 

Początek opowiadania:

 

na zegarze dokładnie dwudziesta druga – późno, prawie koniec zmiany, ale co poradzić, skoro przyjęło się już zgłoszenie.

 

Końcówka:

chwilę trzeba będzie przyjąć kolejne zgłoszenie, pojechać po następnego klienta.

To jak w końcu?

 

Horror jako tag też słabo pasuje.

Pomysł jest… poprawny. Nie jest ani wybitny i odkrywczy ale z drugiej strony wystarczający by utrzymać uwagę.

Bardzo dziwnym (ale nie mówię że złym) pomysłem jest ciągłe zwracanie się do czytelnika w ataki sposób że to on jest bohaterem opowiadania.

 

Pozdrawiam

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Dobra, Kuba! Mogę tak do Ciebie mówić? :-)

Popełniasz błąd, który musisz koniecznie naprawić. Twoja zmiana powolutku dobiega końca, a więc nie przyjmuj kolejnego zgłoszenia, no chyba że koniecznie marzą ci się overtime’y. O akapitach też wypadałoby pomyśleć, bo kilof kilofem, ale przecież nie pracujesz w kamieniołomach, co nie? A wiec do dzieła! Zacznę jak zwykle ja. Od poprawek. Od podziękowań za cenne wskazówki. :-)

 

No i się odanonimowałem w końcu. Czas poprawić babole. 

Dzięki wielkie, Reg. Skąd pomysły? Śnią mi się czasem. A tak poważnie… chyba pierwszy raz przyśniło mi się coś, co mogłem przerobić na opowiadanie bez żadnych poprawek ani zmian i przedstawić w skali 1 do 1. A skąd wiedziałaś, że ja to ja? ;-) 

Używasz słów, których nie spotykam w opowiadaniach innych autorów, a poza tym ostatnio często umieszczasz akcję we Wrocławiu. A poza tym, Maćku, co tu dużo mówić – przeczytałam chyba wszystko, co tutaj opublikowałeś, więc cóż, jakoś Cię rozpoznaję. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Maćku, co tu dużo mówić – przeczytałam chyba wszystko, co tutaj opublikowałeś, więc cóż, jakoś Cię rozpoznaję.

Ha, ha, to zdanie jest najlepsze, po prostu the best! :-)

Maćku, nie przypuszczałam, że Cię rozbawię, ale cieszę się, że tak się stało. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej

 

Dobra, Kuba! Mogę tak do Ciebie mówić? :-)

Możesz.

 

twoja zmiana powolutku dobiega końca, a więc nie przyjmuj kolejnego zgłoszenia, no chyba że koniecznie marzą ci się overtime’y.

No dobra tylko że (z tego co zrozumiałem) najpierw chce jak najszybciej zakończyć zmianę a później pisze że trzeba kolejne zlecenie. Nie widze w tym logiki (albo źle interpretowałem tekst)

 

bo kilof kilofem, ale przecież nie pracujesz w kamieniołomach, co nie? A wiec do dzieła!

Nie pracuje to fakt ale udało mi się przeczytać twój tekst i tak jak powiedziałem nie licząc tych dwóch rzeczy o których wspomniałem był całkiem dobry/przyzwoity.

 

Pozdrawiam

 

 

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Dzięki, dzięki, poprawiłem to i owo, powinno być lepiej i czytelniej, pozdrawiam również. :-)

 

Hej,

 

bardzo mi się podoba :) Może tylko końcówka odrobinę zbyt odjechana, że się tak wyrażę ;)

 

Podoba mi się sposób opowieści, narracja drugoosobowa dobrze współgra z niesamowitymi przeżyciami taksówkarza. Cenię sobie kilka odniesień do cmentarza i śmierci, których garść tutaj przytoczę:

 

Żywej duszy na ulicy.

brak zasięgu krzyżuje ci plany.

Nie chcą przebywać w kompletnej ciszy, jak to mówią, grobowej,

Dzielnica Krzyki, miasto Wrocław,

 

W moim przekonaniu to jedna z lepszych historii w Twoim wykonaniu, Macieju ;) Zgłaszam do biblioteki.

 

Jeszcze kilka drobiazgów:

 

choć tak właściwie, to [+jest] go niewiele.

działających na wyobraźnie niedomówień,

“Wyobraźnię”. Bo chyba nie chodzi tutaj o liczbę mnogą, czy chodzi?

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Nie bardzo lubię narrację drugoosobową. To, w połączeniu z kilkoma zgrzytami sprawiło że trudno było mi się wciągnąć w opowieść. Ta zresztą wciągająca zbytnio nie była, ale od pewnego momentu uwiodła mnie swoim klimatem. Końcowy twist zaskakujący zbytnio nie jest, ale też nie taki byle jaki, żebym od początku go antycypował. Ostatnie zdanie zupełnie niepotrzebne.

W sumie, przyjemność z czytania miałem, ale w pamięci nie pozostanie.

 

Ze zgrzytów:

zaułki, które nawet nie zaliczają się do obrzeży. Są leśną, podmiejską dróżką

Coś tu się liczby pomieszały, bo wyszło, że “zaułki są leśną dróżką.

Jary, choć nie tak znowu stary klasyk.

Nie rozumiem dlaczego tak? Powiedzenie brzmi “Stary, ale jary”. Jeśli nie jest stary, to nic dziwnego, że jary.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

BasementKey, Fizyku, bardzo cenię sobie zdanie starszych i mądrzejszych, a że chcę się i czegoś nauczyć, i doszlifować powyższy tekst, toteż zabieram się za poprawianie baboli. I dziękuję za kliknięcie.

 

Co to odniesień do spraw, że tak powiem, cmentarnych, to musisz wiedzieć i pewnie wiesz, BasementKey, że niektóre osoby postrzegają Wrocław jako jeden wielki grób. Niewiele tu parków miejskich, w których nie spoczywałyby jakieś kości. I stąd właśnie: “Dzielnica Krzyki, miasto Wrocław”.

Cześć, Maćku!

Nieeeźle, dawno nie czytałam czegoś w tej narracji, która tutaj wyjątkowo pasuje. Uwielbiam jak wszystko się zazębia, więc tekst trafia w moje gusta.

Dobry kawałek zapodałeś, szkoda tylko, że umieściłeś go w komentarzu – lepiej daj go do przedmowy! :D Bo tak dowiedziałam się po czasie.

Opowiadanie, właściwie szort, jest bardzo krótkie, mało w nim fabuły, więc niewiele więcej mogę dodać czego nie napisali już inni. Nadmienię więc tylko, że bardzo udany pierwszy akapit. Cudownie napisany – sposób układania zdań przywodzi mi na myśl Opowieść wigilijną, pewnie nawet nie jestem blisko, ale takie miałam odczucie. Niby nie jest to tekst konkursowy, ale właśnie takie mogłabym w tym konkursie czytać.

Powodzenia więc w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dzięki! Tobie również życzę powodzenia w pisaniu. Jedno z Twych opowiadań traktuje o elfie Piku. Tak Ci pozazdrościłem bohatera, że postanowiłem pójść w podobnym fantastycznym kierunku. Teraz marzy mi się zbiorek historyjek świątecznych z dreszczykiem, o który już ktoś mnie nawet pytał. Taka seria past na YouTube, wiadomo. Ponoć dobra creepypasta nie jest zła, choćby jako wprawka tylko. Pozdrawiam! M :)  

Jak nie przepadam za narracją drugoosobową, tak w tym konkretnym wypadku mi się podobała. Prosta historia ze świetnym klimatem, którą się bardzo fajnie czytało :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki, Irka, serdecznie przy okazji pozdrawiam w duchu już nadchodzących wielkimi krokami świąt. Tekst był oczywiście również świąteczny. Powiedzmy, że popełniłem mały falstart. :-)

Przede wszystkim rewelacyjnie udało Ci się stworzyć odpowiedni klimat – myślę, że to głównie dzięki zastosowanej umiejętnie narracji drugoosobowej jak i świetnemu językowi. Czytało mi się naprawdę nieźle. Na plus również oceniam pomysł i samo zakończenie historii, a że dodatkowo lubię horrory, oczywiście klikam bibliotekę :)

Bardzo Ci dziękuję i za miłe słowa, i za kliknięcie! Fajny prezent pod choinkę. Dużo zdrowia i radości z pisania! :-)  

Dziękuję i również życzę wszystkiego dobrego :) W przyszłym roku liczę na kolejne, równie , a może nawet bardziej, klimatyczne teksty Twojego autorstwa :):):)

Pozdrawiam serdecznie :)

Bardzo optymistyczne życzenia, dziękuję pięknie i odwzajemniam się tym samym. :))

Hej :)

 

Zacznę od tego, że bardzo mi się podobało. Pomysł rzeczywiście nienowy i ogrywany wielokrotnie, ale w Twoim wykonaniu jest coś prawdziwie ujmującego w tej historii. Myślę, że sposób narracji, w połączeniu z tym jak operujesz językiem są tym, co mnie najbardziej zaciekawiło. Masz taki styl, że zaczynając czytać myślę za każdym razem: będzie ciężko. A potem nagle zaczynam płynąć razem z tekstem i opowiadaną historią, nawet nie wiem kiedy. I pal licho zwarte bloki tekstu, bo mnie przy Twoim opowiadaniu nie przeszkadzają w odbiorze, w płynności czytania – krótko mówiąc: podobało mi się.

 

Tylko w tym jednym miejscu mi zgrzytnęło powtórzenie:

 

Stary, ale jary, choć nie tak znowu bardzo stary klasyk.

 

A tymczasem idę polecić do biblioteki :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Chyba zaspałam, ale ocknęłam się, przetarłam oczy i idę do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie przejmuj się, nie klikarnia jest tu najważniejsza. Ale dziękuję! :)

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć.

Przeczytałem – i cieszę się, że nie muszę zaczynać od tekstu: wybaczcie brak formatowania, mam w szpitalu tylko telefon!

Ejmen! :D W domku!

Do rzeczy. Też nie przepadam za taką narracją, ale przyznaję, że wynika to głównie z tego, iż trafiłem tu na kilka takich opowiadań, które nieszczególnie udane były.

To jest inne. Myślę, że ta narracja wyjątkowo tu pasuje. I dziwi mnie to bez ustanku.

 

Wiem, żem maluczki, początkujący, ale kilka rzeczy rzuciło mi się w oczęta.

Czy tu:

To normalne, że tuż przed świętami, kiedy nawet zwierzętom zdarza się przemawiać ludzkim głosem, można było za nimi zatęsknić, ale żeby sterczeć aż do tak późna i, nie mając potem jak wrócić, wzywać taryfę.

nie powinno być na końcu znaku zapytania?

 

 

Wściekasz się, klnąc na głos prawie.

Czy to nie brzmiałoby lepiej: Wściekasz się, prawie klnąc na głos.

 

Najpierw piszesz:

kiedyś operatorka w naszej firmie usługowo-transportowej przyjęła późno wieczorem dziwne zgłoszenie. Nie, nikogo nie trzeba było odbierać z cmentarza, i to na szczęście!

a po chwili uzupełniasz:

Dziwność zgłoszenia polegała na tym, że ktoś podający się za osobę zmarłą, którą operatorka znała jeszcze z czasów szkolnych, zamawiał kurs z cmentarza na Krzyki właśnie.

 

To jak? Trzeba było odbierać z tego cmentarza, czy jednak nie? Skoro kurs z cmentarza…? Pomijam, że się nie odbył, ale gdyby jednak, to właśnie – start na cmentarzu :)

 

 

Chcąc wrócić do taksówki, potykasz się o pożółkłą ze starości, zagrzebaną w śniegu gazetę, która znajduje się na progu.

Czy leżąca w śniegu gazeta (nieważne, czy kolorowa, czy klasyczna, czarno-biała), nie byłaby przemoczona, odbarwiona, wręcz niemożliwa obejrzenia / podniesienia?

 

 

i widzisz, spostrzegasz, że stoczył się do głębokiego rowu, gdzie potwornie się poobijał, na siedzeniu zaś spoczywa zbrukane krwią ciało człowieka, którym jeszcze nie tak dawno byłeś ty.

Jakoś tak nie jestem przekonany, czy po stoczeniu się do rowu, nawet głębokiego (no chyba, że to już skarpa, 20 metrów, czy lepiej) człowiek jakoś niewiarygodnie zbrukałby się krwią. Nawet po grubych dzwonach ludzie nie bywają kosmicznie pokrwawieni. Ot, skręcony kark, krwotoki / zniszczenia wewnętrzne i strużka (@Regulatorzy – pamiętałem, że nie “stróżka” ;)) krwi z ust, oka czy ucha… Większość zewnętrznych obrażeń to (paradoksalnie) otarcia.

Kiedyś tyci pomagałem służbom drogowym (lawetom) w wypadkach i kilka widziałem.

 

Niemniej jednak całość uważam za bardzo klimatyczne i udane.

Pozdrawiam miłośnika gór, za którymi tęsknię od 2013 r. – wtedy przeprowadziłem się z Wro do Trójmiasta!

Szczerze Ci dziękuję, Silvan, i zabieram się za poprawki. Do zasadności części z nich się przychylam.

 

Edit: Okej, melduję, że poprawiłem małe co nieco, ale tylko w swoim prywatnym czystopisie. Dzięki, raz jeszcze.  

Ja rownież dzięki. Dla mnie to trening. Jeśli uznajesz zasadność choć jednej z uwag, to dla mnie też ma to sporą wartość :)

:-))

Hmmm. Znałam mniej więcej tę historię jako legendę miejską. Szczegółami pewnie się różniła, ale sens ten sam. A, tam nie była wigilia, tylko jakaś inna okazja do imprez. Sylwester, bal maturalny?

Babska logika rządzi!

Ale końcówka jest inna i – mam nadzieję – zaskakująca, prawda? Ok, wiele jest legend związanych z duszami osób zmarłych, które “okupują” cmentarze, i ta nie jest może jakoś bardzo odkrywcza. Nawet dzisiaj koleżanka opowiedziała mi historyjkę cmentarną, której wcześniej nie znałem, a która z powodzeniem mogłaby stać się miejską legendą, no albo opowiastką fantastyczną. Dzięki, w każdym razie! Pozdrawiam w Nowym Roku! :)  

Nowa Fantastyka