- Opowiadanie: Selmir - Śpiąca Święta

Śpiąca Święta

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy II, Użytkownicy, Finkla

Oceny

Śpiąca Święta

– Mani, obudź się.

Choć mówiła szeptem, coś w głosie jego siostry sprawiło, że ocknął się tak gwałtownie, jakby wrzasnęła mu do ucha. Uniósłszy głowę, rozejrzał się po ciemnej izbie, zatrzymując wzrok na pochylonej nad łóżkiem postaci. Zanim zdążył spytać, co się dzieje, usta zasłoniła mu jej ciepła dłoń.

– Ciiiiiii. Ktoś jest w domu. Musimy się schować.

Resztki senności momentalnie odpłynęły. Chwycił się kurczowo ręki siostry, która objęła go drugim ramieniem i delikatnie podniosła. Zadrżał, gdy jego stopy zetknęły się z zimną podłogą.

Na palcach przemknęli przez uchylone drzwi. Lawinia cały czas mocno go trzymała, jakby bała się, że ucieknie. Czuł jej pierś przyciśniętą do pleców, przyspieszone bicie serca, długie włosy, które opadały mu na twarz i łaskotały po nosie. Oddech miała spokojny, ale wiedział, że też się boi.

Minąwszy schody, skręcili w lewo, do pustego pokoju z pojedynczym okienkiem. Wtedy to usłyszał. Kroki. Przez chwilę łudził się, że to ojciec wchodzi teraz na górę, ale szybko zorientował się, że to nieprawda. Kroki były inne niż ojca. Cięższe. Straszniejsze. I coraz bliższe.

Dłoń siostry stłumiła jego pisk, kiedy uświadomił sobie, że nie mają dokąd uciec. W izbie znajdowały się tylko krzywy stołek i pozbawiona wieka skrzynia. Nawet gdyby rozbili wąską szybę, żadne z nich nie zdołałoby się wydostać na zewnątrz. Nie rozumiał, czemu Lawinia zaprowadziła ich tutaj, dopóki nie podeszła do kąta i nie naparła łokciem na ścianę.

Nie miał pojęcia, skąd znała jego kryjówkę. Musiała kiedyś zobaczyć, jak chował się tu przed ojcem.

Pomógł siostrze odgiąć szeroką deskę i przecisnął się przez powstałą szparę. Z trudem obracając się w ciasnej komórce, zerknął na Lawinię, która wciąż stała na zewnątrz. Odczuwana przez chwilę ulga minęła, gdy uzmysłowił sobie, że nie ma tu dość miejsca dla nich obojga.

Otworzył usta, ale znowu zakryła mu je dłonią.

– Siedź cicho i nie ruszaj się – nakazała szeptem. – Ja pobiegnę po pomoc.

Wbił w nią przerażone spojrzenie. Na tle świecących za oknem gwiazd nie widział twarzy siostry, jedynie ciemną sylwetkę jej głowy. Chciał powiedzieć, żeby została. Chciał powiedzieć, żeby weszła do skrytki, a on pobiegnie. Nie zrobił tego. Za bardzo się bał.

Usłyszeli, jak kroki docierają na szczyt schodów. Na chwilę zapadła cisza. Lawinia ścisnęła go za rękę i pocałowała w czoło. Poczuł, jak coś ciepłego skapuje mu na czubek głowy. Już wiedział, co się zaraz stanie.

– Choćby nie wiem co się działo, siedź cicho – szepnęła, cofając się o krok.

Deska bezgłośnie wskoczyła na swoje miejsce, odcinając kryjówkę od reszty świata.

Przywarł policzkiem do szczeliny, przez którą widać było oświetloną nikłym blaskiem podłogę. Zacisnął nerwowo usta, śledząc wzrokiem piętę siostry znikającą za progiem. Cisza dzwoniła mu w uszach, aż w końcu stała się nie do zniesienia. Bał się jednak ją przerwać.

Nagle dotarł doń stłumiony dźwięk, jakby w pokoju obok ktoś upuścił poduszkę. Wstrzymując oddech, przez moment miał wrażenie, że słyszy czyjeś ciche westchnienie.

Gdyby nie brakło mu powietrza w płucach, wrzasnąłby, kiedy przez drzwi wpadł jakiś blady kształt. Bez trudu rozpoznał ciało, które runęło na podłogę.

Twarz Lawinii była bez wyrazu. Gwiazdy odbijały się w jej szeroko otwartych oczach, ich mdłe światło obnażało ranę biegnącą od ramienia po kibić. Rozerwana koszula powoli przesiąkała krwią, która wkrótce zaczęła rozlewać się po podłodze.

Znów usłyszał kroki. Do izby weszła zwalista postać, która pochyliła się nad zwłokami, stając tyłem do kryjówki. Szerokie plecy i skrwawione ostrze noża zajęły większość pola widzenia chłopca, nie przesłoniły jednak pobladłego oblicza jego siostry.

Chciał odwrócić wzrok. Chciał zapłakać. Nie zrobił tego. Za bardzo się bał.

Jeszcze długo po tym, jak morderca odszedł, on wciąż wpatrywał się w Lawinię oczyma równie martwymi, jak jej własne.

***

Maniusz obudził się z bólem głowy. Jak zawsze, kiedy śnił mu się koszmar. Stęknął, przecierając dłonią czoło. W izbie panował ziąb, lecz i tak był cały zlany potem. Włosy lepiły mu się do czoła, a broda w dotyku przypominała trawę pokrytą poranną rosą. Rozglądając się po pokoju odkrył, że koc leży na podłodze w kącie. W umyśle pojawiło się zamglone wspomnienie tego, jak zrzucił go z siebie w środku nocy, trawiony gorączką. Zadrżał, kiedy zimny podmuch owiał mu stopy, przenikając aż do kości.

Usiadł na posłaniu i wyjrzał przez otwarte okno. Choć wyglądało na to, że świt już dawno minął, mężczyzna czuł się, jakby w ogóle nie spał. Opadł z powrotem na poduszkę, przymykając powieki, ale natychmiast znowu je otworzył, gdy przed oczyma stanęła mu twarz Lawinii. Żal ścisnął go za gardło, ale nie zdołał wycisnąć z siebie ani jednej łzy. Od tamtej nocy ani razu mu się to nie udało.

Zwlekł się ociężale z łóżka, w dwóch krokach przemierzając pełną szerokość izby. Zjadł resztę czerstwego chleba z wczoraj i popił lodowatą wodą. Wodząc zmęczonym wzrokiem po ścianach, starał się odegnać myśli od koszmaru. Wiedział, że następnej nocy i tak przyjdzie mu przeżyć go na nowo.

Wrócił do okna, spoglądając z wysoka na krążące po ulicy tłumy. Mimo chłodu mało kto był w stanie usiedzieć w domu, wszyscy wylegali na zewnątrz, nawet gdy nie zmuszały ich do tego obowiązki. Czuło się podekscytowanie całego miasta, widziało się je na twarzach i słyszało w rozmowach, które wciąż powracały do tego samego tematu.

Uśmiechnął się. Jeszcze tylko jedna noc.

***

Wchodził po schodach. Starał się robić to po cichu, ale dźwięk jego kroków i tak niósł się po całym budynku. W prawej dłoni dzierżył nóż, który znalazł w kuchni. Szerokie ostrze wydawało się zaskakująco lekkie.

Pokonawszy ostatni stopień, przystanął na moment, nasłuchując. Przez chwilę odniósł wrażenie, że z pokoju po prawej dobiega łagodny szmer, jakby echo czyjegoś szeptu. Już wiedział, co się zaraz stanie.

Kiedy przez drzwi wypadł jakiś blady kształt, jego ciało poruszyło się samo. Silne palce zdusiły krzyk rodzący się w wiotkiej szyi, a prawe ramię wykonało ukośny ruch z góry do dołu. Kształt upadł ze stłumionym hukiem na podłogę.

Spojrzał z wysoka na postać, której pierś uniosła się jeszcze kilka razy, zanim znieruchomiała, wydając z siebie ostatnie ciche westchnienie. Pochylił się nad nią. W ciemnościach nie widział twarzy. Nie musiał. Wiedział, kogo zabił.

Chwycił brzeg rozciętej koszuli, czując pod palcami ciepłą krew. Podniósł bezwładne ciało i wrzucił je do izby, a następnie przekroczył próg, stając w mdłym świetle, które wpadało przez okienko.

Patrzył przez szparę w ścianie na pobladłe oblicze siostry, a jednocześnie spoglądał na nią z góry, własną ręką trzymając zakrwawiony nóż. Po policzkach spływały mu łzy. Dzięki temu wiedział, że śni. Wiedział, że tak naprawdę to nie on to zrobił. Ale i tak czuł winę.

Chciał przeprosić. Chciał odwrócić wzrok. Nie potrafił.

Nagle coś się zmieniło. Zrobiło się ciemno, tak że nie widział już nic. Przez moment myślał, że wciąż jest w kryjówce i że coś zasłoniło szczelinę między deskami, ale gdy rozpostarł ramiona, nie dotknął nimi ścian. Pod stopami wciąż czuł twarde podłoże, ale otaczała go pustka. To było coś nowego.

Dopiero po chwili przez mrok przebił się jakiś nikły blask. Mężczyzna spróbował dojrzeć jego źródło, ale niezależnie od tego, jak się obracał, zawsze wydawał się mieć je za plecami. Nagle zamarł w bezruchu, gdy światło zaczęło odsłaniać kryjące się w ciemnościach sylwetki.

Jako pierwszą zobaczył kobietę. Z początku wziął ją za Lawinię, sądząc, że to dalszy ciąg koszmaru. Kobieta była równie blada, ale dużo starsza od jego siostry. Siwe włosy zwisały w niechlujnych kołtunach, okalających jej pomarszczoną twarz. Siedziała na krześle i trzymała się nad wyraz prosto, wręcz sztywno. Ta sztywność przywodziła na myśl trupa, który jeszcze nie zdążył zacząć się rozkładać, lecz w oczach staruszki wciąż tliły się iskierki życia. Oczy też miała blade, jakby zakryte bielmem, ale Maniusz wiedział, że nie jest ślepa i że patrzy prosto na niego.

Dopiero po jakimś czasie zwrócił uwagę na pozostałe postacie. Ośmiu mężczyzn stało w równym rzędzie za krzesłem, wbijając weń swój wzrok, lecz ich spojrzenia nie miały w sobie tej mocy, która czyniła staruszkę tak niepokojącą. Mdła poświata była wystarczająco silna, by odsłonić twarze każdego z nich i choć nie rozpoznał żadnego, to wkrótce zauważył, że w sumie postaci jest tak naprawdę dziesięć.

Za plecami ostatniego mężczyzny po prawej kryła się jeszcze jedna ciemna sylwetka, której rysów już nie potrafił dostrzec. Wzbudziło to jego niepokój, bo czuł, że bardzo ważne jest, aby z nich wszystkich to właśnie jej się przyjrzał. Już miał zrobić krok do przodu, gdy przypomniał sobie o staruszce. To go powstrzymało. Nie chciał jej sprowokować. Nie chciał, by się poruszyła. Nie chciał, by się odezwała. Bardzo, bardzo się bał.

***

Nowy sen tak mocno wrył mu się w pamięć, że pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślał po przebudzeniu, nie była twarz Lawinii, lecz porażające spojrzenie bladych oczu. Jakoś nie potrafił cieszyć się z tej zmiany. Lękał się, że w końcu zaczyna tracić rozum. Na szczęście nadszedł już ten dzień.

W pierwszej kolejności odwiedził balwierza, który pomógł mu doprowadzić się do porządku. Wkrótce już ledwo rozpoznawał wygoloną i umytą postać, która spoglądała na niego z lustra. Tylko podkrążone oczy i brunatna czupryna przypominały, na kogo patrzy.

Ulica, na którą wyszedł, również zmieniła się nie do poznania. Brukowany chodnik został starannie wymieciony. Z okien kamienic zwisały kolorowe wstążki, które powiewały wesoło na wietrze. Nawet pogoda nieco się poprawiła, tylko pojedyncze obłoki przesłaniały błękit nieba, a wiszące w zenicie słońce świeciło jasno, jakby jemu również udzielił się radosny nastrój.

Jak zawsze o tej porze, w mieście panował gwar, ale wszechobecny hałas i krzątanina miały wyraźnie niecodzienny, świąteczny charakter. Mało kto zajmował się jeszcze pracą, a ci, którzy z jakiegoś powodu zostali w domach, co chwila wyglądali z zazdrością i niecierpliwością przez okna.

Idąc skrajem chodnika, mężczyzna obserwował podniecone oblicza mijanych ludzi, dopiero w pewnym momencie uświadamiając sobie, że szuka wśród nich postaci, które widział we śnie. Twarz mu pociemniała, kiedy umysł z powrotem znalazł się w świecie koszmarów.

Wtem jego wzrok napotkał spojrzenie jednego z przechodniów. Niski, czarnowłosy mężczyzna uśmiechnął się i skinął mu głową, jakby byli dobrymi kolegami. To wyrwało Maniusza z marazmu. Odpowiedział nieznajomemu tym samym, a jego strapienie wnet się rozwiało, ustępując miejsca radosnemu wyczekiwaniu. Dostrzegając ponad głowami mieszczan wierzchołek murów, przyspieszył kroku.

Z każdą chwilą dalsze parcie naprzód robiło się coraz trudniejsze. Większość ludzi już nawet nie próbowała iść dalej i tylko przestępowała niecierpliwie z nogi na nogę, starając się wyjrzeć ponad sąsiadami. Maniusz nie poddał się tak łatwo. Skręciwszy w lewo, przecisnął się przez grupkę kobiet do podnóża szarej kamienicy. Stanąwszy przed drzwiami, wybił się w górę, sięgając do znajdującego się nad wejściem okna. Zdołał zahaczyć palcami o krawędź parapetu, ale gdy tylko spróbował się podciągnąć, dłonie natychmiast mu się ześlizgnęły.

Spadłby, gdyby nie nagłe oparcie pod nogami, które umożliwiło mu wdrapanie się do celu. Spojrzawszy w dół, dostrzegł czarnowłosego mężczyznę z wcześniej, który wyciągnął ku niemu ramię. Schwycił je i pomógł nieznajomemu zająć miejsce obok. Uścisnęli sobie dłonie.

– Maniusz. Dzięki za pomoc.

– Talus. Niezły pomysł z tym oknem. Teraz miejmy tylko nadzieję, że pozostanie zamknięte, albo czeka nas bliższe spotkanie z brukiem.

Z boku dobiegło ich stłumione przekleństwo. Zerknąwszy w lewo, jednocześnie się skrzywili, widząc jakiegoś śmiałka, który próbował powtórzyć ich wyczyn, a teraz leżał na chodniku pod sąsiednim oknem, trzymając się za kość ogonową. W tym momencie ich uwagę odciągnęły jednak wiwaty, które zaczęły rozlegać się przy południowej bramie, gdzie tłum był najgęstszy. Natychmiast obaj wyciągnęli szyje, ale mimo dogodnej pozycji, jaką zajmowali, musieli poczekać jeszcze dłuższą chwilę, nim udało im się Ją zobaczyć.

Spoczywała na pokrytych czerwonym suknem marach, które zdawały się płynąć po morzu ludzi, niesione na barkach sześciu rosłych mężów. Biel jej sukni lśniła w blasku słońca, a włosy o barwie dojrzałej pszenicy okalały oblicze pozbawione choćby najmniejszej skazy. Na twarzy Świętej malował się niezmącony spokój, nawet otaczająca ją teraz wrzawa nie potrafiła zakłócić snu, w którym, jak mówiono, była pogrążona już od ponad wieku. Złożone na łonie dłonie trzymały błękitną różę, a okryta bielą i złotem pierś unosiła się i opadała w rytm powolnego, miarowego oddechu.

Drogę dla Śpiącej torowało trzech mężczyzn, dzierżących szerokie tarcze, którymi odsuwali garnący się do niej tłum. Kilku odzianych na szaro akolitów kroczyło po obu stronach noszy, pilnując, by nikt nie posunął się za daleko, ale nie powstrzymując ludzi, którzy z okrzykami uwielbienia wyciągali ręce, by chociaż musnąć palcami szkarłatne sukno. Rzucane z okien płatki kwiatów wirowały w powietrzu, wypełniając je słodkimi aromatami, które wiatr roznosił po całym mieście.

Gdy procesja mijała kamienicę, do Maniusza dotarł przejęty głos sąsiada:

– Tak długo na to czekałem…

Obróciwszy głowę, dostrzegł kątem oka, że po policzkach Talusa spływają łzy. Uśmiechnął się, w pełni rozumiejąc jego wzruszenie. Przez jakiś czas obserwowali w niemym zachwycie, jak święty korowód powoli się oddala, by wreszcie zniknąć za siedzibą cechu farbiarzy, którą na tę okazję przyozdobiono dziesiątkami barwnych proporczyków.

Maniusz nie poszedł spać tej nocy. Gdy tylko zaczęło zmierzchać, udał się do świątyni Ærnis, Matki Słońca, gdzie Śpiąca miała przebywać podczas swojej wizyty w mieście.

Pierwszy raz miał okazję przekroczyć próg wyniosłej budowli o tak późnej porze. Wykonane z jasnego drewna odrzwia zwykle zamykano wraz z zapadnięciem ciemności i otwierano dopiero o świcie. Pozbawiona wpadającego przez otwarte sklepienie blasku słońca, świątynia nabierało zupełnie odmiennego charakteru. Biel marmuru przeszła w stłumione szarości, a złote zdobienia nie raziły już tak bardzo w oczy i jedynie migotały łagodnie w blasku świec.

Postument, na którym spoczywała Śpiąca, znajdował się w jednej z dziewięciu absyd, w pewnej odległości od zajmującego centrum sali ołtarza. Cała zachodnia część budynku została oddana pod tymczasowy użytek Drzemiących, akolitów opiekujących się Świętą. Dwóch z nich, odzianych w charakterystyczne, miękkie pantofle, kończyło właśnie ustawiać rząd prostych pryczy, z których mogli skorzystać wierni pragnący zaznać spoczynku w jej obecności.

Stwierdziwszy z ulgą, że większość z nich jest jeszcze pusta, Maniusz skierował się ku pogrążonej we śnie kobiecie, pragnąc obejrzeć ją z bliska. Nic nie odgradzało Śpiącej od czcicieli, modlących się z dłońmi złożonymi na piersi i pokornie skłonionymi czołami. Kilkanaście świec opromieniało kamienne podwyższenie, sprawiając, że jej biała suknia stanowiła najjaśniejszy obiekt w całej budowli.

Żaden z elementów wyglądu kobiety nie świadczył o niczym nadprzyrodzonym, a jednak patrząc na nią czuło się, że ma ona w sobie coś niezwykłego, że jej sen nie jest tym przelotnym, łatwym do zakłócenia stanem, w którym każdy śmiertelnik pogrąża się co noc.

Maniusz zatrzymał się kilka stóp przed Świętą, nie mając śmiałości podejść bliżej. Szukając w sercu słów, jakimi mógłby powierzyć jej swe troski, dopiero po jakimś czasie zauważył, że w cieniu obok postumentu kryje się jeden z Drzemiących. Niski, odziany na szaro staruszek siedział z pochyloną głową na stołku pod ścianą. Oczy miał zamknięte i wydawał się… cóż, drzemać, lecz po chwili rozchylił powieki, odwzajemniając jego spojrzenie.

Mężczyzna zaniepokoił się, że uczynił coś niestosownego, gdy brodaty akolita zaczął się podnosić, po czym zbliżył się powolnym, posuwistym krokiem.

– Widzę zgryzotę w twoich oczach, synu – oznajmił lekko ochrypłym, ale życzliwym głosem. – Niewielu z tych, którzy przychodzą do Śpiącej, nosi w sercu tak dotkliwe rany. Większość pragnie jedynie wytchnienia dla ciała znużonego codziennymi trudami. Zmęczone ciało jest jednak najmniejszym z twoich problemów, mam rację?

Maniusz przytaknął. Odniósł wrażenie, jakby Drzemiący dobrze wiedział, z czym się boryka.

Dostrzegłszy w jego oczach nieme pytanie, staruszek pokręcił głową, uśmiechając się. Uniósł pomarszczoną dłoń i położył mu ją na ramieniu.

– Nie wiem, co cię trapi, ale przyszedłeś we właściwe miejsce. Śpiąca ci pomoże.

Pociągnął go delikatnie w stronę podwyższenia. Maniusz w pierwszej chwili zawahał się, ale gdy starzec skinął zachęcająco głową, dał mu się poprowadzić aż pod sam postument. Zdumiało go, jak wielką różnicę zrobiło te kilka kroków. Wcześniej spoglądał na Świętą tak, jak patrzy się na wspaniały portret lub rzeźbę, których piękno i majestat może budzić podziw i nawet onieśmielać, lecz w istocie stanowi tylko imitację życia. Dopiero teraz, gdy Śpiąca znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki, dostrzegał w niej prawdziwą, żywą istotę z krwi i kości. Wcale nie umniejszało to jej niezwykłości, ale czyniło ją bardziej realną, namacalną. Bliższą komuś takiemu jak on. Wyraźnie widział miarowy ruch piersi skrytej pod białą suknią i zdawało mu się, że słyszy spokojny oddech kobiety. Z jakiegoś powodu dźwięk ten działał nań kojąco, niczym delikatna melodia. W jego umyśle nagle pojawiło się wspomnienie, z którego istnienia nie zdawał sobie nawet sprawy, wspomnienie cichego głosu siostry śpiewającej mu kołysankę.

Drzemiący uśmiechnął się, widząc łzy spływające po twarzy Maniusza. Cofnąwszy się o krok, nie powstrzymywał mężczyzny, kiedy ten ze wzruszeniem na twarzy powoli wyciągnął rękę i dotknął wierzchu dłoni Świętej.

Maniusz nie pamiętał, czy skóra kobiety była chłodna czy ciepła, ale po tej krótkiej chwili, gdy się z nią zetknął, ogarnęła go przemożna senność. Ziewnął i zakołysał się na nogach, ale na szczęście został w porę podtrzymany przez czujnego akolitę. Oparł się na staruszku, który szybko zaczął stękać z wysiłku, ale bez słowa skargi pomógł mu dotrzeć do najbliższej pryczy.

Kiedy legł na cienkim materacu, jego powieki same się zamknęły. Ostatnim obrazem, jaki zapamiętał, było opromienione blaskiem świec oblicze Świętej. 

Przespał resztę nocy, dzień i całą następną noc. Po raz pierwszy od piętnastu lat nie dręczyły go żadne koszmary.

***

Odkąd został uzdrowiony, Maniusz przychodził do świątyni co najmniej raz dziennie, czasami pozostając przed obliczem Świętej jeszcze długo po zapadnięciu zmroku. Nawet wtedy jednak pojedyncze godziny snu, jakich zażywał, w zupełności mu wystarczały. Ustawiczne zmęczenie, które już dawno zaakceptował jako stały element codzienności, wkrótce odeszło w zapomnienie, zostawiając go z umysłem tak świeżym i lekkim, jak jeszcze nigdy wcześniej.  

Podczas swoich pielgrzymek często widywał Talusa, a także starego Drzemiącego, który bezustannie czuwał u boku Śpiącej. Rzadko zamieniał z nimi więcej niż parę słów, ale te regularne spotkania i tak sprawiły, że szybko przywykł do ich obecności.

Odkąd Śpiąca udzieliła mu swego błogosławieństwa, co jakiś czas odkrywał w zakamarkach swego umysłu kolejne utracone wspomnienia. Jakiś obraz, czyjś głos, odczuwaną przed laty emocję. Pewnego wieczoru tak mocno pogrążył się w tych echach przeszłości, że kiedy wychodził ze świątyni, już dawno minęła północ.

Ulice spowijał głęboki mrok, do czego przyczyniał się zarówno nów księżyca, jak i ciemne chmury przesłaniające gwiazdy. Maniusz spędził w mieście całe swe dotychczasowe życie i jeszcze ani razu się nie zdarzyło mu się w nim zgubić, lecz panujące ciemności sprawiły, że musiał się poruszać niemalże po omacku. Przez pewien czas nogi same prowadziły go trasą, którą w ostatnich dniach pokonywał dziesiątki razy, ale wystarczyło jedno zawahanie, by wypadł z rytmu i kompletnie stracił orientację.

Rozglądając się po wyzutym z kolorów świecie, szukał jakiegoś znajomego kształtu, ale na tle mrocznego nieba nawet sylwetki budynków były ledwo widoczne. Podszedł do najbliższego z nich, przejeżdżając dłonią po szorstkich cegłach. Wraz z utratą wzroku wyczuliły się jego pozostałe zmysły. Słyszał toczącą się w którejś kamienicy kłótnię, gdzieś indziej ktoś kaszlał ochryple, a z okna nad jego głową dobiegały jęki, które można było zinterpretować na wiele różnych sposobów.

Serce zamarło mu w piersi, kiedy do tych dźwięków dołączył odgłos, który niegdyś towarzyszył mu co noc. Odgłos ciężkich, szybko przybliżających się kroków. Natychmiast obudziły się w nim dawne lęki, tłumiąc wszelkie próby racjonalnego myślenia. Powiódł dookoła przerażonymi oczyma, niezdolny stwierdzić, w którą stronę powinien się zwrócić. Kiedy w końcu ruszył w losowym kierunku, nie zdołał zrobić nawet dwóch kroków, gdy ktoś chwycił go za ramię.

Maniusz wydał zduszony okrzyk i gwałtownie się obrócił, unosząc ręce, by zasłonić się przed ciosem noża. Zaraz je jednak opuścił, gdyż zamiast górującej nad sobą potężnej sylwetki ujrzał przysadzistą postać, w której po chwili rozpoznał Talusa.

– Talus? Co ty… – Zwiesił głowę, wzdychając z ulgą. – Nie zachodź mnie tak od tyłu! Myślałem, że zemrę ze strachu…

Mężczyzna nie odpowiedział. Maniusz zmrużył oczy, starając się dojrzeć jego twarz.

– Czy wszystko w porządku…?

– Byłeś w świątyni.

Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie, ale mimo to uznał za stosowne potwierdzić:

– Byłem.

– Czy był tam Bogwid?

Choć pierwszy raz słyszał to imię, z jakiegoś powodu natychmiast pojął, że chodzi o starego akolitę. Zmarszczył czoło.

– Nie zauważyłem go. Dziwne… Czemu pytasz? Masz do niego jakąś sprawę?

– Muszę z nim pomówić.

Mężczyzna sprawiał wrażenie strasznie czymś przejętego, a przynajmniej tak się wydawało Maniuszowi, który wciąż nie widział twarzy rozmówcy.

– Jeśli to coś pilnego, to najlepiej od razu pójdź do świątyni. Możliwe, że już tam wrócił, albo może był cały czas, tylko go nie zauważyłem.

Talus drgnął, po czym opuścił głowę, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Masz rację – odezwał się cichym głosem, jakby mówił do siebie. – Będę musiał tam pójść.

Uniósł czoło i jeszcze bardziej zbliżył się do Maniusza, łapiąc go kurczowo za ramię.

– Jeśli spotkasz Bogwida, przekaż mu, że muszę z nim pomówić. To ważne.

Po tych słowach odwrócił się i zniknął w ciemnościach, pozostawiając rozmówcę z poczuciem niejasnego niepokoju. Nie zdążywszy nawet zapytać Talusa o drogę, Maniusz błąkał się jeszcze jakiś czas po ulicach, zanim dotarł wreszcie do swej kamienicy. Wystarczyło, by opadł na wąskie łóżko, aby wszelkie troski wywołane dziwnym zachowaniem znajomego odpłynęły, momentalnie zastąpione cudownym snem bez marzeń.

Następnego dnia przypomniał sobie o całym incydencie dopiero po południu, kiedy zmierzał już ku świątyni po pracy. Dołączywszy do pogrążonych w modlitwie wiernych, niespodziewanie dostrzegł wśród nich ciemną czuprynę Talusa. Mężczyzna klęczał na poduszce z pochylonym czołem, trzymając dłonie na sercu. Nie chcąc mu przeszkadzać, Maniusz zaczął rozglądać się ukradkiem po sali, lecz stary Drzemiący dziś również wydawał się być nieobecny, choć wokół kręciło się kilku jego współbraci. Powrócił zatem do swej kontemplacji, zatapiając się w błogości, jaką stało się dlań przebywanie w pobliżu Śpiącej.

Nic nie zakłócało spokojnego toku jego myśli, aż do chwili, gdy ponownie spojrzał na Talusa i dostrzegł, że wbija on wzrok w Świętą. Z jakiegoś powodu nie spodobało mu się jego spojrzenie. Przez moment rozważał podejście do znajomego i porozmawianie z nim, ale kiedy w końcu wstał, obrócił się na pięcie i od razu wyszedł ze świątyni. Całą drogę powrotną przekonywał samego siebie, że do odejścia skłoniło go zmęczenie i że nie było żadnej potrzeby zachować się inaczej. W głębi serca wiedział jednak, że tak naprawdę po prostu za bardzo się bał.

***

Minęło już kilkanaście dni od przybycia Śpiącej do miasta, kiedy Maniusz został najęty jako tragarz przez jakiegoś przejezdnego kupca. Z przygnębieniem przyjmując świadomość, że czeka go cały dzień z dala od świątyni, ale wiedząc, że pusty trzos nie pozwala mu na zmarnowanie takiej okazji, z samego rana podążył w stronę zachodniej bramy. Dziesięć godzin tachania ciężkich pakunków wystarczyło, by wyczerpać nawet jego odnowione ostatnimi czasy siły i po skończeniu roboty ledwie starczyło mu energii na doczłapanie się z powrotem do swojej izdebki i zwalenie na łóżko.  

Noc przespał spokojnie, ale rano obudził się z poczuciem strasznego niepokoju. Nie myśląc nawet o takich błahostkach jak śniadanie, wypadł z kamienicy i popędził do świątyni, pewien, że jedynie tam uda mu się znaleźć ukojenie i poznać przyczynę tego nagłego lęku. Jego obawy tylko się jednak wzmogły, gdy przed progiem budowli ujrzał zgromadzony mały tłumek. Chór przekrzykujących się głosów niósł się echem po całej ulicy. Maniusz zaczepił kobietę stojącą na skraju zbiegowiska.

– Co się tu dzieje?

– Dokonano zamachu na Świętą – wyjąkała mieszczanka, nie odrywając załzawionych oczu od świątyni.

Mężczyzna poczuł, jak momentalnie cała krew odpływa mu z twarzy. Bez zastanowienia rzucił się do przodu i zaczął gorączkowo przepychać się między ludźmi, nie zważając na ich wiek, płeć czy stan. W kilka chwil dotarł do jasnych odrzwi, ale wstępu strzegła para strażników, z których jeden od razu wycelował w niego pałkę.

– Przejścia nie ma! – oznajmił stanowczo.

– Co ze Świętą?! – spytał wzburzonym głosem Maniusz. – Czy nic się jej nie stało?

Wodząc wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego, dostrzegł, jak wymieniają między sobą niepewne spojrzenia.

– Wiemy tylko, że nikomu nie wolno tu wchodzić.

– Mogę ją zobaczyć? Chociaż na chwilę!

Postąpił krok naprzód, wyciągając ramię w stronę drzwi, na co pierwszy strażnik zmarszczył czoło i odepchnął go brutalnie łokciem.

– Głuchy jesteś?! Nie ma przejścia! Cofnij się albo dostaniesz po mordzie!

Maniusz stracił równowagę i zleciał z progu, ale przed upadkiem ocaliły go ręce zgromadzonych na ulicy ludzi. Z tłumu wnet dało się słyszeć oburzone głosy gawiedzi, coraz głośniej domagającej się wstępu.

– Pokażcie nam Świętą!

– Wpuśćcie nas!

– Dlaczego jej nie obroniliście?!

Mając za sobą wsparcie tylu osób, Maniusz poczuł nagły przypływ śmiałości i był już gotów podjąć kolejną próbę wtargnięcia do świątyni, gdy wysokie odrzwia lekko się uchyliły. Przez szparę wychynęła łysa głowa jednego z Drzemiących, który powiódł wzrokiem po zbiegowisku, samym swoim pojawieniem uciszając spragnioną wieści ciżbę.

– Nie trwóżcie się! Śpiącej nic się nie stało! Minie jednak trochę czasu, nim świątynia zostanie z powrotem otwarta dla wiernych. Przykro mi, ale muszę was wszystkich prosić o odejście.

Słowa mężczyzny wywołały równie dużo westchnień ulgi, co zawiedzionych jęków i nieufnych pomruków, ale jego autorytet mimo wszystko wystarczył, by po chwili ludzie zaczęli się rozchodzić. Do nielicznych, którzy nie ruszyli się z miejsca, należał Maniusz. Unosząc błagalnie ręce, zwrócił się on do akolity:

– Czy naprawdę nic jej nie jest? Mogę ją zobaczyć?

Drzemiący zmierzył go wzrokiem.

– Ty jesteś Maniusz, zgadza się? – spytał. Otrzymawszy potwierdzenie, rozchylił szerzej odrzwia i skinął głową do środka. – Chodź. Bogwid będzie chciał z tobą pomówić.

Za dnia świątynia aż skrzyła się od złotych zdobień, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie padały promienie porannego słońca. Wiszący nad ołtarzem posąg bogini zdawał się odwracać plecami od zachodniej części budowli, jakby Matka Słońca czuła się zbulwersowana tym, co się tam działo. W pobliżu wejścia kilku Drzemiących rozmawiało przyciszonymi głosami z kapłanem Ærnis, który gestykulował zawzięcie, podzwaniając złotymi bransoletami. Absyda, w której znajdował się postument Świętej, została odgrodzona od reszty sali grubą kotarą, a prycze, na których sypiali wierni odsunięto bezceremonialnie pod ścianę. Prowadzony przez łysego akolitę, Maniusz przecisnął się pod ciężką zasłoną, wkraczając w odciętą od zewnętrznych hałasów, pogrążoną w półmroku przestrzeń.

Przed pokrytym czerwonym suknem podwyższeniem stał stary Drzemiący, oparty na jednym ze współbraci, a także kolejny kapłan, który targał się za ufarbowane na złoto włosy, chadzając gorączkowo w tę i z powrotem. To on pierwszy zauważył nowo przybyłych, marszcząc czoło, gdy jego wzrok padł na Maniusza.

– A ten to kto? – spytał niechętnym tonem, lecz akolita zignorował go, od razu zwracając się do staruszka.

– Bogwidzie! Przyszedł człowiek, z którym chciałeś mówić.

Drzemiący obejrzał się przez ramię. Dotąd Maniusz starał się dojrzeć ukrytą za trzema mężczyznami Świętą, ale na widok oblicza starca na chwilę aż o niej zapomniał. Nie potrafił stwierdzić, czy odpowiadał za to stan ciała czy ducha, ale poszarzałą twarz wykrzywiała straszliwa udręka, którą tylko na moment przesłonił słaby uśmiech.

– Tak myślałem, że wkrótce się zjawisz. – W szarych oczach staruszka widać było zmęczenie, które wybrzmiewało również w jego lekko drżącym głosie.

– Czy ze Świętą wszystko w porządku? – Maniusz szybko otrząsnął się z szoku wywołanego stanem Bogwida i umysł z powrotem wypełniła mu troska o kobietę.

Drzemiący skinął głową.

– Tak. Możesz podejść i samemu zobaczyć.

Nie potrzebując kolejnej zachęty, mężczyzna minął patrzącego nań krzywo kapłana i zrównał się z dwoma Drzemiącymi. Stanął u szczytu postumentu, tuż koło głowy Świętej i przez długą chwilę lustrował wzrokiem jej postać, szukając jakichś otarć albo zranień. Upewniwszy się, że ciała kobiety nie kalały żadne urazy, odetchnął z ulgą, czując, jak z piersi opada mu ogromny ciężar.

– Czy ktoś mi wreszcie powie, kim jest ten człowiek? I dlaczego wpuściliście go tu w takiej chwili?

Kapłan popatrzył wyczekująco na starego akolitę, który zatrząsł się i kaszlnął ochryple, zginając kark ku ziemi. Odetchnąwszy głęboko, Bogwid przemówił cichym, ale zdecydowanym głosem – Ten mężczyzna otrzymał błogosławieństwo Śpiącej. Nie widzę żadnego powodu, by go stąd wyrzucać.

– Jak wolisz. – Duchowny machnął ręką, podzwaniając złotymi bransoletami, po czym wznowił nerwowy pochód w tę i z powrotem. – Byle tylko nie przysporzył nam kolejnych kłopotów.

Maniusz, który nie słyszał nawet tej wymiany zdań, całą swoją uwagę skupiając na Świętej, nagle obejrzał się przez ramię i zapytał z niedowierzaniem – Czy naprawdę ktoś próbował ją… – Ostatnie słowo nie chciało mu przejść przez gardło. Zadrżał, ponownie spoglądając na łagodne oblicze kobiety. – Kto mógłby zrobić coś takiego?

– Szaleniec! – wykrzyknął kapłan, unosząc zaciśnięte pięści do nieba. – Istny szaleniec, skoro próbował przelać krew w tym świętym przybytku! Szaleniec, albo jakiś nikczemny fanatyk, który powinien natychmiast spłonąć na stosie!

 Maniusz poczuł na ramieniu dotknięcie drżącej ręki, a w jego uchu rozbrzmiał słaby głos starca – To był Talus.

Twarz mężczyzny zbladła, a po plecach przebiegły mu ciarki.

– Znałeś go, prawda? – Drzemiący spojrzał mu głęboko w oczy. – Czy zauważyłeś w jego zachowaniu coś dziwnego? Coś, co pomogłoby wytłumaczyć, dlaczego to zrobił?

– Spotkałem go w dniu przyjazdu Świętej… – wymamrotał po chwili wahania Maniusz. – Nie poznałem go za dobrze, nie wiem nawet, czym się zajmował. Widywaliśmy się właściwie tylko w świątyni. Ostatnio rzeczywiście zaczął zachowywać się dziwnie, ale w życiu bym nie pomyślał, że…

Zamilkł, uświadamiając sobie, że to nie do końca prawda. Zacisnął pięści, wbijając wzrok w ziemię.

– Dwie noce temu kazał mi przekazać, że musi z tobą pomówić. Już wtedy wydawał się jakiś nieswój, następnego dnia również. Powinienem był jakoś zareagować, ale…

Urwał, niezdolny wyznać, że od działania powstrzymał go strach. Stary Drzemiący westchnął ciężko, zwieszając głowę.

– A ja nie powinienem był opuszczać boku Świętej. Wygląda na to, że obaj zawiedliśmy.

Zakaszlał ochryple i zachwiał się, utrzymując równowagę tylko dzięki wsparciu wysokiego współbrata.

– Nie mów tak! – obruszył się podtrzymujący go młodzian. – Śpiącej ostatecznie nic się nie stało, a gdybyś z nią był, to prawdopodobnie już byś nie żył. W końcu napastnik najwyraźniej szukał także ciebie.

– No właśnie – zawtórował mu łysy akolita. – Kto wie, może twoja choroba została zesłana przez Śpiącą, żeby cię przed tym ochronić.

Starzec zaśmiał się, co natychmiast wywołało kolejny atak kaszlu.

– Rzeczywiście, byłaby to pokrzepiająca myśl – przyznał w końcu, złapawszy oddech. – Obawiam się jednak, że po prostu zbliża się już mój czas.

Nikt nic nie odrzekł na te słowa, ale Maniusz dostrzegł cienie, jakie padły na twarze pozostałych dwóch akolitów.

Złotowłosy kapłan odchrząknął, przerywając ciszę, która zapadła.  

– Musimy zadecydować, jak uniknąć kolejnych podobnych katastrof. Uważam, że pospólstwo nie powinno już mieć dostępu do Świętej.

– CO? – Maniusz i młody Drzemiący jednocześnie popatrzyli na mężczyznę z oburzeniem. Duchowny uniósł brwi.

– Czy jej bezpieczeństwo nie powinno być naszym najwyższym priorytetem? Widzieliście to zbiegowisko przed wejściem? Kto wie, ilu podobnych szaleńców kryje się wśród tego motłochu?

– Nie możemy tak po prostu odmówić ludziom spotkań ze Śpiącą! – zaprotestował młodzieniec.

Kapłan zmarszczył czoło. – To moja świątynia i mogę odmówić wstępu każdemu, komu zechcę – wycedził.

– Pytanie, czy nie pogorszyłbyś tym całej sprawy… – Łysy akolita potarł w zastanowieniu podbródek. – Obawiam się, że mogłoby dojść do jakichś rozruchów. Już dziś sytuacja była napięta.

Oczy trzech mężczyzn spoczęły na starcu, który od jakiegoś czasu stał bez ruchu, pogrążony w myślach. Musiała minąć jeszcze długa chwila, zanim oznajmił – Nie rozdzielimy Śpiącej z jej wiernymi. Nie mamy prawa tego uczynić.

Nie czekając na odpowiedź kapłana, który już otwierał usta, natychmiast dodał – Jeśli tego sobie życzysz, przeniesiemy się z nią do innego przybytku.

Duchowny zmrużył oczy, przez moment ścierając się wzrokiem ze staruszkiem, ale w końcu zwiesił głowę.

– Niech będzie – stwierdził z rezygnacją. – Cóż, najważniejsze że napastnik został schwytany. Jego los powinien stać się przestrogą dla potencjalnych naśladowców.

Stojący przy postumencie Maniusz drgnął.

– Co go czeka?

Kapłan uniósł brwi.

– Jak myślisz? Próbował dokonać morderstwa. I to w świątyni! Kara za coś takiego może być tylko jedna!

– Decyzja o jego losie nie zależy od żadnego z nas. – Stary Drzemiący oparł drżące dłonie na skraju podwyższenia. Jego twarz z powrotem wykrzywiło potworne strapienie, gdy spoglądał na oblicze Świętej, jakby sama myśl o krzywdzie, jaka mogła ją spotkać była dlań nie do zniesienia. – Martwi mnie to, że jeśli zostanie skazany, możemy się nie dowiedzieć, dlaczego to uczynił.

Skierował wzrok na kapłana.

– Jak chciał to zrobić? – spytał wyraźnie drżącym głosem.

Duchowny zanurzył dłoń w rękawie szaty, wydobywając zeń szeroki nóż. Maniusz wzdrygnął się, dostrzegając ostrze łudząco podobne do tego, które niegdyś odebrało mu siostrę. Spojrzał na oddychającą spokojnie Śpiącą, kompletnie nieświadomą rozgrywającego się wokół niej dramatu, po raz kolejny postrzegając ją w zupełnie nowy sposób. Olśniony nimbem świętości, który ją otaczał, nigdy dotąd nie zwrócił uwagi na to, jak bezbronna tak naprawdę była.

***

Miało się wrażenie, że całe miasto zebrało się na placu przed ratuszem, ciasno wypełniając przestrzeń między strzelistą budowlą a rzędem kamienic. Stojącemu pośród morza ludzi Maniuszowi skojarzyło się to z dniem przybycia Świętej, choć tym razem przyczyna zbiegowiska była zupełnie inna. Mimo to wokół rozbrzmiewała taka sama wrzawa podnieconych głosów. On jednak należał do nielicznych, którzy nie przyszli tu dla rozrywki.

Przed zachodnim skrzydłem ratusza, parę kroków od pręgierza wznosiło się drewniane podwyższenie, z którego wystawał pojedynczy, gruby pal. Słońce skrywało się już powoli za budynkiem, którego cień rozpraszały pochodnie dzierżone przez otaczających podest wartowników.

Zgiełk przybrał na sile, kiedy po placu poniosło się skrzypienie otwieranych wrót. Z wnętrza ratusza wyłoniło się kolejnych dwóch strażników, prowadzących między sobą Talusa. Ręce mężczyzny były skute, a oblicze równie zachmurzone, jak niebo nad jego głową. Grad wyzwisk posypał się nań z tłumu, gdy wprowadzano go na podwyższenie i przywiązywano do pala. Skazaniec powiódł wściekłym spojrzeniem po złorzeczącej mu gawiedzi, która nie umilkła nawet wtedy, gdy odczytywano wyrok.

– W imieniu…

– Ty gnido!

– Zdychaj, kurwi synu!

– …skazuję obecnego tu…

– Jak śmiałeś?!

– Niech cię Lilith przeklnie!

– …przez spalenie.

Herold zwinął odczytywany zwój, po czym zstąpił z podwyższenia, ustępując miejsca katu. Odziany w szkarłat mężczyzna wziął pochodnię jednego ze strażników, a następnie po kolei przyłożył ją do czterech kątów podestu. Na koniec cisnął ją pod stopy Talusa, który syknął i spróbował ją od siebie odkopnąć. Grube sznury nie pozwoliły mu jednak osiągnąć nic więcej, niż tylko przesunąć żagiew o parę cali. Widząc beznadziejność swoich wysiłków, rozejrzał się po wypełnionym ludźmi placu. Ich spojrzenia na moment się spotkały i Maniusz dostrzegł czające się w oczach mężczyzny szaleństwo. Przez wrzaski tłumu przebił się nienawistny głos skazańca.

– Głupcy! Moja śmierć was nie ocali!

Talus skierował wzrok na pręgierz, pod którym w towarzystwie złotowłosego kapłana i grupy dygnitarzy stał Bogwid.

– Jesteście przeklęci! Wy i ta wasza Święta!

Podsycany podmuchami wiatru ogień zaczął piąć się po nogach Talusa, który zawył ochryple i szarpnął się w więzach. Bezskutecznie. Maniusz skrzywił się i odwrócił oczy od trawionej płomieniami postaci, bezwiednie spoglądając w stronę pręgierza. Nagle twarz mu stężała, kiedy ujrzał zgarbioną sylwetkę Bogwida upadającą na bruk.

***

Oblicze Lawinii było bez wyrazu. Gwiazdy odbijały się w jej oczach, ich mdłe światło obnażało ranę biegnącą przez pierś. Rozerwana koszula powoli przesiąkała krwią, która wkrótce zaczęła rozlewać się po podłodze.

Do izby wkroczyła czarnowłosa postać. Pochyliła się nad zwłokami, zajmując większość pola widzenia chłopca, ale nie przesłaniając pobladłego oblicza jego siostry.

Chciał zamknąć oczy. Chciał wybuchnąć płaczem. Nie zrobił tego. Za bardzo się bał.

Morderca wyprostował się, zasłaniając swym ciałem szczelinę w deskach i pogrążając kryjówkę w ciemności. Dopiero po chwili przez mrok przebił się jakiś nikły blask. Maniusz drgnął, uświadamiając sobie, że z boków nie naciskają już na niego ściany skrytki. Pod stopami wciąż czuł twarde podłoże, ale rozpostarcie ramion potwierdziło, że otaczała go pustka. Spróbował dojrzeć źródło światła, ale niezależnie od tego, jak się obracał, zawsze wydawało się ono padać zza jego pleców. Nagle zamarł w bezruchu, dostrzegając skryte dotąd w cieniu kształty.

Intensywne spojrzenie zbielałych oczu natychmiast wskrzesiło zepchnięte w głąb jaźni wspomnienia. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz.

Z jakiegoś powodu siedząca na krześle kobieta wydawała się być młodsza, niż gdy widział ją po raz pierwszy. Jej skroń wciąż okalały siwe kosmki, lecz część zmarszczek na bladym obliczu wygładziła się. Przeraziło go to, choć sam nie pojmował dlaczego.

Za wszelką cenę pragnąc uniknąć wzroku staruszki, zaczął przyglądać się stojącym za nią osobom. Bezmyślnie przeleciał oczyma po twarzach ośmiu mężczyzn, lecz gdy dotarł do postaci, której oblicza nie mógł wcześniej dojrzeć, serce zamarło mu w piersi.

Mdła poświata pozwalała bez trudu rozpoznać Talusa, który wbijał weń puste, pozbawione życia spojrzenie. Wstrząśnięty tym widokiem, nie od razu zauważył, że za jego plecami kryła się jeszcze jedna sylwetka, której rysów już nie potrafił dostrzec. Czując, jak ważne jest, by poznał tożsamość czającej się w cieniu osoby, ale nie mając śmiałości podejść bliżej, spojrzał z wahaniem na siedzącą nieruchomo kobietę. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że żadna z postaci nie oddycha.

Kiedy tylko o tym pomyślał, staruszka wciągnęła chrapliwie powietrze i Maniusz obudził się, zlany potem.

***

Dotarłszy do świątyni, znów ujrzał u jej wejścia niewielkie zbiegowisko. Skinął głową jednemu ze strażników, który rozpoznawszy go uchylił nieco odrzwia. Zaraz po przekroczeniu progu Maniusz usłyszał jeszcze oburzone okrzyki, jakie to wywołało.

– Hej! A jemu czemu wolno…

Przemierzając szybkim krokiem salę, wdychał unoszącą się w powietrzu woń kadzidła, palonego przez stojących opodal kapłanów. Smugi jasnego dymu oblekały wiszący nad ołtarzem posąg niczym zwiewna szata, powoli ulatując ku niebu przez otwarte sklepienie. Nie rzuciwszy nawet okiem na wizerunek bogini, przeszedł pod grubą kotarą, wciąż przesłaniającą część świątyni.  

Odczuwany od momentu przebudzenia lęk nasilił się na widok grupy Drzemiących, dyskutujących przyciszonymi, ale wyraźnie zaniepokojonymi głosami. Nie marnując czasu na pytania, wkroczył między nich i zbliżył się do postumentu. Ujrzawszy pogrążoną w spokojnym śnie Świętą, odetchnął z ulgą, która trwała jednak tylko przez chwilę. Wnet dostrzegł bowiem przyczynę wzburzenia akolitów.

Czoło Śpiącej przecinała pojedyncza, wąska zmarszczka.

Na ramieniu spoczęła mu czyjaś dłoń. Zerknąwszy za siebie, dostrzegł zmartwione oblicze łysego Drzemiącego.

– Bogwid? – spytał, spodziewając się kolejnych złych wieści.

– Żyje. Jeszcze… – Mężczyzna skrzywił się. – Ale nie jest z nim dobrze. Boimy się, że nie zostało mu już wiele czasu…

Maniusz spojrzał z powrotem na Świętą, starając się ogarnąć skołatanym umysłem wszystko, co się działo.

– Mogę go zobaczyć?

– Nawet powinieneś. Czeka na ciebie.

Wystarczyło przekroczyć próg izby Bogwida, by natychmiast zdać sobie sprawę z powagi jego stanu. Pokój wypełniał odór rozkładu, tylko częściowo maskowany palonymi w małym piecyku wonnościami. Mimo panującej w pomieszczeniu duchoty starzec cały dygotał, czego nie mogła ukryć nawet gruba warstwa koców. Wystające spod okryć wychudłe oblicze wykrzywiał ból, a jeszcze przed wejściem do budynku słyszało się jego ochrypły kaszel.

Siadając na krześle przy wezgłowiu łóżka, mężczyzna nie potrafił powstrzymać grymasu, gdy nozdrza wypełnił mu zapach chorego. Nie uszło to uwagi Drzemiącego, który uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– Okropne, prawda? Nie martw się, nie będę cię zmuszał do przebywania tutaj dłużej, niż to konieczne.

Maniusz zaczął przepraszać starca, ten jednak pokręcił głową i uciszył go gestem.

– Nie traćmy czasu na takie drobnostki. Mamy ważniejsze rzeczy do omówienia, niż mój żałosny stan.

– Święta. – Maniusz przełknął ślinę. – Czy ona… Co się z nią dzieje?

Westchnięcie staruszka przerodziło się w atak kaszlu. Siedzący w pobliżu młody akolita przypadł do Bogwida, przytrzymując mu delikatnie głowę i ocierając flegmę z podbródka. Dopełniwszy w ciszy tego obowiązku, z powrotem zajął miejsce w kącie, nie spuszczając zatroskanego wzroku ze swego podopiecznego.

– Śpiąca jest śmiertelniczką, tak jak my. Prawdopodobnie prędzej czy później jej czas również nadejdzie. Może ta zmarszczka oznacza tylko tyle.

Drzemiący zamilkł na chwilę, zanim dodał – Wiele rzeczy nakazuje mi jednak sądzić, że dzieje się coś dużo gorszego.

Spojrzał rozmówcy w twarz.

– Wróciły twoje koszmary, prawda?

Po plecach mężczyzny przebiegł dreszcz.

– Skąd wiesz?

– Nie ty jeden korzystałeś z błogosławieństwa Śpiącej. – Staruszek uśmiechnął się słabo.

Maniusz wnet uświadomił sobie, że dostrzega w jego oczach takie samo zmęczenie, jakie przez lata widywał we własnym odbiciu.

– Czy pamiętasz ostatnie słowa Talusa?

– Jak mógłbym zapomnieć? – Zmarszczył czoło. – Zaraz… Myślisz, że…

– Że Talus rzucił na Śpiącą klątwę? Tak, tego się właśnie obawiam.

– I uważasz, że twoja choroba to również…

Starzec machnął ręką.

– To akurat nie ma dużego znaczenia. Niedługo i tak umrę. Jeśli nie zabije mnie klątwa, zrobi to starość. Liczy się Śpiąca.

– Ale jeśli to naprawdę jest klątwa, to jak mamy jej pomóc? – Maniusz nawet nie próbował ukryć paniki w swym głosie.

– Miałem nadzieję, że ty pomożesz odpowiedzieć na to pytanie. Powiedz mi, czy poza powrotem starych koszmarów przydarzyło albo przyśniło ci się coś niezwykłego?

Maniusz wzdrygnął się, przypominając sobie przeszywające spojrzenie bladych oczu.

– Tak. – Skinął poważnie głową. – Prawdę mówiąc, przyszedłem dziś do świątyni z nadzieją, że ty albo Święta pomożecie mi to zrozumieć.

Opisał Drzemiącemu oba sny z tajemniczą kobietą. Opowiedziane na głos, nagle wydały mu się one zaskakująco błahe, niczym dziecinne koszmary. Wrażenie to minęło jednak, gdy ujrzał minę Bogwida. Starzec był wyraźnie przerażony.

– Kiedy… – zakaszlał chrapliwie – Kiedy przyśniło ci się to po raz pierwszy?

– W nocy poprzedzającej wasze przybycie do miasta. – Mężczyzna pochylił się w krześle. – Czemu? Czyżbyś wiedział, co to wszystko oznacza?

Jego rozmówca nie odpowiedział od razu. Po usłyszeniu relacji Maniusza wydawał się jeszcze bardziej zmizerniały, jakby zapadł się w sobie. Widać było jednak, że skryty za nieruchomym wzrokiem umysł intensywnie nad czymś pracuje. W końcu staruszek przymknął oczy, wydając z siebie zmęczone westchnienie.

– Gilianie, podejdź tu. Pora, żebyś ty również o tym usłyszał.

Młody akolita posłusznie się przybliżył, kucając u wezgłowia łóżka. On i Maniusz zdążyli jeszcze wymienić niepewne spojrzenia, zanim Bogwid zaczął mówić, co chwilę przerywając, by podjąć walkę z kolejnym atakiem kaszlu. 

– Nie wszyscy, którzy do niej przychodzą, zostają obdarzeni błogosławieństwem Śpiącej. Niektórzy czują się z tego powodu oszukani, ale mimo to rzadko zdarza się, by ktoś ważył się podnieść na nią rękę. Kiedy zaczynałem swoją służbę, jeden z moich współbraci opowiedział mi jednak o pewnej grupie, która ponoć od samego początku czyhała na jej życie. Nie wiem, kim dokładnie byli ani jak działali, ale ludzie ci mieli żerować na cudzych koszmarach, co rzecz jasna czyniło Śpiącą ich naturalnym wrogiem.

Starzec zwiesił głowę.

– Muszę przyznać, że przez długi czas nie wierzyłem w istnienie tej sekty. A do niedawna byłem przekonany, że wszyscy jej członkowie dawno umarli. Jeśli jednak kobieta, którą widziałeś, jest tym kim myślę, oznaczałoby to, że zagrożenie jeszcze nie minęło.

Drzemiący spojrzał Maniuszowi w oczy.

– Sądzę, że kluczem jest ta jedenasta postać, której twarzy nie mogłeś zobaczyć. Dopóki żył, oblicze Talusa również było przed tobą zakryte. To by sugerowało, że ta osoba wciąż żyje i że to ona szkodzi Śpiącej. Jeśli chcemy przełamać klątwę, musisz ją znaleźć.

Minęła dłuższa chwila, zanim mężczyzna w pełni przyswoił sobie ostatnie słowa starca.

– Zaraz… ja? – Przełknął nerwowo ślinę, patrząc po kolei na obu akolitów. – Nie zrozumcie mnie źle, chciałbym pomóc, ale skąd pomysł, że nadaję się do tego zadania? W końcu nie jestem nawet jednym z was.

Bogwid uśmiechnął się słabo.

– To akurat nie ma nic do rzeczy. To twoje miasto i to ciebie Śpiąca ostrzegła we śnie. Wszyscy zrobimy, co w naszej mocy, ale to oczywiste, że masz do odegrania jakąś rolę. – Staruszek spuścił oczy i westchnął. – Uwierz mi, nie pragnąłbym niczego więcej, niż zająć się tym osobiście, ale obawiam się, że nie starczy mi już ani czasu, ani sił. Odpowiedzialność spada zatem na was dwóch.

Gilian zmarszczył czoło.

– A co z resztą braci? Chyba nie sądzisz, że któryś z nich…

Drzemiący pokręcił głową.

– Jestem pewien, że będą dobrze strzec ciała Śpiącej. Obawiam się jednak, że większość z nich nie dałaby wiary świadectwu, które wam przekazałem. Sami zresztą przyznacie, że patrząc na mnie, łatwo je wziąć za urojenia dogorywającego umysłu.

Ciałem starca wstrząsnął dreszcz, a jego oddech przemienił się w chrapliwe dyszenie. Minęło sporo czasu, zanim Drzemiący zebrał w sobie dość siły, by ponownie się odezwać.

– Tylko na was mogę liczyć, że potraktujecie to zagrożenie poważnie. Boję się, co może spotkać Śpiącą, jeśli czegoś nie zrobimy.

Wyraźnie niezdolny już dalej przemawiać, popatrzył poważnie na Maniusza, który wbijał wzrok w swe ciasno splecione dłonie, starając się ukryć ich drżenie. Powrót koszmarów i opowieść starca przeraziły go, ale stopniowo poza strachem zaczął odczuwać także determinację. Wspominając swą niegdysiejszą bezsilność, odwzajemnił spojrzenie Bogwida i skinął głową.

***

Oblicze Lawinii było spokojne, ale mdłe światło gwiazd obnażało krwawą ranę przecinającą jej pierś. Rozerwana koszula powoli przesiąkała krwią, która rozlewała się po postumencie, barwiąc przykrywające go sukno na czerwono.

Do izby wkroczyła przysadzista postać, która stanęła nad ciałem, dzierżąc szeroki nóż. Plecy zabójcy przesłoniły wszystko z wyjątkiem twarzy dziewczyny.

Chciał odwrócić wzrok. Nie potrafił. Za bardzo się bał.  

Nie wiedział, ile czasu minęło, zanim z obezwładniającej rozpaczy wyrwało go przeszywające spojrzenie bladych oczu. Gdyby nie one, mógłby mieć problem z rozpoznaniem kobiety, której niegdyś potargane włosy opadały w łagodnych falach na ramiona, okalając wciąż pomarszczoną, lecz młodszą o co najmniej kilka dekad twarz. Wzrok niewiasty wciąż budził niepokój, może nawet większy niż wcześniej, lecz z jej oblicza bił teraz również swego rodzaju majestat, niczym z portretu starożytnej monarchini.

Maniusz bał się poruszyć, ale nie potrafił powstrzymać nerwowego drżenia kończyn. Czując własne tętno pulsujące mu w uszach, zmusił się, by odszukać oczyma ostatnią ze stojących za krzesłem postaci, ale zanim zdołał dojrzeć skryte w cieniu oblicze, kobieta drgnęła, a on obudził się, jednocześnie zziębnięty i zlany potem.

***

– Wejść.

Kiedy Maniusz przekroczył próg izby, nozdrza wypełnił mu słodki zapach wina, dobywający się ze stojącej na biurku karafki. Kapłan Ærnis oderwał wzrok od półki z książkami, do której sięgał i zmierzył przybysza spojrzeniem. Zmrużył oczy, wyraźnie potrzebując dłuższej chwili, by przypomnieć sobie, na kogo patrzy.

– Ach, toż to mężczyzna pobłogosławiony przez Świętą. – Maniusz nie potrafił ocenić, czy ton jego głosu wyrażał lekceważenie, czy obojętność. – Czego chcesz?

– Szukam informacji o Talusie. Ponoć możesz mi w tym pomóc.

– O kim? – Duchowny uniósł brwi. – Ach, tym szaleńcu. Po co? Już nikomu nie zagraża. Drań dostał, na co zasłużył.

– Bogwid chce się dowiedzieć, dlaczego próbował skrzywdzić Świętą.

– Dlaczego? – Mężczyzna prychnął, po czym odszedł od regału i zajął miejsce za biurkiem. – Bo był szalony, ot co! Tylko głupiec doszukiwałby się sensu w jego czynach.

Spojrzał z politowaniem na Maniusza, ale gdy ten nie odwrócił wzroku, westchnął ciężko.

– Mówisz, że przysyła cię Bogwid?

– Zgadza się.

Kapłan uśmiechnął się.

– Ciekawe, czemu w takim razie posłał ciebie, a nie jednego z Drzemiących.

– Najwyraźniej sprawa rzeczywiście nie jest wystarczająco ważna, by powierzyć ją któremuś z nich. – Maniusz wzruszył ramionami. – A poza tym wszyscy są zajęci strzeżeniem Świętej.

– No tak, oczywiście. – Złotowłosy mężczyzna zamyślił się na moment. – Cóż, jeśli naprawdę wysłał cię Bogwid, nie mam powodu ci przeszkadzać, nawet jeśli marnujesz tylko czas.

Wyciągnął z szuflady świstek pergaminu i naskrobał coś szybko piórem. Poświęciwszy dłuższą chwilę na opieczętowanie liścika, podał go rozmówcy.

– Pójdź z tym do ratusza. Tam powinni wiedzieć coś więcej o tym Talusie, a przynajmniej o przebiegu jego procesu. Później mogę wysłać jeszcze do Bogwida mojego podwładnego, który był świadkiem całego zajścia. Może on powie wam coś nowego.

– Dziękuję. – Maniusz sięgnął po świstek, ale wtedy kapłan cofnął nagle dłoń, pochylając się jednocześnie do przodu.

– Mam nadzieję, że uda ci się szybko zaspokoić swoją ciekawość i nie będziesz dalej rozgrzebywać tej sprawy. – Duchowny zmarszczył czoło. – Bogwid i tak jest już w ciężkim stanie, lepiej nie zadręczać jego umysłu poprzez doszukiwanie się w tym incydencie jakiegoś drugiego dna.

Maniusz zachował kamienną twarz.

– Bez obaw. Przysparzanie mu trosk to ostatnia rzecz, na jakiej mi zależy. 

– Dobrze to słyszeć. – Kapłan pokiwał głową. – Czułbym się okropnie, gdyby najstarszy towarzysz Świętej zafrasował się na śmierć, będąc pod moją opieką.

Wręczywszy rozmówcy świstek, uderzył dłonią o blat biurka.

– Ach, jeszcze jedno!

Sięgnął do innej szuflady, z pewnym trudem wydobywając z niej szeroki nóż. Również i tym razem Maniusz wzdrygnął się na widok niepokojąco znajomej broni.

– Równie dobrze możesz to wziąć. Ja w każdym razie nie chcę mieć już z tą sprawą nic wspólnego, więc potraktuj pozbycie się dla mnie tego draństwa jako przysługę.

Mężczyzna zawahał się, spoglądając płochliwie na duchownego, lecz gdy ten uniósł pytająco brwi, powoli wyciągnął rękę. Jeśli kapłan dostrzegł drżenie jego dłoni, nie dał tego po sobie poznać, bez słowa przekazując mu nóż. Maniusz zacisnął palce na wytartym trzonku. Szerokie ostrze wydawało się zaskakująco lekkie.

***

Wchodził po schodach. Starał się robić to po cichu, ale dźwięk jego kroków i tak niósł się po całej budowli. Pokonawszy ostatni stopień, przystanął na moment, nasłuchując. Przez chwilę odniósł wrażenie, że słyszy łagodny szmer, jakby echo czyjegoś szeptu. Już wiedział, co się zaraz stanie.

Kiedy na drodze stanął mu jakiś blady kształt, jego ciało poruszyło się samo. Palce zdusiły krzyk rodzący się w wiotkiej szyi, a prawe ramię wykonało ukośny ruch z góry do dołu.

Spojrzał z wysoka na postać, która upadła ze stłumionym hukiem na posadzkę. Jej pierś uniosła się jeszcze kilka razy, zanim znieruchomiała, wydając z siebie ostatnie ciche westchnienie. Chwycił brzeg rozciętej sukni, czując pod palcami ciepłą krew. Podniósłszy bezwładne ciało, wrzucił je do izby, a następnie przekroczył próg, stając w mdłym świetle, które wpadało przez otwarte sklepienie.

Patrzył przez szparę w ścianie na nieruchome oblicze siostry, a jednocześnie spoglądał na nią z wysoka, własną ręką trzymając zakrwawiony nóż. Wiedział, że śni, ale i tak czuł winę.

Kiedy w końcu udało mu się odwrócić wzrok, żałość i wstyd prędko zastąpił strach, choć widok wpatrzonych weń postaci bynajmniej go nie zaskoczył. Maniusz przełknął ślinę, dostrzegając, że choć zbielałą twarz kobiety wciąż znaczyło wiele zmarszczek, jej siwe włosy zaczęły już odzyskiwać kolor.

***

Dowiedziawszy się w ratuszu wszystkiego, co mógł na temat procesu Talusa, Maniusz zdołał nawet uzyskać zgodę na przeszukanie jego mieszkania. Dotarłszy na próg wskazanej mu kamienicy, przez kilka minut musiał dobijać się do drzwi, zanim otworzył mu niski, brodaty jegomość.

– Czego? – spytał, lustrując przybysza niechętnym spojrzeniem.

Maniusz pokazał mu opatrzone pieczęcią pismo. Przeczytanie kilku linijek tekstu zajęło mężczyźnie sporo czasu, a gdy skończył, popatrzył na niego z jeszcze większą wrogością.

– A, szlag by was… – mruknął, po czym dodał nieco głośniej – Dobra, wchodź.

Zamknąwszy drzwi na cztery różne zasuwy, brodacz zaczął prowadzić go po schodach, cały czas mamrocząc coś pod nosem.

– Myślałem, że więcej was już nie przylezie. Nie wystarczy wam, że mi wszystkich czynszowników wystraszyliście?

– Jak to? – Maniusz oparł się na poręczy, ale gdy ta zatrzeszczała niebezpiecznie, szybko cofnął rękę i przysunął się bliżej ściany. – Naprawdę wszyscy się wynieśli?

– Ano. Nikt nie chce mieszkać w „przeklętej kamienicy”. Boją się, że im też odbije, jak Talusowi. – Ostatnim słowom towarzyszyło pogardliwe prychnięcie. – Od paru dni przychodzą tylko jakieś wścibskie dzieciaki, przez co muszę drzwi ryglować, bo by jeszcze coś rozwaliły.

Wspiąwszy się na wieńczące kamienicę półpiętro, wkroczyli do małej izdebki, której niemal całą powierzchnię zajmowało łóżko i szeroka skrzynia. Pomieszczenie wypełniał zapach zgnilizny, a małe okienko wpuszczało tylko trochę światła, przesączającego się przez spowijającą miasto mgłę.

– Od tej całej awantury niczego tu nie ruszałem. Już myślałem, że dzisiaj będę mógł tu w końcu posprzątać, ale wtedy ty się napatoczyłeś.

– Ktoś jeszcze przeglądał to miejsce? – Maniusz klęknął na podłodze, zaglądając pod łóżko. Poza samotnym karaluchem nie znalazł tam jednak nic godnego uwagi.

– Mnóstwo ludzi. Głównie strażnicy. Raz był z nimi jakiś oficjel, a później przyszło jeszcze dwóch kapłanów. 

– Kapłanów?

– Ano. Takich z ufarbowanymi włosami.

Starając się nie okazywać, jakie wrażenie zrobiła na nim ta wiadomość, Maniusz pochylił się nad stojącą w kącie skrzynią. Warstwa kurzu przykrywająca wieko była znacznie cieńsza w jednym miejscu, zostawiając na drewnie obrys jakiegoś kanciastego przedmiotu. Mężczyzna nie musiał wyciągać niesionego w torbie noża, żeby mieć pewność, że jego kształt idealnie pokrywał się z tym śladem. Zresztą sama myśl o ponownym dotknięciu broni wywoływała w nim ciarki.

– Kiedy tu byli?

– Dzień przed egzekucją.

– Czego chcieli?

Brodacz westchnął.

– Tego, co wszyscy. Wiedzieć, czy Talus zachowywał się dziwacznie albo czy spotykał się z kimś podejrzanym.

– I co im powiedziałeś?

– To, co wszystkim. – Właściciel kamienicy był wyraźnie coraz bardziej zmęczony prowadzoną rozmową. – Mieszkał tu już od ponad roku, ale zazwyczaj wracał tylko na noc. Czasem spóźniał się z czynszem, ale zawsze w końcu płacił. Jedyny poważniejszy problem, jaki z nim miałem, to że ludzie mieszkający piętro niżej skarżyli się na hałasy.

– Hałasy? – Maniusz uchylił szerokie wieko, krzywiąc się, gdy nozdrza wypełniła mu woń zgnilizny. Źródłem zapachu był zzieleniały kawałek sera, poza którym w skrzyni znajdowało się tylko kilka drewnianych naczyń i znoszona tunika.

– Ano. Twierdzili, że po zmroku głośno gada i tłucze czymś o meble, ale jak raz zrobiłem mu nocne najście, to okazało się, że po prostu mówił przez sen i rzucał się w łóżku.

Brodacz pokręcił głową.

– Po tej całej awanturze ktoś rozpuścił plotkę, jakoby Talus miał tu po nocach odprawiać jakieś rytuały i z demonami gadać, ale to kompletne bzdury. Człowiek miał koszmary i tyle. To znaczy… to byłoby tyle, gdyby któregoś dnia nie postanowił zaciukać kogoś w świątyni. Ale oczywiście jak już rozeszły się takie pogłoski, to nikogo nie obchodziło, jak było naprawdę. – Mężczyzna westchnął ciężko, po czym dodał pod nosem – Gdyby każdy dom, w którym komuś odbiło był przeklęty, nigdzie nie dałoby się mieszkać! Słowo daję, odkąd w mieście pojawiła się ta cholerna Święta…

Maniusz zatrzasnął z głośnym hukiem skrzynię, na co właściciel kamienicy wzdrygnął się nerwowo.

– I na pewno z nikim się tu nie spotykał?  

– Nic o tym nie wiem.

Tłumiąc w sobie chęć, by odwrócić się i uderzyć rozmówcę w twarz, Maniusz przetrząsnął pościel Talusa, a następnie zaczął obmacywać ściany izby, co jakiś czas stukając dłonią o drewno. Dostrzegłszy w jednym miejscu podłużną szparę, wsunął w nią palce i szarpnął. Wciąż rozsierdzony, zrobił to nieco mocniej niż zamierzał, w wyniku czego podłużna deska złamała się na pół, odsłaniając ceglany mur.

– Hejże! Co ty wyczyniasz?! – wydarł się brodacz, odpychając go łokciem na bok. – Już nie dość mi szkody wyrządziliście, teraz chcecie mi jeszcze kamienicę rozwalić?!

Wywróciwszy się na łóżko, Maniusz znowu poczuł rosnący w piersi gniew, ale zmusił się, by odetchnąć głęboko i unieść dłonie w uspokajającym geście.

– Wybacz, chciałem tylko sprawdzić, czy nie ma tu jakichś skrytek…

– Nie ma! Tamci kapłani też już sprawdzali i nic nie znaleźli! – Rozeźlony właściciel wskazał palcem drzwi. – Skoro obejrzałeś już wszystko, to wynocha stąd!

Nie widząc sensu wdawania się w bójkę, Maniusz bez słowa opuścił budynek, odprowadzany nieprzychylnym spojrzeniem brodacza. Zaraz po wyjściu na nowo ogarnęła go jednak wściekłość. Rozejrzał się po spowitej mgłą ulicy, po czym wyrwał z bruku jakiś obluzowany kamień i cisnął nim w okno na piętrze. Dźwięk tłukącej się szyby nie ostudził gniewu mężczyzny, wzmagając jedynie targającą nim frustrację. Oddalając się spiesznym krokiem od kamienicy, wciąż nie miał najmniejszego pojęcia, jaki powinien być jego następny ruch.

Dopiero po jakimś czasie uświadomił sobie, że nogi same prowadzą go w stronę świątyni. Po dotarciu na miejsce szybko uświadomił sobie jednak, że tym razem na próżno szuka tam pociechy. Przy postumencie w zachodniej części budowli napotkał Giliana, który przyglądał się Świętej z przygnębioną miną. Kolejne zmarszczki pojawiły się na obliczu kobiety, która na domiar złego wydawała się być także lekko wychudzona. Maniusz zbladł, dostrzegłszy w jej włosach siwy kosmyk.

Przez dłuższą chwilę obaj stali w milczeniu koło siebie, pogrążeni w ponurych myślach.

– Stan Bogwida dalej się pogarsza – oznajmił nagle akolita. – Staruszek nie ma już nawet siły mówić. Trudno ocenić, czy w ogóle jest jeszcze przytomny.

Spojrzał na sąsiada i od razu się skrzywił.

– Prawdę powiedziawszy, ty sam nie wyglądasz dużo lepiej. Powinieneś się przespać.

Maniusz westchnął.

– Wątpię, by to w czymkolwiek pomogło. Odkąd wróciły moje koszmary, po każdej nocy czuję się tylko jeszcze bardziej zmęczony.

– Możesz położyć się tutaj. – Młodzieniec skinął głową w stronę ustawionych pod ścianą prycz. – Dam głowę, że to pomoże. A gdybyś rzucał się we śnie, zawsze mogę cię obudzić.

Mężczyzna spojrzał z wahaniem na puste posłania.

– Nie wiem, czy to pora na odpoczynek. Wyraźnie kończy nam się czas…

– Masz w takim razie pomysł, co powinniśmy zrobić dalej? – Kiedy Maniusz nie odpowiedział, Drzemiący skrzyżował ręce na piersi i z powrotem skierował wzrok na Świętą. – No właśnie. Nie pozostaje nam w takim razie nic innego, jak liczyć na jakąś wskazówkę od Śpiącej.

***

Odgłos kroków niósł się echem po całej świątyni, skąpanej w nikłym blasku gwiazd, które świeciły nad otwartym sklepieniem. Przeszedłszy pod kotarą, mężczyzna przystanął na moment, nasłuchując. Wnet dotarł doń łagodny szmer – dźwięk spokojnego oddechu Świętej. Dobywszy noża, ruszył w stronę okrytego suknem postumentu.

Maniusz patrzył na mężczyznę od tyłu, przez co nie widział jego twarzy, a jedynie brunatną czuprynę i dzierżone w prawym ręku ostrze. Chciał go zatrzymać. Chciał zawołać po pomoc. Nie zrobił tego. Za bardzo się bał.

Przepełniony pogardą do samego siebie, bezczynnie obserwował, jak mężczyzna zbliża się do Śpiącej, wznosząc ramię do ciosu. Wtem przed oczyma stanęła mu postać Lawinii. Czując napływające do oczu łzy, przełamał swój strach i rzucił się do przodu. Wtedy sen się zmienił.

Spoglądał z wysoka na kobietę, której pierś unosiła się i opadała w rytm słabego oddechu. Przetykane siwizną włosy okalały jej pomarszczoną twarz, w której już ledwo potrafił rozpoznać szlachetne oblicze Świętej. 

W prawej ręce trzymał nóż. Szerokie ostrze wydawało się zaskakująco lekkie.

Jego ciało poruszyło się samo. Uniósł ramię, szykując się do zadania ciosu, niezdolny narzucić własnej woli zbuntowanym członkom. Zanim zdążył jednak zatopić broń w sercu Śpiącej, ta rozchyliła nagle powieki, przeszywając go straszliwym spojrzeniem bladych oczu.

***

Obudził się zlany potem. Przez długi czas nie był w stanie się poruszyć i tylko dyszał ciężko, trzymając się kurczowo brzegów pryczy. W końcu uniósł głowę, rozglądając się ostrożnie po sali. Ku swemu zaskoczeniu odkrył, że jest niemal zupełnie pusta. Gilian i inni Drzemiący gdzieś zniknęli, zostawiając go samego w towarzystwie Świętej.

Kiedy tylko wzrok Maniusza spoczął na kobiecie, mężczyzna uświadomił sobie, co musi zrobić. Wciąż nie pojmował jeszcze wszystkiego, co się działo, ale zyskał pewność, że istnieje tylko jeden sposób na uwolnienie się od koszmarów. Pośród panującego w jego umyśle zamętu tylko to miało teraz znaczenie.

Dźwignął się ospale na nogi, z trudem utrzymujące ciężar całego ciała. Każdy ruch, każda myśl była ciężką walką z obezwładniającą sennością. Sięgnął do leżącej koło pryczy torby, drżącymi rękami wyciągając z niej nóż, po czym ruszył chwiejnym krokiem w stronę postumentu.

Dotarłszy do podwyższenia, spojrzał z góry na Świętą, dopiero teraz w pełni dostrzegając jej podobieństwo do kobiety ze snu. Na pomarszczonym obliczu wciąż malował się niezmącony spokój, lecz gdy mężczyzna uniósł ramię, przez chwilę odniósł wrażenie, że jej powieka lekko drgnęła. Na samą myśl o tym, że Śpiąca mogłaby otworzyć oczy, ogarnęła go trwoga i odruchowo postąpił w tył.

Ta chwila zawahania wystarczyła. Czyjeś ręce pochwyciły Maniusza od tyłu i został brutalnie powalony na ziemię. Czar prysł i śmiertelne znużenie przestało obciążać jego członki, ale było już za późno. Otoczony przez grupkę kapłanów i Drzemiących, którzy prędko wytrącili mu broń, szarpał się bezskutecznie, gdy wywlekali go siłą ze świątyni.

***

Miało się wrażenie, że całe miasto zebrało się na placu, ciasno wypełniając przestrzeń pomiędzy ratuszem a rzędem kamienic. Przed budowlą wznosiło się podwyższenie, z którego wystawał pojedynczy, gruby pal. Wokół rozbrzmiewała wrzawa podnieconych głosów, która przybrała na sile, kiedy rozległo się skrzypienie otwieranych wrót. Z wnętrza ratusza wyłoniło się dwóch strażników, prowadzących między sobą skutego mężczyznę. Grad wyzwisk posypał się nań z tłumu, nie milknąc nawet w trakcie odczytywania wyroku.

– W imieniu…

– Ty kanalio!

– Dobrze ci tak!

– …skazuję obecnego tu…

– Zdychaj, gnoju!

– Niech cię Ciemność pochłonie!

– …przez spalenie.

Herold zwinął odczytywany zwój, po czym zstąpił z podwyższenia. Odziany w szkarłat kat podszedł do podestu, przykładając do jego rogów trzymaną w ręku żagiew, a następnie cisnął ją pod stopy Maniusza. Unieruchomiony grubymi sznurami, skazaniec mógł jedynie obrzucić wściekłym spojrzeniem złorzeczące mu tłumy.

– Głupcy! To nie mnie powinniście zabić!

Jego wzrok spoczął na stojącym pod pręgierzem Gilianie, pozwalając akolicie dostrzec czające się w oczach mężczyzny szaleństwo.

– Jesteście przeklęci! Wy i ta wasza Święta!

Ogień zaczął piąć się po nogach skazańca, który jęknął żałośnie, szamocąc się w więzach, czemu w milczeniu przyglądała się grupka Drzemiących.

W tym samym czasie w innej części miasta nastąpił cud. W miarę jak płomienie pochłaniały ciało Maniusza, zmarszczki na obliczu spoczywającej w świątyni Śpiącej wygładzały się, a jej siwe włosy odzyskiwały złotą barwę. Nie minęło dużo czasu, aż stała się z powrotem równie młoda i piękna, jak w dniu swego przybycia do miasta.

Krótko później w swym przykrytym kocami łożu ocknął się gwałtownie Bogwid. Starzec jeszcze przez długą chwilę drżał na wspomnienie przeżytych właśnie koszmarów, jednak kiedy tylko zdał sobie sprawę z ustąpienia dręczącej go choroby, odetchnął z ulgą. Jego współbracia zdążyli spełnić swe zadanie.

Sen, w którym się na powrót pogrążył, wolny był już od bólu i strachu. Nagroda za dobrze wykonaną służbę.

***

Nagle sen Gawina się zmienił. Zrobiło się ciemno, tak że nie widział już nic. Pod stopami wciąż czuł twarde podłoże, ale otaczała go pustka. To było coś nowego.

Dopiero po chwili przez mrok przebił się jakiś nikły blask. Spróbował dojrzeć jego źródło, ale niezależnie od tego, jak się obracał, zawsze wydawał się mieć je za plecami. Wtem zamarł w bezruchu, gdyż światło zaczęło odsłaniać kryjące się dotąd w ciemnościach sylwetki.

Jako pierwszą zobaczył kobietę. Jej siwe włosy zwisały w niechlujnych kołtunach, okalających bladą i pomarszczoną twarz. Oczy też miała blade, jakby zakryte bielmem, ale Gawin wiedział, że nie jest ślepa i że patrzy prosto na niego.

Dopiero po jakimś czasie zwrócił uwagę na pozostałe postaci. Dziesięciu mężczyzn stało w równym rzędzie za krzesłem i również wbijało weń swój wzrok, lecz ich spojrzenia nie miały w sobie tej mocy, która czyniła staruszkę tak niepokojącą. Mdła poświata była wystarczająco silna, by odsłonić twarze każdego z nich i choć nie rozpoznał żadnego, to wkrótce zauważył, że w sumie postaci jest tak naprawdę dwanaście.

Za plecami mężczyzny o brunatnej czuprynie, ostatniego po prawej, kryła się jeszcze jedna sylwetka, której rysów już nie potrafił dostrzec. Wzbudziło to jego niepokój, bo czuł, że bardzo ważne jest, aby z nich wszystkich to właśnie jej się przyjrzał. Już miał zrobić krok do przodu, gdy przypomniał sobie o staruszce. To go powstrzymało. Nie chciał jej sprowokować. Nie chciał, by się poruszyła. Nie chciał, by się odezwała. Bardzo, bardzo się bał. 

Koniec

Komentarze

Początek opowieści zaintrygował, ale cóż z tego, kiedy jej dalszy ciąg okazał się dość monotonny, by nie rzec – nudny. No bo co się tu dzieje poza tym, że Śpiąca śpi, Drzemiący strzegą Śpiącej (nie zawsze skutecznie, jak się okazuje), a Maniusza dręczą senne koszmary i choć ustępują po błogosławieństwie, z czasem wracają.

Nie pojmuję co tam się wydarzyło, nie wiem, kto zabił Lawinię i dlaczego. Nie wiem jaki jest związek rzeczonego morderstwa z późniejszymi wypadkami, w których uczestniczy Maniusz. Nie wiem też, co znaczą sny Maniusza, choć dostrzegam ich powiązanie z wypadkami dziejącymi się na jawie.

Mam wrażenie, że gdyby opowiadanie było krótsze, a cała rzecz wyłożona czytelniej, pojawiłaby się także satysfakcja z lektury.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

skrę­ci­li w lewo, do izby oświe­tlo­nej małym okien­kiem. ―> Masło maślane – okienko jest małe z definicji.

Okna nie są źródłem światła, więc nie mogą niczego oświetlać. W izbie mogło być jasno dzięki światłu wpadającemu przez okienko.

 

Przy­warł po­licz­kiem do wą­skiej szcze­li­ny… ―> Masło maślane – szczelina jest wąska z definicji.

 

widać było opro­mie­nio­ną bla­dym świa­tłem pod­ło­gę. ―> Nie wydaje mi się, aby blade światło mogło opromieniać.

Proponuję: …widać było rozjaśnioną bla­dym świa­tłem pod­ło­gę.

 

Za­ci­snął ner­wo­wo usta, śle­dząc wzro­kiem piętę sio­stry zni­ka­ją­cą za pro­giem. ―> Skoro zdanie wcześnie napisałeś: Deska bez­gło­śnie wsko­czy­ła na swoje miej­sce, od­ci­na­jąc kry­jów­kę od resz­ty świa­ta. – to jak chłopiec mógł widzieć piętę sio­stry zni­ka­ją­cą za pro­giem?

 

jakby w po­ko­ju obok ktoś upu­ścił po­dusz­kę. Wstrzy­mu­jąc od­dech, przez mo­ment miał wra­że­nie, że sły­szy jakby ciche… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

mdłe świa­tło ob­na­ża­ło szra­mę bie­gną­cą od ra­mie­nia po kibić. Ro­ze­rwa­na ko­szu­la po­wo­li prze­sią­ka­ła krwią, która wkrót­ce za­czę­ła roz­le­wać się po pod­ło­dze. ―> Szrama to ślad po zagojeniu się rany.

Winno być: …mdłe świa­tło ob­na­ża­ło ranę bie­gną­cą od ra­mie­nia po kibić.

 

Mimo chło­du mało kto był w sta­nie usie­dzieć w domu, wszy­scy wy­lę­ga­li na ze­wnątrz… ―> A można wiedzieć, co wylęgali?

Pewnie miało być: …wszy­scy wy­le­ga­li na ze­wnątrz

 

dźwięk jego kro­ków i tak niósł się po całym bu­dyn­ku. ―> …dźwięk jego kro­ków i tak niósł się w całym bu­dyn­ku.

 

ski­nął mu głową, jakby byli do­bry­mi zna­jo­my­mi. To wy­rwa­ło Ma­niu­sza z ma­ra­zmu. Od­po­wie­dział tym samym ge­stem… ―> Gesty wykonuje się rękami, nie głową.

 

Spo­czy­wa­ła na po­kry­tych czer­wo­nym suk­nem ma­rach […] Zło­żo­ne na po­doł­ku dło­nie trzy­ma­ły błę­kit­ną różę… ―> Zakładam, że spoczywając na marach, leżała, więc nie mogła mieć dłoni złożonych na podołku.

Za SJP PWN: podołek daw. «wgłębienie tworzące się z przodu w spódnicy, w sukni lub w fartuchu przy uniesieniu ich brzegów lub przy siadaniu»

 

Uniósł swą po­marsz­czo­ną dłoń i po­ło­żył mu ją na ra­mie­niu. ―> Zbędny zaimek – czy unosiłby cudza dłoń?

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

sły­szy spo­koj­ny od­dech ko­bie­ty. Z ja­kie­goś po­wo­du dźwięk ten dzia­łał nań uspo­ka­ja­ją­co… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: Z ja­kie­goś po­wo­du dźwięk ten dzia­łał nań kojąco

 

W jego umy­śle sa­mo­ist­nie po­ja­wi­ło się wspo­mnie­nie, z któ­re­go ist­nie­nia nie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: W jego umy­śle nagle po­ja­wi­ło się wspo­mnie­nie, z któ­re­go ist­nie­nia nie

 

nie zdo­łał zro­bić nawet dwóch kro­ków, nim ktoś chwy­cił go za ramię. ―> …nie zdo­łał zro­bić nawet dwóch kro­ków, gdy ktoś chwy­cił go za ramię. Lub: …nim zdo­łał zro­bić dwa kroki, ktoś chwy­cił go za ramię.

 

Uniósł czoło i jeszcze bardziej zbliżył się do Maniusza, łapiąc go kurczowo za ramię. – Jeśli spotkasz Bogwida, przekaż mu, że muszę z nim pomówić. To ważne. ―> Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Winno być:

Uniósł czoło i jeszcze bardziej zbliżył się do Maniusza, łapiąc go kurczowo za ramię.

– Jeśli spotkasz Bogwida, przekaż mu, że muszę z nim pomówić. To ważne.

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

z któ­rych jeden od razu wy­ce­lo­wał w niego pałką. ―> …z któ­rych jeden od razu wy­ce­lo­wał w niego pałkę.

 

Oczy troj­ga męż­czyzn spo­czę­ły na star­cu… ―> Piszesz o mężczyznach, więc: Oczy trzech męż­czyzn spo­czę­ły na star­cu

O trojgu osobach mówimy wtedy, gdy jest to grupka składająca się z kobiety i dwóch mężczyzn, lub dwóch kobiet i jednego mężczyzny.

 

– … ska­zu­ję obec­ne­go tu… ―> Zbędna spacja po wielokropku.

 

– … przez spa­le­nie. ―> Jak wyżej.

 

sta­nę­ła nad cia­łem, dzier­żąc w dłoni sze­ro­ki nóż. ―> Masło maślane – dzierżyć to trzymać coś w ręce/ dłoni.

Wystarczy: …stanęła nad ciałem, dzierżąc szeroki nóż

 

Kiedy Ma­niusz prze­kro­czył drzwi izby… ―> Obawiam się, że drzwi przekroczyć nie można.

Proponuję: Kiedy Ma­niusz prze­kro­czył próg izby

 

prawe ramię wy­ko­na­ło uko­śny ruch z góry do dołu.

Spoj­rzał z góry na po­stać… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Boją się, że im też od­bi­je, jak Ta­lu­so­wi. ―> Ten zwrot, jako zbyt współczesny, nie powinien znaleźć się w tym tekście.

 

wkro­czy­li do drob­nej iz­deb­ki… ―> …wkro­czy­li do małej/ niewielkiej iz­deb­ki

 

gdyby któ­re­goś dnia mu nie od­bi­ło… ―> Ten zwrot nie ma tu racji bytu.

 

– Gdyby każdy dom, w któ­rym komuś od­bi­ło był prze­klę­ty… ―> Jak wyżej.

 

Nie po­zo­sta­je nam w takim razie nic in­ne­go, niż li­czyć… ―> Nie po­zo­sta­je nam w takim razie nic in­ne­go, jak li­czyć

 

– … ska­zu­ję obec­ne­go tu… ―> Zbędna spacja po wielokropku.

 

– … przez spa­le­nie. ―> Jak wyżej.

 

Nagle sen Ga­wi­na się zmie­nił. ―> Kim jest Gawin???

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję bardzo za uwagi. 

Poprawiłem już te wszystkie drobniejsze błędy i niedociągnięcia (powtórzenia nie były celowe), a w przyszłości zastanowię się jeszcze, jak można by nieco skrócić i uprościć tekst, aby całość była bardziej czytelna. 

(Postać Gawina i cały ostatni fragment miał w moim zamierzeniu zapowiadać, że Talus i Maniusz nie będą ostatnimi ofiarami Śpiącej i że podobny los spotka kolejne osoby.)

Podobało mi się. Serio. Były takie momenty, które nieco za bardzo spowalniały tempo akcji i nadmiernie się ciągnęły, jednak pomysł to nadrabiał. Uważam, że udało Ci się wykreować całkiem fajny kawałek świata, a także postaci z krwi i kości. Sama religia, delikatnie nawiązująca chyba do Królewny Śnieżki, a może Śpiącej Królewny, też bardzo mi się podoba. Nazwanie strażników Śpiącej Drzemiącymi – cudo. Popracowałabym trochę nad dynamiką, ale tak poza tym dobrze Ci to wyszło.

Z kwestii rad nie tyle odnośnie samego tekstu, co może portalu jako takiego – czytaj i komentuj teksty innych użytkowników, to z pewnością przyciągnie nieco więcej zainteresowania do Twoich opowiadań. :D Tutaj mocno działa wzajemność i szybciej sięga się do tekstów osób znanych, choćby z komentarzy czy udzielania się na Hyde Parku. :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Selmirze, dziękuję za wyjaśnienie i cieszę się, że uznałeś uwagi na przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Verus, dziękuję Ci bardzo za komentarz.

Niezwykle cieszy mnie, że opowiadanie się podobało (i że wspomniałaś o tych kilku konkretnych elementach, bo na “efektowności” części z nich szczególnie mi zależało, także miło mi słyszeć, że “zadziałały”). 

Wciąż myślę nad dalszym skróceniem i zdynamizowaniem opowiadania, bo zdaję sobie sprawę, że przy tak obszernym tekście wszelkie spowolnienia akcji i rozwleczone sceny mogą szczególnie mocno szkodzić całości. 

Dziękuję także za końcową uwagę, na pewno wezmę ją sobie do serca :) 

Dotąd od większej aktywności na portalu powstrzymywał mnie głównie brak czasu, ale chyba rzeczywiście pora nieco to zmienić. 

Dynamizm rzecz trudna – mnie też trudno się jej nauczyć, więc całkowicie rozumiem problem. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

W pierwszej części opowiadania nie odpowiadało mi nadużycie słowa "izba", które nie przeszkadzałoby mi, gdyby miało jakichś sekundantów. Przyznam szczerze – nie doczytałem, głównie przez poczucie chaosu. Jednak podobał mi się horrorowy styl początku i napięcie w pierwszych scenach. Może zraziło mnie, że opowiadanie poszło w inną stronę niż oczekiwałem?

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Dziękuję za komentarz. Dokonałem kilku poprawek w tekście, między innymi postarałem się wymieszać te nieszczęsne “izby” z “pokojem” (sam nie zwróciłem dotąd uwagi, jak bardzo nadużywałem tego słowa w pierwszych fragmentach). 

Cieszy mnie, że przynajmniej początek wywarł pozytywne (i zgodne z moim zamiarem) wrażenie. Tekst rzeczywiście jest dość chaotyczny i choć wiąże się to z moją koncepcją na przedstawienie tej historii, to rozumiem, że nie każdemu odpowiada taka lektura. 

Cześć Selmir!

Przeczytałem opko i całkiem mi się spodobało. Zwłaszcza początek. Duży punkt z Śpiącą Świętą, ciekawy motyw, nie znałem jeszcze takiego i zdecydowanie mi się podobał. Trochę zabrakło mi opisu świata, ale sama podróż w głąb odczuć bohatera mi to zrekompensowała. Pokazujesz cały cykl, jaki “przechodzą” wybrańcy, zanim spłoną na stosie. Najpierw cos dostają by potem oddać dużo więcej. Smutne, tajemnicze i fantastyczne.

Pod koniec trochę natarczywe są te sny, ale z drugiej strony dobrze oddaje to stan bohatera, którego koszmary wróciły. Jak na tak długie opowiadanie zabrakło mi trochę więcej detali, można by to jakoś wpleść. Cos o bogini, świątyni, mieście, cokolwiek, co bardzie pozwoliło by “zakotwiczyć” się w pokazanym świecie. Brakowało też czasem trochę akcji, ale w sumie nie o tym jest to opowiadanie.

Podsumowując: długie, ale się podobało.

Pozdrawiam i polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć krar85!

Dziękuję bardzo za lekturę i komentarz. Cieszy mnie, że opowiadanie się podobało.

Przyznam, że początkowo zamierzałem nawet zawrzeć w tekście trochę więcej szczegółów dotyczących świata, w którym rozgrywa się akcja, ale opowiadanie i bez tego zrobiło się dość długie, więc ostatecznie zrezygnowałem z większości tych elementów. 

Początek obiecuje więcej, niż daje zakończenie, ale nie jest źle. Spodobał mi się pomysł na samą Śniącą. Ciekawa religia. I ta jej przewrotność też jest niezła. W sumie sen to wielki i słabo zbadany kawał życia.

Babska logika rządzi!

Opowiadanie od samego początku mnie zaintrygowało. Jest dobrze napisane, wciąga. W pewnym momencie trochę znużyła mnie powtarzalność. Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam zakończenie, ale na pewno będę nad tym myśleć. A jeśli opowiadanie zostawia po sobie ślad i nie pozwala się łatwo zapomnieć, to znaczy, że jest dobre :)

 

Pozdrawiam serdecznie!

Cieszy mnie niezmiernie, że opowiadanie zapadło w pamięć :)

Nowa Fantastyka