- Opowiadanie: Prorok T2 - Moi drodzy Covidianie

Moi drodzy Covidianie

– UWAGA –

Opowiadanie o tytule “Moi drodzy Covidianie” nie ma na celu obrażania kogokolwiek ani wyśmiewanie się z ofiar obecnej pandemii COVID-19. Jakiekolwiek zawarte tutaj odniesienia dotyczące: systemu politycznego, protestów, obostrzeń, poglądów politycznych i religijnych pełnią rolę wyłącznie przedstawienia tego fikcyjnego, alternatywnego uniwersum. Tak samo poglądy te nie odzwierciedlają poglądów autora, które są jego osobistą sprawą. 

----

 

Opowiadanie rozgrywa się w alternatywnej wersji przyszłości, po zakończeniu epidemii koronawirusa. Jest to mroczna odsłona, inspirowana wydarzeniami z ubiegłego roku, jak i mającymi obecnie na świecie. Głównym bohaterem jest pewien prawdomówca, który przybył do jednej ze stref z tajną misją.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Moi drodzy Covidianie

Prawda, ang. “Truth”

Zbiór czegoś, co uważamy za oczywiste, wiarygodne i spójne. Określa ona nadrzędne wartości, których używamy w komunikacji tj. wymianie informacji pomiędzy dwoma lub większą ilością użytkowników. W zależności od kanału dystrybucji “prawda” może ulec zatarciu, przekształceniu i zdeformowaniu treści, które są przez nią przekazywane. 

-------

 

– Czy prawdę można wykorzystać? – pyta dziennikarz.

– Prawda jest niezaprzeczalną i niepodważalną istotą przepływu informacji, ktokolwiek wykorzystuje prawidła w niewłaściwy sposób, doprowadzając osoby świadome do kłamstwa, sam zaprzecza funkcjonowaniu rzeczywistości. 

– W jaki sposób?

– Jeśli uznamy, że kłamstwo hamuje postęp prawdy – odpowiadam. – Dlaczego większość prawdomówców osiąga tak dobre wyniki? Bo posługując się prawdą nie zatajają jej, w odróżnieniu od krzywoprzysięzców. 

– A więc kto, według pana, kłamie?

– Politycy. Biznesmeni. My wszyscy.

– Skupmy się może na pierwszej grupie: Dlaczego politycy?

– Hm, a dlaczego nie…? Po wyborach jedna albo druga strona czuje się mniej lub bardziej rozczarowana daną partią, gdy widzą zastosowanie przez nich kłamstw i półprawd wobec społeczeństwa. 

– Ktoś musi rządzić.

– Doprawdy? – Dziwię się. – Nie bez powodu zawód polityka nazywany jest “etatowym kłamcą”. W sejmie rzadko który wybije się ponad wyżyny prawdy. 

– Ludzie czują się rozgoryczeni, to prawda – stwierdza refleksyjnie młody mężczyzna. – Zostawmy to. Czy jest coś, co pana szczególnie niepokoi?

– Tak.

– Co takiego?

– W trzydziestym szóstym przywódca nazistowskich Niemiec Adolf Hitler za pomocą półprawd, gestów manipulacji i propagandy dokonał przerażających zmian społecznych. Ludzie byli gotowi oddać za niego życie, oczywiście nie wszyscy, ale jednak. Historia zatacza koło.

– Ale to nie Niemcy, tylko Polska – zauważa słusznie.

– Nie znaczy to jednak, że obecny system się do nich nie upodabnia. Patriarchalna teok… Proszę wybaczyć… Religijna mono-dyktatura też nie jest dobra.

– Policja patroluje ulice, jest porządek, populacja…

– Populacja, co? – przerywam. – Wzrasta? Widziałeś na własne oczy człowieku strajki? Bo ja tak. Psikanie gazem w oczy ludziom to porządek? 

– O czym pan mówi?

– O tym, drogi panie, że nic nie jest normalne bez ziarna prawdy. Wygodnie jest siedzieć przed ekranem monitora czy telewizją i popijać gorące latte, podczas gdy coraz więcej praw jest odbieranych obywatelom. 

– Dobrze się pan czuje? Wezwać lekarza?

– Nie. – Odruchowo łapię się za serce, ale puls szybko wraca do normy. – Ciśnienie tylko mi skoczyło. Już w porządku, mogę dalej mówić. 

– Wróćmy do systemu, o którym pan wspomniał wcześniej.

– Wchodzi się z buciorami w życie ludzi i sprawdza się, jak zachowują swoją wiarę i prawdę. Jeśli coś jest nie tak, to trzeba ich wysłać na re-edukację. 

– Mówi pan o obozach.

– Niczym się to nie różni od Korei Północnej, tylko tyle, że jesteśmy bardziej cwani i potrafimy to świetnie ukryć. Jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam. Zakładam, że zna pan to powiedzenie?

– Oczywiście – odpowiada reporter. – Kwestia obozów została wyjaśniona przed Komisją Europejską. Zatem wspominał pan coś o… Protestach. Zgadza się? 

– To chyba normalne, że w demokratycznym kraju obywatele mają prawo do protestowania na ulicy. 

– W dwutysięcznym dwudziestym zlikwidowano możliwość wygłaszania na ulicy swoich postulatów z powodu panującej na świecie epidemii koronawirusa. Po wynalezieniu i dystrybucji szczepionki wprowadzono prawo, dzięki konstytucyjnej większości, które dało sposobność, aby ci, którzy się nie zaszczepią, zamieszkali w specjalnych, odosobnionych strefach, bez prawa do zasiłku, do leczenia.

– Do czego pan zmierza? – zastanawiam się głośno.

– W dwutysięcznym trzydziestym dziewiątym doszło do zamieszek, szczególnie ze strony grup lewicowych, skrajnie lewicowych, ściślej rzecz ujmując… – kontynuuje. – Nie uważa pan, że rzeczywiście konieczne było zatrzymanie choroby?

– Zrobiono to kosztem zwykłych obywateli, drogi panie. Zakaz zgromadzeń po ustąpieniu pandemii? Proszę mi podać powód, w takim razie.

– Jak pan sobie życzy. – Uśmiecha się mężczyzna, po czym wyciąga starannie zafoliowany plik dokumentów. – Istniało ryzyko zamachów terrorystycznych ze strony grup, które wcześniej panu mówiłem. Ówczesny rząd musiał szybko działać, jeśli nie chciał wylecieć w powietrze. 

– Denerwuje się pan – mówię, wyczuwając zmieniające się wibracje w głosie dziennikarza.

– Czym?

– Niech mi pan powie naszym widzom, od jak dawna pracuje w państwowej telewizji?

– Już osiem lat i wciąż nie mogę wyjść z dumy.

– Prawda? Nigdy wcześniej nie widziałem takiej ilości bzdur, które macie na paskach w waszej taniej propagandzie. 

– Myślę, że nasz wywiad można uznać za skończony. Ochrona!

 

---

 

Po południu zaczął padać deszcz. Krople zaczęły uderzać w ziemię z nasilającą się intensywnością, obijając o blachy baraków strefy czerwonej. Większość z nich zaczęła się rozpadać już dawno temu, powodując przykre w skutkach katastrofy budowlane, w wyniku których giną ludzie. Apokaliptycznego klimatu dodaje powoli wdzierająca się w puste ruiny roślinność, łącząca się ze zwierzętami, które nie mają problemu z obecnością ludzi, ostatnio będący dla nich pożywieniem i zdobyczą. Oczywiście do strefy nie można sobie ot tak wejść. Trzeba mieć pozwolenie albo przepustkę.

Dziecko podbiega do mnie, ubrane w stare szmaty. Patrzę na nie, gdy się uśmiecha, przypominając mi o pewnym afrykańskim dzieciaku, który bawiąc się lalką, zrobioną ze złomu, cieszył się jak nigdy przedtem. Na ręce ma elektroniczną opaskę wyświetlającą status czerwony, czyli zakaz wchodzenia z nim w interakcję.

„Może jest dzieckiem jakiejś pary anty-szczepionkowców?”, myślę w duchu.

– Wszystko w porządku, mały? – pytam, choć czasami czuję, że to pytanie jest nieadekwatne do sytuacji.

Chłopiec, może w wieku dziesięciu lat, uśmiecha się ponownie i ucieka gdzieś dalej, znikając w jednym z zaułków. Ulica od dawna przestała być tym, czym powinna. Parę metrów dalej napotykam na blokadę z czasów protestów, ale czarno-żółte pasy strasznie poszarzały i pokryły się mchem. Wiatr zaczyna wiać coraz bardziej.

Oglądam się w bok, kątem oka obserwując stary wieżowiec z pustymi okiennicami, gdzie mogą przesiadywać snajperzy milicji, która na wzór bojówek afrykańskich utworzyła się, stosując przemoc i anarchię. Nie różni się to zbytnio od tego, co widuje się w telewizji, jednak nie spodziewałem się, że podobne zjawisko nawiedzi kiedyś cywilizowany kraj w Europie Środkowej. 

Sprzedano fragmenty Śląska i Pomorza Niemcom na poczet gigantycznych kar, nałożonych przez Komisję Europejską. Uchodźcy z Polski traktowani są tak, jak potraktowano muzułmanów, uciekających z Syrii. Powstały ogromne obozy pod granicami, rozstawiono drut kolczasty i przywleczono psy. 

“Jebać ich”, myślę. Cokolwiek sobie przypomnę, pozytywnie znika. Zamiast tego zstępuje mgła zaszczucia, nienawiści i niepokoju. 

– Wszystko w porządku? – pyta się głos za mną.

Odwracam się.

– Tak, proszę pani. Jak najbardziej – odpowiadam starszej kobiecie pchającej wózek zakupowy, zapewne zdobyty w ruinach Biedronki. 

– Młodzieńcze, gdzie idziesz? – kontynuuje zadawanie pytań. – Wydajesz się trochę zagubiony.

– Ja…

– Twoja opaska, chłopcze. Nie masz jej na ręku.

Faktycznie, nie mam elektronicznego dozorcy na moim nadgarstku. Mega Senat ustanowił, że od teraz każdy przynależący do strefy ma nosić specjalne identyfikatory, reprezentowane przez odpowiednie kolory, aby umożliwić rozpoznawanie łamiących zasady “kwarantanny” poszczególnych rejonów. 

Uśmiecham się pod nosem, choć tego nie widać z powodu maski pe-gaz, jaką noszę na cześć mojego ojca i matki, zamordowanych w brutalnie stłumionych, “nielegalnych” protestach. 

– Proszę, to dla pani – mówię, wyciągając plik banknotów.

– Synku, ja cię nie wydam – odpowiada poufale staruszka. – Mnie starej kobiecinie? Po co mi kłopoty u schyłku życia… Jestem pobożną kobietą, ale mam dość takiego życia i kolejne problemy są mi zupełnie niepotrzebne. Schowaj to proszę.

– No dobrze. – Robię tak jak mi mówi i chowam pieniądze do kieszeni.

– Szukasz kogoś?

– Ja… Jestem prawdomówcą, poszukuję pewnej młodej kobiety, która uciekła tutaj z zielonej strefy. Prawdopodobnie jest w ciąży.

– Jesteś ojcem?

– Jest pani dosyć ciekawska – rzucam uwagą. – Nie, nie jestem. Robię to dla starego przyjaciela. 

– W takim razie życzę powodzenia, panie…

– Trophos. 

– Jest pan Grekiem? – dopytuje.

– Nie. To prostu… moje imię.

– Dziwne jak na Polaka, lecz rozumiem. Proszę się czuć jak u siebie w domu… o ile go pan ma – dodaje, odchodząc z wózkiem w mrok ulicy, skrytej za zasłoną z roślin.

Czy wszyscy tutaj postradali zmysły?

 

---

 

– Mamo, czym dla ciebie jest prawda? 

– Prawda, synku? – Zastanawia się chwilę, przykładając palec wskazujący do ust. – Chyba tym, czym wszyscy ją określają: Prawdą, po prostu. 

– Ale na czym polega? – pytam ponownie. 

– Kłamiesz?

– Czasem, mamo.

– Prawda to przeciwieństwo kłamstwa – wyjaśnia. – Zawsze wartość dodatnia, niezmienna. 

– Dlaczego ludzie kłamią? 

– Bo to leży w naszej naturze, synku. Chcemy poczuć się ważni, większą bliskość i ukryć… prawdę – bo w istocie – prawda jest gorzka. 

– Gorzka? Jak czekolada?

– Tak, synku. – Mama się śmieje. – Kłamstwo jest słodkie. 

– Nigdy nie poczułem niczego słodkiego, gdy kłamałem, mamo!

– Ha, ha, ha, ha… Tego się nie czuje, tak to już prostu jest.

 

---

 

Dwójka gówniarzy zastępuje mi drogę, dzierżąc w dłoniach kałasznikowy. „Ciekawe, skąd je wzięli”, zastanawiam się. Broń nie wyróżnia nic szczególnego, poza owiniętymi taśmą magazynkami i ręcznie spiłowaną lufą. Na oko mają szesnaście lat i w takim wieku powinni się uczyć, ale tu, w czerwonej strefie, nie ma czegoś takiego jak szkoła, nawet nauczanie zdalne, bardzo powszechne w pozostałych dwóch. 

Ręce mam schowane w kieszenie brunatnego płaszcza, oddycham powoli filtrowanym przez moją maskę powietrzem. Pozostaje czekać na ich ruch.

– Wyskakuj z kasy! Już!

Chłopak z brązowymi oczami najwyraźniej nie umie celować, przede wszystkim broń wydaje się przeciążać jego wątłe ciało, co można spokojnie wykorzystać. 

Zasada numer jeden. Zawsze celuj tam, gdzie chcesz trafić.

– Jak się zwiesz, chłopcze? – pytam.

– A co cię to obchodzi, chuju, hę? – wtrąca się wulgarnie drugi. – Wypierdalaj z kasy!

– Niegrzecznie się odzywać w ten sposób do starszych, wiesz? – odpowiadam retorycznie. – Skoro tu jesteście, to chciałem wam zadać pytanie.

Sięgam powoli do kieszeni i wyciągam zdjęcie kobiety. 

– Widzieliście ją?

– Nie widzieliśmy twojej zdziry, gościu – mówi pierwszy. – Wyskakuj z kasy.

Podchodzę bliżej, udając, że szukam portfela i za pomocą sprytnego fortelu uderzam pierwszego w nos, powodując u niego obfity krwotok, wyrywam mu broń. Celuję tak, jak powinno się celować.

Zasada numer dwa. Zawsze zabezpieczaj broń przed osobami niepowołanymi.

– Dogadamy się? 

– S-spokojnie – głos drugiego jest pełen strachu, czuję, że zaraz popuści on w spodnie. – My tylko tak żartowaliśmy… Wie pan…

– Wiem, wiem. A teraz coś wam powiem. – Pociągam mocno za zamek, wypuszczając z komory zamkowej pustą łuskę. Skurwysyny musiały ją na kogoś zużyć, dodatkowo sądząc po trybie strzału “pojedynczy” są bardzo ostrożni. – Rozstaniemy się w pokoju, zanim to nastąpi odpowiesz mi, czy widziałeś tę kobietę. Jeśli uznam, że odpowiedź mnie satysfakcjonuje, to pozwolę ci zabrać twojego kolegę, z którym macie spierdalać do matki, jasne?

Przerażony kiwa głową.

– Jak się zwiesz? 

– Ste… Stefan. 

– Stefan. Widzieliście tą kobietę?

– Nie, nie widzieliśmy jej. W czerwonej strefie kręci się mało osób, które wyglądają tak czysto i schludnie.

– Dobrze. Słyszę, że nie kłamiesz.

Bojówkarz odetchnął głęboko. 

– Nie ciesz się, nie skończyłem.

– C-co chcesz jeszcze wiedzieć? 

– Kto może mi udzielić jakichś informacji?

– Wujek Yorik. 

– Kto to, do cholery?

– Tak go nazywamy – wyjaśnia. – To starszy facio, gdzieś w okolicach pięćdziesiątki, pozwala nam czasem mieszkać u siebie.

– Głos ci drży. Boisz się czegoś.

– T-to nic takiego.

– Facet pozwala wam mieszkać u siebie, na dodatek jest koło pięćdziesiątki. Dziwne, nieprawdaż?

Mina na twarzy chłopaka rzednie. Coś jest na rzeczy.

– Gadaj! – warczę na niego. 

– D-dobrze… To ksiądz! Ksiądz! 

– Ksiądz pozwala wam mieszkać w swoim lokum? – Dziwię się. – Poza tym wszyscy księża żyją w zielonej strefie. 

– Nie ten. Mówi się, że…

– Co takiego?

– Mówi się, że – powtarza. – to pedofil. Podobno wydalili go z jakiejś parafii, w zielonej strefie i przydzielili nam. 

– I co? To prawda? – Trudno mi wyczuć cokolwiek. Póki co jego głos jest normalny.

– Nie wiem. 

– Żyjecie u niego, do kurwy nędzy. Jak możecie nie wiedzieć?

– Mieszkamy na strychu, w zamian za pieniądze możemy liczyć na łóżko i jedzenie.

– Nie pierdol! – wrzeszczy ten-ze-złamanym-nosem. – Obydwaj słyszeliśmy dochodzące z dołu jęki!

– Skąd wiesz, że kogoś krzywdził? Może jest chory? Albo potrzebował pomocy?

Milczy, gdy go pytam.

– Źle zaczęliśmy, przyznaję – mówię. – Jestem Trophos. 

– Trophos. – Smarkacz przeciera krew rękawem, rozmazując ją po całej twarzy. – Gdy wyruszaliśmy od niego, to chodził i poruszał się normalnie, zapytaliśmy się też pewnego razu wprost, czy jest chory albo czegoś potrzebuje, ale zbył nas prostym zdaniem.

– Jakim?

– Czuję się dobrze i niczego nie potrzebuję, chłopcy – przytacza. – Odeszliśmy więc, lecz przed otwarciem drzwi poczuliśmy ostry zapach…

– Spermy – dodaje drugi.

– Myślicie, że może on wiedzieć cokolwiek?

– Yorik dosyć dobrze orientuje się w sytuacji tutaj, poza tym – kontynuuje brązowooki bojówkarz. – Część ludzi naprawdę go lubi.

– Złożę mu wizytę. A co do was… Jest tu coś w rodzaju szpitala?

– Tak, ale pięćset kilometrów na południu strefy. 

– To idźcie tam i znajdźcie bezpieczniejsze miejsce – radzę im. – I jeszcze jedno…

Zasada trzecia… Broń na czas przechowywania ma być rozładowana i powinna mieć odłączony magazynek. 

– Jeśli was jeszcze tutaj zobaczę, to spuszczę wam takie manto, że rodzona matka was nie pozna.

Chłopaki przełykają ślinę i pośpiechu zostawiają swoje kałasznikowy. Patrzę jak znikają w ciemności, podobnie jak wcześniej staruszka z wózkiem.

– Gówniarze. 

 

---

 

– …A teraz najnowsze informacje w sprawie księdza Stanisława J. oskarżonego o molestowanie seksualne dwójki chłopców z Grudziądza – przedstawia sprawę dziennikarz widoczny w telewizji. – Przenosimy się do małej wsi Sokole Doły, położonej w okolicach miasta. Marku, słyszymy się?

Na ekranie pojawia się drugi kadr, w którym widać ubranego w elegancki, czarny płaszcz mężczyznę z mikrofonem. Za nim widać fragment domów znajdujących się wzdłuż ulicy i niewielką część drogi głównej z poboczem.

– Tak, słychać wszystko.

– Powiedz nam, Marku, o co oskarżony jest ksiądz.

– Chodzi o wykorzystanie dwójki nieletnich w wieku jedenastu i dwunastu lat. Obaj chłopców chodziło do publicznej szkoły podstawowej, gdzie ksiądz – teraz oskarżony – Stanisław J. dopuścił się wobec nich czynów zabronionych. Wedle relacji niektórych świadków chłopcy mieli uczęszczać do jego domu, ponieważ ksiądz Stanisław zaproponował ich rodzicom, że pomoże w ich nauce. 

– Czy wiadomo, dlaczego sie zgodzili?

– Jak zeznają rodzice: “Nie mieliśmy pojęcia, co tam się dzieje z naszymi dziećmi. Część z nas ledwo wiąże koniec z końcem, żeby poświęcić czas na odrabianie z nimi lekcji” – odczytuje i zaraz dodaje: – Według tutejszego MOPS-u sytuacja w tych dwóch rodzinach nie była fatalna, ale konieczna była pomoc urzędników.

– Co na to Episkopat? 

– Biskup w tej chwili milczy na ten temat, ale możemy się spodziewać, że nie pozostawi tego bez komentarza. Już teraz część mieszkańców mówi, że to są zwykłe bujdy, wymyślone przez tych chłopców, bo ci: “Nie chcieli się uczyć, nie mieli chęci do nauki, na dodatek chcą biednego księdza oskarżyć bez dowodów”. 

– Czy rzeczywiście nie ma dowodów na potwierdzenie przestępstwa?

– Prokuratura zbiera w tej chwili informacje, lecz póki co są one utajnione, a wszelkie dowody – jedynie – poszlakowe. 

– Dziękuję ci, Marku, za relację. – Obraz z tamtego miasta znika, ponownie pojawia się studio. – A teraz informacje o…

 

---

 

W labiryncie gęstych krzewów, drzew i różnego tałatajstwa odnajduję odrestaurowaną willę, pomalowaną na biało. Od reszty odgradza ją kamienny murek, którego szczyt wieńczy drut kolczasty. “Stary ma łeb”, mówię w myślach. Dobrze zabezpieczył się przed intruzami, chociaż sądzę, że to bardziej przed młodymi bojówkarzami, którzy nie zawahaliby się przed tym, żeby okraść mężczyznę. Ulica wychowuje gangsterów, podrzędnych złodziei oraz handlarzy bronią, aby zaspokoić swój głód. Kłamstwo dwudziestego pierwszego wieku. 

Otrzepuję buty na wycieraczce, gdzie pisze po angielsku “Welcome”. Wyjmuję dłoń odzianą w rękawicę, pukając do drzwi. Nigdzie nie widzę dzwonka, więc próbuję dalej. Ostatecznie przejście otwiera mi ksiądz o dosyć sympatycznej twarzy. Pod tą maską kryje się kłamstwo.

– Szczęść boże, księże – witam się z szacunkiem. 

– Pokój z tobą, synu – odwzajemnia. – Co cię tu sprowadza?

– Ee… – Zastanawiam się, co mu powiedzieć. Jestem prawdomówcą, ale taktyczne kłamstwo umożliwiłoby mi lepsze poznanie prawdy. – Nazywam się Trophos, przyjechałem niedawno, wygnany z żółtej strefy.

– Z żółtej? – pyta zaciekawiony. – Wejdź. Nie stój w przejściu. 

Wchodzę.

Rozglądam się po pomieszczeniu. Zdejmuję maskę, aby sprawdzić, czy faktycznie jest tak jak mówili chłopcy. 

– To moje skromne lokum, Trophosie. Mieszkam tu już jakiś czas.

– Cóż… Każdy jest kowalem swojego losu, prawda?

– Ano prawda. 

– Proszę wybaczyć, że zawracam księdzu głowę.

– Ależ skąd! – Odpowiada, podnosząc obie dłonie w obronnym geście. – Ostatnio pozwoliłem zamieszkać tutaj nawet bojówkarzom.

– Naprawdę?

– To są dzieci boże, które zbłądziły. Chrystus uczy nas, abyśmy nawracali tych, którzy zeszli ze słusznej ścieżki. 

– Prawda.

– Wierzysz w Boga, Trophosie?

Rzadko wypowiadam się na tematy związane z moją religijnością. W Półświatku Prawdy wszyscy mamy swoje przekonania i wierzenia, ale nigdy nie spotkałem się z pytaniem, które ją podważyłoby. Mimo że od jakiegoś czasu modlę sie mniej, to przede wszystkim zwracam się do Boga. 

Świat poznam po zapachu, który jest dosyć charakterystyczny, ale to Bóg jest osobą, z którą powinno się rozmawiać o sprawach związanych z Prawdą.

– Zgrzeszyłem.

– Słucham? 

– Zgrzeszyłem, proszę księdza, ostatnio. Moja modlitwa jest… mało skuteczna.

Widzę uśmiech na jego twarzy.

– Nie martw się. – Kładzie mi rękę na ramieniu. – Kolacja jest dobrym sposobem, aby porozmawiać szczerze. Chętnie cię wysłucham.

– Dziękuję.

Idę krótkim korytarzem upstrzonym dywanem. Nie przykuwa on mojej uwagi. Stół nakryty jest białym obrusem ze złoconymi zdobieniami, na nim lądują potrawy, które przynosi gosposia księdza. Zapach wypełnia pomieszczenie, by potem zająć moje nozdrza. Siadam do stołu, mając nadzieję na znalezienie potrzebnych odpowiedzi. 

– Rzadko miewam gości – przyznaje. – Twoje przybycie jest… nieoczekiwane.

– Nie wiedziałem, że mieszka ksiądz z gosposią.

– Antanazja? – Zaskoczenie wzięło górę. – Miała dziewiętnaście lat, gdy przyjechała z Ukrainy. Nie miała domu, dokumentów… Postanowiłem ją zabrać ze sobą. 

– Kiedy to było?

– Dawno temu, w lepszych czasach. 

– I od tak zgodziła się? 

– Nie widziała innego wyjścia – wyjaśnił krótko ksiądz. – Praca u mnie to najlepsze, co ją spotkało. Tak myślę… 

– Księże.

– Słucham, synu.

– Dlaczego nazywają cię Wujkiem Yorikiem?

Mężczyzna roześmiał się gromko, o mało co nie wylewając talerza z rosołem. Dzisiaj nie był poniedziałek, a zwykle ten rodzaj zupy podaje się z niedzieli na drugi dzień. Wtedy jest najlepsza. Podobno.

– Wybacz – rzekł przepraszająco. – Każdy musi mieć imię, prawda? Słowa mają potężną moc, zwłaszcza przeciwko szatanowi i jego sługusom. Wujek Yorik jakoś wpadł mi… przypadkiem. Nie lubię wścibskich osób, więc nierzadko podaję fałszywe informacje. 

– Zaskakujące. 

– Smakuje ci zupa, panie? – spytała znikąd gosposia.

– Proszę wybaczyć jej, drogi Trophosie. Antanazja jest… zagorzałą czytelniczką osiemnastowiecznych romansów. Czasami ma taką ciekawą manierę językową.

Brzmiało jakby była czyjąś służką. Albo niewolnicą.

– Jest pyszna, pani – odpowiadam w podobnym tonie. – Zaiste, twoje zdolności gotowania nie mają sobie równych.

Twarz kobiety rumieni się intensywnym różem. Odchodzi do kuchni, by przygotować następne dania. 

– Twoja żona chyba jest szczęściarą.

– Niestety, los nie obdarzył mnie jeszcze małżonką. 

– Przykro mi to słyszeć. Być może po pobycie tutaj wkrótce zostaniesz czyimś mężem – oznajmia pocieszająco. 

– To moje marzenie.

Kłamstwo.

– Dlaczego wygnano cię z żółtej strefy?

– Zmutowałem – prawdomówię. – Podczas podania mi drugiej dawki szczepionki doszło do… niechcianych skutków ubocznych. Cierpię na nie cały czas. Muszę mieć założoną maskę, aby poprawnie oddychać.

– Ale teraz jej nie masz?

– Muszę ją nosić na zewnątrz. Nie mam obowiązku przebywania w niej, gdy jestem w jakimś pomieszczeniu. 

– Trudna to prawda, przyznaję. 

– Czy mógłbym przenocować? – pytam. – Chyba jestem zmęczony po podróży. 

– Oczywiście. Antanazja wskaże ci pokój na górze. Życzę miłej nocy.

 

---

 

Wolność dla wszystkich ludzi! – krzyknął mężczyzna, który wyjąwszy z kieszeni kurtki zapalniczkę, podpalił się. 

Policja nie mogła nic zrobić. Stanęli i patrzyli w bezruchu, zamiast próbować go ugasić, nim na dobre jego ciało strawiły płomienie. Trwał nielegalny protest, a ja wraz z matką i ojcem byłem świadkiem kilku przykrych wydarzeń.

– Kobieta ma prawo decydować o sobie, nikt nie ma prawa mówić nam, jak mamy żyć, z kim się kochać albo, z kim umierać! 

Tłumy były ogromne.

– Dzisiaj próbuje się nam wmówić, że nasze miejsce jest przy garach, przy dzieciach! Że kobieta, jeśli zdrowa to powinna rodzić dzieci! Nie mamy miejsca na przyjemności, rozwój osobisty! 

Ludzie wiwatują, policja otacza nas szczelnym kodonem, nie zostawiając żadnej wyrwy na potencjalną ucieczkę. Przez głośnik słyszę, że owe zgromadzenie jest nielegalne, że z powodu sytuacji pandemicznej mamy się rozejść, inaczej zostanie użyta siła fizyczna. Patrzę z niedowierzaniem. Nagle na scenę wychodzi mężczyzna w masce z czaszką. 

– Muszą mieć jaja, żeby nas wszystkich zamknąć, skurwysyny! – wrzasnął głośno. – Niech wyślą tutaj GROM, bo ja się nigdzie stąd nie ruszam!

– Mamo, co się dzieje?

– Wszystko w porządku, synku. Za niedługo skończy się ten koszmar.

Okrutny dźwięk i światło nad nami sprawia, że mam wrażenie, jakoby to nie była prawda. 

To dopiero początek.

 

---

 

Budzę się w nocy, z czołem zalanym potem. Patrzę przed siebie w pustą przestrzeń, będącą ścianą, zdając sobie sprawę z tego przykrego koszmaru. Dawno nie wspominałem tamtego wydarzenia, minęło już kilka lat, ale nie zapomniałem o grzechach tej władzy. Zamierzam doprowadzić to do porządku. Obiecałem to mojej matce, ojcu… Sobie.

Jestem w końcu prawdomówcą. 

– Panie.

– Przestraszyłaś mnie, Antanazjo. – Podskakuję w miejscu, ubrany jedynie w krótkie spodnie i koszulę nocną. – Co się stało?

– Ja… Czy ty jesteś faktycznie tym, za kogo się podajesz?

– Skąd to pytanie? 

– Po prostu jesteś inny niż wszyscy, którzy tutaj przychodzili. Nie zachowujesz się jak oni. Jesteś dosyć ostrożny jak na przypadkowego wędrowca. 

– A ty nie zachowujesz się jak prawdziwa gosposia.

– Wbrew temu, co powiedział ksiądz nie jestem Ukrainką, ale Rosjanką. Wujek często kłamie i nie zmienia imienia, w przeciwieństwie do tego, co powiedział ci w rozmowie przy stole.

– Wiem.

– Wiesz?

– Inaczej nie przebywałbym tu dalej. Powiedz mi: Czy ksiądz… lubi dzieci?

Dziewczyna pąsowieje na twarzy. Jej oczy robią się większe, jakby niedowierzała własnym uszom.

– W-w jakim sensie, panie?

– Czy… podobnie jak w przypadku dwóch bojówkarzy, często przyjmuje sieroty z ulicy? 

– Owszem, zdarza mu się, lecz nie słyszałam więcej jak o krótkich nocach, na cztery, pięć dni. 

– Wiesz, po co tu jestem?

– Nie.

– Szukam pewnej kobiety, ciężarnej. Obiecałem to pewnemu przyjacielowi.

Wyciągam zdjęcie z komody, do której tymczasowo wypakowałem niektóre rzeczy, trzymane przeze mnie w kieszeniach. Nie lubię plecaków.

– Ładna. 

– Widziałaś ją? – zapytałem.

– Trudno powiedzieć, przez czerwoną strefę przewija się dużo osób. Również tych z pozostałych. 

– Ech… – Wzdycham głęboko. 

– Nie bez powodu zadałeś pytanie o dzieci, panie.

– Mów mi Trophos. 

– Trophosie.

– Dowiedziałem się od dwójki nieletnich, że wujek Yorik jakoby wykorzystuje dzieci w celach… seksualnych – wyjaśniam. – Przyszedłem tutaj, bo sądziłem, że dowiem się czegoś więcej na temat dziewczyny, której poszukuję.

Antanazja odwraca głowę w bok. Milczy tajemniczo, jakby zastanawiała się nad jakąś rzeczą, o której chciałaby mi opowiedzieć. Nie naciskam. Jeśli nie odpowie mi teraz, to być może uda mi się wyciągnąć to od niej w inny sposób.

– Nad rankiem poczułam ostry zapach.

– Czego?

– Nasienia.

– Nie poczułem nic, gdy wchodziłem – mówię. – Jak to możliwe?

– Z jakichś powodów ten zapach czuć wyłącznie nad ranem, w okolicy piwnicy. Wujek Yorik rzadko tam zagląda. Pewnego razu sama zapytałam o pozwolenie, ale nie było tam niczego szczególnego poza…

– Tak?

– Zwykłą pralnią.

– A on? Nie zastanowiło go to?

– Myślę, że on też o tym wie, z jakichś powodów bardzo unika, żeby ktokolwiek zostawał u niego na dłużej. Jeśli jego przełożeni i kuria by się dowiedzieli, całkowicie odebraliby mu status kapłana, a on jest swego rodzaju nadzieją dla tej strefy. Być może jest w stanie zapanować nad tym chaosem.

– Muszę wiedzieć więcej o tym niezwykłym zjawisku. Jak długo zapach utrzymuje się w powietrzu?

– Pięć dni i tyle samo się powtarza.

– Co pięć dni? W piąty dzień czuć to najbardziej?

– Zgadza się. Pierwsze cztery dni to jest nic, wprawdzie są jakieś symptomy, że jest coś nie tak. 

– Nie reagujecie? Dlaczego nie wynieśliście się z tego mieszkania? 

– Nie rozumiesz. Wujek Yorik to nie byle klecha, to jakiś “agent”. 

– Agent? – Zszokowało mnie. – Wysłannik Watykanu?

– Nic więcej nie mogę powiedzieć. To tylko moje podejrzenia.

– A więc zejdziemy na dół.

– T-teraz, pa… Trophosie? 

– Tak.

Wstaję.

 

---

 

W telewizji leci jakiś serial. Oglądam go. Tata przełącza na kanał sportowy, ale nieoczekiwanie do drzwi puka policja. Wiem to. Obserwują nas, czy czasem nie wychodzimy, nie zarażamy lekkomyślnie innych osób. Ja nie jestem chory, tylko zmutowałem. 

Jestem mutantem. Jak jakiś iksmen. 

– Dzień dobry, starszy aspirant Roman Gruchała, posterunkowy Fryderyk Stahl – przedstawił się umundurowany mężczyzna w ciemnoniebieskim stroju wraz ze swoim kolegą, na którego wskazał ręką. Obaj stanęli w drzwiach. – Czy możemy wejść?

– Mogę znać powód?

– Oto nakaz aresztowania pańskiej żony – przedstawił drugi, posterunkowy, machając papierkiem przed nosem mojego ojca. – Proszę zobaczyć.

Tata czyta go i nie może uwierzyć.

– Że co, kurwa?! – Oczy ojca prawie wychodzą z orbit. – Skierowanie do obozu nauki dla kobiet? Co wam odjebało?

– Odgórne zarządzenie prokuratora. Zastaliśmy żonę?

– Nie – odpowiada i patrzy na mnie.

Mruga. Szepcze.

– Uciekaj, Trophos. Uciekaj.

Staję jak wryty, gdy widzę jak tata walczy z funkcjonariuszami i odbiera im broń. Obydwaj policjanci uciekają, widząc, że nie mają szans z byłym wojskowym.

– Tato! Wszystko w porządku?

– Idź po matkę. 

– Ale…

– Rób, co mówię, chłopcze! – krzyczy, po czym się reflektuje. – Wybacz, synku. Skłamałem. Matka jest na górze, kazałem się jej ukryć, bo wiedziałem, że przyjdą. 

– Dlaczego…?

– Gdy byłeś mały czytałem ci pewną książkę, pamiętasz?

– Nie.

– Proces. Po każdego przyjdą, to kwestia czasu.

 

---

 

Antanazja pokazuje mi wejście do piwnicy, owiane atmosferą tajemnicy. Na wszelki wypadek biorę maskę i pistolet włoskiej marki Beretta. To typowy przedstawiciel półautomatów, wyposażony w tryb serii.

Wszędzie jest ciemno, panuje wilgoć w powietrzu. Okropna wilgoć.

– Trophosie, wszystko… gra? – pyta Antanazja. 

– Nie jesteś ani z Ukrainy, ani z Rosji – stwierdzam bez skrupułów. – Pochodzisz z Republiki Syberii, powstałej cztery lata po krwawej wojnie domowej. 

– Naprawdę jesteś prawdomówcą.

– Potrafię wyczuć kłamstwo na kilometr. Wbrew pozorom nie jest to zbyt trudne. 

– A ten… zapach?

– Na razie nic nie czuję.

Otwieram powoli drzwi, do mojego nosa przedostaje się jakiś ostry zapach, ale jest inny. To nie to, czego szukałem. 

– O mój boże… – Gosposia zatyka nos, aby nie czuć zapachu. – Coś albo ktoś tam umarł.

– “Coś” nie umiera, tylko zdycha. Jeśli umarł, to jest osobą.

– Wujek Yorik?

– Jeśli coś z tego jest prawdą, to szczerze wątpię. Poza tym… Jeśli tam nie zejdziemy, nie dowiemy się prawdy.

Schodzimy w głąb piwnicy. Zapalam światło.

– O kurwa.

Ciała zamordowanych płodów leżą na stole, małe części ludzkich ciałek patrzą na mnie pustymi oczami, szukającymi matek, ojców – rodziców, rzecz ujmując. Zamiast pralni dostrzegam biblioteczkę z książkami i na mniejszym stoliku zestaw do wykonywania aborcji.

Antanazja z trudem kontroluje się, powstrzymując przed zwymiotowaniem. Stąpam ostrożnie, gdy nagle słyszę chrupnięcie. Spoglądam w dół, widząc połamaną kość jakiegoś dziecka. Odsuwam się i wykonuję znak krzyża.

– Przysięgam, przysięgam! – Kobieta wpada w histerię. – Ja nie mam z tym nic wspólnego!

Uśmiecham się.

– Ciebie to bawi, Trophosie?

– To, co zobaczyłaś jest jedną z wielu prawd, Antanazjo – tłumaczę spokojnie. 

Zdejmuję odzienie wierzchnie, odsłaniając umięśniony tors. Widzę na twarzy Antanazji zmieszanie połączone ze zdziwieniem. 

– Tryphos Trophos. – Przedstawiam się pełnym imieniem i nazwiskiem. – Bo “O” znaczy oko. 

W kilka sekund moje ciało pokrywa się dziurami, z których wyzierają oczy. Gałki oczne o różnych kolorach tęczówek wykonują gwałtowne ruchy, a do mojej głowy przedostaje się tysiące różnych impulsów.

– Boże Przenajświętszy… – Antanazja wypowiada przed zemdleniem.

– Mogłem chociaż zaproponować fajkę – wypowiadam na głos. – Szok byłby mniejszy.

 

---

 

Ludzie uciekają na wszystkie strony, huk granatów odłamkowych i błyskowych miesza się z ich krzykami. Z głośników leci śpiewane “Chcemy być sobą”. Specjalne jednostki policji umundurowane w nowe stroje z krzyżem, nazywani Świętymi, pacyfikują pozostałych przy życiu demonstrantów, zakładając im czarne worki na głowę i biorąc na paki ciężarówek.

Stoję przy bezwładnym ciele matki i ojca. Nie mają nóg, rąk…

– Kochanie. – Mama pluje krwią na czarną bluzkę z czerwoną błyskawicą. – Nie bój się.

– Ma… mo… – W oczach mam łzy. – Nie odchodź.

– Kocham cię, mocno. 

– Proszę… Nie opuszczaj mnie!

Nagle słyszę strzał. Prawie przy uchu.

– Zostaw go! – Jakiś starszy mężczyzna rzuca się na Świętego i nokautuje go prawym sierpowym. – Wstawaj, mały!

Uciekam. Patrzę. Uciekam. Patrzę.

W głowie mam obraz Świętego, strzelającego prosto w skroń matki.

 

---

 

Jestem w tunelu, zabrałem ze sobą dziewczynę i zmierzam do końca, ale wszystko wskazuję na nieznaną mi wcześniej anomalię przestrzenną. W Półświatku odkryliśmy, że to bardzo niebezpieczne zjawisko jest rzadkie, lecz z powodu nieznajomości odpowiednich środków bezpieczeństwa, nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jakie przerazy mogą się kryć w jego zakamarkach. 

Klinika Aborcyjna doktora Mengele”, brzmiał napis, gdy tu wchodziliśmy. To pewnie jakaś alternatywna wersja piwnicy z innego świata, gdzie naziści wygrali drugą wojnę światową. Ciekawe. 

Moje oczy każą mi się zatrzymać. Jakieś niebezpieczeństwo czai się za plecami. W ciemnym korytarzu pozbawionym światła ciężko cokolwiek dostrzec, ale uważnie rozglądam się w poszukiwaniu możliwych zagrożeń, niczego nie znajdując. 

Przeładowuję pistolet, gdy słyszę ryk dziecięcych gardeł, dobiegający z miejsca, z którego wyruszyliśmy. Dzięki oczom celuję w niewidzialne punkty w przestrzeni. Tuż pod nogami pada mięsny konstrukt, stworzony ciałek płodów nienarodzonych chłopców i dziewczynek. Jest ohydny.

Antanazja budzi się. Przez dłuższą chwilę ciężko myśli, co się stało, acz widząc Cielesnego Golema – jak go nazwałem – nie wytrzymuje i rzyga za mną.

– Mówiłem ci – rzekło się. – Zobaczysz jeszcze wiele różnych prawd.

– Wynośmy się! WYNOŚMY SIĘ!

– Nie histeryzuj, Antanazjo. Stąd czułaś ten zapach.

Kobieta rozgląda się uważnie. Nadal jest ciemno.

– Co to za miejsce? – pyta. 

– Klinika Aborcyjna z alternatywnej wersji Ziemi. Dodam, że z tej, gdzie wojnę wygrali naziści.

– Co takiego?

– To bardzo rzadki rodzaj Anomalii. 

– Kim ty, do diabła, jesteś?

– Trophos, prawdomówca. 

– Chcę do domu. – Gosposia kuli się na podłodze obok konstruktu i zaczyna płakać.

Z kieszeni spodni, które mam na sobie wyciągam papierosa z wkładką mentolową. Odpalam końcówkę od zapalniczki marki Zippo. Płomień obdarza mnie jasną aurą. 

– Nie zamierzam się poddać, póki nie znajdę dziewczyny, Antanazjo. 

– Dlaczego ona jest dla ciebie taka ważna? 

– Jest Prawdą. 

– Mówisz bez sensu.

– Dlaczego tak uważasz?

– Ten świat jest bez sensu. To miejsce jest bez sensu. TY jesteś bez sensu.

– Mój sens istnienia podkreśla prawda. Bez prawdy nie mogę istnieć, tak samo jak nie może istnieć świat i to miejsce, skądinąd chore, ale jednak.

– Wyjaśnij.

– Kobieta, której szukam jest nadzieją, że uda się nam stąd w ogóle wydostać. Jest cennym rekrutem do Półświatka Prawdy.

– Do czego, kurwa?

– Półświatek Prawdy. Organizacja, do której należę.

– Nigdy o niej nie słyszałam.

– Jak o połowie tajnych stowarzyszeń na świecie, Antanazjo. 

Słyszę jakieś głosy.

– Skąd to? 

– Dobiegają z korytarza po prawej – wyjaśniam, widząc po raz pierwszy odnogę, biegnącą w ten kierunek. 

– Idziemy?

– Bez dwóch zdań. – Rzucam niedopałek na ziemię i przygniatam go butem. – Za mną.

– Bałam się, że to powiesz…

 

---

 

– Myślę, że nasz wywiad można uznać za skończony. Ochrona!

– Nie tak szybko. – Łapię dziennikarza za gardło i rzucam o podłogę. – Najpierw poważnie porozmawiamy.

– Cz-czego ty chcesz?! – zająknął się.

– Informacji.

– Jakich?

– Kobieta. – Pokazuje mu zdjęcie. – Widziałeś ją?

– N-nie. 

– Kłamiesz.

– Naprawdę jej nie widziałem, przysięgam. Przysięgam!

Jego głos się łamie, drży. Wiem doskonale, że kłamie.

– Łżesz. Czuję po głosie, że nie mówisz wszystkiego.

– Podobno jest w cz-czerwonej s-strefie! Uciekła Świętym, którzy nie mogli zdobyć jej dowodu osobistego.

– Gdzie?

– Nie wiem. Do czerwonej strefy mogą się dostać tylko desperaci.

Z kieszeni wyciągam pistolet Beretta. Przykładam lufę do skroni, jak kiedyś Święty przyłożył i strzelił do mojej matki.

– Zagramy w trzy pytania. Jeśli za trzecim razem nie odpowiesz, będziesz trupem.

Milczy.

– Jak się tam dostać?

– N-nie wiem!

Strzał w sufit. Błędna odpowiedź.

– Gdzie jest ta kobieta?

– N-nie wiem!

Ponowny strzał. Źle.

– Twoja ostatnia szansa: Jak stąd uciec?

– Przez wyjście przeciwpożarowe z tyłu. Czasami wychodzę tamtędy na zewnątrz, żeby zapalić.

Rozładowuję broń. Wyciągam nabój, wkładam mu go w rękę.

– Co…?

– Niech to będzie dla ciebie przestrogą.

 

---

 

Eliminuję kolejne konstrukty. Cielesne golemy wyrastają jak grzyby po deszczu w tym anomalnym miejscu, zaczynam domyślać się, czemu ksiądz odwiedzał to miejsce. On nie był pedofilem. Z jakiegoś powodu musiał interesować się tym miejscem i szukał do niego dostępu. Ostry zapach spermy musiał być podyktowany innymi warunkami. Możliwe, że to miejsce kamuflowało się w pewien sposób. Zmieniało się w to, co ludzie chcieli, żeby nim było.

Pralnia brudnych pieniędzy. Burdel. Hotel… Myśli mogą zmienić prawdę, tak samo jak to miejsce może doprowadzić do szaleństwa, o ile znajdzie się wyjście.

Otwieramy jakieś drzwi, zapalają się światła. Na stole operacyjnym Wujek Yorik leży na brzuchu, a za nim jest jakaś dziwna maszyna, składająca się z pił i wiertarek. 

“Co się dzieje?”

Podchodzimy bliżej, właśnie wtedy uruchamia się cały mechanizm. Mężczyzna, który był tak dobry, żeby ocalić od zapomnienia dwójkę gówniarzy; ten, który dał dom Syberyjce.

Teraz został przeprowadzony na nim zabieg lobotomii. Nie przecięto jednak połączeń, nie ogłupiono go. Usunięto mu fragment mózgu. Umarł.

– Antanazja? – pytam, widząc bladą twarz.

Oczy patrzą z niedowierzaniem na horror, który się odgrywa. 

– Musimy iść.

– Ja tu zostaję.

– Co?

– Uratuję go. 

– On nie żyje – usiłuję wytłumaczyć. – On…

– Wypierdalaj! – wrzeszczy.

– Słucham?

– To przez ciebie… Ten cały twój… Półświatek… Jesteście wybrykami natury…

– Antanazjo…

W dłoniach pojawia się karabin szturmowy em-pe, jej strój w dziwny sposób przypomina nazistowski. Uciekam, nim dostanę serię z karabinu w brzuch. Ostatecznie pociski zatrzymują się na pancernych drzwiach.

– To teraz działam solo.

Opuszczam to miejsce. Zanim to robię, skręcam w lewo, w miejsce, gdzie pisze: “Oddział Chirurgii”. Po raz kolejny to miejsce zaczyna się zmieniać. Biegnę, co sił, aby uniknąć konfrontacji z konstruktami, które mogą mnie zabić. I tak skończyła mi się amunicja…

Lekarze chcą mnie zamordować, dlatego każdego z nich powalam kilkoma sprawnymi ciosami i odwiązuję kobietę, która leżała przypięta do łóżka operacyjnego. Zabieram ją, sprintem kierując się do wyjścia.

 

---

 

W oddali widzę płonącą willę Wujka Yorika. Spaliłem to miejsce, aby nikt nie odnalazł anomalii w postaci Pokoju Iluzji, jak sam ją nazwałem. Kobieta, która jest przy mnie stanowi nowy nabytek do Półświatka Prawdy, ale aktualnie sam potrzebuję jej pomocy do paru spraw, które chcę uregulować.

– Kim jesteś?

– Trophos, pani.

– Tro-Trophos?

– Poznaliśmy się kiedyś, Anastazjo.

– Ana… stazjo?

– Jesteś Anastazja Riservolt. 

– Riser… volt…? 

Wyciągam fajkę z kieszeni.

– Nie palę – oznajmia.

– Dowodzisz Trybunałem Symulakrum. 

