- Opowiadanie: Abbadon - Notatka Znaleziona w Tunelu

Notatka Znaleziona w Tunelu

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Notatka Znaleziona w Tunelu

 

Nie zo­sta­ło mi wiele czasu, ale mam na­dzie­ję, że zdążę jesz­cze za­pi­sać tu wszyst­ko, co do­pro­wa­dzi­ło mnie do tego miej­sca. Być może wkrót­ce bę­dzie to je­dy­ny ślad, jaki po mnie po­zo­sta­nie.

Wszystko zaczęło się jakiś miesiąc temu, podczas zabawy, którą wyprawiłem z moimi znajomymi. Nie róż­ni­ła się bar­dzo od zwykłej stu­denc­kiej im­pre­zy – po po­ko­ju krą­żył skręt, prze­no­śny gło­śnik dud­nił mu­zy­ką, a każdy z nas trzy­mał w dło­niach po bu­tel­ce z piwem. Tylko że za­miast roz­ło­żyć się w po­ko­ju czy zwie­dzać lo­kal­ne puby, my ba­wi­li­śmy się w tu­ne­lu. A do­kład­niej w salce pod moim po­ko­jem, dobre dwa metry pod zie­mią, będącej przed­sio­nkiem gę­stej, roz­ło­ży­stej sieci ko­ry­ta­rzy, które przy­pad­kiem od­kry­li­śmy sześć miesięcy temu.

Ktoś inny pew­nie za­wia­do­mił­by o tym po­li­cję albo na­uczy­cie­li, ale nie my. My by­li­śmy w wy­jąt­ko­wej sy­tu­acji – nasza uczel­nia, South Ca­ro­li­na Uni­ver­si­ty, jest bar­dzo pre­sti­żo­wym i nie­zwy­kle ry­go­ry­stycz­nym miejscem, z tradycją sięgającą jeszcze czasów rewolucji amerykańskiej. Je­że­li ktoś chce się tu uczyć, musi się przy­go­to­wać na przy­naj­mniej trzy lata bez al­ko­ho­lu, ty­to­niu, e-pa­pie­ro­sów, gło­śnej mu­zy­ki, ma­ri­hu­any i wła­ści­wie cze­go­kol­wiek, co spra­wia lu­dziom przy­jem­ność. Po­ko­je są re­gu­lar­nie spraw­dza­ne, bary i puby mie­wa­ją lo­so­we na­lo­ty dy­rek­cji, a miasteczko akademickie wolno nam opuszczać tylko w weekendy. Je­dy­nym okre­sem wol­no­ści są wa­ka­cje i świę­ta, ale i wtedy trze­ba uwa­żać – zdję­cie z bu­tel­ką wódki może ozna­czać za­wie­sze­nie, fil­mik na którym pa­lisz ma­ri­hu­anę po­wta­rza­nie roku. Ci, któ­rzy są na tyle głupi, by w swoich relacjach po pijaku krytykować wy­kła­dow­ców, nie­dłu­go potem koń­czą stu­dia.

Wła­śnie dla­te­go gdy razem z moją współlokatorką od­kry­li­śmy te tu­ne­le, po­ja­wi­ła się w nas pewna po­ku­sa. Oto było przed nami miej­sce, gdzie mo­gli­śmy w spo­ko­ju zbie­rać się i bez żad­ne­go ry­zy­ka pić, palić, słu­chać po­rząd­nej mu­zy­ki i robić co­kol­wiek nam się po­do­ba­ło. Trze­ba było tylko prze­szmu­glo­wać tu od­po­wied­ni zapas piwa, a na to znaliśmy już wiele sposobów. Mieliśmy stracić taką okazję?

Na po­cząt­ku mieliśmy zabawić się tu tylko raz i zaraz wszystko wyznać. Sześć miesięcy później, o tunelach nadal wiedzieli tylko nasi znajomi. Stały się naszym własnym, se­kret­nym klubem. Mó­wi­li­śmy na sie­bie „Tu­ne­low­cy”.

Tam­tej nocy, wi­ta­li­śmy w na­szych sze­re­gach no­we­go człon­ka. Przy­ję­cie do klubu Mi­gu­ela, dwu­dzie­sto­trzy­let­nie­go stu­den­ta li­te­ra­tu­ry an­giel­skiej, było pierw­szym eta­pem ciągu wy­da­rzeń, który wkrót­ce miał zmu­sić mnie do na­pi­sa­nia tego tek­stu.

Obyło się bez nie­spo­dzia­nek. Jak wielu świeżaków, najpierw mocno się zdziwił, potem nieco opierał, a ostatecznie postanowił dać szansę nowemu klubowi. Godzinę później znacznie zmienił podejście. Trudno się dziwić. Po raz pierw­szy od ponad roku mógł na­resz­cie nor­mal­nie wypić, za­pa­lić i zrelaksować się, nie mar­twiąc się o wy­da­le­nie ze stu­diów. Coś ta­kie­go nie­mal każ­de­go skłoniłoby do prze­my­śle­ń. Gdy póź­niej spy­ta­łem go, czy nadal chce nas wydać, tylko się ro­ze­śmiał.

– Żar­tu­jesz Jacob?! – prze­krzy­ki­wał się przez mu­zy­kę – Miał­bym stra­cić trawę, piwo i nor­mal­ne im­pre­zy? My­ślisz, że mi odbiło?!

W od­po­wie­dzi uśmiech­ną­łem się tylko i po­da­łem mu skrę­ta, przy oka­zji sam wy­pusz­cza­jąc po­kaź­ny kłąb dymu.

Tak wła­śnie wy­glą­da­ło to z więk­szo­ścią z tych, któ­rzy od­wie­dza­li nasze tu­ne­le. Za­czy­na­li od szoku i nie­do­wie­rza­nia, potem po­sta­na­wia­li dać klu­bo­wi szan­sę, by pod ko­niec nocy stać się już za­żar­ty­mi obroń­ca­mi na­szej ta­jem­ni­cy.

Z więk­szo­ścią. Bo był od tej za­sa­dy wy­ją­tek.

Nawet gdy roz­ma­wia­łem, cały czas ob­ser­wo­wa­łem ją kątem oka. Siedziała rozwalona na krześle i piła już chyba dziesiąte piwo, zażarcie starając się nachlać do nieprzytomności. Biło z niej to ponure otępienie, jakie towarzyszy każdemu, kto próbuje utopić smutki w alkoholu.

To była Linda. Moja współ­lo­ka­tor­ka i jedna z tych am­bit­nych stu­den­tek, ma­rzą­cych o sta­niu się od­kryw­czy­nią wiel­kie­go for­ma­tu. Nieraz roz­ma­wia­łem z nią o pla­nach na po stu­diach, a ona za­wsze od­po­wia­da­ła z oczyma błyszczącymi z podniecenia. Mó­wi­ła o za­mia­rze zostania no­blist­ką, ma­rze­niach o mię­dzy­na­ro­do­wej sła­wie, przy­szło­ści jej kie­run­ku i wszyst­kich obie­cu­ją­cych ba­da­niach, do jakich za­bie­rze się, gdy tylko skoń­czy stu­dia. Niestety, choć harowała na to jak wół, na razie wszyst­kie jej od­kry­cia i osią­gnię­cia szły na konto jej pro­mo­to­rów. Mogłaby znaleźć lekarstwo na raka, a dostałaby jedynie doświadczenie i kilka pochwał na piśmie. To była ko­lej­na rzecz, z którą studenci na­sze­go uni­wer­sy­te­tu mu­sie­li się po­go­dzić.

Dlatego gdy znaleźliśmy tunele, bałem się, że natychmiast pobiegnie do władz uczelnianych i wszystko wyśpiewa. Za wiele już poświęciła, by stracić to wszystko w imię i tak zakazanych imprez.

I początkowo, taki właśnie miała zamiar. Wtedy jednak przypomniałem jej o prestiżowej nagrodzie, którą jej wykładowca zdobył kilka dni wcześniej za opublikowanie jej pracy. Wspomnienie tego rozgoryczenia wystarczyło, by zgodziła się raz tam napić, by zrobić nieco na złość dyrekcji. Miała zamiar iść następnego dnia, ale tym razem powstrzymał ją kac. Potem musiała iść po badania do kolejnej pracy i tak oto ciągnęło się to już przez dobre pół roku. Linda nieraz mówiła, że trzeba z tym skończyć i obiecywała wkrótce zgłosić wszystko na uczelnię (czasem nawet odgrażała się tym w kłótniach), ale nigdy tego nie zrobiła. Powstrzymywała ją przed tym mieszanka zawiści do uczelni i lojalności do nas. Wiedziała, że wszystkie jej ambicje mogły wziąć przez to w łeb, ale wiedziała też, że po tak długim czasie, uczelnia mogła nie być zbyt wyrozumiała. Dlatego nasz sekret każdego dnia balansował na cienkiej linie jej humorów.

Im­pre­za po­wi­tal­na Mi­gu­ela trwa­ła całą noc, aż wresz­cie za­czę­ła do­ga­sać. Lu­dzie ro­bi­li się senni, piwo i te­ma­ty do roz­mów się kończyły. Prze­no­śny gło­śni­czek wy­ła­do­wał się kilka go­dzin temu, a ni­ko­mu i tak nie chcia­ło się już słu­chać mu­zy­ki.

W tej ty­po­wej, po­im­pre­zo­wej nu­dzie, lu­dziom przy­cho­dzą do głowy naj­głup­sze po­my­sły. Właśnie na taki wpadł wtedy Mi­gu­el. I jak wkrót­ce miało się oka­zać, gorzej wybrać nie mógł.

– Hej, Jacob?

– Eeee…? – jęk­ną­łem, wy­bu­dza­jąc się z pi­jac­kie­go pół­snu. – O co cho­dzi?…

– Chodź­my zwie­dzić tu­ne­le.

Mój ob­cią­żo­ny al­ko­ho­lem mózg po­trze­bo­wał chwi­li, by prze­two­rzyć to co po­wie­dział. Za to gdy już mu się to udało, na­tych­miast jakby tro­chę wy­trzeź­wia­łem. Mie­wa­li­śmy już różne głu­pie po­my­sły, ale na to jesz­cze jakoś nikt nie wpadł.

– C-co?…

– Chodź­my zwie­dzić tu­ne­le – po­wtó­rzył Mi­gu­el. – By­li­ście tam już kie­dyś?

– Co? Nie… Czemu…

– A czemu nie? To chyba lep­sze niż tu zgo­no­wać, prawda?

Naj­pierw pomy­śla­łem, że on żar­tu­je, ale Miguel wstał i za­czął za­chę­cać wszyst­kich, by do­łą­czy­li do jego planu.

– W po­rząd­ku lu­dzie, podnosić się! – za­wo­łał do resz­ty le­żą­cych na pod­ło­dze zwłok. – Idzie­my zwie­dzać tu­ne­le!

Ku mo­je­mu za­sko­cze­niu, re­ak­cja była cał­kiem szyb­ka. Kilku stu­den­tów wy­da­ło ra­do­sne okrzy­ki, ten czy tam­ten wzniósł toast i po chwi­li na no­gach było już kilku naj­bar­dziej trzeź­wych. Za­czę­li oni po­ma­gać tym, któ­rzy potrzebowali nieco wsparcia i niedługo byliśmy gotowi do drogi. Nawet Linda się przy­łą­czy­ła, zapewne nie chcąc zostawać sama z myślami.

Ru­szy­li­śmy więc przed sie­bie. Nie­któ­rzy tań­czy­li, inni się śmia­li, ci co bar­dziej trzeź­wi pil­no­wa­li, by kompletnie pi­ja­ni nie odłą­czy­li się od grupy. Mie­li­śmy iść pro­sto i tylko pro­sto, ale dla bandy ledwo trzy­ma­ją­cych się na no­gach stu­den­tów nie było to wcale takie łatwe.

Od dawna wie­dzie­li­śmy, że tu­ne­le są ogrom­ne, ale nigdy nie by­li­śmy do końca pewni, jak bar­dzo. Mój zna­jo­my z hi­sto­rii twier­dził, że powstały one kilka dekad po założeniu samej uczelni i rozciągały się przez lata, aż w końcu jakiś student, służący bądź łowca niewolników przyłączył do nich także ten gmach. Jeśli to była praw­da, mogły cią­gnąć się nawet pod całą Ame­ry­ką.

Bar­dzo chcia­łem spraw­dzić tę hi­po­te­zę i dla­te­go na początku na­rzu­ci­łem gru­pie szyb­kie tempo. Potem jed­nak mi­nę­ło pięć, a na­stęp­nie dzie­sięć minut i duch przy­go­dy za­czął się ulat­niać. Tu­ne­le nie dość, że się nie koń­czy­ły, to jesz­cze bez prze­rwy roz­ga­łę­zia­ły się dalej i dalej, two­rząc całe mi­ria­dy przejść, w których nieraz trudno było określić, co właściwie można uznać za „pro­sto".

Ra­do­sny na­strój kom­plet­nie pry­snął. Mimo otę­pie­nia nar­ko­ty­ka­mi i piwem, po­wo­li za­czę­ło do­cho­dzić do nas, jak wygląda nasza sy­tu­acja. Nie tylko nie wie­dzie­li­śmy gdzie by­li­śmy, ale wkrót­ce mogło też się oka­zać, że nie wiemy, jak stam­tąd wró­cić. W końcu jedna z dziew­czyn po­wie­dzia­ła na głos to, o czym wszy­scy my­śle­li:

– Dobra, wy­star­czy, za­wra­ca­my! Zaraz się zgu­bi­my, a w tych ka­ta­kum­bach na pewno nie ma za­się­gu!

O dziwo, to stwier­dze­nie spo­tka­ło się z wes­tchnie­niami ulgi. Naj­wy­raź­niej nikt nie chciał być tym, który wy­co­fa się pierw­szy, ale wszy­scy czuli, że sy­tu­acja wy­my­ka się spod kon­tro­li.

– Świę­ta racja – po­wie­dzia­łem, po czym kla­sną­łem w dło­nie, by zwró­cić na sie­bie uwagę – Dobra lu­dzie, zawra­ca­my! Tylko naj­pierw ręce do góry, zo­ba­czy­my, czy wszy­scy są! Jeden, dwa, trzy, czte­ry… – Byłem pi­ja­ny i nie wie­dzia­łem, ile osób wy­szło, ale mimo wszyst­ko mia­łem na­dzie­ję, że za­uwa­żę, jeśli kogoś bę­dzie bra­ko­wać.

– Hej a gdzie Linda? Bra­ku­je Lindy! Lu­dzie! Ktoś wi­dział Lindę?!

Wszy­scy za­czę­li­śmy roz­glą­dać się do­oko­ła w na­dziei, że dziew­czy­na znaj­dzie się gdzieś mię­dzy nami. Kilka osób na­wo­ły­wa­ło nerwowo, ale bez od­po­wie­dzi. Wtedy ktoś stwier­dził, że sły­szy jakiś dźwięk do­cho­dzą­cy z jed­nej z od­nóg. Spoj­rze­li­śmy w tamtą stro­nę, ale nie mo­gli­śmy jed­nak do­strzec nic poza ab­so­lut­ną ciem­no­ścią. A że nikt nie miał za­mia­ru wcho­dzić do środ­ka, pozo­sta­wa­ło nam tylko słu­chać.

Fak­tycz­nie, coś słyszeliśmy. Brzmiało to jak kroki, ale w nie­skoń­czo­nym echu tu­ne­li, mogło to tak naprawdę być co­kol­wiek.

– Linda?! To ty?! – za­wo­łał jeden z nas, ale nie do­stał żad­nej od­po­wie­dzi. Lu­dzie szep­tali mię­dzy sobą. Niektórzy chcieli wejść w odnogę, inni radzili wyniesienie się stamtąd w cholerę, by nie ryzykować większej tragedii. Nie mieliśmy przecież pojęcia, ani czy te odgłosy wydawała Linda, ani czy w ogóle wydawał je człowiek. W tunelach była przecież mnóstwo miejsca dla dzikich zwierząt.

W końcu, by zapobiec panice, oświadczyłem, że wejdę do środka i sprawdzę co się dzieje. Kilka osób kręciło głowami, ale nikt mnie nie zatrzymał. Wszedłem więc do środka i wy­tę­ży­łem słuch. Po kilku krokach, gdy hałaśliwy tłum został za mną, do moich uszu doszedł nowy dźwięk. Był le­d­wie sły­szal­ny, ale brzmiał jak niski, zwie­rzę­cy po­mruk. Jakby jakieś zwierzę próbowało odgonić inne. Jakby mu groziło.

– Linda?! – krzyknąłem zaniepokojony. Wtedy oba odgłosy ucichły na chwilę, by zaraz potem kroki zaczęły zbliżać się w moim kierunku. Stawały się coraz głośniejsze, a ja sta­łem spa­ra­li­żo­wa­ny, aż zo­ba­czy­łem jakiś ruch na samym krań­cu ko­ry­ta­rza. Chcia­łem krzyk­nąć, lecz wtedy zdałem sobie sprawę, kto do mnie idzie.

– Linda! – Po­bie­głem i chwy­ci­łem naszą zgubę za dłoń. Mogłem tylko wy­obra­żać sobie ulgę, jaką ludzie po­czu­li, gdy przy­bie­głem do nich, trzymając zaginioną za rękę. Na­resz­cie mo­gli­śmy wy­no­sić się stąd w cho­le­rę i tylko to nas wtedy ob­cho­dzi­ło.

A szko­da. Bo może gdyby nie to, zwró­ci­li­by­śmy uwagę na to, jak blada i prze­ra­żo­na była wtedy Linda. Albo na to, że cały jej pod­ko­szu­lek był za­bru­dzo­ny krwią i bło­tem. Albo na fakt, że na jej twarzy malował się szok i podniecenie.

Ale my tego nie wi­dzie­li­śmy, śpie­sząc się, by wresz­cie opu­ścić to prze­klę­te miej­sce. W tam­tej chwi­li za­le­ża­ło nam wy­łącz­nie na tym, by wreszcie zna­leźć się wśród bez­piecz­nych świa­teł na­sze­go obo­zo­wi­ska.

* * *

Po tym in­cy­den­cie jesz­cze przez jakiś czas sta­ra­li­śmy się bawić, jakby nic się nie stało, ale nie szło nam to naj­le­piej. Na wszyst­kich ko­lej­nych im­pre­zach sie­dzie­li­śmy w nie­mal­że kom­plet­nej ciszy, ści­ska­jąc pusz­ki z piwem ni­czym broń, bojąc się roz­ma­wiać albo pod­gło­sić mu­zy­kę, by nie wy­wo­łać Bóg wie czego z nie­koń­czą­cej się plą­ta­ni­ny ko­ry­ta­rzy.

Na każdej imprezie po przy­ję­ciu Mi­gu­ela, przed oczami mia­łem ten sam obraz: Po­dró­żo­wa­łem tym prze­klę­tym la­bi­ryn­tem z tłu­mem zbie­głych nie­wol­ni­ków, aż moją uwagę od­wracał war­kot w któ­rejś z odnóg tu­ne­li. Wtedy za­trzy­my­wa­łem się na mo­ment, a gdy chcia­łem wró­cić do po­zo­sta­łych, ni­ko­go już nie było. Ocza­mi wy­obraź­ni wi­dzia­łem jak krzy­czę, na­wo­łu­ję, plą­tam się sa­mot­nie wśród ko­ry­ta­rzy, ale nie­waż­ne jak długo szu­kam, ni­ko­go nie udaje mi się znaleźć. Błą­kam się więc, pła­cząc i prze­kli­na­jąc, aż wresz­cie głód i pra­gnie­nie doprowadzają mnie do śmierci.

Choć czę­sto bu­dzi­łem się z tych roz­my­ślań niemal z krzykiem, nikt nigdy nie za­py­tał, o czym my­śla­łem. Je­stem pe­wien, że po­dob­ne wizje na­wie­dza­ły tam wszystkich. W tamtym czasie nasz klub przypominał bardziej grupę wspar­cia dla osób z ner­wi­cą.

Dla­te­go gdy Linda za­pro­po­no­wa­ła, że­by­śmy za­wie­si­li im­pre­zy i przy­go­to­wa­li się do nad­cho­dzą­cych te­stów, chęt­nie się zgo­dzi­li­śmy. Tu­ne­lo­wa­nie mało komu spra­wia­ło jeszcze przy­jem­ność, a sesja w isto­cie już się zbliżała. Nikt nie miał więc nic prze­ciw­ko za­wie­sze­niu spo­tkań na czas nie­okre­ślo­ny.

To był okropny błąd.

*  *  *

Na po­cząt­ku nauka miała być tylko wy­mów­ką, by nie mu­sieć wracać do podziemi. Po za­wie­sze­niu im­prez, bar­dziej niż sesją za­ją­łem się więc ga­min­giem i śle­dze­niem lo­kal­nych dram na fa­ce­bo­oku. Pro­po­zy­cja Lindy za­czę­ła do mnie prze­ma­wiać do­pie­ro gdy zdałem sobie sprawę, jak sama się przy­kła­da­ła.

Każ­de­go dnia pa­ko­wa­ła się i wy­cho­dzi­ła z po­ko­ju wcze­snym ran­kiem, by zdą­żyć na wszyst­kie po­ran­ne wy­kła­dy. Wra­ca­ła po­ po­łu­dniu, tylko po to, by prze­pa­ko­wać się i zaraz znów wyjść, tym razem do po­bli­skiej ka­wiar­ni. Mó­wi­ła, że odkąd prze­sta­łem sie­dzieć pod zie­mią, w po­ko­ju zro­bi­ło się za gło­śno.

Z tego po­wo­du przez całe dnie co naj­wy­żej się mi­ja­li­śmy – gdy ja siedziałem w po­ko­ju, ona była na wy­kła­dach, gdy zaś wra­ca­łem z uczel­ni, ona już dawno zdążyła wyjść. Wi­dy­wa­li­śmy się tylko wtedy, gdy wra­ca­ła zanim po­sze­dłem spać. A i wtedy głów­nie sie­dzia­ła z nosem w książ­kach lub prze­glą­dar­ce. Linda sku­pia­ła całą uwagę na pracy, nie wi­dząc świa­ta poza swoim biur­kiem.

