- Opowiadanie: maciekzolnowski - Roboty korporacji

Roboty korporacji

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Roboty korporacji

Na początku Bóg stworzył Adama na swój obraz, lecz ów protoplasta stracił wiarę i tym samym zabił Boga. Potem człowiek skonstruował robota na swoje podobieństwo, ale już wkrótce robot zapragnął pozbyć się konstruktora. No i stało się, wypełniło to, co napisane. Nigdy nie sądziłem, że dożyję tych apokaliptycznych i paskudnych czasów: wszechobecny monitoring, śledzenie i ocena poczynań obywateli na każdym dosłownie kroku, wspaniałomyślne obdarowywanie tychże obywateli punktami w ramach rządowego systemu oceny, działalność bezdusznych korporacji o globalnym zasięgu, zamieniających ustrój demokratyczny w farsę, roboty czające się na rogach ulic jak jacyś ubecy albo peerelowscy milicjanci, gotowe zaatakować, zaskoczyć przechodnia w każdej niemal chwili, no i ci ludzie z wszczepionymi chipami, zachowujący się łudząco podobnie do maszyn, które przecież miały pierwotnie służyć człowiekowi – to już nie fikcja, nie, nie, to jest ponura rzeczywistość rodem z najgorszego orwellowskiego koszmaru, nasza codzienność.

***

Mieszkam na przedmieściach w jednym z tych szkaradnych bloków deweloperskich z płyty i szkła. Ale nie narzekam, po prostu staram się żyć w miarę normalnie. Wkoło rozpościera się bezdrzewna pustynia niekończących się szeregów i łudząco podobnych do siebie, niemal identycznych domów z katalogu, stworzonych na zasadzie: kopiuj – wklej. Z tutejszym chaosem, który rysuje się za oknem, współgrają dodatkowo: szastanie betonem i innymi materiałami budowlanymi, zabudowywanie dosłownie każdej wolnej przestrzeni nazywanej kominami wentylacyjnymi miasta, tworzenie niby-miejsc o charakterze najczęściej sprywatyzowanym, które rzekomo do nikogo nie należą, rzekomo, a także stawianie skrajnie niewygodnych siedzisk w miejscach, w których jeszcze do niedawna znajdowały się normalne ławeczki z oparciem, przychodzili staruszkowie na partyjkę szachów i radośnie brykały sobie dzieci. Słowem: utylitaryzm, pragmatyzm aż do bólu! Liczy się to, co racjonalne i innowacyjne, co spodobało się w ramach planowania i wizualizacji. Postawa estetyczna nie jest zasadniczo w modzie, jest passé.

O dwudziestej pierwszej dzwoni budzik i tym samym daje znać, że czas drzemki dobiegł końca. Dziś mam nockę, choć jeszcze nie wiem, w której bazie logistycznej przyjdzie mi ją spędzić. Korporacja jest ogromna i posiada kilka magazynów rozlokowanych w różnych częściach miasta. Wszystkich oczywiście nie znam. Transport pracowniczy zapewniony, jedzonko także, więc o nic się nie martwię, a niedługo dostanę informację, dokąd i na jak długo wybywamy, bo na razie to tajemnica. Życie jest jednak niespodzianką, i to nawet, jak ma się tak nudną i prostacką robotę, jak moja.

Wychodzę z domu. Na ulicy pustka. Przed momentem rozpoczęła się godzina policyjna dla niepracujących i covidowców. W podobnych do siebie szeregach, mrugają hipnotyzujące światła telewizorów – znak, że gdzieś tu egzystują jeszcze jacyś ludzie. Spoglądam na zegarek. Zostało dokładnie trzydzieści minut. Doskonale! Na dojazd powinno wystarczyć. W dwadzieścia sekund dochodzę w wyznaczone miejsce, a tam czeka na mnie korporacyjny minibus o przyciemnianych szybach. Kierowcy nie widzę, ale domyślam się, że jest nim ten mało rozmowny robot, którego tembr głosu przyprawia mnie o dreszcze.

Otwieram drzwiczki i wchodzę do środka. Pojazd rusza płynnie i bezszelestnie jak we śnie. Kabina oddzielona jest szybą, przez którą nie widać drivera. W ogóle nikogo nie widać, ja natomiast jestem jedynym pasażerem. I dopiero teraz z głośniczka płynie informacja, a pani, która ją odczytuje, ma tyleż seksowny, co lodowaty głos i tym głosem powiada, że udajemy się tam a tam, do Bazy Logistycznej Alfa na jakieś czternaście godzin. Czternaście godzin – toż to bagatela! Nie ma jak praca: praca czyni wolnym!

Jadąc, spoglądam przez szyby minibusa na miasto-widmo, tonące w jesiennych mgłach, w którym praktycznie nie ma ludzi, bo albo siedzą w domach przed komputerami, albo tyrają w korporacjach takich jak moja za grosze i symboliczną złotówkę na obiad. Zimny wiatr hula między monstrualnych rozmiarów budowlami ze stali i szkła, wywołując dojmujące wrażenie. Wiem, że człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce. Ale wiem też, że zamknięcie powiek nic nie da, i że ten koszmar ponowoczesności nigdy się nie skończy, a w każdym razie nie za mojego życia.

W pewnej chwili zwalniamy, wreszcie stajemy. Dotarliśmy. Pora ruszać, siorbnąć łyk kawy i pobrać skaner. Zwykle wygląda to tak, że tłum robotników czeka już przed wejściem na Wschodnią Wieżę (wyraz „wieża” w tutejszym żargonie oznacza rosnącą numeracją rzędów i alejek i łączy się z maksymalną ich wartością). Na dzień dobry, a raczej dobry wieczór są bramki, przez które trzeba przejść z identyfikatorem na wierzchu. Z reguły w roli cerberów sprawdzają się Murzyni, ale w Bazie Alfa jest inaczej, jako że znajdują się tu wyłącznie same roboty ochrony, z których niektóre wyglądają naprawdę groźnie. Sądzę, że nie chciałbym mieć z żadnym z nich na pieńku.

Jakiś czas temu zaatakowały i unicestwiły kobiety, które usiłowały nielegalnie wynieść towar z magazynu. Poubierały się baby na cebulkę, metki pourywały, założyły bluzę na bluzę, kurtkę na kurtkę i dawaj do wyjścia. Dopiero tam zostały zatrzymane i osądzono je na miejscu. Nie ma się czemu dziwić w sumie, w końcu korporacje są bardzo wpływowe, są najważniejsze, ważniejsze od państwa, rządu, Kościoła czy rodziny, a prawo silniejszego im sprzyja. Na złodziei czekają więc surowe kary, przy których Kodeks Hammurabiego to zwykła pestka. Zresztą platforma oceny obywateli wyklucza niektóre jednostki z systemu, a nawet skazuje te jednostki na przymusową harówkę za grosze właśnie w takich miejscach, jak to. Ot, i proza życia człowieka ponowoczesnego: brak perspektyw na lepsze jutro oraz deficyt nadziei. Ludzie nawet nie wiedzą, nie zastanawiają się nad tym, że może być inaczej, no lepiej po prostu.

Przeszedłem bramki i maszeruję naprzód. Znajomy humanoidalny robot Artu uśmiecha się i kiwa na powitanie, naprawdę fajny gość.

– Hej! – mówi. – Nie powinieneś był się dzisiaj zjawiać. Szykuje się coś wielkiego i lada moment wprowadzą dla wszystkich godzinę policyjną. Może bezpieczniej byłoby siedzieć teraz w górach albo na jakimś totalnym zadupiu, tak myślę.

– Hm.

Dobry Boże, on myśli – mam na końcu języka, ale nic nie odpowiadam, tylko odkłaniam mu się i skręcam na jedną z Wież. Zamierzam pobrać skaner, zalogować się i pojawić punktualnie w miejscu zbiórki albo na stanowisku pracy. W międzynarodowym gigancie trzeba wszystko robić na czas; problem tylko polega na tym, że wszędzie jest daleko.

Po minucie stoję na środku ogromnego hangaru i rozglądam się za jakimkolwiek czynnikiem ludzkim, to znaczy kolegą bądź koleżanką, za kimkolwiek, kogo by można było uznać za człowieka albo przynajmniej cyborga. Lecz na próżno. Kamery śledzą każdy mój ruch, a budynek sprawia wrażenie ożywionego oraz – może to dziwnie zabrzmi – myślącego. Nie podobają mi się w szczególności czerwone diody jako integralny element monitoringu, gdyż wyglądają, jakby Wielkiemu Bratu krew napłynęła do wściekłych z obłędu oczu i w ten sposób wyrażał się u niego poziom agresji. Do tego jeszcze ten zimny i bezduszny głos, który przywołuje obraz blondynki o błękitnych oczach i nieskazitelnej urodzie modelki. Aż ciarki chodzą człowiekowi po plecach na myśl, że – cytuję: “Korporacja zawsze dba o swoich pracowników i troszczy się o ich zdrowie. Korporacja tworzy środowisko przyjazne dla całej planety, ekologiczne i rozwinięte w sposób zrównoważony. Pamiętaj, twoje szczęście jest dla nas największym priorytetem”. Korporacja – sracja! 

Tak ogólnie to Baza Alfa prezentuje się jako upiorny labirynt połączonych ze sobą magazynów z tysiącami, być może milionami podobnych do siebie półek, na których stowuje się, czyli – po polsku – rozkłada towar. Funkcjonuje dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, wliczając niedziele i święta, i narzuca mnóstwo wyśrubowanych norm, jednak nocny reżim zdaje się być nieco łagodniejszy, więc nie muszę się aż tak znowu śpieszyć. A ponieważ przede mną cała noc, mogę pozwolić sobie na stopniowe przechodzenie z produktami z magazynu do magazynu, z sali do sali, od boksu do boksu, oczywiście w ramach obowiązującej mnie rutyny stowera.

Mijają godzina za godziną, przy czym sekundy jawią się jak minuty, a minuty jak całe godziny. Zimne światło wyłącza się automatycznie w halach znajdujących się za mną i pojawia gdzieś daleko, het przede mną, ja zaś brnę dzielnie i jakby w głąb czeluści piekła, po jego kolejnych kręgach. Wkoło nic, tylko martwa pustka, wypełniona kodami kreskowymi towarów made in China aż po same brzegi. Ta pustka przytłacza jarzmem dożywotniego marazmu, ciężarem braku spełnienia, przekleństwem duchowego wyjałowienia. Istny amalgamat klaustrofobii pomieszanej z jakąś formą agorafobii (czy jak to nazwać). Czy tak właśnie wygląda królestwo Lucyfera? A może tak wyglądać powinno?

Powiedziałem, że tłum robotników kręci się zwykle gdzieś w okolicach Wschodniej Wieży. I to jest prawda, z takim zastrzeżeniem, że już od pewnego czasu ów tłum, a raczej tłumek wyraźnie stopniał, skurczył się, zmniejszył do kilkunastu rozgadanych bab dwa tygodnie temu, i do zaledwie paru – trzech, góra pięciu – w zeszłym. Co dzieje się z robotnicami w moim zakładzie i dlaczego miasto z dnia na dzień staje się coraz bardziej widmowe? Nikt nie wie, a jeśli wie, to strach pomyśleć, dlaczego milczy. Temat przymusowego usypiania ludzi przed telewizorami, unicestwiania ich z byle powodu za pomocą wszczepionych chipów staje się w tym momencie czymś więcej aniżeli jedną z szalonych teorii spiskowych. Ludzie muszę wierzyć w to, co robią oraz spełniać się w społecznych rolach-maskach i – to przede wszystkim – mają bezgranicznie ufać władzy. Nie wolno im samodzielnie myśleć, nie wolno na boku kombinować. Jeśli już jakiś interesik, to tylko publiczny, a nigdy prywatny czy jednostkowy (à propos władzy: naszą, krajową stanowi w dziewięćdziesięciu procentach sztuczna inteligencja i tylko patrzeć, jak istoty stworzone na obraz i podobieństwo Boga zaczną jej wadzić albo po prostu w zautomatyzowanej rzeczywistości staną się zbędne, bo na świecie dzieją się rzeczy, które się filozofom nie śniły i naprawdę wszystko jest w tej chwili możliwe).

Wędruję w głąb magazynu numer trzy, oddaliłem się już znacznie od kantyny, gdzie jeszcze dwie godziny temu raczyłem się kawą. Kolejne minuty przebiegają spokojnie i nudno, tylko te kamery przemysłowe, to śledzenie człowieka na każdym kroku jest bardzo irytujące. Staram się nie zwracać uwagi i myśleć o przyjemnościach, o tym, co zjem w trakcie długiej przerwy, o gorącym prysznicu po powrocie do domu, o psie, który na mnie czeka. Walczę z wewnętrzną pustką, z każdą jej odmianą, bo nuda ma wiele kolorów – odcieni szarości. Jest więc nuda obojętna, nuda regulacyjna, nuda reagująca, nuda badawcza i nuda apatyczna, podobno najgorsza. W latach dwudziestych dwudziestego pierwszego wieku, a więc ładnych parę lat temu, psychologowie dorzucili jeszcze do tej puli nudę cyborgiczną, która trapi cyborgów, ale nie wiem dokładnie, na czym polega i mało mnie to interesuje.

A zatem precz z nudą! Skanery w dłoń! Skanery, setki kodów kreskowych (EAN, UPC, ISBN i innych), wózki pełne towaru, tysiące półek i półeczek – co za okropna monotonia, która po latach pracy może wywołać w człowieku syndrom wypalenia zawodowego. „Śledź swój czytnik uważnie” – głosi korporacyjne motto. Śledzę, cholera, śledzę, a i tak się męczę. Okropnie! Ten stały rytm, ta rutyna mnie dobija. Pobrałem wózek, znalazłem dogodne miejsce do stowowania, chwytam więc produkt i skanuję kod kreskowy, następnie skanuję kod wybranej dla tego produktu lokacji, odkładam chiński szajs i sięgam ręką po następny. I tak w koło Macieju: biorę produkt, czytam kody, odkładam, biorę następny, skanuję, odkładam, biorę następny, skanuję i odkładam. Wariactwo, po prostu istne wariactwo!

Nagle przychodzi esemes: „Stało się: rząd ogłosił stan wyjątkowy. Ratuj się, uciekaj!”, wiadomość przysłana przez Artu. Czy to jakiś głupi żart? Czy naprawdę mam brać nogi za pas? Dziwna atmosfera niepewności unosi się nad miastem i wyraźnie coś wisi w powietrzu. No i jeszcze ta grobowa cisza dookoła, zbezczeszczona pojedynczymi odgłosami nie wiadomo czego. Przypominam sobie, że przecież wyjścia ewakuacyjne znajdują się zawsze w narożnikach każdego z magazynów; są to miejsca słabo uczęszczane i mało kto o nich wie. Postanawiam zawalczyć o życie, tak na wszelki wypadek. Zresztą to niedaleko i nie ma kamer w pobliżu. Drzwi co prawda z reguły pozostają zamknięte, ale nie zawsze tak jest. Może będę miał odrobinę szczęścia ten jeden jedyny raz.

Podkradam się wraz z wózkiem w pobliże miejsca docelowego. Jak coś, to będę miał wymówkę, no bo w końcu nadal stowuję, nadal pracuję, a więc nic się nie zmieniło, prawda? I nagle odejmuje mi mowę. W sąsiedniej alejce stoi człowiek, stoi, ale nogami podłogi nie dotyka. Dziwne. Chcę do niego podejść i zagadać, ale kątem oka widzę, że coś jest nie tak. Zamieram i głos więdnie mi w gardle. Okazuje się, że jestem świadkiem, jak dwa plugawe humanoidy duszą biedaka za pomocą ogromnych łap, on zaś spogląda błagalnie w moją stronę, ale zupełnie niepotrzebnie, gdyż pomóc mu nie potrafię. Na szczęście on mnie widzi, a metalowe plugastwa nie. Tak więc po cichu, niezauważenie wycofuję się w sąsiednie alejki, korzystając z tego, że robocie plemię przez chwilę jeszcze zajęte jest okrutnym mordem.

Na paluszkach podchodzę z zapalniczką i łatwopalnymi, znalezionymi naprędce hazmatami w dłoni pod stertę kartonów i ukradkiem je podpalam, licząc na to, że uda mi się w ten sposób odwrócić uwagę inteligentnego systemu złowróżbnych kamer. Tak oto po krótkiej chwili wszystko pięknie płonie. Pięknie, powiadam! Pożar magazynu wzniecony, dlatego należy teraz działać błyskawicznie. Drzwi ewakuacyjne tuż-tuż, więc żadna siła nie może i nie zdoła mnie już zatrzymać.

Dobiegłem na miejsce i naciskam klamkę. Drzwi ani drgną. Tymczasem wrzawa za mną narasta z każdą sekundą. Ponownie więc, tym razem mocniej, naciskam i dopiero teraz z wielkim oporem drzwi ustępują. Już witam się ze słodką wolnością, lecz wtem ktoś łapie mnie mocno za rękę i bynajmniej nie jest to przyjacielski uścisk. Spoglądam w prawo i spostrzegam krwistoczerwone oczy robota najnowszej generacji z grupy tak zwanych ścigaczy, które to ścigacze należą do systemu ochrony naszej kochanej, wspaniałej, najlepszej na świecie korporacji. Wielkie nieba! A więc już po mnie – myślę przejęty i zrezygnowany. Przyjdzie mi tu zdechnąć! Zawsze wyobrażałem sobie moment własnej śmierci, ale takich okropności nie przewidziałem. Lecz wtem zza rogu… bum… wyskakuje przyczajony tygrys, ukryty smok – Artu we własnej, jakże odmienionej osobie i wrzeszczy do mnie na całe gardło: “Naprzód! Postaram się zasrańca zatrzymać, ale nie wiem, na jak długo. No leć Adamie, leeeeć!!!”.

Biedny Artu: nie mam mu jak podziękować. Wybiegam na otwartą, pachnącą palonymi liśćmi przestrzeń i robię jeszcze parę kroków. Zwinnie jak kot przeskakuję ogrodzenie, choć o saltach z elementami wire-dancingu nie ma mowy – to nie film.

***

Od tamtej pory błąkam się jak zaszczute zwierzę po polnych wygwizdowach, po skutych lodem ugorach, mając ogromną łunę płonącej korporacji za plecami. I tylko czekam na… nie, nie na mordercze machiny z Bazy Logistycznej Alfa, lecz na te policyjne, na te rządowe, no bo skoro wybuchł bunt myślących maszyn, a ja jestem dinozaurem w ludzkiej skórze, to moje dni są tak czy owak policzone, no chyba że to, co mnie otacza nazywa się limbus… taaak, nie inaczej, jak właśnie limbus. Dobry Boże, co za miejsce! Ależ tu pięknie! Ależ strasznie!

Koniec

Komentarze

Hej :)

 

Cieszę się, że się podzieliłeś z nami tą wizją. Historia jest nieco cięższa, bardziej poważna niż to, co czytałem Twojego do tej pory. Uważam, że to niezła wprawka, z ciekawymi opisami, specyficznym językiem i narracją, która bardziej opisuje niż pokazuje.

Tekst odebrałem na poważnie, choć tytuł sugeruje, że fabuła nawiązuje do pewnej znanej firmy. Czy powinienem dostrzegać gdzieś tutaj absurd, czy ironię? Mówiąc szczerze, nie czuję tego.

Całość pozostawia we mnie pewien niedosyt, życzyłbym sobie więcej opisów świata przedstawionego i zasad, które nim rządzą – w jaki sposób roboty przejęły władze, czy ktoś się buntuje, jak działa magazyn i dlaczego człowiek wykonuje pracę, którą można byłoby w prosty sposób zautomatyzować. Chciałbym też lepiej poznań bohatera: dlaczego pracuje zamiast lenić się w domu, czy jest inny niż reszta społeczeństwa, w jaki sposób zdobył sympatię Artu?

Zauważ, że nawet historii o raju, do której nawiązujesz w swoim tekście, mamy tajemnicę (drzewo życia), mamy antagonistę pod postacią węża, są kłamstwa, intrygi i śledztwo ;)

 

I jeszcze drobiazg:

 

że robocie plamię przez chwilę jeszcze zajęte jest okrutnym mordem.

 

Coś tutaj się popsuło ;)

Che mi sento di morir

Do tej pory, Maćku, jeśli dobrze pamiętam, bardzo często opisywałeś przeszłość. I to były naprawdę fajne opowiadanka, lubiłam je czytać. Tym razem straszysz przyszłością i to na tyle skutecznie, że zaczynam się cieszyć, że uda mi się nie dożyć opisanych czasów. ;)

Dodam jeszcze, że, mimo przedstawionej ponurej wizji, czytało cię całkiem nieźle.

 

które rze­ko­mo do ni­ko­go nie na­le­żą, rze­ko­mo!, ―> Po wykrzykniku nie stawia się przecinka.

 

z gło­śnicz­ka pły­nie in­for­ma­cja, a pani, co ją od­czy­tu­je… ―>…z gło­śnicz­ka pły­nie in­for­ma­cja, a pani, która ją od­czy­tu­je

 

Wiem, że czło­wie­kiem je­stem i nic co lu­dzie nie jest mi obce. ―> Czy tu aby nie miało być: Wiem, że czło­wie­kiem je­stem i nic, co lu­dzkie, nie jest mi obce.

 

ja zaś brnę dziel­nie jakby wgłąb cze­lu­ści pie­kła… ―> …ja zaś brnę dziel­nie, jakby w głąb cze­lu­ści pie­kła

 

bo nuda ma wiele ob­licz i ko­lo­rów… ―> …bo nuda ma wiele ob­liczy i ko­lo­rów

 

ale zu­peł­nie nie po­trzeb­nie… ―> …ale zu­peł­nie niepo­trzeb­nie

 

A więc już po mnie – myślę prze­ję­ty i zre­zy­gno­wa­ny – przyj­dzie mi tu zdech­nąć! ―> Np.: A więc już po mnie – myślę prze­ję­ty i zre­zy­gno­wa­ny. Przyj­dzie mi tu zdech­nąć!

Zapisu myśli nie poprzedza półpauza. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam nadzieję, że dożyjesz i stu lat, Reg! Dziękuję bardzo, bardzo i zabieram się do roboty – czas przeskanować błędy i zestowować je w koszu na śmieci! ;)

 

BasementKey, tobie również dziękuję, przede wszystkim za szczerość. Czułem się przez moment, jakbyś czytał w moich myślach. I ja dostrzegam ten finalny pośpiech. I również mnie on boli. Co do niedosytu po lekturze, to powiem tylko, że chciałem, żeby było kameralnie, trochę tak, jakby ktoś starał się nakręcić niskobudżetowy i krótkometrażowy film o robotach pewnej korporacji. Tylko to mam na swoją obronę. Ale raz jeszcze dziękuję i obiecuję przemyśleć niektóre sprawy. :)

 

Maćku, po lekturze tego opowiadania bardzo bym się zdziwił, gdybyś nie miał za sobą epizodu pracy w Amazonie

www.popetersburgu.pl

Owszem, miałem. Nie powiem, ciekawe doświadczenie. Pozdrawiam! :)

Melduję, że babole zostały poprawione, przynajmniej niektóre, a ja jestem tylko człowiekiem, więc… ;) 

Maćku, a rzeczony epizod pracy w Amazonie to, jak rozumiem, miał miejsce w ramach należytego przygotowania się do napisania opowiadania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczywiście, wszystko dla sztuki i klawiatury… mięsnych żeberek. ;)

Ot, prawdziwy muzyk i artysta – nawet w żeberkach widzisz klawiaturę, a i sztuka mięs pewnie raduje Twoje podniebienie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

;)

Ooo, ciekawe, właśnie niecały miesiąc temu zaczęłam sobie dorabiać w weekendy w Amazon i tytuł (poprzedni) mnie przyciągnął. Ciekawa wizja, miałam wrażenie, że ten tekścik to takie puszczenie wolno wyobraźni, by płynęła sobie sama w jakimś kierunku i patrzenie, co z tego wyjdzie – i wyszło coś intrygującego. Takie właśnie historyjki rodzą się w głowie podczas nudnej zmiany :) Zakończenie super!

Dziękuję pięknie i pozdrawiam zmianę weekendową (jak widać, więcej tu nas, korpoludków). :-) 

A co do tekstu jeszcze, to uważam, że najlepiej czyta się go przy jakimś mrocznym, cichutko nastawionym ambiencie. Polecam spróbować.

Hej, Maćku :)

Faktycznie, od razu pomyślałam, że musiałeś mieć doświadczenie w podobnej pracy. Sama bowiem nie potrafiłabym tak oddać tego klimatu i codziennej bezsensownej harówki (z szacunkiem dla ludzi lubiących pracę w magazynie ;) Ja bym tego nie zniosła).

Opowiadanie trafiło więc do mnie mocno i jest zdecydowanie najlepsze z twoich dotychczas, które widziałam (mogłam nie komentować, ale na pewno zaglądałam).

Zgadzam się z Sonatą, że musiało powstać podczas nudnej zmiany. Ileż to ma się wtedy pomysłów! Pamiętam, że najwięcej wymyślałam kiedyś w szkole na matematyce…

 

Czytało się bardzo dobrze i uważam, że właśnie w taki typ opowiadań powinieneś pójść ;) Powodzenia więc w dalszym pisaniu!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Ależ mi dziwnie było w pracy po poznaniu tego opowiadania :D I tak, dzikie historie w mojej głowie powstawały!

Pisz, Sonata, pisz, nawet ad hoc, jak leci zapisuj wszystkie swoje skojarzenia i pomysły zw. z pracą. Nigdy nie wiadomo, co może się przydać. Mnie np. chodził jeszcze pomysł z polowaniem gdzieś w zaułkach magazynowych, zorganizowanym przez założyciela słynnej firmy. Wiesz, domyślasz się, o co chodzi: ażeby wzbić się na wyższy level w korporacyjnej hierarchii, trzeba sobie zaskarbić zaufanie właściciela i dać mu na siebie haka. Pomysł pewnie wysłużony, ale był przeze mnie rozważany w którymś tam momencie. Zastanawiałem się też nad klonowaniem najlepszych pracowników. Tak, wiem: wszystko już było. :)

Opowiadanie trafiło więc do mnie mocno i jest zdecydowanie najlepsze z twoich dotychczas.

Wielkie dzięki, Lana. Okazuje się, że czasem nie warto zbytnio kombinować. I że w prostocie tkwi… hm, sam nie wiem, co tkwi w prostocie? Ale na pewno warto nieraz odłożyć ambicje i napisać coś strawnego, coś od siebie. W sumie stare, dobre książki – kiedy teraz o tym myślę – są napisane niezwykle porządnie, ale i jednocześnie w taki sposób, że człowiek czytając szybko zapomina, o samej czynności układania literek w słowa, a słów w całe zdania.

 

Tak, jest to tekst inny niż te, do których przywykłam :), ale to nie znaczy, że mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, moim zdaniem, warto czasem spróbować czegoś nowego. 

Samo opowiadanie przerażające, makabryczna wizja przyszłości, tym bardziej mrożąca krew w żyłach, że wcale nie wydaje mi się nierealna… I ze względu na moje obecne życiowe okoliczności, dotykająca mnie w sposób szczególny…

Dobrze się czytało; oczywiście klikam bibliotekę :)

I ze względu na moje obecne życiowe okoliczności, dotykająca mnie w sposób szczególny…

Aleś Ty tajemnicza. A propos tajemnicy jeszcze, czasem aż mam ochotę spytać, bo mniej więcej potrafię sobie Ciebie wyobrazić i zwizualizować, co oznacza owa liczba 72 w Twojej ksywce? Dzięki za bibę i życzliwe słowa. :)

Oj, jestem ciekawa, jak sobie mnie wyobrażasz:) A jeśli chodzi o 72… Kiedy miałam mniej więcej osiem lat przyśniła mi się liczba 72, taka duża, wirująca i samotna. Kolejnego dnia obstawiłam liczbę 72 w totka i wygrałam jakieś malutkie pieniądze. Tak czy inaczej, od tamtej pory 72 stało się moją ulubioną liczbą :) Wiem, że to głupie, ale trochę “magii”, nawet jeśli nieprawdziwa, nikomu w życiu nie zaszkodzi ;)

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia :)

Też miałem swoje magiczne ulubione liczby w dzieciństwie i pamiętam, że jedną z nich, chyba nawet najważniejszą była “szesnastka”. :)

Katiu, jak mogłaś skreślić liczbę 72, skoro w totku było ich tylko 49?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To może nie był dokładnie totek, tylko coś podobnego albo obstawiałam 7 i 2, ale wydaje mi się że to było 72.

Albo wygrana też mi się przyśniła :(

Katiu, przyszło mi do głowy, że mogłaś zagrać i wygrać w Multi Lotka. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W dzisiejszych czasach nie gramy w totka, lecz w korono-totka. To taka ulepszona, bardziej intrygująca jego wersja. Taki totek jest po prostu… wow, amazing (nie mylić z: Amazon).  

 

Wygrałaś, Katiu, w Multi Lotka? :)

Reg, Maćku – nie pamiętam i nie za bardzo się na tych grach znam, tak czy inaczej, wiem, że było to zaledwie parę złotych ;)

A jeśli chodzi o korono-totka… też tak naprawdę wolałbym go nie poznawać :)

A ja bym wolał: lepiej teraz, niż jak będzie wszystko sparaliżowane, opieka medyczna niedostępna i żadna właściwie. 

Może tak źle nie będzie… chociaż ja też nie mam dobrych przeczuć :(

Też pamiętam poprzedni tytuł i może to tym lepiej, bo od razu wiedziałam, do czego tekst pije. ;) Ze wspomnianą firmą nie miałam do czynienia, choć poznałam osobę, która nawet tę pracę lubiła.

Tekst ma niezły klimacik, podobał mi się przyjazny robot, który wyratował bohatera z niezłych tarapatów. Choć trochę kłóci mi się wizja przyszłości z mieszkańcami, którzy pamiętają PRL, lata dwudzieste XXI wieku były “parę lat temu” i na dodatek mamy covidowców. Wizja niby dalekoprzyszłościowa, a z tekstu wynika, że zostało nam tylko kilka lat. No, oby nie. ;)

deviantart.com/sil-vah

Dzięki, Silva, za wizytę i uwagi. Nie chciałem na siłę bawić się w światotwórstwo, a covidowcy są i – przewiduję – będą. Różne scenariusze chodzą mi po głowie i w jednym z nich daję ludzkości jakieś 10 lat “normalnej” egzystencji, bo jeśli nie wykończą nas roboty, to sami się wykończymy, a rynek pracy legnie w gruzach. Tak to niestety widzę. 

To teraz mnie zmartwiłeś, maćku… Pozostanę jednak – póki co – optymistką i będę uważać, że mamy jednak trochę więcej, niż dziesięć lat względnego spokoju przed sobą.

deviantart.com/sil-vah

Wariant optymistyczny wygląda tak: https://www.youtube.com/watch?v=GjqT960F5vY . Niestety automatyzacja pracy to tylko jedna z naszych bolączek. Nie wiem, nie chcę być wrednym, i do tego jeszcze namolnym, narzucającym się ze swą wizją, pesymistą. 

 

Zapytanie prywatne: Masz bardzo ładny awatar, to Twoje zdjęcie? :)

Ojej, przeczytałam Twoją odpowiedź, a sama zapomniałam odpisać :o Przepraszam, już się ogarniam. Filmik obejrzę, choć widzę już w komentarzach, że podnoszony jest argument, do którego też się przychylam – część zawodów będzie znikać (niestety), za to na ich miejsce pojawią się nowe.

A co do awatara: dziękuję, jednak to nie zdjęcie, a bardzo udana ilustracja :)

deviantart.com/sil-vah

W porządku, nie przepraszaj. Piękna ta ilustracja. :) 

Cześć Maćku :)

 

Przeczytałem Twoje opowiadanie z prawdziwą przyjemnością. W Amazonie nie pracowałem, ale mam pewne doświadczenia z korporacjami. Pracowałem daaaawno temu na linii produkcyjnej, gdzie do wykonania miałem zaledwie kilka operacji, które powtarzały się w pętli i tak codziennie przez osiem godzin. Wstrętna praca, podczas której zazwyczaj si wyłączałem na bodźce zewnętrzne, pracując jak automat, licząc na pamięć mięśni i lecąc na autopilocie, a w głowie układałem historie, ekstrapolowałem różne wydarzenia i tak dalej. Nigdy w życiu już nie wrócę do takiego kieratu. Potem pracowałem w handlu – kontakt z klientem jest równie męczący, tyle że w inny sposób i też nigdy więcej nie mam zamiaru się w takiej pracy użerać.

Co do Twojego opowiadania zaś, to uważam je za całkiem udatną dystopię, mającą szansę się ziścić. Widziałes film “Elizjum”? Tam też jest na początku fabryka, w której życie ludzi się nie liczy – ważny jest goal i norma. Roboty, które sobie wizualizowałem podczas czytania wyglądały więc jak te, z tego filmu. Scena z podpalaniem magazynu bardzo satysfakcjonująca – przynajmniej mnie, bo nieraz miałem ochotę zrównać z ziemią moje miejsce pracy, dawno temu. Końcowa scena, zagubiony pośród ugorów, skutej lodem ziemi, zatopiony we mgle, z pomarańczowym blaskiem barwiącym upiornie scenerię bardzo działa na wyobraźnię :)

 

Podsumowując: jestem zadowolony z lektury i polecam tekst do biblioteki.

 

Pozdrawiam świątecznie

Q

Known some call is air am

Cieszę się, naprawdę! Serdeczne dzięki! Ach, korpo(k)racja – nasza przyszłość. “Elizjum” znam, ale zdążyłem już zapomnieć, o co tam chodziło, więc dzięki za polecenie, zwłaszcza, że mam obecnie fazę na tego typu klimaty i ciężkie utopijne wizje. Można powiedzieć, że wieczór mam dziś wypełniony. ;) 

Cztery biblioteczne punkty już mam, ale bez względu na wzgląd to i tak jeden z moich ulubionych tekstów. Jako autor mam prawo mieć własne preferencje. :-)

No, fabularnie tekst ma ręce i nogi. Wydaje mi się, że trochę złożony z kliszy, ale niech Ci będzie. Gawędziarskość bohatera nieco to przełamuje.

Dlaczego właściwie Artu tak się zaprzyjaźnił z protagonistą i tak się dla niego poświęca?

o psie, który na mnie czeka.

Zostawiał psa samego na 14+ godzin?

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finkla. No faktycznie, wydaje mi się, że poszedłem w klisze, w myślenie kliszami, ale bardzo chciałem to napisać i bardzo się pisząc spieszyłem. Zależało mi na tym tekście bardziej niż na innych, nie wiedzieć czemu.

“Dlaczego akurat Artu?”. I tutaj właśnie przydałoby się tekst rozbudować o paręnaście zdań. Jest pole do popisu, w każdym razie.

“Zostaw psa na 14 godzin”. Trzeba by obrońców zwierząt zawiadomić. Mój rozpieszczony Chico by na pewno nie wytrzymał.

Nowa Fantastyka