– Trybunał? Chodzi o sprawiedliwość?

Podpalam końcówkę, w której jest zawarty tytoń. 

– Owszem, Anastazjo. Świat potrzebuje sprawiedliwości. Półświatek i Trybunał ją zapewnią.

Znikamy w całkowitej ciemności.

Koniec

Komentarze

Anonimie, czemu służy przecinek w tytule?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To takie nawiązanie do ytułu innego dzieła Apres Moi, Le Deluge. 

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Rozumiem. Jednakowoż uważam, Anonimie, że z przecinkiem Twój tytuł wygląda źle, ale to Twoje opowiadanie i Twoja decyzja.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poszedłem za twoją radą, Reg, i zmieniłem tytuł. Chyba faktycznie lepiej wygląda :)

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Istotnie, jest lepiej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej :)

Nie do końca rozumiem, co chciałeś przekazać tym opowiadaniem. Wizja świata jest bardzo ciekawa, ale nie zrozumiałam zakończenia. W sensie, że to Anastazja okazała się być tą kobietą, której szukał? Ale czemu jej wcześniej nie poznał?

Poza tym, nie rozumiem, o co chodzi z fragmentami napisanymi kursywą. Na początek myślałam, że będą to wstawki dotyczące prawdy, ale później pojawiły się wspomnienia Throposa, a jeszcze później Thropos pytający dziennikarza. Jedynym, co je łączy, to to, że są pewnego rodzaju retrospekcjami, wydawałoby się, że to wspomnienia Throposa, ale w takim razie co tam robi ten wstęp, opis wypowiedzi dziennikarza?

Mimo to, pomysły z prawdomówcami, strefami, półświatkiem, Pokojem Iluzji, są bardzo ciekawe. Może nie bardzo oryginalne, ale połączone razem, w dodatku ze światem po pandemii, wyszło intrygująco.

O głównym bohaterze wiadomo niewiele, tylko tyle, że ma misję i jest zdeterminowany. Są jeszcze przebłyski z protestów i na koniec mówi coś o tym, że Anastasija ma mu pomóc uregulować kilka spraw. Domyślam się, że to ma coś ze sobą wspólnego, ale nie potrafię dociec, co. 

Anastasija wypada ciekawiej, chociaż jej postać również jest w pewnym sensie chaotyczna. Najbardziej za to polubiłam Wujka Yorika, głownie dlatego, że informacje o nim trzymały się kupy. No i jeszcze po prostu był fajną osobą :)

Czytało się całkiem nieźle, pojawiło się kilka literówek, ale nie jakoś dużo. Historia zaciekawia, tylko na koniec właściwie nie wiadomo wiele więcej, niż na początku. Brakuje czegoś, co spięłoby te wszystkie wydarzenia i nadały im sens.

Pozdrawiam :)

 

Cześć. Przepraszam, że tak późno odpisuję :)

Cieszę się, że pomimo literówek całkiem przyjemnie się czytało. Rozumiem pewną dezorientację, ale to opowiadanie, to tylko jedno z wielu o podobnym charakterze. 

Te fragmenty pisane kursywą są w pewnym sensie nie tylko retrospekcjami, opisem wypowiedzi dziennikarza, wspomnieniami, ale w pewnym sensie są “ziarnkami prawdy”, które mają specyficzne zadanie przekazywania informacji, które nieraz mogą wydawać się mylące, dlatego też nie jest na przykład napisane, jak miał na imię ojciec lub matka głównego bohatera, o nim samym też niewiele wiadomo. Pytanie, ile w tym wszystkim jest prawdy. 

Postać Anastazji Riservolt będzie wyjaśniona w innym opowiadaniu, ponieważ mam na nią pomysł :)

Historia zaciekawia, tylko na koniec właściwie nie wiadomo wiele więcej, niż na początku. Brakuje czegoś, co spięłoby te wszystkie wydarzenia i nadały im sens.

Można powiedzieć, że trochę o to chodzi. O tajemnicę. Kim są prawdomówcy? Półświatek Prawdy? Anastazja? Jaki jest tego cel? 

Po prostu chodziło mi o to, żeby nie wszystko można było tak wyjaśnić od razu ;)

Pozdrawiam :) 

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Hej,

 

wizja świata z tekstu jest niezwykle jednowymiarowa – tak jakbyś zebrał największe strachy ostatnich dni i wrzucił je do tej historii: ograniczanie swobód obywatelskich, covid, strach przed szczepionką, łamanie praw kobiet, protesty, pedofila, aborcja i płody łączące się w postać jakiegoś makabrycznego golema. Mnie ten świat nie przekonuje, za dużo w nim tych wszystkich strachów, wg mnie lepiej byłoby się skupić na kilku kwestiach, może na jednej. Wg mnie ważne jest w kreowaniu fabuły skupienie także na racjach tej drugiej, “złej” strony, te racje powinny być nawet lepiej umotywowane niż racje “tych dobrych”m które często są oczywiste – walka o wolność, obrona praw, życia obywateli.

 

No i jeszcze te rozważania o prawdzie, to pojęcie tak szerokie, że trudno tutaj o jakąś jednoznaczną definicję. Bardzo trudny temat sobie wybrałeś.

 

Dodatkowo błędy, masa błędów, nie tylko literówek i niezręczności językowych, ale także błędów związanych ze znaczeniem wyrazów i łączeniem ich w pary czy zdanie. Wypisałem trochę poniżej.

 

Kilka pomysłów zdradza potencjał, zachęcam do dalszego pisania, być może skupieniu się na stworzeniu prostszej historii, może na czymś z Twojego bezośredniego otoczenia…

 

Powodzenia!

 

Kilka uwag do tekstu

 

Wiatr zaczyna wiać coraz bardziej.

Wiatr wieje :(

 

Oglądam się w bok, kątem oka obserwując stary wieżowiec z pustymi okiennicami, gdzie mogą przesiadywać snajperzy milicji, która na wzór bojówek afrykańskich utworzyła się, sprawując rządy totalitarne.

 

Skąd ta milicja nagle, cofnęliśmy się do komuny?

Milicja sama się utworzyła? Poza tym bojówki nie sprawują władzy totalitarnej, wręcz przeciwnie, jeżeli w kraju jest dużo bojówek, to de facto nikt nie sprawuje władzy, nie kontroluje takiego kraju.

 

 

Powstały ogromne obozy pod granicami, rozstawiono drut kolczasty i przywleczono psy. 

Same powstały te obozy? Kto je utworzył i dlaczego, w którym roku?

Psy były wleczone? O co chodzi?

 

Cokolwiek sobie przypomnę, pozytywnie znika.

Na czym polega pozytywne znikanie?

 

Dwójka młodych gówniarzy zastępuje mi drogę…

Masło maślane, widział ktoś starych gówniarzy?

 

 

sprytnym fortelem uderzam pierwszego w nos, powodując u niego obfity krwotok, wyrywam od niego broń, celując tak jak powinno się celować.

Jeszcze nie widziałem ciosu fortelem ;) Boli?

Wyrywać coś komuś, nie od kogoś.

 

schludnie ubranego w elegancki, czarny płaszcz mężczyznę z mikrofonem

Tutaj też trochę wariacja na temat masła maślanego.

 

 

Obu chłopców chodziło do publicznej szkoły podstawowej,

 

“Obaj chłopcy chodzili”.

 

 

Nie chcieli się uczyć, nie mieli chęci do nauki, na dodatek chcą biednego księdza oskarżyć bez dowodów”

Znowu dwa razy to samo, nie uczyli się, nie mieli chęci do nauki.

 

Otrzepuję buty na wycieraczce, gdzie pisze po angielsku “Welcome”.

“Jest napisane”.

 

Ostry zapach spermy musiał być podyktowany innymi warunkami.

Czy zapach jest dyktowany warunkami?

 

Uciekam i zatrzaskuję drzwi, nim seria, którą strzela we mnie zatrzymuję się w przeciwpancernej blasze drzwi.

Raczej powinno być jakoś tak: “Uciekam, nim dostanę serię z karabinu w brzuch. Ostatecznie pociski zatrzymują się na pancernych drzwiach.”

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć, BasementKey. 

wizja świata z tekstu jest niezwykle jednowymiarowa – tak jakbyś zebrał największe strachy ostatnich dni i wrzucił je do tej historii: ograniczanie swobód obywatelskich, covid, strach przed szczepionką, łamanie praw kobiet, protesty, pedofila, aborcja i płody łączące się w postać jakiegoś makabrycznego golema. Mnie ten świat nie przekonuje, za dużo w nim tych wszystkich strachów, wg mnie lepiej byłoby się skupić na kilku kwestiach, może na jednej. Wg mnie ważne jest w kreowaniu fabuły skupienie także na racjach tej drugiej, “złej” strony, te racje powinny być nawet lepiej umotywowane niż racje “tych dobrych”m które często są oczywiste – walka o wolność, obrona praw, życia obywateli.

Nie ukrywam, że ta rzeczywistość to jest coś w rodzaju “Sumy wszystkich strachów”, ale taka ta rzeczywistość jest, w której narodził się Trophos. Faktycznie, dużo tego wszystkiego jeśli zliczyć ostatnie wydarzenia z tamtego, jak i teraz trwającego roku. Nie miałem zamiaru skupiać na przedstawianiu “złych” albo “dobrych”; nie ma postaci jednoznacznie złych lub dobrych. Czy Trophos grożący dziennikarzowi, czy też bojówkarzom postąpił słusznie? Nie oceniam tutaj racji ani jednych, ani drugich – to po prosto tło dla wydarzeń. 

No i jeszcze te rozważania o prawdzie, to pojęcie tak szerokie, że trudno tutaj o jakąś jednoznaczną definicję. Bardzo trudny temat sobie wybrałeś.

Trophos jest prawdomówcą, temat nie mógł być łatwy :)

Dodatkowo błędy, masa błędów, nie tylko literówek i niezręczności językowych, ale także błędów związanych ze znaczeniem wyrazów i łączeniem ich w pary czy zdanie. Wypisałem trochę poniżej.

 

Kilka pomysłów zdradza potencjał, zachęcam do dalszego pisania, być może skupieniu się na stworzeniu prostszej historii, może na czymś z Twojego bezośredniego otoczenia…

Jeśli chodzi o błędy, to niestety nie uniknę ich, szkoda, że jest ich dużo. Co do kolejnych historii, to na pewno wrócę do motywu prawdomówców, ale chcę jeszcze udoskonalić następną fabułę.

Wiatr zaczyna wiać coraz bardziej.

Wiatr wieje :(

Wiać jest poprawne, dlatego że całość dzieje się “teraz”, nie “wydarzyła się”. To coś w rodzaju “żywego pamiętnika” raportującego na żywo. 

Oglądam się w bok, kątem oka obserwując stary wieżowiec z pustymi okiennicami, gdzie mogą przesiadywać snajperzy milicji, która na wzór bojówek afrykańskich utworzyła się, sprawując rządy totalitarne.

Skąd ta milicja nagle, cofnęliśmy się do komuny?

Milicja sama się utworzyła? Poza tym bojówki nie sprawują władzy totalitarnej, wręcz przeciwnie, jeżeli w kraju jest dużo bojówek, to de facto nikt nie sprawuje władzy, nie kontroluje takiego kraju.

Zgadzam się. Jeśli są bojówki, to de facto nikt nie sprawuje władzy, to do poprawienia :) Jeśli chodzi o to, dlaczego tak jest pozostawiam to do wolnej interpretacji. Ten świat jest pełen zagadek, które poniekąd rozwiewają retrospekcje, wspomnienia i zdarzenia z życia Trophosa. 

Powstały ogromne obozy pod granicami, rozstawiono drut kolczasty i przywleczono psy. 

Same powstały te obozy? Kto je utworzył i dlaczego, w którym roku?

Psy były wleczone? O co chodzi?

Odnośnie roku:

– W dwutysięcznym dwudziestym zlikwidowano możliwość wygłaszania na ulicy swoich postulatów z powodu panującej na świecie epidemii koronawirusa. Po wynalezieniu i dystrybucji szczepionki wprowadzono prawo, dzięki konstytucyjnej większości, które dało sposobność, aby ci, którzy się nie zaszczepią, zamieszkali w specjalnych, odosobnionych strefach, bez prawa do zasiłku, do leczenia.

– Do czego pan zmierza? – zastanawiam się głośno.

– W dwutysięcznym trzydziestym dziewiątym doszło do zamieszek, szczególnie ze strony grup lewicowych, skrajnie lewicowych, ściślej rzecz ujmując… – kontynuuje. – Nie uważa pan, że rzeczywiście konieczne było zatrzymanie choroby?

Coś koło dwutysięcznego czterdziestego pierwszego… Prawdopodobnie… ;)

Obozy pod granicami to nawiązanie do kryzysu Syryjskiego i obozów uchodźczych, które powstały pod granicami niektórych państw. Kto, i w jakim celu je utworzył? 

Uciekinierzy z Polski. Ci, którzy nie byli w stanie znieść tej wersji reżimu. 

Przywleczone. Chodziło mi o to, że granic zaczęli pilnować strażnicy, którzy przyprowadzili psy.

Cokolwiek sobie przypomnę, pozytywnie znika.

Na czym polega pozytywne znikanie?

Pozytywnie znika, mam na myśli, że z bólem, z tęsknotą. 

Nie chcieli się uczyć, nie mieli chęci do nauki, na dodatek chcą biednego księdza oskarżyć bez dowodów”

Znowu dwa razy to samo, nie uczyli się, nie mieli chęci do nauki.

To nie jest błąd, a raczej celowe napisanie. Specjalnie tak napisałem, ponieważ dziennikarz w tej retrospekcji przytaczał wypowiedź mieszkańca, cytując ją słowo w słowo.

Otrzepuję buty na wycieraczce, gdzie pisze po angielsku “Welcome”.

“Jest napisane”.

Wszystko dzieje się teraz. W tym momencie.

Ostry zapach spermy musiał być podyktowany innymi warunkami.

Czy zapach jest dyktowany warunkami?

Czasami zdarza się, że możemy coś poczuć, innym razem nie. Zapach może być dyktowany różnymi zmianami. A co jeśli ktoś ma katar?

Dziękuję za część tych błędów i przeczytanie opka. Szkoda, że fabuła cię nie przekonała, ale sprawdzę opowiadanie jeszcze raz pod kątem błędów. 

Pozdrawiam.

 

EDIT:

Błędy poprawione.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Dzięki za odpowiedź.

 

Jeśli chodzi o błędy, to niestety nie uniknę ich, szkoda, że jest ich dużo. Co do kolejnych historii, to na pewno wrócę do motywu prawdomówców, ale chcę jeszcze udoskonalić następną fabułę.

Ten motyw wydaje się bardzo interesujący, więc rozwinięcie go, jest wg mnie krokiem w dobrą stronę.

Co do błędów i ich unikania, polecam betować teksty przed ich publikacją, to pozwala poprawić większość pomyłek :)

Che mi sento di morir

Dobra, bez lektury opowiadania, tylko po lekturze tytułu – więc być może bez związku z treścią.

Trzepie mnie trochę, jak widzę słowo “covidianie”. Dlaczego? Bo zwykle jest używane względem ludzi starających się ograniczyć zasięg epidemii. Czyli powinno się ich nazywać antycovidianami.

Z kolei słowo “antycovidianie” z jakiegoś dziwnego powodu często jest używane względem proepidemików i antymaseczkowców. Kompletnie bez sensu. Skoro proepidemicy i antymaseczkowcy sprzeciwiają się ograniczaniu transmisji wirusa, powinno się ich nazywać koronaenuzjastami. Bo żadni z nich “antycovidowcy”, covidowi to oni sprzyjają bardzo.

 

@BasementKey

Wiem o becie i zawsze staram się to robić, jednak też chcę popróbować trochę samemu dostrzegać pewne rzeczy, żeby potem lepiej dopracowywać swoje teksty. A uważam, że mimo wszystko jest lepiej niż kiedyś :)

 

@wilk-zimowy

Tutaj słowo “Covidianie” to bardziej nawiązanie do pewnych stereotypów, które pokazały ludzi w innym świetle, w obliczu pandemii. W sumie to kumulacja wszystkich negatywnych zachowań. 

Co do samej analizy, to w sumie sie zgadzam, choć o proepidemikach nie słyszałem, to jeśli chodzi antymaseczkowców to w sumie fakt, że koronaentuzjaści bardziej by do nich pasowało, szkoda tylko że taką postawą szkodzą wszystkim wokół, a żadni z nich antycovidowcy.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Nowa Fantastyka