Raz za­py­ta­łem ją, nad czym wła­ści­wie pra­cu­je, ale nie ura­czy­ła mnie od­po­wie­dzią. Po­wie­dzia­ła tylko, że nie ze­psu­je mi nie­spo­dzian­ki i obie­ca­ła, że bę­dzie to praw­dzi­wa bomba. Odkrycie, jakiego świat jeszcze nie widział, cytując jej słowa. Na py­ta­nie, kto jest pro­mo­to­rem, uśmiech­nę­ła się tylko i wró­ci­ła do swo­ich spraw.

Po kilku dniach ob­ser­wo­wa­nia ta­kiej ru­ty­ny, byłem pod wra­że­niem jej po­świę­ce­nia. Postanowiłem pójść za jej przykładem i samemu nieco bardziej się postarać. Nie mia­łem za­mia­ru nawet zbli­żać się do jej po­zio­mu, ale byłem w sta­nie dać z sie­bie nieco wię­cej.

Tak więc od­pu­ści­łem sobie Le­ague of Le­gends i dałem spo­kój ze śle­dze­niem głu­pich plo­tek o kra­dzie­ży sprzę­tu z pra­cow­ni. Od po­cząt­ku było wła­ści­wie jasne, że ktoś zwy­czaj­nie po­tłukł kil­ka­ na­czy­nek i ukrył je, żeby nie do­stać ochrza­nu, więc nie­wie­le tra­ci­łem.

Za­miast tego roz­ło­ży­łem książ­ki, włą­czy­łem pod­ca­sty, dotąd gi­ga­baj­ta­mi za­le­ga­ją­ce w fol­de­rze „do obej­rze­nia” i za­czą­łem przy­go­to­wy­wać się do eg­za­mi­nów. Wkrót­ce dni, a potem ty­go­dnie, wy­peł­ni­ły mi sche­ma­ty, opisy i związ­ki.

Wszyst­ko szło w miarę nie­źle, do­pó­ki pew­ne­go razu nie zde­cy­do­wa­łem się na tro­chę wró­cić do pod­zie­mi. To był jeden z tych póź­nych wie­czo­rów, kiedy umysł ze zmę­cze­nia wy­pie­ra już każde ko­lej­ne zda­nie. Sie­dzia­łem wtedy przy biur­ku, czter­dzie­sty raz czy­ta­jąc tę samą listę ła­ciń­skich wy­ra­żeń.

– …Ossa longa, ossa plana, ossa bre­via, kossa pne­ma­ti­ca, kossa mul­tif… Kurwa! – krzyk­ną­łem, gdy do­szło do mnie, że czwar­ty raz z rzędu po­my­li­łem się, pró­bu­jąc wy­re­cy­to­wać kilka pro­stych ter­mi­nów. Byłem już po pro­stu prze­cią­żo­ny. Mój umysł nie od­po­wia­dał.

Za­mkną­łem pod­ręcz­nik i ode­tchną­łem ze zmę­cze­niem. Nie po raz pierw­szy za­da­łem sobie py­ta­nie, jak Linda wy­trzy­mu­je taki tryb życia. Ja nie mia­łem już sił na co­kol­wiek, a ona nadal nie wró­ci­ła nawet z ka­wiar­ni. A do­brze wie­dzia­łem, że po po­wro­cie długo jesz­cze bę­dzie sie­dzieć przy biur­ku.

Wtedy wła­śnie po­my­śla­łem, że może warto by­ło­by zejść jednak na tro­chę do tu­ne­li i od­po­cząć. Nie mia­łem czasu ani ocho­ty na wiel­kie im­pre­zy, ale kilka minut z dobrą mu­zy­ką brzmia­ło jak świet­ny po­mysł.

Zła­pa­łem gło­śnik i ru­szy­łem ku sza­fie, za którą krył się nasz mały azyl. Mo­głem użyć słu­cha­wek, ale nie o to cho­dzi­ło. Tu­ne­le były na­szym sank­tu­arium. Pusz­cza­nie Be­he­mo­ta z gło­śni­ków było tu przy­wi­le­jem wy­łącz­nie tu­ne­low­ców i choć­by dla­te­go, na­le­ża­ło ko­rzy­stać z niego jak naj­czę­ściej.

Otwo­rzy­łem szafę, pchną­łem se­kret­ne drzwi z tyłu i za­czą­łem scho­dzić po to­por­nych, ka­mien­nych scho­dach. Pierw­szą pio­sen­kę pu­ści­łem jesz­cze zanim w ogóle do­tar­łem na dół. Uśmiech­ną­łem się, gdy mój ulu­bio­ny ka­wa­łek odbił się od ścian na­szej kry­jów­ki.

Zsze­dłem po ostat­nim schod­ku i opa­dłem na sto­ją­ce w kącie krze­sło ogro­do­we. Do moich noz­drzy do­tarł jakiś nie­co­dzien­ny za­pach, ale nie prze­ją­łem się tym.

Przez kilka minut bu­ja­łem się na krze­śle, słu­cha­jąc lo­so­wych pio­se­nek. Było nawet przy­jem­nie, ale myśl o in­cy­den­cie nadal mnie do końca nie opu­ści­ła. Przy­naj­mniej kilka razy chwy­ta­łem te­le­fon, zdję­ty wra­że­niem, że sły­szę coś dziw­ne­go. Nie po­zwa­la­łem jed­nak, by pa­ra­no­ja mnie opa­no­wa­ła. Zo­sta­wi­łem mu­zy­kę włą­czo­ną i po­sta­no­wi­łem uko­ić nerwy zim­nym piw­em.

Wsta­łem więc i ru­szy­łem w stro­nę małej po­dróż­nej lo­dów­ki, w któ­rej za­wsze trzy­ma­li­śmy zapas bro­wa­rów. Otwo­rzy­łem drzwicz­ki i zo­ba­czy­łem coś dziwne­go. Oprócz zwy­czaj­nych pu­szek piwa i bu­te­lek wódki, w środ­ku była także miska, pełna szczel­nie za­pa­ko­wa­ne­go mięsa mie­lo­ne­go z czymś, co wy­glą­da­ło jak ta­blet­ki wi­ta­mi­no­we. Zdzi­wi­ło mnie to. Dotąd do na­szej kry­jów­ki lu­dzie przy­no­si­li co naj­wy­żej chip­sy i kieł­ba­sę. Czemu aku­rat teraz, gdy mie­li­śmy wstrzy­mać się z im­pre­zo­wa­niem, ktoś wniósł tu całą michę je­dze­nia? No i co to za je­dze­nie, su­ro­we mięso z ta­blet­ka­mi? Kto nor­mal­ny jadł coś ta­kie­go?

Wpa­try­wa­łem się w zna­le­zi­sko przez jakiś czas, ale nie mo­głem wy­my­ślić żad­ne­go po­wo­du, dla któ­re­go ktoś miał­by to tutaj wkła­dać. Odło­ży­łem je więc na miej­sce, wy­cią­gną­łem z lo­dów­ki jeden z bro­wa­rów i wró­ci­łem do swo­ich spraw. Nie­ste­ty, piwo wcale mnie nie roz­luź­ni­ło. Wręcz prze­ciw­nie, teraz oprócz wspo­mnień o be­stii i wizji za­błą­dze­nia w tu­ne­lach, mój umysł do­dat­ko­wo zaj­mo­wa­ły roz­my­śla­nia o misce. Kto i kiedy ją tam umieścił? Jak wszedł tutaj bez mojej wiedzy? I co najważniejsze, po co?

W końcu pa­ra­no­ja nade mną wy­gra­ła. Wy­łą­czy­łem mu­zy­kę i po­sta­no­wi­łem ro­zej­rzeć się nieco, z na­dzie­ją zna­lezienia cze­goś co choć tro­chę wy­ja­śni­ło­by tę kwe­stię.

Szyb­ko na­tra­fi­łem na kilka cie­ka­wych przed­mio­tów. W kącie stał mi­kro­skop i kilka na­czy­nek z ja­ki­miś prób­ka­mi, na jed­nym z fo­te­li była pusta ka­me­ra, a w szaf­ce na fajki leżał zapas la­tek­so­wych rę­ka­wi­czek. Wy­glą­da­ło to jak ze­staw do badań, tylko nad czym?

Zo­ba­czy­łem jesz­cze jeden dziw­ny obiekt. Była to kolejna miska, wy­sta­wio­na na samym skra­ju po­ko­ju, jakby na kogoś cze­ka­ła.

Podszedłem i wzią­łem na­czy­nie w ręce. Było lekkie, jakby ktoś wyjadł już większość zawartości. Zajrzałem do środka i zobaczyłem tę samą mieszankę, tyle że poza mięsem, znajdował się tam też jakiś inny, podłużny przedmiot. Wziąłem go do ręki i natychmiast wyrzuciłem z przerażeniem. Trzymałem w dłoniach odgryziony, ludzki palec.

– Kurwa! – krzyknąłem, cofając się pod najbliższą ścianę – Skąd do cholery…?!

Nagle zdałem sobie sprawę, że krzyczenie tutaj mogło być olbrzymim błędem. Niestety, za późno. Doszedł mnie warkot z jednego z tuneli. Do­kład­nie ten sam, zwie­rzę­cy war­kot, który słyszałem kilka tygodni temu.

Nie wiem co spra­wi­ło, że zde­cy­do­wa­łem się od­wró­cić i spoj­rzeć na to coś. Pa­trzy­łem tylko przez se­kun­dę, ale to wy­star­czy­ło, by żo­łą­dek pod­je­chał mi do gar­dła. Wi­dzia­łem zarys czworo­noż­nej, po­kracz­nej fi­gu­ry, pa­trzą­cej na mnie pro­sto z wy­lo­tu jed­ne­go z ko­ry­ta­rzy. Do­strze­głem jej futro i długi, ob­le­pio­ny śliną język.

Po ułam­ku se­kun­dy od­wró­ci­łem się i po­bie­głem w stro­nę scho­dów. W kilka chwil po­tem byłem na górze, trzasnąwszy drzwiami i opierając się o nie ciężko. Dziękowałem Bogu, że po­wstrzy­mał co­kol­wiek do cho­le­ry tam było od do­rwa­nia mnie. Nadal sły­sza­łem w gło­wie ten prze­klę­ty war­kot.

Gdy nieco już się uspo­ko­iłem, do­tar­ło do mnie, że nie je­stem w po­ko­ju sam. Do­słow­nie ka­wa­łek ode mnie le­ża­ła Linda, śpiąc w naj­lep­sze we wła­snym łóżku, nie­świa­do­ma kosz­ma­ru jaki wła­śnie prze­sze­dłem.

Dopadłem do niej i po­trzą­sną­łem jej ra­mie­niem. Otwo­rzy­ła oczy i spoj­rza­ła na mnie za­sko­czona.

– Jacob? Co się dzie­je?

– Linda, byłem w tu­ne­lach. Wi­dzia­łem…

– Byłeś w tu­ne­lach?! – prze­rwa­ła mi, tonem od któ­re­go nie­mal scho­wa­łem głowę w ra­mio­na. Była moją ró­wie­śnicz­ką, ale jej głos po­tra­fił odjąć roz­mów­cy dzie­sięć lat.

– Tak, byłem tam… Chcia­łem od­po­cząć tro­chę po nauce…

Jesz­cze nigdy nie wi­dzia­łem, by ktoś zbladł tak gwał­tow­nie.

– Co ro­bi­łeś?! Nie pa­mię­tasz, że mie­li­śmy tam nie wcho­dzić?! Boże świę­ty, ostatnie eg­za­mi­ny są za trzy ty­go­dnie, jak mo­żesz robić coś ta­kie­go?!

– Uczy­łem się dziś cały dzień – odburknąłem. Byłem świa­dom, że to nie był dobry mo­ment, ale jej opry­skli­wy ton sprawił, że na chwi­lę o tym zapomniałem. – Zsze­dłem na dół tylko na chwi­lę.

– Jasne, chwi­lę! – wark­nę­ła Linda. – Za­wsze wy­cho­dzi się tylko na chwi­lę, a potem ma się dwa­dzie­ścia cztery lata i nie umie się ogarnąć przed najważniejszymi eg­za­mi­na­mi w życiu!

– Słu­chaj, to że ty… agh, zresz­tą nie to jest teraz ważne. Rzecz w tym, że gdy byłem w tu­ne­lach, zna­la­złem tam coś dziw­ne­go.

– Jacob, co mnie to ob­cho­dzi?! Po co byłeś w tu­ne­lach tak późno?!

– Nie­waż­ne! Linda, tam coś było. Tam…

– Po co do nich wcho­dzi­łeś?! Czy ty na­praw­dę nie ro­zu­miesz, że je­steś już do­ro­sły i nie mo­żesz…

Wes­tchną­łem cięż­ko, wi­dząc dokąd zmie­rza ta roz­mo­wa. Obu­dzi­łem Lindę pod wpły­wem chwi­li, ale wy­raź­nie był to zły po­mysł. Czego od niej chcia­łem? Żeby ze­szła ze mną na dół i prze­pę­dzi­ła po­two­ra z piw­ni­cy? Przy­tu­li­ła mnie i po­mo­gła za­snąć? Nie mo­gli­śmy prze­cież za­dzwo­nić na po­li­cję, a Linda nie znała się na ła­pa­niu… cze­goś ta­kie­go. Nie­po­trzeb­nie za­kłó­ca­łem jej tylko sen.

– Dobra, prze­pra­szam. Już nie­waż­ne… śpij dalej.

Już mia­łem się od­wró­cić, gdy Linda unio­sła się, jakby wpa­dła na po­mysł. Jej twarz zła­god­nia­ła i ku mo­je­mu zdzi­wie­niu, spu­ści­ła nogi za kra­wędź łóżka, kle­piąc miej­sce obok sie­bie. Gdy usia­dłem, zaj­rza­ła do kilku szu­flad, aż zna­la­zła listek tabletek. Po­da­ła mi trzy ze szklan­ką wody.

– Co to?

– Coś na uspo­ko­je­nie. Po­mo­że ci.

Zmarsz­czy­łem brwi.

– Słu­chaj, nie je­stem pe­wien czy to dobra chwi­la na… – za­czą­łem, ale Linda uci­szy­ła mnie ge­stem dłoni.

– Spo­koj­nie Jacob. To tylko ła­god­ne środ­ki uspo­ka­ja­ją­ce, które biorę cza­sem przed snem. Wy­raź­nie ich po­trze­bu­jesz, a ja prze­cież nie po­da­ła­bym ci ni­cze­go, co mo­gło­by ci za­szko­dzić, prawda?

Popatrzyłem chwilę na Lindę, potem na pigułki i postanowiłem zaryzykować. Po­łkną­łem je i dalej słuchałem wywodu.

– Do­brze. A teraz po­słu­chaj: To co tam wi­dzia­łeś mogło wy­da­wać się prawdziwe, ale jestem pewna, że było tylko złudzeniem.

Po­krę­ci­łem głową.

– Nie, nie masz po­ję­cia o czym mó­wisz. To było na­praw­dę, je­stem tego pe­wien.

– Wiem, że je­steś. Za­wsze je­ste­śmy. Ale uwierz mi, to było tylko złu­dze­nie. Znam się na tym le­piej niż ty. Do­świad­czy­łeś ataku hi­po­chon­drii.

– Hi­po­chon­drii? – po­wtó­rzy­łem. Pró­bo­wa­łem przy­po­mnieć sobie, co to słowo zna­czy­ło, ale mój umysł jakby się za­ciął. – Prze­cież nie je­stem… chory…

– Hi­po­chon­dria to nie tylko cho­ro­by. Po­myśl o tym, co prze­sze­dłeś przez ostat­nie kilka dni. Spę­dzi­łeś masę czasu, ucząc się i po­wta­rza­jąc wy­kła­dy. To mu­sia­ło okrop­nie cię zmę­czyć, praw­da?

Ski­ną­łem głową. Czu­łem się jakbym był pijany, w głowie szumiało mi nieznośnie.

– Mia­łeś też mnó­stwo stre­su. Bez prze­rwy my­śla­łeś o tam­tym wy­pad­ku, praw­da?

To też się zga­dza­ło. Wiele razy myślałem o losie psów i niedź­wie­dzi które mogły umrzeć w tamtym labiryncie.

– Cią­gły stres i zmę­cze­nie są bar­dzo groź­ne – kon­ty­nu­owa­ła Linda – po­łą­czo­ne z al­ko­ho­lem mogą spra­wić, że twój mózg za­czy­na pro­du­ko­wać wła­sne bodź­ce. Zo­ba­czy­łeś to, czego pod­świa­do­mie ocze­ki­wa­łeś.

Mu­sia­łem wy­tę­żyć my­śle­nie, by zro­zumieć słowa Lindy. Po­krę­ci­łem głową, za­prze­cza­jąc jej dzi­wacz­nej teo­rii. Gdy otwo­rzy­łem usta, mó­wie­nie przy­cho­dzi­ło mi z tru­dem.

– Wiem, jak dzia­ła hi­po­chon­dria i to nie byłoo… too… Dźwięk był naprawdę… Poza tym… tam były… na­rzę­dzia le­kar­skie…

– Na­rzę­dzia? O czym ty mó­wisz? Czemu ktoś miał­by wkła­dać tam na­rzę­dzia? Jakie?

Spró­bo­wa­łem na nią spoj­rzeć, ale mój zamglony wzrok ze­zo­wał na wszyst­kie stro­ny. Prze­cież wi­dzia­łem to coś… chyba że… Przecież znałem się na przywidzeniach. Chorzy zawsze mówili, że widzieli praw­dę… Może nie to widziałem? Może wymyśliłem teraz? Byłem zmęczony, piłem, tabletki…

Mój tok myślenia urwał się nagle, gdy głowę wypełniło mi nieznośne buczenie. Otworzyłem usta, ale nie mogłem uformować zdań.

– Mi­kro­skop… Nie… Nie przy­wi­dzia­ł… Hi­po­po­ria… Nie tak…

Linda chwy­ci­ła mnie za dłoń, powstrzymując dal­szy mo­no­log. Chcia­łem wy­rwać rękę, ale nawet na to nie mia­łem już siły.

– Uwierz mi, znam się na tym le­piej. Nie wiemy jesz­cze wszyst­kie­go o hi­po­chon­drii, a do tego stale do­ko­nu­je­my no­wych od­kryć. Rok temu pra­co­wa­łam z grupą badawczą, która zajmowała się tym tematem. Udowodniliśmy, że na co dzień mie­wa­my znacz­nie wię­cej przy­wi­dzeń, niż nam się wy­da­je. Spójrz tylko.

Wy­cią­gnę­ła z szu­fla­dy kilka pli­ków pa­pie­rów i po­da­ła mi je, mówiąc szybciej z każdą przerzuconą stroną. Oczywiście nie miałem siły czytać czy jej słuchać, trzymałem więc tylko kart­ki. Mimo to, zdumiał mnie profesjonalizm jej pracy. Nawet półprzytomny umiałem po­dzi­wia­ć wykresy, przypisy w wielu językach, dzie­siąt­ki stron wy­po­wie­dzi i setki analiz. Mu­sia­ła spę­dzić nad tym całe mie­sią­ce, tylko po to, by jakiś pro­fe­sor w kilka chwil za­gar­nął całą chwa­łę dla sie­bie. To było strasz­ne.

– Co jest bar­dziej praw­do­po­dob­ne – usły­sza­łem znowu głos Lindy, od­le­gły jak zza gru­be­go muru – Że stres i al­ko­hol wy­wo­ła­ły u cie­bie zwidy, czy że mamy po­two­ra w piw­ni­cy?

Nie od­po­wie­dzia­łem. Chcia­łem, ale nie mia­łem sił otwo­rzyć ust. Pró­bo­wa­łem się pod­nieść, ale nogi od­ma­wia­ły mi po­słu­szeń­stwa.

– W po­rząd­ku – po­wie­dzia­ła Linda, po­wstrzy­mu­jąc mnie od upad­ku. – Nie ma nic wiel­kie­go w ha­lu­cy­na­cjach.

Po­ło­ży­ła mnie w moim łóżku. Sta­ra­łem się nie zasypiać, ale środki nasenne mnie pokonywały. Oczy mi się zamykały, ręce i nogi robiły cięż­kie. Linda stała nade mną do ostat­niej chwi­li, palcami przeczesując moje włosy.

– Pa­mię­taj, to było tylko przy­wi­dze­nie. Tak na­praw­dę ni­cze­go nie ma w tu­ne­lach. Nie wracaj tam. Nic tam nie ma.

Znów ski­ną­łem głową, osta­tecz­nie pod­da­jąc się zmę­cze­niu. Nim odpłynąłem, poczułem jeszcze na twarzy jakąś substancję. Otworzyłem oczy i zobaczyłem dłoń Lindy. Mógłbym przysiąc, że gdy dotykała mojego czoła, jeden z jej palców był obwiązany chustką. Całą w ciepłej, świeżej krwi.

* * *

Na­stęp­ne­go dnia obu­dzi­łem się póź­nym po­po­łu­dniem, nawet bar­dziej zmę­czo­ny niż po­przed­nie­go wie­czo­ra. Całą noc drę­czy­ły mnie kosz­ma­ry, albo ra­czej po­je­dyn­cze, z re­gu­ły upior­ne sceny – Prze­cho­dze­nie przez nie­skoń­czo­ne rzędy tu­ne­li, kosz­mar­ne isto­ty, stą­pa­ją­ce na czte­rech no­gach, roz­mo­wa z Lindą, szko­ła pło­ną­ca na moich oczach, czy­ta­nie jakichś pa­pie­rów, za­ba­wy ze zna­jo­my­mi w pubie i mnó­stwo in­nych dźwię­ków, ob­ra­zów, wra­żeń. Ale przede wszyst­kim wi­dzia­łem na zmianę sie­bie i Lindę, prze­mie­rza­ją­cych tu­ne­le i po­wta­rza­ją­cych, że ni­cze­go tam nie ma.

Nie po­tra­fi­łem po­wie­dzieć, co z tego było praw­dzi­we, a co za­le­d­wie wy­two­rem mojej wy­obraź­ni. Nawet teraz nie je­stem tego do końca pe­wien. Za­pi­sa­łem tu je­dy­nie tę wer­sję wy­da­rzeń z poprzedniego wieczora, która po wielu dniach roz­wa­żań wy­da­je mi się naj­bar­dziej praw­do­po­dob­na.

Rzecz jasna chcia­łem wie­dzieć, co na­praw­dę się wy­da­rzy­ło. Nadal pa­mię­ta­łem kilka szcze­gó­łów i byłem pe­wien, że z po­mo­cą Lindy uda mi się po­skła­dać to wszyst­ko w ca­łość. Jej wersja wydarzeń, czy nawet spojrzenie na jej palce, mogło bardzo wiele wyjaśnić.

Nie­ste­ty, po tam­tym wie­czo­rze kon­takt mię­dzy nami kom­plet­nie się urwał. Od dawna nie roz­ma­wia­li­śmy zbyt wiele, ale teraz dziew­czy­na wsta­wa­ła wcze­snym ran­kiem i nie wra­ca­ła aż do póź­nej nocy, by od razu po­ło­żyć się spać. Gdy pró­bo­wa­łem ją obu­dzić, prze­wra­ca­ła się tylko na drugi bok, obie­cu­jąc, że po­roz­ma­wia­my na­stęp­ne­go dnia. Ten na­stęp­ny dzień, rzecz jasna, nigdy nie nad­cho­dził.

Nie mając innej drogi, za­czą­łem prze­trzą­sać jej szaf­ki, z na­dzie­ją na zna­le­zie­nie cze­goś, co po­zwo­li mi to wszyst­ko wy­ja­śnić. Zna­la­złem pu­deł­ko po ta­blet­kach, któ­ry­mi mnie wtedy po­czę­sto­wa­ła (tak jak mó­wi­ła, były to zwy­kłe środ­ki uspokajają­ce) i kilka kopii jej prac na­uko­wych, z których żadna nie do­ty­czy­ła hi­po­chon­drii. Linda pi­sa­ła o ciąży mno­giej, za­bu­rze­niach toż­sa­mo­ści, ra­dio­lo­gii, a w tym roku przy­go­to­wy­wa­ła się wy­raź­nie do badań nad dłu­go­trwa­łą trau­mą i do­sto­so­wy­wa­niu się or­ga­ni­zmów do no­wych wa­run­ków. Nic na temat hi­po­chon­drii ani przy­wi­dzeń.

W środ­ku były też inne rze­czy – strzy­kaw­ki, testy krwi i moczu, urzą­dze­nie do po­mia­ru ci­śnie­nia, szpa­tuł­ki le­kar­skie… Za­sta­na­wia­łem się, po co trzy­ma w szu­fla­dach tyle rze­czy, które mo­gła­by spo­koj­nie prze­cho­wy­wać w la­bo­ra­to­rium.

Ta sy­tu­acja za­czy­na­ła mnie mar­twić. In­cy­dent sprzed kilku dni, miski, jej dzi­wacz­ne za­cho­wa­nie. Coś było nie w po­rząd­ku. Nie ro­zu­mia­łem jesz­cze co, ale nie po­do­ba­ło mi się to wszyst­ko.

Spraw­dzi­łem też przed­sio­nek tu­ne­li, ale tam nie zna­la­złem kom­plet­nie ni­cze­go. Ani mi­kro­sko­pu, ani misek, ani żad­nej innej rze­czy, jaką pa­mię­ta­łem z po­przed­nie­go wie­czo­ra. Wyglądało to tak, jakby wszystko to naprawdę było tylko przywidzeniem.

Po pię­ciu dniach od dru­gie­go in­cy­den­tu, po­sta­no­wi­łem po­cze­kać, aż Linda wróci do po­ko­ju. Nie mia­łem za­mia­ru jej prze­słu­chi­wać, chcia­łem tylko wy­ja­śnić ostat­nie zajścia. Czu­łem się jak na­do­pie­kuń­czy oj­ciec, ale wie­dzia­łem, że to dobra decyzja.

Za­czą­łem swoją wartę o dwu­dzie­stej trze­ciej. Linda z re­gu­ły cho­dzi­ła spać o wpół do dwunastej, więc liczyłem, że nie zajmie to długo. Jed­nak po dwóch go­dzi­nach wciąż jej nie było. Zdą­ży­łem już zo­ba­czyć po­ło­wę fil­mi­ków z mojego fol­de­ru „do obej­rze­nia”, a ona nadal się nie po­ja­wia­ła.

Ko­lej­ną go­dzi­nę spę­dzi­łem z książ­ką, pró­bu­jąc sku­pić uwagę na czym­kol­wiek innym, niż mój ro­sną­cy nie­po­kój. Nigdy nie byłem fanem fan­ta­sty­ki, ale to było je­dy­ne, co aku­rat mia­łem pod ręką. Osta­tecz­ne udało mi się prze­czy­tać pięt­na­ście stron, a i z tego za­pa­mię­ta­łem co trze­cie słowo. Na ze­ga­rze do­cho­dzi­ła już druga nad ranem, a Linda nadal nie wró­ci­ła. To było do niej nie­po­dob­ne. Za­czy­na­łem już mar­twić się, czy wszyst­ko z nią w po­rząd­ku. Dzwo­ni­łem, ale nie od­bie­ra­ła.

Dzie­sięć przed trze­cią, wy­sze­dłem na chwi­lę do ła­zien­ki. Po­dróż w tę i z po­wro­tem za­ję­ła mi może dwie mi­nu­ty, lecz gdy wró­ci­łem, cze­ka­ło mnie za­sko­cze­nie. Linda nie tylko już tam była, ale spała snem sprawiedliwego.

– Linda?! – za­py­ta­łem gło­śno, ale nie otrzy­ma­łem żad­nej od­po­wie­dzi. Po­wtó­rzy­łem jesz­cze raz, pra­wie krzy­cząc, ale nadal bez re­ak­cji. Pod­sze­dłem więc i po­trzą­sną­łem mocno jej ra­mie­niem. Do­pie­ro wtedy, choć bar­dzo nie­chęt­nie, dziew­czy­na otwo­rzy­ła oczy.

– Uuhhhm… co? – jęk­nę­ła, jakby spała od co naj­mniej kilku go­dzin.

– Linda, to ty?

– A kto?… – szep­nę­ła zi­ry­to­wa­na – Czego chcesz?

– Ja… Jak się tu do­sta­łaś?

– We­szłam.

– Kiedy?

– Przed chwi­lą – wark­nę­ła, prze­krę­ca­jąc się wy­mow­nie na drugi bok. – Wró­ci­łam późno, bo byłam u ko­le­gi z góry – do­da­ła, wy­prze­dza­jąc ko­lej­ne py­ta­nie.

– Od kiedy zo­sta­jesz do późna u zna­jo­mych? I jakim cudem doszłaś tu tak szyb­ko? Nie było mnie dwie minuty!

Linda nawet nie si­li­ła się na od­po­wiedź. Wie­dzia­łem, co pró­bu­je zro­bić. Prze­ra­bia­łem już ten sce­na­riusz wiele razy i nie mia­łem ocho­ty go po­wta­rzać.

Zo­sta­wi­łem ją więc w spo­ko­ju i wyszedłem na ko­ry­ta­rz. Było już po ciszy noc­nej, więc oczy­wi­ście opusz­cza­nie po­ko­jów było za­ka­za­ne, ale na­praw­dę mu­sia­łem się prze­wie­trzyć, a kamer nie sprawdzano tak często.

Ru­szy­łem w stro­nę sto­łów­ki. Tam usia­dłem, roz­my­śla­jąc nad dzi­wacz­ną sy­tu­acją, w któ­rej się zna­la­złem. Po pew­nym cza­sie za­czą­łem wy­sy­łać wia­do­mo­ści do wszyst­kich moich zna­jo­mych z wyż­szych pię­ter, któ­rzy mogli wi­dzieć, jak Linda prze­cho­dzi przez ich ko­ry­tarz. Więk­szość rzecz jasna spała, ale tych kilku, któ­rzy od­pi­sa­li, nie wi­dzia­ło ni­ko­go przez całą noc. Dali mi za to kilka in­nych, bar­dziej nie­po­ko­ją­cych in­for­ma­cji.

Nie byłem je­dy­nym, który za­uwa­żył dziw­ne za­cho­wa­nia mojej współ­lo­ka­tor­ki. Jej ko­le­ga z wy­kła­dów wspo­mniał, że od kilku tygodni przy­cho­dzi­ła na za­ję­cia blada jak trup. Ktoś inny mar­twił się, bo ostat­nio zda­wa­ła się nosić wy­łącz­nie dłu­gie, za­sła­nia­ją­ce nie­mal całe ciało ubra­nia, które na do­da­tek były czę­sto za­bru­dzo­ne zie­mią i pa­ję­czy­na­mi. Ko­lej­ny dodał, że na jed­nej z przerw wi­dział, jak pod­wi­nę­ła na chwi­lę rękaw, rze­ko­mo od­sła­nia­jąc głę­bo­kie, czer­wo­ne rany, przy­po­mi­na­ją­ce ugry­zie­nia.

Zapytałem o jej palce i dostałem dokładnie taką odpowiedź, jakiej się spodziewałem. Niedawno straciła jeden z nich, a kikut początkowo nosiła obwiązany chustką. Twierdziła, że miała wypadek z udziałem bezdomnego psa.

Co gorsza, większość z tych spostrzeżeń miała miejsce przed kilkoma tygodniami. Ostatnio nikt nie w ogóle nie widywał Lindy na uczelni. To także nie było w jej stylu. Za­wsze miała prak­tycz­nie stu­pro­cen­to­wą fre­kwen­cję.

Za­py­ta­łem ich, czy któ­re­kol­wiek wi­dzia­ło, jak szła do albo była w ja­kiejś ka­wiar­ni. Od­po­wiedź była do­kład­nie taka, jak się spo­dzie­wa­łem – Lindę nie­ła­two było ostat­nio w ogóle zo­ba­czyć, a co do­pie­ro spo­tkać prze­lot­nie w ka­fejce. Nie mo­gli­śmy oczy­wi­ście wie­dzieć o każ­dej ka­wia­ren­ce w mie­ście, ale po ponad go­dzi­nie dzwo­nie­nia do zna­jo­mych i pa­trze­nia w Go­ogle Maps, wszy­scy by­li­śmy skłon­ni uwie­rzyć, że Linda nie piła ostatnio kawy ani w miasteczku akademickim, ani nigdzie w pro­mie­niu co naj­mniej dwóch ki­lo­me­trów.

Byłem zmar­twio­ny. Opo­wie­dzia­łem im o wła­snym in­cy­den­cie, tro­chę się oba­wia­jąc, czy nie wezmą mnie za wa­ria­ta. Nie wzię­li. Wręcz prze­ciw­nie, tak samo jak ja uzna­li, że spra­wa jest po­waż­na. Ktoś za­su­ge­ro­wał nawet by za­dzwo­nić na po­li­cję, ale zaraz go uspo­ko­iłem. Opusz­cza­nie zajęć to prze­cież jesz­cze nie zbrod­nia. Za to ukry­wa­nie sieci tu­ne­li, by urzą­dzać w nich im­pre­zy, już ra­czej tak i szczerze wolałem, by policja się o tym nie dowiedziała.

Po­pro­si­łem zna­jo­mych, by ob­ser­wo­wa­li jutro uważ­nie drzwi do na­sze­go po­ko­ju i dali mi znać, gdy tylko dziew­czy­na opu­ści bu­dy­nek. Nie­któ­rzy krę­ci­li no­sa­mi, ale spora część zgo­dzi­ła się, że to dla więk­sze­go dobra. Nie mo­gli­śmy jej tak po pro­stu zo­sta­wić.

Rozłączyliśmy się, przedtem obie­cu­jąc sobie, że zbie­rze­my do tej akcji wię­cej osób. Z każdą chwi­lą coraz mniej mi się to po­do­ba­ło, ale tak trze­ba było. Nie ro­bił­bym tego, gdyby choć raz po­roz­ma­wia­ła ze mną nor­mal­nie.

* * *

Gdy obu­dzi­łem się na­stęp­ne­go ranka, Linda nadal spała. Albo przy­naj­mniej uda­wa­ła, że śpi.

Wy­cho­dząc z po­ko­ju, dałem lu­dziom z na­prze­ciw­ka znak, że Linda zo­sta­ła bez opie­ki. Kilka osób miało przez cały dzień ob­ser­wo­wać jej drzwi i po­wia­do­mić mnie, gdy tylko dziew­czy­na opu­ści pokój.

Nic nie zapamiętałem z wykładów, które miałem tamtego dnia. Cały czas patrzyłem tylko w telefon, uważnie obserwując naszą grupę na messengerze. Wróciłem po za­le­d­wie dwóch go­dzi­nach i to bynajmniej nie dlatego, że nie miałem więcej zajęć. Po prostu bar­dzo mar­twi­ły mnie wia­do­mo­ści od moich szpie­gów – do­cho­dzi­ła dzie­sią­ta, a oni nadal nie wy­sła­li mi żad­nej.

Gdy znów sta­ną­łem pod drzwia­mi do pokoju, jeden z nich cze­kał już, by zdać mi pełen ra­port, choć nie było tego wiele. Nic nie widzie­li, nikt nie wy­cho­dził, nikt nie wcho­dził. We­dług nich, Linda nadal mu­sia­ła być w środ­ku.

Po­wie­dzia­łem im, że idę z nią po­roz­ma­wiać i ru­szy­łem do po­ko­ju. Kilku chło­pa­ków pró­bo­wa­ło iść ze mną, ale od­mó­wi­łem. Ka­za­łem im dalej ob­ser­wo­wa­ć drzwi i cze­ka­ć aż wyjdę. Przy­sta­li na to, choć bez zbyt­nie­go en­tu­zja­zmu.

Wsze­dłem do po­ko­ju i z ser­cem bi­ją­cym gdzieś w gar­dle omio­tłem go wzro­kiem. Lindy, rzecz jasna, wcale tam nie było. A skoro pokój był pusty, ona mogła być tylko w jed­nym miej­scu.

Sta­ną­łem przed drzwia­mi szafy i wzią­łem głę­bo­ki od­dech. Zaraz mia­łem raz na za­wsze roz­wi­kłać za­gad­kę, którą Linda od tylu ty­go­dni plą­ta­ła coraz bar­dziej.

Zsze­dłem po schod­ach i zna­la­złem się w tak do­brze mi zna­nym, ciem­nym przed­sion­ku. Ku mo­je­mu zdzi­wie­niu, tam także nie zo­ba­czy­łem Lindy. Prze­sze­dłem kilka kro­ków, szu­ka­jąc wzro­kiem ja­kiejkol­wiek wska­zów­ki.

– Halo! Linda?! – krzyk­ną­łem, nie do końca pe­wien czy to aby dobry po­mysł. – Je­steś tu?!

Od­po­wie­dzia­ła mi cisza. Po chwi­li za­wa­ha­nia za­czą­łem wcho­dzić głę­biej. Stru­mień bia­łe­go świa­tła z telefonu oświe­tlił piw­ni­cę, uka­zu­jąc stos zu­ży­tych opa­ko­wań po je­dze­niu, misek z mię­sem i od­cho­dów. Miej­sce wy­glą­da­ło jak leże ja­kie­goś zwie­rzę­cia, ale to nie było wszyst­ko. Tam miała miejsce jakaś walka.

Przyj­rza­łem się śla­dom pa­zu­rów na podłodze, od­ci­skom butów i czer­wo­nym plamom. Ktoś, albo coś, musiało zaatakować tu Lindę. Ucie­kła, ale be­stia go­ni­ła ją przez tunel, w któ­rym po­zo­sta­ły ślady jej butów. W po­wie­trzu czu­łem za­pach ozonu, jakby dziew­czy­na pró­bo­wa­ła użyć pa­ra­li­za­to­ra. Naj­wy­raź­niej jej się nie udało, bo cią­gnę­ły się za nią także rzad­kie, czer­wo­ne plamy krwi.

To był mo­ment, w któ­rym na­le­ża­ło wyjść z tu­ne­li, za­dzwo­nić na po­li­cję, po­wia­do­mić na­uczy­cie­li, wy­znać wszyst­ko i odejść jak naj­da­lej od tego sza­leń­stwa. Gdy­bym tak po­stą­pił, ta hi­sto­ria za­koń­czy­ła­by się kom­plet­nie ina­czej. Ale za­miast tego, ru­szy­łem śla­da­mi butów Lindy. Nie dla­te­go, że opę­ta­ny stra­chem nie my­śla­łem lo­gicz­nie, ani że aż tak ko­cha­łem te tu­ne­le, choć obie te rze­czy miały w tym swój udział. Najważniejszy powód był jed­nak prost­szy – plamy krwi na pod­ło­dze nadal były czer­wo­ne, a gdy zbli­ży­łem się, by je po­wą­chać, pach­nia­ły że­la­zem. A to zna­czy­ło, że co­kol­wiek miało tu miej­sce, nie mogło wy­da­rzyć się dawno temu. Nim ścią­gnął­bym po­li­cję, mi­nęł­oby przy­naj­mniej pięt­na­ście minut, przez które Linda mo­gła­by dawno się wy­krwa­wić. Gdy­bym ru­szył za nią, mógł­bym jej jesz­cze pomóc.

Poza tym, na górze byli lu­dzie, którzy na pewno w końcu po­wia­domiliby po­li­cję.

Ru­szy­łem śla­da­mi Lindy. W pew­nym mo­men­cie za­uwa­ży­łem, że idę do­kład­nie tą samą drogą, którą kilka ty­go­dni temu ru­szy­li­śmy na tam­tej pa­mięt­nej im­pre­zie. Szyb­ko jed­nak mi­ną­łem punkt, do któ­re­go do­szli­śmy po­przed­nio i skrę­ci­łem przy­naj­mniej kil­ku­krot­nie. Ślady z krwi były nie­wy­raź­ne, więc sta­ra­łem się za­pa­mię­tać każdą plamę i miej­sce każ­de­go po­zo­sta­wio­ne­go znaku. One były moją je­dy­ną na­dzie­ją na od­na­le­zie­nie drogi po­wrot­nej. Dzię­ko­wa­łem Bogu, że zabrałem z sobą powerbank.

W końcu, po dłu­giej wędrówce, usły­sza­łem jakiś dźwięk. Przez chwi­lę my­śla­łem, że to war­kot, ale zaraz zda­łem sobie spra­wę z po­mył­ki. To były słowa. Ciche, rzeczowe słowa, do­bie­ga­ją­ce zza na­stęp­ne­go za­krę­tu. Głos brzmiał, jakby na­le­żał do ko­bie­ty. Ruszyłem w kie­run­ku z któ­re­go do­cho­dził, z ser­cem wa­lą­cym ni­czym młot.

– …Źre­ni­ce w nor­mie, puls przy­śpie­szo­ny, osła­bio­na re­ak­cja na bodź­ce. Obiekt jest sta­bil­ny, wkrót­ce po­wi­nien się prze­bu­dzić. Roz­po­czy­nam ba­da­nia pa­znok­ci.

Te słowa zbiły mnie z tropu. Nie brzmia­ły jak nic, czego spo­dzie­wa­łem się usły­szeć w ta­kich miej­scu. Zga­si­łem la­tar­kę i pod­sze­dłem bli­żej, na tyle, by móc wyj­rzeć zza rogu. Zo­ba­czy­łem Lindę. Choć kom­plet­nie blada, cała za­bru­dzo­na krwią, z wło­sa­mi w nie­ła­dzie i po­kry­ta siat­ką ugry­zień, to na pewno była ona. Tylko że wcale nie le­ża­ła ranna na pod­ło­dze, tak jak to sobie wy­obra­ża­łem. Stała pro­sto, w dło­niach trzy­ma­jąc te­le­fon, na któ­rym za­pew­ne na­gry­wa­ła wła­sne słowa. Jej lewa noga krwawiła, ale rana nie była groźna.

Nie wy­glą­da­ła, jakby po­trze­bo­wa­ła ra­tun­ku. Ona pra­co­wa­ła.

Wy­chy­li­łem się zza rogu jesz­cze bar­dziej. Po­miesz­cze­nie wy­glą­da­ło jak pro­wi­zo­rycz­ne la­bo­ra­to­rium, wy­peł­nio­ne po brze­gi sprzę­tem. Wi­dzia­łem tam skła­da­ny stół pełen strzy­ka­wek, sza­lek i na­rzę­dzi po­mia­ro­wych, pro­bów­ki i ste­to­sko­py wi­szą­ce na ścia­nach i góry no­ta­tek, roz­rzu­co­nych na ziemi. Lecz do­pie­ro to co zo­ba­czy­łem na prze­ciw­le­głej ścia­nie, na­praw­dę zmro­zi­ło mi krew w ży­łach.

Tuż obok Lindy, przy­kle­jo­ne do ścia­ny taśmą kle­ją­cą, wi­sia­ło… nie mam po­ję­cia, jak to na­zwać. Wy­glą­da­ło jak pies, ale jego zęby były znacz­nie mniej­sze, łapy wy­glą­da­ły jak zde­for­mo­wa­ne kurze stopy, a dłu­gie, zgni­łe owło­sie­nie przy­kry­wa­ło nie­mal­że całe jego ciało. I te oczy… nigdy nie za­po­mnę, jak wy­glą­da­ły oczy tego cze­goś. Nie­mal­że iden­tycz­ne jak ludz­kie, tylko więk­sze, jakby wy­pchnię­te z czasz­ki i roz­ło­żo­ne w obrzy­dli­wym zezie, przez który mia­łem wra­że­nie, że jedno z nich pa­trzy pro­sto na mnie.

Linda chwyciła skalpel, a to coś za­czę­ło skam­leć z de­spe­ra­cją. Pró­bo­wa­ło się wy­rwać, lecz dobry tuzin warstw taśmy kle­ją­cej sku­tecz­nie to krę­po­wał.

Pa­trzy­łem onie­mia­ły, jak Linda podchodzi, chwy­ta dłoń tego cze­goś i zaczyna ją nacinać. Stwór ry­czał jak opę­ta­ny, gdy krew ska­py­wała mu z pal­ców, ale nie mógł się wy­do­stać. Do­brze wie­dzia­łem, co ro­bi­ła Linda. Wie­dzia­łem też, że nie miała prawa pobierać w ten sposób próbek.

Po tym, jak wy­cię­ła stwo­rze­niu pa­zno­kieć, za­bra­ła go na po­bli­ski stół i ob­ser­wo­wa­ła chwi­lę pod mi­kro­sko­pem. Na­stęp­nie znów unio­sła do ust te­le­fon.

– Tak jak u po­przed­nie­go obiek­tu, pa­znok­cie wy­ka­zu­ją znacz­ny roz­rost i zwięk­szo­ną twar­dość, co praw­do­po­dob­nie uła­twia drą­że­nie płytkich dziur w ska­łach. Po­kry­wa się to z hi­po­te­zą Ni­ko­la­sa Tulpa, ale nie udo­wad­nia twier­dze­nia o nie­wy­ko­rzy­sta­nym po­ten­cja­le ge­ne­tycz­nym. Ko­niecz­ne są dal­sze ba­da­nia.

Linda za­bra­ła ze stołu ko­lej­ny przed­miot, po czym po­de­szła z po­wro­tem do tego, co wi­sia­ło przy ścia­nie. Gdy zo­ba­czy­łem ob­cę­gi w jej dło­niach, nie wy­trzy­ma­łem.

– Linda, co ty ro­bisz?! – krzyk­ną­łem, wy­cho­dząc ze swo­jej kry­jów­ki. Dziew­czy­na aż cof­nę­ła się z prze­ra­że­nia, gdy mnie zo­ba­czy­ła.

– Jacob?! Skąd ty tu…?!

– Linda, co do cho­le­ry się dzie­je?! Czym jest ten po­twór?!

Nie mo­głem do­koń­czyć, bo zwie­rzę za­wy­ło prze­raź­li­wie. Jakby na swój spo­sób zro­zu­mia­ło, że je­stem jego jedyną szan­są na ra­tu­nek.

Ale Linda nie miała za­mia­ru go wy­pu­ścić. Na dowód sta­nę­ła mię­dzy nami, jed­no­cze­śnie od­pi­na­jąc od paska pa­ra­li­za­tor.

 – Nie pod­chodź! – wy­krzyk­nę­ła, ce­lu­jąc bro­nią w moją stro­nę. W jej oczach tań­czy­ły ogni­ki de­spe­ra­cji. – Odejdź stąd, to nie twoja spra­wa!

Cof­ną­łem się szybko, uno­sząc dło­nie w uspa­ka­ja­ją­cym ge­ście.

– Już do­brze Linda, wszyst­ko w po­rząd­ku – po­wie­dzia­łem, sta­ra­jąc się przy­brać jak naj­ła­god­niej­szy ton. Miałem nadzieję, że nie widzi, że dłonie trzęsą mi się ze strachu. – Po­wiedz mi tylko, co tu się dzie­je. Co to za miej­sce, czym jest ten po­twór i czemu przy­kle­iłaś go do ścia­ny?

Spró­bo­wa­łem zro­bić krok do przo­du, ale Linda wy­mow­nie po­trzą­snę­ła bro­nią.

– Nie pod­chodź! – wy­krzyk­nę­ła, ma­cha­jąc pa­ra­li­za­to­rem. Isto­ta za nią za­wy­ła ze stra­chu, gdy tylko pod­nio­sła głos.

– Do­brze. Spo­koj­nie. – Cof­ną­łem się, sta­ra­jąc się nie spo­wo­do­wać ka­ta­stro­fy. – Nie zro­bię ci krzyw­dy. Je­ste­śmy przy­ja­ciół­mi, praw­da? Po­wiedz mi tylko, o co cho­dzi.

Moje słowa zda­wa­ły się dzia­łać, bo Linda jakby się za­wa­ha­ła. W jej oczach wi­dzia­łem prze­ra­że­nie, ale nie sza­leń­stwo. Wie­rzy­łem, że mogę jakoś to wszyst­ko za­ła­go­dzić.

– Nie mo­żesz mi jej za­brać. Ona jest moja, ro­zu­miesz?

– Ona?…

– Ona jest moja! Tylko moja, tak samo jak i po­przed­ni i na­stęp­ny, któ­re­go zła­pię! Nie masz prawa ich do­ty­kać, jasne?!

Zro­zu­mia­łem o czym mówi do­pie­ro, gdy spoj­rza­łem jej przez ramię, w róg po­miesz­cze­nia i zo­ba­czy­łem co leży tuż obok stwo­ra przy­kle­jo­ne­go do ścia­ny. Ten widok wywołał u mnie torsje.

– O-oczy­wi­ście… – za­pew­ni­łem, naj­spokojniej jak tylko mogłem – Nikt nie za­bie­rze ci… jej… po pro­stu chodź teraz ze mną. Wszyst­ko bę­dzie do­brze.

Pa­trzy­łem jej pro­sto w oczy, nie­mal bła­gal­nie wy­cią­ga­jąc dło­nie w jej kie­run­ku. Mu­sia­łem tylko spra­wić, by od­da­ła mi pa­ra­li­za­tor. W tym celu mogłem po­wie­dzieć i zro­bić co­kol­wiek.

– Nie za­dzwo­nisz na po­li­cję?

– Nie za­dzwo­nię – obie­ca­łem, po­now­nie pod­cho­dząc odro­bi­nę. Tym razem, Linda zda­wa­ła się tego nie za­uwa­żyć. – Chcę tylko po­roz­ma­wiać.

– I ni­ko­mu nie po­wiesz o moim od­kry­ciu?

– Ni­ko­mu – do­da­łem, po­su­wa­jąc się po­wo­li w jej kie­run­ku. – Będę mil­czał jak grób.

Po­sta­wa Lindy za­czy­na­ła top­nieć. Wi­dzia­łem wa­ha­nie w jej oczach, czu­łem jej ro­sną­cą dezorientacje. Stwór przy­kle­jo­ny do ścia­ny mio­tał się i wył, ale nie on był teraz ważny.

– Powiedz mi tylko, co się dzieje. Nic ci nie zrobię.

– To moje od­kry­cie – mówiła z oczami pełnymi łez. Wykorzystałem to, by jeszcze się zbliżyć – Moja naj­waż­niej­sza praca. Jeśli nikt się o niej nie dowie… Jeśli utrzy­mam ją ta­jem­ni­cy, tylko do końca roku… będę mogła ją opu­bli­ko­wać… I bę­dzie to moja za­słu­ga…

Ski­ną­łem ze zro­zu­mie­niem głową. Uśmiech­ną­łem się i wy­cią­gną­łem rękę, a ona wy­ko­na­ła gest, jakby chcia­ła ją od­trą­cić i przyjąć jed­no­cze­śnie.

– Robię to od czasu tej im­pre­zy Mi­gu­ela – za­czę­ła mówić coraz szybciej, nie­mal beł­ko­tać, jakby chcia­ła wszystko z siebie wy­rzu­cić. – Wtedy je zna­la­złam… od razu wie­dzia­łam że będą cenne ale cho­le­ra niemaszpo­j­ecia…

– Ro­zu­miem – po­wie­dzia­łem, wy­cią­ga­jąc dłoń jesz­cze ka­wa­łek dalej. Nie­mal już do­ty­ka­łem pa­ra­li­za­to­ra. – Chodź do mnie Linda. Zaraz wszyst­ko bę­dzie do­brze. Do­ko­nasz…

– Nie! – wrza­snę­ła, co­fa­jąc się o krok. Była bli­ska za­ła­ma­nia, zaczynała bełkotać. – Nie masz po­ję­cia o czym mó­wisz one są bar­dzo bardzo cenne! Gdy się o tym do­wie­dzia­łam za­bra­łam was stąd i ba­da­łam je w przed­sion­ku do­pó­ki tam nie wla­złeś wtedy zro­zu­mia­łam że muszę sięukryćniktniemożemichza­brćżeja­…

Prze­rwa­łem jej słowotok, chwy­ta­jąc nagle za wylot pa­ra­li­za­to­ra. Li­czy­łem na to, że wyrwę go, nim Linda zdąży wy­pa­lić.

Prze­li­czy­łem się.

Gdy tylko do­tkną­łem broni, Linda krzyk­nę­ła i na­tych­miast po­cią­gnę­ła za spust. Nie tra­fi­ła za dobrze, ale po­czu­łem stru­mień elek­trycz­no­ści prze­cho­dzą­cy przez moje palce i lewy bok. Krzyk­ną­łem, po czym pu­ści­łem broń, upa­da­jąc na zie­mię i ude­rza­jąc głową o ka­mień, wśród ogłu­sza­ją­ce­go wrza­sku stwo­rze­nia. My­śla­łem, że Linda zaraz strze­li po raz drugi, albo po­de­rżnie mi gar­dło skal­pe­lem, ale po­de­rwa­łem się na nogi, z za­sko­cze­niem zda­jąc sobie spra­wę, że nadal żyję. Jedna ręka mro­wi­ła mnie okrop­nie, ale mogłem chodzić. Zo­ba­czy­łem Lindę, le­żą­cą na pod­ło­dze i mio­ta­ją­cą się kon­wul­syj­nie. Stało na niej ko­lej­ne mon­strum, takie jak to na ścia­nie. Roz­ry­wa­ło jej szyję zę­ba­mi, wszę­dzie roz­chla­pu­jąc krew. Wi­dzia­łem jej oczy, pa­trzą­ce jed­no­cze­śnie na mnie i na krwa­we, mio­ta­ją­ce się w kon­wul­sjach zwło­ki. Zaraz potem zwró­ci­ło dru­gie oko w moim kie­run­ku.

Za­czą­łem ucie­kać. Nie wiem, jak długo bie­głem, ale mam wra­że­nie, że mi­nę­ły go­dzi­ny. Gdy wresz­cie pa­dłem na pod­ło­gę, zda­łem sobie spra­wę, że zgu­bi­łem nie tylko po­two­ra.

* * *

To wszyst­ko miało miej­sce dobre kil­ka­na­ście dni temu. Przez ten czas błą­ka­łem się po tym la­bi­ryn­cie, szu­ka­jąc drogi po­wrot­nej. Na po­cząt­ku my­śla­łem, że uda mi się wró­cić, nim w ogóle od­czu­ję pra­gnie­nie. Potem za­czą­łem wy­sy­sać wil­goć, którą całe to miej­sce jest wprost prze­peł­nio­ne. Kilka dni temu zmu­si­łem się, by zjeść grzyb, który wy­rósł na jed­nej ze ścian, a dziś rano udało mi się wresz­cie zła­pać szczu­ra. Po ty­go­dniu gło­do­wa­nia, sma­ko­wał jak am­bro­zja.

Za je­dy­ną pa­miąt­kę cy­wi­li­za­cji służy mi mój te­le­fon, ale jego ba­te­ria, mimo powerbanka, jest już na wy­czer­pa­niu. Nawet teraz nie mogę uwie­rzyć, że najpewniej umrę kilka me­trów pod zwykłym domem.

Długo pró­bo­wa­łem za­dzwo­nić do kogoś, albo sa­me­mu zna­leźć wyj­ście z tych ko­ry­ta­rzy. Nie­ste­ty to pie­kło nie ma za­się­gu, a wszyst­kie drzwi jakie zna­la­złem były za­mknię­te na amen. Krzy­cza­łem i wa­li­łem w nie go­dzi­na­mi, ale bez od­po­wie­dzi. Przyciągałem tylko coraz więcej stworów, które jak dotąd odstraszała moja latarka.

Nikt mnie nie zna­lazł, nikt mnie nie sły­szał, nie wiem nawet, czy kto­kol­wiek szuka. Dla­te­go po­sta­no­wi­łem to zakoń­czyć. Zna­la­złem luźny ko­rzeń  i za­wie­si­łem na nim swój pasek od spodni.

Nim to zrobię, chcę przekazać wam jedną rzecz. Naj­waż­niej­szy fakt, który zro­zu­mia­łem po tylu dniach w tych pod­zie­miach. Byłem w błę­dzie, wy­obra­ża­jąc sobie, że po zgubieniu się w tu­ne­lach umarłbym z głodu czy pragnienia. Młody nie­wol­nik, który odłą­czył się od grupy, byłby w sta­nie tu prze­żyć. Grzy­by, szczu­ry i woda utrzy­ma­ły­by go przy życiu jesz­cze przez lata, choć po­wo­li śle­pł­by w tu­ne­lach. Za­po­mi­na­łby ludz­kiej mowy i coraz czę­ściej scho­dził na czte­ry łapy, by nie mu­sieć po­chy­lać się przy każ­dym ni­skim przej­ściu. Jego oczy po­więk­sza­ły­by się, by mógł zo­ba­czyć jak naj­wię­cej w gę­stej ciem­no­ści tych korytarzy. Ro­ze­szły­by się też na boki, by mógł ob­ser­wo­wać kilka od­nóg naraz.

A gdyby zna­lazł ko­bie­tę w tej samej sy­tu­acji, prze­ka­zał­by te zmia­ny dalej, two­rząc ko­lej­ne po­ko­le­nia tak samo zdeformowanych półludzi. Aż po co najmniej dwu­stu la­tach życia tutaj, stwo­rzył­by jedno z największych odkryć me­dy­cy­ny – je­dy­ny w hi­sto­rii przy­pa­dek, gdy czło­wiek przez tyle po­ko­leń żył i zmie­niał się w wa­run­kach, które kom­plet­nie nie przy­po­mi­na­ją na­sze­go na­tu­ral­ne­go śro­do­wi­ska. Od­kry­cie, które przy­nio­sło­by jego ba­da­czo­wi nie­śmier­tel­ną sławę. Sławę, której tak pragnęła Linda.

Ja jed­nak tego zaszczytu już nie do­stą­pię. I nie mam za­mia­ru być jed­nym z obiek­tów, który jakiś ba­dacz za­pre­zen­tu­je kie­dyś świa­tu.

 

Koniec

Komentarze

Fajny horror spod znaku amerykańskich klasyków. Plus za ogrom pracy nad szlifowaniem pomysłu, który widać w jego wersji finalnej. W dłuższych formach zdecydowanie lepiej potrafisz rozwinąć fabułę i bohaterów. Mam nadzieję, że to nie ostatnia próba w tych klimatach.

Pozdrawiam.

No cóż, Abbadonie, jakkolwiek opowiadanie czytało się nieźle, nie mogę dać wiary opisanym zdarzeniom – niewiarygodny jest, moim zdaniem, zarówno pomysł na powstanie tuneli, jak i na istnienie osobliwych istot, w które przekształcili się rzekomo zagubieni tam ludzie.

Nie wydaje mi się możliwe, aby wzniesiono gmachy uczelni i żaden z budowniczych nie zorientował się, na jak rozległym labiryncie powstaje uniwersytet. Przecież musiano tam wykopać głębokie fundamenty, a z opowiadania wynika, że do podziemi schodziło się bezpośrednio z pokoju narratora…

Jeśli nawet w podziemiach dało się przeżyć, to dwieście lat wydaje mi się stanowczo za mało aby zagubiony tam człowiek żył, znalazł partnerkę, rozmnażał się i mutował do postaci opisanej w tekście.

Fajnie, że opowiadanie jest nasycone klimatem grozy i tajemnicy, szkoda jednak, że rozsiewasz w tekście ślady, po których szybko i łatwo można się zorientować, jaką rolę w tej historii odegra współlokatorka bohatera.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Jakie wielu świe­ża­ków, naj­pierw mocno się zdzi­wił… ―> Literówka.

 

– Żar­tu­jesz  Jacob?! – Prze­krzy­ki­wał się przez mu­zy­kę – Miał­bym stra­cić trawę, piwo i nor­mal­ne im­pre­zy? My­ślisz, że mi od­bi­ło?! ―> – Żar­tu­jesz, Jacob?! – prze­krzy­ki­wał mu­zy­kę – miał­bym stra­cić trawę, piwo i nor­mal­ne im­pre­zy? My­ślisz, że mi od­bi­ło?!

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

i wszyst­kich obie­cu­ją­cych ba­da­niach, za jakie za­bie­rze się… ―> …i wszyst­kich obie­cu­ją­cych ba­da­niach, do jakich za­bie­rze się

 

z którą ucznio­wie na­sze­go uni­wer­sy­te­tu… ―> …z którą studenci na­sze­go uni­wer­sy­te­tu

 

Dla­te­go gdy od­na­leź­li­śmy tu­ne­le… ―> Dla­te­go gdy z­na­leź­li­śmy tu­ne­le

Odnaleźć można coś, co się zgubiło.

 

sie­dzie­li­śmy w nie­mal­że w kom­plet­nej ciszy… ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

głód i pra­gnie­nie koń­czą moją mę­czar­nie. ―> Literówka.

Choć, moim zdaniem, męczarnie głodu i pragnienia kończy raczej śmierć, lub zdobycie jedzenia i picia.

 

Je­stem pe­wien, że po­dob­ne wizje na­wie­dza­ły tam wszyst­kich . ―> Zbędna spacja przed kropką.

 

Wra­ca­ła po­po­łu­dniu… ―> Wra­ca­ła po ­po­łu­dniu… Lub: Wra­ca­ła po­po­łu­dniem

 

gdy ja byłem w po­ko­ju, ona była na wy­kła­dach, gdy zaś wra­ca­łem z uczel­ni, ona już dawno była da­le­ko. ―> Lekka byłoza.

 

Zła­pa­łem za gło­śnik i ru­szy­łem ku sza­fie… ―> Zła­pa­łem gło­śnik i ru­szy­łem ku sza­fie

 

Przy­naj­mniej kilka razy chwy­ta­łem w dłoń te­le­fon… ―> Wystarczy: Przy­naj­mniej kilka razy chwy­ta­łem te­le­fon

Czy mógł chwycić telefon inaczej, nie dłonią?

 

W kącie po­ko­ju stał mi­kro­skop… ―> Raczej: W kącie pomieszczenia stał mi­kro­skop

Nie wydaje mi się, aby w tunelu był pokój.

 

Wi­dzia­łem zarys czte­ro­noż­nej, po­kracz­nej fi­gu­ry… ―> Raczej: Wi­dzia­łem zarys czworonożnej, po­kracz­nej fi­gu­ry

 

że to nie był na to naj­lep­szy mo­ment… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

spu­ści­ła nogi na kra­wędź łóżka… ―> …spu­ści­ła nogi za kra­wędź łóżka

 

Mój tok my­śle­nia urwał się nagle, gdy moją głowę wy­peł­ni­ło nie­zno­śne bu­cze­nie.  Chcia­łem coś po­wie­dzieć, ale moje usta… ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

środ­ki na­sen­ne mnie po­ko­ny­wa­ły. Oczy mi się za­my­ka­ły, ręce i nogi ro­bi­ły cięż­kie. Linda stała nade mną do ostat­niej chwi­li, głasz­cząc mnie po gło­wie. ―> Jak wyżej.

 

czy­ta­nie jakiś pa­pie­rów… ―> …czy­ta­nie jakichś pa­pie­rów

 

uda mi się po­skła­dać to wszyst­ko ca­łość. ―> …uda mi się po­skła­dać to wszyst­ko w ca­łość.

 

li­czy­łem, że nie zaj­mie to długo. ―> …li­czy­łem, że nie potrwa to długo.

 

Twier­dzi­ła, że miała z udzia­łem bez­dom­ne­go psa. ―> Co miała z udziałem psa?

 

Ostat­nio nikt nie w ogóle nie wi­dy­wał Lindy w szko­le. ―> Ostat­nio nikt w ogóle nie wi­dy­wał Lindy na uczelni.

 

Miej­sce wy­glą­da­ło jak leżę ja­kie­goś zwie­rzę­cia… ―> Literówka.

 

Przyj­rza­łem się le­żą­cym na pod­ło­dze śla­dom pa­zu­rów… ―> Czy ślady pazurów można położyć?

 

od­ci­skom butów i czer­wo­nym plamą. ―> Literówka.

 

W końcu, po dłu­giej po­dró­ży… ―> Raczej: W końcu, po dłu­giej wędrówce

 

Skie­ro­wa­łem się w kie­run­ku z któ­re­go do­cho­dził… ―> Brzmi ro fatalnie.

Proponuję: Ruszyłem w kie­run­ku, z któ­re­go do­cho­dził

 

co to coś za­czę­ło skam­leć z de­spe­ra­cją. ―> Coś się tutaj przyplątało.

 

Ten widok spra­wił, że prze­szły mnie tor­sje. ―> Jak torsje mogą przejść kogoś?

 

czu­łem jej ro­sną­cą dez­orien­tajcę. ―> Literówka.

 

ale cho­le­ra niemaszpo­j­ecia… ―> Brak spacji, czy to celowy zapis? Literówka.

 

My­śla­łem, że Linda zaraz strze­l po raz drugi… ―> Literówka.

 

chcę by­ście ro­zu­mie­li jedną rzecz. Naj­waż­niej­szy fakt, który zro­zu­mia­łem po… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

by mógł ob­ser­wo­wać kilka od­nóg na raz. ―> …by mógł ob­ser­wo­wać kilka od­nóg naraz.

 

stwo­rzył­by świę­te­go grala me­dy­cy­ny… ―> …stwo­rzył­by Świę­te­go Graala me­dy­cy­ny

Nie rozumiem zdania. Co do tej historii ma Święty Graal?

 

I nie mam za­mia­ru być się jed­nym z obiek­tów… ―> I tu też coś się przyplątało.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki wielkie za opinię i uwagi. Ogólnie, tunele miał pojawić się już po powstaniu uniwersytetu, który z czasem został do nich dołączony. Trochę zedytowałem tekst, by było to bardziej wyraźne. Wprowadziłem też prawie wszystkie twoje poprawki (poza brakującą spacją, bo ta była w istocie celowa). Niestety, po tylu czytaniach wiele szczegółów potrafi uciec

Bardzo proszę, Abbadonie, i ogromnie się cieszę, że uznałeś poprawki za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Eee no, bez imprez, bez piwa, bez fajek, ale można mieszkać w pokoju z kobietą, która nie jest legalną małżonką?

Podzielam wątpliwości Reg, ewolucja nie ma takiego tempa. Poza tym nie wyobrażam sobie, jak w takich warunkach mógłby przeżyć noworodek.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka