- Opowiadanie: danka - Nawiedzony Dworek

Nawiedzony Dworek

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nawiedzony Dworek

– Chcę, żebyś go zawstydziła.

Emilka wyjrzała zza walizki. Poprawiła okulary w złoconych oprawkach, które zsunęły się na czubek jej piegowatego nosa.

– Ja?! – zapytała. – Ale jak?

– Pokaż mu, że nie jest najmądrzejszy na świecie! – Koza zamachała rękami.

Dziewczyna na chrzcie otrzymała imię Wanda, ale koleżanki nazwały ją Kozą ze względu na długie nogi i ogólne rozbrykanie. Teraz krążyła po sypialni, splatając i rozplatając ręce nad głową.

Emilka wodziła za nią wzrokiem. Zapomniała o pakowaniu i mięła letnią sukienkę w kwiaty.

– To ten, z którym byłaś na balu?

– Taa… – Koza przewróciła oczami. – Jest synem sąsiadów, jego matka była z moją na pensji we Lwowie. Cała wieś ma go za młodego geniusza. On sam uważa się za kolejnego Łukasiewicza. W dworku rodzice urządzili mu laboratorium, w którym ciągle przesiaduje. Na balu myślałam, że zemdleję. Śmierdział…

– Naftą. – Dziewczyna wrzuciła pogniecioną suknię do walizki.

– Okropne. Niestety, rodzice wyobrażają sobie, że za niego wyjdę. Adam zatrzyma się u nas na wakacje i rozwiąże jakąś tajemnicę.

– Jaką? – Emilka sięgnęła po wełniany sweter.

Chwilę patrzyła na niego krytycznie, a bryle znowu osunęły się jej na nosie. Zaczynało się lato, może sweter nie będzie potrzebny.

– Podobno w naszym dworku straszy.

– O!

– Ja wiele nie wiem. – Koza przechyliła głowę. – Ale matka się boi.

Dziewczyny chodziły razem do szkoły na Wiejskiej. Znały się od klasy wstępnej, a od pierwszej siedziały w jednej ławce. Koza cztery lata mieszkała na stancji u rodziców Emilki, od kiedy przez Wielką Wojnę zamknięto internat. Od rodzinnych Górców dzieliło ją pół godziny drogi dorożką, w zimie nawet dłużej. Dlatego matka uznała, że lepiej będzie zostawić ją w Warszawie, gdzie miała znajomych i blisko na pensję. Wracała do domu tylko na święta i wakacje.

Rok szkolny dobiegł końca i dziewczyny pakowały się, by resztę wakacji spędzić w rodzinnym majątku Kozy. Przez okna sypialni wpadał zaduch warszawskich ulic, rozgrzanych przez czerwcowe słońce.

– On nie lubi rudych.

– Kto?! – Emilka wrzuciła sweter do walizki i zatrzasnęła wieko. – Ten duch?

– Nie, Adaś!

– Ach, no tak, dziwnie na mnie patrzył.

– Bo na bal przyszłaś z bratem!

Koza wyciągnęła z torebki zapalniczkę i zaczęła nią od niechcenia pstrykać. Od roku paliła, oczywiście w tajemnicy przed dorosłymi. Czyniło to ją atrakcyjniejszą w oczach chłopaków. Kandydatów na partnerów na pamiętny wieczór jej nie brakowało, ale rodzice zmusili ją, by poszła z synem sąsiadów.

Emilka patrzyła na nią spode łba. Ona nie paliła. I z absztyfikantami też było u niej gorzej niż u przyjaciółki.

– Powiedz mi coś więcej o tych straszeniach. – Westchnęła i wróciła do równego składania ubrań.

– Ech… – Koza zatrzasnęła zapalniczkę i rzuciła się na łóżko. – Matka podobno słyszy skrzypienie i kroki w salonie. Ma sypialnię piętro wyżej i nie może spać. Ojciec pracuje do późna, ale jego gabinet jest po drugiej stronie domu. On nic nie słyszy, uważa, że matce odbiło.

– Czy coś zginęło?

Koza zmarszczyła brwi.

– Tam ciągle coś ginie – powiedziała do sufitu. – Ale ojciec twierdzi, że po prostu nie umiemy upilnować swoich rzeczy. Mnie ciągle dosyłają jakieś przedmioty, a po ostatniej wizycie matka zapomniała parasola.

– Ale coś cenniejszego niż parasol?

– Drobne rzeczy. – Dziewczyna zarzuciła ręce za głowę. – Opalowe kolczyki mamy, srebrna cukiernica…

– Mogła je gdzieś zapodziać. – Emilka rozejrzała się po pokoju.

– Tak, ale matka panikuje. – Koza przewróciła się na brzuch i oparła brodę na rękach. – Poprosiła Adasia o pomoc, bo mu ufa. Ale ja stawiam na ciebie. Tylko mnie nie zawiedź!

 

***

 

Dwór nie wyglądał na nawiedzony. Przynajmniej z zewnątrz, w samo południe. Emilka zadarła głowę i wpatrywała się w okno nad gankiem, w którym według książek które czytywały z Kozą, najczęściej pojawiał się duch. Jednak tutaj straszyło na dole. Dziewczyna obeszła budynek. Lata świetności miał już za sobą, ale wciąż widać, że w jego utrzymanie włożono serce.

W świeżo odnowionym oknie dojrzała ładną twarz chłopaka. Poznał ją, uśmiechnął się i uprzejmie skinął głową. Też oglądał dom, szukając oznak istot nie z tego świata. Pewnie nie spodziewał się konkurencji.

Podeszła do drzwi na taras, a on wyciągnął dłoń.

– My się znamy – powiedział wesoło. – Nazywam się Adam, pamiętasz mnie?

– Ciężko cię zapomnieć…

„…nafciarzu” dodała w myślach.

Adaś uniósł brwi. Okrągłe okulary w czarnych oprawkach powiększały jego zielone oczy. Wyglądał na takiego, co przyciąga kłopoty. Pewnie w szkole zwracał uwagę klasowych prześladowców, nie znoszących zniewieściałych kujonów. Emilka nie dziwiła się, że nie przypadł do gustu Kozie. Jej imponowali drużyniacy, którzy walczyli na froncie i dostawali medale za odwagę. Z pewnością Adam nie był w jej typie. Był za to w typie Emilki.

– Podobno w tym domu straszy. – Uśmiechnął się. – Ale proszę się nie obawiać.

– My się niczego nie boimy, prawda? – Do pokoju weszła Koza i dziarsko klepnęła koleżankę w plecy. – Chodźcie, przywitacie się z rodzicami.

Państwo Makuszyńscy nie mogli bardziej się od siebie różnić. Wyglądali jak para klaunów: ona chuda i żylasta, on niski i krępy. Już od wejścia kobieta zarzuciła młodych przerażającą historią nawiedzeń, a jej oczy krążyły nerwowo po ich twarzach, jakby szukając potwierdzenia własnych słów. Pan domu nie ruszał się z miejsca. Ręce złożył w piramidkę i z uwagą przyglądał się po kolei każdemu z gości. Najdłużej patrzył na Adama, a kąciki jego warg, ukryte pod krzaczastymi wąsami, uniosły się. Matka Kozy również była zainteresowana chłopakiem. To jemu uskarżała się na nocne hałasy i jego błagała o pomoc. Adam przysiągł zbadać sprawę, ale ojciec tylko machnął na to ręką.

– Moja żona jak zwykle przesadza – powiedział. – Chodź, Adasiu, pokażę ci te plany Gdyni, o których opowiadałem twojemu ojcu. Panie wybaczą, ale mężczyzn wzywa nowoczesność.

Wziął chłopaka pod ramię i zaciągnął do swojego gabinetu, gdzie rozłożył mapę powstającego portu na Pomorzu.

Kobiety miały ich z głowy na cały dzień. Usiadły w kuchni, gdzie nad lemoniadą pani Makuszyńska powróciła do swojej historii.

Dworek był stary: podłogi skrzypiały, w kominach hulał wiatr, a zimą mróz trzeszczał w oknach. Dlatego z początku matka Kozy nie przejmowała się hałasami. Ale te z czasem nasiliły się. Ponadto zauważyła, że giną drobne, ale cenne przedmioty. Tak, jakby potępiona dusza lubiła błyskotki.

– Mąż ze mnie drwi, że to sobie wyobraziłam. – Pani Makuszyńska miała łzy w oczach. – Jestem roztrzepana, to prawda, ale staram się utrzymać porządek w domu. Nic tu nie zmieniałam od śmierci rodziców. To dla mnie bardzo ważne.

Pociągnęła nosem. Emilka uprzejmie kiwała głową i popijała lemoniadę. Koza głośno ziewała i wyglądała przez okno.

– Czyli duchy tylko przestawiają rzeczy, ale nic nie ginie? – upewniła się Emilka.

– Sama nie wiem. – Pani Makuszyńska pokręciła głową. – Coś zginęło, to prawda. Mąż mówi, że pewnie sama chodzę po nocy i wszystko przestawiam, ale przecież jestem zdrowa na umyśle! Po co miałabym robić coś takiego?

– Nie wiem – zgodziła się dziewczyna. – Czy próbowała pani seansu spirytystycznego?

– Broń Boże! – Kobieta przycisnęła rękę do piersi. – Jestem katoliczką, nigdy nie pozwoliłabym sobie na taki zabobon! Mam nadzieję, że wy w Warszawie nie bawicie się w coś takiego…

– Oczywiście, że nie – powiedziała szybko Emilka, a Koza przewróciła oczami.

– W wielkich miastach dzieją się teraz dziwne rzeczy. – Matka pociągnęła nosem. – A my jesteśmy spokojną, bogobojną rodziną. Co niedziela w kościele. Przynajmniej ja. Twój ojciec, Wandziu, woli ślęczeć nad tymi swoimi planami! – Rzuciła Kozie smutne spojrzenie.

– Nad czym pracuje? – zapytała Emilka.

– Nie wiem. – Pani Makuszyńska wzruszyła ramionami. – Jakieś męskie sprawy. I tak tego nie zrozumiem.

Emilka zaproponowała przejście do salonu. Pani domu była zdenerwowana, ale letnie słońce wlewające się przez otwarte okna dodawało jej otuchy. Chodziła po pokoju i opowiadała dzieje rodziny. Każdy sprzęt miał wartość sentymentalną. Nie zmieniło się tu nic od ponad dwudziestu lat. Zdawało się, że lada chwila wejdą tu damy w gorsetach i turniurach i będą dyskutować o belle epoque.

– Mąż chciał zainstalować to nowomodne eklektyczne…

– Elektryczne, mamo…

– Tak, elektryczne oświetlenie, ale się nie zgodziłam. – Pokręciła głową.

Przy każdym jej kroku jęczały stare deski. Emilka wodziła za nią wzrokiem. Zastanawiała się, czy te skrzypienia słychać w pozostałej części domu, zwłaszcza w sypialni na piętrze. Zatrzymała spojrzenie na szafce z książkami. Podeszła bliżej i przejechała palcem po grzbietach starych woluminów.

– Czy w dworze są tajne przejścia? – zapytała, przerywając monolog.

– Och, nie! – Pani Makuszyńska zerknęła w jej stronę. – Uchowaj Boże, moja rodzina nie miała nic do ukrycia!

– Koza?

Ta podniosła na Emilkę znudzone spojrzenie.

– To by była jakaś nowość – mruknęła. – Ten dom jest nudny jak flaki z olejem.

– Uważaj na język, młoda damo! Po tych podłogach przechadzali się twoi pradziadowie!

Koza coś odburknęła. Jej matka obrzuciła ją surowym spojrzeniem.

 

***

 

Zegar na ścianie wybił piątą. Pani domu pospiesznie pożegnała się i wyszła wydać służbie dyspozycje do kolacji. Z wyraźną ulgą opuściła nawiedzony salon. Córka chciała wybiec do ogrodu, ale Emilka powstrzymała ją.

– Podejrzewam, że ta biblioteczka to tajne drzwi.

– Jak w powieściach? – Koza podeszła bliżej.

– Widzisz te ślady na dywanie? – Jej przyjaciółka wskazała na wyraźne wgłębienia. – Tych książek od lat nikt nie czytał, a jednak ktoś tu się kręci. Pewnie przechodzi przez tajne drzwi, które są za tymi półkami.

– Kto to może być? – Koza zmarszczyła brwi.

– Pewnie złodziej. – Emilka zaczęła wysuwać książki, szukając dźwigni sekretnego mechanizmu. – Salon to niezła okazja, zobacz te pamiątki po carskiej Rosji. Pewnie teraz to się nieźle sprzedaje. Znajdźmy wejście i zobaczmy, gdzie ono nas zaprowadzi. To powinno nam coś powiedzieć o włamywaczach.

– W jednym kryminale guzik był w kominku – przypomniała sobie Koza.

Wsunęła głowę w otwór paleniska i rozejrzała się. Chwilę macała ściany. Wreszcie krzyknęła uradowana. Emilka usłyszała szczęknięcie. Ścianka biblioteczki uchyliła się, ukazując nagą ścianę.

– Ale fajnie! – Koza wyciągnęła się z kominka i podbiegła do ruchomej szafki.

– Musimy być ostrożne. – Emilka chwyciła ją za łokieć. – Nie wiemy, kto chodzi po domu. Lepiej powiedzmy o odkryciu. Może pogadamy z Adamem…

– Wykluczone! – Koza była pełna oburzenia. – Jeszcze całą zasługę przypisze sobie, a rodzice będą go nosić na rękach! To nasza sprawa i my ją rozwiążemy!

Pewna siebie wkroczyła w tunel. Emilka podreptała za nią. Jej przyjaciółka już biegła krętymi schodkami w dół.

W podziemiach było ciemno, ale Koza pstryknęła swoją zapalniczką. W nikłym świetle tańczącego płomienia przesuwały się wzdłuż gołych ścian. Korytarz był wąski, dziewczęta szybko ubrudziły sukienki. Koza nie zwracała na to uwagi, ale Emilka z niezadowoleniem zerkała na utytłane łokcie.

Dotykając ścian po obu stronach natrafiły na jakieś drzwi. Klamka była czysta, a dziurka od klucza lekko porysowana, jakby ktoś próbował w ciemności w nią trafić. Same drzwi pozostawały zamknięte, chociaż Koza waliła w nie pięściami.

– Pewnie tędy przedostają się do środka – powiedziała wreszcie. – Będziemy musiały się tutaj na nich zaczaić.

– A może twoi rodzice mają klucz? – zapytała Emilka z nadzieją w głosie.

– Oni nic nie wiedzą. – Dziewczyna prychnęła. – Ojciec tylko gada o statkach, a matka żyje przeszłością.

– Może tak, może nie. – Koleżanka przesuwała palcami po futrynie. – Cały rok przebywasz w szkole w Warszawie. Nie wiesz o nich wszystkiego. Tak samo oni o tobie.

Zerknęła na zapalniczkę. Koza ponownie prychnęła, ale odstąpiła od drzwi.

Dalej tunel rozgałęział się. W jednej z odnóg dziewczyny słyszały dźwięk naczyń i głośne narzekania pani domu. Zakończony drzwiami korytarz prowadził do kuchni. Wyjścia nie dało się otworzyć, pewnie postawiono za nim ciężki mebel i o nim zapomniano.

Drugi korytarz zawiódł je do gabinetu pana Makuszyńskiego. Przez dwie tajne dziurki w ścianie obserwowały pokój. Widziały, jak ojciec Kozy rozkłada plany przed zdezorientowanym Adasiem.

– O co chodzi z tą Gdynią? – wyszeptała Emilka.

– To ma być zupełnie nowe, nowoczesne miasto na Pomorzu. Polska konkurencja dla Gdańska. Tatko ubzdurał sobie, że zrobi tam karierę. – Koza przewróciła oczami. – Oczywiście matka nie chce o tym słyszeć. A bez jej pisemnej zgody ojciec nie sprzeda majątku w Górcach. Tak postanowił w testamencie dziadek, kiedy zapisał rodzicom dworek.

Wróciły do salonu. Nikt nie zauważył ich zniknięcia. Podczas kolacji państwo Makuszyńscy skupieni byli na Adamie, który zabawiał ich szkolnymi historyjkami. Wszyscy utkwili w nim spojrzenie, nawet Koza, ale ona patrzyła na niego spode łba.

– Mój drogi, a gdzie twoja spinka? – krzyknęła nagle pani Makuszyńska, pochylając się nad stołem i chwytając swojego męża za łokieć. – Masz ubrudzony, rozpięty mankiet! A to przecież spinki po moim dziadku!

– No to pewnie duch tego dziadka ją ukradł – mruknęła Koza, za co została spiorunowana wzrokiem.

 

***

 

Następnego dnia rodzice uparli się, by córka zaprowadziła swoich gości do słynnego ogrodu rodziny Ulrichów, ozdoby wsi. Dziewczyna przyjęła to z irytacją. Całą noc spędziła nasłuchując odgłosów z salonu, więc była niewyspana i zła, bo nic nie udało jej się ustalić. Widocznie „ducha” przegnało liczne towarzystwo.

Koza szła przodem. Wywijała długim kijem i obijała niewinne krzaki. Adaś i Emilka dreptali za nią. Wkrótce zostali z tyłu. Szli w milczeniu, oboje wgapieni w plecy pięknej dziewczyny.

– Co pokazywał ci ojciec Kozy? – zagadnęła wreszcie Emilka.

Adam spojrzał na nią zaskoczony.

– Planuje zbudować kamienicę w Gdyni – powiedział. – Ma też jakieś udziały w porcie.

– Mówił, skąd ma na to pieniądze? – Przechyliła głowę i zajrzała mu w oczy.

– No jak to skąd? Od lichwiarza! – Adam wzruszył ramionami. – Widziałem skrypty dłużne na biurku.

Emilka westchnęła.

– Kobiety niby mają już prawa wyborcze, ale bez zgody męża nie wolno nam zarządzać własnym majątkiem – powiedziała. – Ale żonę naszego gospodarza chroni testament.

Adam patrzył się na nią ze zmarszczonymi brwiami, jakby dopiero teraz ją zauważył.

 

***

 

Od rozmowy w ogrodach Ulrychowskich nie sposób było się pozbyć chłopaka. Kręcił się koło dziewczyn, nie opuszczając ich ani na chwilę. Twierdził, że chce zapewnić Kozie bezpieczeństwo, ale one wiedziały, że po prostu zwęszył sekret. Przez jego towarzystwo nie mogły ponownie przeszukać salonu i tunelu za nim. Kozę to tak irytowało, że w czasie kolacji oblała go herbatą. Matka długo przepraszała gościa, za to ojciec jęknął „tę niestabilność psychiczną ma po tobie”.

Następnego dnia wydawało się, że go zgubiły. Zabrały ze sobą spinki do włosów, noże i zagłębiły się w tajemnicze przejście. Miały nadzieję otworzyć zamknięte drzwi. Ich radość trwała krótko, kiedy usłyszały za sobą skrzypnięcie. Adam odnalazł wejście przez bibliotekę! Koza napadła na niego z furią.

– Przyczepiłeś się jak rzep do psiego ogona! – krzyknęła.

– Spokojnie! – Poprawił okulary. – Rodzice cię wzywają. Lepiej, żeby nie wiedzieli, że znacie ten tunel.

Emilka musiała przysiąc, że nie odkryje nic ważnego. Dopiero wtedy Koza odeszła.

– Skoro już tu jesteś, to się na coś przydaj. – Odwróciła się do Adama. – Potrafisz otwierać zamki?

Bez słowa wziął od niej nóż, ukląkł i zaczął pracować.

– Koledzy zamykali mnie w klasach lub w wygódce – wyjaśnił. – Nauczyłem się uwalniać z takich miejsc.

Zamek zazgrzytał i odskoczył. Weszli do dusznego pokoiku, niewiele większego niż spiżarnia. Na drewnianych, nadgniłych półkach jednak nie leżały jednak zapomniane słoiki, ale pierścionki, naszyjniki, kolczyki i inne drobne, ale cenne przedmioty. Emilka wzięła do ręki złote puzderko. W środku był perłowy obrazek jakiegoś dziedzica.

– To pewnie przedmioty wyniesione z domu – powiedziała podając znalezisko Adamowi. – Sądziłyśmy, że za drzwiami jest tunel na zewnątrz. Ale ktokolwiek przyniósł te rzeczy, nie próbuje ich wynieść, tylko ukryć.

Chłopak schylił się i podniósł z podłogi złotą spinkę do mankietu.

– Też tak myślę – zgodził się, obracając ją powoli w palcach.

Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się.

– Wiesz, zawsze podobały mi się rude.

– Doprawdy? – Uniosła brwi. – A co z Kozą?

– Wiem, kiedy sprawa jest przegrana i umiem się wycofać. I wiem, kiedy skłamać. – Mrugnął do niej. – Rodzice wcale jej nie wołali, chciałem zostać z tobą sam na sam.

Westchnęła. Zatoczyła ręką wkoło.

– A co robimy z tą sprawą? Te kradzieże wcale się pani Makuszyńskiej się nie przewidziały.

 

***

Wyszli ze schowka i zatrzasnęli za sobą drzwi. Przeszli przez wejście w salonie. Wiedzeni krzykami pobiegli na ganek. Tam ujrzeli dramatyczną scenę. Dwóch mężczyzn w kitlach ciągnęło matkę Kozy w stronę automobilu. Jej córka krzyczała i siłowała się z jednym z nich. Ojciec stał z boku i ze spokojem podpisywał jakieś papiery, podane mu przez poważnego funkcjonariusza.

– To wszystko zaczęło się w Boże Narodzenie – mówił pan Makuszyński rzeczowym tonem. – Migreny i ostre halucynacje. Twierdziła, że giną jakieś rzeczy, że słyszy głosy. Potrafiła nawet wstawać w nocy i szukać ich źródła. Szkoda, to taka pobożna kobieta.

Funkcjonariusz kiwał ze zrozumieniem głową. Koza zamachnęła się. Jeden z sanitariuszy oberwał w szczękę. Zatoczył się i upadł. Drugi puścił panią Makuszyńską i schylił się po kolegę. Koza chwyciła matkę za ramię i pociągnęła w stronę domu.

– Stać! – Adaś skoczył do przodu. – Pani Makuszyńska nie jest szalona i jesteśmy w stanie to udowodnić.

– Właśnie! – podchwyciła Emilka.

Wyciągnęła ręce do przodu pokazując skradzione kosztowności. Pomimo protestów męża, funkcjonariusz zainteresował się tłumaczeniem młodych. Wysłuchał ich z wielką uwagą, dał zaprowadzić się do salonu i zajrzał do tajemnego przejścia. Schowka jednak nie chciał oglądać.

– To mi wygląda na prywatne sprawy tego państwa, ja nie zamierzam w to się wtrącać – stwierdził, wzruszając ramionami. – Panowie, zostawcie tę panią.

Dał sygnał swoim ludziom. Wsiedli do ambulansu i odjechali.

Pani Makuszyńska oparła się o kolumnę dworku. Płakała. Koza stała obok i ją pocieszała. Ojciec gdzieś zniknął. Nie on był w tej chwili najważniejszy. Adaś i Emilka podeszli do nieszczęsnej kobiety.

– Proszę pani, mąż panią oszukuje – zaczęła dziewczyna. – Ukrywał pani kosztowności, żeby udowodnić, że pani oszalała i żeby móc zamknąć panią w zakładzie dla umysłowo chorych.

– Chciał sprzedać dom, żeby mieć pieniądze na nowe życie w Gdyni – dodał Adam. – Niech pani zerknie na jego biurko. Znajdzie tam pani dowód, że zaciągał pożyczki a konto domu.

Kobieta podniosła wzrok i obrzuciła ich zapłakanym spojrzeniem. Mocniej ścisnęła dłoń córki.

– Co wy mówicie? – powiedziała. – Przecież to mój mąż, dba o mnie. Nigdy nie życzyłby mi źle. Kocha ten dom tak samo jak ja…

– Może jednak nie… – zaczął Adam, ale przerwała mu ruchem ręki.

– Nie podoba mi się, co o nim mówicie – odparła. – Ślubował mi wierność przed Bogiem, więc nie wierzę, aby chciał dla mnie źle.

– Mamo… – Koza położyła jej dłoń na ramieniu.

– I nie rozwiodę się z nim, młoda damo! – rzuciła wściekle, nagle znajdując w sobie siłę. – Za to twoi kłamliwi przyjaciele jeszcze dziś mają opuścić mój dwór! Dawno nikt tak mnie i mojej rodziny nie obraził.

Adam i Emilia w ekspresowym tempie znaleźli się w dorożce. Oboje patrzyli na siebie szeroko rozwartymi oczami, próbując pojąć, co się właściwie stało. Tajemnicze uczucia pani Makuszyńskiej wymykały się ich chłodnym, logicznym umysłom.

– Przecież on w końcu znajdzie sposób, żeby jakoś obejść ten testament – odezwała się w końcu Emilka.

– Tak, pewnie tak. – Adam poprawił okulary.

Zamilkli na chwilę, pogrążeni w wyobrażeniach nad dalszym losem rodziców Kozy.

– Cóż –  powiedziała po chwili Emilka. – Przynajmniej rozwiązaliśmy tę sprawę.

– To prawda. – Uśmiechnął się do niej. – Może będziemy robić to częściej? Co na to powiesz, partnerko?

Koniec

Komentarze

Przyznam uczciwie, że zajrzałem tu, gdyż tekst opublikowany został w piątek, a to dzień, w którym zobowiązałem się wykonywać obowiązki dyżurnego. Polegają one na tym, żeby czytać i komentować. W związku z tym rozpocząłem lekturę. Miałem nawet kilka uwag, ale… coś sprawdziłem.

Jesteś na tym portalu ponad rok, od dłuższego czasu publikujesz i co? Przez ten czas skomentowałaś pięć opowiadań, w tym cztery swoje.

Jeśli nie wykażesz minimalnej aktywności, to trudno będzie Ci uzyskać opinie czytelników. Ludzie tak działają i jest to w pełni naturalne: skoro użytkownik nie chce pomagać innym, to po co pomagać jemu.

Ale wszystko jest do naprawienia. Tekst wstawiam do kolejki i mam nadzieję, że dasz mi szansę wrócić do niego.

P.S.

Aha, tu nie chodzi o to, że spodziewam się, że przeczytasz i skomentujesz moje teksty. :-) Wcale tego nie oczekuję, choć byłoby mi miło. Jest tu mnóstwo autorów i tekstów. Z pewnością znajdziesz coś, co jest zbliżone do Twoich gustów czytelniczych. A jaką będziesz miała frajdę, gdy ktoś Ci napisze: danka, dziękuję.

Wszystkiego dobrego. :-)

 

Hej, tak masz rację, powinnam zacząć komentować prace innych. Na razie brakuje mi śmiałości aby bez pytania wyrażać swoją opinię, w końcu na tym portalu jeszcze nic nie znaczę więc kogo obchodzi moja opinia. Ale masz rację, powinnam to przezwyciężyć i zacząć komentować

Danka

Oczywiście, że autorów interesuje Twoja opinia. Jesteś czytelnikiem, jak wszyscy inni. Albo ktoś trafił do Ciebie swoim tekstem, albo nie. Napisz tylko dlaczego. Opinia nie musi być rozprawą z zakresu językoznawstwa, czy literaturoznawstwa. 

Cześć. Też jestem za tym, żebyś zaczęła komentować. :)

Ciekawe opowiadanie, napisane z nutką patyny. Ładne, plastyczne opisy. Faktycznie, tekst przeznaczony dla młodszych czytelników, ale dobrze się go czyta.

Przeszkadzały mi wstawki od autora typu:

Dziewczyny chodziły razem do szkoły na Wiejskiej. Znały się od klasy wstępnej, a od pierwszej siedziały w jednej ławce. Koza cztery lata mieszkała na stancji u rodziców Emilki, od kiedy przez Wielką Wojnę zamknięto internat. Od rodzinnych Górców dzieliło ją pół godziny drogi dorożką, w zimie nawet dłużej. Dlatego matka uznała, że lepiej będzie zostawić ją w Warszawie, gdzie miała znajomych i blisko na pensję. Wracała do domu tylko na święta i wakacje.

Pomyśl, jak pokazać te informacje w świecie opowiadania, np. przez rozmowę bohaterów, obserwację otoczenia, czytanie gazet itp. Wiem, to trudne, ale możliwe.

Cześć, Danko. :-)

Nawiedzony dwór i opowieści dziewczyńskie, młodzieżowe. Lubię dziewczyńskie opowieści, mam sentyment. Emilka – pamiętasz, jednoznaczne skojarzenie z bohaterką Montgomery, mamy też Makuszyńskich oraz Ulrich, czy to celowe?

 

Przeczytałam.

Dziewczyny mnie niestety lekko rozczarowały, są nierealne, choć mają potencjał i historia z dworkiem też. Kozą super pomysł, Emilka jest bezbarwna, ale i Koza w miarę trwania opowieści traci swoją moc. Adam? Właściwie go nie ma. Rodzice – relacja zupełnie nie pogłębiona, leci współcześnie z lekka zahaczając o prawa kobiet. Kłopot nie jest w pomyśle, lecz pisaniu i warsztacie. Warto byłoby pokazać bohaterów w różnych sytuacjach, a nie o nich opowiadać. Opisujesz jakąś sytuację, pojawia się dialog, lecz zaraz natychmiast uciekasz od nich jak najdalej, aby dać streszczenie, wyjaśnić, co miałaś na myśli.

 

Dziewczyna na chrzcie otrzymała imię Wanda, ale koleżanki nazwały ją Kozą ze względu na długie nogi i ogólne rozbrykanie. Teraz krążyła po sypialni, splatając i rozplatając ręce nad głową.

Spróbuj nie pisać po kolei, lecz opowiadać. Zobacz: najpierw wyjaśnienie dlaczego Koza, potem co robiła. Połącz to, np. Koza miała długie nogi i ogólnie była rozbrykana. Teraz też krążyła wkoło nas, nie wiedząc co począć z rękami. Zaplątała je i rozplatała.

Inną sprawą jest użycie słowa „rozbrykana”. Krążenie jeszcze ok, lecz te ręce, w jaki sposób mają odnosić się do rozbrykania? Młody źrebak, który bryka jest nieposłuszny, dokazuje, podskakuje.

Dwór nie wyglądał na nawiedzony. Przynajmniej z zewnątrz, w samo południe. Emilka zadarła głowę i wpatrywała się w okno nad gankiem, w którym według książek które czytywały z Kozą, najczęściej pojawiał się duch. Jednak tutaj straszyło na dole. 

Dlaczego nie idziesz do sedna, tylko robisz obejścia. Gadała z Kozą, wiedziała gdzie jest duch, więc po co te opowieści o książkach, w których duch pojawiał się w oknie?

Dziewczyna obeszła budynek. Lata świetności miał już za sobą, ale wciąż widać, że w jego utrzymanie włożono serce.

Jeśli chcesz zawładnąć wyobraźnią czytelnika, pokaż ten zadbany dwór.

W świeżo odnowionym oknie dojrzała ładną twarz chłopaka. Poznał ją, uśmiechnął się i uprzejmie skinął głową. Też oglądał dom, szukając oznak istot nie z tego świata. Pewnie nie spodziewał się konkurencji.

A brzydki nie byłby ciekawy? ;-)

Jak to oglądał, stojąc w oknie?

Niepotrzebny dodatek – interpretacja bohaterki, niewiele wnosząca, w zasadzie powtórzenie. 

Okrągłe okulary w czarnych oprawkach powiększały jego zielone oczy. Wyglądał na takiego, co przyciąga kłopoty. Pewnie w szkole zwracał uwagę klasowych prześladowców, nie znoszących zniewieściałych kujonów. Emilka nie dziwiła się, że nie przypadł do gustu Kozie. Jej imponowali drużyniacy, którzy walczyli na froncie i dostawali medale za odwagę. Z pewnością Adam nie był w jej typie. Był za to w typie Emilki.

Po co te wynurzenia i wyjaśnienia? Pokaż ją w sytuacji z innymi chłopakami, pokaż co jej imponuje, nie przedstawiaj wniosków. 

– Podobno w tym domu straszy. – Uśmiechnął się. – Ale proszę się nie obawiać.

Zwraca się do niej jak do starszej pani?

– Chodźcie, przywitacie się z rodzicami.

Hmm, są już rozlokowani w pokojach i rodziców Kozy jeszcze nie widzieli? Można byłoby pokazać ten przyjazd. ;-)

Wyglądali jak para klaunów: ona chuda i żylasta, on niski i krępy.

Dlaczego ludzie w opkach nie mogą wyglądać normalnie? Jakby życie nie było wystarczająco dziwne i trzeba było wprowadzać doń klaunów, przerażające nawiedzenia, piramidki? Sam opis, że ona chuda i żylasta, a on niski i krępy ok, ale dalej już so-so.

– Moja żona jak zwykle przesadza – powiedział. – Chodź, Adasiu, pokażę ci te plany Gdyni, o których opowiadałem twojemu ojcu. Panie wybaczą, ale mężczyzn wzywa nowoczesność.

Nienaturalny dialog.

Kobiety miały ich z głowy na cały dzień.

IMHO – niepotrzebne, albo daj inną motywację, pani Makuszyńskiej. Narzucałby się nowy, wdzięczny słuchacz. A dalej lepiej byłoby oddać głos kobiecie zamiast narratorowi – całość można byłoby wstawić jako jej opowieść. 

– Coś zginęło, to prawda.

Coś zginęło i ona nie wie co, chociaż jest tym tak przejęta?

jesteśmy spokojną, bogobojną rodziną.

Nie przesadzałabym.

– Widzisz te ślady na dywanie? – Jej przyjaciółka wskazała na wyraźne wgłębienia. – Tych książek od lat nikt nie czytał, a jednak ktoś tu się kręci. Pewnie przechodzi przez tajne drzwi, które są za tymi półkami.

– Kto to może być? – Koza zmarszczyła brwi.

Nielogiczne. Wcześniej Koza zaprzecza, matka jej nic nie wie, a teraz są wyraźne ślady.

– Pewnie złodziej. – Emilka zaczęła wysuwać książki, szukając dźwigni sekretnego mechanizmu. – Salon to niezła okazja, zobacz te pamiątki po carskiej Rosji. Pewnie teraz to się nieźle sprzedaje. Znajdźmy wejście i zobaczmy, gdzie ono nas zaprowadzi. To powinno nam coś powiedzieć o włamywaczach.

Napisałaś przed chwilą, że to dom rodzinny pani Makuszyńskiej, czy ona nic o nim nie wie? Rzeczy pojawiają się u Ciebie, jak wyczarowane z kapelusza.

– Ale fajnie!

Raczej nie było to słowo używane w dwudziestoleciu międzywojennym

Adam patrzył się na nią ze zmarszczonymi brwiami, jakby dopiero teraz ją zauważył.

Hmm, toć ją już zauważył przy powitaniu, czemu tak patrzył zasępiony?

Od rozmowy w ogrodach Ulrychowskich nie sposób było się pozbyć chłopaka. Kręcił się koło dziewczyn, nie opuszczając ich ani na chwilę. Twierdził, że chce zapewnić Kozie bezpieczeństwo, ale one wiedziały, że po prostu zwęszył sekret. Przez jego towarzystwo nie mogły ponownie przeszukać salonu i tunelu za nim. Kozę to tak irytowało, że w czasie kolacji oblała go herbatą. Matka długo przepraszała gościa, za to ojciec jęknął „tę niestabilność psychiczną ma po tobie”.

Następnego dnia wydawało się, że go zgubiły. Zabrały ze sobą spinki do włosów, noże i zagłębiły się w tajemnicze przejście. Miały nadzieję otworzyć zamknięte drzwi. Ich radość trwała krótko, kiedy usłyszały za sobą skrzypnięcie. Adam odnalazł wejście przez bibliotekę!

Streszczasz. Pokazuj, a nie przekazuj info. ;-)

Weszli do dusznego pokoiku, niewiele większego niż spiżarnia. Na drewnianych, nadgniłych półkach jednak nie leżały jednak zapomniane słoiki, ale pierścionki, naszyjniki, kolczyki i inne drobne, ale cenne przedmioty.

Sprobuj pisać o tym co jest, a nie czego nie ma. Np. wielkości małej spiżarni. Trochę mnie zdziwiło, że tak leżał sobie pierścionek obok pierścionka na tych półkach.

Dwóch mężczyzn w kitlach

Kitlach?

 

Danko, trochę z tym wyjaśnianiem i pokazywaniem w zamian za to przesadzam. Niemniej chciałbym zwrócić Ci na to uwagę, stąd przerysowanie. Pokaż nam tę pensjonarską relację, pokaż sytuacje w dworku i śledztwo Emilki. Wymagałoby to pewnie większej liczby znaków. 

Fantastyki tutaj raczej nie widzę, podobnie horroru, straszności, dziwów weirdowych.

 

Poczytaj trochę opek, najlepiej piórkowych na forum, zobacz jak użyszkodnicy je konstruują. Czytaj też komentarze – są ciekawe. 

 

pozdrawiam serdecznie :-)

piątkowa asylum komentująca w niedzielę

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki Asylum za tak szczegółowy komentarz! Bardzo mi pomógł. Co do Makuszyńskich i Ulrichów: tak, to jest celowe :)

Danka

Jak Ci się przyda, to świetnie. :-)

jeszcze piątkowa a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Danko!

Miła lektura, lekkostrawny styl. Klimat skojarzył mi się z Makuszyńskim, zanim jeszcze padło jego nazwisko.

Z drobiazgów:

To mi wygląda na prywatne sprawy tego państwa

Tych państwa.

Koza przewróciła się na brzuch i oparła brodę na rękach.

Mam nadzieję, że jednak obróciła się na brzuch. To drobna różnica.

Od roku paliła, oczywiście w tajemnicy przed dorosłymi. Czyniło to ją atrakcyjniejszą w oczach chłopaków.

Nie czuję się specjalistą od życia towarzyskiego II RP, ale bardzo wątpię, czy palenie dodawało wówczas dziewczynie z wyższych sfer atrakcyjności w oczach rówieśników.

Emilka zadarła głowę i wpatrywała się w okno nad gankiem, w którym według książek które czytywały z Kozą, najczęściej pojawiał się duch.

Dwa razy “który” tuż obok siebie? Pozbyłbym się tego. A jeżeli musi zostać, przynajmniej postawił przecinek: “według książek, które czytywały”… Przy okazji, należałoby z tego rozumieć, że Koza miała sporo książek poświęconych właśnie dworkowi jej rodziców, a to chyba mało prawdopodobne?

– Ciężko cię zapomnieć…

“Ciężko” w zastosowaniu metaforycznym jako “trudno” to dość nowa tendencja, sto lat temu nie występowała.

 

Z kwestii ogólniejszych: nie wiem, czy to celowy zabieg, ale wydało mi się, że Twój tekst opowiada i o tym, jak słownictwo określa świadomość. Dzisiaj łatwo nam powiedzieć, że pan Makuszyński (czyżby daleki krewny Kornela?) stosował względem swojej żony gaslighting. Anglojęzyczny termin, ale lepszy niż żaden. W czasie, w którym rozgrywa się fabuła, można byłoby opisać jego intrygę (używając, jak widać, dosyć wielu słów), ale dopiero określenie i nazwanie schematu, pewnych powtarzalnych prawidłowości, pozwala na systematyczne badanie podobnych zachowań i zapobieganie im. Uogólnianie stanowi jedno z podstawowych narzędzi poznawczych ludzkiego umysłu. To działa także na odwrót – sztucznie doprowadzając do zaniku danego słowa, nie da się uniemożliwić dyskusji o zagadnieniu stanowiącym jego desygnat, ale można ją diametralnie utrudnić, dopóki nie znajdzie się ktoś (publicysta, filozof, matematyk?), kto zdoła je przywrócić lub obmyślić nowe o podobnym znaczeniu. Istotnie, odnalezienie nowej klasy zjawisk, których analiza wymaga opisu wspólnym określeniem, może czasem być czymś w rodzaju przełomu naukowego (a kiedy indziej – szarlatanerią…). Dla konkretnego przykładu: takim słowem zanikłym we współczesnej polszczyźnie, a potencjalnie przydatnym w dyskursie publicznym, byłby chociażby moderant.

Życzę dużo natchnienia i również zachęcam do aktywności.

Właściwie Asylum napisała wszystko, co czuję, po przeczytaniu. Bohaterowie mnie nie chwycili – a kiedy czułem do nich obojętność, to pozostała część tekstu też nie wzbudziła należytych emocji. Technicznie też mocno chrobocze wiele rzeczy językowych.

Tak więc koncert fajerwerków wymaga jeszcze dopracowania.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wow, Ślimak Zagłady to co piszesz o sferze językowej brzmi bardzo ciekawie. Zwłaszcza w latach dwudziestych w Polsce mieliśmy chaos językowy, bo właśnie wyszliśmy spod trzech różnych zaborów które mocno wpłyneły na lokalny dialekt więc ten temat sam w sobie jest bardzo ciekawy. Dzięki za zwrócenie mi na to uwagi.

Danka

Sympatyczna historia, szkoda, że bez fantastyki.

Trochę kojarzyła mi się z “Szatanem z siódmej klasy”. I jeszcze te nazwiska i koza… Ale poza tym chyba nie ogrywasz tego w żaden sposób. Jak strzelba Czechowa, z której nikt nie wystrzelił.

Coś za łatwo znaleźć to tajne przejście. No i nie wie o nim tylko dziedziczka, która w domu się wychowała. Głupia czy jak?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka