- Opowiadanie: maciekzolnowski - Zakochany w pokoju dziko

Zakochany w pokoju dziko

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zakochany w pokoju dziko

W narożu sypialni na Brochowie stoi czarne, rozbebeszone cielsko łóżka, które kusi milionem snów słodkich jak nocna kochanka, czarne, rozbebeszone cielsko łóżka, które nie jest świadome tego, że jest wyspą. Nieopodal tego łóżka rozciąga się gładka tafla oceaniczna podłogi, wyłożona połyskującymi kaflami w kolorze czarnym jak Czarny Ląd, zaś w rogu przy oknie przycupnął cichy zakątek stoliczka. To idylliczne ustronie pełne wdzięku i uroku aż w oczy kłuje niezwykłą bielą komfortowego blatu-oparcia. Powabu i artystycznego rozdygotania niepozbawiony jest też fotelik z owym stoliczkiem sparowany, złączony węzłem specjalnym, prężący muskuły swe żylaste jak jakiś murzyński tancerz w transie. Na środku pokoju rysuje się cytrusowy bohomaz udający dywan. Postrzępił się, wyłysiał i tak leży. Tylko leży, bo dawno już nie latał. Taki nielot musi ważyć chyba z tonę? A zza gdzieniegdzie szklanych drzwiczek Trzeciego Świata zaglądają do mnie kręte, prowadzące na wyższe partie tego lokum schody czarno-białe, wijąc się wciąż wyżej i wyżej harmonicznie, niby klawisze, niby wibratory kalimby. Czyżby dalej kryła się kędyś jakaś miejscowa Wieża Babel? W mieszkaniu tym na wrocławskim Brochowie na dalekich antypodach biurka znalazła bezpieczną przystań niepozorna lampka w kształcie małpki, która wabi motyle nocy i komary cwanie udające cykady. Jest też las palmowy tapet, z palmami tworzącymi tandetny wzorek, które – odkleiwszy się gdzieniegdzie – spływają efektownie wartkimi kaskadami, rwącymi strumieniami, hucznymi wodogrzmotami, to z prawej, to z lewej strony, nade wszystko zaś z góry, z górnego regla tego niezwykłego pokoju o klimacie monsunowym.

Tak oto z grubsza przedstawiają się tropiki przy ulicy Skwarnej, gdzie zawsze wieje suchy pustynny wiatr od kaloryfera, a czarnoskórzy kosarze-piraci buszują w zakamarkach archipelagu pełnego zwodniczych zaułków, mirażowych lagun, fałszywych cieśnin z koralowcem jako głównym motywem pejzażu. Dom ten pachnie niezapisaną jeszcze historią i wcale nie przypomina strupieszałych gmaszysk poniemieckich, znajdujących się tuż obok, co piętrzą się kaskadowo jak góry nieodległe: Sudety, Karpaty, Alpy, Dolomity. Przez lukę symbolicznego okna, niby przez dziuplę, wlewa się cały dotychczasowy i stary porządek rzeczy, przetacza się, przemieszcza, przepływa i, jak kubeł zimnej wody, ukazuje swoją wyższość względem szpetoty deweloperskich utopii. Te postmodernistyczne namiastki bytów prawdziwych, budowli w pełni wartościowych są jak te nikomu niepotrzebne biliony, tryliony Ulic Krokodylich. Na taki amalgamat doprawdy aż przykro patrzeć, na taką ultranowoczesną szpetotę architektury mozaikowej szkoda nawet pluć. I dlatego właśnie nie pluję, lecz bacznie chłonę poniemieckie balsamy kojące ból istnienia i brak piękna w ogóle i szczególe.

Tuż za oknem wyrasta żyła milionowego molocha, po której mkną czterokołowce: automobile, bryki, fury, gabloty (czy jak zwał, tak zwał), a za nią – majstersztyk (z tym przytulnym mieszkaniem w stylu retro naprzeciwko mojego w stylu nuovo), gdzie piękna właścicielka kusi ponętnymi kształtami pięknej właścicielki przez uchylone nieznacznie okienka – panienka z okienka. Mimo pokusy, nie ja ulegam melodii miłości i refrenowi namiętności. Co mam na myśli? Już tłumaczę.

Spójrzmy na taką oto historię. Razu pewnego ulicą się przetacza mięsista, tłusta bryła, gubiąc monstrualne swe człony i sypiąc się, plując, zapluwając się, wręcz dysząc nawet. A setki małych wyrastających z niej ad hoc, jak u gigantycznej skolopendry, odnóży przebierają po trosze w powietrzu, po trosze po tafli gładkiego asfaltu. Pędzą do sąsiadki w gatkach i na gadki. Świadkowie tej niemalże biblijnej apokaliptycznej sceny są spłoszeni. Spłoszone powietrze wisi jak wisielec, którego, tchórza, spłoszyło życie. I co się okazało?

Nie było mnie przez tydzień, w góry wyemigrowałem, wyjechałem. A gdy wróciłem oczom mym ukazała się gargantuiczna wyrwa w miejscu, w którym do niedawna jeszcze znajdowała się ulubiona ma sypialenka z biurkiem i przenośnym komputerem… i z cytrusowym bohomazem w roli dywanu. Spoglądam raz po raz na wielgachną dziurę, spoglądam w pokiereszowany, poraniony okrutnie gmach, na wystające pręty żeliwne, na rumowisko cegieł i pustaków, przebiegam wzrokiem po esplanadzie, mijając trotuary i zielone szpalery, wyprzedzam spojrzeniem mknące autobusy i trolejbusy, dopędzam przebłysk intuicji, podobno najszybszy na świecie, i zamieram na widok swego byłego lokum, które weszło, wcisnęło, wbiło się w to drugie mieszkanie, w chodzące poniemieckie piękno. A ja myślałem głupio, że tylko ludzie żyją stadnie i w sobie się zakochują. O jak bardzo się myliłem! Ja sam jestem na szczęście niekochliwy i dobrze mi z tą niekochliwością, lecz dajmy już temu spokój, dajme tomu pokoj.

Koniec

Komentarze

Maćku, czy aby dobrze zrozumiałam, że opisałeś nadzwyczajne okoliczności przemieszczenia się sypialenki do poniemieckiego domu, gdzie połączyła się z wybranym mieszkaniem? Przypadek musiał to być zaiste fascynujący. ;)

 

prę­żą­cy mu­sku­łu swe ży­la­ste… –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Droga Reg. Wszystko ładnie zrozumiałaś i zinterpretowałaś. Ja tylko dodam od siebie, że tekst jest rzeczywiście dziwny, poetycko zaangażowany (odjechany) i zawiera elementy weird fiction, ale mnie fascynuje nie to, co zapisane, lecz to, czego właściwie nie da się przeczytać, co dane jest na zasadzie leggere tra le righe, a mianowicie: 1) dziwny związek masochistyczny oraz relacja: dominacja versus uległość (budynek poniemiecki wyraźnie dominuje pod względem estetycznym i erotycznym nad swym deweloperskim odpowiednikiem, który jest niczym i stanowi wartość bliską lub równą aksjologicznemu zeru), 2) nietypowy amalgamat cech, które sobie przeczą albo zdają się być ambiwalentne względem siebie (sterylność kontra obecność insektów w mieszkaniu, gorąc kontra chłód sterylności, zimne poniemieckie wnętrze kontra zimna sterylność panująca w nowym mieszkaniu itp.). To właśnie dzięki takim wprawkom – śmiem twierdzić – człek najwięcej uczy się siebie i najdogłębniej poznaje własne ja. Kiedyś popełniłem taką rozprawkę: “Związek pomiędzy złożonymi skojarzeniami wizualnymi a semantycznym opisem barwy dźwięku” i tekst powyższy mi ją przypomniał.

Maćku, a jakże z tak nagłym odejściem alkówki poradziła sobie reszta mieszkania? Czy pozostałe pokoje i pomieszczenia nie tęsknią, czy może idą w ślady sypialenki i już tylko patrzeć, jak zmienią lokalizację? A może to woje mieszkanie niebawem powiększy swój metraż, zwabiając mieszkania z innych domów… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Moje mieszkanie gabarytów raczej nie zmieni, bo to co mam już mi wystarczy. Plus dodatni tego samoograniczenia jest taki oto, że mniej metrów sprzątać trzeba. Muszę też stwierdzić z niejakim zdziwieniem, że wyleczyłem się do pewnego stopnia z miłości do wnętrz starodawnych. A o uczucia pozostałych pomieszczeń w mojej kamienicy na razie się nie martwię. Zacznę się martwić, kiedy najdzie mnie ochota stworzenia rodowej sagi z martwą naturą (budynki, lampy, chodniki, ulice, samochody) w roli głównej. :)

Starodawne wnętrza wymagają stosownego metrażu – małe pomieszczenia, nawet jeśli wstawi się do nich zabytkowe meble, zazwyczaj będą sprawiać wrażenie zagraconych ponad miarę. Może stąd ubytek uczuć dla wnętrz, które w dzisiejszych mieszkaniach raczej nie mają okazji godnie się prezentować.

Nie miałabym nic przeciw stworzeniu przez Ciebie rzeczonej sagi z udziałem wymienionej martwej natury. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kurcze, strasznie to dziwne było :)

Te porównania i zwroty, ta kwiecistość… na początku przeszkadzała, ale w dziwny sposób nie pozwalała mi sie oderwać i musiałem doczytać do końca. Niby lwia część tekstu opisem mieszkania stoi, ale ów opis jest tak barwny i pełen ciekawych porównań, że doszedłem do wniosku, że w taki sposób powinny agencje nieruchomości opisywać mieszkania na sprzedaż. I podobało mi się, a i krótka forma temu sprzyjała, bowiem dłuższy tekst mógłby wynudzić czytelnika, zalewając coraz to nowymi, zacierającymi przed chwilą przeczytane, metaforami.

 

Podobałosie

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć,

ciekawa historia, zaskakujący ten magnetyzm mieszkań. Czy dobrze zrozumiałem, że w pieknym mieszkaniu przebywała dodatkowo piękna właścicielka, czy to była taka metafora? Czy owa właścicielka, jeżeli była takowa, nie ucierpiała aby w trakcie zapasów miłosnych mieszkań?

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Jakie to dziwne, jakie to ładne, jakie odjechane, jakie poetyckie, jakie erotyczne i jakie metaforyczne… Bardzo mi się podoba :) Sama historia, ale przed wszystkim język, którym opisałeś tę niesamowitą miłość :)

Klikam bibliotekę i dziękuję za odjechaną lekturę :)

Strasznie Wam dziękuję. Szczerze mówiąc, nie liczyłem na pozytywny oddźwięk, ot, literacka wprawka, odskocznia od tego, co piszę, nad czym się głowię obecnie. A obecnie ma być dobitnie, dosadnie, horrorowato, strasznie, robotowato, korporacyjnie, klaustrofobicznie, ponuro, futurystycznie, no i raczej prosto – no właśnie – PROSTO!

 

Outta Sewer, BasementKey, dzięki; Tobie, Katia72, dziękuję dodatkowo za to, że jesteś prawie zawsze ze mną, więc warto – myślę – pisać, warto próbować, bo zawsze się znajdzie jakiś dobry duch lub duszek, wierny czytelnik. Teraz razem z Reg, duszki są co najmniej dwa, a to już coś. ;-)

 

BasementKey, masz rację: piękność mogła ucierpieć; tak to już jest, jak się mieszka w wielkim mieście. ;-)

Jestem, bo bardzo lubię Twoje pisanie :):):) Pozdrawiam serdecznie :)

Eeee, chyba nie do końca zrozumiałem o co tu chodzi, ale wrażenia z lektury pozytywne. Zaraz się zabieram do ponownego, tym razem uważniejszego czytania i mam nadzieję, że tym razem wszsytko mi się rozjaśni ;)

Życie jest zbyt krótkie, aby czytać słabe książki...

Miłujący Boga Amadeuszu, a po naszemu Bogumile, mam nadzieję, że już się wszystko wyjaśniło. Dzięki za komentarz. :-) 

Dla mnie to żaden weird. Tekst raczej w stylu Topora czy Viana może Calviniego troszkę. Absurd, groteska, poetycki strumień myśli, długaśny opis stylizowany i przejaskrawiony “słowotok”. Coś na pograniczu Schulza, Prousta i Peake'a. Zachowując oczywiście proporcje. Czasem szło się w tych bogatych i fikuśnych porównaniach pogubić. Pisane raczej dla zabawy, głównie zabawy skojarzeniami.

Czytało się dobrze, kilka metafor udanych, kilka mniej (ta błona…). Wrażenia ogólne pozytywne, klika dam.

Zastanawia mnie tylko ten dziwny przeskok w narracji. Narrator wyjechał, a my czytamy o bryle jego mieszkania, która pod jego nieobecność pomknęłą na drugą stronę ulicy. On tego nie widział, opowiada w pierwszej osobie, trochę to zgrzyta.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Pięknie dziękuję, Mr. Maras. Zakładałem, że sąsiad mu opowiedział o całym wydarzeniu albo też – mając rozbudzoną wyobraźnię – wyobraził sobie przelatującą ulicą bryłę mieszkalną. Wiem, że to naciągane, no ale cóż… Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję. 

Ciekawy opis mieszkania. Było zaskoczenie w końcówce, jest okejka.

Ciekawe, czy gdyby narrator nie antropomorfizował tak lokum, to czy nadal miałby sypialnię… ;-)

Babska logika rządzi!

Dobre pytanie. Dzięki. Myślałem, że Ci nie podejdzie, bo ten (tekst) zdecydowanie nie jest w Twoim stylu. Celowałem… sam nie wiem, w co celowałem. “Roboty korporacji” to jednak inna bajka, no i jest fantastyka, nareszcie! Pozdrawiam serdecznie już w Nowym Roku! :)

 

Biblioteczne jakieś punkty już mam, ale szczerze mówiąc… nie jest to moje najbardziej ukochane dziecko: na standardy Schulza za mało, na standard napisanego po bożemu szorta, którym się człowiek delektuje przy kawie i tylko tyle, za ambitnie, także no… ten tego. ;-)

Urocze jest to opowiadanie :D Zdecydowanie zaczyna podobać mi się Twój styl, wyróżniasz się i to jest jak łyk świeżego powietrza. Trzeba mieć talent i znać się na rzeczy, żeby napisać tekst samymi słowami, spychając fabułę na dalszy plan. Bo tak właściwie najwazniejsze są tu opisy i porównania, twist w końcówce to tylko wisienka na torcie :)

A ten Brochów to ten cygański, czy ten nowy? :D

www.portal.herbatkauheleny.pl

Strasznie Ci dziękuję, Suzuki, za miłe słowa. Nie jestem do końca przekonany, czy właśnie w tę stronę chcę, potrafię, powinienem zdążać? Są inni autorzy, jak np. Zofia Kossak (czytam właśnie jej “Pożogę”, a także listy), którzy wywierają na mnie wpływ. Kogo aktualnie czytam, tego wpływ na mnie jest największy. Dotychczas inspirowali mnie Stachura, Schulz oraz Stasiuk (trzy razy “es”), przy czym “Dzienniki” tego pierwszego są napisane niesamowicie lekko tak, zwiewnie tak, że ach! Nie wiem, w którą stronę przyjdzie mi pójść. I nie wiem, czy bawić się w pisarstwo ambitne czy też ambitnie i programowo prostolinijne, łatwiejsze i przyjemniejsze w odbiorze (”H. Potera” raczej nie stworzę). No ale to już są osobiste dylematy, z którymi każdy z nas musi się sam uporać, nieprawdaż? Pozdrawiam serdecznie! :)  

Inspirację Shulzem widać zdecydowanie i to spory plus, bo chyba mało osób (w “fantastycznym” kręgu) wybiera sobie takiego idola. Chociaż przy klasykach, których wymieniłeś, każdy kierunek na pewno wart jest sprawdzenia.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dzięki za wszelkie porównania z Schulzem. Nie zasłużyłem sobie na nie, choć nie ukrywam, że świat autora “Sklepów” bardzo mnie pociąga.

Ostatnio zauważyłem, że tworzenie creepypast staje się ciekawym zajęciem. Ja sam się tym niekiedy zajmuję, więc na YouTube znajdziesz “Wijowo” mego autorstwa bez problemu, jeśli tylko będziesz miała czas i ochotę. Dla niektórych osób z “Nowej” to niezobowiązująca odskocznia, która pozwala nabrać odpowiedniego dystansu do tego, co się robi, pisze, czyta na co dzień. 

I taki to jest właśnie ów świat mój bipolarny: z jednej strony prostota formy i mroczny klimat, z drugiej – brak fabuły, próba zatrzymania chwili ulotnej, gra słowem-symbolem. Widzę, że jeszcze wiele będę musiał się nauczyć, wielu trudnych wyborów dokonać. Pewnie niektórzy mieli podobne dylematy. Ja sam jestem już poniekąd dinozaurem w średnim wieku, choć pisarstwa dopiero się uczę, zaledwie zaczynam się uczyć (niespełna cztery latka tu na “Nowej” to jest nic). ;)

 

I jeszcze jedno: jeśli lubisz powyższy styl, to może przypadłyby Ci do gustu “Arabeski nad hebanowymi schodami”. 

Na pewno sprawdzę :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Cześć,

 

dotarłam tutaj wreszcie spod Twojego opowiadania o mchu :)

 

Trochę powielę mój komentarz stamtąd, ale tylko trochę, bo tutaj zrozumiałam więcej ^^. Masz coś takiego w stylu pisania, że nie musi być fabuły, nie muszę rozumieć, ale czyta się dobrze, a nawet bardzo dobrze. 

 

W szorciaku jest tyle smakowitych zdań, że lektura staje się przyjemnością, chociażby to poniżej:

 

Dalej naokoło rozciąga się gładka tafla oceaniczna podłogi, wyłożona połyskującymi kaflami w kolorze schwarz, czarnym jak Czarny Ląd.

Niby nic, a jednak :)

 

Porównania to siła tego opowiadania, a ich kwiecistość nie gryzie. W kolejce mam inne Twoje twory, będę systematycznie zaglądać, bo polubiłam :)

 

Pozdrawiam

OG 

 

Super, Suzuki.

OldGuard, miło mi. Powiadasz: “Niby nic, a jednak”. Bawię się mapami skojarzeń, ot, i cały sekret powyższego tekstu. Jak to dobrze, że ja to tylko piszę. I że nie muszę tego potem dekodować. Chyba bym sobie nie poradził. :))

Nowa Fantastyka