- Opowiadanie: białepióro - Izabela

Izabela

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Izabela

Pamiętam, że wszystko zaczęło się w zwyczajny, jesienny wieczór. Wreszcie do domu. Po głowie krążyła mi tylko ta jedna myśl. I może od tej myśli zacznę.

„Wreszcie do domu” – pewnie każdy przeciętny Polak mówi to sobie, gdy wraca o 18 z pracy. Nadgodziny zawsze budziły we mnie sprzeczne emocje. Z jednej strony zabieranie wolnego czasu, zmęczenie, a z drugiej dodatkowe pieniądze, które zawsze się przydadzą. Byłem strasznie zmęczony, nie skupiałem uwagi nawet na tym, co puszcza moja ulubiona stacja. Chciałem jak najszybciej być w domu, a trasa dłużyła mi się niemiłosiernie. Gdyby tak chociaż mieszkać trochę bliżej. Dwadzieścia pięć kilometrów do pracy to jednak jest pewien odcinek i tak dwa razy dziennie. Bardziej ceniłem sobie jednak spokój i ciszę życia na wsi, więc nie miałem innego wyjścia. Tak rozmyślając wjechałem w najgorszy odcinek mojej trasy. Dookoła ciemno, pola i las, przy drodze wielki rów, oświetlenia żadnego, a przecież jesienią już po 16 robi się ciemno. Do domu zostało mi dziesięć kilometrów, ale te trzy przez to dziwne pustkowie od dziecka napawały mnie lękiem. Zawsze było w nich coś tajemniczego. Nagle coś mi się mignęło na poboczu, jakby jakaś postać. Pomyślałem, że to może sarna albo dzik, tylko że to coś było trochę za wysokie na zwierzę. Z naprzeciwka wyłonił się samochód i pech chciał, że musiałem wyłączyć długie. I nagle … poczułem uderzenie i zobaczyłem postać zsuwającą się z mojej maski. Natychmiast zahamowałem, a w głowie szumiała mi jedna myśl – właśnie kogoś potrąciłem. Kierowca samochodu, który mnie mijał, najwyraźniej niczego nie zauważył, gdyż pojechał dalej. Czułem się jak sparaliżowany. Co ja mam robić?

– Wyjdź, zobacz, co się stało, szybko! – myśli krążyły mi po głowie, ale nogi odmawiały posłuszeństwa.

– No szybko, idź!

I w końcu poszedłem. Gdy otwierałem drzwi, nie wiedziałem nawet, co robię. Myślałem tylko o tym, co za chwilę zobaczę. Martwą postać rozciągniętą na jezdni w nienaturalnej pozie, pewnie będzie widać krew. Ku mojemu zdziwieniu nie było jednak żadnego ciała, żadnej krwi. Reflektory wyraźnie oświetlały jezdnię, ale nigdzie nie było najmniejszego śladu wypadku czy chociażby strzępu ubrania. Nic. A przecież wyraźnie widziałem, że ta postać leciała na jezdnię i nie ma mowy, żeby spadła do rowu. A może? Z bijącym sercem podszedłem do krańca asfaltu i zajrzałem w dół. Było tam naprawdę głęboko, jakieś dwa metry. Zimą trzeba naprawdę uważać, bo można już stamtąd nie wyjść, nie mówiąc już o tym, co mogłoby zostać z samochodu. Było ciemno, więc za dobrze nie widziałem, czy ktoś tam leży, czy nie. Szybkim krokiem poszedłem do auta po latarkę. Czułem, że wracam do siebie, że zaczynam znowu racjonalnie myśleć. Policja i pogotowie! No tak, przecież ten ktoś jest ranny. Nie chciałem myśleć, że ten ktoś już pewnie nie żyje, przecież jechałem 70 na godzinę. Żaden pieszy tego nie przeżyje, no chyba, że ma szczęście. Zadzwoniłem na policję i przedstawiłem całą sytuację, powiedzieli, że zaraz będą i że przyślą też pogotowie. Włączyłem awaryjne, po czym poszedłem znowu w stronę rowu. Gdy przyświeciłem latarką nie znalazłem nikogo. Co jest grane? Gdzie ta osoba? Uciekła? Przecież na pewno potrzebuje pomocy. Zszedłem w dół. Trudno, już i tak dużo czasu upłynęło od wypadku, a z pomocą nie można czekać. Dobrze, że nie było wtedy śniegu, ciężko by się było stamtąd wydostać. Na dole dalej na nikogo się nie natknąłem, poświeciłem latarką, ale w dalszym ciągu bez skutku. Żadnej czapki czy torby, zupełnie nic. Jedynie jakiś wystraszony zając schował się za kępką krzaków. Zrobiłem jeszcze małe kółko, ale dalej niczego nie znalazłem. Po chwili usłyszałem syreny. Trzeba wyjść na ulicę i powiedzieć, co się stało. Wdrapałem się z powrotem na drogę, gdzie czekało już na mnie pogotowie.

– Co się stało? Gdzie ofiara wypadku? – przywitał mnie ratownik.

– Potrąciłem kogoś, ale nie mogę go znaleźć – odparłem bezradnym głosem.

– W tym miejscu?

– Tak, byłem na dole i nikogo tam nie ma. Nie wiem, co robić.

– Spokojnie, zaraz będzie policja, czy Panu nic się nie stało?

– Nie, ze mną wszystko w porządku, szukajcie tej osoby, przecież musi gdzieś tu być.

Najwyraźniej wyglądałem źle, bo ratownik podszedł do mnie i zaczął mnie badać.

– Szukajcie tej osoby, ze mną jest wszystko ok – próbowałem tłumaczyć im, żeby zostawili mnie w spokoju, ale uparcie dotykali mojej głowy, sprawdzali czy nie jestem w szoku.

W sumie to trochę byłem, jak tylko zjawiła się policja opuściły mnie siły. Miałem jedynie pewność, że będą szukać tej osoby, że zrobiłem wszystko, co mogłem. Wzięli ode mnie zeznania, sfotografowali samochód, miejsce zdarzenia i pozwolili jechać do domu.

– Proszę Pana, jeżeli znajdziemy kogoś to niezwłocznie się z Panem skontaktujemy. Samochód ma wgniecenie, więc rzeczywiście miał tu miejsce wypadek, ale na razie nie wiemy, w kogo lub w co Pan wjechał, choć jest bardziej prawdopodobne, że jednak w coś.

Gdy usłyszałem o wgnieceniu zrobiło mi się słabo. Wcześniej tego nie zauważyłem, zająłem się przeglądaniem rowu. Rzeczywiście w kogoś uderzyłem.

Mimo zapewnień policji o poinformowaniu mnie o wszystkim nie chciałem stamtąd odjeżdżać. Chciałem zostać i pomóc w poszukiwaniach. Ratownicy chcieli mnie zabrać do szpitala na obserwację, ale się nie zgodziłem. Zadzwoniłem do żony.

– Cześć skarbie, ja … ja się trochę spóźnię – miałem problemy z zapanowaniem nad swoim głosem.

– Hej kotku, co się stało? Znowu przytrzymali Cię w pracy?

Ciepły głos mojej żony podziałał na mnie uspokajająco. Dochodziłem do siebie.

– Będę niedługo i wszystko Ci opowiem. Nie martw się.

Niby rozmowa o niczym, ale jej głos sprawił, że mogłem z powrotem wsiąść do samochodu i pokonać te ostatnie kilometry.

Tak naprawdę nie pamiętam, jak dojechałem do domu. Myślałem, że mnie zatrzymają, że będą chcieli mieć na mnie oko, w końcu kogoś potrąciłem. Problem w tym, że ofiary brak. W garażu postanowiłem dokładniej przyjrzeć się samochodowi. Zapaliłem światło i przystąpiłem do inspekcji. Faktycznie na masce z przodu było wgniecenie, idealnie pasowało do człowieka. Nawet oparłem się w tym miejscu o samochód, by sprawdzić, czy kształt pasuje do ludzkiej sylwetki. Pasował idealnie. To musiał być człowiek. Szyba nie była pęknięta, więc nie uderzył się w głowę, z resztą słyszałbym to. Ten ktoś dostał w bok, najprawdopodobniej ma uszkodzone narządy wewnętrzne, pewnie złamane biodro, może nawet kręgosłup. To niemożliwe, żeby uciekł, nie przy takich obrażeniach. Stałem w garażu i patrzyłem na maskę próbując wyobrazić sobie, co się mogło stać z tą osobą. W pewnej chwili wyczułem czyjąś obecność. Stałem tyłem do bramy garażu, ale wiedziałem, że ktoś tam jest i mi się przygląda. Słyszałem jak ten ktoś oddycha, jak zbliża się w moją stronę. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Powoli spojrzałem w bok i zobaczyłem potworną, gnijącą dłoń i zaciskające się na moim ramieniu palce. Ze strachu aż podskoczyłem, widocznie byłem zbyt roztrzęsiony po całym tym zajściu, a moja wyobraźnia pracowała na niezwykle wysokich obrotach, bo to była po prostu moja żona zaniepokojona faktem, że nie przychodzę do domu tylko siedzę w garażu oraz jej smukła i blada dłoń na moim ramieniu.

– Hej, co się stało? Zarysowałeś samochód? – spytała swoim słodkim głosem, który zawsze mnie uspokajał.

– Gorzej, potrąciłem kogoś.

Opowiedziałem jej całe zdarzenie z najmniejszymi detalami. Nie mogła uwierzyć.

– A pamiętasz może tę postać? Jak była ubrana? Cokolwiek? – dopytywała się.

– Niezbyt, wyłączyłem długie, bo jechał samochód z naprzeciwka, błysnął mi reflektorami. Sama wiesz jak jest. Wydaje mi się, że była ubrana w coś jasnego.

– Policja na pewno coś znajdzie. Chociaż jakiś ślad. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Nic byś nie poradził, ta osoba wbiegła Ci pod koła.

– Niby tak, ale świadomość tego, że kogoś potrąciłem nie daje mi spokoju.

– Chodźmy do domu. Musisz odpocząć i trochę się uspokoić.

W domu jeszcze raz musiałem wszystko opowiedzieć teściom, którzy również nie mogli uwierzyć, w to, co się stało. Poszli nawet obejrzeć wgniecenie na masce. Byli tego samego zdania, co ja. Nikt nie mógł tak po prostu uciec po takim wypadku. Niestety nie pamiętam, co jadłem na kolację, ani tego, czy brałem prysznic czy kąpiel. Nie pamiętam nawet jak znalazłem się w łóżku. Pamiętam za to sen, który był zbyt realny, a przez to wręcz nienaturalny. Jedno wiem na pewno, do końca życia go nie zapomnę.

Na początku byłem w lesie, w samym jego sercu. Słońce delikatnie przebijało się przez korony wysokich drzew, dając wszystkim uczucie spokoju i wewnętrznej siły. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech rozkoszując się magią natury, gdy nagle na twarzy poczułem krople deszczu. Otworzyłem oczy i spostrzegłem, że wokół mnie panuje ciemność. W jednej chwili piękny dzień przeobraził się w czarną i straszną noc. Chciałem się gdzieś schronić, ale nie mogłem się poruszyć. Moje nogi stały nieruchomo niczym zaklęte. Poczułem narastającą panikę oraz czyjąś obecność. Ktoś skradał się z tyłu, ale nie mogłem się odwrócić i zobaczyć, kto to jest. Deszcz przybierał na sile. Miałem wrażenie, że raz za razem oblewano mnie wiadrem lodowatej wody. I znowu, i znowu. Modliłem się, żeby to się skończyło i nagle wszystko ucichło. Znowu świeciło słońce, ale ja dalej nie mogłem się poruszyć. Patrzyłem na życie toczące się w lesie, na zwierzęta zbierające pokarm, na ptaki budujące gniazda. Dzień przeplatał się z nocą coraz szybciej, a ja niczym zaklęty więzień mogłem tylko stać i patrzeć. W końcu obrazy zaczęły wirować, a ja poczułem mdłości. Gdy się obudziłem, zwymiotowałem nie mogąc uwierzyć, że jestem w swojej sypialni. Moja żona na mój widok chciała wezwać pogotowie. Wolałem jednak sam się uspokoić. Z jej pomocą doszedłem do siebie na tyle, by znów się położyć i spróbować zapomnieć o wszystkim. Kalina, moja żona, zrzuciła to na karb przemęczenia i szoku doznanego zaistniałym dzisiaj wypadkiem. Ja nie.

Najgorsze było to, że ten sen miał nawiedzać mnie każdej nocy.

 Wiedziałem, że ma to coś wspólnego z wypadkiem.

Nie wiedziałem skąd, ale byłem pewien, że muszę odkryć, co się za tym kryło.

Rano obudziłem się już z pewnym planem w głowie. Nie opowiedziałem o nim Kalinie, ponieważ po pierwsze by mnie wyśmiała, a po drugie nie chciałem jej w to wciągać. Miałem niejasne przeczucie, że wplątanie się w tę historię będzie nie do końca bezpieczne. Ale chwila, przecież to nie ja się o to prosiłem, wciągnięto mnie w to. Mój plan był prosty – znalezienie podobnego przypadku w naszej okolicy. Wydawało mi się, że mój znajomy jeszcze z czasów szkolnych wspominał coś o jakimś wypadku, gdy się ostatnim razem widzieliśmy. Chodziło o potrącenie kogoś. Nie przysłuchiwałem się temu, bo mnie to średnio interesowało. Człowiek, gdy dopiero się z czymś spotka, zaczyna się tym interesować. Zadzwoniłem do niego i umówiłem się na spotkanie.

– No siema stary, co tam słychać? Jak tam Kalinka? Pozdrów ją koniecznie – przywitał mnie Karol.

– Cześć, z Kalinką na szczęście wszystko dobrze, na pewno ją pozdrowię od Ciebie. Niestety u mnie trochę gorzej.

– Co się stało? Coś w pracy?

– Nie, przykre zdarzenie miałem wczoraj.

Opowiedziałem mu ze szczegółami całe zajście, widać było, że go to zainteresowało.

– Wiesz co, to mi przypomina pewną historię. Opowiadałem Ci o tym ostatnio.

– Wiem, ale niestety nie pamiętam, o co tam chodziło – odparłem lekko zawstydzony, w końcu wyszło na jaw, że go po prostu nie słuchałem.

– Aha, mój kuzyn jechał samochodem, właśnie na tym samym odcinku zauważył jakąś postać na drodze. Po chwili jednak zniknęła, więc pomyślał, że to może jakieś zwierzę albo, że mu się zwyczajnie coś przywidziało. Było ciemno, więc sam wiesz jak jest. Problem w tym, że po chwili w coś uderzył. Dalej historia do złudzenia przypomina Twoją, poszukiwania, policja, zero śladów.

Poczułem, jak włosy jeżą mi się na karku.

– Było wgniecenie? – spytałem niepewnym głosem.

– Owszem było.

– I co zrobił twój kuzyn? Znalazł coś? Dowiedział się czegoś?

– Niestety niczego, chociaż do tej pory go to męczy. Jak chcesz to mogę Cię z nim umówić. Obgadacie to sobie razem, w końcu przeżyliście to samo.

Rozmowa z kuzynem Karola nie wniosła jednak niczego nowego do mojego „śledztwa”. Opis wydarzeń idealnie wpasował się w mój. Można powiedzieć, że historia po dwóch tygodniach się powtórzyła. Do głowy przyszedł mi wtedy pewien pomysł. Postanowiłem poszukać innych osób, które również miały za sobą podobne przejście. W tym celu udałem się na policję. Tam jednak nie byli zbyt przychylnie nastawieni do szukania ze mną podobnych przypadków. Wysłali mnie za to do gminnej biblioteki, gdyż tam znajdują się archiwa zawierające wszystkie bardziej znaczące wydarzenia w życiu gminy. Niejaka pani Kacperska, licząca sobie już 70 lat kobieta, pieczołowicie dbała i uzupełniała grube woluminy, sama będąc pewnego rodzaju lokalną wyszukiwarką danych. W bibliotece, muszę się przyznać, byłem wtedy po raz pierwszy od wielu lat. Zazwyczaj kupowałem książki lub czytałem na laptopie, dlatego nie dbałem o to, że już dawno zgubiłem moją kartę biblioteczną. Pani Kacperska, opatulona wełnianym szalem i w dużych, okrągłych okularach z czarnymi oprawkami, pamiętała mnie jednak doskonale.

– Witam Marcinka, czytelnika marnotrawnego, nie odwiedzało się przybytku starej Kacperskiej ładnych parę lat, prawda? – od progu przywitała mnie wesołym tonem bacznie się mi przyglądając. – Słyszałam, że masz bardzo piękną i sympatyczną żonę. No cóż, zawsze byłeś miłym chłopcem, więc nie ma co się dziwić.

– Przepraszam panią, że nie zaglądałem – chciałem się jakoś wytłumaczyć i usprawiedliwić w jej oczach – ale tak jakoś wyszło. Owszem mam żonę, sama pani rozumie, ślub i te sprawy. Nie było jakoś nigdy czasu, ale ja czytam, staram się czytać jak najwięcej.

– Oj chłopcze, trzeba czytać. Ludzie tego nie rozumieją, ale dawniej ludzie potrafili się skupić na książce, potrafili czuć daną historię całym sobą i lepiej było na tym świecie. Teraz za dużo czasu tylko oglądają, nie używają wyobraźni i nie potrafią już samodzielnie myśleć. A najgorsze, co może człowieka spotkać, to nie mieć swojego zdania.

– Ma pani absolutną rację.

– No dobrze, widzę, że sprowadza Cię tu coś konkretnego. Mów prosto z mostu, byle ciekawie.

– To może najpierw opowiem pani, co mi się ostatnio przytrafiło.

Pani Kacperska była bardzo dobrym słuchaczem. Nie przerywała, pełnym skupienia wzrokiem wpatrywała się we mnie, od czasu do czasu przytakując lekko. Od razu poznałem, że słyszała już coś podobnego.

– Tak, tak chłopcze. Nie ty pierwszy to przeżyłeś. Muszę Cię zmartwić, że podobne zjawiska miały miejsce na terenie naszej gminy od dziesięciu lat.

– Dziesięciu? I nikt tego nie wyjaśnił? – byłem naprawdę zszokowany.

– Marcinku, ale co wyjaśnić? Nigdy nie było dowodów, nigdy nikogo ani niczego nie znaleziono, to co tu było do wyjaśniania? Policja zrobiła za każdym razem rzetelną pracę, ale niestety bez rezultatów.

– Proszę mi opowiedzieć, jak to się zaczęło. Czy wszystkie przypadki wyglądały dokładnie tak samo?

– Nie, ja powiązałam te wydarzenia i wydaje mi się, że zaczęło się to dziesięć lat temu. Policja raczej nie łączy ich w jedną całość.

– Czy mogłaby Pani trochę jaśniej? – powoli przestawałem ją rozumieć i traciłem nadzieję, że uda jej się wyjaśnić mi swój tok myślenia.

– Oj, wiem, że mówię trochę zawile, ale spróbuję ci to wyjaśnić. Ile miałeś lat dziesięć lat temu?

– Osiemnaście.

– To na pewno pamiętasz głośną sprawę psa Waleckich?

– Kojarzę, ten pies każdą noc spędzał na drodze szczekając do księżyca jak to mówili mieszkańcy.

– No właśnie, każdej nocy wychodził na ulicę i szczekał, tylko że nie szczekał przed domem, ale wymykał się na pola i wędrował na pustkowie, na którym miałeś wypadek.

– O tym nie wiedziałem, i co się stało z tym psem?

– Potrącił go samochód.

– Wow, zabrzmiało to dziwnie. I pani myśli, że to był początek całej serii? Że zaczęło się od psa?

– Nie bagatelizuj szczegółów, jeśli chcesz rozwiązać tę zagadkę musisz zwracać uwagę na takie sprawy, musisz otworzyć oczy. Ten pies otworzył moje. Bo pomyśl, dlaczego dorosły i mądry pies co noc ujada na jakimś pustkowiu?

– Bo taki ma kaprys?

– Źle. Psy raczej nie robią niczego ot tak. Dla psa szczekanie to ostrzeżenie dla nas. I ten pies dawał nam przez pół roku wyraźne znaki, tylko że ludzie to zbagatelizowali.

– Hmm, aż nie wiem, co powiedzieć – bo naprawdę nie wiedziałem, ta historia z psem nie do końca do mnie trafiała.

– Powtarzam jeszcze raz, zwracaj uwagę na szczegóły. Wierzysz w niedokończone sprawy?

– Jakie sprawy?

– Jeżeli ktoś nie może zaznać spokoju po rozstaniu się z życiem, bo coś na tym świecie nieustannie go na nim trzyma?

– Wow, myśli Pani o zabójstwie? – coraz mniej jej wierzyłem i zaczynałem już powoli żałować, że w ogóle do niej przyszedłem.

Widocznie za dużo siedzi w bibliotece wśród starych opowiadań i fikcja miesza się jej z rzeczywistością.

– Widzę, że masz mnie za wariatkę. Nie Ty jeden. Ludzie nie potrafią już patrzeć, opowiem Ci pewną historię, którą napisało życie. Usiądź wygodnie, może chcesz herbaty lub kawy?

– Nie, dziękuję.

– Dobrze, mam nadzieję, że po tym, co za chwilę usłyszysz, zmienisz zdanie i wyciągniesz wnioski. Policja niestety tego nie zrobiła.

Dziesięć lat temu na terenie naszej gminy zamieszkała nowa rodzina. Przeprowadzili się z miasta, jak to robi wiele osób. Było to małżeństwo w średnim wieku wraz z dwudziestoletnią córką. Piękna niczym anioł, kasztanowe włosy spływające grubymi falami po jej smukłych plecach, piękne usta, ale najbardziej zachwycały w niej oczy – ogromne, otoczone ciemną kreską gęstych rzęs o cudownym i rzadko spotykanym kolorze czystego błękitu. Dziewczyna, odkąd tylko się pojawiła w okolicy, podbiła serca większości kawalerów. Pewnie sam przypominasz sobie, o kim mówię.

– Właśnie nie, czemu?

– Może dlatego, że mieszkali dwie wsie dalej.

– Teraz sobie przypominam, mój kolega był stamtąd i opowiadał mi o niej. Była tylko dwa lata starsza od nas.

– No właśnie, widzę, że wiesz, o kim mówię. Miała mnóstwo adoratorów i to nie tylko miejscowych. Przyjeżdżali do niej również chłopcy z miasta. Niestety, dziewczyna nie chciała nikogo. Odwiedzała mnie dosyć często, bo lubiła czytać. Była bardzo inteligentna i zawsze uprzejma. Zawsze skromnie ubrana, z resztą przy takiej urodzie nie potrzebowała już dodatkowych ozdób. Nieraz pytałam ją, czy nie spodobał jej się któryś z naszych chłopców, ale zawsze tylko delikatnie się uśmiechała i przecząco kiwała głową. Nie lubię być wścibska, choć wiele osób za taką mnie ma, skoro prowadzę kronikę gminy, więc nie drążyłam tematu. Po jakimś czasie okazało się, że dziewczyna podpisała kontrakt z agencją modelek w stolicy i natychmiast wyjeżdża. Rodzice początkowo byli przeciwni temu, bo nie chcieli jej wypuszczać samą w świat, ale z drugiej strony rozumieli doskonale jak ogromną szansę od losu dostała ich córka. Dziewczyna wyjechała, lecz nigdy nie wróciła. Rodzice po jakimś czasie również przenieśli się do miasta, nikomu nie podając swojego adresu ani dokładnego powodu wyjazdu.

– I to wszystko? – spytałem, gdyż póki co, nic w tej historii mnie nie zaniepokoiło.

– Liczyłeś na krew, wstrząsające nagłówki gazet? Przykro mi, że Cię rozczarowałam, ale naprawdę nie nasuwa Ci się tu pewne pytanie?

– Hmm, że nie znam żadnej modelki z tych stron? – odpowiedziałem niepewnym tonem, miałem wrażenie, że wychodzę na kompletnego idiotę.

– Brawo, zawsze uważałam, że jesteś inteligentnym chłopcem.

Odetchnąłem, poczułem nawet lekką dumę z siebie, że nie jest ze mną tak źle.

– Ale tak naprawdę nie musi być wcale znana, może w ogóle nie odniosła sukcesu? – próbowałem jednak bronić swojego wcześniejszego zdania.

– Marcinku, sprawdzałam bardzo dokładnie wszystkie wzmianki o tej dziewczynie, a raczej ich brak. Obdzwoniłam wszystkie agencje modelek w stolicy i nie tylko, w żadnej z nich nie słyszano o Izabeli Bielskiej. I jeszcze jedno, wiesz, kto dał Waleckim ich osławionego psa? Izabela.

Rozmowa z panią Kacperską nie dawała mi spokoju. Im dłużej myślałem o Izabeli, tym bardziej uświadamiałem sobie, że coś tu jest nie tak. Dlaczego tak nagle zniknęła? Dlaczego zmyśliła całą historię z agencją modelek, skoro nigdy nie dostała od nich propozycji? Dlaczego jej rodzice tak nagle opuścili dom nie wyjawiając nikomu nowego adresu? No i ten nieszczęsny pies. Muszę przyznać, że to on najbardziej nie dawał mi spokoju. Doskonale go pamiętam, chyba każdy z tych okolic go kojarzy. Duży owczarek, który co noc ujadał na pustkowiu. „Szczeka do księżyca” – jak to niektórzy mówili i nagle również on zginął, z tym, że przynajmniej wiadomo, co się stało, ktoś go potrącił dokładnie w tym samym miejscu, w którym co noc rozmawiał z księżycem, a w którym ja niedawno miałem tajemniczy wypadek.

Tej nocy po powrocie z biblioteki, znowu miałem sen. Ten jednak śnił mi się tylko jeden jedyny raz, niestety również zdążył zagościć w mej głowie na zawsze.

Stałem na ulicy, dokładnie w tym samym miejscu, w którym miałem wypadek. Co chwila obok mnie przejeżdżały samochody, ale kierowcy jakby mnie nie dostrzegali. W ogóle nie zjeżdżali na środek jezdni, ani nie hamowali, by mnie wyminąć, więc sam musiałem schodzić im z drogi. W końcu potknąłem się i spadłem do rowu. Na szczęście nic poważnego mi się nie stało, więc otrzepałem się z liści i trawy i rozejrzałem dookoła. Było ciemno, ale mimo to widziałem całkiem wyraźnie. Przede mną rozciągała się wąska ścieżka, wydeptana przez grupę ludzi i prowadziła w głąb małego lasku rozciągającego się nieopodal. Nie miałem ochoty sprawdzać, dokąd tak naprawdę prowadzi, pewnie jakieś dzieciaki urządziły sobie tutaj imprezkę. Odwróciłem się więc, chcąc wdrapać się z powrotem na górę i osłupiałem. Nade mną wznosił się nasyp z ziemi wysoki na kilka metrów. Jak to się stało? Przecież przed chwilą było tu wzniesienie, na które przy odrobinie wysiłku można się było bez problemu wdrapać. Krzyknąłem na pomoc, choć i tak nie miałem nadziei, że ktoś usłyszy. Po chwili ruszyłem ścieżką w głąb lasu. Las nie był zbyt gęsty, więc bez trudu rozpoznawałem drzewa, a między nimi zwierzęta. Bałem się, że któreś może mnie zaatakować, jednak zachowywały się tak, jakby mnie nie było. Nagle usłyszałem ciche nucenie, jakiś głos, kobiecy głos, nucił smutną melodię. Podążałem za tym dźwiękiem jakiś czas, aż w końcu ucichł, a ja stałem na małej polanie oświetlanej tylko przez pełnię księżyca. Na skraju polany stała postać. Ubrana w długą, białą suknię z rozsypanymi ciemnymi włosami. Wyglądała tak nierzeczywiście, iż na moment zamknąłem oczy, gdyż myślałem, że to przywidzenie. Gdy je otworzyłem zobaczyłem jej twarz. Stała teraz tuż przede mną. Jej wielkie niebieskie oczy wpatrywały się we mnie, jej włosy były mokre, ciężkimi falami spływały na jej białą suknię, na twarzy widać było ciemne pręgi sięgające od brody do prawego oka. Nagle otworzyła usta i krzyknęła tak przeraźliwie, iż musiałem zatkać sobie uszy. Jej oczy pozostały nieruchome.

Obudziłem się zlany potem, co bardzo nie spodobało się mojej żonie, postanowiła wysłać mnie do specjalisty. Ja wiedziałem jedno, że właśnie przyśniła mi się Izabela.

W pracy wziąłem urlop, bo i tak nie skupiłbym się na niczym. Kalina zgodziła się ze mną, lecz nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak uparcie twierdzę, że za tym potrąceniem kryje się coś więcej. Wmawiała mi jedynie, że był to dla mnie zbyt duży stres i trochę odpoczynku na pewno wybije mi te bzdury z głowy. Wiedziałem, że mam tylko jednego sprzymierzeńca w osobie pani Kacperskiej. W drodze do niej wszedłem na policję spytać, czy ustalili coś więcej i czy mają jakieś informacje na temat Izabeli zamieszkałej te okolice dziesięć lat temu. W sprawie potrącenia nie dowiedzieli się niczego więcej, przeszukali teren całkiem dokładnie i jedyne, co znaleźli, to stare zdjęcie, na którym już prawie nic nie było widać, jedynie zarys jakiejś postaci w ciemnym pomieszczeniu. Moją uwagę przykuł jednak jeden szczegół, postać ta miała na sobie białe ubranie, najprawdopodobniej suknię. Serce zaczęło mi odrobinę szybciej bić, czyżby to była Izabela? Ale gdzie i kiedy zrobiono to zdjęcie? Gdy spytałem o nią, nie chcieli mi udzielić żadnych informacji, poza tym, że dziesięć lat temu cała rodzina wyprowadziła się stąd i od tamtej pory nikt tutaj o nich nie słyszał. Wchodząc do biblioteki miałem coraz większy mętlik w głowie.

– Dzień dobry pani Kacperska – przywitałem się ze starszą panią szeroko uśmiechniętą na mój widok.

– Witam Cię Marcinku, co Cię do mnie ponownie sprowadza? – spytała, lecz czułem, że dobrze wie, po co tu przyszedłem

– Pani Kacperska, jest pani jedyną osobą, która czuje i myśli tak jak ja i tylko my jesteśmy w stanie rozwiązać tę zagadkę.

– Chłopcze, ale co my możemy? Przecież policja badała kilkanaście takich przypadków, tamto miejsce zostało starannie przeszukane, co my możemy jeszcze znaleźć?

– To miejsce to wskazówka, ale mam parę szczegółów, które mogą panią zainteresować.

Opowiedziałem jej o znalezionej przez policję fotografii oraz o moich dwóch snach. Była nimi bardzo zainteresowana.

– To już coś, te sny były realne czy raczej zamazane?

– Były aż zbyt realne. Budziłem się cały mokry, w dodatku ten pierwszy śni mi się co noc i ciągle jest tak samo.

– Jedno jest pewne, mój drogi Marcinku, ten lasek skrywa w sobie tajemnicę i zarówno Izabela, jak i pies Waleckich próbują nam powiedzieć, o co chodzi.

W duchu zgadzałem się z panią Kacperską, chociaż rozum mówił mi zupełnie coś innego.

– Zadam pani teraz jej własne pytanie, co my możemy w tej sprawie zrobić? Przecież las został przeszukany i to wielokrotnie.

Liczyłem, że pani Kacperska wskaże mi kolejny trop, tego lasu miałem już dość i nie widziałem sensu tam wracać.

– Marcinku, nie widzisz tego? Przecież wszystko prowadzi właśnie tam. Każdy wypadek, fotografia, pies. Tam to się wszystko zaczęło i tam to się wszystko skończyło. Jest jednak pewien problem?

– Jaki? – spytałem zaciekawiony.

– Jeżeli nie będziemy wiedzieć, gdzie szukać, nigdy tej zagadki nie rozwiążemy.

Dopiero po wyjściu z biblioteki zrozumiałem, o co chodziło pani Kacperskiej. Faktycznie, skoro policja dokładnie przeszukała tamto miejsce to już nikt tam niczego nie znajdzie. Trzeba mieć jakąś wskazówkę, tylko gdzie jej szukać? Bibliotekarka dała mi małe zadanie, które mogło przynieść pewne wyniki. Udałem się do miejscowości obok, gdzie mieszkała Izabela, miałem się spotkać z jedyną osobą, która według pani Kacperskiej, zdołała się do niej zbliżyć.

– Dzień dobry, eee, Klaudia? – nie mogłem uwierzyć, kogo przed chwilą ujrzałem, moja koleżanka z podstawówki, która wyjechała na studia do Warszawy. Nawet nie wiedziałem, że wróciła.

– Marcin? Jak miło Cię zobaczyć. Co Cię tu sprowadza?

– Izabela Bielska – odparłem krótko, po czym zostałem gwałtownie wciągnięty do środka.

– Co jest…?

– Po co Ci to? – szeptem spytała Klaudia. – Po co drążysz ten temat?

– Czemu szepczemy? – spytałem, gdyż poczułem się jak bohater filmu sensacyjnego.

– A w sumie nie musimy, ale moja mała dopiero zasnęła, a usypianie jej zajmuje mi dużo czasu.

I tak z Bonda stałem się znowu Marcinem. Misję jednak kontynuowałem z równym zapałem. Wyjaśniłem Klaudii jak zostałem wplątany w tę dziwną i tajemniczą historię. Po wysłuchaniu mnie wyglądała na niezbyt wesołą.

– Marcin, słuchaj, dla mnie to jest bardzo trudny temat. Uwierz mi, przyjaźniłam się z nią, a ona nagle zniknęła. Myślisz, że jej nie szukałam? To była świetna dziewczyna. Nigdy nie spotkałam nikogo w tym wieku, kto miałby tak poukładane w głowie.

– To czemu zerwała kontakt ze światem? Musiała Ci coś powiedzieć albo chociaż musiałaś coś zauważyć – postanowiłem, że nie dam za wygraną, bo widziałem, że Klaudia coś wie.

– Ojej, wiadomo, że rozmawiałyśmy ze sobą i to często, ale nawet nie wiesz, jak bardzo skrytą osobą była.

– Już nie przesadzaj, powiedz wprost, chodziło o jakiegoś faceta?

– Hmm, pamiętasz ją?

– To znaczy?

– Pamiętasz, jak wyglądała?

– Aż za dobrze – przed oczami stanął mi ostatni sen – była piękna.

– Otóż to, była piękna. Taka uroda zdarza się rzadko. Niejedna modelka czy aktorka chciałaby tak wyglądać nie używając drogich kosmetyków. Dlatego faceci wprost za nią szaleli, niestety tylko Ci z przerośniętym ego próbowali szczęścia. Normalni, zwykli, czyli mili i uprzejmi, zwyczajnie myśleli, że nie mają szans. A ona naprawdę czekała na takiego chłopaka. Wiele razy przychodziła do mnie i opowiadała o dziwnych smsach, nieudanych spotkaniach itd. Nie miała niestety szczęścia w miłości.

– Ale pewnego dnia coś się zmieniło? Mam rację?

– Zgadłeś. Pamiętam to jak dziś. Przyszła do mnie cała w skowronkach, uśmiechnięta, rozpromieniona. Przez godzinę mi o nim opowiadała. Poznała go na jakimś forum, mieli wspólne zainteresowania. Codziennie ze sobą pisali.

– Wiedział jak wygląda?

– Tak, Izabela miała swoje zdjęcie na tym forum, więc każdy użytkownik ją widział. Też mnie to zastanawiało, ponieważ wielokrotnie upewniał się w rozmowach z nią, czy to zdjęcie to aby na pewno prawda.

– Izabela nie czuła w tym niczego podejrzanego?

– Też jej zwróciłam na to uwagę, nawet pokazała mi dwie rozmowy, chcąc upewnić mnie, że jest on tylko zafascynowany jej urodą. Mi się to nie podobało, ale Izabela była już w nim zakochana nawet go tak naprawdę nie znając.

– Spotkali się?

– Oczywiście, że tak. Tu nasunęła mi się kolejna wątpliwość, gdy wyznaczyli datę pierwszego spotkania, chciałam pójść z nią. Tak dla pewności. Zgadnij, jak na to zareagował.

– Nie zgodził się.

– No raczej, argumentował to tym, że jest nieśmiały i woli się spotkać tylko z nią, oczywiście w miejscu publicznym.

– I poszła?

– Jasne, była zakochana. Jej rodzice nie wiedzieli o niczym, więc nie mogli jej zabronić. Ja oczywiście też nie i tak doszło do spotkania. Nie wiem, co na nim zaszło, ale od tamtej pory z Izabelą zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

– Co masz na myśli?

– Jakby Ci to powiedzieć, zmieniła się. To już nie była ta sama słodka i dobra dziewczyna, ona stała się jakby taka mroczna, wiesz, o co mi chodzi?

– No właśnie nie za bardzo.

– Zaczęła się ubierać na czarno, mimo, że wcześniej wolała raczej jasne kolory, poza tym ładniej jej było w beżach czy bieli. Przychodziła do mnie i opowiadała o tych swoich spotkaniach, że poznała kolegów tego całego Aleksa, z którym się umówiła przez forum. Odniosłam wrażenie, że oni się zajmują czymś nielegalnym i ją w to wciągają. Ona się po prostu stała złą osobą. Nic jej nie wzruszało jak dawniej, w ogóle uważała, że przemoc to jest doskonała rozrywka.

– A mówiła Ci może, gdzie się spotykali?

– Tam, gdzie miałeś wypadek.

Zamurowało mnie. Pani Kacperska miała rację, teraz mamy wyraźny trop, ale wciąż brakuje nam paru elementów.

– Czy opowiadała Ci może, co robili na tych spotkaniach?

– Noo, hmm, niezbyt, wiesz, ja się nie chciałam w to wtrącać, później zaczęłam się jej bać.

– Kogo? Izabeli? – spytałem zdziwiony, chociaż w głowie rysował mi się już pewien scenariusz.

– Nie… ojej, naprawdę nie chcę o tym mówić. Proszę Cię, minęło dziesięć lat, prawie o tym zapomniałam, o ile da się o tym kiedykolwiek zapomnieć, daj mi już spokój.

– Klaudia, zbyt wiele rzeczy się już wydarzyło. Sama dobrze wiesz, że trzeba to rozwiązać, a wtedy wszyscy odetchniemy z ulgą. Proszę, opowiedz mi wszystko.

Spojrzała na zegarek i cicho westchnęła.

– W porządku, mamy jeszcze trochę czasu, zanim mój mąż wróci z pracy. Słuchaj uważnie i mi nie przerywaj, po raz pierwszy opowiadam tę historię, nawet mój mąż nic o tym nie wie.

Zaczęło się to oczywiście od znajomości z Aleksem. Był to dziwny chłopak, zamknięty w sobie, ale wpatrzony w Izabelę jak w boginię. Najchętniej nie opuszczałby jej nawet na chwilę. Izabela również żyć bez niego nie mogła, mogłoby się wydawać, że zwyczajna para zakochana w sobie bez pamięci. No cóż, tylko ja widziałam ich razem i tak jak Ci mówiłam, Izabela się zmieniła. Stała się wyniosła, chłodna, arogancka. Jeden jedyny raz przyprowadziła Aleksa do mnie. To spotkanie zmieniło również moje życie. Od tamtej pory zaczęłam widywać pewną zjawę. Postać wysokiej kobiety ubranej w białą suknię o czarnych pręgach na twarzy łudząco podobnej do Izabeli. Widywałam ją bardzo często, gdy wyglądałam przez okno, stała na ulicy, gdy spoglądałam w lustro, widziałam tam jej wielkie i nieruchome oczy. Zaczęłam wariować. Przez sen mówiłam o miejscu w lasku, gdy zagłębisz się w niego przy rozwidleniu ścieżki można dostrzec klapę. Trzeba ją otworzyć i tam wejść, lecz ja nigdy się nie odważyłam tam pójść. Rodzice oddali mnie pod specjalną opiekę. Spędziłam pięć lat na oddziale zamkniętym, ale …

– Ty dalej ją widzisz…

– Tak, nawet teraz siedzi… obok Ciebie i … patrzy na Ciebie… jej twarz jest tak blisko Twojej…

Zaniemówiłem, nie wiedziałem, co mam zrobić, w dodatku na policzku poczułem chłodny powiew powietrza, niczym czyiś oddech.

– Co ona robi? Mówi coś? Pokazuje coś? – wyrzucałem z siebie pytania, choć nie wiem jak zdobyłem się na wypowiedzenie czegokolwiek.

– Ona… pokazuje na podłogę i każe coś otworzyć. Zniknęła.

– Klapa w lesie. To tam to się zaczęło i tam to się skończy. Musimy tam iść.

– Marcin, dziesięć lat z tym walczę, ukrywam przed całą moją rodziną, że tak naprawdę szpital mi nie pomógł, a Ty chcesz to zniszczyć?

– Klaudia, nie rozumiesz? Ja chcę to zakończyć i Ci pomóc. Musimy tam pójść, jesteś w to tak samo uwikłana jak i ja, chociaż żadne z nas się o to nie prosiło.

– Ale ja nie mogę tam pójść, co na to mój mąż? Mam małe dziecko.

– Pójdziemy wieczorem, powiesz, że wychodzisz na spotkanie z przyjaciółką ze szkolnej ławki, mąż na pewno Cię puści.

– No nie wiem…

– Klaudia, weź się w garść. Zrobimy to dzisiaj wieczorem, choć nie ukrywam, że wolałbym tam pójść za dnia, ale jeśli to jest pod ziemią, to dzień czy noc nie robią nam różnicy. Zadzwonię do Ciebie później i ustalimy szczegóły.

Gdy wyszedłem na zewnątrz i wracałem do domu, wszystko zaczęło mi się już układać w głowie. Czułem, że dziś odkryję prawdę i zakończę tę całą historię. Po drodze wszedłem do pani Kacperskiej i wszystko dokładnie jej opowiedziałem. Była tak samo wstrząśnięta jak ja, przede wszystkim losem biednej Klaudii. Mimo swojego podeszłego wieku postanowiła pójść tam razem z nami. Stwierdziła, że to jej obowiązek. Poza tym gminny kronikarz musi być na miejscu. Wobec takich argumentów, a przede wszystkim takiej osobowości, nie mogłem się sprzeciwić. W ten sposób przystępuję do ostatniej części mojego opowiadania.

Wyruszyliśmy o 20. Było już ciemno, więc wziąłem ze sobą latarki. Klaudii i pani Kacperskiej wręczyłem również po nożu myśliwskim, ponieważ tak naprawdę żadne z nas nie wiedziało, co nas tam czeka. Zaparkowałem samochód dokładnie w tym samym miejscu, w którym całkiem niedawno stałem z włączonymi światłami awaryjnymi. Powoli zeszliśmy w dół. Święcąc latarkami odnaleźliśmy po chwili wąską ścieżkę prowadzącą do lasu. Po paru minutach wolnego marszu znaleźliśmy się w lesie, przy rozwidleniu ścieżki. Gdy weszliśmy do lasu, ogarnęła nas nieprzyjemna cisza. Wszyscy mieliśmy wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Gdy spojrzałem w bok, niemal podskoczyłem, zobaczyłem przez ułamek sekundy kilka osób stojących za drzewami i przyglądających się nam. Gdy poświeciłem latarką, nie ujrzałem tam już nikogo. Moim towarzyszkom nie ujawniłem, co mnie tak wystraszyło. Zajęliśmy się szukaniem klapy. Po jakimś kwadransie znaleźliśmy miejsce pokryte mchem, lecz sprawiające wrażenie, jakby ktoś tam kiedyś kopał. Niestety nie miałem ze sobą łopaty, więc zacząłem rękoma odgarniać mech i ziemię. Okazało się, że mech był tak naprawdę przykrywką, bo po chwili poczułem drewno oraz metalowy uchwyt. Gdy odgarnąłem już całą ziemię, zobaczyliśmy drewnianą klapę. Spoglądając na Klaudię i panią Kacperską, które miały identyczną, wystraszoną minę, pociągnąłem za uchwyt. Klapa bez trudu się otworzyła, więc poświeciłem latarką w jej głąb. Zobaczyliśmy schodki prowadzące w dół, a na dole podłogę. Poza tym nic już nie było można dojrzeć, nie pozostawało nam więc nic innego, jak zejść tam i się rozejrzeć. Oczywiście poszedłem jako pierwszy, było bardzo stromo, Klaudia świeciła mi z góry latarką, a ja w jednej ręce trzymałem nóż na wypadek, gdyby ktoś lub coś mnie zaatakowało. Choć za bardzo nie wierzyłem, czy nóż mógłby mi w tej sytuacji w ogóle pomóc. Bałem się o panią Kacperską, czy da sobie radę na stromych schodach, ale poradziła sobie świetnie. Osoba z takim uporem jest w stanie pokonać wiele przeszkód. Klaudii również udało się zejść bez większych problemów. Pomieszczenie, do którego zeszliśmy, okazało się korytarzem wiodącym do ogromnych, metalowych drzwi. Zapach, jaki unosił się w powietrzu, nie należał do najprzyjemniejszych. Pomyślałem o psującym się mięsie i momentalnie zamarło mi serce na myśl, o czym to może świadczyć. Coraz wolniej szliśmy w stronę drzwi, niemal słyszałem bicie naszych serc. Zastanawiałem się, czy będziemy w stanie je otworzyć, ale gdy wspólnie popchnęliśmy je, ustąpiły. W pierwszej chwili zaduch, jaki doleciał do nas, sprawił, że nie byliśmy w stanie tam wejść. Klaudia zwymiotowała. Dopiero po chwili przyzwyczailiśmy się na tyle, by móc przekroczyć próg. Każde z nas zasłaniało przy tym nos, czym się dało. Znaleźliśmy się w pomieszczeniu o kształcie koła, na środku znajdowała się ogromna, kamienna płyta przypominająca kwadratowy ołtarz. Było ciemno, lecz gdy tylko znaleźliśmy się blisko ołtarza, zapłonęły świece oświetlając ogromne pomieszczenie. Klaudia krzyknęła i wbiła wzrok w ołtarz. Bełkotała jedynie imię Izabela. Po chwili na ołtarzu faktycznie pojawiła się Izabela, ale nie przypominała postaci z mojego snu. Była ubrana w czarną, długą suknię. Jej włosy były mokre, lepiły się do siebie, natomiast ręce były umazane krwią. Wpatrywała się w nas przez dłuższą chwilę, po czym zaczęła się zbliżać w naszą stronę. Wyglądała, jak obłąkana. Cała nasza trójka ze strachu cofała się pod ścianę, a Izabela zaczęła się śmiać. Przerażająco, nieludzko. Śmiała się i śmiała, a my staliśmy już pod ścianą. Nagle poczułem na plecach coś jakby drapanie, potem ktoś objął mnie w pasie. Odwróciłem głowę i zobaczyłem obślizgłą rękę wystającą ze ściany i potwornie wykrzywioną twarz na wysokości mojej głowy. Z ust wystawał długi język chcący mnie dotknąć, zacząłem się wyrywać. W podobnej sytuacji znalazły się Klaudia i pani Kacperska. Izabela widząc to śmiała się jeszcze głośniej, lecz nagle przestała i rozkazała dziwnym stworom, by nas puściły. Czym prędzej odsunęliśmy się od ściany.

– Kogo ja widzę? Moja droga przyjaciółka Klaudia. Jak tam było w wariatkowie? Czemu Cię wypuścili? Czyżby nikt Cię już nie odwiedzał? Widzę, że masz towarzystwo. Bibliotekarka, wścibska jak zawsze, więc nic dziwnego, że i tu przyszła. Lecz Ciebie, słodki chłopczyku, nie kojarzę. Chociaż czekaj, czekaj, jeden z Twoich kolegów próbował mnie poderwać. Ehh, przyjemnie było patrzeć jak podkula ogon i ucieka. Bardzo dobrze, że przyszliście, odkąd mojego Aleksa już nie ma, strasznie mi się nudzi.

– Co Ty tu robisz? O co tu w ogóle chodzi? – odważyłem się w końcu coś powiedzieć, bo przecież nie przyszliśmy tutaj, by sobie popatrzeć, ale by położyć temu wszystkiemu kres.

– Chcecie poznać moją historię? W sumie, co mi szkodzi ją opowiedzieć i tak później się z Wami zabawię tak jak z Waszymi poprzednikami.

– Jacy poprzednicy? O co w tym wszystkim chodzi? – kompletnie niczego nie rozumiałem, ale nie podobało mi się to. Chciałem uciec stamtąd, wyprowadzić się jak najdalej i żyć normalnie.

– To sekta! Oni mordują ludzi dla jakichś rytuałów! Oni torturują niewinnych ludzi! – krzyczała Klaudia patrząc prosto w zimne oczy Izabeli.

– Sekta to za mało powiedziane, skarbie, my czerpiemy siłę z życia innych, stajemy się nieśmiertelni, wiecznie młodzi! Spójrzcie na te ściany, te ściany powstały z naszych ofiar!

W tym momencie ze ścian zaczęły wyłazić setki rąk i głów chcących nam się przyjrzeć, chcących nas chwycić albo tak jak i my wydostać się stamtąd. Pokój sprawiał wrażenie jakby drżał.

– Wszystko zapoczątkował Aleks, gdy pewnej nocy przejeżdżając nieopodal razem z kolegami złapali dziewczynę i zabrali ją do lasu, gdzie dosyć ostro się z nią zabawili, a potem zabili. Aleks poczuł wtedy ogromną siłę, jakiej nigdy dotąd nie czuł, postanowił to kontynuować. Zwołał tajne bractwo, które zbudowało tę siedzibę, na miejscu pierwszego mordu. Wierzyli oni jednak, że największą moc można osiągnąć dopiero wtedy, gdy ofiara sama stanie się oprawcą. Aleks długo szukał idealnej kandydatki i w końcu zobaczył mnie, łudząco podobną do pierwszej ofiary. Siłą zaciągnął mnie w to miejsce i razem ze swoimi kolegami postąpili ze mną identycznie jak z nią. Z jedną różnicą, mnie nie zabili. Przez tydzień leżałam na tym ołtarzu walcząc ze śmiercią i jednocześnie się umacniając. Udało mi się, pierwsze, co zrobiłam, to zemściłam się na bractwie. Nie potrzebowałam już ich, mogłam sama spokojnie kontynuować ich dzieło. Jeden Aleks mi uciekł, ale mam czas, jeszcze go dopadnę. Martwi mnie niestety jedno, Twoje wizje Klaudio. Widzisz postać bardzo podobną do mnie, a wiesz, kto to jest?

– Pierwsza ofiara.

– Bardzo dobrze, zawsze byłaś bystra. A wiesz, dlaczego akurat ją widzisz?

– Nie wiem, ale zastanawia mnie też, dlaczego ja ją widzę?

– Dobre pytanie. Po pierwsze jak już wspomniałam to pierwsza ofiara, która została zabita w lesie, dokładnie w miejscu gdzie znajduje się klapa wejściowa. Dlatego nie została uwięziona tu w środku jak pozostali, lecz jest wolna. Dlatego pozoruje te wszystkie potrącenia, by w końcu ktoś znalazł to miejsce – tu spojrzała na mnie – niczym ten mój głupi pies, którego dałam Waleckim. Cały czas za mną łaził i skomlał albo wył po nocach, gdy my bawiliśmy się tu w najlepsze. W końcu wepchnęliśmy go pod samochód. Jeżeli chodzi o Twoje pytanie, to przyznaję, że jest ono również dla mnie zagadką. Być może dlatego, że tylko Ty wiedziałaś o Aleksie i nie dałaś się nam namówić na dołączenie do nas.

Spojrzałem na Klaudię i zobaczyłem, że delikatnie potakuje głową patrząc gdzieś na prawo od Izabeli. Uświadomiłem sobie, że Klaudia znowu widzi tę kobietę. Po wszystkim opowiedziała nam dokładnie, co widziała. Zjawa wykonywała gest jakby podcinała sobie gardło i wskazywała na kieszeń Klaudii. Tam właśnie Klaudia miała nóż. Gdy dziewczyna przytaknęła, iż zrozumiała wskazówkę, wszystkie świece zgasły, a reszta ofiar zaczęła znowu ruszać rękoma i głowami wyjąc przy tym przeciągle. Razem z panią Kacperską nie wiedzieliśmy, co się dzieje, usłyszeliśmy jedynie wrzask kobiety. Nie wiedzieliśmy, czy to Klaudia czy Izabela. Po chwili wszystko ucichło, świece znowu się zapaliły. Na ołtarzu leżała Izabela, z jej gardła ciekła krew. Klaudia stała obok trzymając zakrwawiony nóż i ciężko oddychając. Patrzyła w górę i uśmiechała się, po czym zaczęła machać. Nagle ze ścian zaczęły wzbijać się w stronę drzwi ogromne cienie i jeden po drugim opuszczały salę. Liczba rąk w ścianach zaczęła maleć, aż w końcu zostały już tylko zwykłe mury.

Policja nie chciała uwierzyć, że Izabelę zabił tak naprawdę duch rękoma Klaudii, po przeszukaniu kryjówki sekty znaleźli szkielety 297 ofiar. Po tym odkryciu śledztwo umorzono, a winą za wszystkie morderstwa została obciążona Izabela. Klaudia przestała widywać tajemniczą postać, żyjąc wreszcie tylko swoim życiem.

Koniec

Komentarze

 

Słońce delikatnie przebijało się przez korony wysokich drzew, dając wszystkim uczucie spokoju i wewnętrznej siły.

– bohater jest sam w lesie, o jakich "wszystkich" tu mowa?

 

Nie opowiedziałem o nim Kalinie, ponieważ po pierwsze by mnie wyśmiała

– Wcześniej jest bardzo wspierająca, to "wyśmianie" jakoś do niej nie pasuje…

 

W pracy wziąłem urlop, bo i tak nie skupiłbym się na niczym

– Może lepiej brzmiałoby "nie byłbym w stanie skupić się na niczym"

 

Też jej zwróciłam na to uwagę, nawet pokazała mi dwie rozmowy, chcąc upewnić mnie, że jest on tylko zafascynowany jej urodą.

– Czy chodziło o to, że jest nie tylko zafascynowany jej urodą?

 

 

Tak, nawet teraz siedzi… obok Ciebie i … patrzy na Ciebie… jej twarz jest tak blisko Twojej…

– Super, przeszły mnie ciarki!!

 

Teksty dialogów w końcowej scenie nie przystają momentami do strasznej sytuacji w której znaleźli się bohaterowie, za dużo tu ozdobników, a za mało emocji, przerażenia. Np. ten:

– Nie wiem, ale zastanawia mnie też, dlaczego ja ją widzę?

 

Generalnie czytało się bardzo przyjemnie, fabuła ciekawie się rozwija, wątki wychodzą jeden z drugiego. Ma się ochotę dowiedzieć, o co w tym wszytskim chodzi. Tylko końcówka jest moim zdaniem nierówna, nie przekonała mnie. Dialogi tam wyglądają, jakby rozmowa toczyła się przy herbacie. I zbyt szybko jest po wszystkim.

Pozdrowienia!

 

www.popetersburgu.pl

Dziękuję za niezwykle rzeczową opinię. Tego mi było trzeba. Oczywiście, że powinien być zafascynowany nie tylko jej urodą, inaczej ich relacja nie mogłaby się rozwinąć.

Nad końcówką faktycznie muszę jeszcze popracować, zdecydowanie przyda się tu więcej emocji i grozy.

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!

Niestety, nie porwało.

Z ogromną rezerwą podchodzę do opisanej historii, bo jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć, aby takie wypadki, mogłyby dziać się we współczesnej rzeczywistości. Mogę dać wiarę istnieniu sekty, przyjmuję do wiadomości porywanie ludzi, ale nie uwierzę, że nikt nie szukał blisko trzystu zaginionych osób.

Mało wiarygodne wydaje mi się „śledztwo” Marcina, wszystko mu idzie jak z płatka – jedna rozmowa, druga rozmowa i już ma niemal rozwiązanie zagadki. Wychodzi na to, że policjanci to idioci, zupełnie niezainteresowani osobliwą sprawą. Nie przemawia też do mnie sposób, w jaki pierwsza ofiara starała się zwrócić uwagę na miejsce zbrodni.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Lekturę utrudniają liczne błędy i usterki, zwłaszcza źle zapisane dialogi, nadmiar zaimków i nie najlepsza interpunkcja.

Mam nadzieję, Białepióro, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się ciekawsze i będą znacznie lepiej napisane. :)

 

gdy wraca o 18 z pracy. ―> …gdy wraca o osiemnastej z pracy.

Liczebniki zapisujemy słownie. Ten błąd pojawia się wielokrotnie.

 

za­bie­ra­nie wol­ne­go czasu, zmę­cze­nie, a z dru­giej do­dat­ko­we pie­nią­dze, które za­wsze się przy­da­dzą. Byłem strasz­nie zmę­czo­ny… ―> Powtórzenie.

 

Nagle coś mi się mi­gnę­ło na po­bo­czu… ―> Nagle coś mi mi­gnę­ło na po­bo­czu

 

I nagle … po­czu­łem ude­rze­nie… ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Wyjdź, zo­bacz, co się stało, szyb­ko! – myśli krą­ży­ły mi po gło­wie, ale nogi od­ma­wia­ły po­słu­szeń­stwa.

No szyb­ko, idź! ―> Wyjdź, zo­bacz, co się stało, szyb­ko! – myśli krą­ży­ły mi po gło­wie, ale nogi od­ma­wia­ły po­słu­szeń­stwa. No szyb­ko, idź!

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Re­flek­to­ry wy­raź­nie oświe­tla­ły jezd­nię, ale ni­g­dzie nie było naj­mniej­sze­go śladu wy­pad­ku czy cho­ciaż­by strzę­pu ubra­nia. Nic. A prze­cież wy­raź­nie wi­dzia­łem… ―> Powtórzenie.

 

można już stam­tąd nie wyjść, nie mó­wiąc już o tym… ―> Jak wyżej.

 

prze­cież ten ktoś jest ranny. Nie chcia­łem my­śleć, że ten ktoś już… ―> Jak wyżej.

 

Do­brze, że nie było wtedy śnie­gu, cięż­ko by się było stam­tąd wy­do­stać. ―> Do­brze, że nie było wtedy śnie­gu, trudno by się było stam­tąd wy­do­stać.

 

– Spo­koj­nie, zaraz bę­dzie po­li­cja, czy Panu nic się nie stało? ―> – Spo­koj­nie, zaraz bę­dzie po­li­cja, czy panu nic się nie stało?

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się wielokrotnie.

 

– Szu­kaj­cie tej osoby, ze mną jest wszyst­ko ok – pró­bo­wa­łem tłu­ma­czyć im, żeby zo­sta­wi­li mnie w spo­ko­ju, ale upar­cie do­ty­ka­li mojej głowy… ―> Nadmiar zaimków.

 

Mimo za­pew­nień po­li­cji o po­in­for­mo­wa­niu mnie o wszyst­kim… ―> Raczej: Mimo za­pew­nień po­li­cji, że poinformują mnie o wszyst­kim

 

nie chcia­łem stam­tąd od­jeż­dżać. Chcia­łem zo­stać i pomóc w po­szu­ki­wa­niach. Ra­tow­ni­cy chcie­li mnie… ―> Powtórzenia.

 

– Cześć skar­bie, ja ja się tro­chę spóź­nię – mia­łem pro­ble­my z za­pa­no­wa­niem nad swoim gło­sem. ―> – Cześć skar­bie, ja ja się tro­chę spóź­nię.Mia­łem pro­ble­my z za­pa­no­wa­niem nad swoim gło­sem.

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

– Hej kotku, co się stało? Znowu przy­trzy­ma­li Cię w pracy? ―> – Hej, kotku, co się stało? Znowu przy­trzy­ma­li cię w pracy?

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się wielokrotnie.

 

Niby roz­mo­wa o ni­czym, ale jej głos spra­wił, że mo­głem z po­wro­tem wsiąść do sa­mo­cho­du… ―> Ze zdania wynika, że to rozmowa miała głos i uspokoiła bohatera.

 

ide­al­nie pa­so­wa­ło do czło­wie­ka. Nawet opar­łem się w tym miej­scu o sa­mo­chód, by spraw­dzić, czy kształt pa­su­je do ludz­kiej syl­wet­ki. Pa­so­wał ide­al­nie. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

dając wszyst­kim uczu­cie spo­ko­ju i we­wnętrz­nej siły. ―> Wszystkim, czyli komu? Bohater nie wspomniał, że śnili mu się jacyś wszyscy.

 

Naj­gor­sze było to, że ten sen miał na­wie­dzać mnie każ­dej nocy. ―> Skąd bohater wiedział, że sen będzie go nawiedzać?

 

Rano obu­dzi­łem się już z pew­nym pla­nem w gło­wie. ―> Ułożył plan we śnie?

 

w du­żych, okrą­głych oku­la­rach z czar­ny­mi opraw­ka­mi… ―> …w du­żych, okrą­głych oku­la­rach w czar­nej opraw­ce

Okulary mają jedną oprawkę.

 

Pani Kac­per­ska była bar­dzo do­brym słu­cha­czem. ―> Piszesz o kobiecie, więc: Pani Kac­per­ska była bar­dzo do­brą słu­cha­czką.

 

prze­sta­wa­łem ro­zu­mieć i tra­ci­łem na­dzie­ję, że uda jej się wy­ja­śnić mi swój tok my­śle­nia. ―> nadmiar zaimków.

Może: …prze­sta­wa­łem ją ro­zu­mieć i tra­ci­łem na­dzie­ję, że zdoła wy­ja­śnić swój tok my­śle­nia.

 

Wow, za­brzmia­ło to dziw­nie. ―> Łał, za­brzmia­ło to dziw­nie.

Przecież Marcin mówi po polsku.

 

Wow, myśli Pani o za­bój­stwie? ―> Łał, myśli pani o za­bój­stwie?

 

włosy spły­wa­ją­ce gru­by­mi fa­la­mi po jej smu­kłych ple­cach… ―> Zbędny zaimek – czy jej włosy mogły spływać po cudzych plecach?

 

oczy – ogrom­ne, oto­czo­ne ciem­ną kre­ską gę­stych rzęs o cu­dow­nym i rzad­ko spo­ty­ka­nym ko­lo­rze czy­ste­go błę­ki­tu. ―> Czy dobrze rozumiem, że dziewczyna miała błękitne rzęsy? Jeśli tak, to istotnie, rzadki to przypadek.

 

Za­wsze skrom­nie ubra­na, z resz­tą przy ta­kiej uro­dzie… ―> Za­wsze skrom­nie ubra­na, zresz­tą przy ta­kiej uro­dzie

 

Przede mną roz­cią­ga­ła się wąska ścież­ka, wy­dep­ta­na przez grupę ludzi i pro­wa­dzi­ła w głąb ma­łe­go lasku roz­cią­ga­ją­ce­go się nie­opo­dal. Nie mia­łem ocho­ty spraw­dzać, dokąd tak na­praw­dę pro­wa­dzi… ―> Powtórzenia.

 

Nagle usły­sza­łem ciche nu­ce­nie, jakiś głos, ko­bie­cy głos, nucił smut­ną me­lo­dię. ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

oświe­tla­nej tylko przez peł­nię księ­ży­ca. ―> Raczej: …oświe­tla­nej tylko przez księ­ży­c w pełni.

 

Ubra­na w długą, białą suk­nię z roz­sy­pa­ny­mi ciem­ny­mi wło­sa­mi. ―> Czy dobrze rozumiem, że biała suknia miała rozsypane włosy?

 

Gdy je otwo­rzy­łem zo­ba­czy­łem jej twarz. Stała teraz tuż przede mną. Jej wiel­kie nie­bie­skie oczy wpa­try­wa­ły się we mnie, jej włosy były mokre, cięż­ki­mi fa­la­mi spły­wa­ły na jej białą… ―> Kolejny przykład zaimkozy.

 

na temat Iza­be­li za­miesz­ka­łej te oko­li­ce dzie­sięć lat temu. ―> …na temat Iza­be­li, mieszkającej  w tej oko­li­cy dzie­sięć lat temu.

 

opo­wia­da­ła o dziw­nych smsach… ―> …opo­wia­da­ła o dziw­nych esemesach/ SMS-ach

 

ale Iza­be­la była już w nim za­ko­cha­na nawet go tak na­praw­dę nie zna­jąc. ―> Kłóci mi się to z tym, co Klaudia mówiła o Izabeli kilka zdań wcześniej: Nigdy nie spotkałam nikogo w tym wieku, kto miałby tak poukładane w głowie.

 

Jakby Ci to po­wie­dzieć… ―> Jak by ci to po­wie­dzieć

 

Spę­dzi­łam pięć lat na od­dzia­le za­mknię­tym, ale … ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

sie­dzi… obok Cie­bie i … pa­trzy… ―> Jak wyżej.

 

– Pój­dzie­my wie­czo­rem, po­wiesz, że wy­cho­dzisz na spo­tka­nie z przy­ja­ciół­ką ze szkol­nej ławki, mąż na pewno Cię puści. ―> Czy naprawdę Klaudia musiała tłumaczyć się mężowi, że chce dokądś wyjść i musiała mieć na to jego zgodę?

 

Zrobimy to dzisiaj wieczorem, choć nie ukrywam, że wolałbym tam pójść za dnia, ale jeśli to jest pod ziemią, to dzień czy noc nie robią nam różnicy. ―> Nie mogę się z tym zgodzić – skoro musieli najpierw odszukać klapę, łatwiej byłoby to zrobić w dzień.

 

Klapa bez trudu się otwo­rzy­ła, więc po­świe­ci­łem la­tar­ką w jej głąb. ―> Poświecił latarką w głąb klapy??? Czy aby na pewno?

 

udało się zejść bez więk­szych pro­ble­mów. Po­miesz­cze­nie, do któ­re­go ze­szli­śmy… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

bę­dzie­my w sta­nie je otwo­rzyć, ale gdy wspól­nie po­pchnę­li­śmy je, ustą­pi­ły. W pierw­szej chwi­li za­duch, jaki do­le­ciał do nas, spra­wił, że nie by­li­śmy w sta­nie tam wejść. ―> Powtórzenie. Czy oba zaimki są konieczne?

 

Była ubra­na w czar­ną, długą suk­nię. Jej włosy były mokre, le­pi­ły się do sie­bie, na­to­miast ręce były uma­za­ne krwią. ―> Lekka byłoza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaczyna się interesująco, ale dość szybko opko zaczęło mnie nużyć. Jest zwyczajnie przegadane. Nie rozumiem przemiany Izy. Poza tym dziewczyna poszła na spotkanie z facetem, nie było jej przez tydzień i nikt nie zwrócił na to uwagi, nie zawiadomił policji, nie szukał jej? Zgadzam się z Reg, śledztwo za łatwo Marcinowi idzie, ma pomoc ze strony ducha pierwszej ofiary, ale niec poza tym. To że policja nie zainteresowała się głębiej tajemniczymi wypadkami, skoro miała dowody na to, że faktycznie się zdarzały (wgniecenia w aucie). W zabójczego ducha też by nie uwierzyli, a Klaudia poszłaby siedzieć za zabójstwo.

Pomysł jest, ale wymaga dopracowania. Myślałaś może o becie? Co to jest, dowiesz się tutaj.

I jeszcze poradnik przetrwania na portalu.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka