- Opowiadanie: BasementKey - Czerń i biel

Czerń i biel

Niektórzy są sławni za życia, a nawet po śmierci sławniejsi.

Non omnis moriar, bitches, śmierć sprawia, że jesteśmy lepsi?

 

Inspirowane życiem i twórczością Juice Wrld

Lista wykorzystanych utworów:

1. Hate me, Ellie Goulding & Juice WRLD

2. Lucid dreams, Juice WRLD

3. Black & White, Juice WRLD

 

Edit: drobne poprawki na okoliczność zrzucenia kaptura anonima. Zajrzę tutaj jeszcze z poprawkami za jakiś czas.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy III

Oceny

Czerń i biel

Dlaczego akurat mnie to spotkało, dlaczego moje ciało i dusza stały się areną walki bieli z czernią? Nie wiem. Wiem tylko, że zaczęło się od tego cholernego światła i telewizora w wynajętym mieszkaniu. Śnieżący telewizor i mocne blask zwisających z sufitu lamp. Tego światła nie dało się nijak zgasić, pstryczek nie działał, a nie znalazłem głównego wyłącznika prądu. Telewizor również nie dawał się odłączyć. Pieprzona technologia.

Wyjrzałem na zewnątrz, czerń za oknem była nieprzenikniona, jakby cały świat chciał mi udowodnić, że jasność bijąca z mieszkania, w którym przebywałem, była nie na miejscu. Jakby była, dosłownie i w przenośni, rażąca. Przez całe moje życie było raczej odwrotnie, to co czarne było rażące, ja byłem rażący.

Uciekłem od tego światła i jednostajnego szumu telewizora. Wyszedłem na klatkę, potem schodami w dół i przez główne drzwi budynku dalej, w mrok. Okazało się, że wcale nie jest jeszcze tak ciemno. Zmierzch sprawiał, że nieznane uliczki Chicago stały się jakby bardziej znajome, wszystko wydawało mi się podobne, jednostajnie szare, oscylujące na granicy czerni, atakowanej zawzięcie przez słabe światła ulicznych latarni. Wynająłem mieszkanie niedaleko Parku Garfielda, szukałem lepszej przyszłości, mniej gorzkiego życia, nastawiałem się na wiatr pomyślnych zmian w jedynym takim, wietrznym mieście w Stanach. Ruszyłem przed siebie wąską uliczką w stronę Alei Central Parku.

Na miasto opadła gęsta, ciemna mgła wymieszana z dymem spalin. Mimo że na początku wydawało mi się, że szedłem sam, wkrótce zacząłem wyławiać z mroku humanoidalne kształty. Bezdomni, dotarło do mnie po chwili. Opatuleni od stóp do głów starymi płaszczami, w zbyt dużych rękawiczkach na skostniałych dłoniach, poruszali się powoli, ale miarowo. Ściągali do parku, jakby ciągnęła ich tam jakaś niewidzialna siła. 

Pomyślałem, że może jednak wrócę do mieszkania. Zadzwonię do właściciela i zmuszę go, żeby przyjechał i naprawił telewizor. Wykręcę też żarówkę z lampy, żeby nie było tak cholernie jasno. Odwróciłem się na pięcie i boleśnie zderzyłem z bezdomnym, który stał sunął tuż za mną. Kaptur zsunął mu się z głowy, zobaczyłem, że w miejscu twarzy miał owalną plamę ciemności. Uciekłem bojąc się, że odziana w łachmany ciemność wyciągnie po mnie swoje widmowe ręce.

Biegłem bez tchu przed siebie. Mrok wokół mnie zgęstniał, lampy uliczne zaczęły gasnąć jedna po drugiej. Czułem się jak samolot, startujący wprost w objęcia ciemności, zrobiło mi się niedobrze ze strachu. W bocznej uliczce dostrzegłem nikłe pasemko światła, co podniosło mnie nieco na duchu. Skierowałem się w tamtą stronę i dotarłem do opuszczonego magazynu. Niewiele myśląc, wszedłem do środka, ku światłu.

 

Hate me

 

W zniszczonym budynku było szaro i ponuro, okna wielkości dorosłego człowieka były zasłonięte starymi gazetami i porwanymi kawałkami kartonów. Jedynie delikatna niebieska poświata pełzała po twarzach ludzi zgromadzonych przed prowizorycznym podwyższeniem, wpatrzonych bezmyślnie w ekrany swoich smartfonów. Przypominało to zebranie jakiejś sekty, już chciałem się powoli wycofać w mroczną uliczkę, kiedy coś zaczęło się dziać, dostrzegłem ruch pod jedną ze zniszczonych ścian. Twarze zaczęły się obracać w kierunku sceny, a wraz z nimi, jak przedłużenie oblicza właścicieli, smartfony mrugające czerwonymi oczami opcji “rec”. Pomyślałem, że gdyby ciemność miała oczy, wyglądałyby właśnie tak, małe i krwawe.

Chłopak w czarnej bluzie z kapturem powoli wszedł na podwyższenie, a z małego głośnika, powieszonego na odrapanej metalowej rurce, zaczęły wydobywać się miarowe uderzenia, przypominające odgłos bicia wielkiego serca. Młody raper naciągnął kaptur na głowę tak, że mógłbym go wziąć za jednego z bezdomnych zmierzających do parku, jego głos donośnie rozchodził się w wielkiej przestrzeni starego magazynu:

 

Nienawidzisz mnie, powiedz mi tylko jak bardzo,

Jestem dla ciebie śmieciem, biały panie władzo.

