- Opowiadanie: pheris - 2100

2100

Niniejszy tekst powstał ponad dziewięć miesięcy temu, na jeden z najgłośniejszych konkursów tego roku. Pewnie część z Was domyśli się w trakcie czytania, o który z nich chodzi, jednak chciałbym żeby nie określało to samego opowiadania. Jestem ciekawy, jak poradzi sobie bez przytaczania założeń, które były podane przez jury. Udostępniam go, licząc na wasze uważne oko i szczerą opinię. Będę wdzięczny za każdy komentarz i uwagę. Zapraszam do lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy V, Irka_Luz

Oceny

2100

– Na progu dwudziestego drugiego wieku, zwracamy się do gości naszego programu, z prośbą o podsumowanie minionego stulecia. Witamy panią Marię, urodzoną w roku dwa tysiące trzecim, właścicielkę urokliwej kwiaciarni. Pana Jakuba, mechanika samochodowego, urodzonego w roku dwa tysiące dwudziestym drugim oraz pana Adama, lekarza urodzonego w roku dwa tysiące pięćdziesiątym czwartym. Każde z nich opowie, jak postrzega najważniejsze zmiany, które zaszły na Ziemi na przełomie tych lat. Tegorocznym gospodarzem programu jest znany i lubiany filozof Miłosz Cost.

Głos zautomatyzowanego reportera został zastąpiony przyjemnym i ciepłym basem wspomnianego myśliciela.

– Witam wszystkich serdecznie. Pierwsze pytanie do pani Marii. Zacznę, może trochę niegrzecznie, ale od pani wieku. Jak zapewne część słuchaczy zdołała już policzyć, zbliża się pani do przysłowiowej setki. Na swoją obronę powiem od razu, że wygląda pani na trzydzieści lat mniej.

Starsza pani zaśmiała się wdzięcznie, zasłaniając usta ręką. Ubrana była bardzo młodzieżowo, zgodnie z powracającą modą z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Trochę zdradzały ją czerwone, staromodne korale. Nie zmieniało to jednak faktu, że uwaga redaktora nie była przesadzona.

– Dziękuję, sama nie mogę doczekać się tych urodzin.

Siedząc na tyle autonomicznego pojazdu, Marika oglądała teleradio. Hologramowe postacie na fotelach były proporcjonalnie zmniejszone, ale obraz realistycznie oddawał ich wygląd. Były częściowo wyświetlone na szybie, a częściowo na dwóch przednich siedzeniach, zamontowanych tyłem do kierunku jazdy. Kobieta wykonała gest ręką i półprzezroczysta audycja zgasła jak ucięta, zostawiając po sobie tylko blaknące wspomnienie. Wybrała tryb pełnej szczelności, tak żeby żadne dźwięki nie docierały do jej uszu. Co prawda elektryczne auta były niemal bezgłośne, ale na zewnątrz grała cicha muzyka klasyczna, żeby jakiś zbłąkany leśny zwierzak nie wpadł pod pojazd.

Marika widziała wokół siebie morze zieleni. Puszcza przesuwała się wzdłuż drogi w całkowitej ciszy. Sprawiała nierealne wrażenie, gdyż prędkość samochodu nie pozwalała odróżnić szczegółów. Jedynie mijane co jakiś czas pojazdy upewniały ją, że jednak nie stoją w miejscu.

W końcu niska brunetka oderwała wzrok od widoku za oknami. Po raz kolejny otworzyła notatki dotyczące kolonii, do której ją przydzielili. Poprawiła ciasny kok i opuściła okulary na nos. Nosiła je tylko dla ozdoby i nadania sobie bardziej poważnego wyglądu, jako że wadę wzroku zoperowano jej już w dzieciństwie. Miała dwadzieścia pięć lat i niedawno skończyła studia medyczne. Zawsze o nich marzyła. Na zawód lekarza wskazywały wszystkie otrzymywane podczas nauki predyspozycje. A może to predyspozycje w końcu zmieniły się w marzenia? Teraz, kiedy wybrała swoją drogę i poświęciła jej całe życie, nie miało to już znaczenia. Ciekawe, czy mają tu jakieś specyficzne dla regionu choroby, pomyślała. Uporczywy robak zwątpienia zmuszał ją do losowego przypominania sobie różnych rzeczy z praktyk i studiów, przez całą drogę. Wraz z rozwojem medycyny, wiele chorób znalazło swoje lekarstwo w przystępnej formie nanopigułek. Miała jednak wrażenie, że postęp genetyki i wszystkich zabiegów zmierzających do przedłużania życia, wytwarza co najmniej tyle samo nowych problemów. Jakby sama kostucha próbowała nadążyć w wyścigu za ludźmi, nieprzyzwoicie rozciągającymi swoje linie życia.

Skarciła się w myślach, że znowu odpłynęła. Już w szkole nauczyciele szybko wyłapali tę tendencję i fachowo zdiagnozowali jako melancholię. Numer 452 w bazie medycznej, najbardziej popularna choroba ostatnich dekad. Nie ułatwiało to nauki czy pracy, ale znała swoje słabości i walczyła z nimi. Jednak ostatnie dni roku i całego stulecia utrudniały trzymanie tej przypadłości w ryzach.

Westchnęła i zabrała się do ponownego studiowania informacji o Zagaju – kolonii do której zmierzała. Przewinęła kilka hologramów. Zerknęła na faunę i florę. Ze szkoły wiedziała, że to dawne tereny graniczne Polski i Słowacji. Nawet sto lat temu przyroda radziła sobie tu nieźle, ale po wpisaniu ochrony przyrody do Księgi Podstawowej, jako najważniejszej misji ludzkości, matka natura tylko rozkwitła na tych terenach. Niesamowita ilość gatunków dzikich zwierząt i ciekawa roślinność. Przeszkodę w zamieszkaniu tutaj mogły stanowić tylko dostępne do wyboru zawody. Drwale, kilku nauczycieli, niezbyt wielu pracowników fizycznych, gdyż w pobliżu znajdowało się mało fabryk. Jak w każdej kolonii, większość zawodów miała swoje limity. Pozwalało to uniknąć osiedli pełnych artystów, bez piekarzy i opieki medycznej. Zagaj od innych kolonii wyróżniała naukowa jednostka zajmująca się botaniką oraz zoologią, co  nie dziwiło ze względu na miejsce. Dla Mariki jednak, było ono ciekawe z innego względu. Często podczas studiów miała zajęcia z przyszłymi naukowcami i wiedziała, że byli to ludzie z nieprzeciętnymi predyspozycjami. Zastanawiała się, czy u botaników nie trafi się jakiś wolontariat, na przykład przy opiece nad zwierzętami. Nie chodziło o to, że chciała zwiększyć sobie ocenę płacową. Liczyła, że pomoże jej to w rozwoju swojej medycznej wiedzy.

Samochód zwolnił, wjeżdżając w teren zabudowany, co w tym wypadku oznaczało z rzadka widoczne wiatraki. Przy każdym z nich znajdował się dom, otoczony wciąż gęstymi lasami. Jednak z lewej strony, w oddali, ukazały się plac robót i mocna przecinka w masywie lasu. Znaczyło to, że zebrano trzy tysiące chętnych do przeniesienia się do tej oazy spokoju, a do jednego z boków kolonii zostanie doklejony kolejny ośmiokąt zabudowań. Jak płatki śniegu, albo szron na szybie, pomyślała. Po chwili wszystko zniknęło, gdy skręcili na obwodnicę. Licznik na desce rozdzielczej pozbawionej kierownicy wskazywał jeszcze trzydzieści minut jazdy.

 

*

 

Jenny dźgała niemrawo swoją poranną pastę z awokado i tofu. Obok leżała nieruszona kromka ciemnego chleba. Dziewczynka opierała delikatną buzię na dłoni, jakby chciała ją zgnieść, a nie podtrzymać. Zbliżał się koniec ostatniego semestru szkolnego w elementarium i jednocześnie koniec roku. Oprócz tego, że od stycznia zaczynała gimnazjum, to po raz pierwszy w życiu miała poznać swoje predyspozycje. Jej osobiste predyspozycje do zawodu. Do jedenastego roku życia oceny ich charakteru w szkole elementarnej były niejawne, żeby mogli skupić się na nauce i rozwoju. Jednak przez następne siedem lat pozna swoje najmocniejsze strony. Po tym czasie wybierze zawód i będzie się w nim doskonalić przez kolejne siedem lat. Jak większość rówieśników, miała jakieś wyobrażenie o dorosłości, jednak do tej pory nie zastanawiała się co może robić. Marzenia zmieniały się z roku na rok – od nauczycielki, jak mama, przez pracownicę ochrony przyrody, obecnie zatrzymując się na architekcie kolonii. Kilka dni temu uświadomiła sobie jednak, że ma mgliste pojęcie o każdej z tych prac. A co jeśli okaże się, że najlepiej nadaje się do pracy fizycznej? W teorii dawało to najszerszy wachlarz wyboru i miejsc do życia, ale jej wydawało się to jakąś przegraną. Wiedziała, że jako drugą lub trzecią możliwość dostaje taką opcję najwięcej ludzi na świecie. Nie było to jednak żadnym pocieszeniem.

Odrysowane na twarzy czarne myśli, że dorosłość jednak nie będzie tak fajna, jak jej się wydawało, mocno kontrastowały z odświętną błękitną sukienką, którą sama wybrała. Blond włosy zaplecione w warkocze, ozdobione były kokardami w tym samym kolorze, co strój dziewczynki. Po przestronnej, jasnej kuchni kręcił się tata. Spojrzała na niego intensywnie błękitnymi oczami. Stał odwrócony, wkładając naczynia do zmywarki. Częściowo zasłaniały go, mimo że przenikanie nastawione było na maksimum, półprzezroczyste postaci z audycji w teleradiu. Jakiś redaktor odpytywał zaproszonych gości.

– Wracając do pytania. Była pani młodą kobietą kiedy zaczęły się pierwsze protesty i najlepiej z nas pamięta czas przed kontestacją i po. Jak to było w 2032? Jakie to uczucie wpływać na losy świata? – zapytał ­prowadzący w studio.

– Och, panie redaktorze, przecież nikt tak na to nie patrzył. Kiedy spadła ta atomówka, znaczy została zrzucona bomba atomowa na Iran, ludzie byli po prostu przerażeni. To było szaleństwo, jakby ktoś odpalił zapalnik w społeczeństwie, który tykał od lat. Wszyscy wieszczyli koniec świata, wojna była daleko od nas, ale wciąż trwała. Na ulicach zaczęły się zamieszki, kazano nie wychodzić z domu, nosić maski, do tego te fale rekordowych upałów. W końcu faktycznie, jeżeli można to tak nazwać, zaczęły się protesty, ale ja pamiętam je jako pokojowe demonstracje. Ta sama iskra, która rozpalała panikę, kazała iść, iść na ulicę i ratować swoje dzieci, siebie. Nie przychodziliśmy do pracy, ale nikt nie robił z tego powodu problemów, jeżeli było się „tam”. Na placach, uliczkach i skwerach. Było bardzo grzecznie, a my do znudzenia żądaliśmy tego samego. Końca wojny, rozbrojenia, ochrony klimatu. Kiedy przychodziło się do domu, to w głowie aż huczało.

– A potem był Zurich.

– A potem był Zurich – starsza pani powtórzyła jak echo.

 Dziewczynka zawiesiła wzrok gdzieś za wielkim panoramicznym oknem, które zastępowało jedną ze ścian. Majestatyczne dęby i smukłe brzozy wraz z sosnami i świerkami, tworzyły piękny las. Każdy z domów w kolonii otoczony był podobnym zagajnikiem, choć oni mieszkali na uboczu. Kilka dekad temu, po wielkiej kontestacji, których następstwem był Zurich, ludzie w końcu wzięli sobie do serca to, że stanowią część przyrody, a nie są jej władcami. Organizmy ludzkie po prostu lepiej działają w otoczeniu zieleni, niż betonowych ścian. Tak przynajmniej nauczyli ją ostatnio na zajęciach z równowagi w przyrodzie. Zapatrzona na liście, delikatnie falujące na wietrze, podziwiała wielkie drzewa, wspominając lekcje, które sprawiły, że chciałaby umieć projektować miejsca, w których się mieszka. Znajdowała coś magicznego w umiejętności wplatania domów w lasy tak, żeby mogły ze sobą koegzystować. Zamyślona nie zauważyła jednak, że tata obrócił się i od dłuższej chwili się jej przygląda.

– Kochanie, wydajesz się smutna. – Wysoki, szczupły, mężczyzna po czterdziestce przywołał na usta najdelikatniejszy z uśmiechów, ukazując równe, białe zęby. Mimo figlarnych iskierek w oczach, można było dostrzec, że pozostawały one uważnie wpatrzone w córkę. Nie trzeba było być mistrzem empatii, żeby zauważyć, że mała dziewczynka jest zmartwiona.

– Wiesz, że mnie możesz powiedzieć. Czy to może moment na króciutką… szczerą rozmowę? – to mówiąc, przemierzył dzielący ich dystans i zasiadł po drugiej stronie okrągłego stolika, wykonanego z drewnopodobnego materiału. Położył ręce na stole, otwarte dłonie zwracając ku górze. Jego bujna czupryna, potwierdzająca kolorem bezsprzeczne pokrewieństwo z siedzącą naprzeciwko niego dziewczynką, ułożona była w modną ostatnio fryzurę a’la Elvis Presley – bożyszcza nastolatek sprzed prawie półtora stulecia. Nie było niczym dziwnym, aby mężczyzna w jego wieku i na cenionym stanowisku szefa botanicznej jednostki badawczej, mógł wyglądać jak gwiazda rock and rolla. Zresztą, nawet w czasach narodzin tej muzyki nikt nie powiedziałby, że nie przystoją mu dzwony, golf i zawijana grzywka. Wyglądał tak, jak ówczesny dwudziestopięciolatek. Był w kwiecie wieku, w połowie swojego życia i odważnie patrzył w przyszłość. Czego nie można było powiedzieć o jego córce.

– Tato, weź się…

– Jenny, proszę – powiedział łagodnym tonem.

– No dobra, ale tylko chwilę – uległa dziewczynka. Odsunęła bambusowe talerze na bok stołu i wyciągnęła ręce przed siebie, układając je w ten sam sposób, co rodzic. Między ich dłońmi powstała niewielka odległość.

– Za chwilę odbędziemy szczerą rozmowę, która może trwać tylko tak długo, jak obie strony chcą w niej uczestniczyć. Każdy z nas może przerwać w dowolnej chwili, ale dopóki to się nie stanie odpowiedzi będą szczerze, a pytania będą prowadzić tylko do zrozumienia sytuacji, bez oceniania zachowania drugiej osoby. Czy zgadzasz się na to Jenny? – wszystko to zostało powiedziane w przyspieszonym tempie. Można było zauważyć, że to wielokrotnie powtarzany wstęp do malutkiego rytuału, który miał się zaraz odbyć.

– Tak tato, przecież widzisz – odpowiedziała, lekko podnosząc specyficznie ułożone ręce. Nie doczekała się odpowiedzi, zauważyła jednak uniesione brwi nad błękitnymi oczami.

– I oczywiście obiecuję mówić szczerze, nie oceniać, zadawać pytania dążące do zrozumienia – dodała niedbale.

– Czego się boisz córeczko?

– Boję się, że dostanę dzisiaj predyspozycję na fizyka.

– Fizyka? To źle?

– Tak się mówi na ludzi, którzy pracują fizycznie tato – wytłumaczyła, tonem wypominającym taką oczywistą niewiedzę.

– A no tak. Ale czy pracownik fizyczny to źle?

W głosie ojca można było usłyszeć autentyczną ciekawość.

– Nie wiem. Chyba. Tak mi się wydaje.

– Kochanie. Szczerze.

– Uważam, że to przegrana. Chcę projektować kolonie – ostatnie słowa zostały wypowiedziane niemal błagalnie.

– Wiesz Jenny, że ktoś musi później te kolonie zbudować? Ktoś musi wcześniej zrobić do nich elementy składowe, żeby można było je szybko postawić? A wcześniej ktoś wydobywa na te rzeczy materiały? Kim jest projektant bez tych wszystkich ktosiów? – Głos ojca był ciepły i wspierający.

– Bezrobotnym? – Odpowiedz rozbawiła oboje na tyle, że nawet dziewczynka się lekko uśmiechnęła.

– Co najwyżej podstawowym – uzupełnił po krótkiej chwili ojciec. Tak mówiło się na ludzi pobierających pensję podstawową, którzy nie mieli pracy z różnych powodów. Albo jej dla nich nie było w okolicy, a oni nie chcieli się przenosić ze swojej kolonii lub po prostu nie mieli ochoty na pracę zawodową. Czasami zdarzało się, że ktoś poświęcał się w pełni działalności charytatywnej czym uzupełniał podstawę.

– Ale tak, generalnie o to mi chodzi. Każda z prac musi być wykonywana po to, aby niczego nam nie brakło. To jedno z największych wyzwań naszych czasów. Wbrew pozorom mamy dużo mniej chętnych na przykład na inżynierów, niż na pracowników fizycznych. Co nie znaczy, że nie mają predyspozycji.

– Jak to? Nie chcą projektować, ani tworzyć nowych maszyn tylko wolą je naprawiać? – Dziewczynka była naprawdę zdumiona.

– Tak jakby. Widzisz… – Ojciec zamyślił się, szukając słów odpowiednich dla wieku córki. – Takie prace to nie tylko wyższa ocena płacowa. Czasami działając po pracy i rozwijając się twórczo, albo pomagając w hospicjach, można nieźle dorobić. Ale one przede wszystkim wymagają od ciebie większego zaangażowania. Musisz podejmować różne decyzje. Kierować ludźmi. Na przykład na moim stanowisku zmiana następuje co dwa lata. Każdy musi być kierownikiem jednostki badawczej. Nawet jeżeli lubi głównie chodzić po lesie i odkrywać nowe porosty. Branie na siebie odpowiedzialności nie jest popularne w naszych czasach. Lepiej zrobić swoje przez standardowe cztery dni pracy i niczym się nie przejmować. Tak przynajmniej myśli większość ludzi. Nie wiem czy mnie rozumiesz.

– Chyba… rozumiem tato – odpowiedziała zamyślonym tonem. Widać, że trawiła nowe spojrzenie na świat. – Ale ja bym tak nie chciała! Bardzo chce robić coś takiego, wiesz… większego! Dla ludzi!

– Cieszy mnie to bardzo córeczko. To trochę mój mały sukces. No i mamy. A właśnie, skoro już wspomniałem i rozmawiamy szczerze. Wiesz ile propozycji jest na predyspozycjach prawda?

– Na początku pięć, na koniec nauki w gimnazjum zostają trzy – wyrecytowała bez wahania.

– Wiesz również o tym, że za zgodą rodziców, możesz zdecydować się na dowolny zawód, prawda? Nawet taki, który nie znajduje się na liście.

– No taaak… ale kto tak robi? Nigdy nie uda się dobrze wybrać. Wszyscy moi znajomi mówią, że od razu idą w jedynkę.

– A wiesz, kto nie wybrał pierwszej pozycji ze swojej listy, którą była praca fizyczna? – tata uśmiechał połową ust.

– Ty?! – dziewczynka nie kryła zaskoczenia.

– Nie, ja akurat wybrałem jedynkę – mężczyzna zaśmiał się krótko. – Mama. A wiesz na którym miejscu była u niej nauczycielka w elementarium?

Dziewczynka nie odezwała się ani słowem, ale z zaciekawienia, aż lekko otworzyła usta.

– Na żadnym. Tyle, że wtedy o zgodę rodziców nie było tak łatwo. Zdecydowanie się na dwójkę zakrawało o dziwactwo. Trójkę najlepiej wybić z głowy. Wybór spoza listy? Skandal. Tym bardziej dla babci i dziadka. – Mężczyzna uśmiechnął się do swoich wspomnień.

– Nigdy mi nie mówiliście! – dziewczynka szybko przeszła ze zdziwienia do oburzenia. – Przecież dostała w zeszłym roku nagrodę od uczniów dla najlepszego nauczyciela! I w ogóle na tych studiach jest mega ciężko! Mama naprawdę nie pracuje w swoich predyspozycjach?

– Naprawdę. Nie mówiliśmy, bo nie było ku temu powodu, a teraz jest. Chcieliśmy ci powiedzieć jak już dostaniesz kopertę, ale skoro możesz przestać troszkę się stresować, myślę że mama nie będzie mi miała za złe – ciągnął spokojnie mężczyzna. Przyjrzał się chwilę córce, po czym podniósł ręce ze stołu. – Wystarczy! Jeszcze chwila i się spóźnimy. Wtedy w ogóle niczego się dzisiaj nie dowiesz.

 

*

Podłoga w długim, przeszklonym tunelu wyglądała jak wykonana z jednego kawałka drewna. Żadnych spoin, czy przerw. Siedzący na kanapie Noah wiedział jednak, że to tylko stylizowany materiał. Nie dało się tak obrobić drewna, a po za tym poznał po słojach, że nie należą do żadnego istniejącego gatunku. Znał się na tym, w końcu był drwalem i niczego tak teraz nie pragnął jak powrotu do Zagaja i swojej ukochanej pracy. Tymczasem czekał go rok obrad w zgromadzeniu Europejskim jako delegat. Słyszał o takich, którzy byli tu dwa razy. Przerażające. Ta paplanina i garnitury? Sama idea zgromadzenia miała dla niego tak miałką wartość, że nie potrafił znaleźć odpowiedniego porównania w swoim zasobie życiowych doświadczeń. Minął niecały miesiąc, a on już miał dość. Tęsknił za lasem. Czekał w korytarzu na swojego poprzednika, z kolonii obok Zagaja, który od kilku tygodni wprowadzał go w meandry politycznych obrad. Noah czytał o polityce sprzed kilkudziesięciu lat i trochę zazdrościł ludziom z tamtych czasów. Nie było żadnych przymusowych losowań, żadnego typowania wedle regionów. Startował kto chciał i w wolnych wyborach wybierano swoich delegatów. Wtedy nazywali się chyba posłami. Gdyby nie miał ochoty na politykę, mógłby przesiedzieć całe życie tam, gdzie lubi najbardziej. Czyli w swojej kolonii. Jego myśli skierowały się ku zawodom, które urządzili sobie ledwie kilka tygodni temu. Ścinali drzewa na czas, własnymi rękami, dwudziestowieczną siekierą! To było coś! Upocili się jak diabli. Kolega prawie obciął sobie dwa palce u stopy, ale czuło się, że się żyje!

Przejechał potężną ręką po kanapie, wykonanej z imitacji skóry. Była bardzo przyjemna w dotyku. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalała odczuć mu to jego zgrubiała skóra dłoni. Nie musieli pracować fizycznie, tak naprawdę fizycznie, ale on to lubił. Mimo że do wszystkiego mieli maszyny, używanie ich wydawało mu się jakimś oszustwem. Normy nie były wyśrubowane, nosił więc pnie i obcinał gałęzie staromodnymi piłami, a wierzchnie warstwy naskórka twardniały, by chronić dłonie. Tak jak on sam twardniał z roku na rok, odcinając się od całego świata.

Oderwał na chwilę wzrok od ogrodów, widocznych z jednej strony korytarza. Spojrzał na wyświetlaną w korytarzu audycję teleradia i skupił na niej swoją uwagę. Gdy to robił wyglądał jak shar pei w ludzkim ciele. Miał nienaturalnie dużo zmarszczek, jakby mógł wyrazić swoją mimikę dwa razy mocniej niż przeciętny człowiek. Rzucało się to w oczy, szczególnie w czasach gładkich twarzy, towarzyszących mu wkoło. Wyraźnie zaznaczone linie skóry ciągnęły się nawet od szyi do połowy potylicy, podkreślone dodatkowo przez łysą głowę. Fryzura równie rzadka, jak brak wygładzonego lica. Nigdy jednak nie zwracał na to uwagi, tak mu było po prostu wygodniej. W teleradiu zapowiadali audycję, w której przedstawiciele różnych pokoleń mieli rozmawiać o tym, jak widzą ostatnie sto lat.

Noah pomyślał, że gdyby nie półprzezroczystość postaci, naprawdę trudno byłoby stwierdzić, czy ktoś nie rozstawił studia programu w korytarzu zgromadzenia. Zastanawiał się, czy tylko jemu wydaje się to magiczne i czy jest jedynym człowiekiem na świecie, który nie rozumie zasady działania hologramu teleradia. Nie mówiąc już o dźwięku kierowanym do każdego odbiorcy z osobna, dzięki specjalnie ukształtowanym falom.  Przez obraz audycji dostrzegł, że w jego stronę zmierza Marek. O głowę niższy, z modną zaczesaną na bok blond fryzurą. Miał wiecznie przyklejony do twarzy uśmiech, który wydawał się Noahowi sztuczny. Po korytarzach i zaułkach zgromadzenia poruszał się, jakby mieszkał tu od zawsze. Jeżeli ktoś miałby przyjechać tu drugi raz to właśnie Marek, pomyślał drwal. Wstał na powitanie, a jego ogromna sylwetka zdawała się wypełniać całą przestrzeń korytarza. Mimowolnie się przygarbił, jakby nowy, biały, szyty na miarę garnitur był za ciasny. Widok świetnie dopasowanej marynarki na ramionach kolegi sprawił, że tęsknota za zapachem żywicy Zagajowych lasów uderzyła ze zdwojoną siłą. Obecny delegat przeszedł przez hologram i zatrzymał się, zadzierając głowę, by spojrzeć na swojego następcę.

– A coś ty taki przybity chłopie? To ja powinienem się smucić. Po Sylwestrze już tu nie wrócę. – Dla podkreślenia swoich słów próbował energicznie klepnąć kolegę dłonią w ramię. Odniosło to podobny skutek, jak przyjacielskie szturchnięcie dwustuletniego dębu.

– E tam… oglądałem teleradio. Myślałem o tym, że jest trochę magiczne. To, jak się wyświetla i jak działa ten sterowany dźwięk. – Bardzo chciał zmienić temat na jakiś neutralny.

– Magiczne? Nie widzę w tym nic magicznego. – Spojrzał na wyświetlaną audycję i na chwilę twarz blondyna przybrała skupiony wyraz. Zrobił gest ręką i hologram zniknął, a on znów przywołał na twarz uśmiech. – Obraz jak obraz. Chodź, mam cudowną nowinę!

Mówiąc to, już otwierał drzwi od gabinetu. Noah wszedł tuż za nim. Mimo że widział te pomieszczenia wiele razy w ciągu ostatnich dni, wciąż robiły na nim wrażenie. We wnętrzu przestronnego apartamentu, gdzie projektant starał się unikać ścian jak tylko mógł, wkomponowano takie cuda jak fontannę, prawdziwy trawnik, czy kilka drzewek. Za pierwszym razem drwal miał wrażenie, że wyszedł na zewnątrz. Zarówno wtedy, jak i teraz nie mógł nie wyrazić w duchu podziwu dla twórcy pomieszczeń służbowych delegatów. Naprawdę podkreślały obecny kurs rodzaju ludzkiego, jakim była natura i ratunek własnej planety. Co akurat mu się podobało, jak i to, że cała nowoczesna technologia została subtelnie poukrywana. Usiadł na niespodziewanie wygodnej, stylizowanej na dwudziestowieczną, parkowej ławce. Przed nim, na stalowym stoliczku o fantazyjnie wygiętych nóżkach, pojawił się panel zamawiania napojów. Wybrał szybko jedynkę z symbolem małej filiżanki i już po chwili na blacie stała gorąca, czarna kawa. Nawet nie zastanawiał się, co wydarzyło się między naciśnięciem guzika, a pojawieniem się aromatycznego naparu. Sącząc go powoli, znów czekał. Marek krzątał się pomiędzy sypialnią z garderobą, skrytą za żywą ścianą z bluszczem, a łazienką. Noah nie rozumiał tych rytuałów, ale zdążył się do nich przyzwyczaić i ich nie kwestionować. Jak zresztą wielu innych rzeczy w obecnym świecie. W końcu delegat zasiadł po drugiej stronie stolika na podobnej ławce i wybrał kilka pozycji z menu, a na blat wjechały słodycze, herbaty, mleka roślinne i mieszanka kolorowych, kandyzowanych owoców w kostkach.

– Naprawdę, mogliby wymienić te ławy na coś przyjemniejszego. Siedzimy jak żebracy po parkach, w starych powieściach. – Nie doczekawszy się reakcji, wlał po kilka kropel różnych napojów roślinnych do swojej herbaty i zmienił wątek. – No dobra, do rzeczy! Mam świetną nowinę! Będzie zebranie międzynarodowej delegatury!

Noah jęknął, jednak Marek nie zwrócił na niego uwagi.

– Pamiętasz ten temat, który omawialiśmy dzisiaj rano? Rozbudowy największej kolonii w naszym regionie? Właśnie uznali, że to sprawa globalna nie lokalna, gdyż byłby to precedens na skalę światową. Dodatkowo, łączą te morderstwa ze zbyt dużym rozrostem całej społeczności. Dwa zabójstwa w jednej kolonii i już lecą na globalne. To wymaga natychmiastowych akcji, a teraz będzie o tym rozmawiał cały świat. Nie wiadomo kiedy się za to porządnie wezmą. – Mężczyzna, marszcząc czoło, zawzięcie mieszał swoją herbatę. Jakby miało to odwrócić myślenie innych delegatów.

– Czy… czy musimy lecieć na spotkanie do Pierwszej Delegatury? To chyba trochę daleko stąd?

A jeszcze dalej od Zagaja, dodał w myślach Noah.

– Nie no, co ty! Nie zdążymy, Nowy Rok za pasem. Będzie wirtualnie.

– Mhm. A to ja muszę iść w ogóle? Jak to jest tu na miejscu, to może ty byś poszedł jeszcze? – w głosie pobrzmiewała słabo skrywana nadzieja.

– W przyszłym roku może będziesz miał dwa, trzy duże zgromadzenia i jak ci się trafia teraz to nie chcesz? Po za tym, nowi idą na takie rzeczy z automatu. Nie martw się, dasz sobie radę! Będę cię miał na łączu i wszystkiego słuchał. – Popukał się znacząco w ucho. Noah wiedział, że ma na myśli mikroczipy, przez które się komunikują kiedy on jest sam na zgromadzeniu. Wtedy Marek ogląda go ze swojego biura i tłumaczy jak głosować, albo opowiada o niuansach toczących się właśnie spraw. Do tej pory odbyło się to już kilka razy.

– Co to kogo obchodzi, to miasto. Mogłyby się kolonie same zarządzać, a nie zjazdy jakieś i delegatury – powiedział drwal trochę do siebie, a trochę z żalem do świata.

Marek znieruchomiał. Jego ręka z delikatnie odciągniętym małym palcem zastygła z filiżanką przy ustach. Kiedy odstawiał ją z powrotem na fikuśny stolik, twarz ściągnięta była w gniewnym grymasie.

– Co ty w ogóle mówisz człowieku? – ton głosu zmienił się momentalnie.

– No ale, że co? Chodzi mi o to, że działa to wszystko, to co my tu ustalamy? Jakieś pierdoły. Większe zmiany prawa to i tak to, co wypracuje się samo pomiędzy ludźmi, przez dziesięć kolejnych lat. Potem się wszystko przyklepuje i już.

– To wszystko działa, właśnie dlatego, że tu jesteśmy i gadamy o tych, jak to nazwałeś, „pierdołach”. A nie pomimo tego. Mieliśmy już takie kolonie, nazywały się miasta, później państwa.

– I co, źle było? Każdy robił, co chciał. Jak nie musiał, to nie zajmował się rządzeniem i polityką. – Noah przerwał mu rozochocony. Czuł wzbierający w brzuchu ciężar i gorąco na twarzy, które pozwalały wypowiedzieć mu więcej słów niż zwykle.

– Czy było źle? Gościu, przecież to wszystko zaczęło się od tego, że ludzie mieli dość. Dość wojny i strachu. Czy ty naprawdę nie pamiętasz czemu wydarzyła się Wielka Kontestacja? Dlaczego masz na sobie biały garnitur? No chyba, że masz to całkiem w dupie i chciałeś siedzieć jak większość na ciepłej posadce i czekać, aż dowiozą ci nie wiadomo skąd żarcie i w magiczny sposób zbudują dom. Bo tyle pewnie wiesz o tym, co cię otacza. Po co ty tu w ogóle przyjechałeś w takim razie?

Noah zadawał sobie to pytanie codziennie od przybycia do delegatury, dlatego może uczucie gorąca było jeszcze mocniejsze. Czuł, że wzbiera w nim złość na to, że tu jest i że to jego wylosowano. Miał wrażenie, jakby ktoś go oszukał. Skrzyżował ręce na piersi i wycedził przez zęby.

– Koledzy poprosili mnie żebym był głosem rozsądku i przypilnował ich interesów. Prawdziwym delegatem od fizoli. – powiedział to, w co sam nie do końca wierzył. Ale miał to gdzieś, chciał utrzeć nosa temu sztucznie uśmiechniętemu konusowi.

– Więc bądź. Zrób wszystko, żeby dołożyć kolejny rok do okresu bez wojen na świecie. To naprawdę nie trwa aż tak długo. Zrób wszystko, żeby dzieci dalej wiedziały jak wybierać swoją przyszłość. Spraw żeby wciąż sadzić więcej drzew niż wycinać, a oceany w końcu były czyste. Bądź głosem rozsądku w tym znudzonym społeczeństwie i nie daj mu się pogrążyć w szaleństwie, w którym taplało się nie tak dawno temu. Jako ludzkość ledwie nauczyliśmy się chodzić, ale za to doskonale wiemy, jak rozpalić ognisko w środku własnego domu. Skup się na zrobieniu kolejnego kroku, a nie ogniu.

Noah nie wiedział co powiedzieć, spojrzał więc w bok siorbiąc kawę. Nie widział jak Marek kręci głową. Usłyszał tylko wypowiedziane zrezygnowanym tonem:

– Jutro o dwunastej, duża sala obrad. Bądź wcześniej, żeby znaleźć miejsce. I nie zapomnij mikroczipa.

 

*

 

Autonomiczny pojazd zatrzymał się pod dużym kompleksem budynków. Parking mieścił tylko kilka aut. Nie było potrzeby, aby był większy. Kiedy Marika wysiadła i wyciągnęła walizki z bagażnika, obramowania szyb zmieniły barwę z lekko niebieskich na zieloną. Wszystkie drzwi się zamknęły, a samochód sam ruszył w drogę do następnego pasażera.

Jak się okazało, centrum medyczne i jednostka naukowa były ze sobą połączone. Prawdopodobnie, aby uzyskać lepszy efekt synergii przy gospodarowaniu energią i innymi zasobami. Powinno być łatwiej z nawiązaniem współpracy, pomyślała lekarka. W oddali można było dostrzec wyjątkowo duże jak na dzisiejsze standardy skupisko wiatraków prądotwórczych. Pięć ogromnych jednostek, wraz z panelami słonecznymi na budynkach, musiało wystarczyć dla wszystkich urządzeń i robotów działających w środku. Chodziło w końcu o życie ludzkie i badania naukowe.

Ciekawe czy musimy pobierać prąd z zewnętrznych farm, zastanawiała się Marika. Nie wyczytała, ani nie zauważyła, żeby kolonia miała jakieś skupisko paneli lub wiatraków poza swoimi granicami. Tam, gdzie studiowała tylko z daleka można było dostrzec drzewa, a cały kampus i budynki uniwersytetu otoczone były farmami prądotwórczymi. Nie przepadała za nimi, psuły symbiozę zabudowy z roślinnością, ale czasami były koniecznością. Idąc przez nieogrodzone podwórze, przyglądała się obłym i nieregularnym bryłom budynków. Były mocno przeszklone, a w ogromnych oknach odbijały się otaczające je drzewa. Wzięła głęboki oddech. Uwielbiała zapach lasów iglastych, a wokół rosły głównie świerki.

Na progu budynku stała drobna, przyjemnie uśmiechnięta pielęgniarka. Starsza pani o niewygładzonej twarzy. W służbowym niebieskim stroju i z charakterystycznym czepkiem na głowie, czekała ze złożonymi przed sobą rękami. Kiedy lekarka zbliżyła się do niej, ta ukłoniła się i zaczęła jako pierwsza.

– Dzień dobry! Mam na imię Anna i jestem przełożoną personelu w pani nowej placówce. Oprowadzę panią, pokażę mieszkanie i postaram się przekazać wszystkie najważniejsze informacje. Jak droga, proszę pani?

– Dziękuję, bardzo dobrze i dziękuję za to powitanie. Czy mogłybyśmy przejść na ty? W końcu mamy razem pracować. Jestem Marika. – Kobieta odstawiła walizkę i wyciągnęła dłoń w stronę pielęgniarki. Ta z jeszcze większym uśmiechem przyjęła ją i potrząsnęła energicznie.

– Ach! Jak mi miło! Anna, może być po prostu Ania. To bardzo miły początek bo… może nie powinnam tego mówić, ale twój poprzednik bardzo lubił formalności. Nie to, że mam coś przeciwko, ale to mała społeczność i nie przywiązujemy wagi do tytułów. Coś czuję, że ci się tutaj spodoba.

Z tymi słowami poprowadziła ją w głąb kompleksu budynków. Zaczęły od mieszkania. Znajdowało się na najwyższej, drugiej kondygnacji. Miało jednak własną szybką windę, żeby mogła dostać się na pierwsze piętro do sal pacjentów i na parter do sali operacyjnej. Samo lokum nie było duże, ale doskonale wyposażone, łącznie z gabinetem do pracy i podglądem na niemal każdy punkt centrum. Marika wolała jednak zobaczyć salę operacyjną, będącą sercem szpitala, na własne oczy. Udała się więc na obchód w towarzystwie pielęgniarki. Chciała przejść się po placówce i od razu poznać część personelu. Poza tym nie zamierzała marnować prądu, jeżdżąc windą dla własnej wygody.

Po niecałym kwadransie i kilku niezobowiązujących rozmowach, dotarły na miejsce. Ogromne pomieszczenie było przygotowane do prowadzenia czterech operacji jednocześnie. Wokół obecnie pustych stanowisk rozlokowano roboty medyczne. Kolejne zautomatyzowane ramiona zwisały z sufitu. Wszystko to otoczone niezliczoną ilością sprzętu i wskaźników, sterowane z paneli umieszczonych obok. Na środku znajdował się, generalny punkt zarządzania dla lekarza. Poziom automatyzacji pozwalał przeprowadzić proste operacje i zabiegi wyszkolonym asystentom, nawet bez nadzoru. Jednak w przypadku skomplikowanych sytuacji, lekarz pełnił rolę koordynatora w centrum wydarzeń. W każdej chwili mógł też dostać się do wybranego stołu, by bezpośrednio zbadać stan pacjenta.

Marika była pod wrażeniem, niczego tu nie brakowało. Dodatkowo, jeden ze specjalistów pomagający siostrze Ani opowiedzieć o wszystkim, naprawdę znał się na rzeczy. Zresztą, każdy spotkany dotąd pracownik sprawiał wrażenie kompetentnego. Predyspozycje skierowały właściwych ludzi na właściwe miejsce, pomyślała. Kiedy omawiali system zabezpieczeń i dezynfekcji sali, na panelu kontrolnym, przy którym stali, rozjarzył się ekran, ukazując korytarz przed śluzą wejściową i stojącego na nim wysokiego mężczyznę z blond włosami.

– Kto to? Czy zaplanowany był jakiś zabieg? – Marika nie chciała swoim przybyciem zakłócić żadnego harmonogramu.

– Nie! To obecny kierownik botaników. Miły facet, na pewno się polubicie. Zresztą musicie, bo odpowiadacie razem za całe centrum – dodała żartobliwie pielęgniarka.

Przypomnienie o fakcie, że będzie odpowiadała za gospodarowanie energią, sprawy socjalne i tym podobne rzeczy, znów pobudził w lekarce dobrze znane uczucie z tyłu potylicy. Znowu wydawało jej się, że nie jest przygotowana. Nastawiona za wszelką cenę, żeby dobrze ułożyć sobie kontakty ze wszystkimi w centrum, wyszła mężczyźnie na spotkanie. Ania i asystent zostali, aby dokończyć przy okazji regularny audyt robotów operacyjnych.

Wychodząc, zastała blondyna oczekującego na krzesłach w korytarzu. Oglądał właśnie teleradio i nie zauważył jej od razu. Pozwoliła więc sobie, aby chwilę mu się przyjrzeć. Tymczasem starsza pani w studio opowiadała o dawnych czasach sprzed kontestacji.

– Kiedy ówcześni przywódcy ugięli się pod falą protestów, stwierdzili, że zrobią spotkanie na szczycie. Zadeklarowali się prawie wszyscy, to znaczy prawie wszystkie kraje. Nikt nie chciał być pominięty. Ze względu na niezadowolenie mieszkańców właściwie każde państwo było na progu paraliżu. Dlatego rządzący chcieli przywieźć stamtąd coś, co zapewni spokój. Nie spodziewali się, że ludzie ruszą za nimi. Boże, jak sobie przypomnę przeprawę przez te góry. Cały kraj był zakorkowany. Najpierw zjeżdżali się z Europy, ale później przybyli ludzie z całego świata. Linie lotnicze puszczały nawet specjalne samoloty. Najpierw do Szwajcarii, a gdy ta zamknęła lotniska, to do krajów ościennych. Na wszelkie sposoby próbowano zatrzymać tłumy, ale służby przyłączały się do protestu na swój sposób. Udając, że nas nie widzą. W końcu i tak zablokowano te transporty, ale było już za późno. Przybyły niezliczone rzesze ludzi.

– Tak, szacunki mówią różnie, ale generalnie przyjmuje się około ośmiu milionów w całej Szwajcarii. A kilkaset milionów utrzymujących protesty w swoich krajach. – Prowadzący audycję szybko podał znane fakty.

– To było coś niesamowitego. Pamiętam, że wojsko, które wtedy jeszcze próbowało zaprowadzić porządek, nie było w stanie tego zrobić. Nie dlatego, że nie chciało, tylko dlatego, że było nas za dużo. Kiedy przychodzili aresztować protestujących, wszyscy oddawali się w ich ręce. Ustawiali się w kolejkach do kajdanek, śmiali się, przytulali do nich. Zabrakło fizycznie miejsc, żeby przetrzymywać, przesłuchiwać i pilnować wszystkich, więc zaczęli ludzi wypuszczać, a ci wracali do Zurychu.

W każdym razie osiedliśmy w mieście i wokół niego. W namiotach i miasteczkach, domach i hotelach. Wszystko było za darmo. Ludzie pomagali sobie nawzajem. Dzieliliśmy się na sektory i jeżeli gdzieś brakowało na przykład wody to od razu znajdywali się chętni żeby coś przetransportować, czy załatwić. Lekarze też pomagali jak mogli. Ludzie z własnej woli przywozili nam jedzenie – także z sąsiednich krajów. Nagle utarty ład społeczny się załamał. Wiedzieliśmy, że nie wyjdziemy stamtąd dopóki coś się nie zmieni. Nikt nie przejmował się pracą, obowiązkami, ale też nie rozliczano nikogo, kto musiał zostać w pracy. Nikt przecież nie porzuci elektrowni atomowej żeby protestować w innym kraju. Tak samo policjanci, którzy nas obstawiali, a raczej spacerowali między nami.

– A biały kolor?

– Biały kolor. Przywódcy tłumów pojawiali się i znikali, ale była ogólna awersja do skupiania władzy w jednostkach. Każdy, kto próbował coś ugrać, narzucić swoje myślenie, szybko spadał z piedestału. Informacja rozchodziła się natychmiastowo, Internet i social media królowały i tak też oceniano poparcie społeczne, dla rzeczy, które się dzieją. W pewnym momencie przypomniano ideę, że biały to kolor niewinności i czystości. Brakło chyba prześcieradeł w Szwajcarii. To było szaleństwo! Na całym świecie protesty też robiły się białe.

W końcu lekarka odchrząknęła i zwróciła na siebie uwagę.

– Dzień dobry, czeka pan na mnie?

Wstał od razu i podszedł dziarskim krokiem, a fryzura na tak zwanego „Elvisa” kołysała się lekko z każdym jego krokiem.

– Henry Myszkiewicz, kierownik jednostki botanicznej w Zagaju. Bardzo mi miło, pani doktor. – Był od niej dużo wyższy, przez co od razu poczuła się jak mała dziewczynka.

– Marika Heller, świeżo upieczona absolwentka uniwersytetu medycznego w Gothenburgu, przerażona swoją nową rolą. Czy możemy przejść na ty?

Postanowiła grać w otwarte karty. Odpowiedzią był szczery śmiech kierownika i kolejny już dzisiaj serdeczny uścisk ręki.

– Oczywiście Mariko, nic się nie bój, przecież ze wszystkim sobie poradzimy. Tak naprawdę, nie ma tego aż tyle do ogarnięcia. Będziesz spokojnie mogła skupić się na pracy. Kiedy czekaliśmy na zmianę lekarza, radziłem sobie jakoś sam, wyobraź sobie – powiedział, puszczając do niej oko.

Przyjrzała się jego dzwonom i jaskrawemu golfowi. Trudno było ocenić jego wiek, ale ewidentnie podążał za obowiązującą modą.

– Dziękuję, mimo wszystko postaram się jak najszybciej choć trochę cię odciążyć. Wiem, że to ledwie jedno centrum i wszyscy wiedzą, co mają robić, jednak to mój debiut i bardzo bym chciała niczego nie spaprać, a nawet na coś się przydać.

– Na pewno tak będzie. W ogóle zapraszam do naszej jednostki. Poznasz ludzi, może urządzimy jakieś integracyjne spotkanie powitalne. Co ty na to?

– Bardzo, bardzo chętnie. – Przez chwilę się zawahała, zastanawiając się, czy od razu wypalać z tym pytaniem. Co jej jednak szkodziło? – Mam w głowie jeszcze jedną rzecz. Myślisz, że mielibyście miejsce na wolontariat dla jednej takiej, młodej lekarki? Chciałabym poszerzyć swoje horyzonty po pracy.

– Lekarz na stażu u botaników? – ze zdumieniem zapytał Henry, a kobieta przez chwilę pożałowała swojego pytania. – Jasne, że tak! Będziesz nieocenioną pomocą. Ale teraz to musisz odwiedzić mnie i moją rodzinę. Poznasz moją żonę i córkę, a my obgadamy sobie szczegóły tego, co byś chciała robić.

Pogrążeni w rozmowie, powoli zmierzali w stronę pobliskiej kafeterii. Tam, już przy kubku gorącej kawy, wydawało się, że plany na kolejne tygodnie zapełniają się same. Marika była więcej niż zadowolona. Podobało jej się to. Praca oznacza brak melancholii. Brak melancholii oznacza więcej efektywnie spożytkowanego czasu. Oby tak dalej.

 

*

 

– To jeden z niewielu papierowych dokumentów, które otrzymacie podczas nauki. W związku z tym szanujcie go tak samo, jakby to była książka. Papier jest wrażliwy na wodę, ogień i zabrudzenia. Tak że uważajcie. Oczywiście wasi rodzice otrzymują kopię w formie elektronicznej, jednak domyślam się, że większość z was będzie chciała zostawić pierwsze predyspozycje na pamiątkę. Sama tak zrobiłam i często mam ubaw, kiedy pomyślę co na nich było. – Wysoka szatynka uśmiechała się do grupki kilkunastu uczniów w sali. Rozkloszowana, kremowa sukienka za kolana układała się na niej świetnie. Stała plecami do tablicy interaktywnej. E-notesy o papierowych ekranach, leżały dzisiaj wyłączone na półeczce. Dzieci siedziały w kolorowej sali w różnych miejscach. Na ogromnych pufach dostosowujących się do kształtu ciała, ale też na hamakach, piłkach i krzesłach. Każde z nich dzierżyło w rękach kopertę z grubego, kredowego papieru, zalakowaną na środku w staroświecki sposób. Dzieciaki obracały i podziwiały trzymany w rękach skarb. Sprawdzały lak i fakturę materiału. Dla niektórych z nich był to pierwszy papier w życiu.

– A teraz lećcie już! Skoro ceremonia wręczenia za wami, na pewno chcecie pochwalić się rodzicom tym, co znajduje się w środku. – Nauczycielka nie musiała dwa razy powtarzać. Z charakterystycznym harmidrem znanym od wieków, uczniowie zerwali się z miejsc. Jedni wybiegali z sali, inni najpierw zaglądali do kopert, zanim złapią ich czekający na zewnątrz rodzice. Wszyscy przekrzykiwali się wzajemnie. Kiedy w sali zaczęło się przerzedzać, można było dostrzec malutką postać w błękitnej sukience, która siedziała bez ruchu na jednym z miękkich pufów. Kopertę trzymała przed sobą na kolanach, a pochylona głowa sprawiała, że warkoczyki spłynęły w dół, zasłaniając częściowo twarz. Można było uznać, że studiuje treść listu, gdyby nie fakt, że ten pozostawał zamknięty. Nauczycielka przyglądała się dziewczynce uważnie, stojąc dalej przy tablicy, aż do momentu kiedy za ostatnim z uczniów zamknęły się drzwi. Dopiero wtedy podeszła do niej i lekko przytuliła.

– Kochanie, chcesz otworzyć predyspozycje ze mną? – zapytała łagodnym tonem.

– Nie. – Szybko ucięła dziewczynka, bez podnoszenia głowy.

Kobieta klęczała przy niej, obejmując ją jedną ręką, a drugą delikatnie głaskała po głowie. Mogła wyczuć jak ramiona drobnej blondyneczki lekko drżą, jakby wstrząsał nimi dreszcz.

– No dobrze. Chyba czas powiedzieć ci, co ja miałam w swoich predy…

– Wiem mamo. Miałaś predyspozycje do fizycznej pracy, a zostałaś nauczycielką. Tata mi powiedział rano – przerwała jej dziewczynka płaczliwym tonem.

– Powiedział ci? – Na chwilę twarz kobiety wykrzywił dziwny grymas. Jakby nieznany, stąd nieprzećwiczony. Wyglądał wyjątkowo groteskowo na delikatnej skórze, bez żadnej normalnej zmarszczki.

– To znaczy dobrze, że ci powiedział. Czy to nie najlepiej pokazuje, że ten list to tylko wskazówka? Nic więcej. Tak było u mnie. – Twarz już była gładka, bez śladu żadnej irytacji. Powrócił też łagodny uśmiech i ton głosu. Dziewczynka jednak wciąż nie podnosiła głowy.

– Nieee… – można było usłyszeć lekkie chlipnięcie. – Bo ja, bo ja… nie wiem, co chcę robić… – z gardła wydobył się już porządny płacz.

– Spokojnie, spokojnie. – Kobieta próbowała utulić córkę jakby ta miała kilka lat mniej. – Przecież po to są predyspozycję, żeby ci w tym pomóc.

– Nieee chcę ich oglądaaać – wyjęczała dziewczynka. – Boję się. Jedźmy do domu.

– W porządku Jenny, chodź. Pomyślimy w domu, co zrobić dalej. – Ujęła dziewczynkę delikatnie za ramiona i podniosła z pufa. List zsunął się na podłogę. Kiedy wciąż szlochająca córka ruszyła do drzwi, mama zabrała papierową kopertę. Przyjrzała się jej uważnie, po czym przeniosła wzrok na dziewczynkę i pokiwała głową, mamrocząc pod nosem coś o wymogach społecznych. W końcu ją dogoniła, chwyciła za rękę i udały się na parking przed szkołą, zamówić auto do domu.

 

*

 

Idącemu na obrady Noah towarzyszyła tylko jedna myśl: „Za niedługo będę w domu”. Jeżeli wspominał wczorajszą rozmowę to tylko w kontekście irytującego Marka, który grał mu na nerwach. Miał się nie spóźnić, przybył więc pół godziny wcześniej. Sala do wirtualnych obrad globalnych naprawdę była ogromna. Siedziska rozlokowane były na planie koła tak, jak w sali Europejskiej. Teraz jednak wszyscy delegaci jego regionu mieli zmieścić się na jednej czwartej wszystkich miejsc. Na reszcie sali wyświetlone zostaną hologramy z pozostałych trzech delegatur: obu Ameryk z Australią i Oceanią, Azji, a także Afryki.

Pogrążony w myślach dotarł na swoje miejsce. Tam musiał jeszcze, co też było dla niego nowością, podpiąć się do systemu hologramu. Bardzo chciał opóźnić kontakt ze swoim poprzednikiem. Poprosił więc o pomoc delegata obok. W końcu jednak musiał się odezwać. Włożył więc do ucha mini słuchawkę, służącą też w razie potrzeby jako tłumacz symultaniczny. Była połączona bezprzewodowo z czipem przyklejanym do szyi, który pełnił funkcję mikrofonu i nadajnika.

– Halo? – jakoś nie miał ochoty na grzecznościowe formy.

– Jestem. Widzę, że poradziłeś sobie z hologramem. Cieszę się. – Głos Marka kompletnie tego nie wyrażał. Nie padła żadna odpowiedź, więc delegat zaczął mówić dalej.– Zanim zaczniemy muszę ci opowiedzieć gdzie się znajdujesz i jak będą przebiegać obrady.

Musi. Nie chce. Przynajmniej w tym się zgadzamy, odnotował Noah.

– Rozumiem, że w sali obrad globalnych.

– Bingo, olbrzymie. Wykorzystujemy ją kiedy nie ma czasu się spotkać i oczywiście żeby chronić środowisko. Dalekie podróże wciąż mają poważny ślad węglowy. W zależności od miejsca, rozwój współczesnej metody zarządzania jest na różnym poziomie, jednak zgodzono się co do jednego. Każdy region ma taką samą liczbę delegatów. O ile więc Azja ma cztery razy więcej osób w delegaturze niż Europa, to do obrad światowych z każdego regionu zasiada po czterysta osób. Wybieranych losowo na innym kontynencie. Na przykład delegatów dla Azji, z tych obecnie zaprzysiężonych, losowała Afryka. Wszystko po to, żeby uniknąć budowania grup wpływów i zachować zasadę zrównoważonych decyzji większości. – Kiedy Marek się rozkręcił, jego głos przybrał milszy ton.

– Jak się domyślasz, na pozostałych siedzeniach zobaczysz hologramy innych deputowanych. Sprawy będą referowane przez losowe osoby. Dlatego na swoim służbowym tablecie, oprócz opisu wszystkich tematów z różnych regionów, z którymi prosiłem żebyś się zapoznał, masz streszczenie tych europejskich. Gdyby padło na ciebie, możesz je po prostu przeczytać na głos. Później standardowo, dyskusja. Każdy region ma do dziesięciu przedstawicieli. Jeżeli zgłosi się więcej, również się ich losuje. Przeważnie nie ma zaplanowanych więcej niż dziesięć spraw na dzień. Dzisiaj nawet mniej, więc na pewno zmieścimy się w ciągu ośmiu, dziewięciu godzin. Głosujemy tak samo, jak lokalnie. Masz te same trzy przyciski. Możesz zgłosić sprzeciw, gdyby ktoś złamał jakiś punkt regulaminu, ale tego już raczej my pilnujemy, żebyście mogli skupić się na pracy. Jak skończę kadencję, to i tak zawsze będziesz miał na linii jakiegoś asystenta. Przeważnie studenta na praktykach. Wszystko jasne?

– Powiedzmy. Generalnie to samo, co w europejskiej sali tylko będzie trwało dłużej.

– Tylko będzie trwało dłużej. Dokładnie tak – zrezygnowany ton Marka ucichł po tym błyskotliwym komentarzu.

Jednak nawet drwal musiał przyznać w duchu, bo nie zrobiłby tego na głos, że pojawienie się ponad tysiąca hologramów naraz, zrobiło na nim wrażenie. Były niesamowicie realistyczne i gdyby nie drobne zakłócenia i zauważalne przerwy w transmisji niektórych z delegatów, można było pomyśleć, że ich tu teleportowano. Później nastąpił nudny ciąg przemówień i spraw. Najpierw referowano problem, potem następowała debata. Kiedy któryś z delegatów wstawał do wypowiedzi, jego obraz automatycznie pojawiał się w lekkim powiększeniu na środku okrągłej sali. Omówili sprawę brakujących ochotników lekarzy, wzmożenia wysiłków w sprawie czyszczenia Morza Chińskiego, czy nowej strategii stawiania farm wiatrowych dla przemysłu. Marek, jakby zapominając że siedzi poza salą obrad, żywo komentował przemówienia, to się z nimi zgadzając, to wyzywając delegatów od debili. Noah starał się nie zwracać na niego uwagi. Co prawda czytał opisy spraw, jednak kompletnie nie słuchał wystąpień. Zamiast prowadzić notatki, szkicował w elektronicznym notatniku liście. Za każdym razem klikał szary przycisk „wstrzymuję się od głosu”. Raz nawet usłyszał ciężkie westchnięcie Marka, ale go nie skomentował. Powinni prowadzić ożywioną dyskusję, pomagać sobie, zastanawiać się, co będzie najlepsze, oboj jednak pogrążeni byli w swoich światach. Kiedy w końcu przyszła kolej na sprawę rozbudowy największej kolonii w Europie, dyskusja stała się tak zażarta, że nawet Noah się jej przysłuchiwał. Jedni przekonywali, że będzie to owiana złą legendą metropolia i zwiększy poziom przestępczości, inni, że dwa morderstwa mogły zdarzyć się gdziekolwiek.

– Dobra, teraz się skup – głos Marka był tym razem skierowany bezpośrednio do niego. – Uważasz, że powinniśmy mieć taką dużą kolonię, czy nie?

– Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą.

– Posłuchaj! To jest szansa na rozwój regionu i Europy. Może uda nam się pokazać, że takie skupisko ludzi nie jest w obecnych czasach niczym strasznym. Za tym mogą w następnych latach pójść inni. To będzie precedens. Z drugiej strony, wszyscy będą nam patrzeć na ręce obawiając się powrotu patologii i przestępczości, o których zapomnieliśmy, jak sobie z nimi radzić. Czego sam się boję. No i co? Które bardziej do ciebie trafia?

 – Żadne. Naprawdę. Niech inni zdecydują.

– Ale to ty tu siedzisz! Możesz zagłosować nawet tak, jak ci podpowiada intuicja. To jest całkowicie twój wybór, więc choć raz się na coś zdecyduj! – Głos w słuchawce był wzburzony.

Noah kliknął szary przycisk po raz ostatni tego dnia i bez pożegnania opuścił obrady. Miał nadzieję, że zdąży na pierwszy kurs szybkiej kolei do domu.

 

*

 

Tysiące myśli w głowie Jenny wywoływało emocje, których nie rozumiała. Całą drogę przejechała wtulona w mamę. Od czasu do czasu, nie umiała powstrzymać szlochu. Ostatecznie skupiła się na audycji w teleradiu. Nadawanie nie zostało przerwane, nawet gdy po zaparkowaniu, silnik posłusznie zgasł. Ani kobieta, ani dziewczynka nie ruszyły się z miejsc.

– No dobrze, a co z Księgą Podstawową?

– Niech pan sobie wyobrazi prezydentów i premierów, dla młodych dodam, że byli to wtedy szefowie państw, wychodzących co jakiś czas z oświadczeniami i odsyłanych buczeniem z powrotem do centrum kongresowego, w którym się znajdowali. Nikt ich już nie słuchał, nawet policjanci, czy żołnierze. A kim są przywódcy, jeżeli nikt ich nie słucha?

Elektronicznie wylosowano po dwadzieścia osób z każdego kraju. Z tych na miejscu, a jeżeli brakowało to ściągano ich do Szwajcarii. I tak zaczęły się ponad roczne spotkania, podczas których zwykli ludzie wytyczyli najważniejsze cele dla ludzkości. Delegaci zmieniali się co miesiąc. Co w nieco ulepszonej formie kontynuowane jest do dziś.

– Niesamowite pani Mario. Jeszcze wrócimy do tamtych czasów, ale pozwolę sobie zadać pytanie panu Jakubowi. Pan wychowywał się w czasach zmian, prawda?

– Trochę pamiętam to, co pani Maria opowiada. Najbardziej się cieszyłem, że nie ma szkoły przez tyle czasu. – wszyscy zawtórowali mu śmiechem.

– Ale nagle zacząłem wchodzić w dorosłość i wszystko, co znałem nie było już takie, jak przedtem. Trochę utrzymywano stary system, ale panowała zasada, że jeżeli nie wiesz, jak coś ma się dziać, przyjmij wersję, która nie krzywdzi innych. Pamiętam pierwszą eksperymentalną kolonię i szał, który potem nastąpił. Sami zresztą byliśmy jednymi z pierwszych, którzy przenieśli się z miasta. Szybko je potem przerobiono. Dla ludzi przyzwyczajonych, że wszystko mają, niedobory różnych produktów były dość ciężkie. Późniejszy, obowiązkowy i natychmiastowy, zakaz produkcji opakowań plastikowych, rozciągnięty na wiele innych rzeczy, nie ułatwiał sprawy. W Zurichu obradowali, a myśmy się, pamiętam, denerwowali.

– I nikt się nie sprzeciwiał? Nie było oporu przed zmianami? – dopytywał redaktor.

– Był. Ale strach przed wojną był większy. Kiedy pamiętałeś ludzi w maskach przeciwpromiennych na ulicach, to brak słodyczy nie bolał już tak bardzo. Za to był chleb, wolność i ta iskra, o której mówi pani Maria. W związku z tym, że zniknęło to ciśnienie, ten przymus, wiele rzeczy działo się społecznie. Tak samo jak w Szwajcarii pomagano w innych państwach. Jak tylko wiedziało się, że ktoś nie ma ubrań, jakaś firma upadła, gdzieś brakło jedzenia to się tam jechało. To było niesamowite i wydaje mi się, że to zniknęło. Tego już nie ma i nie wiem czy w dziejach całej ludzkości zdarzy się taki wylew empatii jak wtedy. Chyba tylko dzięki temu udało się uniknąć wojen na szerszą skalę. Przecież w wielu miejscach próbowano wykorzystać ten czas do zbrojnych przewrotów. Tylko brakowało chętnych, a przejęta władza nie miała żadnych mocy sprawczych. Piętnowano złoczyńców i złodziei. Ludzie, czasami z poświęceniem, sami starali się dusić takie rzeczy już w zarodku, bo wiedzieli, że balansujemy na cienkiej linii. Nie chcieli pozwolić pójść temu wszystkiemu w złą stronę.

– To prawda, to był specyficzny czas przeplatany wzlotami i upadkami. Wielu przypłaciło to życiem. Na szczęście, pozwolę sobie na taki skrót, potem działało wszystko coraz sprawniej.

W końcu mama wyłączyła nadajnik i w aucie zaległa cisza.

– Chodź kochanie. Obiecuję, że nie musisz dzisiaj niczego otwierać. Żadnych kopert dopóki nie będziesz gotowa, dobrze? – W odpowiedzi córka tylko skinęła głową i potulnie dała się zaprowadzić do domu.

Jenny nie miała ochoty ani jeść, ani rozmawiać. Siedziała przy stole tak jak rano i bazgrała coś w e-notesie. Przez chwilę zastanawiała się, gdzie jest list, ale ukłucie paniki zaraz potem, skutecznie wypłoszyło tę myśl. Skupiła się więc na kolejnych kolorowankach, które zapełniała różnymi odcieniami barw. Docierały do niej pytania mamy, ale zbywała ją za każdym razem. Kiedy właśnie miała iść do swojego pokoju, zmęczona dziesiątą odmową ciepłej herbaty, do domu wrócił tata.

– Cześć, dziewczyny! Jak tam dzień?  – rzucił już od wejścia, zanim jeszcze wszedł do salonu. Odpowiedziała mu cisza więc szybko znalazł się w pokoju. – Co jest? Coś nie tak z predyspozycjami?

– Jenny nie otworzyła jeszcze swojej koperty – pospieszyła z odpowiedzią mama. Wymownie wskazała skinieniem głowy list, leżący na wyspie pośrodku kuchni.

– I nie otworzę – burknęła dziewczynka, nagle jakby zdając sobie sprawę z otaczającego ją świata. Powrót taty wybudził ją z letargu.

– Hej, co się dzieje maleńka? Może porozmawiamy…

– Nie chcę znowu szczerej rozmowy! Już wystarczy! Nie chcę żadnych kopert, predyspozycji, nie chcę być dorosła! – Wybuch gniewu był tak niespodziewany, że żaden z rodziców nie zareagował kiedy dziewczynka plasnęła swoim e-notesem o blat i pobiegła do pokoju. Ojciec chciał ruszyć za nią, jednak żona położyła mu rękę na ramieniu.

– Henry daj jej chwilę dla siebie. Przecież widzisz, że źle to znosi. Nie każdy lubi gadać non stop, tak jak ty.

Jenny słyszała później coraz głośniejsze głosy rodziców. Ich kłótnia była niemal tak rzadka, jak wybuch jej złości. Uchyliła lekko drzwi, żeby zrozumieć słowa.

– Mieliśmy jej powiedzieć już po wszystkim. „Po”, Henry, rozumiesz, co to znaczy? Teraz nie dość, że boi się własnych predyspozycji, to jeszcze ogromu możliwości poza nimi. Dla takiego małego dziecka niczym nie skrępowany wybór jest gorszy niż ograniczony!

– Kamila, ona się po prostu bała. Daj już spokój, nie bawiłem się wtedy w psychologa. Odbyliśmy szczerą rozmowę, to wszystko.

– Błagam cię! Masz jedno dziecko, uczyłeś się tego w szkole i na kursach. Naprawdę musisz jej dokładać? Wiesz jaka ona jest delikatna! Pomyśl trochę czasami!

– No proszę, pani najmądrzejsza! Nie było cię tu, nie widziałaś jak wyglądała. Co złego jest w tym, że chciałem jej powiedzieć, że ma zdolną matkę?!

– Szkoda, że nie myślącego ojca. Idę się przejść! Mam tego dość!

Jenny usłyszała trzaśnięcie i ciszę, która rozeszła się po domu, połykając niedawne krzyki. Sama bezszelestnie zamknęła drzwi i zwinęła się w kłębek na przestronnym, jasnym łóżku. Po chwili zapadła w niespokojną drzemkę.

 

*

 

Ochrona klimatu przez kilka ostatnich dziesięcioleci, przywróciła normalne zimy w Europie. Wciąż jednak nie udało się odbudować stanu przyrody z początków poprzedniego wieku. Atropocen, jak już oficjalnie określano okres od początków rewolucji przemysłowej do roku Kontestacji, był najkrótszą, ale najbardziej brzemienną w skutki epoką w historii planety. Dobrze, że teraz chociaż trochę napadało, pomyślał Noah, brnąc przez niezbyt głęboki śnieg.  Słyszał o zimach, które wyglądały jak wiosna, a roślinność to zakwitała, to obumierała, kompletnie rozstrojona zmienną aurą. Jego ciężkie buty zostawiały za sobą symetryczne ślady. Śnieg, spadający z gałęzi krzewów i co niższych, ruszonych przez niego drzew, osiadał na uszatej czapce z imitacji wełny i grubym kubraku sięgającym kolan. Ubranie w szaroburych kolorach kompletnie pokryło się już białą warstwą lepkiego puchu, upodabniając drwala do mitycznego Yeti. Wyglądał zupełnie inaczej niż w delegaturze. Żaden z nowych kolegów na pewno by go nie rozpoznał. On jednak czuł się w końcu u siebie i nabierał powietrza z taką mocą, jakby zaraz miał zanurkować pod wodą. Na ramieniu niósł ogromną, dwuręczną siekierę, bez żadnego pneumatycznego wspomagania. Zapuścił się już daleko od swojej maszyny drwalskiej. Przed wyjazdem, podczas jednego z licznych spacerów, znalazł zjedzony przez szkodniki ogromny buk. Miał zamiar go wyciąć bez żadnej pomocy. Pragnął znów poczuć tę kojącą pustkę w umyśle, która spływała na niego podczas pracy.

Zatrzymał się przy jednym z drzew oznaczonym różowymi, przecinającymi się kreskami. Było naprawdę grube. Bez zbędnych ceregieli zabrał się do roboty. Wybrał odpowiednie miejsce i zaczął wcinać się w chore wnętrze drzewa. Jego siła, napędzana dodatkowo frustracją, sprawiała, że siekiera wbijała się głęboko, po każdych dwóch ruchach usuwając kolejny kawałek pnia. Metodycznie obrabiał go to z jednej to z drugiej strony. Nawet nie zauważył kiedy przyszedł czas, by obalić drzewo. Kilka subtelnych muśnięć i może nawet nie będzie musiał używać specjalnej linki z naciągaczem, którą miał w kieszeni kurtki. Jego głowa była wyciszona, a on sam całkowicie skupiony na tym, gdzie ma upaść drzewo. Obchodził je dookoła poprawiając wcięcia, a regularny stukot ustąpił miejsca sporadycznym puknięciom. W końcu usłyszał charakterystyczny trzask i wysoki, gruby pień zaczął się przechylać w zaplanowanym kierunku. Nastąpiło głuche uderzenie o ziemię. Coś jednak było nie tak. Coś zmąciło harmonię dobrze znanych mu dźwięków i zakłóciło spokój umysłu. Zlany zimnym potem, bynajmniej nie od ciężkiej pracy, pędził w stronę powalonego drzewa. Krótka nuta ludzkiego krzyku wciąż świdrowała mózg na wylot. Zamarł w połowie długości powalonego drzewa. Zupełnie jakby ktoś odebrał mu władzę nad nogami, gdy zobaczył wystającą spod konara dłoń. Zawahał się tyko chwilę i ruszył pełnym pędem. Pod obalonym drzewem leżała kobieta. Przygniotło ją, twarzą w dół, jakby próbowała uciekać. Przeskoczył przerażony na drugą stronę i dostrzegł jej głowę i lewą rękę. Większość tułowia schowała się pod pniem. Jedna noga była skręcona pod dziwnym kątem, drugiej w ogóle nie było widać.

– O nie, o nie… słyszy mnie pani?! – ledwo był w stanie wydusić z siebie jakiekolwiek słowa. Szatynka łypnęła na niego przekrwionym okiem. Nie drgnęła. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Do Noah dotarła beznadziejność sytuacji. Cały sprzęt ratowniczy został w maszynie ponad kilometr stąd. Próbował szarpnąć drzewo, ale nie przesunęło się nawet o cal. Jeżeli szybko jej nie pomoże, kobieta po prostu umrze, zanim dotrze tu jakakolwiek lekarz. Musiał spróbować. Wybrał numer alarmowy na swoim smarcie, a z ekranu wyskoczył trójwymiarowy hologram dyspozytora.

– Dzień dobry, punkt pomocy medycznej Zagaj, w czym mogę pomóc?

– Sytuacja czerwona, zagrożone życie ludzkie. Kobieta przygnieciona drzewem. Natychmiast przysyłajcie lekarza, namiar na smarta, z którego wykonano połączenie. – Noah był szkolony na wypadek takich sytuacji. Nigdy jednak nie spodziewał się, że będzie musiał skorzystać z tej wiedzy w praktyce.

– Przyjąłem, natychmiast wysyłamy jednostkę medyczną zgodnie z namiarem. – Mężczyzna słysząc krótki, również znany mu żargon, zaczął działać bez wahania.

– Proszę pani, proszę patrzeć na hologram. Proszę nie zamykać oczu. Biegnę po sprzęt żeby podnieść to cholerne drzewo. – Drwal położył smarta z wyświetlanym obrazem dyspozytora, tuż przy nabrzmiałej już twarzy kobiety. Bał się jej dotknąć. Nie wiedział w jakim stanie jest jej kręgosłup. Chłopak z punktu medycznego próbował nawiązać kontakt z przygniecioną ofiarą. Noah odwrócił się szybko i ruszył do swojego pojazdu. Biegł, aż zabrakło mu sił, a ogień zastąpił mu całe trzewia. Kiedy wrócił maszyną drwalską, na miejscu działała już ekipa ratownicza. Podnosząc drzewo i uwalniając kobietę przeczuwał najgorsze.

 

*

 

Kobieta z wypadku w lesie, która przed chwilą wjechała na stół operacyjny Mariki, była w tragicznym stanie. Brak tętna i oddechu, rozliczne obrażenia wewnętrzne i zewnętrzne – to wszystko lekarka wiedziała z danych przesłanych z medikoptera. Cały ten dramat okraszony krwią na ubraniu, na stole i wszędzie dookoła. Ciemnoblond włosy wydawały się teraz rude. Roboty medyczne zabrały się do oczyszczania podstawowych ran. Lekarka programowała kolejne akcje pobudzenia serca. Bez tego mogli poskładać co najwyżej kości na jej pogrzeb. We współczesnych czasach zatrzymanie pracy tego najważniejszego mięśnia, nie było jeszcze wyrokiem śmierci. Nawet w tym wypadku, kiedy trwało to dobre dziesięć minut. Już podczas transportu wpięto sztuczne płuco-serce. Marika wpuściła porcję nanorobotów do krwioobiegu, jednak przy tak rozlicznych obrażeniach ich praca mogła być zakłócona, a one same miały problem z wyborem celu do leczenia. Kiedy po minucie nie uzyskała żadnej poprawy, postawiła na radykalne rozwiązanie. Na konsoli wybrała skomplikowane sekwencje. Planowała przeciąć klatkę i dostać się do środka. Myślała, że zacznie karierę od złamanej ręki, a nie od operacji na otwartym sercu. To był jej pierwszy poważny, samodzielny przypadek i nie zamierzała się poddać. Kiedy robot przezbroił się w ciągu kilku sekund, a na końcu ramienia znalazła się piła, Marika, dzięki pomocy personelu, była już ubrana w strój do operacji. Przekazała panel kontrolny asystentowi, a sama w rękawiczkach z czujnikami, umożliwiającymi sterowanie robotami medycznymi, zbliżyła się do pacjentki. Jedno ze zrobotyzowanych ramion nacięło lekko skórę, natychmiast odskakując i robiąc miejsce dla drugiego, z piłą. Robot przeciął żebra, nie zagłębiając się bardziej niż to potrzebne, nawet o milimetr.

– Otwórz – powiedziała lekarka. Asystent posłusznie wydał polecenie na panelu. Otwarcie klatki piersiowej, ani jej wcześniejsze cięcie, nie robiło na Marice żadnego wrażenia. Miała praktyki w wielu szpitalach i studenci zawsze asystują lub obserwują przypadki, które mogą ich najwięcej nauczyć. Jednak kiedy zerknęła do środka, przejmując kontrolę nad jednym z ramion, nie powstrzymała jęknięcia. Wiedziała już czemu nanoroboty nie przywróciły akcji serca. Nie było czemu jej przywracać. W śródpiersiu znajdowała się kompletna miazga.

– Proszę… proszę odłączyć aparaturę i zapisać zgon pacjentki. Dwudziesty grudnia, rok dwa tysiące setny, godzina siedemnasta pięćdziesiąt dwie. Przyczyna: uraz wielonarządowy. Poziom uszkodzeń uniemożliwia dalsze czynności ratownicze. – Asystenci i pielęgniarki przystąpili do pracy, dopełniając wszystkich niezbędnych formalności. W sali operacyjnej nie było krzeseł, ale młoda lekarka oparła się o jeden z licznych ekranów. Nie tak to miało wyglądać, pomyślała. Nie mam takiej mocy, żeby odtworzyć organy. Zerknęła na monitor, który chwyciła w amoku i przeczytała nazwisko pacjentki. Niestety, znała je.

Marika wiedziała, co ma teraz zrobić. Musiała wyjść na korytarz. Stała przed wejściem do śluzy dezynfekującej i czekała, aż coś porwie ją w zupełnie inne miejsce. Ratunek jednak nie nadchodził. Gdzieś w oddali słyszała swoich pracowników poruszonych zaistniałą sytuacją. Na pewno ją znali, pomyślała. Ale to ja muszę powiedzieć rodzinie. W końcu wzięła głęboki wdech, przyłożyła opuszkę palca do czytnika i podniosła głowę, żeby mógł też sczytać jej siatkówkę w oku. Przedostała się przez komorę, a dalej na korytarz, gdzie czekała rodzina. Wiedziała kogo zobaczy. Blady Henry stał, z nadzieją wpatrując się w drzwi, z których właśnie wychodziła. Nic jednak nie przygotowało jej na to z kim tam był. Rękę trzymał na ramieniu drobnej, kilkunastoletniej dziewczynki. Jej czerwona od płaczu twarz przyjęła wyraz bliźniaczo podobny do twarzy ojca. Marika dzielnie stawiała krok za krokiem, miała jednak wrażenie, że ktoś przywiązał jej do kostek dwa worki z kamieniami.

– Dzień dobry. Bardzo mi przykro, ale małżonka doznała poważnych uszkodzeń wewnętrznych, przygnieciona przez konar drzewa. Niestety zanim do nas dotarła, stwierdzono zatrzymanie akcji serca. Robiłam co mogłam, ale… – profesjonalny głos załamał się w tym momencie. Dokończyła już dużo cieńszym i łamiącym się. – Henry… tam nie było co ratować. Przepraszam.

Okazało się, że dziewczynka skrywa w sobie jeszcze dużo łez. Ojciec przytulił ją, skinął głową i oddalili się bez słowa. Na pewno znali dalsze procedury, a Marika była pewna, że jeszcze moment i sama się rozpłacze.

Zauważyła, że w głębi białego, półokrągłego korytarza siedzi wysoki człowiek, ubrany w ciepły strój. Wokół niego zebrała się spora plama wody. On sam, zgarbiony, wpatrywał się w swoje stopy. Już miała do niego podejść przekonana, że to dalsza rodzina, kiedy z drugiej strony korytarza dostrzegła funkcjonariuszy pokoju. Ubrani w białe mundury, przypominające te policyjne, jeszcze z czasów przed Kontestacją, zmierzali szybko w jej stronę w towarzystwie robota cywilnego. Obecnie tylko maszyny dokonywały aresztowań i innych czynności wymagających fizycznej interwencji. Ten model wciąż poruszał się na mobilnym jednym kole zamiast nóg, jednak góra kształtem przypominała człowieka. Wyposażony był w aparat mowy, wyświetlacz hologramowy i cztery ramiona pozwalające mu unieruchomić wszystkie kończyny podejrzanego jednocześnie. Zatrzymała się niepewnie w pół kroku. Rzadko w obecnych czasach zdarza się interwencja służb w asyście robota. Przez pół sekundy pomyślała, że może przyszli po nią. Funkcjonariusze zatrzymali się jednak przed zgarbionym na krześle mężczyzną.

– Noah Ratajczyk? – zapytał jeden z nich.

– Tak. – Marika ledwo była w stanie dosłyszeć odpowiedź.

– Zabieramy pana na posterunek. Prosimy udać się z nami. Jestem zobligowany pana poinformować, iż jest pan oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci pani Kamili Myszkiewicz. Rozpoczęto proces postępowania, który zostanie zakończony rozprawą. Może pan zachować milczenie i przysługują panu wszelkie prawa wolnego obywatela. Czy rozumie pan, co powiedziałem?

Wysoki człowiek nie odpowiedział tylko wstał, czym podkreślił jeszcze swoje rozmiary. Nagle korytarz stał się mały. Dwóch funkcjonariuszy cofnęło się niepewnie, pozwalając wysunąć się maszynie na pierwszą linię.

– Proszę potwierdzić, że pan rozumie i udać się z nami bez stawiania oporu – odezwał się drugi z nich.

– Rozumiem – odpowiedział olbrzym i bez słowa ruszył ku wyjściu.

Po pierwszym skołowaniu funkcjonariusze dogonili go, jednak nawet w asyście robota wyglądali jakby to on ich gdzieś odprowadzał, a nie oni jego.

Kiedy zniknęli za rogiem, lekarka otrząsnęła się i ruszyła do swojego gabinetu. Wiedziała, że w tym przypadku dramat się jeszcze nie skończył i ona też będzie w niego wplątana. Na korytarzu za nią grało niezgaszone telearadio.

Redaktor zwrócił się do najmłodszego uczestnika programu.

– Panie Adamie, pan nie może pamiętać tego, o czym mówią poprzednicy. Czy widzi pan siebie w tamtych czasach?

– Ha! Kompletnie nie! To brzmi naprawdę jak jakiś straszny chaos. Ale ciekawe, bo nie do końca byłem świadomy, że zmiana na kolor biały w oficjalnych sytuacjach nastąpiła właśnie wtedy.

Starsza pani uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Tak, to prawda. Oficjalnym uroczystościom albo pogrzebom były przypisane ciemne kolory.

– No właśnie! Dla mnie już samo to jest dziwne. Biały to kolor czystości, nadziei, jest jakiś taki pozytywnie nastrajający. A czarny? Nie kojarzy się za dobrze. Ta zmiana kolorów, to jak zmiana w umysłach ludzi. Przepraszam państwa, że tak powiem, ale… za nic nie chciałbym cofnąć się do tamtych czasów. Jakbyśmy byli jakimiś nieokrzesanymi zwierzętami, a nie ludźmi. Dobrze znać tę historię, a nawet powiedziałbym, że trzeba ją znać, jako przestrogę. Jeżeli kiedyś, ktoś wymyśli wehikuł czasu, to ja podziękuję.

 

*

 

Stojąc przed świątynią jedności, Noah wspominał ostatnie wydarzenia. Jak zresztą codziennie od tego feralnego dnia. Ścinka, wytrzeszczone oko kobiety, zgniecione ciało pod drzewem, szpital, rodzina, areszt domowy, sąd, wyrok. Rano, po południu i wieczorem. W nocy ten ciąg znikał. W nocy nawiedzał go tylko płacz dziewczynki, zwielokrotniony przez wspomnienia. Gdy udawało mu się zasnąć, widział jej załzawioną twarz i blade oblicze ojca. W szpitalu, w sądzie, przed chwilą, gdy nieśli ciało do świątyni. Śnieg wirował w niepewnym tańcu z wiatrem. Powietrze miało już w sobie ten charakterystyczny zapach nadchodzących dużych mrozów. Zerkał na ogromne, drogocenne, drewniane drzwi. Wyryto na nich piękne płaskorzeźby przedstawiające sceny z różnych wyznań. Pokazywały głównie te wydarzenia, które były wspólne dla każdego z nich, ale też współczesne czasy jak choćby spotkanie przedstawicieli wszystkich religii.

Jego myśli wróciły jednak do osób znajdujących się w środku świątyni. Do ojca i córki. W sądzie nie zeznawali przeciwko niemu. Słuchali w ciszy, czasami tylko przerywanej płaczem. Podobno wnieśli nawet wniosek o złagodzenie kary. Nie uniknie publicznej informacji o nieumyślnym spowodowaniu śmierci, ale będzie ograniczona do krótkiej notki z jego zdjęciem, wyświetlana na zewnętrznej tablicy ogłoszeń przy lokalnym posterunku. Normalnie, przez cały okres kary, w prasie, na publicznych budynkach i nawet czasami w sklepach, wyświetlał się pełny opis przewinienia, z różnymi zdjęciami skazanego. Z takim piętnem pozostawiano osobę w kolonii, bez możliwości zmiany miejsca zamieszkania. Powstrzymało to całkowicie drobne wykroczenia i większość poważniejszych przestępstw. Naprawdę chore osobowości diagnozowano na poziomie szkolnym i kierowano na leczenie, lub w najcięższych przypadkach, do zakładów zamkniętych. Społeczność sama się pilnowała. On dostał dwadzieścia lat zakazu opuszczania Zagaju i natychmiastowe anulowanie delegatury. Gdyby ktoś zaproponował mu to tydzień temu, nawet by się nie zastanawiał, ale nigdy takim kosztem. Nigdy. Do tego przez cały okres kary ma wykonywać trzy godziny pracy charytatywnej dziennie na rzecz wskazanego przez rodzinę celu. Środki, normalnie podbijające jego ocenę płacową, trafią na konto córki, do których będzie miała dostęp od momentu dostania się na studia. Oddałby jej wszystko gdyby mógł, choć w ogóle nie czuł, że to pomoże. Chciał się biczować, chciał zakuć się w kajdany i wrzucić do jakiejś ciemnicy. Ale tak się teraz nie robiło. Stał więc wpatrzony w świątynię, zostawiony sam sobie, a wiatr, posłaniec zimy, wkradał się pod jego kubrak.

 

*

 

– Tato, jakim mama będzie drzewem? – mimo, że Jenny mówiła szeptem, głos niósł się wyraźnie po ogromnym wnętrzu świątyni. Uczestnicy ceremonii stali w samym jej środku, wokół złożonego na katafalku ciała.

– Nie wiem kochanie, jutro o tym porozmawiamy. – Henry nachylił się do córki i odszeptał jej do ucha.

– Dobrze. A może to nie być buk?

– Oczywiście, że tak kochanie. Sama jutro wybierzesz. A teraz proszę, nie przeszkadzaj już w ceremonii.

Jenny spojrzała raz jeszcze na ludzi. Większość, ubrana na biało, miała głowy pochylone w dół i wsłuchiwała się w słowa pastora. Tata zdecydował się na niereligijny pogrzeb. Oznaczało to dłuższą ceremonię. Jenny spojrzała na wejścia do poszczególnych sekcji religijnych. W Zagaju było ich dziesięć, rozplanowanych na okręgu. Nad każdym wejściem wisiał skromny symbol danej religii, bez opisu. Znajdowała się też tutaj neutralna sala do medytacji i dwie kolejne – puste. Gotowe do zagospodarowania, gdyby zjawili się przedstawiciele jakichś mniej popularnych wyznań. Rzadko bywała tu z rodzicami, ale na lekcjach religioznawstwa w szkole, przychodzili do świątyni kilkukrotnie, za każdym razem kiedy zaczynali omawiać kolejną wiarę. W końcu odważyła się po raz kolejny spojrzeć na ciało swojej mamy. Leżało na białym, marmurowym podwyższeniu, obleczone białym suknem, zdradzającym tylko lekkie zarysy postaci. Wydawało jej się jakieś nierealne. Jak duch, a na pewno nie ukochana mama. Nie płakała już od dwóch dni. Skończył jej się zasób łez, a wraz z nim zasób cierpienia. Wykorzystała wszystko, co miała. Patrzyła teraz obojętnie na sceny wokół siebie, jakby czytała o nich w książce. Jej nozdrzy dobiegł zapach kadzideł rozpalonych w jednym z miejsc kultu. Wydał się przyjemny, a przyjemność była nie na miejscu w obecnej sytuacji. Zanim jednak zastanowiła się nad tym głębiej, prowadzący ceremonię skończył przemowę i poprosił jej tatę o kilka słów.

– Poczekaj tu kochanie, zaraz wracam – powiedział Henry i nie czekając na odpowiedź, ruszył, by stanąć obok katafalku.

Córka przyglądała się ojcu, kiedy szedł na środek. Czy to możliwe, że jego włosy zrobiły się bardziej siwe, a na obliczu pojawiły delikatne zmarszczki? Czy wcześniej po prostu nie zwracała na to uwagi? Tata przykleił czip nagłośnieniowy z boku szyi i po świątyni poniósł się jego wzmocniony głos.

– Dziękuję wszystkim za przybycie. Niektórzy z was przyjechali z daleka i Kamila na pewno byłaby wdzięczna. Wielokrotnie powtarzała mi, że w życiu najważniejsi są ludzie i to, co ich wiąże ze sobą. Widząc was tutaj ze mną i z moją córką, jest nam trochę lżej i wiemy, że nie zostaliśmy sami. Zapraszamy wszystkich do siebie. Dla każdego znajdzie się miejsce, gdyby chciał uczestniczyć w ceremonii zasadzenia, która odbędzie się za trzy dni.

Później niekończący się ciąg kondolencji sprawił, że Jenny odkryła, iż gula, która dusi ją w gardle może oznaczać nowy zapas wyprodukowanych łez.

 

*

 

Kiedy ludzie zaczęli wychodzić ze świątyni, jakaś część w umyśle Noah błagała go żeby stąd poszedł. Jednak nogi nie słuchały. Coś trzymało go w miejscu. Chciał ich zobaczyć i… przeprosić? Podziękować? Sam nie wiedział, o co mu chodzi, ale musiał się z nimi spotkać. Kiedy w końcu dziewczynka z ojcem wyszli z budynku w towarzystwie pastora, stał jak sparaliżowany. Mężczyzna, o którym wiedział, że ma na imię Henry dostrzegł go niemal natychmiast. Powiedział coś do prowadzącego ceremonię, uścisnął mu dłoń i trzymając córkę za rękę ruszył w stronę drwala. Kiedy znaleźli się przy nim, wyschło mu totalnie w gardle i był tylko w stanie wydukać:

– Przepraszam… ja…

– Panie Ratajczyk. Nie trzeba, przecież wiem, że to był wypadek. – Henry położył dłoń na jego ramieniu. Wydawało się, że ważyła tonę. Drwal spojrzał na dziewczynkę, która patrzyła obojętnie w dal. Jakby jej to w ogóle nie dotyczyło.

– Pan nie rozumie… Ja wycinałem to drzewo ręcznie, nie powinienem tak robić, nie powinno mnie tam wtedy być.

– Rozumiem doskonale. I został pan ukarany. Ale dalsze obwinianie się nie zwróci mi żony, a Jenny matki. Ja obwiniam się, bo pokłóciłem się z żoną chwilę wcześniej, moja córka, bo uważa, że pokłóciliśmy się przez nią. To jest zamknięte koło. Pracujemy nad tym z psychoterapeutą. Panu też polecam. I chciałbym zapytać, jak mogę panu oddawać te pieniądze z funduszu na córkę.

– W żadnym wypadku! To jest dla was, nigdy nie przyjmę ich z powrotem! Proszę mi powiedzieć, co jeszcze mogę zrobić… cokolwiek.

– W sumie jest jedna rzecz, do której ma pan świetne predyspozycje. Jenny chciałabyś poprosić pana o coś?

Dziewczynka jakby ocknęła się z marazmu i dopiero teraz spojrzała na niego. W oczach dalej miała ten dziwny, obojętny wyraz, jednak głos brzmiał stanowczo.

– Za trzy dni chcemy pochować mamę i zasadzić z nią drzewo. Pomoże nam pan to zrobić?

Łzy same pociekły po jego ogorzałych policzkach. W ciszy kiwnął głową. Wiedział, że tutaj już nie potrzeba słów.

 

*

 

Wykopany otwór wydawał się Marice bardzo duży. Obok, na wysięgniku lekko kołysała się, zawieszona na pasach, kapsuła o jajowatym kształcie. Z zewnątrz wydawała się jednolitym fragmentem ziemi, który jakoś się nie rozpadał. Jednak lekarka wiedziała, że w środku znajduje się ciało jej niedawnej pacjentki, zwinięte w pozycji embrionalnej. Na samej kapsule pogrzebowej zostało już zasadzone niewielkie drzewko, oplatające ją swoimi korzeniami. Miłorząb japoński. Wybór córki, ale dostarczył go drwal. Ten sam człowiek, który stał teraz przy sterowaniu wysięgnika i ten sam, który spowodował wypadek. Wybranie go na przeprowadzającego pogrzeb było dla Mariki, czymś nietypowym. Zastanawiała się, czy sama zdobyłaby się na taki gest przebaczenia. Bo tym właśnie był – przebaczeniem, choć pewnie niektórzy uznaliby to za karę. Oprócz niej, Henry’ego z córką, drwala i kilku osób z najbliższej rodziny nie było tu nikogo więcej. Pożegnanie odbyło się kilka dni temu, pogrzeby były zawsze bardziej kameralne. Ona też by nie przyszła, gdyby nie prośby kierownika jednostki botanicznej. Chciał jej jeszcze raz podziękować za próby ratunku, a nie było jej na pożegnaniu w świątyni. Choć tyle razy mu mówiła, że naprawdę w tym wypadku nie ma za co.

W pewnym momencie Henry zapytał o coś córkę, ale lekarka dosłyszała tylko odpowiedź.

– Tak jestem pewna. Sama zdecyduję kim chcę być. Tak, jak mama. – Po tych słowach dziewczynka podeszła do miejsca pochówku i wrzuciła do środka papierową, zalakowaną kopertę. Marika zdążyła zauważyć, że były to szkolne predyspozycje. Ojciec dał znak i Noah zaczął opuszczać kapsułę. Robił to bardzo ostrożnie i delikatnie. Kiedy znalazła się na miejscu, chwycił najzwyklejszą łopatę, młotek i kilka drewnianych kołków. W całkowitej ciszy, przerywanej tylko stuknięciami i odgłosem przerzucanej ziemi, sprawił że drzewko po kwadransie wyglądało, jakby stało tam od zawsze. Tylko świeża ziemia wokół zdradzała, że ktoś tu pracował. Biały strój drwala był cały brudny, ale on nie zwracał na to uwagi. Podszedł do rodziny, wciąż trzymając w dłoniach łopatę.

– Teraz nałożę kopułę, żeby sadzonka przetrwała zimę. Otworzymy ją na wiosnę i wtedy będziecie mogli mieć kontakt z samym drzewem. To odmiana żeńska, ma nieco bujniejsze listowie. Jeżeli nic się nie wydarzy, może rosnąć nawet tysiąc lat. A dopóki… ja tu będę, to nic mu nie przeszkodzi.

– Wiem Noah – odpowiedział Henry. – Wiem, że będziesz opiekował się mogiłą mojej żony najlepiej jak potrafisz.

Mężczyzna przeniósł wzrok na stojącą nieopodal lekarkę.

– Marika, zapraszamy oczywiście na herbatę i domowe ciasto. Jenny upiekła sama. – Gestem wskazywał już pozostałym członkom rodziny, aby udali się do ich oddalonego o kilkadziesiąt metrów domu.

Nie umiała się sprzeciwić, chociaż wiedziała, że nie będzie czuła się komfortowo wśród ich bliskich. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, czy Noah też tam będzie. On jednak udał się już po transport dla platformy i pewnie po kopułę, o której wspominał.

– Dobrze, nie mogę nie spróbować ciasta tej cudownej blondyneczki, prawda? – mówiąc to przykucnęła przy dziewczynce. Wydawało jej się, że powinna być mniejsza, jednak oczy Jenny znalazły się nawet trochę wyżej niż jej.

– Pani Mariko, czy pokonamy kiedyś śmierć? – pytanie było tak niespodziewane, że lekarka niemal nie usiadła z wrażenia.

– Nie rozumiem. Co masz na myśli? – Spojrzała nerwowo na Henrego, który jednak nie zareagował. Wiatr kąsał po policzkach. Minęło kilka chwil zanim dziewczynka odpowiedziała.

– No normalnie, czy ludzie przestaną kiedyś umierać? Na przykład w wypadkach, jak moja mama? Albo ze starości?

– Nie wiem, czy to w ogóle możliwe… to znaczy bardzo bym chciała, ale… – nie miała doświadczenia w rozmowach z dziećmi. Na szczęście uratował ją ojciec.

– Kochanie. – Przyklęknął obok, tak że oboje dorosłych znajdowało się teraz na poziomie dziewczynki. – Możliwe, że nigdy tego nie powstrzymamy i nie wiadomo czy powinniśmy. Zakłóciłoby to naturalny porządek rzeczy. Tylko ze śmiercią na horyzoncie, nasze czyny, nasze życie ma sens. – Chwycił córkę za rękę, a ta odwzajemniła gest.

– Chyba nie rozumiem, tato.

– Nic nie szkodzi, na zrozumienie przyjdzie czas. Po prostu nawet gdybyśmy żyli w utopii – zatrzymał się na chwilę szukając prostszych słów. – Nawet w idealnym świecie musi czasem padać deszcz. Zapamiętaj to, dobrze?

Dziewczynka skinęła głową.

– Obiecuję, że jeszcze o tym porozmawiamy. Zaprowadzisz panią Marikę do domu?

Znów potwierdziła bez słowa. Puściła swojego tatę i chwyciła rękę kobiety. Lekarka poczuła, że malutka dłoń była wyjątkowo ciepła. Podniosła się i ruszyła razem z dziewczynką w stronę wejścia. Obróciła się tylko raz. Henry stał wpatrzony w świeżo posadzone drzewo, na którego liściach delikatnie osiadały płatki śniegu.

Koniec

Komentarze

Pherisie, opo­wia­danie li­czą­ce ponad 80000 zna­ków, nie wcho­dzi do gra­fi­ku dy­żur­nych, więc ci nie mają obo­wiąz­ku go czy­tać. Tak dłu­gie opo­wia­da­nie, choć­by było świet­ne i do­sko­na­le na­pi­sa­ne, nie może też li­czyć na no­mi­na­cję do piór­ka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jasne! Dzięki za informację :) Takie jednak wyszło, więc jeżeli ktoś, mimo wszystko, zdecyduje się zapoznać, będę bardzo wdzięczny.

“Rycerstwo samo w sobie jest poezją życia” - Friedrich Schlegel

Wycięcie 2k znaków z takiego tekstu nie powinno być problemem, zaimkami i przymiotnikami pewnie dałoby się większość ogarnąć, a wtedy dyżurni przeczytają :D

http://altronapoleone.home.blog

Hmmm biorę to za dobrą monetę Drakaina, że jest jakaś chęć w narodzie. Jutro (znaczy właściwie dzisiaj) do tego przysiądę i pozbędziemy się nadprogramowego balastu ;)

“Rycerstwo samo w sobie jest poezją życia” - Friedrich Schlegel

Melduję posłusznie, iż licznik strony wskazuje oficjalnie 79991 znaków :) Zapraszam do czytania i komentowania :)

“Rycerstwo samo w sobie jest poezją życia” - Friedrich Schlegel

Nie wiem, Pherisie, i nigdy się nie dowiem, co z Twojej wizji przyszłego świata ziści się, a co wciąż będzie stanowić problem ludzkości. Bo problemy będą na pewno. Dlatego nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stworzyłeś świat chyba nazbyt idealny, abym wyobraziła sobie, że tak mogłoby się stać za niecałe dwieście lat. Nawet zmartwienie, z którym zmaga się mała Jenny, czy wielki dramat, który dotknął rodzinę dziewczynki, nie są w stanie zepsuć wizji przyszłości tak doskonałej, że aż mało realnej. Przyjęłam więc, że w opowiadaniu zawarłeś własne marzenia o przyszłości i dużą dawkę fantastyki, a to sprawiło, że 2100 czytało mi się jak fajną baśń o czasach, które może kiedyś staną się rzeczywistością. ;)

Chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki, jednak na razie muszę się powstrzymać, albowiem wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Zastanawiam się, jak długa była audycja w teleradiu – zaczęła się rano, w czasie podróży Mariki do Zagaju, trwała, kiedy Jenny i jej mama jechały ze szkoły do domu, i była kontynuowana dość długo po wypadku, gdy policja przyszła po drwala… Toż to niemal cały dzień!

 

 

oraz Pana Adama, le­ka­rza―> …oraz pana Adama, le­ka­rza…

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Każdy z nich opo­wie, jak po­strze­ga―> Piszesz o kobiecie i mężczyznach, więc: Każde z nich opo­wie, jak po­strze­ga

 

zmia­ny, które za­szły na ziemi na prze­ło­mie tych lat. ―> Mniemam, że mowa tu o planecie, więc: zmia­ny, które za­szły na Ziemi na prze­ło­mie tych lat.

 

za­bra­ła się za po­now­ne stu­dio­wa­nie in­for­ma­cji… ―> …za­bra­ła się do ponownego studiowania in­for­ma­cji

 

Czę­sto pod­czas nauki miała za­ję­cia z przy­szły­mi na­ukow­ca­mi… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

po­zna­wać swoje naj­moc­niej­sze stro­ny. Po tym cza­sie wy­bie­rze swój zawód… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Spoj­rza­ła na niego swo­imi in­ten­syw­nie błę­kit­ny­mi ocza­mi. ―> Zbędny zaimek – czy mogła spojrzeć cudzymi oczami?

 

Oh, panie re­dak­to­rze―>Och, panie re­dak­to­rze…

 

Ma­je­sta­tycz­ne dęby i smu­kłe brzo­zy, na zmia­nę z so­sna­mi i świer­ka­mi, two­rzy­ły pięk­ny las. ―> Czy dobrze rozumiem, że drzewa się zmieniały i raz był to las dębów i brzóz, a po zmianie rosły sosny i świerki?

A może miało być: Ma­je­sta­tycz­ne dęby i smu­kłe brzo­zy, wespół z so­sna­mi i świer­ka­mi, two­rzy­ły pięk­ny las.

 

– I oczy­wi­ście obie­cu­ję mówić szcze­rze, nie oce­niać, za­da­wać py­ta­nia dą­żą­ce do zro­zu­mie­nia. – do­da­ła nie­dba­le, po­wta­rza­jąc znu­dzo­ną for­muł­kę. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi.

Na czym polegało znudzenie formułki?

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

– Uwa­żam, że to prze­gra­na. Chce pro­jek­to­wać ko­lo­nie… ―> Literówka.

 

Kim jest pro­jek­tant bez tych wszyst­kich „ktosi”? ―> Kim jest pro­jek­tant bez tych wszyst­kich ktosiów?

Cudzysłów jest zbędny.

 

na ko­niec nauki w Gim­na­zjum zo­sta­ją trzy… ―> Dlaczego wielka litera?

 

A wtedy nie było tak łatwo o zgodę ro­dzi­ców. Już wybór dwój­ki był dziw­ny, trój­ka to był wy­bryk i trze­ba było to wybić z głowy. ―> Byłoza.

 

Wybór z poza listy? ―> Wybór spoza listy?

 

Nie dało się tak ob­ro­bić drze­wa… ―> Nie dało się tak ob­ro­bić drewna

Ścięte drzewo staje się drewnem.

 

Prze­je­chał swoją po­tęż­ną ręką po ka­na­pie… ―> Zbędny zaimek – czy przesuwałby po kanapie cudzą ręką?

 

Gdy to robił wy­glą­dał jak Shar Pei w ludz­kim ciele. ―> Gdy to robił wy­glą­dał jak shar pei w ludz­kim ciele.

Rasy psów piszemy małymi literami: https://fil.ug.edu.pl/strona/54871/jakimi_literami_piszemy_rasy_psow

 

na­praw­dę cięż­ko by­ło­by stwier­dzić… ―> …na­praw­dę trudno by­ło­by stwier­dzić

 

na sta­lo­wym sto­licz­ku z za­wi­ja­sa­mi… ―> Co to znaczy, że stolik był z zawijasami?

A może miało być: …na sta­lo­wym sto­licz­ku o fantazyjnie wygiętych nóżkach

 

a po­ja­wie­niem się pa­ru­ją­ce­go na­pa­ru. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …a po­ja­wie­niem się aromatycznego na­pa­ru.

 

To wy­ma­ga na­tych­mia­sto­wym akcji… ―> Literówka.

 

– Czy… czy mu­si­my le­cieć na spo­tka­nie do Pierw­szej De­le­ga­tu­ry? To chyba tro­chę da­le­ko stąd? – A jesz­cze dalej od Za­ga­ja, dodał w my­ślach Noah. ―> Proponuję: – Czy… czy mu­si­my le­cieć na spo­tka­nie do Pierw­szej De­le­ga­tu­ry? To chyba tro­chę da­le­ko stąd?  A jesz­cze dalej od Za­ga­ja – dodał w my­ślach Noah.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Kiedy od­kła­dał ją z po­wro­tem na fi­ku­śny sto­lik… ―> Kiedy odstawiał ją z po­wro­tem na fi­ku­śny sto­lik

Z położonej filiżanki wylałaby się jej zawartość.

 

ton głosu zmie­nił się w mo­men­cie. ―> …ton głosu zmie­nił się mo­men­talnie.

 

Czuł wzbie­ra­ją­cy w brzu­chu cię­żar i gorąc na twa­rzy… ―> Czuł wzbie­ra­ją­cy w brzu­chu cię­żar i gorąco na twa­rzy

 

Na progu bu­dyn­ku stała drob­na pie­lę­gniar­ka, z przy­jem­nym uśmie­chem na twa­rzy. ―> Czy dopowiedzenie jest konieczne? Czy mogła mieć uśmiech w innym miejscu, nie na twarzy?

Proponuję: Na progu bu­dyn­ku stała drob­na pie­lę­gniar­ka, miło się uśmiechając.

 

– Dzień dobry! Na­zy­wam się Anna… ―> – Dzień dobry! Mam na imię Anna

 

Ah! Jak mi miło! ―> Ach! Jak mi miło!

Ah to symbol amperogodziny.

 

Za­czę­li od miesz­ka­nia. ―> Piszesz o dwóch kobietach, więc: Za­czę­ły od miesz­ka­nia.

 

Udała się więc na ob­chód w to­wa­rzy­stwie sio­stry. ―> Udała się więc na ob­chód w to­wa­rzy­stwie pielęgniarki.

 

Po za tym nie za­mie­rza­ła… ―> Poza tym nie za­mie­rza­ła

 

Po­ziom au­to­ma­ty­za­cji po­zwa­lał prze­pro­wa­dzić pro­ste ope­ra­cje i za­bie­gi mogli wy­szko­lo­nym asy­sten­tom, nawet bez nad­zo­ru. ―> To chyba nie jest ostateczne brzmienie zdania.

 

Wy­po­wie­dzia­ny na głos fakt… ―> Można mówić o fakcie/ faktach, ale nie wydaje mi się, aby fakt można wypowiedzieć.

 

Tym cza­sem star­sza pani… ―> Tymcza­sem star­sza pani

 

każde pań­stwo było na skra­ju pa­ra­li­żu. ―> Raczej: …każde pań­stwo było na progu/ w przededniu pa­ra­li­żu.

 

Cięż­ko było oce­nić jego wiek… ―> Trudno było oce­nić jego wiek

 

Pa­pier jest wraż­li­wy na wodę, ogień i za­bru­dze­nia. Także uwa­żaj­cie. ―> Tak że uwa­żaj­cie.

 

Każde z nich dzier­ży­ło w rę­kach ko­per­tę z gru­be­go per­ga­mi­nu […] Dla nie­któ­rych z nich był to pierw­szy pa­pier w życiu. ―> Pergamin to nie papier.

 

sie­dzia­ła bez ruchu na jed­nej z mięk­kich puf. ―> Puf jest rodzaju męskiego, więc: …sie­dzia­ła bez ruchu na jed­nym z mięk­kich pufów.

 

– Bo ja, bo ja… nie wiem, co chce robić… ―> Literówka.

 

Ujęła dziew­czyn­kę de­li­kat­nie za ra­mio­na i pod­nio­sła z pufy. ―> Ujęła dziew­czyn­kę de­li­kat­nie za ra­mio­na i pod­nio­sła z pufa.

 

wzmo­że­nia wy­sił­ków w spra­wie czysz­cze­nia morza chiń­skie­go… ―> Podejrzewam, że to nazwa własna, więc powinny być wielkie litery.

 

oboje jed­nak po­grą­że­ni byli w swo­ich świa­tach. ―> Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: …obaj jed­nak po­grą­że­ni byli w swo­ich świa­tach.

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

oba­wia­jąc się po­wro­tu pa­to­lo­gii i prze­stęp­czo­ści, z którą za­po­mnie­li­śmy, jak sobie ra­dzić. ―> Raczej: …oba­wia­jąc się po­wro­tu pa­to­lo­gii i prze­stęp­czo­ści, o których za­po­mnie­li­śmy, jak sobie z nimi ra­dzić.

 

Wielu prze­pła­ci­ło to ży­ciem. ―> Chyba miało być: Wielu przypła­ci­ło to ży­ciem.

 

Prze­cież wi­dzisz, że cięż­ko to znosi. ―> Prze­cież wi­dzisz, że źle to znosi.

 

Zro­bi­li­śmy szcze­rą roz­mo­wę, to wszyst­ko. ―> Odbyliśmy/ Mieliśmy szcze­rą roz­mo­wę, to wszyst­ko.

 

naj­bar­dziej brze­mien­ną w skut­kach… ―> …naj­bar­dziej brze­mien­ną w skut­ki

 

Ubra­nia w sza­ro­bu­rych ko­lo­rach kom­plet­nie po­kry­ły się… ―> Ubra­nie w sza­ro­bu­rych ko­lo­rach kom­plet­nie po­kry­ło się

Ubrania wiszą w szafach, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

Jego głowa była wy­ci­szo­na, był cał­ko­wi­cie sku­pio­ny, uwa­ża­jąc, żeby upa­dek drze­wa był kon­tro­lo­wa­ny. ―> Byłoza.

 

Ciem­ne blond włosy wy­da­wa­ły się teraz rude. ―> Skoro włosy ciemne, to nie blond, bo blond to włosy jasne.

Pewnie miało być: Ciem­noblond włosy wy­da­wa­ły się teraz rude.

 

go­dzi­na sie­dem­na­sta pięć­dzie­siąt dwa. ―> …go­dzi­na sie­dem­na­sta pięć­dzie­siąt dwie.

 

do­peł­nia­jąc wszyst­kie nie­zbęd­ne for­mal­no­ści. ―> …do­peł­nia­jąc wszyst­kich nie­zbęd­nych for­mal­no­ści.

 

Nie­ste­ty je znała. ―> Nie­ste­ty, znała je.

 

przy­ło­ży­ła opu­szek palca do czyt­ni­ka… ―> Opuszka jest rodzaju żeńskiego, więc: …przy­ło­ży­ła opu­szkę palca do czyt­ni­ka

 

Ofi­cjal­nym uro­czy­sto­ściom albo po­grze­bom były de­dy­ko­wa­ne ciem­ne ko­lo­ry. ―> Ofi­cjal­nym uro­czy­sto­ściom albo po­grze­bom były przypisane ciem­ne ko­lo­ry.

Wiem, że to słowo bardzo się rozpowszechnia, ale na razie SJP przewiduje dla niego tylko taką definicję: dedykować «poświęcić komuś utwór literacki, muzyczny lub dzieło sztuki, umieszczając w nim lub na nim dedykację»

 

Gdyby ktoś za­pro­po­no­wał­by mu to ty­dzień temu… ―> Gdyby ktoś za­pro­po­no­wał­ mu to ty­dzień temu

 

Pa­trzy­ teraz obo­jęt­nie na sceny wokół niej, jakby czy­ta­ła o nich w książ­ce. ―> Pa­trzy­ teraz obo­jęt­nie na sceny wokół siebie, jakby czy­ta­ła o nich w książ­ce.

 

ru­szył na śro­dek, by sta­nąć obok ka­ta­fal­ku. Córka przy­glą­da­ła się ojcu, kiedy szedł na śro­dek. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Męż­czy­zna, o któ­rym wie­dział, że na­zy­wa się Henry do­strzegł go nie­mal na­tych­miast. ―> Męż­czy­zna, o któ­rym wie­dział, że ma na imię się Henry, do­strzegł go nie­mal na­tych­miast.

 

Oprócz niej, Hen­re­go z córką… ―> Oprócz niej, Hen­ry’e­go z córką

 

chwy­cił za naj­zwy­klej­szą ło­pa­tę… ―> …chwy­cił naj­zwy­klej­szą ło­pa­tę

 

– Wiem Noah – od­po­wie­dział Henry. – Wiem, że bę­dziesz opie­ko­wał się po­chów­kiem mojej żony naj­le­piej jak po­tra­fisz. ―> Pochówek to pogrzeb. Noah z pewnością nie miał opiekować się pogrzebem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej! Dziękuję Regulatorko, że przeczytałaś i za tę ogromną dawkę wiedzy, którą wdychałem niczym świeże powietrze :)

Wszystko wprowadzone bez szemrania, czasami tylko kręcąc głową z niedowierzaniem, że to czy tamto mi uciekło :) Do dwóch rzeczy mam pytanie, ale po kolei.

Wizja – jeżeli mam być szczery o utopii pisało mi się bardzo ciężko. Taka była konwencja konkursu, ale zdecydowanie nie jest to wizja przyszłości, która przychodzi mi z łatwością do głowy. Każda jej wersja jest dla mnie zbyt cukierkowa, przesadzona. Nawet ta, którą opisałem, a która w założeniu miała być normalnym życiem dla ludzkości, która wybierze słuszną drogę. Tylko dla nas ma się wydawać utopią. Tak jak życie przeciętnego Europejczyka mogłoby sprawiać takie wrażenie dla kogoś sprzed 200, 300, czy więcej lat. Phi! Nie szukając daleko, jak wydaje się dla współczesnych mieszkańców krajów trzeciego świata.

Zastanawiam się, jak długa była audycja w teleradiu – zaczęła się rano, w czasie podróży Mariki do Zagaju, trwała, kiedy Jenny i jej mama jechały ze szkoły do domu, i była kontynuowana dość długo po wypadku, gdy policja przyszła po drwala… Toż to niemal cały dzień!

Trochę tak, co najmniej pół dnia, zakładając, że w szkole nastąpiło tylko wręczenie predyspozycji ;) Wiem, że może przerwy w narracji audycji powinny być bardziej podkreślone. Bo pewnie w zestawieniu z długim czasem audycji to może razić jak rozumiem?

 

Teraz dwa pytania:

na koniec nauki w Gimnazjum zostają trzy… ―> Dlaczego wielka litera?

Dlatego, że również nazwa szkoły podstawowej – Elementarium jest zapisana z wielkiej litery. Czy w takim razie obie nazwy szkół zapisać z małych liter?

 

– Czy… czy musimy lecieć na spotkanie do Pierwszej Delegatury? To chyba trochę daleko stąd? – A jeszcze dalej od Zagaja, dodał w myślach Noah. ―> Proponuję: – Czy… czy musimy lecieć na spotkanie do Pierwszej Delegatury? To chyba trochę daleko stąd?  A jeszcze dalej od Zagaja – dodał w myślach Noah.

Także na Fantazmatach występuje taka wersja zapisu, również po przecinku: 64) Twoje zbiry, pomyślał Graham. Za kilka minut już mnie tam nie będzie. I chyba trzymałem się jej w całym opowiadaniu jeżeli chodzi o myśli bohaterów. Nie chciałem używać półpauzy, żeby nie zmylić czytelnika w momencie kiedy w tekście występuje dialog. Co myślisz? Nie przeszkadzałoby to?

 

Ah! Jak mi miło! ―> Ach! Jak mi miło!

Ah to symbol amperogodziny.

:D:D:D

Jeszcze raz bardzo dziękuję! Jeżeli nadal uważasz, że po poprawkach mogłoby trafić do biblioteki, to będę bardzo wdzięczny za taki głos :)

“Rycerstwo samo w sobie jest poezją życia” - Friedrich Schlegel

Bardzo się cieszę, Pherisie, że łapanka przypadła Ci do gustu i że uznałeś uwagi za przydatne. A skoro wprowadziłeś poprawki, pozostaje mi zgłosić opowiadanie do Biblioteki. ;D

Dziękuję też za wyjaśnienia w sprawie audycji teleradia i podzielenie się problemam, które napotkałeś, pisząc to opowiadanie.

 

Dla­te­go, że rów­nież nazwa szko­ły pod­sta­wo­wej – Ele­men­ta­rium jest za­pi­sa­na z wiel­kiej li­te­ry. Czy w takim razie obie nazwy szkół za­pi­sać z ma­łych liter?

A widzisz, Elementarium, jako nazwa dla mnie nowa umknęła mi. Ale skoro elementarium to odpowiednik naszej szkoły podstawowej, pisałabym małą literą, tak jak małą piszemy liceum, technikum, czy jeszcze niedawno gimnazjum.

 

Także na Fan­ta­zma­tach wy­stę­pu­je taka wer­sja za­pi­su, rów­nież po prze­cin­ku: 64) Twoje zbiry, po­my­ślał Gra­ham. Za kilka minut już mnie tam nie bę­dzie. I chyba trzy­ma­łem się jej w całym opo­wia­da­niu je­że­li cho­dzi o myśli bo­ha­te­rów. Nie chcia­łem uży­wać pół­pau­zy, żeby nie zmy­lić czy­tel­ni­ka w mo­men­cie kiedy w tek­ście wy­stę­pu­je dia­log. Co my­ślisz? Nie prze­szka­dza­ło­by to?

Owszem, może być zapis z przecinkiem, ale u Ciebie nie powinno być półpauzy przed myśleniem. Zapis myśli tym się różni od zapisu wypowiedzi dialogowej, że nie zaczyna się półpauzą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Po pierwsze, dziękuję za głos :) Bardzo mi miło.

 

Elementarium i Gimnazjum w takim razie zostaną elementarium i gimnazjum.

 

A co do myśli – teraz rozumiem. Półpauza w zdaniu poprzednim zamierzona ;) Po prostu myśl wyrażona jako dookreślenie dialogu wygląda niefortunnie. Jakby to ta myśl właśnie zaczynała się od półpauzy.

Również poprawię.

 

Zobaczymy, czy ktoś jeszcze podejmie się przebrnięcia przez tę cegiełkę ;) Ilość znaków po edycji spadła o kolejne 40 (słownie: czterdzieści). Niestety pewnie były też w tym spacje ;)

“Rycerstwo samo w sobie jest poezją życia” - Friedrich Schlegel

Cała przyjemność po moje stronie. I mnie jest miło, kiedy mogę polecić do Biblioteki dobry tekst. ;)

Mam też nadzieję, że znajdą się tacy, a przynajmniej dyżurni powinni zmierzyć się z Twoim opowiadaniem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ech, no nie wierzę w taką przemianę świata. Zbyt bajkowo to wszystko wygląda, choś trzeba przyznać, że starasz się przełamać tę bajkowość, wspominając o morderstwach, czy pokazując postawę Noaha w (z braku lepszego słowa) parlamencie, czy lęki małej Jenny. Przez chwilę nawet myślałam, że cywilizacja stoi na skraju i chcesz pokazać jej upadek.

Mimo utopijnego charakteru tego świata czytało się dobrze, wciągnąłeś mnie w swoją historię i nawet nie zauważyłam, jak przeleciało prawie 80 tysięcy znaków ;)

Kliczek ode mnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej Irka! smiley

Sam mam problem z utopiami. Starałem się jak mogłem, aby faktycznie choć trochę nadać jej pewnej realności. Na tyle, na ile jest to możliwe w takim wypadku ;) Jednak jak wspomniałem był to tekst pisany na konkurs – temat więc był wyraźnie określony wraz z pewnymi dodatkowymi założeniami.

Cieszę się, że mimo wspólnych wątpliwości co do prawdopodobieństwa takiego scenariusza tekst Cię wciągnął i zasłużył sobie nawet na punkcik :) 

Dziękuję serdecznie i pozdrawiam :)

“Rycerstwo samo w sobie jest poezją życia” - Friedrich Schlegel

Hmmm. Mnie tu brakowało fabuły. Przez ponad pół tekstu prezentujesz swój świat i przedstawiasz bohaterów. Ale nie dałeś mi nic, co by mnie zahaczyło, zaciekawiło, zachęciło do poznawania dalszego ciągu. Jedzie sobie kobitka na nowe miejsce pracy. Dziewczynka boi się dowiedzieć czegoś o sobie. Nie są to frapujące przygody.

Świat strasznie słodki. Nie wierzę, że taka wymienialność zawodów jest dobra, że drwal sprawdzi się jako parlamentarzysta, że każdy może być dobrym szefem. To nie tylko odpowiedzialność, to również doświadczenie, predyspozycje, psychologia… Nie każdemu się uda.

A i odkręcenie zmian klimatycznych to nie będzie takie hop siup.

Tak, ta audycja podejrzanie długo trwa. Ani uczestnicy by tyle nie wytrzymali, ani widzowie.

Majestatyczne dęby i smukłe brzozy wraz z sosnami i świerkami, tworzyły piękny las.

Z tekstu wynika, że od rewolucji ekologicznej minęło jakieś siedemdziesiąt lat. Nie znam się, ale to chyba o wiele za krótko, żeby wyhodować majestatyczne dęby. To raczej młode drzewka będą.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka