Przybyłeś…
…w samą porę.
Jak ci się udało?
A zresztą, nieważne. Siadaj obok i popatrzmy razem na czerwone światło na horyzoncie. Też to zauważyłeś? Z dnia na dzień słońce jest wyraźniejsze. Przetrwamy. Znów zakwitną łąki.
Piękny dzień. Szkoda, że już zmierzcha. Za chwilę musimy uciec przed zimnem i zejść do kanału. Wiem, że trochę dusi, ale z całych sił zaciągnij się powietrzem. Jeszcze raz. I jeszcze raz. Tak lepiej, prawda?
Zanim świat się skończył, miałem dom z ogrodem. I zwierzęta. Dwa wilczarze – najwierniejsi towarzysze. Był też Sammy, wielki, czarny kocur. Ale jego widywałem tylko rano, kiedy wychodziłem na pastwisko.
Hodowałem owce. Max i Astor zaganiały stado na wzgórze. Siadałem na kamieniu i wpatrywałem się w horyzont. Z jednej strony zamknięty górami, a z drugiej miastem. Granitowa, martwa bryła, a naprzeciw szara betonowa skorupa, pod którą tętniło życie. Pamiętasz to jeszcze?
Jak ja nienawidziłem tej smrodliwej, wrzaskliwej masy ciał, przelewającej się po brudnych ulicach. Tłoczyli się w ciasnych mieszkaniach, oddychając własnymi wyziewami. Codziennie zmywali z siebie ten wstydliwy syf – pod miasto, do kanałów.
To stamtąd przyszły.
Miasto stało się dla nich za małe i przyszły do mnie.
Wiesz, siedząc wtedy na wzgórzu nie przypuszczałem, że zamieszkam w mieście. Że podążę ich śladem.
Sammy był inteligentny i silny. Wyobraź sobie, że polował nawet na szczury. Każdego ranka przynosił na werandę efekt nocnych łowów. Koty tak robiły podobno z miłości, jako oznakę przywiązania. Taki prezent. Podziękowanie.
Ale ja nie lubiłem szczurów. Max i Astor zresztą też. Owce dostarczały nam ser i mięso. Ogród – warzywa i owoce. Szczury wyrzucałem. Nie wiem, co czuł wówczas Sammy. Może był zawiedziony i smutny, a może litował się nad moją głupotą. Dzisiaj myślę, że chyba to drugie – ofiary miłości składał do końca.
Kiedy popiół zasłonił słońce, najpierw umarły łąki, potem odeszły owce, za nimi Max i Astor. Sammy zniknął, a one przestały przychodzić. Zszedłem do miasta i szukałem ocalonych. Ich ciała śmierdziały gorzej niż za życia. Niektóre opuchnięte i sine, inne brązowe, suche jak wiór z żebrami wystającymi z chudych torsów.
Wtedy znów się pojawiły.
Żyły.
Miasto należało do szczurów. Tak, jak kiedyś ludzie, biegały po ulicach, pewne siebie, nażarte. Kłębiły się wśród leżących trupów i znikały w kanałach, gdzie i ja znalazłem schronienie.
Nauczyłem się z nimi żyć – stały się moją jedyną nadzieją na przetrwanie.
Ciekawe, ale dopiero teraz zrozumiałem prawdziwy sens zabijania.
Zabijanie jest częścią życia, jest jego drogą i celem. Będziesz żył dotąd, dopóki możesz zabijać.
Wiesz już dlaczego tu dotarłeś?
Nie ma już szczurów.
Tak bardzo chcę żyć.
Dziękuję, że przyszedłeś.
--------------------------------------------------
* Tak. „Król szczurów” to tytuł powieści Jamesa Clavella. Zbieżność nie do końca przypadkowa. Kiedy kończyłem opowiadanie i po raz „enty” zmieniałem tytuł, właśnie historia opowiedziana przez Clavella zawładnęła moimi myślami… a może towarzyszyła mi cały czas.