Wokół mnie nie ma nikogo, kto wchłonąłby mój ból,

Zasłonił swoim ciałem przed gradem białych kul.

 

Nawijał tak przez dobrych kilka minut. Śpiewał o nieustannej walce, o nienawiści białych do czarnych, o tym, że śmierć w Chicago ma twarz białego policjanta. Ludzie pod sceną kiwali głowami, do rytmu, lub na znak zgody. Tylko smartfony w ich rękach pozostawały nieruchome, jakby ta historia zupełnie ich nie dotyczyła.

Nie żyłem w Chicago na tyle długo, żeby móc potraktować te słowa jako prawdę. Byłem jak Tomasz Apostoł, który kwestionował zmartwychwstanie. Wierzyłem, że w dużych miastach jest inaczej, po to tutaj przyjechałem, żeby wreszcie przestać być “czarny”. Nie liczyłem na biel, miałem nadzieję choćby na szarość, na neutralność, która pozwoli mi normalnie żyć i zarabiać. Jednak tak jak niewierny Tomasz, otrzymałem dowód, tego wieczoru, w opuszczonym magazynie, zobaczyłem jak wygląda śmierć w Chicago.

Nagle rozległ się donośny łomot i krzyki. Poczułem się jak widz oglądający film, w którym ktoś niespodziewanie podkręcił głośność i ostrość obrazu. Niebieski i czerwony kolor, wcześniej będące zaledwie poświatą, zaczęły intensywnie przeświecać przez powybijane i zasłonięte śmieciem okna, a odgłosy strzałów skutecznie zagłuszyły rytmiczne bicie niewielkiego głośnika. Policja! Zgromadzeni rzucili się do ucieczki, a razem z nimi również ja. Naparłem barkiem na duże dwuskrzydłowe drzwi znajdujące się za sceną i pobiegłem przed siebie wąskim i mrocznym korytarzem. Na końcu znajdowały się schody, a po zejściu nimi trafiłem na pomieszczenie techniczne, piwnicę zawaloną jakimiś metalowymi częściami. Nie miałem przy sobie telefonu, wszedłem więc ostrożnie do środka, z wyciągniętymi przed siebie rękami, co rusz się potykając. Natrafiłem na wielką rurą wychodząca wprost ze ściany, usiadłem w kącie tuż za nią między stertą żelastwa. Oddychałem nerwowo, nie wiedziałem, czy to tylko moja wyobraźnia, czy naprawdę czułem zapach krwi, moczu i prochu. Wydawało mi się, że wraz z tymi zapachami wdychałem też coś innego: ciężki, oleisty dym, który przez płuca dostawał się do krwi, niesiony dalej aż do umysłu. Tak jakbym wdychał samą czerń.

 

Lucid dreams

 

Strumień światła wyławia z miękkiego mroku moje ciało obleczone w zbyt obszerną kurtkę. Chyba na chwilę przysnąłem. Światło pali i razi bielą, czy przyszło wam kiedyś do głowy, że światło jest białe? Wstaję z zawalonej sprzętem i kablami podłogi i mrużę oczy. Spuszczam wzrok i gapię się bezmyślnie na swoje przedramiona, na pory skóry i krótkie jasne włoski. Co ja tu właściwie…

Krzyk przywraca mnie do rzeczywistości, krzyk tak silny, że prawie usadza mnie z powrotem na miejscu. Odgłosy wystrzałów – za mną, przede mną, nade mną. Oglądam się przez ramię wystraszony i widzę gościa w czapce z daszkiem nad wielką konsoletą. Macha do mnie dłonią z wyciągniętymi palcem wskazującym i kciukiem. DJ. Obracam się z powrotem i patrzę przed siebie. Czy wszyscy ci ludzie, zgromadzeni pod sceną, przyszli tu dla mnie? Robię krok do przodu i potykam się o czarny podłużny kształt leżący na deskach. Okazuje się, że jest to mikrofon, podnoszę go z podłogi i przystawiam do ust:

 

Jesteś tańczącym cieniem w moim małym pokoju,

Miłość, którą ci dałem, nie daje mi spokoju.

Chcę ją zmienić w nienawiść, chcę w tę miłość móc zwątpić.

Ty się nigdy nie zmienisz, więc muszę cię zastąpić.

 

Z wysokości wielkiej jak pokład lotniskowca sceny, śpiewam im o mroku, wyśpiewuję im cały mój smutek, ból, utraconą miłość. Rapuję o tym, że moje życie nie ma sensu, że wszyscy mnie nienawidzą, a najbardziej nienawidzę sam siebie. Wypluwam w ich kierunku tę ciemność ze środka mnie. Słowa ulatują ze mnie jak czarny dym, który owiewa ich twarze, dostaje się do środka ciał i dalej w głąb umysłu. Może czują to przez ułamek sekundy, może krócej.

Bo śpiewam im o tym wszystkim, a oni się bezsensownie cieszą. Krzyczą w ekstazie, ściągają koszulki, bluzki, staniki. Tańczą, rzucając się na siebie; plują, śpiewają razem ze mną i płaczą z radości. Kobiece piersi i męskie brzuchy podskakują rytmicznie. Fale ludzkiego mięsa, w różnych odcieniach czerni i bieli. Wyciągam rękę a oni rozstępują się przede mną, jakbym był Mojżeszem. Zstępuję z podwyższenia i wchodzę między nich, ludzie wyciągają do mnie ręce, jakbym był czarnym Jezusem, czarnym papieżem, czarnym gwiazdorem prosto z Hollywood, czarnym raperem. Poczekajcie chwilę… Kurwa, przecież ja jestem czarnym raperem!

Morze ludzkich ciał nie jest w stanie pozostać rozdzielone na zawsze, po krótkiej chwili spada na mnie jak potop. Muszą interweniować służby porządkowe, które wynoszą mnie niczym cenny ładunek z zatopionego statku, rozdając po drodze kopniaki i kuksańce. Wolałbym pozostać tam, na szczycie i jednocześnie na dnie. 

Po koncercie dwie dziewczyny wpychają się za mną do hotelu. Mrugam porozumiewawczo do moich, ubranych na czarno ochroniarzy, dając do zrozumienia, żeby nie reagowali. Moi goryle wyglądają jak uosobienie melancholijnej czerni, jakby cały smutek, który jest we mnie, oblekł się w ich masywne ciała i nie dopuszczał do mnie radości ani światła. Kto wie, może naprawdę tak było?

Kocham się z dziewczynami w ciemnej pościeli, obsypanej drobinkami kokainy, tworzącymi tu i ówdzie mikroskopijne, narkotykowe zaspy. Merry Xmas, choć mamy dopiero sierpień! Nasze czarne ciała ślizgają się od potu, różowe języki zapadają się w ciepłe i wilgotne miejsca. Dziewczyny są przepiękne, jakby ich kształty były wyrzeźbione z hebanu, jakby były sukkubami wprost z piekielnych czeluści, a nie niewinnymi nastolatkami mającymi fioła na punkcie gwiazdy rapu. Jestem niemal szczęśliwy, kiedy kończę na ich uśmiechniętych twarzach, malując bielą, pełne kobiece usta, policzki z dołeczkami i drobne, zadarte nosy. Ich oczy zieją czernią, jakby ktoś rozbił źrenice, które rozpłynęły się pod powiekami zakrywając białka.

 

Black & White

 

Już wiem, że nie tędy droga. Nie jestem w stanie obdzielić całego świata czernią, nie jestem w stanie wyrzucić z siebie tego wszystkiego, co wchłonęło się we mnie tego feralnego dnia w Chicago. A może jeszcze wcześniej? Może zostałem zakażony czernią tuż po narodzinach, przez całe życie nienawidzony przez biel, wpychany przez los w jak największe gówno. Spowiadam się z tego innym, żalę się, płaczę i przeklinam. I mimo że rapuję samą prawdę, powtarzana przez miliony osób, nucona przez nich, w jakiś sposób staje się kłamstwem, rozpływa się w morzu ludzkich dusz, rozcieńcza w ich szarym życiu, jak powstrzymana w ostatniej chwili łza, która nigdy nie spłynie po policzku. Czuję się, jakbym wylewał wodę z cieknącej łodzi przy użyciu zbyt małego kubła.

Zapytacie mnie może o pieniądze? To papierowa czerń, drukowany smutek, odbierający życiu wszelki sens i stawiający pod znakiem zapytania wszelkie relacje. Nauczyłem się jednak, że za pieniądze można kupić biel.

Od jakiegoś już czasu przyjmuję sproszkowaną radość, lek na lekkość bytu, która jest całkiem znośna, która jest tylko wtedy znośna. 

Właśnie pochylam się w moim kremowym skórzanym fotelu, żeby odebrać od stewardessy błyszczącą, metalową tacę, zwieńczoną miniaturową piramidą białego proszku. Niewielkim pstryczkiem umieszczonym w podłokietniku włączam muzykę.

 

Mamy piekielną imprezę,

W moim czarnym mercedesie.

Z czarnymi kolegami wciągam białą kreskę.

Zanim noc się skończy mamy piekielną imprezę.

Mamy piekielną imprezę.

 

Zanim noc się skończy,

Zdążymy do białego mercedesa wskoczyć.

Z białymi kolegami robimy śmieszne miny,

Z białymi kolegami w oparach kodeiny.

Zanim noc się skończy mamy piekielną imprezę.

Zanim noc się skończy,

Zanim noc się rozpocznie.

 

Mamy piekielną imprezę w moim prywatnym odrzutowcu. Wszyscy są zachwyceni oprócz dwójki pilotów. Jeden z nich już wcześniej krzywo patrzył na moich ochroniarzy, zwłaszcza kiedy w pewnym momencie zza rozchylonej marynarki ukazała się czarna jak noc rączka glocka.

Pilot z kimś rozmawia przez telefon, mimo tak dużego stężenia bieli w moim organizmie widok ten budzi mój niepokój. Wydaje mi się, że przez staroświecką słuchawkę pokładowego telefonu płynie skondensowana czerń. Zapada wyrok na mnie. Łapię za rękę jednego z goryli i każę mu telefonować na dół, niech chłopcy, którzy czekają tam na nas w mercedesach, rozejrzą się czy na chicagowskim lotnisku nie dzieje się nic niezwykłego.

Po chwili ochroniarz wraca do mnie z informacją, że wydział antynarkotykowy zbiera się do przeszukania naszego odrzutowca, kiedy tylko wylądujemy. Z podręcznej torby wyciągam torebkę kokainy i kilka opakowań leków przeciwbólowych. Białe pastylki wypadają na czarny, lakierowany stolik z hałasem podobnym do tego, który wydają żetony używane w kasynach. Białe wygrywa, czarne przegrywa. A może na odwrót?

Mógłbym trafić do więzienia, pewnie, dlaczego nie? Czerń i biel kraciastych strojów, czarne kraty w białych oknach. Więźniowie nucący moje utwory pod prysznicem w takt jęków gwałconych towarzyszy; radość jednych i rozpacz drugich. Prosty świat, zero jedynkowy, ani nie lepszy ani nie gorszy od tego, w którym teraz żyję. Z jednym zastrzeżeniem: pozbawiony jest mojej ukochanej, sproszkowanej bieli.

Gładkie tabletki zawierające kodeinę, znikają z czarnego blatu i trafiają wprost do moich ciemnych ustach, prześlizgując się pomiędzy białymi zębami. Ruletka losu się kręci, jestem bezdomnym bez twarzy, jestem pełnym nadziej chłopakiem z Chicago, jestem policjantem, jestem sławnym raperem. Jestem mną, jestem tobą. Ruletka losu się kręci, co wypadnie: czerń czy biel?

Koniec

Komentarze

Witaj, Anonimie:-)

muszę przyznać, że jestem bardzo ciekawa, kto jest autorem tego tekstu. Z kilku przeczytanych przeze mnie konkursowych opowiadań przekonałam się, że większość autorów postawiła na humor. U Ciebie jest inaczej. 

Początek w ogóle mnie nie zaciekawił. Gdyby tekst był dłuższy, to nie wiem, czy nie porzuciłabym lektury. Natomiast w momencie, w którym bohater trafił do ciemnego korytarza było już lepiej, więc i lektura przyjemniejsza:-) 

Niby nic oryginalnego nie opisałeś, ale sposób w jaki operujesz bielą i czernią przyciągnął moją uwagę. I to jest chyba największy plus Twojego opowiadania. Ciekawe pytanie postawiłeś na końcu.

Tekst napisany jakby w pewnym rytmie, czy mi się wydaje?:-) 

Kurcze, ma coś w sobie, przeczytałam dwa razy:-)

lecę polecić do biblioteki i piąteczka ode mnie

pozdrawiam

Witaj, Olciatko :)

 

Pod którymś konkursowym tekstem już ktoś zwrócił uwagę, że pierwszy komentarz jest takim papierkiem lakmusowym dla tekstu. Również tak uważam, zwłaszcza w przypadku tekstu, który nikt nie miał nawet okazji przeczytać. Cieszę się zatem, że wypadło nieźle ;)

Tekst jest próbą oddania kilku idei, pod płaszczykiem czerni i bieli ścierają się siły większe niż człowiek, rzucając przy okazji owego człowieka w wir zdarzeń, który nie zawsze jest zrozumiały. Jest to próba, pewnie mogłaby być lepsza, ale cóż, na tyle warsztatu starczyło ;)

Dziękuję za lekturę, dobre słowa i polecenie do biblio :)

 

Pozdrawiam i trzymaj się zdrowo!

Che mi sento di morir

No to dobrze, że nie jestem pierwszym komentującym, bo tekst do mnie nie przemówił. Z ciekawych (czytaj: fantastycznych) rzeczy jest tylko czerń wpływająca w narratora. Reszta to obyczajówka o rasizmie w USA. No, nie przeczę, on tam jest. I dragi, dużo dragów.

Zabrakło mi fabuły z prawdziwego zdarzenia – bohater najpierw wkręca się w całą historię z przypadku, a potem już ostre imprezki wielkiego rappera. Nikt do niczego nie dąży (oprócz tego, żeby nie wylądować w więzieniu), zależności przyczynowo-skutkowe słabo obecne.

Aha, kolory fajne ograne, ładnie pokazany kontrast. Ale dla mnie to za mało, żeby zrobić tekst.

ciemna mgła wymieszana ze smogiem

Mgła już jest częścią smogu. To tak, jakby pisać o herbacie wymieszanej z bawarką.

Babska logika rządzi!

Witaj, Finklo :)

 

jak nie zachwyca to nie zachwyca, nic nie poradzę. Kontrast się podobał i tego się trzymajmy – proszę nie regulować odbiorników ;)

Rasizm jest i dragi, i gdzieś tan za oceanem giną młodzi, sławni, bogaci i utalentowani raperzy. Wciąga ich jakaś ciemność, a może to oni wciągają biel? A może jedno i drugie ;)

Co do braku fantastyki – myśle, że bardziej można czepiać się innych mankamentów tekstu ;) I nie wiadome mi było, żeś taka łasa na fantastyczne elementy, następnym razem dołożę większych starań by Cię zadowolić.

Smog poprawiony, btw, jeżeli herbata to może z Bawarką? Albo z jaką arką do zabawy tudzież czymś co bawi Arka;)

 

Zdrówka!

Che mi sento di morir

Jeśli nie słyszałeś o moim pociągu do fantastyki, to chyba jesteś tu nowym Anonimem. ;-)

Babska logika rządzi!

Ale że aż tak? :P

Czasem czuję się jak nowy, jakkolwiek to brzmi.

Che mi sento di morir

Hej, Anonimie!

Trudny w ocenie tekst. Jest świetnie, klimatycznie napisany, jak napisała Olciatka – w pewnym rytmie. Dzięki temu, że jest krótki, płynie się. Ale fabularnie dużo gorzej – tutaj się za to zgodzę z Finklą. Jak gdybyś miał doskonały pomysł, ale jednocześnie po prostu przysiadł i pisał (mnie czasem tak się zdarza, a potem się czepiają :P) co nie byłoby złe, ale nie zawsze wychodzi.

Więc chociaż ogromnie doceniam formę, trudno mi mówić o pełnej przyjemności z czytania, jeśli po drodze się zgubiłam.

 

Powodzenia w konkursie! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Cześć Lano,

 

dziękuję za lekturę i komentarz :)

 

Powtórzę się – na tyle starczyło mi warsztatu, przyjmuję zarzuty na klatę. Miło mi, że doceniasz klimat, rytm i pomysł, myślę, że na tym można budować lepsze (prostsze) teksty w przyszłości, dzięki za tę opinię.

 

Z rapowym pozdrowieniem ;)

 

 

 

Che mi sento di morir

No nie wiem, może po prostu nie jestem targetem, ale właściwie nie wiem, co chciałeś opowiedzieć. Może życie tego rapera, który był pierwowzorem bohatera jest jakimś symbolem czegoś, albo metaforą, ale – jeśli tak – to nie dostrzegam czego. Historia jest w sumie banalna: przypadkiem powiodło mu się w życiu, spieprzył to i umarł zupełnie bezsensu. Do niczego nie dążył, o nic nie walczył, skupił się na sobie, a na koniec zwyczajnie się stoczył. Kontrastowanie czernią i bielą z jednej strony bardzo fajne, przyciąga uwagę, ale z drugiej IMO jeszcze bardziej spłyca historię, bo do niczego nie prowadzi, a jeśli już – to do stereotypów.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irko,

 

dzięki za lekturę i komentarz. Tekst jest próbą zwrócenia uwagi na młodych utalentowanych ludzi, którzy giną przygnieceni własnym sukcesem.

Do niczego nie dążył, o nic nie walczył, skupił się na sobie, a na koniec zwyczajnie się stoczył

A do czego miał dążyć? Chciał wyrzucić z siebie czerń, ale zamiast tego tryskał bielą. Chyba chciał być po prostu szczęśliwy.

Czerń i biel pewnie mogą być dla różnych odbiorców czymś innym, fajnie gdyby tak było. W mojej historii są to dwie drogi donikąd.

Nie jestem zadowolony z tego tekstu, za jakiś czas, kiedy odleży swoje, postaram się go poprawić.

 

Dzięki za wszystkie uwagi :)

 

Pozdrawiam i życzę zdrowia!

Che mi sento di morir

Tekst jest próbą zwrócenia uwagi na młodych utalentowanych ludzi, którzy giną przygnieceni własnym sukcesem.

Ale w takim razie trochę mi tu prakuje odpowiedzi na pytanie dlaczego tak się dzieje. Masz w gruncie rzeczy trzy momenty z jego życia, na początku jest nikim, potem stoi na scenie, a na koniec wciąga kokę. Brakuje jeszcze czegoś, co by pokazało co poszło nie tak.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Wg mnie nie ma czegoś takiego. Okej, może trzeba pomyśleć nad tym jeszcze na potrzeby historii.

Ja to widzę tak, że to co poszło nie tak, to przejście ze skrajności w skrajność. Najpierw siedzisz w ciemnej piwnicy a potem gwiazdorzysz ze sceny. Próbujesz opowiedzieć swój smutek, a ludzie się przy tym świetnie bawią. Biel nigdy nie będzie właściwą odpowiedzią na czerń.

 

Pewnie można to lepiej przekazać, wiem.

Che mi sento di morir

Trudno się komentuje takie teksty. Bo wiesz, żeby tu jeszcze nie było widać żadnego pomysłu, to można by machnąć ręką, napisać, że opowiadanie nie wyszło, życzyć powodzenia w dalszych próbach i na tym zakończyć.

Tutaj jednak ten pomysł generalnie widać, ale on sprawia wrażenie, jakby był pisany na “wenie”. To znaczy, Ty zapewne doskonale czułeś zarówno to, co chciałeś napisać, jak i przede wszystkim to, co mógł czuć Twój bohater. Nawet jeśli przyjąć, że takiemu tekstowi zdecydowanie bliżej byłoby do obyczajówki (z którą mi nie po drodze), to jednak mogło wyjść naprawdę fajne opowiadanie. I to takie, które bardzo dobrze wpisałoby się w temat konkursu, bo pokazałoby pewne elementy życia, które niejako rapowi towarzyszą, a które wypadłyby bardzo prawdziwie.

Problem jest taki, że to, co pewnie potrafiłeś sobie zbudować w głowie i, a może przede wszystkim, co pewnie sam w jakiś sposób potrafiłeś poczuć, na papier udało się przelać jedynie momentami. I te momenty z jednej strony każą się domyślać, jaki mógł być wydźwięk tego tekstu i jaka mogła być jego realna wartość, z drugiej jednak niejako obnażają ten tekst, bo są to jedynie momenty. Ciut zbyt mało. To trochę tak, jakby przepalić w paru miejscach nowe spodnie. Ani to jeszcze markowe spodnie, ani już spodnie z dziurami. ;-)

Z drugiej strony wyrzucić też szkoda. Wciąż można nosić. :D

I taki jest z grubsza mój odbiór tego tekstu. ;-)

Natomiast, tak, jak trochę brakło do pełnej satysfakcji z lektury, tak pocieszające jest to, że to brak typu “tym razem nie zagrało”, a nie “jeszcze nie umiesz”. Wprowadzić parę korekt, może poszukać ciut więcej czasu i następnym razem będzie, jak trzeba. ;-)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Hej, CMie :)

 

Dzięki za wizytę. Twój komentarz znajduję wielce budującym :) Myślę, że jakby tak jeszcze z miesiąc nad tekstem posiedzieć to mógłby być naprawdę dobry, po konkursie podejmę taką próbę poprawy.

 

Przed publikacją były wątpliwości czy dzielić się tym wytworem czy nie, została podjęta decyzja, żeby jednak się podzielić. Poprawki mają to do siebie, że często są nieskończoną iteracją, zawsze można przecież coś poprawić, próbuję walczyć z takim podejściem, bo publikacje mnie motywują do pracy.

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

 

Che mi sento di morir

Jeszcze można opublikować, a potem poprawiać drobiazgi…

Babska logika rządzi!

Drobiazgi tak :D

Che mi sento di morir

Yo!

 

Hmm, widzę tutaj trzy etapy :)

1/ Bieda, beznadzieja, strach

2/ Poprawa, beznadzieja, strach

3/ Bogactwo, strach, śmierć

 

Ten etap pierwszy mnie absolutnie nie znudził, tym bardziej, że jest inny od pozostałych tekstów konkursowych. Nie ma tutaj stereotypów i przerysowania. Za to jest niepokój, który był dla mnie powiewem czegoś świeżego w tym konkursie. Rozumiem strach przed trwaniem w takim, wydającym się beznadziejnym i zwykłym, życiu.

Etap drugi to kariera i rozpoznawalność. Chęć powiedzenia czegoś, co wydaje się bohaterowi ważne i co może dotzreć do większej ilości odbiorców, dzięki zdobytej sławie. Dla mnie bohater widzi coś, czego nie dostrzegają inni i próbuje opowiedzieć o tym ludziom. Lecz oni, zamiast wystraszyć się tej prawdy, co bohater uznałby za akt zrozumienia i wsparcia na najbardziej intymnym poziomie, słuchają, lecz nie łapią. Dla nich to muzyka, która się podoba, która nie skłania do refleksji, jedynie bawi. Odbiorcy myślą, że okazują wsparcie, hołubiąc rapera – a tak naprawdę w ten sposób go lekceważą. On to widzi i dlatego znów traci nadzieję, że coś się zmieni. Nic go nie cieszy i boi się tego.

Trzeci etap to już jazda z górki bez hamulców, prosto na betonową ścianę. Ból zagłuszany koksem. Strach napędzany paranoją. Bogactwo zdobyte na byciu nierozumianym przez ludzi, którzy są znośni tylko dzięki odurzaniu się. I w końcu śmierć. Pieniądze miały być lekiem, a stały się akceleratorem upadku i końca.

A w tym wszystkim granie kolorami. Bardzo mądre zagranie, sugestywne. Ale w kilku miejscach przegięte, sprawiło, że się potknąłem o tekst.

Czy jest tutaj rap? No, niby jest, bo całość inspirowana życiem rapera. Tylko strasznie wąska ta ścieżka rapu. Są w tym konkursie opowiadania ciągnięte autostradą. Są i takie, które zawierają wielopoziomowe skrzyżowania. Twoje jest jak jednopasmówka, długa prosta, pociągnięta przez malownicze tereny, lecz podróżujemy po niej nocą i ledwo udaje się dostrzec znak stopu, z informacją, że droga zaraz się skończy. Poprowadź mnie po tej drodze w dzień i pokaż dlaczego warto wylądować na jej końcu. Słowem: rozwiń ten pomysł. No dobra, to było więcej niż jedno słowo ;)

Moja ocena to cztery i pół. Te pół dodaję za najlepiej skonstruowane, najbardziej flowogenne wersy. Ale połówek nie da rady przyznać, więc zostawiam ją w domyśle, co już wcześniej zrobiłem pod innym opowiadaniem. Może ktoś te pół punktu przygarnie.

 

Dla Ciebie wybrałem taki kawałek:

 

The Beatnuts – Off the Books ft. Big Pun, Cuban Linx

 

Dziękuję za wzięcie udziału w konkursie i pozdrawiam serdecznie

Q

 

Uwaga! Pół punktu do przygarnięcia ode mnie. Jesli wahasz się z oceną pomiędzy dwiema notami, zostawiam Ci pół jurorskiego punkta, do podbicia swojej oceny! Peace dawgs.

 

Known some call is air am

Hej, 404,

 

dzięki za obszerny komentarz. Cóż mogę dodać, bardzo ładnie wypunktowałeś zarówno wady tekstu jak i jego zalety. W zamyśle tekst miał być właśnie podzielony na kawałki, które powinny się łączyć i przeplatać kolorami ze sobą. Trochę to wyszło, a trochę nie wyszło ;) Po konkursie będę poprawiał.

 

Dla nich to muzyka, która się podoba, która nie skłania do refleksji, jedynie bawi. Odbiorcy myślą, że okazują wsparcie, hołubiąc rapera – a tak naprawdę w ten sposób go lekceważą.

To jest coś, co tekst powinien pokazać. Wzbudzić refleksję związaną z młodymi, sławnymi, bogatymi ludźmi popełniającymi samobójstwo, przedawkowującymi narkotyki. I jeszcze taką refleksję, że jeśli ktoś śpiewa/rapuje o pustce, bezsensie życia i myślach samobójczych, to może warto potraktować taki tekst dosłownie.

 

Te pół dodaję za najlepiej skonstruowane, najbardziej flowogenne wersy.

Dziękuję pięknie, dużo czasu spędziłem nad tymi wersami, więc miło mi, że ktoś je docenił :) To takie luźne tłumaczenia fragmentów utworów wskazanych w przedmowie.

 

Dzięki także za utworek, dobrze buja :) Ma w sobie też niezwykłych rozmiarów grę słów (Pun), a ja uwielbiam gry słów.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Che mi sento di morir

No pun intended ;) A to co chciałeś pokazać, to pokazałeś. Skoro wyłapałem, to wiesz :)

Known some call is air am

Cieszę się. Treść zatem przekazana, formy tylko nieco nie stało, że się tak wyrażę :)

Che mi sento di morir

Raczej wrażenia będą tu poniżej niż fachowe podsumowanie.

Od zagubionego zera do rapera.

Czytałem o tym w gazetach, krzyczały plotkarskie portale. Być może sen wielu: kasa, sława i idące za nimi możliwości.

Sen, który opowiada się komuś, by słuchacz poczuł całym sobą, co przeżył bohater.

Początkowy mrok, ustąpił szarości, światło aczkolwiek nie oślepiło.

Sny mają to do siebie, że są dość trudne do opowiedzenia bez środków im tylko przynależnych. Nie, ten tekst nie jest płaski, czuję przez bibułę, że był pisany z muzyką na uszach.

Fantasmagoryczny zapis splątanych ze sobą rzeczywistości.

 

 

Witaj, PanKratzku :)

 

Dziękuję za lekturę i podzielenie się wrażeniami.

Początkowy mrok, ustąpił szarości, światło aczkolwiek nie oślepiło.

Ładnie to ująłeś.

czuję przez bibułę, że był pisany z muzyką na uszach.

Dokładnie, nawet playlista na Spotify została stworzona i była długie godziny tłuczona, żeby wejść w skórę Juice WRLDa.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć!

Przeczytałem i całkiem mi się spodobało, ale mam poważny problem z tym tekstem. Z jednej strony mam wrażenie, że to dwie osobne historie, niezbyt powiązane ze sobą. Jedna do momentu krycia się, druga od tego momentu. Z drugiej strony widzę, że zahaczasz o ciekawy i ważny problem: na początku bohater jest nikim, i cierpi, a potem jest gwiazdą, ma wszystko… ale nadal cierpi. Jego rola w świecie się zmieniła, ale cierpienie pozostało. Sztuka dała mu prestige i pieniądze, ale nie spełnienie, którego każdy artysta przecież pragnie (jak już się dorobi).

Brakuje mi też trochę jakiejś większej akcji, czy chociaż dialogu i chociaż trzech słów o bohaterze. Można by też bardziej obrazowo pokazać problem “rasowości” na tej Chicagowskiej ulicy.

Pomysł i koncept świetny, wykonanie można by nieco dokręcić i lekko to rozbudować.

Tyle, Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć,

 

dziękuję za wizytę, lekturę, ocenę i komentarz. 

Masz rację, że przydałoby się popracować nad fabułą, lepiej zarysować tło dla idei, którą tekst ma przekazać. Cieszę się, że ta idea wybrzmiała i jest zrozumiała, jestem też boleśnie świadom niedostatków tego tekstu :/

Pomysł i koncept świetny, wykonanie można by nieco dokręcić i lekko to rozbudować.

Dziękuję za dobre słowo :)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hej, hej! 

Nagle rozległ się donośny łomot i krzyki

→ Jakoś dziwnie to brzmi, hmmm. Lepiej brzmiałoby – rozległ się donośny łomot i krzyk. 

 

No fakt, to jest inny tekst. Też w sumie do końca nie wiem jak go ocenić. Poszedłeś inną drogą Anonimie, niż inne konkursowe teksty, no i będę zgodny z komentami powyżej, że można by tekst nieco bardziej rozbudować. Tak jakby parę mi znaków zabrakło :p Ogólnie podpisałbym się pod komentach CMOutta Sewer. Napisałeś wyżej, że masz zamiar go rozbudować – jeśli tak to wpadnę. 

Tytułowa czerń i biel oddana nieźle. Kwestie rasizmu też dobrze się komponują w tekst, no i rapów nie zabrakło. 

Mamy piekielną imprezę,

W moim czarnym mercedesie.

Z czarnymi kolegami wciągam białą kreskę.

Zanim noc się skończy mamy piekielną imprezę.

Mamy piekielną imprezę.

→ Eleganckie flow, piekielna impreza to jest to! :D 

 

No ale koniec końców, mi się dobrze czytało. Może tyłka mi nie urwało, ale mocną czwóreczkę bym wystawił. I również coś czułem, że tekst pisany był przy muzyczce – potwierdziłeś to w komentach, więc się zgadza :D 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Witam kolejnego jurora :)

 

Dziękuję za lekturę, dobre słowo i ocenę. Tak, zamierzam przerobić po konkursie, tekst musi troszkę odleżeć i będę się zabierał za poprawki.

 

Jeżeli chodzi o:

 

→ Eleganckie flow, piekielna impreza to jest to! :D 

Dziękuję heart Nad rymami w tekście siedziałem dobre kilka tygodni. Zasadniczo jest to luźne tłumaczenie wersów z tego kawałka.

 

I'm in my black Benz

Doin' cocaine with my black friends

Uh, we'll be high as hell before the night ends, yeah

Oh, we'll be high before the night ends

Before the night ends

 

Mamy piekielną imprezę,

W moim czarnym mercedesie.

Z czarnymi kolegami wciągam białą kreskę.

Zanim noc się skończy mamy piekielną imprezę.

Mamy piekielną imprezę.

 

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

BasementKey jak miło, że się ujawniłeś:-) heart

Z pewną nieśmiałością, ale tak. Milo mi, że jest Ci miło, Olciatko wink

Che mi sento di morir

Szukałam fantastyki i prawie nie znalazłam. Utwór nie kojarzy mi się z żadną książką, którą przeczytałam. Takie opowiadanie, to nie moje klimaty. Bez obrazy, ale trochę się wynudziłam. 

 

Pozdrawiam!

Cześć,

 

dzięki za wizytę, lekturę i pozostawienie komentarza :)

Szukałam fantastyki i prawie nie znalazłam.

Haha, prawie :)

 

Utwór nie kojarzy mi się z żadną książką, którą przeczytałam.

Dla mnie to dobrze, bo mam lekkiego bzika na punkcie oryginalności.

 

Takie opowiadanie, to nie moje klimaty.

Rozumiem, tak mi w duszy zagrało i przelałem to na wirtualny papier.

 

Bez obrazy, ale trochę się wynudziłam. 

Na szczęście było raczej krótko, więc mam nadzieję, że nuda Cię nie pożarła całkowicie.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć.

 

Byłeś kiedyś w Chicago?

Pozwalając sobie na drobną zabawę (Twoim) słowem:

 

Nawijasz tak przez dobrych kilka minut, jakbyś rzeczywiście żył tam i mieszkał.

;)

 

Światło pali i razi bielą, czy przyszło wam kiedyś do głowy, że światło jest białe?

Tak :D

Zasadniczo światło słoneczne, to białe światło (a nie żółte, czy coś) :D

Wybacz, mój Tourette z fizyką związany się odezwał. No i bez urazy dla kogokolwiek chorego, ofc.

 

 

Śpiewał o nieustannej walce, o nienawiści (…)

Kurczę, to mój problem z rapem / hiphopem, itd. Może znowu kogoś urażę, ale nie taki jest mój zamiar.

Większość utworów, jakie dane było mi słyszeć, była właśnie o nienawiści, walce, pogardzie, ewentualnie ziomkach (najczęściej w więzieniach), imprezach, brykach, panienkach i jaranku.

I jakoś nie mogę się przekonać.

No spójrzmy dalej:

 

I'm in my black Benz

Doin' cocaine with my black friends

Uh, we'll be high as hell before the night ends, yeah

Oh, we'll be high before the night ends

Before the night ends

 

Mamy piekielną imprezę,

W moim czarnym mercedesie.

Z czarnymi kolegami wciągam białą kreskę.

Zanim noc się skończy mamy piekielną imprezę.

Mamy piekielną imprezę.

:D

 

 

Natomiast Ty poruszasz (poza workiem z koką :D) dość istotny aktualnie temat i – co zaskakujące – robisz to w sposób na tyle absorbujący, że cały ten rap mnie nie odrzucił, a wciągnął. WTF?! Damn You, meeen.

Nieźle :)

Silvanie, dzięki za wizytę i podzielenie się opinią.

 

Byłeś kiedyś w Chicago?

Odpowiem nawiązując do kultowej sceny – nie byłem w Ameryce, ale znam kogoś kto był ;)

 

Dzięki za docenienie rymów, bo żem się napracował nad nimi heart

 

Natomiast Ty poruszasz (poza workiem z koką :D) dość istotny aktualnie temat i – co zaskakujące – robisz to w sposób na tyle absorbujący, że cały ten rap mnie nie odrzucił, a wciągnął. WTF?! Damn You, meeen.

Nieźle :)

Bardzo się cieszę, że wciągnąłeś ten tekst, jak kreskę koki, mam nadzieję, że nie telepało za mocno :) A tak na serio – miło mi, że tak odbierasz tę historię, miód lejesz na moje serce.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Może ludzkich ciał nie może jednak pozostać rozdzielone na zawsze, po krótkiej chwili spada na mnie jak potop.

Oj!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej, hej, Anet :)

 

dzięki zu uwagę – poprawiłem ten wstydliwy błąd.

 

Przyniosłaś mi radość heart

 

Pozdrawiam serdecznie!

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka