Zdarzyło się to (a jeśli nie zdarzyło – na pewno mogło) całkiem niedawno. W sieci, na jednej ze stron tłumnie odwiedzanych głównie przez chłopców od czternastego do czterdziestego roku życia (dane dostępne dla administratora). Pierwszy Facet TO napisał. TO nie spodobało się Drugiemu Facetowi i dobitnie dał temu wyraz. Pierwszy nie pozostał dłużny i konflikt eskalował z komentarza na komentarz, aż do kulminacji podyktowanej wzburzonymi emocjami. Mianowicie ten Pierwszy w niewyszukanych słowach wjechał Drugiemu na matkę.
Niestety cała historia zdarzyła się w największym serwisie społecznościowym na oczach sporej widowni, więc ten Drugi poczuł, że nie może tego tak zostawić. Publicznie zaproponował Pierwszemu załatwienie sprawy „po męsku”, na gołe pięści oraz klaty. Było to jednak na tyle problematyczne, że winny zniewagi od paru lat mieszkał na emigracji na Wyspie (nie tej, o której myślicie), a ten drugi pozostawał w Kraju (tym, o którym myślicie). Drugi bez zastanowienia napisał, że dla niego to „nie problem”, bo i tak go „znajdzie” i „roxjebie” (pisownia oryginalna).
Słowo się rzekło. Ludzie widzieli. Hojnie rozdzielali lajki i wściekłe buźki. Stukali w klawiatury, wyrażali oburzenie. Zagrzewali Drugiego do rozwiązania kwestii, dawali dobre rady i zapewniali, że „oni na jego miejscu”. Tymczasem on wyłączył komputer i zwyczajnie pojechał z matką, która o niczym nie miała pojęcia, na zakupy do dużego marketu w sąsiedniej miejscowości powiatowej. Gdy po kilku godzinach włączył komputer, przeraził się cyframi wskazywanymi przez liczniki w prawym-górnym rogu ekranu. Temat zupełnie wymknął się spod kontroli i jak się okazało, zataczał coraz szersze kręgi. W skrzynce były prywatne wiadomości od kilku firm, pragnących „wyrazić poparcie” i w miarę możliwości wspomóc Drugiego w jego vendetcie.
Kilka wiadomości, maili i telefonów później, odbyło się spotkanie. Poczyniono ustalenie i w krótkim czasie na jednym z crowd-foundingowych serwisów pojawiła się zbiórka pieniędzy. Celem był kosztujący kilka tysięcy złotych bilet na samolot na Wyspę, gdzie ten Pierwszy oczekiwał słusznego łomotu. Strona zbiórki okraszona została profesjonalnie wykonanym materiałem wideo. Tutaj wsparcia udzielili dobre chłopaki z firmy produkującej odżywki dla sportowców, głównego sponsora zbiórki. Na krótkim filmie Drugi, siedząc na oparciu osiedlowej ławki, objaśnia kim jest, jaka kieruje nim motywacja, na co potrzebuje pieniędzy, oraz jakie widowisko zobaczą wspierający za swoją wpłatę. Motyw zemsty na jakimś podłym tchórzu, który myśli, że kryjąc się za Wielką Wodą może bezkarnie obrażać matkę dobrego chłopaczyny, okazał się niezwykle nośny. Reklamodawcy walili drzwiami i oknami, a pakiety sponsorskie rozeszły się na pniu. Na oficjalnej stronie (tym razem pomogli dobre chłopaki od patriotycznej odzieży) co rusz pojawiały się nowe informacje i krótkie filmy, na których obleczony w koszulki sponsorów Drugi ćwiczył ciosy pod okiem trenerów w szkole sztuk walki, która wykupiła pakiet sponsorski opiewający na największą sumę. Silne emocje, które odczuwał rzucając wyzwanie, już dawno zdążyły mu wywietrzeć i grożąc temu Pierwszemu na promocyjnych filmach często nie wypadał autentycznie. Trzeba było powtarzać ujęcia po parę razy, zanim efekt zadowalał reżysera i materiał nadawał się do pokazania ludziom. Dawno przestało mu się to wszystko podobać, ale niewiele mógł zrobić. Sam podpisał podsunięte pod nos umowy. A tymczasem pieniądze, które spływały na konto od dobrych chłopaków z całego świata, przyćmiły wszelkie wyobrażenia. Zdążyły dwa razy przekręcić licznik w ciągu kilku pierwszych dni zbiórki, ale i tak nie miał do nich żadnych praw. Dobre chłopaki od odżywek mieli dobrych prawników, dobrze znali się z chłopakami od odzieży dla patriotów (i tymi ze szkoły sztuk walki) i umowa była skonstruowana jak należy. Druga sprawa, że nie czytał jej zbyt dokładnie. Podpisał ją na stoliku w knajpie, do której go zaprosili, żeby obgadać szczegóły (stawiali shoty).
Ja też tej umowy nie czytałem, ale z pewnego źródła wiem, że pomysłodawcy i mecenasi w razie powodzenia projektu zapewniali przelot w obie strony, pokrycie kosztów postępowania wizowego i obsługę promocyjną, a cała reszta zebranych funduszy należała się im. Z kolei nasz Bohater (znudziło mi się nazywanie go Drugim, poza tym przeistoczył się przecież w herosa słusznej sprawy) też miał zobowiązania: musiał odbyć podróż i dać temu frajerowi wycisk przed kamerą. Chłopaki od patriotycznej odzieży postanowili wysłać z nim swojego człowieka – doświadczonego operatora kamery. Miał uwiecznić długo wyczekiwaną victorię (Bohater miał występować w ich koszulce z Janem III Sobieskim) i zatroszczyć się o relację na żywo na stronie projektu, kiedy tamten będzie miał zajęte ręce. Koszty były więc dwa razy wyższe, bo lecieć miały dwie osoby.
Po niedługim czasie Bohater był gotowy. Urósł na odżywkach sponsorów (tak naprawdę ładowali w niego inne specyfiki, żeby szybciej osiągnąć pożądane efekty). Patriotyczne koszulki bardzo ciasno opinały jego napęczniałe mięśnie. Ruchy, które prezentował na treningach szkoły sztuk walki były w rzeczywistości jeszcze dalekie od ideału, ale podsumowujący przygotowania film był odpowiednio zmontowany i wrażenie było wcale niezłe. Obraz wieńczył bardzo wymowny gest. Palec skierowany w stronę kamery. – Idę po ciebie, frajerze.
Trochę to trwało, zanim wszystko było gotowe, ale przez cały czas umiejętnie dozowano napięcie i entuzjazm fanów nie słabł ani na chwilę. W końcu obute w adidasy stopy Bohatera stanęły na gruncie Wyspy. Podróż samolotem, przesiadki i zmiana czasu solidnie dawały się we znaki, ale spięli się wraz z operatorem i nagrali na lotnisku krótki materiał, który na żywo, w streamingu, pojawił się na głównej stronie projektu. Czekała ich jeszcze kilkugodzinna podróż autobusem do miejscowości, w której żył sprawca całej historii z matką. Dokładny adres zamieszkania ustalili na podstawie zdjęć, które zamieszczał na swoim profilu w mediach społecznościowych. Fani zaangażowali się w poszukiwania i odnaleźli jego dom z łatwością z pomocą googlowskich map. Jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem, Bohater i kamerzysta przybyli na miejsce. Rozpytali kilku sąsiadów (operator oprócz umiejętności zdobytych w łódzkiej filmówce znał również angielski) i ustalili, że Frajer powinien niedługo wracać z pracy. Zajęli pozycję pod bramą i czekali. Operator okiem znawcy ustalał optymalne ustawienie uwzględniając promienie słońca i wiele innych czynników, o których człowiek nie znający się na rzeczy nawet by nie pomyślał. Robił to w ciszy i skupieniu, chociaż czuł narastające napięcie. Jeśli kamerzysta się denerwował, to Bohater tym bardziej. Dotarło do niego, że kiedy jego partner włączy kamerę, wszystko co powie i zrobi pojawi się na żywo na ekranach milionów komputerów na całym świecie i ta myśl powoli zaczynała go zjadać od wewnątrz. Poza tym robiło się już zimno, a umowa jasno określała, że łomot ma się odbyć w tym podkoszulku z Sobieskim. Frajer mógł pojawić się lada chwila – nie byłoby czasu na przebieranki. Czas mijał i Bohater coraz bardziej trząsł się z zimna i zdenerwowania. Jedna z sąsiadek wyszła przed dom z herbatą i plackiem. Z początku nie chcieli, ale miała taką zatroskaną minę… Zjedli. Okruszki pozostały przy krawężniku. Minuty dłużyły się w nieskończoność.
– Idzie… – Głos operatora gwałtownie wyrwał Bohatera ze stuporu, nagły przypływ adrenaliny omal nie zwalił go z nóg gdy zrywał się z krawężnika. Przyjął pozycję. Szeroko rozstawione nogi w dresie lekko trzęsły się w kolanach. Ciasto, które zjadł pół godziny temu nagle zachciało na zewnątrz, wszystko jedno którędy. Operator drżącymi rękami majstrował przy sprzęcie. Frajer niespiesznie się zbliżał. Boże, ile to trwało!
Stanęli naprzeciw siebie. Operator filmował z optymalnej pozycji – przeciwników oświetlały ostatnie promienie zachodzącego słońca. W tle stary samochód, wąski pasek trawy, okrągły śmietnik, pośrodku czysta betonowa przestrzeń, którą za chwilę miała uwalać krew. Kadr przypominał tło z jakiegoś starego mordobicia na Amigę. Inicjatywa należał do Bohatera w koszulce z królem Sobieskim.
– No i co, poznajesz mnie frajerze? – Nie zabrzmiało to przekonująco, głos drżał. Drżała właściwie cała postać. Fizjologia zdecydowanie nie była w tym momencie po jego stronie. – Zaraz zobaczymy…
W tym momencie otrzymał mocny cios w twarz. Kiedy zachwiał się i lekko cofnął, poczuł kolejne uderzenie z boku kolana. Bezradnie zamachał rękami, stracił równowagę i kolejne popchnięcie posłało go na beton. Ostatnie, co zapamiętał, to but zbliżający się do jego twarzy z prędkością naddźwiękową. Potem była ciemność. Operator stał (a miliony ludzi przed komputerami siedziało) z rozdziawionymi ustami. Kamera pracowała. Jeden facet stał i spoglądał prosto w jej szklane oko, na ziemi leżał drugi w zakrwawionej koszulce z Sobieskim.
– Ooo ty kurwiuuu! – krzyknął operator za nowym bohaterem milionów oddalającym się niespiesznie w stronę swojej klatki schodowej.
– Twoja stara.
Drzwi się zatrzasnęły.
Sankt-Petersburg,
26.12.2017