- Opowiadanie: Edward Pitowski - Myśli masowej zagłady

Myśli masowej zagłady

Tekst betowali: oidrin i Perrux za co jeszcze raz serdecznie im dziękuję!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Myśli masowej zagłady

Powietrze jest gęste od myśli.

Wychodzą spod ziemi i włażą do głowy przez usta, uszy, nos. Czuję to, choć przecież nie powinienem. Może zresztą to nie przeczucie, tylko świadomość tego, że gdzieś tam, pod ziemią schowana jest Fabryka Myśli, z tysiącem wymarzonych ludzi śniących ten sam sen. Na komendę, na rozkaz, pod ciężkim metalowym butem.

Tymczasem budynek pnie się aż do nieba. Z jego fasady spogląda na mnie kilkaset twarzy wyrzeźbionych w czarnym kamieniu, takim samym, jakim pokryta jest cała budowla. To bardzo chore, dziwne miejsce. Wchodzę do niego niespiesznie, bo wcale nie chcę w nim być, ani teraz, ani kiedykolwiek.

Ale mijam masywne drzwi i jestem w środku. Robię to, bo Pan Psycholog coś mi obiecał. Prawdę, której się boję, której każdy się boi, ale ja chcę ją znać, a przede wszystkim chcę mieć dowód. Stuprocentową pewność.

Kobieta w recepcji uśmiecha się do mnie sztywno i sztucznie. Pokazuje palcem windę, wchodzę do niej, kapsuła rusza i gdzieś jadę. Z pewnością na najwyższe piętro, bo gdzieżby indziej.

Drzwi się otwierają i jestem na miejscu. Ten poziom to wielka, pusta przestrzeń zalana światłem wpadającym przez dziesiątki okien. Na jej odległym końcu stoi Pan Psycholog, obok ktoś jeszcze, chudszy i niższy. Idę w ich kierunku, starając się rozpoznać, kim jest druga osoba.

Gdy podchodzę, widzę, że to nastolatka o mysich włosach. Ma znudzony wzrok, czerwone spodnie i czarną koszulkę z napisem: „Ratuj świat, spróbuj umrzeć już dziś”. Na nogach przetarte tenisówki, na głowie wianek, który zupełnie nie pasuje do reszty ubioru.

– Jesteś punktualny – mówi Pan Psycholog. – To dobrze, nienawidzę, gdy ktoś się spóźnia – dodaje i patrzy na mnie spod zmrużonych powiek. Chyba mnie profiluje, czyta, próbuje zajrzeć do głowy.

– Wezwałeś mnie, bo masz dla mnie zadanie – mówię, by przerwać ten proces. – Jakie?

– Zgubisz Elizę. – Wskazuje dziewczynę palcem. – Tak by nikt jej nie znalazł.

Wzdycham cicho i ponownie się jej przyglądam. Jest wymyślona i to bardzo dokładnie, jakby ktoś przez lata o niej marzył, kształtował, doprowadzał do perfekcji. Jako ateista od razu widzę takie rzeczy, od razu mogę stwierdzić, kto jest wyimaginowany, a kto prawdziwy. Mogę przejrzeć wszystkich i wszystko.

Tylko nie siebie.

– To, co ci obiecałem, dostaniesz po wykonaniu zadania – mówi Pan Psycholog. – Wtedy dam ci dowód, który potwierdzi czy jesteś wymyślony czy nie.

Prycham i kręcę głową, ale przecież nie mam wyjścia.

– I nie pozwól, aby ktokolwiek jej to zdjął – instruuje jeszcze, pokazując palcem wianek. Kiwam głową, bo już rozumiem, że to nie dziwna ozdoba, tylko Artefakt Posłuszeństwa.

– Skoro wszystko jasne, nie będę cię zatrzymywał – dodaje. – I pospiesz się, masz znacznie mniej czasu niż ci się wydaje.

Kiwam głową i uśmiecham się krzywo. Bardzo nie pasuje mi ta sytuacja, ale to chyba jedyny sposób, by osiągnąć cel. Niech będzie i tak. Wskazuję dziewczynie wyjście, idziemy w jego stronę. Czekając na windę spoglądam jeszcze w stronę Pana Psychologa. Nie wiem, czy na twarzy rysuje mu się ulga, czy smutek, może jedno i drugie, może żadne. W końcu drzwi się otwierają i zjeżdżamy na dół.

Na parterze widzimy tuzin ludzi w białych ubraniach, z wiankami na głowach, idących posłusznie za ochroniarzem. Nagle się zatrzymują i wpatrują w Elizę, jakby nie mogli uwierzyć, że ją widzą.

Ja z kolei przypatruję się im. Po chwili orientuję się, że te dwanaście istot, to jeden z wielu oddziałów pramyśli Pana Psychologa, tych, których zmusza do symultanicznego marzenia w swojej słynnej Fabryce Myśli. Wiele o nich słyszałem, w końcu ich widzę. W tej zbiorowej mantrze mieli powołać do życia coś niezwykłego i niespotykanego, wykreować w grupie coś, czego nie odważy się zrobić pojedynczy człowiek. Ich sylwetki mienią się, migoczą i chyba tylko ja, jako ateista, umiem to dostrzec.

Zupełnie mnie ignorują. Stoją bez ruchu, wgapieni w dziewczynę, jakby nie mogli się na nią napatrzeć. I wtedy rozumiem, że to ona jest efektem ich synchronicznego myślenia, to ją stworzyli w tej fabryce koszmarów. Mówiono o dziesiątkach tysięcy rytualnych samobójstw, których dokonano, tylko po to by coś stworzyć, wyśnić, wymarzyć. I to coś to ona. A teraz Pan Psycholog się jej pozbywa, ukradkiem i w pośpiechu i teraz rozumiem, że to co widziałem w jego oczach, to skrajne przerażenie u człowieka, który zapomniał, co to strach.

W końcu ochroniarz pogania całą dwunastkę i znikają za którymiś drzwiami, a my wychodzimy z budynku. Mijamy wielkie wieżowce o wysokich, zaciemnionych oknach, za którymi, w wygodnych fotelach, odbywają się sesje psychoterapeutyczne. Każdy, kto mieszka w świecie Pana Psychologa, leczy ludziom głowy, czasem tym prawdziwym, ale przeważnie tym wymyślonym, tym którym można wymarzyć najdziwniejsze schorzenia, odchyły, traumy. Podpalają im głowy, by móc je potem gasić.

Urywam myśl, bo docieramy do granicy tej rzeczywistości. Gestem nakazuję dziewczynie, by się zatrzymała, klękam i wyciągam przed siebie dłoń, przywołując Sztylet Ostatecznego Dowodu. Służy do rytualnego samobójstwa, ale znakomicie nadaje się też do krojenia krawędzi wymyślonych światów, do wycinania nim wejść i wyjść.

Nóż materializuje się w dłoni. To pięknie zdobione narzędzie, które migocze, mieni się złotem i czernią. Wycinam wielki kwadrat w powietrzu, odsłaniam nową przestrzeń, z której – jak zwykle – pachnie ozonem.

Puszczam dziewczynę przodem, potem przechodzę za nią.

 

***

 

Wpadamy do zwykłej realności.

Jest cicho i pusto, nikogo tu nie ma. Wszyscy są w wymyślonych miejscach, w swoich lub czyichś marzeniach, w jakiejś narracji, którą ktoś utkał ze snu. Łatwiej się w nich odnaleźć, zagubić, niż żyć na tej wyjałowionej ziemi.

Popycham delikatnie Elizę do przodu, chciałbym jak najszybciej dotrzeć do świata Pani Łamigłówek i mieć to wszystko za sobą. Idziemy. Z oddali wyłania się jakaś postać, zmierza powoli w naszym kierunku. Zaciskam dłonie, ale niepotrzebnie, bo ta wychudzona kobieta w poszarpanym ubraniu jest zupełnie niegroźna. Podchodząc, wyciąga pomiętą kartkę papieru.

– Czy zechcielibyście państwo podpisać? – pyta, choć tu nikt już z nikim nie rozmawia, nikt nikogo nie zauważa. Wszyscy są dla siebie przezroczyści, jak duchy z nudnego snu.

Kobieta cały czas trzyma wyciągnięty w moją stronę dokument. W końcu biorę go i czytam.

„Niniejszym składamy petycję, by zabronić wymyślonym ludziom wymyślania innych osób, a przede wszystkim własnych światów. Uważamy, że ten przywilej jest zarezerwowany tylko dla nas, prawdziwych ludzi, którzy powstali w sposób naturalny, biologiczny”.

Patrzę na kolejne akapity, które rozwijają tę tezę i obracam kartkę na drugą stronę. Na górze napis: „Podpisano”, a pod nim tylko jedno imię i nazwisko. Sądząc po charakterze pisma, należy do tej samej osoby, która napisała całą petycję i która, jestem tego pewien, patrzy teraz na mnie z ufnością i nadzieją. Trochę mi jej żal. Nikogo nie interesuje ta sprawa ani ona sama. Jest nieistotna jak cały rzeczywisty świat.

– Może innym razem – mówię, oddając jej kartkę. Kiwa uprzejmie głową, odwraca się i rusza przed siebie. Widzę, że jej sylwetka trochę drga i migocze. Jest wymyślona, myślę i ciężko wzdycham.

Nagle Eliza do niej podbiega i popycha tak mocno, że kobieta się przewraca. Chwytam dziewczynę za rękę, odciągam na bok, tamta powoli się podnosi i rusza dalej w swoim kierunku, nie obracając się w naszą stronę.

– Niech spieprza, głupia baba! – krzyczy Eliza. – Ja też jestem wymyślona przez wymyślonych ludzi i to nie przez jednego tylko kilka tysięcy. I co, też nie powinnam istnieć?

Nie odpowiadam, dziewczyna milknie, na jej twarzy wykwita grymas. Artefakt nie pozwala mówić ani robić zbyt wiele, a jednak umie czasami się mu przeciwstawić. Teraz znowu jest posłuszna, idzie przed siebie bez słowa, jakby nic przed chwilą nie zrobiła. Sam nie wiem, czy faktycznie się zdenerwowała, czy to było na pokaz.

Powoli się ściemnia, nadchodzi wieczór. Ulic nie oświetlają latarnie, w oknach bloków nie pali się światło, właściwie nie ma dowodu na istnienie człowieka. Jedyny ślad to napisy na ścianach budynków, mieszanka społecznej myśli wylana na szary beton.

Przekreślony bieżący rok, który zastępuje wielka liczba pięć z wykrzyknikiem, bo tyle lat minęło odkąd objawił się Nowy Bóg wraz ze swoją mocą i religią. Pod spodem napisy: „Ludzie ludzi wymyślają”, "Każdy ma swoje własne piekło", oraz „Jak sobie wymyślisz, tak się wyśpisz”. Obok wykres z dwoma osiami, pionową podpisano „Potęga”, poziomą „Liczba samobójstw”. Od punktu startowego przechodzi długa linia, sugerując, że jedno jest wprost proporcjonalne do drugiego. Na jej końcu ktoś napisał: „Gdzie znajduje się granica obłędu?”.

Idziemy dalej. Mijamy mężczyznę, który na klęczkach przywołuje właśnie Sztylet Ostatecznego Dowodu. Patrzy się na narzędzie przez chwilę i już wiem, że to jego pierwszy raz, że nigdy się jeszcze nie zabił. Waha się, zastanawia, wygląda na przerażonego.

W końcu to robi. Wbija ostrze Sztyletu pod serce i upada na ziemię. Sekundy potem wstaje, bierze głęboki oddech i popełnia kolejne samobójstwo. I kolejne. Tutaj to raptem sekundy, ale wiem, że po każdej śmierci przenosi się do osobistego piekła na coraz dłużej. Mimo to kontynuuje.

Wokół mężczyzny powoli rośnie jego imaginacja, mały świat, jacyś ludzie, pewnie rodzina i przyjaciele. Wiem, że w jego świadomości zaciera się fakt, że oni są wymyśleni, bo tak to zazwyczaj działa. Powoli znika w swoim marzeniu.

Przyglądam się temu jeszcze przez chwilę, ale wtedy Eliza ciągnie mnie za rękę, pokazuje palcem w dal. Widzę tam sześć sylwetek, a gdy zmrużę oczy, widzę kto to jest i wiem, że czekają na noc, by zaatakować. Zrobiłbym tak samo.

Chyba zorientowali się, że ich dostrzegliśmy i ruszają w naszą stronę. Chwytam dziewczynę i ciągnę za sobą. Biegniemy. W końcu tuż za rogiem to widzę: granica rzeczywistości Pani Łamigłówek mieni się fioletowym światłem.

Przywołuję kolejny Sztylet, tnę granicę świata i wskakujemy do niego w tym samym momencie.

 

***

 

Lądujemy na krzyżówce o tysiącu haseł, rozpisanych na wielkiej białej przestrzeni. Wstajemy, przez chwilę patrzymy jak litery zapełniają puste kratki, tworząc wymyślne słowa. Obok stoją ludzie, którzy rozwiązują łamigłówkę, zupełnie nas ignorując. Nikt do nas nie podchodzi, nikt nie widzi, jesteśmy tu obcy, ja i ona.

Mijamy ogromne sudoku, kostki Rubika i rebusy, które materializują się w powietrzu. Po kilku minutach dochodzimy do schodów, które są zagadką logiczno-przestrzenną. Ciągną się we wszystkie strony, przecinają, krzyżują, ich kraniec gubi się gdzieś w oddali. Wchodzimy na nie, idziemy w dół, do góry, potem w prawo i w lewo.

Gdybym nie był ateistą, dawno zgubiłbym drogę, ale przez brak wiary mogłem obejść fizykę światów, nagiąć ją i odrzucić do jakiegoś stopnia.

Po prostu w nią nie uwierzyć.

Dzięki temu jakoś docieramy we właściwe miejsca, na poziom zerowy, gdzie wszystko się zaczyna i kończy. Nad nami znajdują się tysiące pięter, ale tutaj jest to, czego szukam. Najtrudniejsze zadania, łamigłówki bez rozwiązania, a przede wszystkim labirynt bez wyjścia, w którym zgubiłem mnóstwo ludzi i rzeczy.

Podchodzimy do niego, jest ogromny, trójwymiarowy i powoli się obraca. Obok nas stoi kilka osób, które jak my, czekają aż na chwilę otworzą się wrota i będzie można do niego wejść. Podsłuchuję ich rozmowy, ale nic z tego nie rozumiem. To greps, jakiś kod, ci ludzie nawet w zwykłej rozmowie mówią zagadkami.

– Gdy labirynt się obróci tak, że zobaczymy wejście, wchodzimy do środka – mówię do dziewczyny. – Bądź gotowa, zostało tylko kilkadziesiąt sekund.

Kiwa beznamiętnie głową, jakbyśmy mieli wsiąść do autobusu lub tramwaju. Chyba nie rozumie, co za chwilę się stanie.

– Twój twórca to kawał sukinsyna, prawda? – dodaję, bo z jakiegoś powodu robi mi się jej żal. – Tacy zazwyczaj potrafią najwięcej zrobić, najwięcej załatwić. Ale nie martw się, tu nie będzie tak źle. To labirynt bez wyjścia, ale będziesz tam bezpieczna, będziesz miała spokój. Nikt nie wyrządzi ci krzywdy.

Eliza nie odpowiada, tylko wskazuje palcem wianek, podnosząc przy tym brwi.

– To zostaje – stwierdzam, co ona kwituje prychnięciem.

Labirynt się obraca, ludzie ruszają w jego kierunku, my również. Mamy bardzo mało czasu, by do niego wejść, potem drzwi znikną na kilka godzin.

I wtedy coś mnie przewraca.

Padam na ziemię, koziołkuję, szybko staję na nogi. Napastnik to kobieta o czarnych włosach i brązowych oczach. W dłoni ma nóż i nie jest to Sztylet Dowodu, tylko realna broń z bardzo ostrą krawędzią. To jedna z tamtej szóstki, jest sama, musieli się chyba rozdzielić na czas poszukiwań.

Bardzo dobrze.

Rzucam się na czarnowłosą, ubiegając kolejny atak. Wytrącam nóż z jej dłoni, przewracam na ziemię. Unieruchamiam ręce kolanami i duszę lewą dłonią.

– Kto wydał zlecenie na dziewczynę? – pytam, przystawiając jej ostrze do krtani.

– Panowie największych światów… – charczy. – Zostało aktywowane jak tylko wyszliście z budynku Pana Psychologa.

– Dlaczego?

– Ona podobno ma moc żeby to wszystko…

Urywa, bo oboje widzimy jak z oddali nadbiega jeden z jej kompanów. Zwalniam chwyt, widzę, że wejście do labiryntu się zamknęło. Nasza szansa przepadła.

Czarnowłosa drze się do kolegi, że nas znalazła i żeby biegł szybciej. Łapię Elizę za rękę, przywołuję kolejny Sztylet. Wycinam dziurę w strukturze świata i skaczemy w nią jednocześnie.

 

***

 

Jesteśmy znowu w zwykłej rzeczywistości. Podnoszę się, widzę, że Eliza mocno się poobijała, ale nic nie mówi.

– Kim ty jesteś? – pytam, ona wzrusza ramionami i uśmiecha się jak niewinna nastolatka, którą przecież nie jest.

Rozglądam się dookoła, szukając drogi ucieczki. Widzę zarys świata Pana Dobrej Zabawy, na której toczy się nieustanny raut, wszędzie rośnie marihuana, a z kranu, jeśli chcesz, płynie osiemnastoletnia whisky. Ale to nie jest dobra kryjówka. Zbyt otwarta, zbyt jasna, cała zalana stroboskopowym światłem.

Potem kolejno świat Pani Niezwykłej Przygody, Pana Wiecznej Wojny i Pani Nieoczywistych Kryminałów. Wszystkie jednak za daleko, zbyt popularne i zbyt otwarte, by móc się w nich szybko ukryć.

Nagle dostrzegam, że obok rozszerza się nowa imaginacja. Jej granica rośnie błyskawicznie, mieniąc się jasną poświatą. Mrużę oczy i już wiem, że stworzył ją Pan Ekstremalnej Wspinaczki. To świeży świat i nigdy tam nie byłem, ale widzę szczyty, doliny, jaskinie. Mnóstwo ustronnych miejsc, gdzie choć na chwilę będzie można odpocząć i złapać oddech.

Przywołuję Sztylet, wycinam dziurę, popycham w nią dziewczynę. Skacząc za nią, mam wrażenie, że ktoś z tamtej szóstki wyłania się właśnie zza rogu.

 

***

 

Zajmuje mi chwilę, aby dojść do siebie.

Jesteśmy w szczelinie, która kształtowała się, gdy spadliśmy do tego świata. Trwało to kilka sekund, potem trzask, ciemność i bardzo twarde podłoże.

Mnie nic się nie stało. Po prostu mogłem nie uwierzyć, że spadliśmy z tak wysoka albo że coś mnie boli. Ona nie mogła. Została wymyślona jako wierząca i niespecjalnie miała wybór. Leży więc w ciemnym rogu i zwija się z bólu. Dygocze i jęczy, oddycha coraz płycej.

Głośno cmokam i klnę. Miałem ją przecież zgubić, a nie zabić.

Podchodzę powoli, tak by nie widziała. Patrzę na drobne ciało, dotykam sinego ramienia, odpowiada mi kolejny zduszony jęk. Najlepiej byłoby wyciąć dziurę w rzeczywistości i uciec z tego miejsca, poszukać pomocy, ale ona nie wygląda, jakby potrafiła się ruszyć.

Mogę zrobić tylko jedno. Zsuwam odrobinę wianek, który aż parzy od blokady woli, taką ma moc. Nie chcę nawet myśleć, co robi z jej mózgiem.

– To nie twój świat, ale jesteś zdolna, dasz radę coś wymyślić – zachęcam ją. – Wymarz sobie coś wygodnego, coś co uśmierzy ból – dodaję, ona nie odpowiada, tylko patrzy na mnie z ukosa jak zbity pies.

A wtedy coś uderza mnie w tył głowy i wszystko na moment znika.

 

***

 

Wzrok wraca szybko, jest lepiej z każdym mrugnięciem. Widzę sześć osób, które nachylają się nad dziewczyną, obchodzą ją powoli, jak dzika zwierzyna ofiarę.

To ateiści, niewierni do wynajęcia, tak jak ja i choć są wymyśleni, całkiem nieźle im idzie. Dostali zlecenie od największych Panów tego świata, by ją zabić, ale teraz tego nie robią, tylko chodzą wokół niej z nożami, siekierami i co tam jeszcze skrzy się im w dłoniach.

Jakby na coś czekali.

Chcę wstać i walczyć z nimi, ale nie mogę niczym ruszyć, przed oczami mroczki, w uszach tępy szum. Głowa opada na ziemię, zamykam oczy. Może po prostu ją oddam, myślę i jest w tej rezygnacji jakaś słodycz, jakieś piękno porażki, jakiś triumf przegranej. Idea, by już o nic nie walczyć, jest niezwykle kusząca.

– No to kim chcesz, żebym była? – pyta ktoś, nie na głos, tylko w mojej głowie. – Kochanką, matką, córką? Mogę stać się kimkolwiek, przecież i tak jestem wymyślona.

– Spieprzaj! – rozkazuję w głowie.

– Zaraz domalujemy ładne wspomnienia, zaraz napiszemy piękną historię – mówi i zaczyna wkładać mi do mózgu przyjemne obrazki. I coś do niej czuję (do niego, do nich?), coś dziwnego, więź, jakieś potężne przyciąganie, to płacz i śmiech, rozpacz i szczęście, coś gęstego i potężnego się między nami rodzi.

I nie wiem, co to jest, ale wstaję pełen płonącej energii, żywego ognia i biję całą szóstkę straszliwie, tak jak nikt jeszcze tego nie robił. Gdzieś przewijają się noże, siekiery i co tam jeszcze mają, wytrącam im to z rąk, są powolni i nieudolni, wymyśleni.

Dwie minuty później leżą martwi lub nieprzytomni. Nie wiem nawet jak to zrobiłem, chyba po prostu nie spodziewali się, że zabije ich inny ateista, bo przecież mamy swój kodeks, zasady, nasze prawa, które właśnie złamałem.

Wstaję i ścieram dłonią krew z twarzy. Ręce się trzęsą, a to coś, co przed chwilą zalało mi głowę, powoli ją opuszcza. Pojawiają się pierwsze sensowne myśli.

Podchodzę do dziewczyny, jest nieruchoma, ale oddycha. Nie wiem, co się wydarzyło, jestem za to przekonany, że to jej sprawka. Trącam ją czubkiem buta, przecież tylko udaje, cały czas udawała, teraz to jasne.

– Wiesz co mnie czeka za zabicie innych ateistów? – pytam. – Wygnanie, wieczny pościg, niechybna śmierć. A przede wszystkim sam będę musiał z tym żyć, bo nam nikt takich rzeczy nie wybacza. I wszystko dlatego, że…

– A co mnie to obchodzi? – pyta ona odwracając się nagle. Na jej młodzieńczej twarzy wykwita paskudny uśmiech.

– Jak to w ogóle możliwe? Przecież na mnie to nie powinno…

– Taką mnie wymyślili – przerywa mi. – Anioły zagłady wymykają się utartym schematom. A to co widziałeś, to dopiero początek.

A potem odpycha się mocno i leci w kolejną przepaść, zostawiając za sobą smugę krwi. Skaczę za nią. W locie przestaję wierzyć w to, że spadamy, ona nie może, obija się kilka razy od wystających skalnych krawędzi, w końcu wpada przez wąską szczelinę do podziemnego jeziora.

Ląduję obok i nie licząc kilku zadrapań, nic mi nie jest. Patrząc na miejsce, do którego spadła, widzę, że obok mnie upada wianek, który musiał zsunąć się podczas lotu.

– Nie ma go na sobie – szepczę, a potem w głowie pojawiają się wspomnienia.

 

***

 

Rodzice rozwiedli się, kiedy skończyłem dwadzieścia lat. Każde poszło w swoją stronę, przenosząc się do innego miasta i rozpoczynając nowy rozdział w życiu. Zostawili mnie z rodzinną apteką, toną długów i postępującą depresją. Narastającą pustkę zapełniałem kolorowymi tabletkami, które zabierały mnie do mglistej krainy bez lęku, bólu i głupich pytań.

Wyratowała mnie z tego Magda, najpierw dosłownie wypłukując w szpitalu te wszystkie pigułki, potem już bardziej metaforycznie, kiedy wzruszeniem ramion zgodziła się, bym zabrał ją na kolację. Tym samym wzruszeniem trzy lata później zgodziła się za mnie wyjść, co oznaczało, że byliśmy dla siebie stworzeni albo że było jej wszystko jedno.

Potem poleciało: ślub, kredyt, mieszkanie, pies. Życie zwykłe i bez fajerwerków, ale dobre i spokojne. Całkiem pełne, całkiem znośne.

Zburzył to Franek, choć na początku był tylko dwiema kreskami na teście ciążowym. Gdy się dowiedzieliśmy, chodziłem po ścianach ze szczęścia, ale głównie ze strachu. Długie to były miesiące, a po porodzie wszystko eksplodowało i świat nie był już taki sam.

Nie byliśmy najlepszymi rodzicami na świecie, panikowaliśmy strasznie, a ja od braku snu miałem myśli samobójcze. Radziliśmy sobie raz lepiej, raz gorzej, ale przeważnie jednak gorzej, bo trudne to było dziecko i charakterne, a nas nikt nie nauczył jego obsługi.

Mimo to poczułem się prawie kompletny, bo może była to trochę dziwna rodzina, ale jednak moja własna, najlepsza i najgorsza.

Jedyna.

 

***

 

A teraz wpadli do zimnej, ciemnej wody, topią się i zaraz ich stracę.

Skaczę za nimi w jednej sekundzie.

Woda przez chwilę jest lodowata, ale szybko przestaję w to wierzyć, podobnie jak w moc grawitacji ciągnącą mnie i moje mokre ubranie na dno. Robię potężne ruchy, jestem coraz głębiej i w ciemności, w końcu ich dostrzegam. Łapię ich za ręce i płyniemy do góry.

Z wielkim trudem wyciągam rodzinę na powierzchnię.

Nie oddychają, są połamani, obficie krwawią. Naprzemiennie robię im sztuczne oddychanie, naciskam trzydzieści razy na klatkę, ale przestaję to robić, bo mają połamane żebra, wszystko w nich jest zepsute, powoli umiera.

I wtedy olśnienie, że jest tylko jeden sposób.

Przywołuję Sztylet Dowodu, wycinam dziurę i zaciągam rodzinę do rzeczywistego świata.

 

***

 

Kładę ich delikatnie na ziemi.

– Nic się nie bójcie – mówię. – Zatroszczę się o was, tak jak nikt tego jeszcze nie robił.

Przez chwilę patrzę jeszcze na Sztylet, jakbym się wahał, ale przecież wiem, co muszę zrobić. Wbijam go w serce, dokonując rytualnego samobójstwa, to nie jest wcale takie trudne.

Wszystko jest kwestią wiary.

Umieram szybko.

I rodzę się na nowo.

Umieram znowu.

I znowu się odradzam.

Każdy ma swoje piekło. Moje jest puste, obce, ciche i z każdą kolejną śmiercią pozostaję w nim trochę dłużej. Jestem w nim nagi i siedzę pośrodku nieskończonej przestrzeni. Nie ma horyzontu ani nieba, nie ma gwiazd ani słońca, nie ma ludzi ani zwierząt, nadziei ani przyszłości. Jest tylko jałowa ziemia i świadomość, że zawiodłem każdego kogo spotkałem, że siałem tylko śmierć i zniszczenie.

Że to wszystko przeze mnie.

Odradzam się w rzeczywistym świecie i wiem, że już nie chcę tam wracać, ale ciągnę to dalej. Po kilkunastu samobójstwach można wymyślić parę osób: znajomych, przyjaciół, kochającą rodzinę. Potrzebuję znacznie więcej.

Zabijam się i odradzam. Sekundy tutaj to tam coraz dłuższe wieczności. Ale czuję moc, która rośnie wibrując w głowie. Powoli buduję swoją realność.

Jestem Panem Który się Nimi Zajmie i dam im wszystko co trzeba, cały świat tylko dla nich. Wymyślam łóżka szpitalne, personel medyczny, sprzęt do resuscytacji i do monitorowania funkcji życiowych. Wymyślam kameralny szpital dla dwóch osób, gdzie wszyscy martwią się tylko o jedno: jak przywrócić ich do życia.

To ciągle za mało, więc kontynuuję.

W końcu pasek na dwóch ekranach do monitorowania funkcji życiowych podskakuje, dając znak, że żyją. Lekarze i pielęgniarki wiwatują cicho przez chwilę, tylko po to, by zaraz skupić się na kolejnych zabiegach. Działają sprawnie i szybko, chyba będzie dobrze.

Uśmiecham się i oddycham z ulgą, a wtedy wszystko zaczyna buczeć. Ktoś mnie popycha, przesuwa, pokój gęstnieje od ludzi. Kolejne osoby wbiegają do środka, krzyczą na siebie, przeklinają. Przez ich ramiona dostrzegam Franka i Magdę leżących nieruchomo na łóżkach. Sprzęty obok nich trzeszczą i migają.

– Co się dzieje? – pytam, ale nikt nie odpowiada. Chcę dostać się do środka, ale jest tam już chyba tuzin ludzi i jedna z pielęgniarek zasłania mi wejście.

– Nie może pan tu być – mówi, a ja wszystko rozumiem. To ciągle za mało, muszę się bardziej postarać, muszę jeszcze więcej razy zginąć. Wychodzę ze szpitala, przywołuję Sztylet, biorę głęboki oddech i wbijam nóż pod serce po raz kolejny.

Umieram.

I się odradzam.

Wtedy pojawia się dziewczyna, nastolatka z napisem na białym T–shircie: „Ratuj siebie, zniszcz swój świat już dzisiaj”. Na jej twarzy wykwita kpiący uśmiech. Rozkłada ręce, puka palcem w czoło, sugerując, że zwariowałem. Potem staje obok i zbliża usta do mojego ucha.

– Naprawdę w to wszystko wierzysz? – szepcze. – Bo jak się patrzy na to z boku, to wszystko wygląda trochę śmiesznie, te wymyślone budynki i ludzie? No sam powiedz, czy dorosłemu człowiekowi wypada w ogóle robić takie rzeczy?

Milknie nagle, rozpływa się gdzieś za plecami. Klnę cicho i kręcę głową, bo nie mam zamiaru słuchać tej znikającej dziewuchy.

Podnoszę Sztylet do kolejnego ciosu, ale on migocze, zaciera się, przygasa. Skupiam się i wytężam umysł, muszę przecież to zrobić. Narzędzie jednak dalej zanika i nie mogę go ustabilizować. Istnieje czy nie i tak to zrobię. Wbijam je pod serce i czuję się bardzo dziwnie. Umieram albo tracę przytomność, nie wiadomo.

Przez jedną piękną chwilę zupełnie mnie nie ma.

 

***

 

Otwieram oczy, zwilżam językiem usta. W gardle pustynia, głowa pulsuje tępym bólem.

Podnoszę się do pozycji siedzącej, rozglądam, widzę, że nie jestem już w swoim świecie. Wszystko zniknęło, to tylko zwykła rzeczywistość.

– I co, fajnie być wymyślonym? – pyta dziewczyna, która pojawia się nagle obok. – Fajnie jak twoja rodzina jest czyjąś imaginacją? – dopytuje. Nic nie mówię, nie ruszam się, ale rozumiem, a przede wszystkim jej wierzę.

A więc jednak.

I wtedy wszystko do mnie wraca. Nie ma lekarzy, pielęgniarek ani szpitala. Nie ma już mojego świata. A przede wszystkim nie ma…

– Czemu mi ich zabrałaś?! – wrzeszczę.

– To nie ja, tylko ty – odpowiada. – Zniknęli, bo przestałeś w nich wierzyć. Jesteś wymyślony przez Nowego Boga jako ateista i wystarczy odrobina, tak zwanej, uzasadnionej wątpliwości, by wszystkie twoje kreacje rozpadły się w nicość. Ale nie przejmuj się, takim cię stworzono. To przecież nie twoja wina, tylko jego. To przecież wszystko jego wina.

Patrzę na nią i nie rozumiem. Ona kręci głową, jakbym był bardzo niepojętnym uczniem.

– Nie ma prawdziwych ateistów – wznawia. – Wszyscy jesteście wymyśleni, ale ty jesteś wyjątkowy, bo ciebie, pięć lat temu, wymyślił On.

Jestem skołowany, zrozpaczony i wściekły, ale chcę wiedzieć, co tu się do cholery dzieje. Mimo wszystko. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

– Czyli kto? – pytam.

– Wielki Szef, ten który rozdaje wszystkie karty. Nowy Bóg – mówi ona z uśmiechem. – I tak, wymyślił cię jako ateistę, on uwielbia robić takie rzeczy.

Kręcę głową i marszczę brwi, nie lubię, gdy ktoś się mną bawi. Przypominam sobie Magdę i Franka. W okolicy piersi powoli rośnie czarna dziura, otchłań, której niczym nie wypełnię, nigdy nie zasypię.

– Tak nie może być – mówię szeptem.

– Tak samo myślą ci wszyscy ludzie, których Pan Psycholog uwięził pod ziemią. Dlatego chcieli, aby ktoś ukarał ludzkość, bo myślą, że to coś złego, ta cała nieograniczona moc kreacji. Chcieli mieć poczucie, że ktoś nad tym panuje, nadaje ramy, zasady. Że to wszystko ma jakiś sens.

– Jaki sens? – pytam, bo naprawdę chciałbym wiedzieć.

– Kreacja i anihilacja, jasność i ciemność – odpowiada. – Musi być jakiś porządek, przeciwwaga. A skoro jej nie ma, skoro nie istnieje, to trzeba ją stworzyć, wymyślić, powołać do życia.

Kiwam głową, choć niewiele z tego rozumiem. Czuję że coś zatyka mi gardło, zabiera oddech. Myślę o Magdzie i Franku. Nie ma ich i nigdy nie będzie.

– Nigdy nie było – dopowiada ona, bo przecież czyta mnie, jak książkę dla małych dzieci.

I może byli wymyśleni, ale ból po ich stracie jest cholernie realny. Ktoś ze mnie wyjął cały sens i zostawił dziurę, czarną otchłań, z którą naprawdę nie wiem co zrobić. Przez chwilę śmierć, ta prawdziwa, to naprawdę niezła perspektywa.

– Musiałam ci pokazać. Poczuć i przeżyć to co innego niż o tym usłyszeć. Inaczej nigdy byś nie zrozumiał.

– Czego ty w ogóle ode mnie chcesz? – pytam.

– Jak staniesz u mojego boku, to będzie pewna deklaracja. Ateista, stworzony przez Nowego Boga, który uwierzył, tylko po to, by przeciwstawić się swemu stwórcy.

Patrzę na nią, jestem zdezorientowany.

– Wypełnię cię nienawiścią – kontynuuje. – Taką, jak wtedy, gdy zabiłeś tę szóstkę, tylko sto razy mocniejszą. Zasypiesz nią wszystkie pytania i wątpliwości, całą swoją rozpacz. Da ci niewyobrażalną siłę, zostaniesz Panem Który Się Mści, a potem pójdziemy to wszystko rozpieprzyć w drobny mak.

Urywa i czeka na odpowiedź, choć przecież nie zadała pytania. Wzruszam ramionami i potakuję głową, bo chyba się zgadzam. Coś zaczyna się we mnie skrzyć, jakaś złość i siła, poczucie, że chyba muszę wszystko zgnieść, wetrzeć w ziemię, wybić całemu światu zęby i może wtedy poczuję się trochę lepiej.

Ale to wszystko zaraz gaśnie.

Nie wiem czemu. Może wcześniej to zadziałało, bo byłem zaskoczony, a teraz wiem, że to sztucznie wywołana emocja? A może dlatego, że jestem zdesperowany, ale nigdy nie rozumiałem nienawiści. Była dla mnie po prostu nudna, niepojęta, bezsensowna. Kiepskie paliwo dla słabych ludzi.

Zostajemy więc w tej głupiej sytuacji, Anioł Zagłady i jej niedoszły pierwszy oficer. Z pewnej perspektywy to naprawdę musi wyglądać idiotycznie i śmiesznie.

– No i? – dopytuje, ja nie odpowiadam. Ona wzdycha i wznosi oczy do nieba. Chyba naprawdę ją zawiodłem.

– Jesteś tak samo głupi jak oni wszyscy – mówi w końcu. – Daję ci możliwość rewolucji, zmiany, wielkiej zemsty, a ty…

– A ja tylko chciałbym, aby wrócili – przerywam jej.

– Przecież ty ich nawet nie chciałeś. To ja ci ich wymyśliłam, te wszystkie chęci, marzenia, pragnienia.

– I wyszło ci to znakomicie – ucinam. Ona klnie cicho, wystawia w moją stronę dłoń. Koniuszki palców zabarwiają się na czarno, powietrze wokół ręki zaczyna falować, czuję, że płynie w moją stronę jakaś rozrywająca moc. No trudno, niech będzie i tak.

Nagle się uspokaja.

– Poniekąd mnie uratowałeś – mówi jakby do siebie. – Walczyłeś o mnie, może tylko przez chwilę, ale jednak. No i jestem wolna. To całkiem sporo. Szczególnie jak pomyślę o Panu Psychologu, który nie potrafił zabić, więc kazał mnie zgubić. Zrobił to chyba, bo naprawdę się przeraził, jak już zrozumiał kim jestem, kogo tak naprawdę wymyślili jego podopieczni. A przecież był moim… – urywa i przez chwilę milczymy.

– Przyjdę po ciebie – wznawia. – W końcu przyjdę po wszystkich, ale po ciebie mogę przyjść na końcu. Wszystko i tak się rozpadnie, to tylko kwestia czasu, z twoją pomocą lub bez. Podważyć dogmaty Nowego Boga to nie jest w sumie tak trudne zadanie.

Kiwam głową, bo chyba rozumiem. Daje mi chwilę wolności, odwleka nieuchronne, o więcej nie mogę prosić. Nie powinienem.

Przywołuję Sztylet i wbijam w serce.

Umieram po raz nie wiadomo który, a jednocześnie na nowo, po raz pierwszy. W przebłysku świadomości myślę jeszcze, że zrobiłem to wszystko, bo chciałem zasypać lęk przed byciem bez znaczenia. Bałem się o moją tożsamość, o to czy w ogóle jestem osobą, czy w ogóle istnieję. Tłamszę jednak tę myśl, bo nie jest mi już do niczego potrzebna.

– Dziękuję, że to wybrałeś – stwierdza jeszcze dziewczyna. – To go bardzo osłabi, bo on naprawdę w ciebie wierzył, w to, że będziesz niezainteresowany wyimaginowanym światem, że będziesz trwał w niewierze i na zawsze pozostaniesz świadomy. A ty go zawiodłeś, tak samo jak wszyscy inni, dałeś się omamić, oszukać. Teraz będzie nam o wiele łatwiej wypowiedzieć mu wojnę, walczyć z nim, a może nawet wygrać.

Patrzę na nią nieprzytomnym wzrokiem.

– Bo to myśli, to zawsze są myśli – dodaje. – To od nich się wszystko zaczyna i na nich się kończy.

Potem uśmiecha się i żegna mnie machając dłonią. Chyba rozumiem, że zrobiłem dokładnie to, co zrobić miałem, czego od początku chciała ona, a może nawet Pan Psycholog, ale wspomnienie o tym się zaciera i niknie. Z każdą kolejną sekundą rozumiem ją coraz mniej.

Zabijam się i odradzam. Będę to robił tak długo, aż zapomnę. O tym, że są wymyśleni, że ja jestem, że wszystko jest tylko marzeniem, lśniącym kłamstwem dryfującym w zimnym i czarnym kosmosie.

I w końcu wracają.

Trochę inni, ale tacy sami. Niedoskonali i piękni. Znów zrodzeni z moich marzeń, lęków, snów. Przez chwilę migoczą, potem się stabilizują. Jest ciepło i błogo, spokój zalewa mi głowę.

Znowu jestem w domu.

Koniec

Komentarze

Bardzo fajne światotwórstwo. Naprawdę, level ekspert. Ten świat ma olbrzymi potencjał, można go jeszcze długo eksploatować.

Fabuła taka w normie – jest jakaś linia zdarzeń. Toczy się rozsądnie, ale bez fajerwerków.

Bohaterowie ciekawi. Niekoniecznie przez swoją głębię i rozterki moralne, ale przez to, kim są, jaką rolę odgrywają w świecie.

Babska logika rządzi!

@Finkla: Bardzo cieszę się, że spodobało Ci się światotwórstwo i że bohaterowie ciekawi :). Dzięki serdecznie za komentarz i klika :)

Hej

 

Nie lubię takich długich tekstów.

Ale nawet jakbym chciał się przywalić to nie mam do czego.

zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Bogowie przeważnie mają jakiś cel, przynajmniej w każdej znanej mi religii tak jest. Tutaj nie widzę celu tego “Nowego Boga”. Pokazanie że wszystko ma swoją cenę? Ze żeby mieć trzeba cierpieć?

Czytało się bardzo przyjemnie i uważam pomysł na świat i samo opowiadanie za po prostu genialne.

 

Pozdrawiam

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Tekst mnie oczarował światotwórczym pomysłem. Jest znakomity, naprawdę – chyba jeszcze nie czytałam twojego tekstu, który by mi się nie podobał, a ten jest świetny.

A i główny bohater do mnie trafił. Wydał mi się… prawdziwy, w jakiś sposób, w swoim zwątpieniu, bliski jakiemuś rodzajowi myśli i zwątpień, które sama miewam. 

Bardzo mi się podobało. Pewnie będę jeszcze mieć okazję, żeby napisać o tym tekście coś więcej. 

 

ninedin.home.blog

@aKuba139: Cieszę się bardzo, że mimo długości tekstu, opowiadanie i pomysł na świat się spodobało.

zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Bogowie przeważnie mają jakiś cel, przynajmniej w każdej znanej mi religii tak jest. Tutaj nie widzę celu tego “Nowego Boga”.

Tekst faktycznie tego jednoznacznie nie wyjaśnia i jeśli pozwolisz na chwilę obecną pozostawię tą kwestię otwartą.

Dzięki za komentarz!

 

@ninedin: Dziękuję Ci bardzo za te miłe słowa odnośnie tego i innych moich tekstów :) Cieszę się, że spodobało się światotwórstwo, a także, że bohater przypadł do gustu. Piękne dzięki za klika :)

Cześć, Edwardzie!

 

Ponieważ na becie nagadałam się już sporo, tutaj będzie krótko i węzłowato. smiley

Przyciągasz czytelnika oryginalnym światotwórstwem oraz bardzo ciekawą i mocno przemyślaną na poziomie konstrukcji warstwą językową. Co bardzo się chwali, potrafisz podtrzymać początkową ciekawość aż do ostatnich linijek również za sprawą dynamiki pomiędzy bohaterami.

A teraz kliknę sobie bibliotekę i zostawię pole do popisu innym zadowolonym czytelnikom. smiley

 

Pozdrawiam

@oidrin: Dzięki wielkie za komentarz, dobre słowo, klika i jeszcze raz za betę! :)

Edwardzie, stworzyłeś osobliwy świat i to osobliwy tak bardzo, że choć zaciekawił, to chyba się w nim pogubiłam i już nie wiem, co było prawdziwe, co wymyślone. Mam wrażenie, że udało mi się w miarę uważnie śledzić losy bohatera, choć wycinał otwory i znikał w coraz to nowych wymyślonych światach, a sceneria zmieniała się jak w kalejdoskopie, to muszę powiedzieć, że mnogość tych przejść dezorientowała mnie, skutkiem czego, skończywszy lekturę, czuję się lekko oszołomiona.

 

Czy ze­chcie­li­by­ście Pań­stwo pod­pi­sać? ―> – Czy ze­chcie­li­by­ście pań­stwo pod­pi­sać?

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Ulic nie oświe­tla­ją la­tar­nie, w oknach blo­ków nie świe­ci się świa­tło… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

które są za­gad­ką lo­gicz­no–prze­strzen­ną. ―> …które są za­gad­ką lo­gicz­no-prze­strzen­ną.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Nad nami znaj­du­je się ty­sią­ce pię­ter… ―> Nad nami znaj­du­ją się ty­sią­ce pię­ter

 

– Twój twór­ca to kawał su­kin­sy­na, praw­da? – za­ga­jam… ―> Zagaić to zacząć rozmowę, a bohater zaczął mówić przed chwilą, więc już nie zagaja.

 

Widzę sześć osób, które na­chy­la­ się nad dziew­czy­ną… ―> Widzę sześć osób, które na­chy­lają­ się nad dziew­czy­ną

 

„No to kim chcesz, żebym była?”, pyta ktoś, nie na głos, tylko w mojej gło­wie. „Ko­chan­ką, matką, córką? Mogę stać się kim­kol­wiek, prze­cież i tak je­stem wy­my­ślo­na.”

„Spie­przaj!”, roz­ka­zu­ję w gło­wie. ―>

No to kim chcesz, żebym była? – pyta ktoś, nie na głos, tylko w mojej gło­wie. – Ko­chan­ką, matką, córką? Mogę stać się kim­kol­wiek, prze­cież i tak je­stem wy­my­ślo­na.

Spie­przaj! – roz­ka­zu­ję w gło­wie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialog telepatyczny: Głosy w głowie, telepatia

 

Wtedy po­ja­wia się dziew­czy­na, na­sto­lat­ka z na­pi­sem na bia­łym t–shir­cie: „Ratuj sie­bie, zniszcz swój świat już dzi­siaj”. Na jej twa­rzy po­ja­wia się kpią­cy uśmiech. ―> Czy to celowe powtórzenie?

na bia­łym T-shir­cie:

 

byłem za­sko­czo­ny, a teraz teraz wiem… ―> Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy: Dziękuję serdecznie za odwiedziny i jak zwykle nieocenioną pomoc w usprawnieniu tekstu :) Faktycznie w opowiadaniu jest sporo przeskoków między światami, oraz między tym co prawdziwe a wymyślone, więc rozumiem, że może to dezorientować. Cieszę się, że świat choć trochę zaciekawił :)

Poprawki oczywiście naniosłem.

Dzięki!

Bardzo prosze, Edwardzie, i miło mi, że łapaneczka przydała się. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo ciekawy, wciągający tekst. Świetny pomysł z mnożeniem się światów i ludzi. Nieskończona liczba rzeczywistości. Bardzo fajnie sobie to wszystko wymyśliłes, a poza tym, i to chyba doceniam jeszcze bardziej, dokonale zapanowałes nad tym zakręconym światem i umieściłes w nim trzymająca się kupy historię. Bohaterowie też mi się spodobali. Oczywiście klikam bibliotekę :) i dziękuję za wyjątkowo interesującą lekturę.

@regulatorzy: :)

 

@katia72: To ja dziękuję Tobie za klika i komentarz :) Cieszę się bardzo, że podobał się pomysł i że tekst wciągnął :)

Dzięki piękne!

Wow, ostatnio tak się czułam, kiedy zaczęłam czytać Kwantowego złodzieja. Elektryzujące wrażenie, że oto mam mam coś fajnego, odjechanego, co wymaga pełnej koncentracji ;) Rzuciłeś mnie w sam środek ekscytującego świata, świeżego jak warzywa z własnego ogródka. Kupiłeś mnie bohaterem i to mimo tego, że ja z tych, którym jeśli powiedzieć, że żyją w Matrixie, tylko wzruszą ramionami i stwierdzą: Dla mnie jest realny. Przeczytałam jednym tchem, zakończenie mnie usatysfakcjonowało. I westchnęłam: Dobrze się zapowiada…

Bo dla mnie ten świat zasługuje na więcej, zwyczajnie szkoda go zamykać w ramach nie aż tak długiego opka. Wydaje mi się, że poruszałam się w nim w miarę sprawnie, ale do pełnego zrozumienia brakuje mi jeszcze paru elementów. Choćby tego, na jakiej bazie został zbudowany. Zostawiłeś sobie otwartą furtkę w końcówce i mam nadzieję, że jeszcze będę mogła tam wrócić. Na razie satysfakcja miesza mi się z uczuciem niedosytu.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Irka_Luz: Dzięki wielkie za komentarz i klika. Cieszę się bardzo, że się podobało i że świat okazał się ciekawy na tyle że chciałabyś do niego wrócić :)

Rzuciłeś mnie w sam środek ekscytującego świata, świeżego jak warzywa z własnego ogródka

:)

Zgadzam się, Edwardzie, powietrze jest gęste od myśli:-)

ale intrygujące opowiadanie. Wywołuje sporo emocji, zwłaszcza ta scena, gdy kobieta chodzi z petycją dotyczącą zakazu wymyślania innych osób i światów, i nikt jej nie popiera, to bardzo wymowne i poruszające. 

Okrutny świat stworzyłeś, Edwardzie, tak myślę. Właściwie światy, w których ludzie ignorują się nawzajem. Wianki posłuszeństwa idealnie do tego obrazu pasują. Rzuciła mi się pewna kwestia techniczna odnośnie wianka. Bohater ściąga dziewczynie z głowy wianek, a w kolejnej scenie ten wianek jej się zsuwa (jak wchodzą do kolejnego świata) a nie zauważyłam momentu, w którym go ponownie ubrała, żeby mógł się zsunąć:-)

Bardzo podoba mi się rozterka bohatera czy jest prawdziwy czy wymyślony. Wspomnienia o bliskich, ta wątpliwość czy byli rzeczywiście prawdziwi. To ciekawe, że dziewczyna chciała tchnąć w niego chęć buntu i zemsty, a on się temu przeciwstawił. Można się nad tym pozastanawiać, kto kogo wymyślił i dlaczego. W pewnym sensie wychodzi na to, że każdy chce kogoś wykorzystać, by osiągnąć swój cel. 

A i jeszcze jedno, zwróciłam uwagę na “niematerialność” Twojego opowiadania, nawet samobójstwa nie niosą za sobą cielesnych skutków, tylko emocjonalne, ale chyba tak musi być, skoro to tylko myśli:-)

 Bardzo klimatycznie napisane, Edwardzie. Jestem pod wrażeniem! Ach, czemu wpadłam do Ciebie dopiero teraz?!:-)

Mam nadzieję, że loża będzie miała jeszcze okazję wypowiedzieć się na temat tego opowiadania, bo jest świetne! :-)

pozdrawiam

@Olciatka: Dziękuję za komentarz i bardzo cieszę się, że się podobało :). Miło mi, że doceniłaś tak wiele aspektów tekstu w tym wspomnianą scenę. 

Co do kwestii technicznej masz absolutną rację. W mojej głowie bohater nie ściąga jej wianka zupełnie tylko odrobinę go przesuwa, ale faktycznie w tekście ująłem to tak, że wygląda jakby ściągał go zupełnie.

Dlatego teraz zastąpiłem frazę:

Zsuwam delikatnie wianek

Następującą:

Zsuwam odrobinę wianek

Mam nadzieję, że to lepiej obrazuje to co miałem w głowie :).

 

Dzięki serdeczne!

No, proszę mości pana, opowiadanie już od samego początku dobrze wciąga i przykuwa uwagę.

Świat pokręcony, a jednak prosty. Nie ma tu aż takiego odlotu, jak w “ARQ” (skądinąd znakomita seria komiksowa, polecam), ale wystarcza, by było ciekawie.

Całkiem niezłe manewrowanie w różnych warstwach. Narzucanie woli, ograniczanie, wskazanie, ze czasem wystarcza poluzowanie więzów, by kogoś wyzwolić ze emocjonalnego i intelektualnego stuporu. Nie wiem na ile to celowe porównanie do realnego życia, ale jakże to mocno i obrazowo da się zestawić z tym, co się dzieje u niektórych ludzi, nieszczęśliwych w jakiś układach rodzinno-społecznych… Bo choć opowiadanie nie o tym, to jednak przekierowuje myśli w tę stronę.

Podobnie zresztą scena z wiercącym spojrzeniem dwunastki na “gubioną” dziewczynę. Niby później okazuje się, że na nią liczyli, a jednak jest w tym coś, co budzi dreszcz i pozwala rozumieć na różne sposoby.

No i zakończenie… Zakończenie, które wybija z ogólnego poczucia pewności, bo w sumie tam już potem nie wiadomo jak daleko można popaść w samooszukiwanie i kto się oszukuje, a kto nie, a także jakie są tego konsekwencje. Trochę zresztą ten finał przypomina "Senne manowce" Andre Norton – kojarzysz?

 

"Podpalają im głowy, by móc je potem gasić."

– bardzo konkretne zdanie, do wyróżnienia w całości tekstu.

 

@wilk-zimowy: Cieszę się bardzo, że tekst wciąga i przykuwa uwagę mości pana :) Fajnie, że doceniłeś i dostrzegłeś wiele elementów, że zakończenie okazało się ciekawe i dzięki wielkie za wyróżnienie tego konkretnego zdania. 

“Sennych manowców” nie kojarzę, “ARQ” też nie. Choć jak widzę, że za ten komiks jest odpowiedzialny ten sam człowiek, który stworzył “Rorka”, to faktycznie muszę nadrobić. Dzięki za polecajkę :)

Przedmówcy chwalili już światotwórstwo, ale i ja pochwalić muszę – stworzyłeś intrygującą, nietypową, bogatą rzeczywistość, która ma olbrzymi potencjał. Główny bohater również niczego sobie, można z nim sympatyzować, kibicować mu, wydaje się wiarygodny w tym wszystkim, co robi, do czego dąży. Natomiast nie ukrywam, że zostałam nieco zgubiona w tej warstwie filozoficznej, dotyczącej wymyślania, tego co kto stworzył, kim była dziewczyna i co zamierzała zrobić, oraz jaką rolę w tym wszystkim odegrał główny bohater. Zbyt enigmatyczne i nieuchwytne to jak dla mnie, niestety. Za dużo niedopowiedzeń, za dużo incepcji i myśli w wymyśleniach. Oczywiście nie wykluczam, że wina leży po mojej stronie, skoro czegoś nie dostrzegam. Podsumowując: przesłania nie zrozumiałam, ale cieszę się, że przeczytałam opowiadanie, choćby dla poznania Twojej koncepcji wieloświatów. 

 

„Lądujemy na krzyżówce[-,] o tysiącu haseł, rozpisanych na wielkiej białej przestrzeni.”

 

„…wszędzie rośnie marihuana, a z kranu, jeśli chcesz[+,] płynie osiemnastoletnia whisky.”

 

„Potem kolejno[-,] świat Pani Niezwykłej Przygody, Pana Wiecznej Wojny i Pani Nieoczywistych Kryminałów.” – Ewentualnie zamiast przecinka dwukropek.

 

„Po prostu mogłem nie uwierzyć, że spadliśmy z tak wysoka[-,] albo że coś mnie boli.”

 

„I nie wiem, co to jest, ale wstaję pełen płonącej energii, żywego ognia i biję całą szóstkę straszliwie, tak jak nikt jeszcze tego nie robił. Gdzieś przewijają się noże, siekiery i co tam jeszcze mają, ale wytrącam im to z rąk, są powolni i nieudolni, wymyśleni.”

 

„Podchodzę do dziewczyny, jest nieruchoma, ale oddycha. Nie wiem, co się wydarzyło, ale jestem pewien, że to jej sprawka.”

 

„…co oznaczało, że byliśmy dla siebie stworzeni[-,] albo że było jej wszystko jedno.”

 

„Zatroszczę się o was, tak jak nikt tego jeszcze [+nie] robił.”

 

„Po kilkunastu samobójstwach można wymyślić kilka osób…”

 

„Narzędzie jednak dalej zanika i nie mogę go ustabilizować. Istnieje czy nie i tak to zrobię. Wbijam go pod serce…” – Wbijam je, narzędzie, a nie go.

 

„ja zaprzeczam głową” – Dopiero co potakiwał głową. To razi, jedno obok drugiego, a właściwie w obu przypadkach ta głowa jest zbędna.

 

„powietrze wokół ręki zaczyna falować, czuję, że zaczyna płynąć w moją stronę jakaś rozrywająca moc.”

 

„Trochę inni, ale tacy sami. Niedoskonali i piękni. Znów zrodzeni z moich marzeń, lęków, snów. Przez chwilę migoczą, ale zaraz się stabilizują.”

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@joseheim: Dzięki za wizytę i komentarz. Cieszę się bardzo, że spodobało się światotwórstwo i że bohater również jest niczego sobie :) Zdaję sobie sprawę, że nawrzucałem tam tego sporo i być może nie wyjaśniłem wszystkiego w sposób właściwy, co mogło nieco zgubić czytelnika. Jeśli coś jest niezrozumiałe to jest to tylko i wyłącznie moja wina.

Poprawki naniosłem.

Dzięki piękne!

Moją opinię już znasz, więc tutaj tylko zostawię publiczne podsumowanie w kilku zdaniach:

Historia nietypowa, sporo oryginalnych pomysłów, ciekawy świat i interesujący styl. Według mnie to już jest spokojnie poziom papierowego NF ;). Podobało mi się nawet bardziej od Twojego poprzedniego piórkowego opka.

Jest coś w tych Twoich niby abstrakcyjnych tekstach realnego, przyziemnego. Wkładasz sporo przemyśleń do dynamicznej historii w absurdalnym świecie. I całkiem mocno te przemyślenia wychodzą.

@Perrux: Dzięki wielkie za komentarz, miłe słowa i jeszcze raz za betę!

Komentarz może trochę przypominać analizę opowiadania, ale w żadnym razie nią nie jest. Będzie omawiał poszczególne elementy tekstu, ale w oparciu o własne odczucia i moja opinia będzie niczym innym jak właśnie próbą zawarcia w słowach odczuć, jakie budziły we mnie te elementy. W przypadku tego opowiadania akurat taka forma opinii jest dla mnie najwygodniejsza, bo o każdym z elementów mam jakieś zdanie. Chciałbym, żebyś miał to na uwadze, bo jest to spora różnica między “czułem to i to”, a “ten element powinien wyglądać tak a tak”. I ma duże znaczenie przy wyciąganiu wniosków z komentarza.

O światotwórstwie napisano już sporo i tak naprawdę nic nowego nie dodam. Przyznam Ci szczerze, że nawet nie wiem, co konkretnie napisać, dlatego podpiszę się pod słowami Finkli:

Bardzo fajne światotwórstwo. Naprawdę, level ekspert. Ten świat ma olbrzymi potencjał, można go jeszcze długo eksploatować.

Nie wiem zaś, co napisać, bo przy takich tekstach stwierdza się zwykle, że świat robi robotę, że światotwórstwo jest mocną zaletą opowiadania, itp. Ale tutaj takie stwierdzenie nie wystarczy. Bo tutaj świat nie tylko jest zaletą opowiadania, co zwyczajnie jest opowiadaniem. Brzmi trochę enigmatycznie, później jeszcze do tego świata nawiążę, może wtedy moje słowa będą jaśniejsze.

Jedną z pierwszych rzeczy, na jaką zwróciłem uwagę przy lekturze, był język. Skromny, oszczędny, bez żadnych fajerwerków. Bardzo mi się to podobało i, dla mnie, to duża zaleta opowiadania. Znów, może to brzmieć trochę absurdalnie, no bo jak to: skromny, oszczędny język ma być zaletą? Ano tak. Ma być. Ma być dlatego, że nie każdy tekst i nie każdy pomysł potrzebuje efektownych i pięknych zdań. A tutaj, mam takie wrażenie, wszelkie porywanie się na fajerwerki językowe tylko by ten tekst oszpeciło.

Skromny język potrafi być tu zaletą na kilka sposobów. Po pierwsze, on niejako usuwa się na drugi plan, bardziej eksponując świat. Czasem, poprzez piękne czy efektowne słowa, próbujemy coś podkreślić, uwidocznić, czy, pisząc brzydko, czytelnikowi “sprzedać”. Raz ma to uzasadnienie, innym razem nie, natomiast tutaj ta oszczędność językowa jest bardzo zmyślnym manewrem. Pozwala bowiem, temu, co wymyśliłeś, bronić się samodzielnie. Stworzyłeś rozbudowany świat i, unikając pięknych wyszukanych słów, pozwalasz, by bronił się sam. To bardzo fajne. Bardzo odważne. I na końcu, przynajmniej w moim przypadku, bardzo skuteczne.

Zdaję sobie sprawę, że ten oszczędny język to zapewne jakaś część Twojego stylu pisania. Może piszę trochę na wyrost, bo to bodaj dopiero drugi Twój tekst, który mam okazję (a przede wszystkim czas) przeczytać. Mam jednak takie poczucie, że Ty tak właśnie piszesz. I że taki styl do Twojego pisania niezwykle pasuje. Bo z jednej strony niebywale rzetelnie opisuje kolejne wydarzenia, z drugiej pozwala się bronić pomysłowi. Ten język eksponuje niejako pomysł, “wypycha” na pierwszy plan i pozwala się bronić w pojedynkę, wysyłając przy okazji taki cichy sygnał “mnie tu żadna efektowność nie potrzebna”, koncept wybroni się sam.

Kończąc już temat tego języka w tekście nadmienię tylko, że “skromny” w literaturze nie oznacza “ubogi”, “słabszy”, “gorszy”. Tak samo, jak efektowny nie znaczy od razu “efekciarski”. Chodzi tu bardziej o sam sposób doboru języka czy to do konkretnego pomysłu, czy do całego stylu pisania. Bo ten dobór ma później wpływ na odbiór innych elementów. A tutaj, ten przyjemnie skromny język świetnie wyeksponował Ci cały pomysł na świat, zostawił go niejako sam na sam z czytelnikiem, dając takie poczucie, że jesteś pewien tego, co wymyśliłeś. Że to się może obronić. I że na tym ma się skupiać czytający.

Pisząc o świecie, trzeba też napisać o długości opowiadania, która trochę zastanawia. Wiesz, ja mam takie poczucie, że jeśli masz pomysł na rozbudowany świat, to szalenie ciężko jest go skutecznie przedstawić w 30 000 znaków z hakiem. Myślę, że i czterdzieści mogłoby nie wystarczyć. Nie dlatego nawet, że to ujmuje jakoś opowiadaniu. Raczej dlatego, że zwyczajnie takiego pomysłu szkoda. Dla mnie to jest świat, który potrzebuje historii na około 80 000 znaków. Piszę to z perspektywy czytelnika, który generalnie lubi być prowadzony przez autora za rękę, który lubi, żeby mu wszystko pokazać, wytłumaczyć. Nie napiszę przy tym, że się w tym świecie zgubiłem. Raczej towarzyszyła mi taka nieustanna obawa “jeszcze moment i mogę się zgubić”.

Przy tej długości trzeba się odpowiednio skoncentrować, by niczego nie zgubić. Jednocześnie, wiele rzeczy jest omówionych zdawkowo. Krótko. I tego, co tu dużo ukrywać, trochę szkoda. Finkla pisząc o światotwórstwie, napisała o levelu ekspert. Ja bym dodał, że w przypadku tego opowiadania to jest taki level ekspert w pigułce. Nie twierdzę przy tym, że jest to jakaś rażąca wada opowiadania. Bo to nie tak. Tutaj natomiast problem widzę trochę inny, a mianowicie: przepada niejako część pracy, którą włożyłeś w stworzenie tego świata. Pracy ciężkiej, dla wielu z nas może i niewykonalnej.

Ja przy tym rozumiem, że powodów tej decyzji, by zamknąć historię w 30 000 znaków, mogło być wiele. Od kalkulacji, ile osób przeczytałoby tu tak długi tekst, przez niechęć do rozciągania historii aż po poczucie, że być może ta historia właśnie tyle znaków potrzebuje (do tego jeszcze nawiążę, pisząc o fabule). Nie wiem, jakie były powody tej decyzji, ale, jak piszę, szkoda tak dużego świata na tak krótki tekst. Bo świat, żeby wybrzmieć, żeby w pełni trafić do czytelnika, potrzebuje znaków. Tutaj, jak już też wspominałem, pokazujesz dużo, ale często na małej przestrzeni znakowej. Przez co to nie do końca może zostać czytelnikowi w głowie. To trochę jak ze zwiedzaniem. Żeby obrazy zostały w pamięci, trzeba nieraz przyjrzeć im się nieco bliżej, trzeba się nawet trochę posnuć. Tutaj idziemy równym, konsekwentnym tempem, co sprawia, że część z obrazów i informacji zwyczajnie przemyka nam przez głowę i natychmiast stamtąd wylatuje.

Fabuła? Nie powala, ale wpisuje się w pomysł na opowiadanie. Właśnie pod kątem fabuły pomyślałem, że to mógł być główny powód postawienia na taką długość tekstu. Bo ona jednak dłuższego opowiadania chyba by nie uciągnęła. Sam fakt, że fabuła nie jest dla mnie jakoś szczególnie porywająca, nie będzie w tym przypadku zarzutem. Bo znów, opowiadanie ma swoją charakterystykę, i tutaj, paradoksalnie, jakaś efektowna historia mogłaby być przeszkodą. Na pierwszym miejscu w tym tekście jest świat. Świat, który trzeba pokazać, trzeba o nim opowiedzieć, by czytelnik mógł sobie wyrobić jakieś odczucia i wnioski. W każdej opowieści potrzeba jakieś gradacji. Jakieś elementy wyeksponować kosztem innych. Dobrać ich nasilenie tak, by wszystko odpowiednio wybrzmiało. By trafić do czytelnika i by ten czytelnik w historii się nie zgubił. By wiedział, na co w pierwszym rzędzie ma zwracać uwagę. Więc biorąc to pod uwagę w jakiś sposób usprawiedliwiam to, że akurat historia nie gra tu dla mnie pierwszych skrzypiec. Co nie znaczy, że w pełni, bo jednak czytelnik zawsze biegnie za historią. I jednak to opowieść jest tym, co najbardziej czytelnika przy tekście trzyma i najbardziej potrafi go wciągnąć.

Inna rzecz, że takie mądrości zawsze łatwo prawić w komentarzach. W opiniach wszystko jest łatwe. I zawsze wiadomo, co i jak należy zrobić. Gorzej, kiedy przychodzi coś napisać. Wtedy się okazuje, że ten CM, który potrafił trochę marudzić na fabułę, sam z tym elementem sobie nie radzi.

Powoli zmierzam już do końca. Na końcu wspomnę jeszcze o natężeniu emocjonalnym w tekście. Opowiadanie jest bardzo stonowane emocjonalnie. Nawet ten końcowy fragment, utrata rodziny, nie wybrzmiał w moim przypadku jakoś mocniej, jeśli chodzi o emocje. Nie do końca czułem tę formę rozpaczy, którą mógł czuć bohater. Nie jest to znów zarzut, ale raczej próba zwrócenia uwagi, że ten zabieg, który tu zastosowałeś, może być taką bronią obusieczną. I w zależności od czytelnika, czasem trafi czytającego, czasem autora. O co konkretnie chodzi? Jak pisałem, stworzyłeś opowiadanie o bardzo bogatym światotwórstwie, pozwalając (i pisząc w taki sposób), by czytelnik został z tym światem sam na sam. Nie narzucasz konkretnych wniosków, nie pchasz w konkretne emocje, Nie eksponujesz konkretnego przekazu. Oczywiście, wrócę do tego, co pisałem na początku: to nie jest analiza tego opowiadania. Piszę to, co czułem w trakcie lektury. A czułem, że dajesz tu czytelnikowi dużą swobodę. Pozwalasz na samodzielne formowanie opinii, wniosków, przemyśleń czy odczuć, unikając kierowania go jednoznacznie w tę czy inną stronę.

Jak pisałem, taki pomysł to forma broni obusiecznej. Bo z jednej strony czytelnik może być zadowolony, że dostaje dużą swobodę i niejako nawet niezależność, jeśli chodzi o odbiór tekstu, z drugiej pojawi się ryzyko, że ten przekaz może mu umknąć, co trochę z kolei osłabi wartość tego opowiadania.

Już na sam koniec wspomnę jeszcze tylko o nazwach, którymi się posługujesz w opowiadaniu. A mianowicie, widzę tu pewien kontrast między bardzo poważnym światem, niewesołym wydźwiękiem historii i tak dalej, a nazwami, które przywodzą na myśl raczej świat baśni. Bo “Pani Niezwykłej Przygody” czy “Pani Dobrej Zabawy” brzmią bardzo baśniowo. Oczywiście, ja nie myślę, żeby to był przypadek. Może na te nazwy trzeba spojrzeć głębiej, może jest w tym nawet coś z przekory, jakieś odrobiny ironii? Nie wiem. W każdym razie myślę, że jest to zabieg celowy. Niestety, ciut mi ta celowość umknęła, głównie przez to, że jeśli rzeczywiście była w tym celowość, to wolałbym podkreślenia jej (w jakiś sposób) w samym sposobie opowiedzenia historii.

Ok, tyle.

Na koniec, na wszelki wypadek, przypomnę, że to są tylko odczucia jednego czytelnika z lektury. Czytelnika specyficznego, który czyta po swojemu i na miarę swoich możliwości, więc nie wyciągałbym z tego mojego komentarza jakichś daleko idących wniosków.

Zakończę najważniejszą informacją, która dotąd się w tym komentarzu nie pojawiła: czy się podobało? Odpowiedź jest prosta: świat robi ogromne wrażenie, więc siłą rzeczy musiało się spodobać. Obecnie mało jest na portalu takich opowiadań, więc z tym większą przyjemnością podchodziłem do tego. Jasne, jedne rzeczy podeszły mi bardziej, inne ciut mniej, ale, jak wspomniałem, wielu takich opowiadań tu obecnie znajdę, więc tym bardziej należy je docenić.

Daruj ewentualny chaos w komentarzu – spisywanie odczuć to niewdzięczne zajęcie, nie zawsze uda się to zrobić płynnie. Daruj też możliwe literówki, brakło mi już czasu, żeby przejrzeć komentarz pod tym względem.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Ciekawy tekst. Ciekawy i bardzo dobry.

 

Świat przedstawiony absolutnie mnie urzekł, idea, by każdy mógł mieć swój świat i za pewną cenę, stworzyć w nim co tylko mu się podoba jest doprawdy pasjonująca i można by eksplorować ją w nieskończoność. Niestety, fabuła trochę nie dorasta do tego poziomu. Jest sobie wyjątkowa dziewczyna, kilka osób chce ja zabić i oni przed nią uciekają. Jasne, to jest w porządku, ale istnieje przecież tyle innych światów, w których można by zrobić dokładnie to samo i niewiele by się zmieniło.

Zdecydowanie lepiej jest w drugiej części, gdy problem ateistów jest już rozwiązany. Tutaj faktycznie widzimy jakieś wykorzystanie tych wszystkich pomysłów i światów, (poza samym w sobie bieganiem przez nie), a to się ceni.

Ogólnie, pomysł genialny, wykonanie dobre, ale czuję spory niedosyt. Taki świat naprawdę można by przecież jeszcze długo eksplorować.

Cześć!

Świat przepiękny, taki z pomysłem, mocno kojarzy mi się z “Mrocznymi materiami” i “Matrix’em” Mamy wymyślone światy tworzone przez użytkowników (zarówno prawdziwych jaki i też wymyślonych), mamy noże do dokonywania samobójstw i otwierania okienek. Jest pomysł. Bohater dostaje dosyć enigmatyczne i raczej niełatwe zadanie, zgubienie Elizy. Bardzo pomysłowo wprowadzasz czytelnika do tego swojego świata. Nowy Bóg, jacyś ateiści, świat Pani Zagadek. Wyobraźnia ma co robić, jest git!

Napisane zgranie, jak dla mnie bez zgrzytów. Czyta się przyjemnie. Wydarzeń nie brakuje, zwrotów akcji również, opisy są rozsądnie dawkowane. Pokazujesz świat, ale nie przytłaczasz tym czytelnika.

Problem mam natomiast z historią. Jest ciekawa, dzieje się, ale nie zrozumiałem jej kompletnie, nie wiem o co chodzi, nie widzę przesłania czy globalnego ciągu przyczynowo-skutkowego (czemu bohater robi to, co robi; czemu dziewczyna robi to, co robi; czy coś z tego w końcu wynika?). Nie widzę morału czy myśli przewodniej (i mam wrażenie, że bohater też niebyt go widzi, zwłaszcza w ostatniej rozmowie; dotknąwszy czegoś, co go przerosło, ucieka do wymyślonej rodziny).

Mam jakiegoś nowego boga, jakiś ateistów i dziewczynę – anioła zagłady – która chce (chyba) niszczyć wymyślone światy i w taki sposób walczyć z nowym bogiem. Bohater ma jej w tym pomóc? Niestety, by to zrobić musi ona zgubić wianek… a po drodze okazuje się, że bohater ma jakieś tam akcenty mesjańskie (On go wymyślił jako ateistę). A w tle dużo ducha predestynacji i niemało powtarzalnych samobójstw (strasznie dobry motyw, że tak to nazwę, istny koszmar samobójców ;-) )

Podsumowując, fajny tekst, świat przepiękny (jest fantastyka!) ale nie moje klimaty. Nie złapałem problematyki.

Pozdrawiam! (I bym polecił do biblioteki, ale już jest to w biblio.)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

@CM: Dzięki serdeczne za tak wyczerpujący i rozbudowany komentarz. Cieszę się bardzo, że podobało się światotwórstwo. Zapewne masz rację co do języka, jest to pewnie pewien styl, który robi się coraz bardziej docelowy, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. 

Co do długości opowiadania, to rozumiem, że może się on wydawać zbyt krótki, aby w pełni przedstawić świat. Rozumiem też, że można się w nim zagubić, bo jest tam sporo tego wszystkiego w relatywnie niewielu znaków. I w końcu rozumiem też, że fabuła może nie zwalać z nóg. Myślę, że jest też duża szansa, że wydłużenie tekstu mogłoby korzystnie wpłynąć na te wszystkie aspekty. Pytanie czy byłbym w stanie unieść dłuższy tekst i dalej zachować świeżość i względnie przyzwoitą jakość tekstu? No nic może się kiedyś przekonam :)

I w końcu rozumiem, że pozostawienie wielu niedomówień i braku wyjaśnienia może być do jakiegoś stopnia frustrujące. To trudna sztuka wybalansować historię tak by była jasno przedstawiona, a jednocześnie uniknąć łopatologii i pewnie udała mi się tylko częściowo.

Cieszę się, że wskazałeś jeszcze kilka innych elementów (emocjonalny ciężar, nazwy). Przemyślę je na przyszłość, bo wskazywanie elementów jest zawsze dla mnie cenną uwagą.

Dzięki jeszcze raz za wyczerpujący (i wcale niechaotyczny) komentarz!

 

@Abbadon: Dzięki wielkie za wizytę. Cieszę się, że podobało się światotwórstwo i sam pomysł. Rozumiem, że fabuła zawiera pewne pole do poprawy, zresztą wspominało już o tym kilka osób więc z pewnością coś w tym jest :)

Fajnie, że ogólnie wrażenie było pozytywne.

Dziękuję!

 

@krar85: Cieszę się, że świat się podobał i że czytało się płynnie :)

Co do historii to rozumiem, że mogłem tam nieco namieszać i to mogło sprawić, że tekst nie jest do końca satysfakcjonujący. Przyznaję, że pole do własnej interpretacji jest spore. Niemniej jednak dziękuję Ci bardzo za przeczytanie, wizytę i komentarz!

Edwardzie, myślę, że tym razem najlepiej będzie napisać opinię, a raczej jak się kształtowała, w miarę jak rozwijała się fabuła.

Na początek jednak dwa drobiazgi.

Kiwam głową, bo już rozumiem, że to nie dziwna ozdoba, tylko Artefakt Posłuszeństwa.(…)

Kiwam głową i uśmiecham się krzywo.

Twój bohater lubi kiwać głową, ja zaś nie lubię krzywych uśmiechów. Nie przypadły mi też do gustu artefakty, ale to już zupełnie subiektywne odczucie.

W tekście pojawia się wiele symboli, opisów, zdarzeń i bohaterów. Na plus uznaję ładne upychanie infodumów, które nie męczą i pojawiają się kiedy trzeba. Na minus zaś, sytuacje, jak przykładowa poniżej:

Nóż materializuje się w dłoni. To pięknie zdobione narzędzie, które migocze, mieni się złotem i czernią. Wycinam wielki kwadrat w powietrzu, odsłaniam nową przestrzeń, z której – jak zwykle – pachnie ozonem.

Czegoś nie zrozumiałem, albo ten nóż nie ma żadnego powiązania z tekstem. Taki miałeś pomysł, i coś tam chlapnąłeś w tekście. Bo znaczenie ma, że migocze? Albo że mieni się złotem i czernią? Równie dobrze to mogą być inne atrybuty, a te są z… No, nie będę kończył. Nie lubię takich elementów w tekście, uzasadnię niżej, dlaczego.

Męczył mnie sposób wyrażania myśli naszego bohatera. Niestety, ale to nie jest Obca dusza. Tam Ci wyszło, chwaliłem wymyśloną mentalność. Widzę, że dostałeś piórko. :) Ale tutaj, te urywane zdania są męczące. Tym bardziej, że piszesz je bez względu na sytuację. Weźmy fragment poniżej.

Patrzę na kolejne akapity, które rozwijają tę tezę i obracam kartkę na drugą stronę. Na górze napis: „Podpisano”, a pod nim tylko jedno imię i nazwisko. Sądząc po charakterze pisma, należy do tej samej osoby, która napisała całą petycję i która, jestem tego pewien, patrzy teraz na mnie z ufnością i nadzieją. Trochę mi jej żal. Nikogo nie interesuje ta sprawa ani ona sama. Jest nieistotna jak cały rzeczywisty świat.

Mamy tu refleksję, oczekiwałbym więc zmiany nastroju, ba, ona nastąpiła, ale gość dalej myśli/mówi w ten sam sposób, jak na prochach. Wiem, wiem, światy wymyślone i rzeczywiste, bohater może być w pewnym transie, ale tym razem tego nie kupuję. Bohater jest płaski, a zupełnie niepłaskie ma przeszkody, zdarzenia i przeszłość za sobą.

Artefakt nie pozwala mówić ani robić zbyt wiele, a jednak umie czasami się mu przeciwstawić.

A to uważam za małą wpadkę. Skoro może na chwilę się przeciwstawić. To wiesz, mogłaby to zrobić w najważniejszych dla niej chwilach. I wtedy sam artefakt traci niejako zasadę działania/celu.

 

Rzucam się na czarnowłosą, ubiegając kolejny atak. Wytrącam nóż z jej dłoni, przewracam na ziemię. Unieruchamiam ręce kolanami i duszę lewą dłonią.

– Kto wydał zlecenie na dziewczynę? – pytam, przystawiając jej ostrze do krtani.

– Panowie największych światów… – charczy.

Zniknęli, bo przestałeś w nich wierzyć. Jesteś wymyślony przez Nowego Boga jako ateista i wystarczy odrobina, tak zwanej, uzasadnionej wątpliwości, by wszystkie twoje kreacje rozpadły się w nicość.

Tak mniej więcej od tego momentu zacząłem skanować wzrokiem resztę tekstu. Przeciwnicy, o których niewiele wiem, dalej Panowie największych światów. A dlaczego nie panie? Albo dzieci? I tak pojawia się jeszcze kilka innych elementów Twojego świata.

Ktoś wyżej wspomniał o światotwórstwie, owszem, ono jest, ale nie takie, jakiego bym oczekiwał. Porządnie zbudowany świat ma określone granice, które czytelnik widzi. Wtedy wszystko, co zaskoczy go w tekście, jest bardzo na plus. Bo znając świat MÓGŁ przecież to przewidzieć, MÓGŁ zgadnąć, lub chociaż podejrzewać, jednak tego nie zrobił i wtedy taki czytelnik ma dużą satysfakcję. A Ty wyciągasz kolejne postacie i zdarzenia, jak króliki z kapelusza. To działa tylko za pierwszym razem.

Podsumowując, ciekawy pomysł, ale niedopracowany, co nie zmienia faktu, że dalej będę chętnie zaglądał do Twoich opowiadań.

Pozdrawiam.

@Darcon: Dzięki piękne za odwiedziny i szczery komentarz.

Faktycznie sporo tego kiwania głową. Muszę pomyśleć na przyszłość i zwrócić bardziej na to uwagę. Co do artefaktów to rozumiem, że mogą się wydawać nie na miejscu. Wiem też, że mam pewną tendencję do bohaterów nieco wyzutych z emocji i przez to ten ton ich wypowiedzi mógł nie zagrać w tym tekście i nie być właściwie dobrany do sytuacji.

Rozumiem też, że przedstawione światotwórtstwo mogło nie spełnić oczekiwań i nie być tak spójne jakbyś tego oczekiwał. Wiem, że wrzuciłem tego tam sporo, ale może po prostu w niewłaściwych proporcjach.

co nie zmienia faktu, że dalej będę chętnie zaglądał do Twoich opowiadań.

Bardzo mnie to cieszy :)

Dzięki serdeczne!

Pamiętaj, Edwardzie, że na skrajne opinie można w zasadzie pominąć. Nie da się wszystkim dogodzić, a przynajmniej jest to bardzo trudne. Zerkając jednak na komentarze, powtarza się uwaga, że świat masz zbyt rozbudowany do zaoferowanych 30 tys znaków. Zgadzam się. W przyszłości warto nad tym pomyśleć.

Co co artefaktów, masz rację, dokładnie o to chodziło. To samo dotyczy noża, gdyby Twój świat był błyszczący i migoczący, taki nóż byłby zupełnie naturalny. Chciałbym uczulić Ciebie i innych, by podczas pisania nie pomijać drobiazgów, będąc skupionym na głównym wątku. Właśnie dopracowane szczegóły podnoszą znacznie walory utworu. Będę się upierał przy słowie “znacznie”. Historia jest ważna, świat także, ale to dzięki szczegółom tekst zapada nam na długo w pamięci. Bo nie ma luk.

Uwielbiam kotlety schabowe. Kucharz w knajpie może położyć mi go na plastikowym, jednorazowym talerzyku, albo podać na ładnej desce do krojenia. Dołożyć kiszonego ogóra i plastikowy kubek piwa do plastikowego talerzyka, albo szklany kufel do dechy. Te same żarcie, ale które będzie smakować lepiej? I nie mówię, że Twój nóż był plastikowy i dziadowski. Bo uczestnicząc w półmaratonie czy maratonie, i podbiegając do stolika z wodą, chcę ją dostać w małym plastikowym kubku, a nie w wielkim szklanym kuflu.

Pozdrawiam.

Z pewnością dogodzić się nie da wszystkim, ale staram się wszystkich wysłuchać i w miarę możliwości odnieść do i/lub zapamiętać poradę. Jako autor często jestem zupełnie ślepy na niektóre elementy, więc uważam za cenne jeśli ktoś mi zwraca uwagę na coś, o czym często zupełnie bym nie pomyślał. Inną sprawą jest czy będę w stanie na przyszłość skutecznie wdrożyć to o czym mowa, ale przynajmniej dostałem kolejny punkt o którym warto pamiętać.

Dzięki wielkie za uwagi!

Mam wrażenie, że czytam kolejny Twój tekst, Edwardzie, oparty na podobnym schemacie. W „Jestem wszystkim i wszystkimi” również serwowałeś nam taki galop (ucieczkę przed pogonią) bohatera przez kolejne szalone lokacje, doprawiając dynamiczną fabułę jakimiś osobistymi udziwnieniami oraz przemyśleniami (bynajmniej nie filozoficznymi) na temat rzeczywistości i kondycji człowieka. Tam to wszystko niosło jakieś w miarę klarowne przesłanie, sens i myśl, tym razem lektura pozostawiła mnie z poczuciem zagubienia i niedosytu. Albo więc Autor za bardzo namotał i zamulił tekst niedopowiedzeniami i niewyjaśnieniami, albo pojechał na ślepo w mgłę i za tym wszystkim tak naprawdę nie ma nic poza efektowną z pozoru i powierzchowną wydmuszką światotwórczą. Możliwe również, że to ja jestem za głupi lub byłem za słabo skupiony podczas lektury.

Nie powiem, zapowiadało się ambitnie i chyba mocno starałeś się, by tekst wyglądał na opowiadanie o czymś. Niestety, moim zdaniem próba nie do końca się powiodła, ponieważ finalnie wyszło z tego jakieś fabularne niewiadomoco, a przedstawiony świat, może i się jakoś układa i funkcjonuje, ale chyba tylko w głowie autora trzyma się kupy. A może wytyczyłeś sobie zadanie zbyt ambitne jak na swoje aktualne możliwości literackie lub zbyt skomplikowane jak na tekst na 30 tys. znaków?

Tymczasem wygląda to niestety jakbyś zastosował taktykę nagamtwania i pomieszania jako metody na zrobienie wrażenia na czytelniku. Duże słowa, wielkie znaczenia, coś tam z psychologii, cos tam z wewnętrznego świata, do tego z religii, uczuć ludzkich, kreacji innych rzeczywistości itd. Miało być mocno, mądrze i z ukrytym dnem. Ale chyba jednak nie jest.

Szwankuje mi na przykład kontrast pomiędzy „wielkimi” ideami i pomysłami a dosyć prostym językiem tekstu. Szwankuje mi kontrast między fabularnym akcyjniakiem (ucieka, bije się, skacze ze świata do świata, znów walczy, skacze w przepaść, do jeziora itp.) a sugerowanymi ledwie „wielkimi” ideami (Nowy Bóg, ludzie wymyślający i wymyśleni, wymyśleni wymyślający innych, Anioł Zagłady, ateista jako broń obosieczna itd.). Szwankuje mi kontrast między „wielkimi” słowami i wielkimi „znaczeniami” a baśniowymi nazwami krain, zabawnymi imionami Panów oraz innymi określaniami jakby z gier komputerowych typu artefakt jakiś tam czy nóż jakiś tam. Z kolei przekraczanie światów przy użyciu noża do rytualnego samobójstwa i wyciananie dziur w materii rzeczywistości wydaje mi się pomysłem znacznie mniej finezyjnym np. od amberowskich kart czy wędrowek przez Cienie u Zelaznego.

Wracając jeszcze do światotwórstwa. Tworzysz przed naszymi oczami świat wymyślny, a zarazem bardzo mało go opisujesz, wszystko przedstawiasz bardzo pobieżnie, pewien detal dostajemy tylko w pierwszej scenie, potem jest bardzo ubogo pod tym względem. Nazywasz, piszesz o jakimś miejscu dwa-trzy zdania, ale tekst pozbawiony jest mocy kreacji, jakichś niezwykłych i oryginalnych opisów, ta wyobraźnia światotwórcza jest bardzo powierzchowna w detalach. Bo w szerszej perspektywie masz jednak rozmach i pomysły.

Nie rozumiem również Twoich bohaterów. Protagonista jest niby kimś specjalnym, jego podopieczna jest kimś specjalnym, Pan Psycholog jest chyba kimś specjalnym, ale to Nowy Bóg (ledwie majaczący w tle w niewyjaśnionej koncepcji nowej religii obdarzającej ludzi niemal boskimi mocami) jest kimś najspecjalniejszym. Bohater jest ateistą, który nie jest ateistą ostatecznie. Pracuje dla Psychologa (jego rola jest niejasna podwójnie, wydaje się ważny, wydaje się stać za tym wszystkim skoro wysyła bohatera z misją, a potem się rozmywa, traci znaczenie. Podobnie pogrywasz z Fabryką Myśli. Od niej zaczynasz, wspominasz jakieś jej podziemia, a potem to porzucasz i okazuje się nieważne dla fabuły), ale to sam Nowy Bóg go osobiście wymyślił. Bohater niby zatem jest wyjątkowy, ale ma być ledwie narzędziem (prawą ręką) wymyślonego (jako przeciwnik Nowego Boga) Anioła Zagłady o wielkich mocach. Finalnie dowiadujemy się, że wszystkie ruchy bohatera przewidziano i zaplanowano, ale nie Nowy Bóg to uczynił (jego akurat wykiwano, więc kiepski to bóg) tylko Anioł Zagłady wymyślony przez wymyślonych sługów Psychologa itd. Mogę tak wymieniać i wymieniać, ale sensu w tym większego nie odnajduję. Poniosła Cię ta kreacja, mam wrażenie, że zdryfowałeś w jakieś rejony, które nawet Ciebie zaskakują i nie odplączesz tego za Chiny.

Przyznam szczerze, że najsensowniejsza interpretacja, na jaką wpadłem osobiście podczas lektury, eliminuje ten tekst jako utwór fantastyczny. Bo może to wszystko jest ucieczką bohatera od śmierci rodziny? Może to jakiś trip narkotyczno-onirycznyczny? Jakiś stan przedsamobójczego zawieszenia zrozpaczonego tragedią bliskich ojca i męża (upraszczając, coś nieco w stylu „Sucker Punch” lub „Zabijam gigantów”)? Co jest prawdziwe, a co wymyślone? To pytanie (przy takim odczytaniu zamysłu Autora) wydaje się ciekawą możliwością, taki relatywizm rzeczywistości mógłby być interesujący. Inna możliwa interpretacja kieruje mnie do światów wirtualnych, z pomysłem nieco podobnym do tego ze „Starości Aksolotla” Dukaja, do swobodnej kreacji otoczenia przez osobowości przetransferowane do wirtualu. A może to spełnienie idei takiej mocy na miarę tej z „Pana Lodowego Ogrodu” Grzędowicza, tyle że na Ziemi? Jednak nie sądzę. Wciąż mam obawy, że w Twoim tekście to wszystko jest jednak bardziej weirdowe i absurdalne…

Jak już wspomniałem, warsztatowo jest w porządku, chociaż wielkich uniesień estetycznych tutaj nie przeżywałem. Ogólnie to ciekawa próba, interesująca kreacja i w sumie dobry tekst, ale będę na NIE (uprzedzając fakty). Czekam na Twoje czterowymiarowe science-fiction, Edwardzie, a weirdowo-oniryczne zakręcone fantasmagorie przyjmuję jako rozgrzewkę przed czymś mocnym, ale bardziej klarownym w przekazie.

Ps. Najlepsza w swojej wymowie i symbolice jest wspomniana już w komentarzach scena z kobietą zbierającą podpisy, a zwłaszcza puenta tej sceny w słowach Elizy, która rozpoznaje w kobiecie osobę wymyśloną.

Nie lubię (i uważam, że brzydko to wygląda) używania „jak” zamiast „kiedy” lub „gdy".

Rodzice rozwiedli się jak skończyłem dwadzieścia lat.

 

Jak się dowiedzieliśmy, chodziłem po ścianach ze szczęścia, ale głównie ze strachu.

Mam również wrażenie, że nadużywasz w tekście zaimków. A zwłaszcza „jego".

Po przeczytaniu spalić monitor.

@mr.maras: Dziękuję serdecznie za wyczerpujący komentarz.

Nie da się ukryć, że jest pewne analogia z tekstem „Jestem wszystkim i wszystkimi”. Faktycznie i tutaj mamy pewien bieg w dosyć udziwnionym świecie. I wygląda na to, że podobnie jak w tamtym tekście, mogłem wrzucić tutaj za dużo tego wszystkiego, i/lub w niewłaściwych proporcjach.

Rozumiem też, że może być pewien dysonans w spójności przedstawionego świata, że może było to za krótkie opowiadanie i z pewnością można by je udoskonalić na wielu poziomach. Jest tu pewnie zbyt wiele niedopowiedzeń, aby dla wielu osób ten tekst był satysfakcjonujący. Najwyraźniej odniosłem umiarkowany sukces w balansowaniu przekazywaniem wiedzy, a pozostawieniem pewnych niedomówień.

Twoja interpretacja jest ciekawa, ale raczej nie to miałem w głowie. Po prostu zaintrygował mnie pomysł, co by było gdyby ludzie wymyślali ludzi, a ci wymyśleni dalej wymyślali kolejnych. I z niego głównie powstał tekst i wszystko co zostało wykreowane obok.

Czekam na Twoje czterowymiarowe science-fiction

To mnie bardzo cieszy :) SF mnie bardzo intryguje, choć obawiam się, że dopiero tam bym się wywalił na jakichś nieprzemyślanych szczegółach. Ale na pewno przyjdzie kiedyś taki dzień.

Dwa "jak" poprawiłem, bo faktycznie to niespecjalnie brzmiało. Na zaimki postaram się spojrzeć w jakimś dogodniejszym momencie.

Dzięki piękne za wizytę i wszystkie Twoje uwagi!

 

przecież wiem[+,] co muszę zrobić.

Witaj, Edwardzie!

Opowiadanie odebrałem jako wymagające, ale i tak czytało mi się to jednym tchem. Język wydaje się oszczędny, ale kryje się za tym pewna elegancja, która mnie urzekła. Bardzo sprytnie zastosowana narracja w czasie teraźniejszym oraz wstawki o charakterze ambiwalentnym, które nie pozwalały ulecieć poczuciu odrealnienia.

O światotwórstwie powiedziano już wiele powyżej, ale i ja muszę zaznaczyć, że jest ono tutaj wysokiej próby. Czuć, że wszystko jest tutaj spójne, jest zagmatwane, ale się zgadza. Postaci natomiast już tak nie błyszczą; ustępują miejsca temu niesamowitemu światu, służą jego pokazaniu. I biorąc przykład z Twojego dzieła: wada to i zaleta. ;)

Ekspozycyjna rozmowa z Elizą pod koniec to chyba najsłabszy fragment opowiadania. Nachalny, pozbawiony niuansów, przez co nie pozostawia miejsca na interpretację. Ponadto, zdaje się, porzuciłeś wątek Pana Psychologa, który miał wyjawić głównemu bohaterowi prawdę o nim. Wygląda jakbyś o nim zapomniał. Jednak nie gryzie się to z moją interpretacją samego zakończenia, gdyż według mnie dla bohatera tożsamość stała się nieistotna, gdy poznał czym jest rodzina, więź i bliskość. Choć zatęsknił za mirażem, uważam że miał absolutne prawo docenić to, czego doświadczył.

Podsumowując, jest tutaj kawał znakomitego opowiadania, na którym widzę dosłownie parę rysek. Gratuluję!

@MrBrightside: Dzięki serdeczne za komentarz i bardzo się cieszę, że opowiadanie i światotwórstwo się podobały :)

Z pewnością postacie są nie tak dokładnie zarysowane jak chciałbym aby były. Rozumiem też, że ta scena z Elizą może się nie do końca podobać i z pewnością mógłbym napisać ją subtelniej, albo po prostu inaczej. Próbowałem w niej wyjaśnić kilka wątków, ale z pewnością dałoby się to zrobić lepiej i pewnie mniej dosłownie.

Cieszę się, że mimo tych elementów tekst Ci się podobał.

Dziękuję pięknie za wizytę! 

Nie czytałam wszystkich komentarzy, więc bardzo możliwe, że się powtórzę. 

Chyba już wspomniano o niesamowitym światotwórstwie. I mnie urzekł ten świat. Szczerze mówiąc sądziłam, że to pójdzie w nieco inną stronę i że doczekam się sceny zagłady. 

Lektura jest wymagająca, ale nie męczy, jak już się człowiek wczuje, to popłynie.

Bohaterowie nie są zbyt wyraźni, ale za to tajemniczy. Zostawiasz czytelnikowi spore pole do interpretacji, rzucając tylko nazwami jak np. Pan Psycholog, czy Pani Łamigłówek itd. Uważam, że nazewnictwo jest dobre, bo w zaledwie kilku słowach przedstawiasz obraz postaci. Ja osobiście lubię takie zabiegi.

Końcówki niestety nie poczułam. Jest subtelna, ale możliwe, że coś mi umknęło.

Masz w opowiadaniu sporo zaimków osobowych, których moim zdaniem spokojnie można się było pozbyć. Ale potraktuj tę uwagę jako czepialstwo. ;)

Podsumowując: dobre opowiadanie. Przypuszczam, że ten świat na długo zostanie w mojej pamięci.

 

@SaraWinter: Dzięki pięknie za wizytę i komentarz. Cieszę się bardzo, że światotwórstwo się podobało i że oceniasz opowiadanie na dobre. Scena zagłady, albo preludium do niej, była też rozważana przeze mnie, ale ostatecznie wybrałem to co wybrałem i rozumiem, że mogło nie podejść.

Zaimki to z pewnością jedna z wielu moich zmór i choć z nimi walczę, to z pewnością może być lepiej :) 

Dzięki raz jeszcze :)

 

No, bardzo to dobre. Zazwyczaj nie przepadam za pętlami i zapętleniami, ale tu wprzęgłeś ten motyw w ciekawe światotwórstwo i niebanalną fabułę. Jak dla mnie – jest to tekst i pomysł ciekawszy od “Jestem wszystkim…”, niemniej czegoś nieuchwytnego brakuje mi do piórkowego TAKa. Głównie lepszego rozegrania wyjaśnienia, ekspozycji, bo wpadasz w infodump w tej rozmowie. To powinno się rozwijać na oczach czytelnika. Ale było bardzo blisko i nawet miałam nadzieję, że wyjdzie tak :(

 

Drobiazgi wyłapane:

 

Niniejszym składamy petycję, by zabronić wymyślonym ludziom[-,] wymyślania innych osób

 

Rodzice rozwiedli się[+,] kiedy skończyłem dwadzieścia lat.

 

na początku był tylko dwoma dwiema kreskami

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina: Bardzo się cieszę, że uznałaś opowiadanie za dobre a światotwórstwo za ciekawe. Rozumiem, że tekst ma swoje niedoskonałości i rozumiem, że mogło mu zabraknąć czegoś do TAK-a. Cieszę się, że było blisko :)

Dziękuję pięknie za wizytę, komentarz i przekazanie mi swojej decyzji wraz z uzasadnieniem.

Poprawki naniosłem.

Wracam z komentarzem. Przepraszam za to, że późno i niezbyt długo.

 

Jest w tym tekście coś, ale w moim odczuciu zbyt małe i zbytnio schowane w pewnym chaosie, żebym mogła być na tak.

Co mi się podoba, to światotwórstwo, chociaż ledwo zarysowane i aż się prosi o odrobinę więcej. Co mi się znacznie mniej podoba, to wspomniany chaos, którego silne wrażenie miałam w trakcie całej lektury. Być może wynikało to z pewnej enigmatyczności, niedopowiedzeń, czy wręcz surrealizmu, ale wrażenia zgubienia i dezorientacji nie opuszczały mnie przez prawie cały czas.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

@śniąca: Dzięki za komentarz i przekazanie mi swojej decyzji. Cieszę się, że odnalazłaś w tekście coś, ale rozumiem oczywiście, że chaos i niedopowiedzenia mogły odebrać satysfakcję z lektury. Wiele osób o tym wspominało, więc z pewnością coś w tym jest. Fajnie, że światotwórstwo się podobało.

Dziękuję!

Nowa Fantastyka