- Opowiadanie: Verus - Cthulhu spotyka jajecznicę

Cthulhu spotyka jajecznicę

Dzień dobry.

Przedstawiam Wam to, ekhem, plugastwo. Nie za bardzo wiem, co na jego temat powiedzieć, bo nie do końca jestem pewna, co w ogóle o nim myśleć. Urodziło się w mojej głowie jako komedia, skończyło jako... (EDIT: na pewno nie komedia) Poważnie, nie mam pojęcia. Pozostawiam to więc Waszemu osądowi.

Przy tejże okazji, dziękuję  PsychoFishowi za wymyślenie tytułu i zgodę na jego użycie. Jeśli jednak dojdziecie do wniosku, że “Cthulhu spotyka jajecznicę” tu niezbyt pasuje, to pamiętajcie, że wina jest po mojej stronie. Ryba nie widział opowiadania przed publikacją – rzucił tytuł w rozmowie, podczas której wpadłam na pomysł trzonu tej historii. ;)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Cthulhu spotyka jajecznicę

Matkę kiedyś obchodziło, czy jestem zadowolony. Z czasem jednak odpuszczała coraz bardziej. Próbowałem to zrozumieć. Byłem kotwicą, ciężarem trzymającym ją coraz dalej od życia, które mogłaby mieć, gdyby nie ja. Ilu mężczyznom złamałaby serce, ile pieniędzy by zarabiała, jaką karierę zrobiła… Opowiadała mi o tym, chyba zapominając, że z moim umysłem wszystko jest w porządku. Albo ignorując ten fakt. Miałem nadzieję, że chodzi o to pierwsze, że celowo nie próbuje mnie zranić, choć wiedziałem, że to nieprawda.

 Tak naprawdę lubiłem, kiedy mówiła, nawet jeśli robiła to, aby uświadomić mi, jaką kulą u nogi jestem. Alternatywą było tykanie zegara i dźwięki świata zewnętrznego, którego nie mogłem zobaczyć. Może już nigdy w nim nie będę i nawet po śmierci zostanę w mieszkaniu, klitce w brudnej kamienicy, którą zajmowaliśmy, od kiedy pamiętałem.

 Tik-tak.

 Matka harowała, musiałem to przyznać. A i tak nie było nas stać na nic ponad to, co mieliśmy. Robiła na trzy zmiany, żeby zapewnić mi życie. Nie dobre – na takie nie miałem już szans. Jakiekolwiek. W tym czasie ja, bezużyteczny, potworny, zamknięty w klatce własnego ciała siedziałem i patrzyłem w ścianę. Nie zliczę, ile razy zmoczyłem się na fotelu, bo bez niej nie mogłem nawet pójść do łazienki.

 Tik-tak.

 Gdy byłem młodszy, dużo gotowała. Śpiewała wtedy jakieś smętne piosenki, potwornie fałszując. Ale wszystko mogłem jej wybaczyć za żeberka w miodzie albo pyszne tosty, z których bokami wylewał się ser. Od jakiegoś czasu jednak mogłem liczyć tylko na jajecznicę rano i drugą, wieczorem. Jajecznicą łatwo było mnie karmić – ledwo musiałem gryźć, więc szło to szybko, dzięki czemu matka mogła zaraz zniknąć. Nie, żeby miała gdzie, ale kiedy kładła się na kanapie z książką, to tak, jakby jej nie było.

 Tik-tak.

 Noce nie były takie złe. Słyszałem jej oddech, więc wiedziałem, że nie jestem sam. Mogła mnie nienawidzić za to, że zniszczyłem jej życie swoim wypadkiem. Ale jednak tu była, mimo że nie znajdowała swojej winy w tym, że wpadłem pod samochód i straciłem władzę w ciele. To dawało pewne pocieszenie. Pozwalało sądzić, że przeżyję.

 Tik-tak.

 Sny były gorsze. Nagle otwierała się przede mną przestrzeń, ale wcale nie dawało to ukojenia, lecz wzbudzało tęsknotę. Widywałem jeziora, parki, szkołę, lasy… miejsca, które pamiętałem sprzed wypadku. Z czasów, kiedy byliśmy szczęśliwi, kiedy chodziliśmy na spacery i dużo się śmialiśmy.

A potem wracałem do mieszkania. We śnie wydawało się nawet mniejsze. Matki nigdy w nim nie było. Na stole stała jajecznica – tak znienawidzona przeze mnie jajecznica – a ja byłem głodny. Dałbym wszystko, aby móc ją zjeść, ale mijały godziny i nikt nie przychodził, aby mi pomóc.

 Budziłbym się siadając gwałtownie i z krzykiem, gdybym tylko mógł. Od dawna jednak się nie odzywałem, bo matkę to denerwowało. Z kolei moje ciało było bezużytecznym kawałkiem mięsa. Nie dano nam przeżyć żadnej ze wzruszających scen, kiedy rodzic przytula i pociesza dziecko wybudzone z koszmaru. Ze swoimi lękami byłem całkiem sam.

 Tik-tak.

 Każdego ranka matka niosła mnie do łazienki, sadzała na toalecie. Potem mnie myła, ubierała i odkładała na krzesło w pokoju. Sama się ogarniała. Później, z wysokim czarnym kokiem, przetykanym już paskami siwizny i w czystych, choć pomiętych ciuchach, stała przy kuchence, złorzecząc, że w niczym jej nie pomagam. Smażyła, oczywiście, jajecznicę. Wpychała mi ją do ust, mówiąc, że nasze życie nie ma sensu. A potem wychodziła.

Liczyłem przejeżdżające samochody. Próbowałem wyobrażać sobie ludzi chodzących po ulicy. Ich sprawy, zawody, charaktery, wygląd. Przecież istniał ktoś poza naszą dwójką, mimo że nie widziałem innego człowieka od lat, prawda?

 Czasami do nich mówiłem. Moim ulubionym był wysoki facet w meloniku, elegancko ubrany, który wchodził do mieszkania sprężystym krokiem, rozpinał marynarkę i bez skrupułów siadał naprzeciwko mnie, na łóżku matki. Przecierał monokl, nie spuszczając ze mnie wzroku. Był bankierem albo właścicielem domu aukcyjnego, a także moim ojcem. Zostawił mnie z matką, bo z nim groziłoby mi niebezpieczeństwo. Musieliśmy więc udawać, że nie mamy ze sobą nic wspólnego. Opowiadał mi o willi i bogactwach, które otrzymam pewnego dnia. O wspaniałych potrawach, o podróżach, w które mnie zabierze, mimo niepełnosprawności.

 Z kolei ja snułem wszystkie wymyślone przez te lata historie. O myszach z kuchni, które bałaganią, gdy nie patrzymy, bo nie podoba im się, że tu mieszkamy. O dziewczynie, która biegnie ulicą na dole i słyszy moje nucenie, więc przychodzi, żeby się przywitać. O kominiarzu, który jest za gruby, więc utyka w kominie.

W końcu jednak ojciec znikał. Byłem wdzięczny za tę chwilę rozmowy. Wiedziałem, że nie jest prawdziwy. Przynajmniej zazwyczaj to wiedziałem.  

 Tik-tak.

 Matka wraca później niż zwykle. Fotel pode mną jest mokry, a ona rzuca się na łóżko. Coś jest inaczej. Ten zapach… Alkohol. Dużo alkoholu.

 Po chwili unosi się na łokciu i patrzy na mnie przeciągle. Czas zwalnia, gdy wstaje, podchodzi, opiera dłonie na podłokietnikach fotela i spluwa mi w twarz.

 – Po co się staram, skoro ty tylko tu siedzisz i nic? Zero wdzięczności, zero pomocy! Dlaczego zależy mi na twojej opinii? Przecież i tak nic nie możesz. Nie mam trzech etatów, tylko jeden. A po pracy chodzę po mieście i się bawię, bo nie mogę znieść tego, że muszę tu wrócić. I w imię czego? – mówi. Widzę każdą zmarszczkę na jej twarzy i zastanawiam się, czy zawsze było ich tak dużo. Oczy ma przekrwione, źrenice ogromne i czarne jak odpływ umywalki. Z ust bucha jej smród alkoholu.

Świat dawno nie wydawał mi się tak żywy, tak rzeczywisty. W środku czuję kłucie – może to serce? Może mnie zraniła? Nie wiem. I nie odpowiadam.

Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę i idzie do kuchenki. Czuję zapach jajecznicy. I pierwszy raz od wieków nie wydaje mi się to czymś strasznym.

Tik-tak.

Nakarmiła mnie, ale nie położyła do łóżka ani nie umyła. Smród moczu mieszał się ze smrodem alkoholu i jej rzygów. Chrapała. Gdyby nie to, przypominałaby trupa. Menela, który zazwyczaj spał w rynsztoku, a dziś, cudem zapewne, trafił do łóżka.

Tym razem modliłem się o sen.

Tik-tak.

Coś jest inaczej. Mieszkanie nie jest mniejsze niż w rzeczywistości. Nie zaliczam najpierw wycieczki po parkach. Jajecznica stoi na moich kolanach, nie na stole. W dłoń mam też wepchnięty widelec, mimo że nie mogę zacisnąć na nim palców. Jakbym zasnął i obudził się po nocy bez snów, kiedy matka już wyszła.

Że tak było w istocie, przekonałem się, gdy wróciła wieczorem. Otworzyła wszystkie okna, uwalniając nas od smrodu. Umyła mnie, a potem wepchnęła mi do ust zimną jajecznicę, która cały dzień stała tak blisko – poza moim zasięgiem. Dalej byłem głodny, ale ona nie dała mi nic więcej. Umyła fotel, zanim położyła mnie do łóżka.

Tik-tak.  

Boję się zasnąć. Co jeśli się obudzę, a jej znów nie będzie? Staram się bronić przed osunięciem się w ciemność, śledzę dźwięki, które docierają do moich uszu. Na zewnątrz szczeka pies. Matka chrapie. Gdzieś lata mucha. Na ulicy rozmawiają ludzie, nie rozróżniam słów. W mieszkaniu nad nami ktoś chodzi. Czy gdybym, pozostawiony sam sobie, krzyczał o pomoc, to by coś zmieniło?

Księżyc zniża się już do horyzontu, kiedy do moich uszu dochodzi skwierczenie, jakby ktoś coś smażył. Obracam głowę. Przy kuchennym blacie jest pusto i ciemno. Nie widzę płomienia. Matka dalej pochrapuje cicho. Zastanawiam się, czy się odezwać, aby ją obudzić. Mam wrażenie, że robi mi się zimno, ale tak naprawdę wcale tego nie czuję – moje ciało jest wyłączone, jak zawsze. Zignorowałbym dźwięki z kuchni, gdybym mógł. Hipnotyzują mnie jednak i patrzę w tamtą stronę aż do rana, niemal nie mrugając.

Tik-tak.

Udało mi się. Nie zasnąłem. Matka przenosi mnie na fotel i znowu karmi tym paskudztwem. Dziwi mnie jedynie to, że drugą porcję zostawia na stole. Przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz, gdy obraz za bardzo zaczyna przypominać sen. Chcę poprosić, żeby to przesunęła, zabrała, cokolwiek, ale zanim decyduję się wydobyć głos, ona wychodzi.

Zostaliśmy sami. Jajecznica, ja i mucha latająca gdzieś z drugiej strony pokoju. Świat od poprzedniego wieczoru znowu jest zbyt wyrazisty. Zbyt? Nie. Jest taki, jak dawniej, jak przed wypadkiem. Aby oderwać myśli od cholernego talerza na blacie, próbuję znaleźć dla tego stanu określenie. Nie wiem, ile czasu mija, zanim na nie wpadam.

To, co dzieje się dookoła, przydarza się mnie.

Od dawna nie miałem takiego wrażenia, usiłowałem patrzyć na siebie z boku. I nagle, w jednej chwili, dostrzegam chude ręce i patykowate palce. Nogi w zbyt szerokich spodniach. Na jednej z nich jest paskudna blizna, widuję ją podczas kąpieli. Moje ciało. Paskudne i niesprawne, ale moje. Delektuję się tą myślą.

Tik-tak.

Kiedy zapada ciemność, nie mogę oderwać oczu od jajecznicy. Jestem głodny, potwornie głodny. Skupiam się na tym tak mocno, że z pewnością, gdybym był wystarczająco sprawny, podskoczyłbym na dźwięk pukania do drzwi.

– Proszę – mówię drżącym głosem, gdy stukanie się ponawia. Drzwi uchylają się powoli. Siedzę sztywniejszy niż zwykle, o ile to w ogóle możliwe.

Rozluźniam się, kiedy wchodzi ojciec. Melonik, laska, idealnie ułożony garnitur – z nikim bym go nie pomylił, choć zazwyczaj nie pukał. Siada na łóżku matki, jakby nic się nie zmieniło.

– Dlaczego nie otworzyłeś sobie bez zaproszenia?

– Gdyby wcześniej twoja matka bywała w mieszkaniu podczas naszych rozmów, czekałbym na jej, jako gospodyni, pozwolenie, aby wejść. Teraz ty jesteś panem domu, więc kultura wymagała pukania – odpowiada, lustrując mnie spokojnym wzrokiem.

– Jak to: jestem panem domu? – Nie wiem, czy podoba mi się to określenie. Obracam je na języku. Smakuje jak jajecznica.

– Twoja matka odeszła, chłopcze. Już nie wróci.

Wiem, że mówi prawdę. Nie wiem jednak, dokąd poszła, jak mam bez niej przeżyć.

– Co teraz? – formułuję swoje wątpliwości w jedno pytanie.

– Musisz nauczyć się sam istnieć.

– Nie mogę się ruszać.

– Dlatego jesteś krok bliżej do zwycięstwa.

Wstaje i wychodzi. Zamurowuje mnie za bardzo, aby o coś spytać.

Tik-tak.

Straciłem kontakt z rzeczywistością. Z głodu? Ze stresu? Ze strachu? Nie wiem. Ale jajecznica dalej tam była, stała na blacie i przysiągłbym – patrzyła na mnie. Zastanawiałem się, czy zacząć krzyczeć. Miałem nadzieję, że matka jednak wróci, że ojciec kłamał.

Próbowałem ustalić, czy brakuje jakichś jej rzeczy, czy coś ze sobą zabrała.

Łóżko? Niepościelone, jak zawsze. Ale wśród zwałów kołdry nie było rozciągniętej koszuli nocnej, której chyba nigdy nie prała.  

Buty? Zazwyczaj tuż przy drzwiach, które były niemal poza moim polem widzenia stały trzy pary. Teraz… Zamrugałem kilka razy, próbując wyraźniej zobaczyć skryty w cieniu kąt. Nie, rzeczywiście. Nie było tam obcasów, kozaków ani sportowych butów. Tylko moje, od wieków nieużywane klapki.

Walizka? Poczyniłem gigantyczny wysiłek, aby odwrócić głowę w drugą stronę. Nie, jej też nie było na miejscu.

Wyglądało jednak na to, że rzeczywiście mnie zostawiła.

Tik-tak.

Jajecznica mnie obserwuje. Teraz jestem pewien. Śledzi każdy mój ruch. Skupiam się na ostatnich słowach ojca. Jestem uszkodzony, jak on może mówić, że to krok bliżej do zwycięstwa?

Rwałbym sobie włosy z głowy, gdybym mógł. Chyba odchodzę od zmysłów, ale mam pewność, że nie zwariowałem, gdy słyszę głos:

– Jesteś krok bliżej, właśnie dlatego, że jesteś częściowo zepsuty. W środku masz jajecznicę. Twoje wnętrzności to nic więcej.

Nie rozumiem tych słów. Nie wiem też jeszcze, że niedługo pojmę, co znaczą.

Tik-tak.

Im dłużej matki nie ma, tym świat jest bardziej realny. Straciłem rachubę. Mogły minąć dwa dni, mógł tydzień. W mieszkaniu powinno śmierdzieć moczem – czuję, że jestem mokry – ale unosi się tu tylko zapach smażonych jajek.

– Chłopcze, jeśli mnie zjesz, wszystko się dopełni.

Ten głos chyba wyrwał mnie ze snu. Kolejny raz nie pamiętam nocnej mary. A może wcale nie spałem? Może już nie potrzebuję? Ale jeśli tak… czy jestem martwy?

– Nie jesteś.

Tym razem mam pewność – słowa dobiegają ze stojącego przede mną talerza. Gapię się na niego z otwartymi ustami, jakbym mógł zjeść jego zawartość wzrokiem. Dochodzi do mnie, jak bardzo jestem głodny.

– Proszę, pozwól mi się zjeść – mówię. Język mam suchy jak pustynia. Nie wiem, dlaczego. Przecież jajecznica, nawet taka mająca głos, nie wleci mi w usta.

– Jeszcze nie pora.

Tik-tak.

– Błagam, błagam, pozwól mi się zjeść – łkam. Minęło… dużo czasu. Skręca mnie z głodu. Czuję się słaby, słabszy niż kiedykolwiek.

– Jeszcze trochę. Twoje cierpienie zostanie nagrodzone. Zostaniesz prorokiem, pierwszym męczennikiem religii, która właśnie powraca.

– Nie chcę… potrzebuję jedzenia – powtarzam.

Chcę krzyczeć, ale mam wrażenie, że jestem zbyt słaby. Muszę zbierać siły. Kroki piętro wyżej to moja jedyna szansa.

Tik-tak.

Nadszedł czas. Nabieram głęboko powietrza i już-już mam wrzasnąć, kiedy drzwi gwałtownie się otwierają i wpada ojciec. Dopada do mnie i zatyka mi usta dłonią. Jestem tak zaskoczony tym, że może mnie dotknąć, że nawet nie próbuję go ugryźć.

– Jak? – pytam, gdy zabiera rękę, pewny, że już nie będę próbował wzywać pomocy.

– To Ona czyni mnie bardziej materialnym. To dlatego, że już prawie jesteś jej częścią, więc twoje wyobrażenia stają się prawdą. Dlatego nie możesz krzyczeć. Już nigdy się nie zjednoczycie, jeśli to zrobisz.

Tik-tak.

– Będą budować ołtarze, czcić kury i modlić się do patelni.

Mija dłuższa chwila, zanim dociera do mnie, że to mój głos wypowiada te słowa. Ojca już nie ma. Posiedział tylko chwilę. Żadna różnica, i tak kontemplowaliśmy Jajecznicę. Teraz już wiem, już rozumiem.

Jestem bliżej, bo już jestem częściowo zepsuty.

Moje wnętrze bardziej przypomina chaos, niż ludzki organizm.

Przywodzi na myśl raczej Jajecznicę.

Dlatego wybrała mnie na proroka.

Delektuję się Jej widokiem, dopóki mogę. Kiedy się połączymy, nic już nie będzie takie samo.

Tik-tak.

Patrzę na swoje ręce. Palce gniją powoli, od koniuszków. Jestem martwy, ale wciąż uwięziony, bo niewystarczająco do niej podobny.

Modlę się więc. Nie wiem, skąd znam ten język. Mam świadomość, że jest stary, starszy niż Ziemia, niż gwiazdy, niż sam Wszechświat. Został zapomniany, kiedy śmierć spotkała ostatniego z wyznawców.

Jednak Ona nigdy się nie poddała. Małymi kroczkami karmiła ludzi częściami siebie. Na swój obraz i podobieństwo chciał stworzyć ludzi fałszywy bóg, a Ona uznała to za drogę do powrotu w chwale.

– Rralle’h garlla’h, pnhurli’i – szepczę raz po raz. Zabierz mnie do siebie, matko.

Tik-tak.

Czuję, kiedy postanawia wysłuchać moich modłów. Nagle mogę ruszyć rękoma i nogami. Nadgniłe członki bolą, pierwszy raz od lat naprawdę bolą. Próbuję wstać, bardzo niepewnie. Wtedy rozlega się pukanie. Zapraszam ojca do środka. Pomaga mi podnieść się. Pomaga – nie musi mnie nieść! Jestem w stanie trzymać się na nogach, choć czuję słabość. Chwiejnie podchodzę do stołu i łapię leżący na nim widelec. Klękam przed Nią i nabieram kęs. Przed włożeniem go sobie do ust ostatni raz wymawiam słowa modlitwy:

– Rrelleahe’h garlla’h, pnhurli’i.

Idę do ciebie, matko.

Koniec

Komentarze

Tytuł robi robotę :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Cześć, Verus! Po tytule spodziewałam się jakiegoś pastiszu, a tu takie zaskoczenie! Mocny tekst z motywem, który jeśli nie ogra się go dobrze, ciągnie trochę szantażem emocjonalnym. Tobie naprawdę się udało, a w dodatku weirdowość jajecznicy i gościa w meloniku strasznie pasuje do narracji z punktu widzenia głównego bohatera.

Pozdrawiam.

Kiedy jajecznica zaczęła mówić, miałem tylko jedno skojarzenie.

 

Hail Discordia

Mytrix, jak wspomniano w przedmowie, tytuł akurat nie był moim pomysłem. :D Ale też uważam, że jest super.

 

Oidrin, cześć! Dzięki za przeczytanie. Fajnie, że się spodobało. Samym motywem bawiłam się pierwszy raz, więc tym bardziej cieszę się, że jakoś mi to wyszło Twoim zdaniem. :D

 

Japko, mam jedną odpowiedź: XDDDDDDDD Co to jest? Muszę to obejrzeć!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

To Pizza the Hut, postać ze Spaceballs

Hail Discordia

– Będą budować ołtarze, czcić kury i modlić się do patelni.

→ this! :O All hail the Jajo!

 

Serio nie wiedziałam czego się spodziewać, ktulaki ostatnio w natarciu i już mi się trochę przejadły, ale mimo to, tytuł był tak absurdalny, że musiałam tu zajrzeć. I się nie zawiodłam, możesz spokojnie podziękować PsychoFishowi za pomysł :P 

 

Przy tak pokręconym tekście, aż mi dziwnie pisać, że się podobało ale no, podobało. Dobrze się czytało, myślę, że długość jest akurat. 

Absolutnie nie nazwałabym tego hmmm komedią ani nic takiego, od początku jest bardzo nieswojo, czuć grozę i gęstą, o, albo trzymając się motywu przewodniego powiem: rozbełtaną atmosferę. 

Motyw niepełnosprawności i uwięzienia we własnym ciele jest straszny i dołujący, postać matki smutna i naprawdę świetnie oddałaś tę jej rezygnację, beznadzieję i w końcu ucieczkę (choćby takimi zdaniami jak “chyba nigdy nie prała koszuli nocnej” itd – dzięki temu widać, w jakim stanie jest ta kobieta). 

Postać ojca skojarzyła mi się luźno z dziwacznym, trochę przypominającym naćpany sen, opowiadaniem Sylwii Chutnik z antologii “Inne Światy”. Czytałaś może? :)

No i kult Jajecznicy… odjazd mocno pokręcony, ale imo wyszło z tego coś ciekawego. Nadanie biednemu, niestety przegranemu dla “zwykłego” świata bohaterowi ważnej roli, mesjasza, proroka czy cokolwiek to by miało być, jest w pewien sposób pocieszające. Nawet jeśli koniec to tylko metafora śmierci. 

 

Generalnie – bardzo oryginalne opowiadanie :) Klikam!

Cześć Verus ;)

Fajne zobrazowanie pierwszej sceny. Mam przed oczami tekstową matkę robiącą wyrzuty. Nastąpiło dobre budowanie klimatu. A potem w sumie było tylko lepiej. :P

Podoba mi się samo techniczne wykonanie. Bardzo trafiły do mnie trudności, z którymi musiała się mierzyć matka i jej syn. Bardzo się wczułem szczerze mówiąc, oczyma wyobraźni widziałem szczegóły i widziałem ile wszystkiego kosztowała ta opieka i trud. Na plus w sumie też jest udawana postać ojca. Niewiele o nim wiadomo, ale w sumie wpasowuje się w to całość, więcej nie trzeba.

I jajecznica. Myślałem, że to będzie pozytywny absurd, ale okazało się inaczej. Wydawało mi się, że tytułowa jajecznica, jak już zagości i jej znaczenie będzie znane, spowoduje raczej mój uśmiech, ale to nie nastąpiło. Znaczy tak, w jakiś sposób jest absurdalna, ale co tutaj jest super – mnie osobiście nie wybiła z mrocznego klimatu opowiadania.

W sumie wciągnąłem się tak bardzo, że nie zarejestrowałem jakichś zgrzytów.

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie! No i ode mnie będzie klik do biblioteki.

PS. No i konkurs na pewno wygrałaś tytułem. :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Hmmm. To naprawdę jest komedia? Nie powiedziałabym…

Tekst do mnie słabo trafił. Opieka sprowadzająca się do karmienia jest okrutna. Przy takim monotonnym żywieniu da się przeżyć?

Narodziny kultu jajecznicy to ciekawy pomysł i wątek, ale dużo o tym nie ma. A same rytuały mogłyby być całkiem śmieszne, żeby nie napisać “jajcarskie”.

Babska logika rządzi!

Cześć! :)

Może, gwoli wyjaśnienia, nie było moją intencją zasugerować, że to jest komedia, a tylko że tym miało być w pierwszym zamyśle. Ostatecznie jednak absolutnie tejże nie przypomina.

 

Koimeodo, Innych światów jeszcze nie czytałam, ale czekają na mnie cierpliwie na półce i biorąc długość mojej czytelniczej kolejki, jeszcze chwilę może to potrwać. :D Cieszę się, że zajrzałaś i że przypadło Ci do gustu.

 

Sagitt, zastanawiałam się, czy ta jajecznica będzie psuła albo zaburzała mroczną atmosferę i czy nie zepsuje to całokształtu. Dobrze mi słyszeć, że jednak w jakiś sposób, pomimo absurdu, udało się ją tu dobrze wpasować.

 

Finklo, tak jak wspomniałam: komedia to nie jest. Przy takim monotonnym żywieniu, kiedy nie musisz się poruszać pewnie da się przeżyć dość długo, co widzimy głównie w dramatach rozgrywających się w prawdziwym życiu.

Właśnie przez to, co mówisz o narodzinach kultu jajecznicy, sądziłam, że ten tekst powinien być bardziej zabawny. Ale kiedy już usiadłam do pisania, odkryłam, że wcale taki nie wychodzi i uznałam, że warto poeksperymentować z mieszaniem śmiesznych i poważnych motywów.

 

Wszystkim, bez względu na to, czy tekst się podobał, czy nie, bardzo dziękuję za przeczytanie i opinię. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

A witaminy? W jajkach jest ich sporo, ale chyba jednak nie komplet…

Babska logika rządzi!

Jak dla mnie patrząc do czego zmierza to opowiadanie, to taka trochę tragikomedia. ;)

Z jednej strony mamy bohatera, który cierpi, nie ma szansy na lepsze życie, a wręcz jego istnienie zbliża się nieuchronnie ku końcowi. Łatwo się domyślić zakończenia, ale kto by się spodziewał, że taka jest geneza Cthulhu. ;p

Tytuł zdecydowanie robi robotę.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Koimeodo, Innych światów jeszcze nie czytałam, ale czekają na mnie cierpliwie na półce i biorąc długość mojej czytelniczej kolejki, jeszcze chwilę może to potrwać. :D Cieszę się, że zajrzałaś i że przypadło Ci do gustu.

→ polecam serdecznie :) akurat odwołałam się do najkrótszego i wcale nie najlepszego opowiadania z antologii, ale tak mi motyw pana z melonikiem siadł ;) Nie bój się długości, połowa z tego to jest Dukaj :D (notabene doskonały). Kańtoch jest świetna i otwierający zbiór Małecki. 

Interesujące. Przedstawienie życia bohatera wydaje się bardzo prawdziwe, jest sugestywne i przygnębia (powinno, jak sądzę). Ciekawa sprawa z tą jajecznicą, przyznam. Zastanawiam się, czy w świecie przedstawionym faktycznie takie rzeczy się dzieją, czy to tylko majaczenia głównego bohatera. Wszak słowa ostatniej modlitwy brzmią tak, że równie dobrze może to być odgłos krztuszenia się jedzeniem. Największe brawa jednak właśnie za ten opis zmieniającej się codzienności sparaliżowanego człowieka.

Finklo, ano, na pewno nie komplet. Więc żyć zdrowo, bezproblemowo się nie da. Ale bohater też do najzdrowszych nie należy. Na pewno jakiś czas da się w ten sposób żyć.

 

Morganit, dzięki za wizytę i opinię. Podoba mi się interpretacja, że to jajecznica jest genezą Cthulhu. :D Jak wszyscy dalej będą tak chwalić tytuł, będę musiała postawić Rybie wódkę za wymyślenie go. :p

 

Koimeoda, usiądę do tego na pewno, ale kiedy – nie jestem w stanie powiedzieć. :D

 

Cześć, Filip. To rozmycie i niepewność, czy wydarzenia są prawdą, czy wyobrażeniem też było moim celem, cieszę się więc, że wątpliwość w tym względzie się pojawia. Mogę powiedzieć, jak ja to sobie wyobrażam, ale nie wiem, czy ta łopatologia nie zepsuje wrażenia z lektury. Dzięki za opinię!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nie, nie, proszę zostawić niedopowiedzenie. ;) To w żadnym wypadku nie miał być zarzut do opowiadania. ;)

Mieszanie śmieszności i powagi rzadko swychodzi tekstowi na plus, tak mi się wydaje. Ale Ty tutaj tych elementów raczej nie mieszasz, bo tu raczej jest tragedia, od początku zmierzająca do zgubnego finału. Nie schodzisz z raz obranej ścieżki, a sprawy mają się tylko coraz gorzej. Co prawda jest jakaś obietnica dla bohatera, w nowo rodzącym się kulcie, ale pod tą skorupką prawdopodobnie chowa się zbuk.

Przez tekst płyniemy gładko, bez potknięć językowych. Trochę szwankuje realizm, bo tam chyba powinny pojawiać się, babrzące się odleżyny, odparzenia i inne dolegliwości. Dodatkowo jaki sens sadzać kogoś na toalecie, gdy nie czuje on nic od szyi w dół, przecież się nie załatwi w ten sposób.

Ale przymykając na to oko, lub po prostu nie drążąc tematu co i jak, to motyw rezygnacji bohatera, przemiany pod wpływem życia będącego gniciem są całkiem strawne.

Chyba tyle, czyta się szybko i dobrze.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Filip, a więc zamilknę na wieki. ;)

 

Cześć Mytrix! Co do realizmu w tekście… fakt, momentami może nieco szwankuje. Ale akurat odleżyn i odparzeń bohater raczej by nie zauważył ze względu na swój stan. Z całego Twojego komentarza ciężko mi wywnioskować, czy realnie tekst Ci się podobał, czy też był tylko “znośny”, niemniej dziękuję za przeczytanie i opinię. :D 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Stawiaj szybko wódkę, bo w tym tempie zażyczy sobie całą skrzynkę. xd

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Verus, żeby rozwiać Twoje wątpliwości, doklikałem bibliotekę ;-)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

O, pacz, Mytrix mnie ubiegł! :p

 

Niezły tekst, Verus. Kilka przecinków ci uciekło, ale poza tym dobrze się czytało. :)

 

Morgiana89, z tym “szybko” może być problem, biorąc pod uwagę aktualne warunki pandemiczne. :P

 

Dzięki, Mytrix, rzeczywiście rozwiano. ;D

 

Cześć SaraWinter! Dzięki, że wpadłaś. Niestety, przecinki jakoś mnie nie lubią i cały czas się wymykają, cholery jedne. Ale pracuję nad tym. Może zacznę im grozić jajecznicą, to będą siedzieć na swoich miejscach.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nie wiem, czy tu tytuł więcej pomaga, czy szkodzi. Ale samo opowiadanie z pewnością klimatyczne, mroczne, smutne… Gdzie tu miała być po drodze komedia? Nie wiem. Gdzie absurd z tagów? Też nie bardzo. Jest weird i jest dramat. Bardzo, bardzo wyrazisty dramat. Nawet jeśli historia ma tę jajecznicę w osi centralnej i nawet jeśli na pierwszy rzut oka jest tu ona “dziwna”, to jednak to wszystko elementy pretekstowe wokół opowieści o wypaleniu matki, o pustce dziecka. W sumie nawet finał można tu interpretować dwojako – jako gdzieś tam pojawienie się tych prastarych sił, ale też jako majaki w trakcie umierania z pragnienia i głodu (chociaż przeciw temu drugiemu przeczyłby brak jakichkolwiek objawów odwodnieniowych… tylko czy one tu są potrzebne, skoro to nie jest tekst nastawiony na realizm?).

No, mimo prostoty uderza. Trochę za długie, jak na zawartą treść, ale co do reszty… No, uderza.

 

Nooo… Niepoważny tytuł, przyciągający wzrok i robiący nadzieję na jakiś smiechowy absurdeu (bo taka też była nasza rozmowa) i całkiem mroczny, osuwający się ku mało szczęśliwemu, acz przewrotnemu zakończeniu tekst. Ciekawy kontrast.

Z rzeczy ogólnych, to Mytrix o opiece nad sprawaliżowanym delikwentem już wypunktował. Ale pal to sześć, przede wszystkim dobrze rozegrane w objętości, klimat, postac matki konekwentnie zmierzająca do odejścia, unieruchomiona perspektywa protagonisty-narratora i ta niepokojąca jajecznica. Konstrukcyjnie tez fajnie, rośnie sobie to napięcie, zniknięcie matki i pojawianie się coraz bardziej realnego ojca podbija bębenek, wreszcie kulminacja (zaczynając się od przemówienia przez jajecznicę) rozegrana odpowiednio szybko, nie rozwodniona. Elegancko. Tak, można by gdzieniegdzie skrócić, dokręciś, wycisnąć ze słów nieco więcej, ale to już dopieszczanko na dłuższy czas.

 

Można się czepiać, że klisze – można. Można się czepiać, że sztampa – można. Ale czyta się dobrze, jajecznica jako źródło niepokojącej obęcności nie tonie w zabawnej absurdalności, ale staje się autentycznie portalem do NIEWYPOWIEDZIANEGO ZŁA – i to jest mocny punkt programu, który wszelkie czepiania odsuwa na boczny tor. Makabreska w sumie ci wyszła, z naciskiem na makabrę.

 

Mi się. Naprawdę. Nie zmarnowałaś tytułu ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dobre! Mocne. O Czymś! A to tu nieczęste ostatnio. Dalbym klik, ale mnie ubiegli:). Pozdr. P.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Verus, bardzo dobry tekst. Po chwytliwym tytule faktycznie spodziewałam się komedii, później w trakcie czytania, obawiałam się łzawego dramatu, ale wyszła piękna groteska.

Urzekło mnie, jak operujesz absurdem i motywami onirycznymi. Do końca nie wiedziałam, co dzieje się naprawdę, a co tylko w głowie sparaliżowanego chłopca. (A może to wcale nie dziecko, a Cthulhu o wnętrznościach składających się z jajecznicy!? )

Wzięłaś na warsztat trudny temat i świetnie go zrealizowaś. Gratki! :)

Serio stawiaj tę wódkę, bo tytuł zaciekawił i przyciągnął, czyli naprawdę zrobił robotę :D

 

Odnosząc się do przywołanych realizmów i nierealizmów:

1) da się przeżyć na samej jajecznicy, ale co to za życie (pozdrawiam Finklę);

2) z tego, co mi wiadomo (nie zagłębiając się w szczegóły), nawet przy całkowitym paraliżu da się wywołać… Ee, pewne czynności fizjologiczne, że pozwolę sobie na eufemizm, więc wygląda na to, że wspomniane sadzanie na toalecie jednak może mieć sens (pozdrawiam Mytrixa).

Poza tym mnie tam realizmu jakiegoś tu nie brakuje. A i pozdrawiam również resztę Przedmówców (Przedpiśców?), żeby nie było xD

 

To teraz może powiem coś bardziej sensownego (aczkolwiek nie obiecuję).

Doskonale sobie poradziłaś z tym opowiadaniem, mimo tej dość absurdalnej jajecznicy klimat jest odpowiedni i konsekwentnie się go trzymasz. Dobrze sobie radzisz językowo, może gdzieś tam te pojedyncze przecinki faktycznie pouciekały, ale się czepiać nie będę, bo nie była to masowa ucieczka i nie zaburzyła specjalnie odbioru. Długość jak dla mnie też w sam raz. Ogólnie świetnie się czytało.

Na koniec pozdrawiam również Ciebie :D

 

P.S. Fajny awatar, kiedyś próbowałam to rysować (nie wyszło, nie pytaj xD)

Spodziewaj się niespodziewanego

Cześć Verus:-)

ale to dobre było!

W końcu mogę nominować w tym miesiącu do piórka, bo to już dziesiąty a ja nic:-)

Wciągnęłaś mnie od samego początku. Mrocznie, nieszczęśliwie, tragicznie, i nawet jajecznica nie psuje tego klimatu! Wręcz przeciwnie, stanowi kontrast, ale też dopełnia całości relacji, trwania w monotonii, bezsensownej egzystencji. Kurcze, nawet tej matki mi szkoda, nawet jestem w stanie zrozumieć jej postępowanie. 

Świetnie Ci to wyszło, Verus, jestem zachwycona! 

Prosta historia, przedstawiona prosto, jak mi się podoba.

Zakończenie mocne, ale niespieszne.

Tytuł rzeczywiście zapowiada coś z humorem, coś do pośmiania, a dostałam coś zupełnie innego. Lubię jak się mnie tak zwodzi;-)

pozdrawiam

 

Cześć, przeczytałem opko. Jest wierd i jest jajecznica. Mission accomplished. Motyw z niepełnosprawnością trochę kontrowersyjnie wykorzystany, ale z pomysłem, co by nie powiedzieć, wielki plus za pomysł. Z tego co zrozumiałem, to z jednej strony trochę pomieszanie tragedii codzienności kogoś wykluczonego z punktem widzenia bóstwa, które nie umarło lecz śpi. Śpi i śni czekając, aż powróci. Zacny pomysł, wykonanie fajne, przyjemnie się czytało. No i duży plus za brak macek w tekście.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

O kurcze, ale się komentarzy posypało. :D Cześć wszystkim i dzięki za przybycie! Cieszą mnie niezmiernie Wasze komentarze i zawarte w nich pochwały oraz krytyczne uwagi.

 

Wilku, ależ w opisie podkreślam, że komedią to było jedynie na początku i jedynie w mojej głowie – na piśmie absolutnie nią nie jest. Absurdu za to widzę tu całkiem sporo. Niekoniecznie wesołego, raczej mrocznego, jednak absurdu. Małe to ma po prawdzie znaczenie. Jeśli weird pasuje bardziej – niech będzie i weird. Co do zakończenia – mam szczerą nadzieję, że można mieć wątpliwości, czy to prawda, czy majak, bo taki też miałam cel. Cieszę się, że się podobało – na początku, muszę przyznać, miało trochę znaków mniej, ale rozszerzyłam trochę tekst, żeby złapać się na konkursowy limit. Dałoby się go trochę skrócić, ale czy rzeczywiście aż tyle by na tym zyskał – pewna nie jestem. Podczas rozszerzania wpadło mi do głowy całkiem sporo zdań, które moim zdaniem podkręcają klimat.

 

Ryba, ano właśnie przez naszą rozmowę, z której wziął się pomysł i tytuł, sądziłam, że z tekstu wyjdzie mi jeden wielki żart i komedia. W końcu po dialogu o moim śniadaniu, ciężko było się spodziewać powagi. Szczerze mówiąc, zaskoczyłam sama siebie, że tak to wyszło, ale cóż, lubię ten tekst. :P Że tekst da się dopracować – wiem, większość się jakoś da. Może po wszystkim jeszcze wrócę do pracy nad nim i uda mi się poprawić to i owo. A, no i wszyscy tak chwalą ten tytuł, że masz u mnie wódkę, jak już się kiedyś poznamy osobiście. :P

 

Rrybaku, zaszczyconam, że mój twór zasłużył na Twoją uwagę i nawet na klika! :D

 

Cytryno, Cthulhu z wnętrznościami z jajecznicy, mówisz? Podoba mi się ta koncepcja! Fajnie było się pobawić tym pomysłem i groteską, cieszę się więc tym bardziej, że i innym czytanie jej sprawia przyjemność.

 

NaNa, dzięki za uwagi odnośnie realizmu. Jak już zdarzyło mi się wspomnieć, nie pochylałam się nad nim za bardzo, ale też nie chciałam jakąś głupotą go przesadnie zaburzyć, bo bałam się, że zakłócę odbiór tekstu. Fajnie, że udało się to przeskoczyć. Również pozdrawiam! :D

PS – Jednak zapytam! Rysować osobiście nie umiem, więc nie musisz się martwić, że średnio wyszło. Mogę nawet pokazać próbkę moich, ekhem, “dzieł” z zakresu rysowania, jeśli Cię to ośmieli. XD

 

Olciatka, strasznie miło (proszę nie krzyczeć, złożenie tychże słów nieprzypadkowe;) mi to wszystko słyszeć. :D Serio, mam ogromnego banana na twarzy, gdy słyszę, że ludzie się dobrze bawią przy moim tekście.

 

Krar85, ciekawi mnie nazwanie tego wykorzystania kontrowersyjnym, ale po zastanowieniu, mogę się zgodzić. Gdzieś tu jest coś takiego. Ale moim zdaniem teksty powinny być w jakiś sposób kontrowersyjne, przynajmniej raz na jakiś czas. A co do macek… cóż, jajecznica z mackami (albo niepełnosprawny chłopak) to już chyba byłoby za wiele. Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby je tu gdzieś wpychać i dobrze, że się zgadzasz, że ich tu nie brakuje. ;)

 

Uff. Jeszcze raz dzięki wszystkim za piękne opinie!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Macki, powiadacie… No jajecznica z ośmiornicą taka trochę zbyt ekskluzywna jak na warunki, w których bohaterom żyć przyszło :P Nie-nie-nie, gdzieś tam sobie leży szkic niedokończony i chyba tak na wieki zostanie… Chyba że przez wspominki mi się głowy uczepi i ostatecznie jakiś redraw będzie konieczny, hmm… Nie wiem xD

Spodziewaj się niespodziewanego

A kto mówił o ośmiornicy? Znamy dużo ciekawszych stworów z mackami niż ośmiornice. :D Jeśli kiedyś postanowisz zrobić redraw, chętnie zobaczę – bardzo lubię ten obrazek.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Jak to kto mówił, ja mówiłam :P Postaram się zapamiętać na przyszłość, ale niczego nie obiecuję xD

Spodziewaj się niespodziewanego

Mam mieszane uczucia.

Opowiadanie jest bardzo dobrze napisane – pod tym względem nie mogę mu nic zarzucić, czyta się płynnie, narracja jest ładna, dobrze poprowadzona. Były momenty, kiedy fabularnie trochę się ciągnęło, bo jednak dość długo powtarzasz te same czynności, podobne sceny, ale nie było to jakoś bardzo męczące, tekst jest krótki.

Natomiast sam motyw jest jak dla mnie bardziej z Kinga niż Lovecrafta i Cthulhu wraz z jego religią i kultystą wydaje mi się doklejony trochę na siłę – nic we wcześniejszym nastroju go nie zapowiada. Tytuł – sam w sobie dobry – też mi nie do końca pasuje do tego tekstu.

 

Mam też problem na poziomie świata przedstawionego. Nie wiem, kiedy wydarzył sie wypadek, co bohater wie o świecie zewnętrznym, ale tworzysz obraz człowieka zamkniętego w małej klitce, z patologiczną sytuacją, matką, która nie sprawia wrażenia subtelnej intelektualistki, przez zły los jedynie wrzuconej w pracę na kilku etatach. Skąd więc bohater zna takie słowa jak melonik i potrafi je przypasować do konkretnego nakrycia głowy? Jeśli zna je z czasów przed wypadkiem – warto by to zasugerować.

 

Walizka? Poczyniłem gigantyczny wysiłek, aby odwrócić głowę w drugą stronę. Nie, brudnoszarej torby też nie było na miejscu.

Walizka i torba to nie są synonimy.

 

– Błagam, błagam, pozwól mi się zjeść – łkam. Minęło… dużo czasu. Skręca mnie z głodu. Czuję się słaby, słabszy niż kiedykolwiek.

Tu chyba zgubiła się półpauza przed drugą częścią wypowiedzi?

→ – Błagam, błagam, pozwól mi się zjeść – łkam. – Minęło… dużo czasu.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć drakaino! :D Cieszę się, że wpadłaś. Sam motyw wyszedł od pomysłu definitywnie Lovecraftowego, dlatego dopychanie na siłę tutaj nie nastąpiło, choć przyznaję, że Kinga też może na myśl przywozić – jak przeczytałam Twoją wypowiedź, od razu przyszło mi do głowy “Cujo”, choć to niekoniecznie bliskie skojarzenie.

 

O świecie zewnętrznym nie wiemy za wiele całkiem celowo. Wiem, że nie wszystkim musi się ten motyw podobać, a jednak w jakiś sposób chciałam, żeby historii nie dało się umiejscowić w konkretnie w czasie. Nie przyszło mi do głowy, że melonik ojca może budzić w tym względzie jakieś wątpliwości. Więc tak, zna je sprzed czasów “przed”. :)

 

Walizka i torba to nie są synonimy.

Prawda to, pomyślę o jakimś ładniejszym zamienniku.

Tu chyba zgubiła się półpauza przed drugą częścią wypowiedzi?

Nie, to miała być część narracji, a nie wypowiedź. Może powinnam dać ją do nowego akapitu, żeby to rozjaśnić?

 

Dziękuję bardzo za przeczytanie i opinię. Fajnie, że warsztatowo przypadło do gustu. Co do skrócenia, pozwolę sobie zacytować swój komentarz wyżej:

na początku, muszę przyznać, miało trochę znaków mniej, ale rozszerzyłam trochę tekst, żeby złapać się na konkursowy limit. Dałoby się go trochę skrócić, ale czy rzeczywiście aż tyle by na tym zyskał – pewna nie jestem. Podczas rozszerzania wpadło mi do głowy całkiem sporo zdań, które moim zdaniem podkręcają klimat.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

O świecie zewnętrznym nie wiemy za wiele całkiem celowo. Wiem, że nie wszystkim musi się ten motyw podobać, a jednak w jakiś sposób chciałam, żeby historii nie dało się umiejscowić w konkretnie w czasie. Nie przyszło mi do głowy, że melonik ojca może budzić w tym względzie jakieś wątpliwości. Więc tak, zna je sprzed czasów “przed”. :)

Nie mam problemu z nieumiejscowieniem w konkretnym czasie, ale raczej z tym, że w tym, co mówisz w tekście o bohaterze, jego matce i jego życiu, nie ma miejsca na wiedzę taką, jak czym jest akurat melonik. Bo o tych czasach przed wypadkiem po prostu nic nie wiemy i nie mamy powodu, żeby przypuszczać, że to życie wyglądało zasadniczo inaczej niż wygląda teraz – czyli taka egzystencja na granicy patologii społecznej czy wręcz patologia społeczna. Tak oczywiście może być, ale tekst na to nie wskazuje – równie dobrze to mogła być rodzina z marginesu, choć ze sprawnym synem. Może warto by tu coś doprecyzować?

 

http://altronapoleone.home.blog

Dobry wieczór :)

 

Oczywiście, spodziewałem się czegoś zupełnie innego, bo tytuł. I po zestawieniu tegoż tytułu z opowiadaniem, został mi niesmaczek. 

No, ale to jest chyba nieistotne, bo ważniejsze jest jednak opowiadanie. Ono jest naprawdę dobre. Jest w nim coś z przedwiecznego “One” prastarej Metasi, to uczucie duszenia się w pułapce własnego ciała. Brrrr.

Udało Ci się zrobić tu fajną scenografię. Niby tylko szkic, parę maźnięć tu i tam, więcej pytań, niż odpowiedzi, a u czytelnika wyobraźnia na wysokich obrotach.

Bardzo dobrze się to czyta. Jest przytłaczająco, jest dołująco, bawiłem się świetnie.

Gratki, bardzo fajne, spójne, smutne i dziwaczne opowiadanie, które mi trochę posiedzi w głowie. 

Niezły absurd. Zaczynasz od naprawdę ciężkich tematów, by zakończyć… właściwie trudno powiedzieć czym, ale dla mnie to jest absurd właśnie, ubarwiony nutkami czarnego humoru. Chwała Jajecznicy! O ile można tak powiedzieć o tekście, który traktuje o niepełnosprawnym dziecku porzuconym na śmierć przez zmęczoną i rozgoryczoną matkę: sympatyczne, a jednocześnie cholernie smutne.

 

„W końcu jednak[-,] ojciec znikał.”

 

„Muszę zbierać siły. Kroki piętro wyżej to moja jedyna szansa.

Tik-tak.

Nadszedł czas. Nabieram głęboko powietrza i już-już mam wrzasnąć, kiedy drzwi gwałtownie się otwierają i wpada ojciec. Dopada do mnie i zatyka mi usta dłonią.”

 

„Jestem tak zaskoczony tym, że może mnie dotknąć, że nawet nie próbuję go ugryźć.

– Jak? – pytam, gdy zabiera rękę, pewny, że już nie będę próbował wzywać pomocy.

– To Ona czyni mnie bardziej materialnym. To dlatego, że już prawie jesteś jej częścią, więc twoje wyobrażenia stają się prawdą.”

 

„Teraz już wiem, już rozumiem.

Jestem bliżej, bo już jestem częściowo zepsuty.

(…)

Kiedy się połączymy, nic już nie będzie takie samo.”

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Niezłe, zaskakujące. A najbardziej zaskakujący jest chyba tytuł. Podobnie jak większość przedpiśców spodziewałam się czegoś innego. Wyszło Ci to trochę cynicznie, ale wiarygodnie.

Opko chyba bardziej smutne niż straszące. Potwór, który się pod koniec pojawia jest trochę wtórny, bo potworności pojawiają się wcześniej. Chciałoby się powiedzieć, że te potworności czynią ludzie, jednak żal mi nie tylko syna, ale też matki. Nie każdy musi być bohaterem, a ona została sama z problemem.

Klimacik nawet nie tyle niepokojący, co dziwny, absurdalny, smutny właśnie.

Miałaś dobry pomysł i dobrze go zrealizowałaś :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć wszystkim!

Bo o tych czasach przed wypadkiem po prostu nic nie wiemy i nie mamy powodu, żeby przypuszczać, że to życie wyglądało zasadniczo inaczej niż wygląda teraz – czyli taka egzystencja na granicy patologii społecznej czy wręcz patologia społeczna. Tak oczywiście może być, ale tekst na to nie wskazuje – równie dobrze to mogła być rodzina z marginesu, choć ze sprawnym synem. Może warto by tu coś doprecyzować?

Drakaino, oczywiście, masz rację mówiąc, że o świecie zewnętrznym nic nie wiemy i że równie dobrze to może być współczesność. Gdzieś na boku spróbuję sobie te czasy doprecyzować, tak aby tekst wskazywał na konkretny moment, zobaczę jak mi to wyjdzie i jak wpłynie na tekst. Najwyżej po zakończeniu konkursu zedytuję wersję opowiadania również tutaj. :D

 

Łosiot, dziękuję bardzo za odwiedziny, pięknie mi to wszystko słyszeć. Szczególnie uwaga o scenografii mi się bardzo podoba, bo wiem, że mam z tym często problemy podczas pisania.

 

Joseheim, cieszę się, że absurd przypadł Ci do gustu i dzięki za bardziej techniczne uwagi – poprawię, jak tylko będę mieć nieco więcej czasu (ale dwa pierwsze “już” były napisane z rozmysłem;).

 

Irko, dzięki za odwiedziny! Trochę czekałam, aż ktoś powie, że współczuje również matce – jej los wcale nie jest łatwy i prosty, sama widzę ją jako tragicznego bohatera, który mierzy się z czymś, na co nie miał wpływu. Fajnie, że tekst przypadł Ci do gustu!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Przeczytane, komentarz później.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Uuuu. Mocny tekst. Jest w tym groza z rodzaju tych niepokojąco paskudnych. Daje się czuć też smutek, niemanifestowany zbyt wieloma słowami, a jednak głęboki i dotkliwy. Tekst na pewno chwyta za serce. Widać grę na emocjach czytelnika np. tym, że głodna osoba cały dzień siedzi z jajecznicą na kolanach, której nie może zjeść i ja tam tę grę uważam za zaletę opowiadania.

Atmosfera zamknięcia i poczucia, że istnieje tylko sparaliżowany główny bohater i matka, też robi robotę. Ulica za oknem jest przecież na wyciągnięcie ręki, bohater słyszy jej dźwięki, a jednak ten świat zewnętrzny jest tak nieosiągalny, jak się tylko da. Tak samo nieosiągalne wydaje się wydobywanie z siebie głosu przez bohatera, który niby może mówić, ale nie chce/coś go blokuje/przepuścił okazję do powiedzenia czegoś, a może naprawdę paraliż uniemożliwia mu wydanie dźwięku, tylko do końca nie zdaje sobie z tego sprawy. Jest w tym coś onirycznego, kojarzącego się z koszmarnymi snami, w których nie możesz krzyknąć.

W zasadzie nie wiadomo, czy to wszystko z tym ojcem i pod koniec dzieje się naprawdę, czy tylko w głowie bohatera, ja bardziej skłaniałabym się ku wersji, że to jest w jego głowie i to po prostu sposób na poradzenie sobie ze śmiercią/odejściem matki, a później z własnym umieraniem. Bohater wie, że matka zniknęła, ale jakby dowiaduje się o tym/uświadamia sobie to razem z czytelnikiem w momencie, gdy wyobraża sobie rozmowę z ojcem i w ten sposób sobie radzi/przyjmuję tę wiadomość. Widać w tym jego psychikę mocno opartą na budowaniu jakichś murów obronnych wokół siebie, żeby chronić się przed sytuacjami, jakich doświadcza.

Podobał mi się styl, poważne i ładne słowa poprzetykane niekiedy takimi mocnymi, nieładnymi, co daje oryginalną kombinację.

Jest tu trochę informacji, które można by było moim zdaniem zostawić w niedopowiedzeniu, np.

Noce nie były takie złe. Słyszałem jej oddech, więc wiedziałem, że nie jestem sam. Mogła mnie nienawidzić za to, że zniszczyłem jej życie swoim wypadkiem. Ale jednak tu była, mimo że nie znajdowała swojej winy w tym, że wpadłem pod samochód i straciłem władzę w ciele. To dawało pewne pocieszenie. Pozwalało sądzić, że przeżyję.

To zdanie nie jest niezbędne, bo już od pierwszych akapitów wiadomo, że bohater nie ma władzy nad ciałem. Mogłaby zostać tylko informacja, że stracił władzę w wyniku wypadku. Sam wypadek samochodowy też nie brzmi jakoś super oryginalnie i nie ma już więcej o nim słowa, przez to wnioskuję, że jego rodzaj nie był ważny, więc można by było powiedzieć tylko sam “wypadek”, skoro i tak to nieważne, jaki. Po co pisać o rzeczach nieważnych dla opowiadania, przemycając utarte motywy? Oczywiście wszystko moje odczucia, nie musisz się zgadzać :)

– Jak to: jestem panem domu? – Nie wiem, czy podoba mi się to określenie. Obracam je na języku. Smakuje jak jajecznica.

– Twoja matka odeszła, chłopcze. Już nie wróci.

Tu wydaje mi się, że zbyt dosłownie powiedziane, widziałabym tu raczej jakąś elipsę czy niedopowiedzenie, ale to tylko mój gust.

źrenice ogromne i czarne jak odpływ umywalki.

A to porównanie dobre!

 

Podsumowując, to było ciekawe, klimatyczne opowiadanie, które na pewno nie pozostawiło u mnie, jako czytelnika, obojętności :)

Naz, dzięki, że wpadłaś i jeszcze raz za organizację konkursu. :D Czekam na komentarz z niecierpliwością!

 

Sonato, też jestem wdzięczna za rozbudowany komentarz i cieszę się, że Ci się podobało, że ruszyło jakieś struny. Z tym wypadkiem samochodowym w sumie się zgadzam, nie trzeba było tego precyzować, to nic nie zmienia. W jakiś sposób podobała mi się jednak wizja tego, że przyczyna wszystkiego, co się dzieje jest tak prozaiczna.

 

Tu wydaje mi się, że zbyt dosłownie powiedziane, widziałabym tu raczej jakąś elipsę czy niedopowiedzenie, ale to tylko mój gust.

W tym akurat fragmencie chciałam postawić mocną kropkę, porządne stwierdzenie bez domysłów. Jakoś tak pasowało mi do klimatu, choć rozumiem, że nie wszystkim może się podobać.

Dziękuję ładnie za opinię. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Niestety, nie porwało.

Tytuł jest bardzo obiecujący i mam wrażenie, że opowiadanie spodobałoby mi się bardziej, gdyby zagościło w nim, zamiast powtarzających się opisów codzienności bohatera i jego matki, nieco humoru, czarnego jak u Rolanda Topora.

Przyznam jednak, że czytało się jednak nieźle, choć szkoda, że wcześniej wskazane usterki nie zostały jeszcze poprawione. Pewnie i moje uwagi na nic się nie przydadzą.

 

Póź­niej, w wy­so­kim czar­nym koku, prze­ty­ka­nym już pa­ska­mi si­wi­zny i czy­stych, choć po­mię­tych ciu­chach, stała przy ku­chen­ce… ―> Nijak nie mogę sobie imaginować kobiety stojącej w koku

Można mieć jakąś fryzurę, ale nie można być we fryzurze.

Może: Póź­niej, uczesana w wy­so­ki czar­ny kok, prze­ty­ka­ny już pa­ska­mi si­wi­zny i w czy­stych, choć po­mię­tych ciu­chach, stała przy ku­chen­ce

 

wcho­dzi oj­ciec. Me­lo­nik, laska, ide­al­nie uło­żo­ny gar­ni­tur… ―> …wcho­dzi oj­ciec. Me­lo­nik, laska, ide­al­nie leżący gar­ni­tur

Garnitur może być idealnie ułożony np. w walizce, czyli tak, aby nie pogniótł się w czasie podróży, ale nie może być ułożony na kimś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, że wpadłaś, Reg. Cóż, szkoda, że nie porwało. A poprawki nie zostały wprowadzone, bo regulamin konkursu tego zabraniał, a kiedy jeszcze łapałam się w limit czasowy i po ogłoszeniu wyników zwyczajnie nie miałam czasu, aby spokojnie nad tym usiąść. Zostaną wprowadzone, jak trafi się taki dzień, że po pracy będę jeszcze w stanie myśleć wystarczająco przytomnie, żeby popracować nad tekstem, na którego jakości mi zależy. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Ja też spodziewałem się lekkiej, krotochwilnej historii, takiego tekstu napisanego troszkę na jaja (buhohohoho).

Fajnie stopniujesz napięcie. Narrator zdradza coraz więcej o sobie, a czytelnik coraz bardziej mu współczuje. Kiedy zaczynają się wątpliwości, co jest prawdą a co majakami, robi się jeszcze ciekawiej. Potem następuje finał, który mnie nie porwał, ale uważam, że wyszło Ci zdecydowanie dobre, pokręcone opowiadanie. 

Zamurowuje mnie za bardzo, aby o coś spytać.

Jakby sugerował, że gdyby był zamurowany mniej, mógłby jednak zadać to pytanie. Hmm. Może się czepiam, ale mnie to zgrzytnęło :)

 

Pozdrawiam!

Jak wielu wcześniej spodziewałem się nieco innej historii ze względu na tytuł. To mogło też wywołać u mnie pewien dysonans, który dla mnie osobiście odrobinę zepsuł efekt tekstu.

Bo opowiadanie jest napisane bardzo dobrze, płynnie, przedstawione przemyślenia i perspektywa bohatera zdaje się wiarygodna. Jest smutne i tragiczne i ten tragizm można dostrzec przede wszystkim u syna, ale też i u matki, która pozostawiona jest sama z ogromnym wyzwaniem, jaką jest opieka nad osobą niepełnosprawną. Jajecznica odgrywa ważną rolę, centralną, nieco obrzydliwą, absurdalną. Zakończenie jest właściwe i dopełnia tekst.

Podsumowując dobre opowiadanie, który chyba zostanie na jakiś czas w głowie.

I oczywiście gratulację miejsca na podium! :)

Jest i najdziwniejszy z tekstów konkursowych ;) Tak oryginalny, że większość pozostałych kuli się w kącie.

 

Przemyślany i ponury w swoim absurdzie. Komediowy też, jak najbardziej, wielowymiarowy. Wyjątkowa i dobrze oddana perspektywa, bez sentymentów – gdyby skupić się na rozpaczaniu i dramacie, tekst byłby totalnie niestrawny (absolutnie nie chciałabym cenzury ze względu na “powagę tematu”; pamiętam, jak chyba w Legendzie rozpętała się burda o tekst, którego bohaterem był rak – był świetny! Ale ludzie się oburzali, że jak to tak można personifikować raka i robić z niego kochanka). Jest plastycznie, klasycznie, a jednocześnie nowatorsko, pojawiają się tu nawet wdzięczne wątki erosa/tanatosa. Historia jest tak dobrze obmyślana, że szerszy świat przedstawiony nie jest konieczny. No i jajecznica. Pokażcie mi drugiego/drugą takiego/taką, co oparła bardzo dobre opowiadanie na tak niepozornym i stającym się komicznie upiornym motywie. Brawo ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

adam_c4, dzięki za przeczytanie i opinię. Przemyślę, czy coś zrobić z tym zdaniem, bo faktycznie nieco zgrzyta.

 

Edward, również dziękuję, że wpadłeś. Cieszę się, że tekst się spodobał i że ma szansę zostać w głowie na dłuższą chwilę. Tragizmu jest to dużo i fajnie, że czytelnicy dostrzegają go również u matki, nie tylko u głównego bohatera.

 

Naz, biorę słowo “najdziwniejszy” za najlepszy komplement. ;) Dziękuję za komentarz, ale i za organizację konkursu, który przyczynił się do powstania tego tekstu! Świetnie się bawiłam i pisząc, i czytając opowiadania innych uczestników (choć mam ich jeszcze sporo do nadrobienia).

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć!

Bez ceregieli i zbędnego przedłużania od razu przejdę do tego, co najistotniejsze.

Widziałem, że mało brakuje Ci do nominacji piórkowej, więc starałem się wpaść na tyle szybko, że mieć szansę ewentualnie to brakujące wskazanie dobić. Niestety, trochę jednak temu tekstowi do nominacji, w mojej ocenie, brakuje.

Przykro mi.

W ramach rekompensaty zostawię Ci chociaż jakiś porządny komentarz.

Zwykle w komentarzach staram się w miarę wiernie oddać moje odczucia z lektury. Natomiast tutaj będzie ten komentarz trochę szerszy. Złożą się na niego trzy części: odczucia, chłodne spojrzenie na tekst i krótkie wyjaśnienie, dlaczego ciut mi brakło do nominacji. Musisz być natomiast gotowa na to, że te części będą ze sobą wymieszane, a sama opinia trochę chaotyczna. Nie miałem okazji poukładać sobie w głowie tych wszystkich myśli wcześniej, więc zapewne zrobi się bajzel. ;)

O odczuciach napiszę tyle, że tekst jest mocno oparty na elementach obyczajowych. To nie jest moja bajka. W dodatku, co tu dużo ukrywać, mam już tego w tym roku przesyt. Na portalu pojawia się naprawdę dużo tekstów, które koniecznie chcą poruszać, atakować wszelkimi możliwymi problemami, tarzać w ponurości i gęstości, itp. Trochę więc i działało już to zmęczenie takim rodzajem tekstu, jeśli o mnie chodzi.

Nie napiszę natomiast, że opowiadanie mi się nie podoba. Masz to napisane w fajnym tempie. To uwaga dość ogólna, która pojawia się w moich opiniach często. A jednak, jak sądzę, potrzebna. Bo też jest to jedno z wyjaśnień, dlaczego jednak przeczytałem ten tekst, w dodatku bez przykrości. A nawet z zaciekawieniem, mimo tej awersji do tekstów o takiej, a nie innej koncepcji. To dużo. Naprawdę dużo. Jeśli wpada Ci gość i pisze, że nie jego bajka, ale z lektury jest całkiem zadowolony, to naprawdę sporo. ;)

Tyle, jeśli chodzi o odczucia. Ja jeszcze trochę do nich później nawiążę. Na razie skupię na tej obiecanej chłodnej ocenie, gdzie preferencje czytelnicze odłożę na bok. Chciałem napisać, że tekst jest brawurowy. Ale nie. To za mało. Ty się tu bawisz w literackiego kamikadze. Wieszasz kamień młyński u szyi i skaczesz do rzeki, żeby sprawdzić, czy nie utoniesz. I jakimś cudem nie toniesz, choć trudno to racjonalnie wytłumaczyć.

Wymyśliłaś sobie, że na takim pomyśle i takim tytule zbudujesz poważne opowiadanie. Ja nie zakładałem tu komedii, bo od pierwszych zdań widać, że będzie poważnie. Bardzo poważnie. I smutno. Nawiązując jeszcze do tej pierwszej części komentarza – odczuć z lektury (widzisz, pisałem, że w opinii będzie bajzel ;-)) – mnie tym smutkiem kupić trudno. Trafić również. Na mnie to nie działa. Nie dlatego, że jestem nieczuły czy niewrażliwy. Po pierwsze dlatego, że portalowicze nawałem tych smutnych teksów już mnie na to uodpornili. Po drugie dlatego, że jeśli mam się przejmować problemami, to wyłącznie tymi rzeczywistymi, bo one rzeczywiście warte są mojego smutku. Natomiast abstrahując już od tych moich preferencji i zapatrywań, muszę Ci oddać, że poradziłaś sobie dobrze. Trzymasz tę ponurą, smutną atmosferę, mimo komediowego tytułu, mimo absurdalnego pomysłu. Trzymasz ją na przestrzeni niemal całego tekstu. Jest odpowiednio mocno, odpowiednio wymownie, odpowiednio obrazowo. Jasne, jeśli chodzi o wiarygodność pewne zdarzenia budzą wątpliwości – wytknięto to już wcześniej.

Istotne jednak jest to, że dajesz radę na tym pozornym absurdzie, na jednoznacznie komediowym zdawałoby się tytule, stworzyć opowiadanie, które pewnie w jakiś sposób potrafi być poruszające (bo to, że mnie nie porusza, to wcale nie odbiera mu tego, że poruszać może; należy to podkreślić). Które naprawdę jest poważne, takie, jakie sobie założyłaś. Raczej Ci to nie ucieka. Historia, jak pisałem, jest mocna, w jakiś sposób uderzająca, ale chyba jednak nie przekracza tej granicy bicia czytelnika emocjami. Kiedy już masz poczucie, że ktoś stosuje wobec czytelnika szantaż emocjonalny. Każdy stawia tę granicę w innym miejscu, ale moim zdaniem jej nie przekraczasz.

Tytułowa jajecznica, tak durna i niepozorna, zdawałoby się, potrafi być jednak wartościowym elementem – znów to podkreślę – ponurego opowiadanie. To duża wartość, bo jednak zawsze dostrzega się i docenia takie nieoczywiste wykorzystanie danego pomysłu. Umiejętne wplecenie go w tekst.

Skoro więc tekst jest dobry, to czego jaśnie CM go nie nominuje?

Bo jednak trochę mu brakuje. Spora część opowiadania przypomina obyczajówkę. Ani nie nową, ani nie odkrywczą. Jasne, smutna historia, ale nawet wsparta tą jajecznicą, jednak historia jakich wiele. Tutaj cały potencjał opowieści, jej realna wartość, tkwiła w weirdzie. W pomyśle na niego, w jego prezentacji, itd. Ta warstwa obyczajowa jest tylko czymś w rodzaju podbudowy. Decydujący cios ma zadać weird. I jemu się to niestety nie udaje.

Myśląc o tym tekście przyszło mi do głowy takie porównanie do biegacza długodystansowego. Taki zawodnik biegnie sobie określonym tempem, które musi utrzymać, które musi być równe i którego nie może zgubić. I on sobie konsekwentnie trzyma to tempo, czekając na odpowiedni moment do zaatakowania. Przeciąga ten moment, przeciąga. Wydaje mu się, że jeszcze nie…

I nagle odkrywa, że ten moment przespał. A może zwyczajnie brakło mu siły na dłuższy finisz? Bo tutaj widzę, w przypadku weirdu, taki spóźniony zryw, ciut desperacki, który kończy się niestety potknięciem o własne nogi.

Jak to rozumieć? Warstwa obyczajowa trzyma określony poziom. Ale ona, jak pisałem, jest jedynie podbudową. Głównym elementem, a przede wszystkim elementem fantastycznym, ma być weird. On wypada dość mizernie. Jakiś mocniejszy akcent weirdowy pojawia się późno, jest raczej słabo zaakcentowany. Jego wpływ na całą historię nie robi wrażenia. A przede wszystkim, w tej naprawdę końcowej fazie, paskudnie podstawia Ci nogę. Bo tak, jak cały tekst trzyma powagę, ma potencjał, żeby w jakiś sposób przejmować, tak ten, nazwijmy to, kult jajecznicy już nie cholery nie trzyma poważnego tonu. To jest element komediowy i tylko komediowy. Gdyby to był tekst humorystyczny, to jajecznicowy kult, jako wyjątkowo absurdalny, ma ogromny potencjał humorystyczny. Ale, jakby się nie starać, trudno go wziąć na poważnie.

To ma jednak dość istotny wpływ na odbiór tekstu. I jednak końcowej oceny nie podnosi.

Mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone, bo jednak strasznie mi Cię szkoda z tym brakującym wskazaniem. ;-)

Inna rzecz, że Loża mogłaby jojczeć podobnie jak CM. Albo i bardziej. :D

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Opowiadanie jest bardzo dobre, ale, podobnie ja CM-owi, nie spodobało mi się na tyle, żeby je nominować. Przemawia do czytelnika… samemu chce mi się rzygać na myśl o jajecznicy teraz :P

Dbałość o szczegóły też na plus – jak na przykład ta mucha. I chociaż nie ma tu może niczego rewolucjonizującego fantastykę, jest to “po prostu” bardzo dobry tekst – tylko tyle i aż tyle.

 

Pozdrawiam!

Precz z sygnaturkami.

Mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone, bo jednak strasznie mi Cię szkoda z tym brakującym wskazaniem. ;-)

CMie, zaczynam od końca, żeby powiedzieć, że takie komentarze jak Twój są znacznie cenniejsze od jakichś nominacji na kiju. :D Cieszę się, że wpadłeś i poświęciłeś czas, żeby tekst przeczytać i tak obszernie skomentować.

Chciałem napisać, że tekst jest brawurowy. Ale nie. To za mało. Ty się tu bawisz w literackiego kamikadze. Wieszasz kamień młyński u szyi i skaczesz do rzeki, żeby sprawdzić, czy nie utoniesz. I jakimś cudem nie toniesz, choć trudno to racjonalnie wytłumaczyć.

Trochę taki był cel pisania tego opowiadania – zabawa koncepcją, może minimalnie też formą. Co ja mogę, ponoć i w realu mam skłonność do skakania do rzek, więc i pisarsko musiał nadejść w końcu moment, aby to (z)robić.

 

Jeśli wpada Ci gość i pisze, że nie jego bajka, ale z lektury jest całkiem zadowolony, to naprawdę sporo. ;)

Ponownie – fajnie mi to słyszeć. W polemikę z resztą twierdzeń wchodzić nie będę, bo częściowo się ze wszystkim zgadzam, a reszta to kwestia gustu.

 

Przemawia do czytelnika… samemu chce mi się rzygać na myśl o jajecznicy teraz :P

Kosmit, moim celem nie było obrzydzanie jedzenia komukolwiek – toż to potworne. :P Dobrze, że się “po prostu” podobało – bardzo dobrze mi to słyszeć. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Co ja mogę, ponoć i w realu mam skłonność do skakania do rzek

Ale bez kamienia młyńskiego u szyi, mam nadzieję. :D

więc i pisarsko musiał nadejść w końcu moment, aby to (z)robić

Takie zabawy są świetne. U mnie działa zasada: im bardziej absurdalnie, tym większa frajda z pisania. ;)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Ale bez kamienia młyńskiego u szyi, mam nadzieję. :D

Tak, tak, staram się bez. Mówią, że kamienie młyńskie są niedobre dla zdrowia.

 

Takie zabawy są świetne. U mnie działa zasada: im bardziej absurdalnie, tym większa frajda z pisania. ;)

A to drugie nie zawsze, bo lubię też pisywać rzeczy niekoniecznie absurdalne, a po prostu fantastyczne. Ale owszem, wszystkie takie zabawy są super.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet <3 Ja wiem, że to jeden z Twoich standardowych komentarzy, ale parsknęłam trochę na określanie tego opowiadania “sympatycznym”. :P

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

No ten… mogłam jeszcze napisać, że mi się podobało ;)

Przynoszę radość :)

Sympatyczny też jest super. :P Cieszę się, że znalazłaś czas na przeczytanie. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

 ciężarem trzymającym ją coraz dalej od życia

Hmm. Jednocześnie implikujesz ruch i bezruch. To się da pogodzić (życie się oddala), ale…

ignorując ten fakt

Anglicyzm!

 nie próbuje mnie celowo zranić

Celowość odnosi się do próbowania, a szyk sugeruje, że do ranienia.

mówiła, nawet jeśli robiła to po to

Nie brzmi to dobrze.

 Może już nigdy w nim nie będę

Hmm.

 zajmowaliśmy od kiedy pamiętałem

Zajmowaliśmy, od kiedy pamiętałem.

 mimo że nie znajdowała swojej winy w tym

Niezbyt zgrabne.

wcale nie dawało to ukojenia

Nie rozumiem? Czemu by miało?

 Z czasu, kiedy byliśmy szczęśliwi

Czasów.

 Moje ciało z kolei było

"Z kolei" odsyła do czegoś, czego nie ma.

w wysokim czarnym koku

Nie chodzi się we fryzurze.

 złorzecząc na to, że w niczym jej nie pomagam

Hmm.

 mimo że nie widziałem takiego człowieka od lat

Hmmmmmm.

 O wspaniałych potrawach na każdy posiłek

Trochę niezgrabne.

 Ja jemu snułem

Hmmm.

 W końcu jednak, ojciec znikał.

Bez przecinka.

 zazwyczaj zasypiał

Aliteracja.

 mimo że

Co Wy wszyscy z tym "mimo że" przecież ono takie niewygodne?

 Czy gdybym, pozostawiony sam sobie, krzyczał o pomoc to by coś zmieniło?

Wtrącenie: Czy gdybym, pozostawiony sam sobie, krzyczał o pomoc, to by coś zmieniło?

 jest tak wyłączone, jak zawsze

Po co "tak"?

 Zignorowałbym dźwięki

Anglicyzm.

 Jest taki jak dawniej,

Jest taki, jak dawniej.

oderwać swoje myśli

"Swoje" zbędne.

 Skupiam się na tym na tyle

Powtórzony dźwięk. Może: skupiam się na tym tak mocno?

 idealnie ułożony garnitur

Ułożony?

 lustrując mnie wzrokiem

Jakim wzrokiem? Ta fraza wymaga określenia.

 Ze stresu?

Hmm.

 Niepościelone jak zawsze.

Niepościelone, jak zawsze.

 tuż przy drzwiach, które były już

Rym.

 próbując zobaczyć wyraźniej skryty w cieniu kąt

Przestawiłabym: próbując wyraźniej zobaczyć skryty w cieniu kąt.

 brudnoszarej torby

Torba i walizka to nie to samo.

 Chyba odchodzę od zmysłów, ale mam pewność, że nie zwariowałem, gdy słyszę głos

Trochę się potknęłam.

 Nie wiem też jeszcze, że

Hmm.

 nocnej mary

Hmmmmmm.

jakbym mógł zjeść go wzrokiem

"Go" nie powinno być na pozycji akcentowanej. I czemu on chce jeść talerz?

 posiadająca głos

Głosu się nie posiada.

 mam wrażenie, że jestem zbyt słaby

Hmm.

 Dlatego też nie możesz krzyczeć.

"Też" bym wycięła.

 Moje wnętrze bardziej przypomina chaos niż ludzki organizm.

Moje wnętrze bardziej przypomina chaos, niż ludzki organizm.

 Został zapomniany wraz ze śmiercią

Czyli śmierć została zapomniana?

 do powrócenia w chwale

Powrotu.

 On pomaga mi podnieść się.

Pomaga mi się podnieść.

 Jestem w stanie stać

Aliteracja.

Mooocne. Wciórności, ależ mocne. W zasadzie nie mam się do czego przyczepić w warstwie niejęzykowej. A teraz przepraszam, ale muszę usmażyć jajecznicę…

 Ale czyta się dobrze, jajecznica jako źródło niepokojącej obęcności nie tonie w zabawnej absurdalności, ale staje się autentycznie portalem do NIEWYPOWIEDZIANEGO ZŁA – i to jest mocny punkt programu, który wszelkie czepiania odsuwa na boczny tor. Makabreska w sumie ci wyszła, z naciskiem na makabrę.

Tak. Nic więcej nie trzeba mówić.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobra, skończyłam studia, wracam do życia i próbuję się odkopać z portalowych zaległości. Przepraszam, że tak długo kazałam czekać na odpowiedzi wszelakie. :D

 

Hmm. Jednocześnie implikujesz ruch i bezruch. To się da pogodzić (życie się oddala), ale…

To, przyznam, było dość celowe i pozwolę sobie zostawić. :)

 

Anglicyzm!

O kurcze, nawet nie wiedziałam, że to anglicyzm :o Dlaczego nim jest?

 

Niezbyt zgrabne.

Zgadzam się, acz na razie nie mam innego pomysłu.

 

Nie rozumiem? Czemu by miało?

Bo można by pomyśleć, że wydostanie się poza mieszkanie choćby we śnie da moment wytchnienia.

 

Co Wy wszyscy z tym "mimo że" przecież ono takie niewygodne?

Zawsze wydawało mi się zupełnie normalne. :D

 

Zignorowałbym dźwięki

Anglicyzm.

Znowu nie bardzo rozumiem, co w tym angielskiego.

 

Ze stresu?

Hmm.

Hmm, nie rozumiem. Niezgrabne? Wydawało mi się, że tam pasuje.

 

Mooocne. Wciórności, ależ mocne. W zasadzie nie mam się do czego przyczepić w warstwie niejęzykowej. A teraz przepraszam, ale muszę usmażyć jajecznicę…

Dziękuję ładnie za językowe uwagi – poprawiłam te, które potrafiłam, reszcie będę jeszcze musiała się przyjrzeć. Przepraszam raz jeszcze, że taki piękny i ważny komentarz tak długo pozostawał bez odpowiedzi. Mam nadzieję, że jajecznica była smaczna. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Kurka, wklejanie nie działa. Naprawcie stronę! Bo linków nie powrzucam. Argh.

 

Odpowiedź prowizoryczna ;)

“Ignorować” jest anglicyzmem. Po polsku nie zwracamy na coś uwagi, omijamy, ewentualnie olewamy (nacechowane!)

“Mimo że” jest strasznie niewygodne, albo ja jestem dziwna :) ani to wymowne, ani neutralne (ma taki ą-ę, bułkę przez bibułkę wydźwięk)

“Hmm” to skrót “wiem, że coś tu nie gra, ale nie mam pojęcia, co”

heart

Czas obgryza nas wszystkich, nie nerwuj się ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kurka, wklejanie nie działa. Naprawcie stronę! Bo linków nie powrzucam. Argh.

Mnie też nie działa normalnie – spróbuj ctrl+shift+v albo ręcznie prawy przycisk myszy + wklej, wtedy wyskakuje okienko, w którym można wkleić.

 

“Ignorować” jest anglicyzmem. Po polsku nie zwracamy na coś uwagi, omijamy, ewentualnie olewamy (nacechowane!)

Wydaje mi się w takim razie, że to dość przyjęty już w języku anglicyzm i używanie go nie jest błędem. :o

 

“Hmm” to skrót “wiem, że coś tu nie gra, ale nie mam pojęcia, co”

Ach, rozumiem, to się przyjrzę tym miejscom bliżej. :D Dzięki za wszystkie wyjaśnienia!

A co do czasu, to pewnie się zdarza, ale nie lubię znikać na niemal dwa miesiące.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Mnie też nie działa normalnie – spróbuj ctrl+shift+v albo ręcznie prawy przycisk myszy + wklej, wtedy wyskakuje okienko, w którym można wkleić.

Dzięki – pomogło!

Wydaje mi się w takim razie, że to dość przyjęty już w języku anglicyzm i używanie go nie jest błędem. :o

Hmm. Faktycznie, rozprzestrzenia się. Ale i tak sterczy jak cztery litery z pokrzywy…

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmm. Faktycznie, rozprzestrzenia się. Ale i tak sterczy jak cztery litery z pokrzywy…

O jeżu, piękne porównanie. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dzięki za wizytę, Mort :D Cieszę się, że się nie zawiodłeś, choć spodziewałeś się parodii. :D Starałam się tu trochę pograć klimatem i dalej jestem całkiem zadowolona z tego, jak wyszło.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej! Smutne i odjechane, trochę też tragikomedia, o absurdzie nie wspominając. Fajny klimat, bardzo mi się podobało :)

Cześć avei! Dzięki wielkie za opinię, zawsze miło jak ktoś zajrzy do trochę starszego tekstu. I cieszę się, że się podobało. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nowa Fantastyka