- Opowiadanie: dawidiq150 - Wampirzy bóg

Wampirzy bóg

Zapraszam do przeczytania! Fajnie jest brać udział w konkursie. Pozdrawiam organizatorów :)

 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Wampirzy bóg

Malownicze miasto Barrlot, znajdowało się trzy kilometry od nieczynnego wulkanu, który nazywano „Zielonym kolosem”. Nazywano go tak dlatego, że był ogromny a jego ściany wysoko, do niemal połowy wysokości, porastały zielone pnącza winogron.

Dzieci z miasta, często przychodziły wspinać się na nie i bawić kto wyżej wejdzie. Opychały się przy tym słodkimi owocami. Przynosiły je też do domów, a mamy gotowały z nich pyszny kompot.

Wulkan uważano za wygasły. W żadnych historycznych zapiskach nie było, by kiedykolwiek doszło do jego erupcji, więc mieszkańcy nie obawiali się tego. Przez przepiękną okolicę przepływała, obfita w dorodne okonie i szczupaki, rzeka, a w blisko położonym lesie roiło się od zwierzyny. Wszystko to sześć wieków temu zachęciło osadników do założenia tu osady. Teraz, znajdowało się tu wielkie miasto, które nadal się powiększało. Liczba mieszkańców wynosiła ponad trzysta tysięcy. Miasto rozrosło się na zachód, gdzie odkryto kopalnie srebra. Rozkwitał tu również przemysł drzewny. Tylko w tym regionie na całym kontynencie rosła „Sosna Wierżniowa” dostarczająca bardzo cenionego w budownictwie surowca, sprzedawanego po niezwykle wysokiej cenie. Ludzie żyli tu w szczęściu i dostatku. Nic dziwnego, że do Barrlot przybywały masy imigrantów.

 

***

 

Pewnego zwykłego dnia, zupełnie niespodziewanie, całe miasto ogarnęła ciemność. Na niebie zaświecił księżyc i gwiazdy. Nie mających pojęcia co się stało ludzi ogarnęła trwoga. Sąsiedzi pytali się wzajemnie. „Czy to koniec świata?” Niektórzy pędem udali się na plebanie do księży z prośbą o spowiedź. Byli jednak też wykształceni mieszkańcy którzy mówili, że to normalne zjawisko, że takie coś zdarza się co kilkaset lat. To nieco uspokoiło ludzi. Zjawisko miało minąć niedługo. Ale nie mijało.

Cztery godziny później, do miasta wjechała tajemnicza karawana. Trzydzieści wozów zaprzężonych w konie, jeden za drugim jechało teraz główną drogą. Powozili nimi odświętnie ubrani woźnice, wyglądający nieco dziwnie. Zwłaszcza osobliwe były ich lekko świecące oczy. Na wozach leżały skrępowane kobiety. Gdy się przypatrzeć, to wszystkie w dość młodym wieku. Za karawaną, podążali konni jeźdźcy. Była ich duża grupa, około dwustu.

Gdy więzione kobiety ujrzały ludzi przypatrujących się karawanie, zaczęły wołać na ratunek. Jeden odważny mężczyzna, stanął na środku drogi blokując przejazd.

– Co tu się dzieje? Czego tutaj chcecie? Dlaczego więzicie te kobiety? – krzyknął. Dołączyli do niego inni.

Woźnica, który musiał się zatrzymać, nic nie mówiąc zszedł na ziemię i spokojnie podszedł go grupy, która zagradzała drogę. Powoli ściągnął skórzane rękawiczki z dłoni i odrzucił je. Następnie podniósł ręce do góry i patrząc na swoje palce uśmiechnął się odsłaniając długie i ostre kły. Jego palce momentalnie przekształciły się w szpony. Wbił je w szyję nieszczęśnika i rozerwał ją powodując natychmiastową śmierć. Ciało z przekrzywioną głową, trzymającą się tylko na kręgosłupie, upadło na ziemię a krew tryskająca z aorty opryskała najbliżej stojących.

– Czy ktoś jeszcze chce podzielić jego los? – spytał rozglądając się.

Przerażeni ludzie rozpierzchli się, umożliwiając przejazd.

Powożone wozy ze związanymi kobietami jechały więc dalej, aż opuściły teren z zabudowaniami. Kierowały się w stronę wulkanu. Ostatni jeździec skrzętnie uważał, czy nikt ich nie śledzi. Gdy dotarli do celu, wampir, który jechał na końcu i wyglądał na przywódcę, był bowiem wysokiego wzrostu i najpotężniejszej budowy, zwołał naradę.

– Powiedzcie wszystkim by zaczęli obchodzić wulkan szukając dużych głazów. Musimy znaleźć wejście.

I zaczęto poszukiwania tunelu prowadzącego do mającego tysiące lat sanktuarium ukrytego pod postacią wulkanu. Po niespełna godzinie znaleziono to miejsce. Był to przylegający do ściany „Zielonego kolosa” duży szaniec z ogromnych kamieni. Mimo ponadludzkiej siły wampirów nie łatwo było je ruszyć. Użyto przygotowanych wcześniej łopat i długich drągów do podważania. Podkopano kamienie i podważając z trudem usunięto je. Praca trwała ponad godzinę. Teraz stał przed nimi otworem szeroki, lekko opadający korytarz, prowadzący do środka ogromnej jaskini. Miejsca gdzie spał wampirzy bóg zwany też Valaskonahlem.

– Rozbierzcie dziewice. Jak wrócę zaczniemy je zanosić do Valaskonahla. – powiedział najstarszy wampir do swoich braci.

Ci zaczęli zdejmować kobiety z wozów i zrywać z nich ubranie. A potężny wampir wszedł do tunelu.

W środku tunelu, na tyle szerokiego, że mogło zmieścić się tu pięć osób idących obok siebie, powietrze było inne. Niewietrzony od dawna tunel, pachniał osobliwie. Nie sposób było tego zapachu do niczego porównać. „Czy tak pachniał Valaskonahl?” – zastanawiał się stary wampir.

Po przejściu krótkiego odcinka tunel diametralnie się zmienił. Ziemia była uklepana, ściany równe i ozdobione kolorowymi mozaikami, sufit tunelu był idealnie zaokrąglony.

Wampir szedł dalej aż dotarł do ogromnej przestrzeni w kształcie koła. Podłoga była tu wyłożona pomalowanymi na różne kolory starannie przyciętymi kamiennymi płytkami. Ozdobione złotem ściany pięły się wysoko aż do otworu, w którym na czarnym niebie świeciły gwiazdy. Stworzenie czegoś takiego musiało kosztować ogromnie dużo pracy. Było tu dużo jaśniej niż na zewnątrz. A to za sprawą unoszących się w powietrzu dziwnych świecących drobinek wyglądających jak płatki śniegu.

Podłoga wielkiego pomieszczenia była przecięta szeroką, poszarpaną cięciwą, w której zionęła czarna bezdenna czeluść.

Wszystko to robiło ogromne wrażenie. Wampir z radością zawołał:

– O wielki Valaskonahlu! Jestem najstarszym twym żyjącym sługą!!! Minęło tysiąc lat. Zgodnie z twym nakazem przybywam razem z moimi braćmi zebranymi z wszystkich kontynentów by złożyć ci ofiarę i cię wysłuchać!

Przez chwilę nie było odzewu, jednak stary wampir silniej poczuł ten zapach, który uderzył go, gdy wszedł do tunelu. Po chwili ze szczeliny w podłodze zaczęło się coś wyłaniać. Sześć ogromnych łap zakończonych zrogowaciałymi szpikulcami i obrośniętych czarną sierścią uchwyciło się krawędzi wyrwy. Po chwili wyłoniła się rogata głowa. Para ogromnych ślepi idealnie okrągłych z jarzącymi się czerwonymi źrenicami zaczęła wpatrywać się z miłością w najstarszego wampira. Ogromne cielsko wampirzego boga wydostało się z piekielnej czeluści i teraz stało w pełnej okazałości w swoim sanktuarium. Potwór był niepodobny do żadnej istoty żyjącej na ziemi. Stał teraz na czterech muskularnych nogach, jego długi, gruby pokryty łuskami ogon zakończony był śliskim od jadu czerwonym szpikulcem. Wykonał ręką ponaglający gest i powiedział rozkazującym tonem:

– Dajcie mi jeść!

– Oczywiście Panie – stary wampir ukłonił się – Mamy dla ciebie tysiąc pięknych dziewic.

– Doskonale – odpowiedział wampirzy bóg.

Uradowany sługa rzucił się biegiem z powrotem do tunelu. Gdy wybiegł na zewnątrz krzyknął do zebranych braci.

– Valaskonahl się przebudził! Jest głodny, prędko bierzmy dziewice i do środka.

I tak wampiry w pośpiechu zaczęły nosić tunelem wyrywające się i wrzeszczące niewiasty. Część z nich, gdy zobaczyła olbrzymiego potwora, zemdlała i dzięki temu umarła bezbolesną śmiercią. Reszta została żywcem zjedzona. Głodna bestia najpierw połykała ciała w całości, później przeżuwała z rozkoszą delektując się. Robiła to tak naturalnie jakby jadła zwykłe śniadanie.

Trwało to blisko godzinę, aż wszystkie tysiąc kobiet zostało pożartych. Potem Valaskonahl poprosił by krwiopijcy zebrali się wokół niego. Gdy to zrobili usiadł wygodnie, wyraźnie zadowolony i zaczął mówić.

– Tak jak podejrzewałem, po tysiącu lat żyje was zaledwie garstka. Natomiast wasi wrogowie – ludzie, bardzo się rozmnożyli. Zjednoczyli się w walce z wami, nauczyli się was zabijać. Z czasem opracują jeszcze lepsze metody, uwierzcie mi. Dlatego obdarzę was umiejętnościami, które pomogą wam przetrwać. Nie próżnowałem przez te tysiąc lat. Zwiedzając różne światy nauczyłem się ich by teraz przekazać je wam. Pierwszą umiejętnością będzie poruszanie się z niezwykłą prędkością. Żaden śmiertelnik wam w tym nie dorówna. Drugą, czytanie w ludzkich myślach. I trzecią ostatnią będzie zdolność zamieniania się w niektóre zwierzęta. A teraz, bo nie ma już wiele czasu, każdy musi napić się mojej krwi. Gdy ją strawicie zyskacie te zdolności i każdy człowiek, którego przemienicie będzie już ją posiadał. W ten sposób może dotrwacie do mojej następnej wizyty tutaj za kolejne tysiąc lat.

Valaskonahl wysunął przed siebie grube niczym pnie ręce i dodał:

– No śmiało, wgryźcie się i pijcie. Nie ma czasu.

Wampiry zaczęły podchodzić z odsłoniętymi kłami by zatopić je w ciele swego boga. Łapczywie piły krew smakującą jak ambrozja. Wypita ciecz wywoływała zawroty głowy. Ale czuli też sytość i dziwne szczypanie w całym ciele.

Gdy wszyscy się napili wielki potwór powiedział:

– Zesłana przeze mnie ciemność, dzięki której mogliście bez problemów tu dotrzeć, ustąpi za niecałe trzy godziny. Chyba nie muszę mówić byście nie wracali przez miasto ludzie nie mogą powiązać was z tym miejscem. No i oczywiście przykryjcie wejście głazami.

Wampiry postąpiły zgodnie ze wskazówkami. Powędrowały dalej na północ. Już następnej nocy wypróbowując swoje nowe zdolności.

Rozniosła się pogłoska, że w mieście Barrlot pojawiły się wampiry, jednak po karawanie nie zostało żadnego śladu. Oprócz zabitego mężczyzny nikt inny nie został zaatakowany. Przybyli wyszkoleni łowcy wampirów lecz po poszukiwaniach stwierdzili, że choć faktycznie przeszły tędy wampiry, bo byli przecież świadkowie morderstwa, nie ma tu już ich, odeszły. Zapadnięcie nocy w dzień zostało wytłumaczone naukowo jako „zaćmienie słońca”. Jednak niektórzy uczeni stwierdzili, że nie może być mowy o żadnym zaćmieniu, gdyż takie zjawisko trwa kilka minut a nie godzinami. 

 

***

 

Pięć wieków później. Czasy współczesne.

 

Wampiry dzięki zdolnościom, którymi obdarzył ich Valaskonahl przez pięć wieków świetnie unikały śmierci z rąk łowców tak, że ich liczba bardzo się powiększyła. Trzeba było stworzyć specjalną instytucję, która szkoliła ludzi w ich znajdowaniu i zabijaniu. Łowcy istnieli od zawsze, lecz teraz była to organizacja z prawdziwego zdarzenia zrzeszająca naukowców, historyków, ludzi z różnych dziedzin i w końcu samych wyszkolonych zabójców wampirów. Nazwano ją „Karamoltą” od nazwy miasta gdzie została założona.

 

***

 

Bardzo późno w nocy, w bibliotece siedziby Karamolty, gdzie znajdowała się spisana cała wiedza o wampirach jaką zebrano na przestrzeni dziejów, siedział siedemdziesięciolatek. Był to Krzysztof Bazyli wybitny historyk, niedawno zwerbowany przez organizację. Całkowicie pochłonięty pracą przeglądał i czytał grube księgi. W pewnym momencie uderzył pięścią w stół i krzyknął „Eureka!”. Następnie poukładał porozrzucane na stole papiery i umieścił je z powrotem na swoich miejscach. Potem poszedł do swojego pokoju i zmęczony zasnął kamiennym snem.

 

***

 

Następnego dnia na prośbę siedemdziesięcioletniego historyka zwołano zarząd Karamolty. Dwanaście lekko podekscytowanych osób siedziało przy dużym stole w pokoju przeznaczonym na narady.

Krzysztof Bazyli zaczął mówić.

– To nie potrwa długo, ale sprawa jest niezwykle ważna. Jeśli mam rację to będzie przełom w walce z tym całym plugastwem. Wczoraj siedziałem do późna w bibliotece i analizowałem zapiski dotyczące wampirzych mocy. Wszystkie źródła z przed czternastego wieku opisują wampiry jako istoty o nienaturalnie dużej sile fizycznej i nic ponad. Natomiast później przypisuje się im zdolność, czytania w myślach, niezwykłą szybkość poruszania się i zamiana w wilka, bądź nietoperza. W jakiś sposób udoskonaliły się i to jest tajemnica, którą musimy od nich wydobyć. Musimy złapać wampira, poddać go torturze i wydobyć tę wiedzę uważam bowiem, że w jakiś sposób one ewoluują, gdyby nie miały tych mocy, które posiadły na przełomie czternastego i piętnastego wieku bez problemu wybilibyśmy je co do jednego.

– Dobrze, ciekawe jest to co pan mówi – zaczął Joachim Kretler, szef organizacji, który z wampirami miał osobiste porachunki – tak się składa, że więzimy kilkanaście wampirów, które poddajemy badaniom. Myślę, że nie ma problemu z udostępnieniem panu jednego.

– Wspaniale – Krzysztof nie krył zadowolenia – Mam jednak jeszcze pytanie do kogoś kto badał organizm wampira; dobrze by było podłączyć go do wykrywacza kłamstw, czy na wampira zadziała?

– Zadziała – powiedział jeden ze specjalistów w tej dziedzinie – myślę, że zadziała.

– W takim razie ode mnie to już wszystko – podziękował historyk.

Zebranie trwało jeszcze kilkanaście minut, podczas których rozmawiano na różne inne tematy. Potem wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków.

 

***

 

Pomieszczenie było dość obszerne. Bez okien. Oświetlały je podłużne lampy umieszczone na suficie. Na środku znajdował się fotel na którym siedział unieruchomiony wampir. Był niezwykle przystojny, musiał zostać przemieniony w wieku od dziewiętnastu do dwudziestu pięciu lat. Miał długie ciemne włosy, niemyte od bardzo długiego czasu. Rozpylone w powietrzu srebro sprawiało, że przy każdym oddechu cierpiał. Był to wstęp do tortur. Jeden z trzech mężczyzn znajdujących się w pokoju, którzy mieli zasłonięte usta i nos materialną maseczką obiecał, że zabiorą go stąd jak tylko odpowie na kilka pytań.

Drzwi otwarły się i wszedł Krzysztof Bazyli a za nim jakiś nieznany nikomu mężczyzna niosący dużą walizkę. Oboje wcześniej poinformowani o rozpylonym srebrze mieli założone materialne maseczki.

– Witajcie – powiedział Krzysztof – poznajcie mojego znajomego Piotra, jest specjalistą od wykrywania kłamstwa. To on przeprowadzi badanie wykrywaczem kłamstw.

Gdy wszyscy się ze sobą przywitali Piotr bez zwlekania otworzył walizkę, wyjął aparaturę i zaczął podłączać ją wampirowi.

Po chwili jak wszystko było gotowe Krzysztof zadał wampirowi pytanie kontrolne na które znał odpowiedź:

– Jak ci na imię?

– Joseph – odpowiedział przestraszony wampir

Piotr kiwnął głową i powiedział:

– Mówi prawdę

– Czy masz jakieś tajemnice których nie chcesz nam zdradzić? – padło drugie pytanie.

– Nie.

– Teraz wyraźnie kłamie – powiedział Piotr.

Krzysztof widząc, że urządzenie działa poprawnie nie ukrywając zadowolenia z uśmiechem na twarzy zaczął chodzić po pomieszczeniu.

– Przejdźmy do konkretów, co stało się na przełomie czternastego i piętnastego wieku? Wiesz o czym mówię?

– Nie mam pojęcia, nie wiem – zaczął biadolić wampir.

– Kłamie! – krzyknął Piotr.

Krzysztof przestał chodzić i popatrzył na wampira.

– Musisz nam to powiedzieć, będziemy cię torturować aż do skutku.

– Nie mogę powiedzieć czegoś czego nie wiem – powiedział wampir błagalnym głosem, z trudem oddychając. Drobinki srebra w powietrzu powodowały u niego mocny ból w gardle i płucach.

Jeden z mężczyzn o imieniu Robert miał ze sobą torbę z której teraz wyciągnął butelkę z wodą święconą. Następnie odkręcił zakrętkę i chlusnął wampirowi w twarz. Efekt był podobny jakby polano go żrącym kwasem. Na twarzy przesłuchanego momentalnie wystąpiły oparzeniowe bąble.

– Nie mam pojęcia o co wam chodzi!!! – jęczał biedak mrużąc zranione oczy.

– Słuchaj kolego, wiemy że kłamiesz wykazuje nam to ten przyrząd. – Krzysztof wskazał palcem na aparaturę.

– Nic wam nie powiem, nie mogę!!! – wampir zaczął się łamać.

– Dlaczego?

– Bo to jest tajemnica.

 

***

 

Przez następny kwadrans, gdy opróżniono jeszcze dwie półtoralitrowe butelki z poświęconą wodą członkowie Karamolty dowiedzieli się wystarczająco dużo by być w pełni zadowolonym. Dowiedzieli się o „Zielonym kolosie”, gdzie się znajduje ta imitacja wulkanu. Dowiedzieli się o Valaskonahlu i o mocach jakimi obdarzył swoim wyznawców. Teraz należało zwołać naradę i zastanowić się co dalej.

 

***

 

Zwołano spotkanie. Gdy członkowie biorący w nim udział dowiedzieli się o tym co na torturach wyciągnięto z wampira, gratulowali podstarzałemu historykowi, który stał się bohaterem. Dyskutowano:

– Musimy zniszczyć to miejsce.

– Tylko jak?

– Może najpierw sprawdźmy, zbadajmy co się tam w ogóle znajduje.

I tak naradzano się, aż postanowiono, że wysadzą w powietrze sanktuarium wampirzego boga. Lecz najpierw sprawdzą jakie cuda się tam kryją i może zabiją samego Valaskonahla bo to byłoby przecież jeszcze lepsze wyjście.

 

***

 

Ekspedycja licząca pięćdziesiąt dwie osoby odnalazła „Zielonego kolosa”. Faktycznie nie był to wulkan choć z zewnątrz wyglądał tak autentycznie, że każdy by się pomylił. W środku było ogromne sanktuarium nie wiadomo przez kogo stworzone. Po wampirzym bogu nie było śladu co było raczej normalne, jeśli miał się tu pojawiać co tysiąc lat.

Potem, gdy już wszystko przebadano i nagrano kamerami video. Umieszczono w środku i na ścianach „Zielonego kolosa”olbrzymie ilości materiałów wybuchowych. Następnie wysadzono wszystko. Sanktuarium zostało doszczętnie zniszczone.

– Wytępimy te wstrętne kreatury – powiedział jeden z członków ekspedycji, gdy wszyscy patrzyli na to co zostało z „Zielonego kolosa”.

Koniec

Komentarze

Cześć, Dawidzie!

Atmosfera grozy rzeczywiście się tu udała, chociaż urywasz w imho najlepszym momencie, kiedy ma się ochotę na jakąś mroczną konfrontację. Widzę tu też odwołania do innych klasyków grozy niż HPL, chociażby do Stokera, co wypada niewątpliwie na plus, podobnie jak klamra kompozycyjna z wulkanem.

Co można lepiej? Chyba tekst mógłby być dłuższy, bo wielość krótkich scen sprawia, że wygląda to momentami jak szkic lub ewentualnie zbiór scenek. Pamiętaj, że dłuższy opis i refleksje bohaterów są sprzymierzeńcami budowania klimatu. Przyjrzyj się też zasadom, bo widzę trochę literówek i potyczek językowych, które – jeśli regulamin pozwala – można by poprawić.

Pozdrawiam.

oidrin bardzo cieszę się z takiej oceny!!! Jestem szczęśliwy, że jest komentarz bo miałem trochę zszarganą reputację :) Może zmienię trochę swój wizerunek grafomana. Jeśli chodzi o ten tekst to nie miałem pomysłu na zakończenie. I jak osiągnąłem dolny limit znaków olałem sprawę. 

 

Bardzo dziękuję i pozdrawiam!!! 

Jestem niepełnosprawny...

Cześć,

 

ciekawa historia. Atmosferę Lovecrafta miejscami poczułem, ale lekko, jak zapach Valaskonahla w jaskini :) Końcówki nie zrozumiałem, taka jakaś urwana.

 

Uwagi do tekstu poniżej:

 

Nazywano go tak dlatego, że był ogromny a jego ściany wysoko, do niemal połowy wysokości[+,] porastały zielone pnącza winogron.

 

W żadnych historycznych zapiskach nie było, by kiedykolwiek doszło do jego erupcji. Więc mieszkańcy nie obawiali się jego tego.

Połączyłbym do jednego zdania i zastanowił nad tym drugim członem – jego tego, itd ;)

 

Przez przepiękną okolicę przepływała[+,] obfita w dorodne okonie i szczupaki[+,] rzeka, a w blisko położonym lesie roiło się od zwierzyny.

 

Pewnego zwykłego dnia, zupełnie niespodziewanie[+,] całe miasto ogarnęła ciemność.

 

Sąsiedzi pytali się wzajemnie. „Czy to koniec świata”?

wzajemnie: “Czy to koniec świata?”

 

Powozili nimi odświętnie ubrani woźnicy, wyglądający nieco dziwnie.

Woźnice.

 

Przerażeni ludzie rozpierzchli się, robiąc miejsce przejazdu.

Umożliwiając przejazd.

 

Użyto przygotowanych wcześniej łopat. Podkopano kamienie i z trudem usunięto je.

Dałbym tutaj jeszcze jakieś dźwignie – np. długie drągi do podważenia kamieni.

 

 

Ale teraz przed nimi otworem stał szeroki[+,] lekko opadający korytarz[+,] prowadzący do środka ogromnej jaskini.

Stał przed nimi otworem.

 

Nie wietrzony od dawna tunel,

Niewietrzony.

 

Ziemia była uklepana. Ściany równe i ozdobione kolorowymi mozaikami. Sufit tunelu był idealnie zaokrąglony.

Proponuję połączyć w jedno zdanie.

 

– O wielki Valaskonahlu!!! Jestem najstarszym twym żyjącym sługą!!! Minęło tysiąc lat. Zgodnie z twym nakazem przybywam razem z moimi braćmi zebranymi z wszystkich kontynentów by złożyć ci ofiarę i cię wysłuchać!!!

Jeden wykrzyknik w zupełności wystarczy, wg mnie ;)

 

– Witaj mój drogi! Dajcie mi jeść!

To przyjazne powitanie bym wyrzucił :)

 

Przybyli wyszkoleni łowcy wampirów lecz po poszukiwaniach stwierdzili, że choć faktycznie przeszły tędy wampiry, bo byli przecież świadkowie morderstwa. Nie ma tu już ich, odeszły.

Sugeruję połączyć w jedno zdanie. Bez tego to pierwsze jest urwane.

 

Zapadnięcie nocy w dzień zostało wytłumaczone naukowo jako „zaćmienie słońca”. Jednak niektórzy naukowcy stwierdzili, że nie może być mowy o żadnym zaćmieniu tamtego dnia.

Przede wszystkim zbyt długo trwało jak na zaćmienie. Lepiej uczeni niż naukowcy, moim zdaniem.

 

Całkowicie pochłonięty przeglądał i czytał grube księgi.

Czym pochłonięty? Np. pracą.

 

poznajcie mojego znajomego Piotra, jest specjalistą od wykrywania kłamstwa jego IQ wynosi blisko sto osiemdziesiąt

Po co to info o IQ?

Che mi sento di morir

BasementKey poprawiłem wszystko. Dzięki. Uwagi jak najbardziej słuszne. Ostatnio nie jestem w najlepszej formie psychicznej mam dużo lęków. Chciałbym by mi to kiedyś minęło… Biorę się do dalszej pracy bo pracuję nad nowym tekstem :)

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Dawidiqu150, przykro mi z powodu Twoich problemów, ja również mam nadzieję, że miną. Powodzenia w pracy nad nowym tekstem, widać, że robisz postępy :)

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Przeczytane, komentarz później.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Fajnie, że jest wulkan, ostatnio łaziłam po wulkanach ;)

Ale mamy tu trochę niekonsekwencji, np. malutko świata przedstawionego kontra podawanie tak nieistotnych szczegółów, jak 30 wozów w karawanie.

Zastanawiam się, na jakiej zasadzie stawiałeś przecinki, i czy uważasz, że można je stawiać dowolnie.

Wbił je w szyję nieszczęśnika i rozerwał ją powodując natychmiastową śmierć – podaję to zdanie jako przykład masła maślanego. Samo przez się jest wiadome, że rozerwanie szyi spowoduje bardzo prędką śmierć. Tak więc część zdania z imiesłowem jest zbędna.

Generalnie poza wulkanem (<3) dostrzegłam kliszę na kliszy, brak zaprezentowania stylu, brak zaprezentowania warsztatu i panowania nad pomysłem. Miszmasz z wampirów i dziewic. Przegadanie przy jednoczesnym urywaniu zdań. Czasem nawet brak kropki na końcu zdania.

Ja to bym widziała tak: mniej fantazjowania, więcej siebie i autentyzmu ;) I więcej uwagi dla techniki, warsztatu, poprawności treści. Wstawić kropki na swoje miejsca nie jest trudno! Przecinki trudniej, ale da się.

 

A co do twojego komentarza o lękach, witaj w klubie! :( Ale chyba nie boisz się znaków interpunkcyjnych? ;) Proszę mi je wkładać tam, gdzie ich miejsce!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Naz dzięki!!!

 

Rady zapamiętuję, cenię i jestem za nie wdzięczny. Planuję kontynuować hobby które stało się już moją pasją. Ja muszę cały czas coś pisać, gdy tego nie robię to uważam dzień za stracony :)

 

Jeśli chodzi o lęki to głównie nawet nie dotyczą mnie tylko moich najbliższych. Boję się, że coś się im stanie.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

OK, jest historia, ma jakieś ręce i nogi. Mocno jedziesz kliszami, ale torturowanie wampirów mi się podobało.

W trakcie zaćmienia słońca nie widać księżyca, bo je zasłania, więc ludzie nie powinni tak tłumaczyć tej nagłej ciemności.

wampir, który jechał na końcu i wyglądał na przywódcę, był bowiem wysokiego wzrostu i najpotężniejszej budowy,

Równie dobrze można go wziąć za ochroniarza. :-)

Głodna bestia najpierw połykała ciała w całości, później przeżuwała z rozkoszą delektując się.

Tu nasunęło mi się skojarzenie z krową i jej skomplikowanym sposobem jedzenia. Chciałeś wywołać takie reakcje?

Babska logika rządzi!

Dzięki Finkla cieszę się, że ci się coś tam spodobało ostatnio jestem bardzo szczęśliwy a to to dopełnia.

Jestem niepełnosprawny...

Zabawne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka