- Opowiadanie: Helmut - Piekielna cząstka

Piekielna cząstka

Opowiadanie betowali BasementKey oraz boleslaw.gruz za co serdecznie dziękuję.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy II, Finkla

Oceny

Piekielna cząstka

 – Tych wszystkich cząstek jest bez liku, całe mnóstwo. Każdy zna protony i neutrony, ale one składają się z jeszcze mniejszych kwarków. W ogóle te kwarki to mają takie śmieszne nazwy, wie pan? Kwark powabny, kwark dziwny, a podobno istnieją nawet skwarki…

Komisarz Robert Veracruz z policji politycznej ziewnął ostentacyjnie, dając mówiącemu staruszkowi do zrozumienia, że nie uważa tego wcale za zabawne ani interesujące. Nigdy nie słyszał ani o kwarkach, ani o skwarkach i wolał, żeby tak pozostało. Tamten, wcale niezrażony, kontynuował:

– W każdym razie oprócz cząsteczek budujących materię, czyli kwarków, elektronów i tak dalej, są jeszcze takie, które przenoszą oddziaływania. Nazywają je bozonami.

Zarządca budynku podrapał się po czaszce, pokrytej nadspodziewanie gęstym, aczkolwiek siwym jak mleko owłosieniem.

– Ile to się człowiek nasłuchał o tych cząstkach od chłopaków, co tu pracowali. Rozumie pan, sam nie jestem fizykiem, ale zawsze coś wpadnie do głowy i czasem tam utknie. Nie żebym się wymądrzał. Tak po prawdzie, to ja tu tylko sprzątam.

Uśmiechnął się. To był akcent humorystyczny z dawna przygotowany na taką właśnie okazję. Staruszek nieczęsto miał okazję z kimkolwiek porozmawiać, dlatego teraz wcale się nie spieszył. Napawał się pierwszą od dawna społeczną interakcją, co było mocno nie w smak jego rozmówcy, który odpowiedział:

– Proszę mi tylko powiedzieć, do czego służy ta cała maszyneria.

Wskazał na stalowe szafy, ciągnące się przez całą długość hali, w której stali obaj mężczyźni. Wypełnione były mrugającą diodami elektroniką i sznurami kolorowych kabli. Detektywa nie obchodziło zbytnio do czego służyły, chciał tylko zrobić swoje i wrócić do domu. Jego rozmówca natomiast nie zamierzał tak łatwo dać za wygraną, było jasne, że chce się komuś wygadać i nic go przed tym nie powstrzyma.

– Te bozony przenoszą różne oddziaływania, dzięki nim istnieje na przykład grawitacja i masa. – W tym momencie poklepał się po lekko zaokrąglonym brzuchu. – To wiadomo od dawna. Potem udowodniono, że inny bozon jest w jakiś sposób odpowiedzialny za upływ czasu. Ale to wszystko pikuś przy cząstce, którą odkryli w tutejszych laboratoriach, bo ona przenosi oddziaływania pomiędzy bozonami, kwarkami i cholera wie, czym jeszcze. Jedna, by wszystkimi nimi rządzić, że się tak wyrażę. Mówią na to metabozon, bo zawiera informacje o całym istniejącym świecie, ale najczęściej nazywają go inaczej: piekielna cząstka.

Zawiesił głos w dramatycznej pauzie, ale nie zrobił tym wrażenia na poirytowanym już z lekka detektywie, więc kontynuował:

– Słyszał pan może o demonie Laplace’a? – zapytał konfidencjonalnie tonem osoby dobrze poinformowanej.

– Nie i nie chcę słyszeć. Proszę natychmiast mówić do czego to wszystko służy albo pana wsadzę za utrudnianie.

Cierpliwość policjanta już się skończyła. Nie znosił słuchać religijnych bredni, a świrnięty dziadyga zaczynał mu już działać na nerwy.

– Te maszyny pokazują przyszłość – skończył wywód urażony staruszek.

– No i to rozumiem. To znaczy nie rozumiem, ale nieważne. Dlaczego o tym wcześniej nie słyszałem? Chyba dużo by pomogło, gdyby policja znała przyszłość.

– Każdemu by pomogło. Ale to tak nie działa. Wszystkie te urządzenia, a kosztowały one ładny grosz, nie mogą nawet przewidzieć, kto wygra dzisiejszy mecz.

Komisarza nie zaciekawiło o jakim meczu mowa, sport był dla niego prymitywną, bezsensowną rozrywką. Grupa ludzi próbuje trafić gumową kulą do kosza albo siatki? Świetnie, tylko jakie to ma znaczenie? Nakarmią kogoś tymi golami? Równie dobrze mogliby rzucać do celu kartoflem albo urządzić zawody w malowaniu ściany bezbarwną farbą. Przynajmniej byłoby to zabawne.

Natomiast jego uwagę, bądź też zawodowy szósty zmysł, zwróciła wzmianka o pieniądzach. Kiedy nie wiesz za czym iść, idź za forsą – to zapamiętał ze studiów (poza tym niewiele).

– Kto za to wszystko zapłacił? – zapytał.

– Kiedyś było wielu sponsorów. Każdy chciał wiedzieć, ile w przyszłości będą kosztowały akcje jego firmy, jakie będą stopy procentowe i różne takie, więc inwestowali w nasze badania. Pracowały tu wtedy najtęższe głowy z całego świata, MIT, Caltech, Stanford. A potem przyszła społeczna rewolucja i zdelegalizowano korporacje. Pan tego nie może pamiętać, ale ja byłem wtedy w kwiecie wieku…

Starzec przerwał opowieść, pogrążając się w swych starczych wspomnieniach. Delikatna sugestia łez pojawiła się w jego oczach. Nie ze względu na bezkrwawą w gruncie rzeczy rewolucję sprzed lat – ze względu na bezpowrotnie utraconą młodość. Wielkie rzeczy mogą się dziać na świecie, ale dla człowieka mimo wszystko najważniejsze pozostaje własne życie, ulotna garść wspomnień zakodowana gdzieś w powoli umierającej tkance. Podręcznik do historii może kupić każdy, pomyślał. Moja historia przepadnie wraz ze mną.

Po chwili uzmysłowił sobie, że rozmawia ze śledczym z wydziału politycznego i może lepiej nie poruszać drażliwych tematów, więc kontynuował:

– Społecznym zarządom już tak nie zależało na badaniach, cała para poszła w produkcję. Zresztą i tak nasze wyniki były marne, toteż jajogłowi poodchodzili na wcześniejsze emerytury albo zmienili branże. Teraz oprócz mnie pracuje tu tylko dwóch chłopaków.

Veracruz w duchu ucieszył się, że będzie mógł porozmawiać z kimś w swoim wieku, kto tak nie przynudza. Z akt zgranych z serwerów centrali wynikało, że pozostali dwaj pracownicy Instytutu są w jego wieku, liczył więc na jakąś nić porozumienia.

– Proszę mnie do nich zaprowadzić – rzekł do staruszka.

Ruszyli pustymi korytarzami instytutu. Kroki mężczyzn odbijały się cichym echem od szarego betonu ścian. Posadzkę pokrywała cienka warstwa kurzu i brudu. Wyglądało na to, że pan „ja tu tylko sprzątam” nie wywiązywał się zbyt skrupulatnie ze swoich obowiązków.

Gdy dotarli do pomieszczenia socjalnego, stanowiącego najwidoczniej centrum życia w budynku, „chłopaki” okazały się być płci żeńskiej. Obie kobiety miały włosy ścięte na zapałkę i pewnie nie przypominały dziewczyn z czasów, kiedy zarządca budynku był młody (a słońce było bogiem). Veracruz miał w takich sytuacjach prawny i moralny obowiązek wygłosić wykład na temat misgenderingu i postraszyć delikwenta mandatem, ale wyjątkowo dał sobie spokój i odprawił uciążliwego staruszka.

Mudahali, hinduska z Toronto, z wykształcenia informatyczka, zajmowała się pracującymi nieprzerwanie w budynku setkami komputerów. Z kolei Kreutzer, specjalistka w dziedzinie fizyki jądrowej o arabskiej urodzie, skończyła studia w Szkocji i załapała się na program stypendialny, dzięki któremu wylądowała właśnie w tym podupadającym instytucie. Nie zajmowała się niczym konkretnym.

– Nie wierzyłam w to, ale ten sprzęt rzeczywiście działa – twierdziła Kreutzer. – Ta aparatura to kawał historii fizyki. To tutaj wytłumaczono splątanie kwantowe, obalono interpretację kopenhaską, a zasada nieoznaczoności Heisenberga…

– Dzięki, ale już się nasłuchałem o kwantach – przerwał komisarz.

W głębi duszy westchnął. Nie znosił nerdów. Kto idzie na nauki ścisłe? Sami frajerzy i kujonki, przecież nikt normalny by się nie uczył takich głupot. Informatyka to jeszcze może być przydatna, chociaż nudna, ale fizyka? Postanowił uporać się jak najszybciej z przesłuchaniem tej dwójki.

– Zadam teraz kilka pytań, proszę odpowiadać krótko i na temat. Przypominam, że za fałszywe zeznania będzie kara. Czy znacie tego człowieka?

Pokazał im na ekranie swojego telefonu twarz mężczyzny, około sześćdziesięciu lat. Właściwie niewiele więcej dało się o nim powiedzieć: krótkie włosy nijakiego koloru, nos zwyczajny, usta – najzupełniej przeciętne. Po prostu twarz jak każda inna. Jedynym wyjątkiem były oczy, wodniste, lekko przymrużone, mimo statyczności zdjęcia zdawały się rzucać na boki podejrzliwe spojrzenia.

– Nie przypominam sobie – odpowiedziała hinduska.

– Nie znam. – Kreutzer pokręciła głową.

– A słyszeliście nazwisko Arthur Kolozsek?

Ponownie zaprzeczyły.

Veracruz zastanowił się przez chwilę. W sumie niczego innego się nie spodziewał. Nie wyglądały na rewolucjonistki, ale przecież naukowcy są zawsze elementem potencjalnie niepewnym, jak to zwykł mawiać naczelnik. No, to jeszcze kilka pytań, żeby szef się nie czepiał, szybki skan telefonów i można zawijać na chatę.

– Czy widziałyście ostatnio coś niezwykłego? Macie kontakt z osobnikami politycznie podejrzanymi? Należycie do nieformalnych stowarzyszeń?

Oczywiście, że nie. Jeżeli mają coś za uszami, odczyt danych z profili sieciowych wszystko mu powie. Mógłby właściwie wszystko zrobić zdalnie, ale szefostwo doceniało pracę w terenie. Nie ma to jak solidna policyjna robota, mawiali.

Nie chciał, lecz musiał zadać jeszcze jedno pytanie, tak dla pewności. Ten zbzikowany zarządca budynku mógł coś pokręcić.

– Czy urządzenia, które tu są, mogą przepowiedzieć przyszłość ludzkości?

Kreutzer uśmiechnęła się z politowaniem.

– Do tego trzeba by było znać parametry metapola całej rzeczywistości. W teorii możliwe, w praktyce niewykonalne. Jesteśmy w stanie przeprowadzić symulację na pojedynczych, wyizolowanych molekułach, choć i to nie bez stuprocentowej pewności. Powiedzmy, że bierzemy kota, atom uranu…

 Komisarz wstał i wyszedł bez pożegnania, trzaskając drzwiami. Dość tego ględzenia na dzisiaj. Pośpiesznie opuścił budynek Instytutu i wsiadł w pierwsze lepsze auto z miejskiej wypożyczalni. Zaczynał się robić głodny, a jak głosiła dydaktyczna sentencja wyświetlana na ekranie deski rozdzielczej, pusty żołądek zmniejsza efektywność pracy. Wpisał adres swojego bloku i pozwolił wirtualnemu szoferowi odwieźć się pod drzwi.

 

Jednopokojowe mieszkanie byłoby całkiem przestronne, gdyby nie wszelkiego rodzaju śmieci zajmujące połowę jego powierzchni. Po podłodze walały się papierowe torby po jedzeniu na wynos, drewniane sztućce i na wpół rozmiękłe naczynia z otrębów. Pomiędzy nimi zalegały porozrzucane, pogniecione spodnie, koszule i inne elementy garderoby, ale najwięcej było butów, około dwudziestu par. Sportowe modele na grubej podeszwie, przeważnie nieskazitelnie białe, wyglądały w większości na zupełnie nowe. Sprzętów nie było za wiele: łóżko, szafa, stolik, wielofunkcyjna mikrofalówka. No i zajmujący pół ściany, ale cienki jak kartka papieru ekran. Podobnie wyglądały prawie wszystkie mieszkania w tym bloku, ale to należało do komisarza Veracruz, dlatego to on właśnie, we własnej osobie, leżał w samych bokserkach na łóżku i zamawiał na ekranie smartfona obiad z pobliskiej restauracji.

Kiedy już skomponował i zamówił bezmięsnego burgera z zastraszającą liczbą dodatków o egzotycznie brzmiących nazwach, wrócił do pracy. Rzucił okiem na przysłane przez policyjne centrum informatyczne profile laborantek. Algorytmy nie znalazły niczego niepokojącego, a myliły się rzadko. Właściwie nie myliły się nigdy.

Zadzwonił dzwonek i Veracruz odebrał od drona dostawczego gorące danie. Pogryzając burgera, zabrał się do ręcznego sprawdzania profili. Nie z poczucia obowiązku czy dociekliwości – z nudów. Jego czas wolny wyglądał zazwyczaj podobnie: odpalał na słuchawkach któregoś z klasyków hyperpopu, choćby 100 gecs albo Doriana Elektrę i rzucał się w spienione fale Internetu. Obserwował swoich znajomych z należytą starannością i nie darowałby sobie, gdyby przegapił post czy relację kolegi ze szkoły, z którym tak dawno się nie widział albo tej dziewczyny, która mu się kiedyś podobała, ale jakoś nie miał nigdy odwagi jej tego powiedzieć. Sam też publikował tyle, ile mógł, choć robił to bez przekonania. Chciał po prostu dać innym znak, że istnieje. Później leżał w ciemnym pokoju i zastanawiał się, czy to istnienie wychodzi mu na dobre.

Veracruz wzruszył ramionami. Skoro i tak surfuje po sieci, równie dobrze może najpierw trochę popracować. Pracownice Instytutu nie były zbyt popularne, ale tak jak każdy, chciały być dostrzeżone. Przejrzał stare posty, wrzucone zdjęcia, skomentowane wątki, udostępnione memy. Było tam znacznie więcej odniesień do nauki niż przeciętnie, a Mudahali wykazywała niezdrowe zainteresowanie beletrystyką, ale śledczy nie doszukał się żadnych wątków ideologicznych, przynajmniej wykraczających poza dopuszczalne spektrum poglądów. Następnie zlustrował listy znajomych – wszyscy byli czyści jak łza, co do jednego. Nie było się do czego przyczepić.

Veracruz wyciągnął się na łóżku. Strasznie bolały go plecy, wykrzywione przez siedzący tryb życia. Z oczami też nie było najlepiej, a płuca dawały znać, że miejskie powietrze im nie służy. No tak, miał już prawie trzydzieści lat, pora pomyśleć o przydziałowym sanatorium. Musi wyjechać z miasta, zanim dostanie grzywnę od Inspektoratu Zdrowego Życia. Odpoczynek dobrze mu zrobi, będzie mógł nadrobić kilka seriali kryminalnych, których jeszcze nie obejrzał…

Pomysł olśnił go z taką nagłością, że gdyby to był film animowany, mała żaróweczka z pewnością zaświeciłaby mu nad głową. Przecież w każdej historii o detektywach tak było – sprawcą okazywał się osobnik najbardziej niepozorny!

Prędko wysłał zapytanie do centrali o profil zarządcy budynku Instytutu. Hm, Izajasz Goldstein, właściwie jako jedyny przedstawiciel władz administracyjnych, był nie tylko kierownikiem gospodarczym budynku, ale i szefem całego Instytutu. W dodatku profesorem, co prawda nie fizyki, lecz matematyki. Czyli przesadził z tą fałszywą skromnością. Ciekawe.

Profil sieciowy nie wykazywał znacznych odchyleń od normy. Staruszek należał do pierwszego pokolenia wychowującego się z Internetem, nic więc dziwnego, że dziennie spędzał w nim zaledwie cztery, pięć godzin. Zainteresowania też miał typowe dla poprzednich generacji: jakieś grupy dyskusyjne o muzyce, mnóstwo nieciekawych zdjęć gór i innych krajobrazów, konto na portalu do oceniania piwa. Rozwiedziony, bezdzietny. Trzeba będzie pokopać głębiej…

W tym momencie telefon wydał przeraźliwy dźwięk, ogłaszając przychodzące połączenie. Veracruz odebrał, a na telewizorze wyświetliła się nienaturalnie gładka od botoksu twarz naczelnika.

– Zapuszkowaliśmy Kolozska – oznajmił krótko.

– Ale dlaczego? Przecież miał być pod obserwacją – zdziwił się komisarz.

– Ta, ale skumał, że na niego patrzymy i chciał dać dyla. Nie wiem, co prawda, dokąd, ale możesz go o to sam spytać, bo teraz ktoś musi go przesłuchać – rzekł naczelnik.

– No dobra, już jadę – zgodził się niechętnie jego podkomendny.

Było już późno, ale kiedy obowiązek wzywa, nie ma co zwlekać. Poza tym wolał to już mieć z głowy. Twarz z ekranu ponownie przemówiła:

– A jak z tym Instytutem? Musimy wiedzieć po co taki ktoś jak Kolozsek utrzymywał kontakt z państwową bądź co bądź instytucją.

– Zaraz to z niego wyciągnę.

 

Arthur Kolozsek siedział w pokoju przesłuchań wspierając głowę na łokciu. Był wściekły, że dał się w to wszystko wplątać. Mógł przecież pożyć jeszcze wiele lat, tak jak wszyscy ciesząc się z codziennych, drobnych przyjemności. Ale nie, on potrzebował czegoś więcej. Zawsze, od kiedy pamiętał, chciał coś osiągnąć, zostać kimś wielkim, a przynajmniej większym od innych. I teraz ma przesrane. Pocieszała go jedynie myśl, że jeżeli stary ma rację, wszyscy ludzie mają przesrane.

 Do pokoju wszedł młody człowiek, pewnie śledczy z wydziału politycznego, choć nie miał na sobie munduru. Ubrany był za to w workowate, luźne spodnie z syntetycznego materiału w krzykliwym, szkarłatnym kolorze, podobnie skrojoną koszulkę i karykaturalnie wielkie, białe adidasy, które ostatnio znowu wróciły do mody. Arthur przypomniał sobie dzieciństwo, kiedy każdy modniś chodził w takich butach. O tak, to musi być gestapowiec albo jakaś inna gnida, pomyślał. Białe adidasy są właściwie zawsze podejrzane.

– Komisarz Veracruz, wydział polityczny.

No proszę, przedstawił się. Niezwykle kulturalny policjant.

– Arthur Kolozsek, wydział wsadzonych za niewinność – zażartował aresztant.

Śledczy usiadł naprzeciwko niego.

– Proszę nie rżnąć głupa – odparł. – Jest pan politycznie podejrzanym wichrzycielem, mamy na to twarde dowody. Udział w grupach propagujących teorie spiskowe o programowanej bezpłodności, blokowaniu badań nad lekami, przymusowej aborcji eugenicznej i tak dalej. Do tego podważanie autorytetu władz demokratycznych, publiczne głoszenie radykalnych poglądów… Można by długo wymieniać i na pewno na procesie to zrobią. Tymczasem ja chcę się jedynie dowiedzieć, w jakim celu był pan w Instytucie Fizyki Cząstek Elementarnych? Mamy dowody, że odwiedził go pan piętnastego listopada, a wcześniej łączył się z kimś w budynku.

Kolozsek poprawił się na krześle. To znaczy, że nie wiedzieli, czego dotyczyły rozmowy z gościem z Instytutu, inaczej by go o to nie pytali. Tylko czy jest sens kręcić? Sprawa i tak już jest przegrana, a może dostanie mniejszy wyrok.

– To on zadzwonił do mnie. Miał dla mnie robotę. Wie pan, działalność wywrotowa – uśmiechnął się.

– Co to była za robota?

– Miałem przewieźć pewne urządzenie do Nowej Zelandii. Proszę nie pytać, co to było, bo nie wiem. Strasznie ciężkie ustrojstwo, jak na swój rozmiar.

– Co pan zrobił z tym urządzeniem?

– Podpiąłem do sieci, poczekałem aż do mnie zadzwoni, że gotowe i wróciłem. Poszedłem im to potem oddać. Niepotrzebnie, ale nie wiedziałem, że mnie śledzicie.

Chociaż przy takiej liczbie kamer pewnie każdy jest śledzony, dodał w myślach.

– Kto konkretnie to panu zlecił? –zapytał komisarz.

Kolozsek zawahał się. Dobrze wiedział, że musi odpowiedzieć na to pytanie i że odpowie, ale i tak czuł się jak Judasz. Opuścił wzrok na blat stołu.

– Izajasz Goldstein – powiedział cicho.

 

Na dźwięk kroków i otwieranych drzwi, Izajasz Goldstein odwrócił się od okna wychodzącego na leżący po przeciwnej stronie ulicy gmach Instytutu Etyki. Przywitał komisarza niemrawym grymasem przypominającym tylko z grubsza uśmiech. Więc jednak, pomyślał. Nadzieja matką głupich, a ja jestem jej pierworodnym. Na głos powiedział:

– Witam pana komisarza. Podejrzewam, że już się pan wszystkiego domyśla – rzekł tonem biegunowo odmiennym od używanego przy poprzedniej rozmowie.

– No, może nie wszystkiego. Nie znam się na tych waszych wynalazkach, więc nie wiem co pan chciał osiągnąć. Przewidzieć przyszłość?

– Zgadza się. Mówiłem już panu jak bardzo ta technologia jest ograniczona, nie są to więc stuprocentowo pewne prognozy, ale to i tak cud, że udało nam się przeprowadzić całą operację.

– Nam? – zdziwił się Veracruz.

Pomimo swojej ewidentnej ignorancji wobec nauki, gdzieś pomiędzy jego uszami tkwił najwidoczniej dociekliwy umysł śledczego.

– Tak. Jest nas więcej niż mógłby się pan spodziewać. Starych naukowców, inżynierów, projektantów. To w końcu nasze pokolenie stworzyło świat taki, jakim jest teraz. My zbudowaliśmy współczesną sieć i kiedy chcemy, potrafimy się w niej poruszać niepostrzeżenie.

Dyrektor Instytutu opadł na stojący przy biurku fotel obrotowy, aby dać odpocząć starym kolanom.

– I właśnie sieć pozwoliła nam zrealizować plan. Przez chwilę cała moc obliczeniowa ze wszystkich urządzeń na świecie była przez nas używana do wygenerowania symulacji. Każdy smartfon, telewizor, konsola do gry czy nawet inteligentna lodówka służyły jako źródło mocy obliczeniowej. Nikt się nawet nie zorientował.

– Jak to możliwe? Są chyba jakieś zabezpieczenia – zdumiał się komisarz.

– Tak. Napisane przez nas. Darmowe systemy operacyjne, z których do tej pory korzysta każdy. Kiedy się wie, gdzie jest luka, wystarczy chamski wirus.

– Do czego w takim razie był wam potrzebny Kolozsek? – dopytywał Veracruz.

– Ludziom w naszym wieku nie wolno już podróżować, a ktoś musiał wywieźć na antypody moduł, coś w rodzaju elektrody, w dużym uproszczeniu, żebyśmy mogli odczytać metapole całej Ziemi. Tak naprawdę nie było to aż tak trudne. Widzi pan, materię budują stopniowo zmniejszające się cząstki. Jak już panu mówiłem, atomy składają się z nukleonów, te z kwarków. Prawdopodobnie kwarki dzielą się na jeszcze mniejsze elementy i tak w nieskończoność. Natomiast metacząstka przeciwnie, jest kontrolowana przez cząstkę wyższego rzędu, ta przez następną, aż dochodzimy do jednego, jedynego bozonu, molekularnego absolutu. To jest prawdziwa piekielna cząstka. Bo wiedzieć wszystko, to żyć w piekle.

Goldstein spojrzał na swojego rozmówcę.

– Ale pana to chyba nie za bardzo obchodzi?

– Przyznam, że nie i nie powinien się pan temu dziwić. Jakie to ma znaczenie dla nas, dla społeczeństwa? Przecież pan nie wie wszystkiego.

– Rzeczywiście, nie wiem. Tego się nie da osiągnąć. Ale zinterpretowaliśmy metacząstki wyższych rzędów i nasza prognoza jest wystarczająco dokładna: ludzkość czeka smutny koniec i to już całkiem niedługo.

– I co, chciał pan tą informacją zdestabilizować nasze społeczeństwo? Wprowadzić chaos, obalić światowe rządy? – domyślał się policjant.

Dyrektor prychnął z dezaprobatą. Przecież to by tylko przyspieszyło apokalipsę. Ale łatwo mówić, kiedy zna się przyszłość.

– Wręcz przeciwnie. Chciałem pomóc rządom, skłonić ich do działania. Wierzyłem, że może coś da się zrobić. Takich przewidywań niejako dotyka paradoks podróży w czasie, a z paradoksami nigdy nic nie wiadomo.

Staruszek obrócił się wraz z fotelem w kierunku okna i zapatrzył w dal.

– Ale oni już wiedzieli…

 

W pomieszczeniu panował półmrok. Przez jedyne, wychodzące na Instytut Fizyki Cząstek okno, wpadało zbyt mało światła, by rozświetlić kłęby dymu sączące się ze skrętów, cygar i fajek. Pokój przypominał przez to wnętrze wędzarni.

Siedzące w obitych ekologiczną skórą fotelach postacie, trzy kobiety i trzech mężczyzn, ubrane były praktycznie wyłącznie w czerń. Trudno było określić ich wiek, gdyż najwyraźniej starali się go ukryć, czy to za pomocą makijażu, czy rąk chirurga. Jedyne, co mogło ich zdradzać, to sylwetki – skurczonych, wygiętych w pałąk kręgosłupów nie dało się tak łatwo zoperować.

Niejeden zwolennik teorii spiskowych w typie Kolozska zdziwiłby się, gdyby mu powiedzieć, że właśnie z tego pomieszczenia w Instytucie Etyki, tych sześcioro ludzi faktycznie rządzi całym krajem, wraz z towarzyszami z innych państw świadomie prowadząc ludzkość na skraj przepaści w imię dziwnie pojętej moralności. Aktualnie popijali oni wino z kryształowych kieliszków, prowadząc dyskusje o rzeczach mniej i bardziej przyziemnych.

Wreszcie temat zszedł na sprawę Goldsteina.

– Trochę mi go szkoda – wypowiedziała się jedna z kobiet. – To przecież inteligentny facet, a całe życie zmarnował na nieistotne dociekania. Mechanizmy, struktury, cząsteczki… Przez taki redukcjonizm traci się z oczu to, co najważniejsze.

– Dokładnie – poparł ją łysy mężczyzna w czarnym golfie. – Dlatego właśnie my rządzimy. Bo wiemy, na czym trzeba się skupić.

– A pamiętacie, jak kiedyś nami pogardzali? – przypomniał sobie facet o długiej czarnej brodzie. – Filozofia, może to i ciekawe, ale komu potrzebne, tak mi mówili. Myśleli, że nie będę miał za co żyć.

Wydał z siebie odgłos, który zapewne miał być śmiechem, ale brzmiał sucho, sztucznie. Siedząca obok, przeraźliwie chuda kobieta pokiwała głową.

– Wracając jednak do Goldsteina, wolałabym, żeby nie wyciągać wobec niego zbyt poważnych konsekwencji. Starszych ludzi trzeba szanować – stwierdziła.

– Poczekaj, zaraz to załatwię – odrzekł brodacz.

Wziął do ręki telefon i wybrał numer z listy kontaktów.

– Halo? Dzwonię w sprawie Goldsteina, drogi panie naczelniku. Właśnie ustaliliśmy w gronie Najwyższej Komisji Etyki, że słusznym będzie odizolować go od społeczeństwa, żeby nie szerzył defetyzmu. Poza tym nic mu nie róbcie. Niech ma wszystko, czego potrzebuje. Tak, szpital może być. Może pan spać spokojnie, pana sumienie jest czyste, ja to panu mówię. No, chyba nie wątpi pan w nieomylność Komisji w sprawach moralności? Tak myślałem. Miłej nocy zatem.

Brodacz rozłączył się i odłożył telefon.

– Swoją drogą, trzeba by zmienić ich nazwę na „etyczna”. „Policja Polityczna” się źle kojarzy – powiedział.

– Wiecie, nadal nie mogę uwierzyć, że ludzie tak łatwo poddają się naszej woli, tylko dlatego, że w zamian przejmujemy odpowiedzialność za ich czyny – westchnął łysy w golfie.

– Zjawisko stare jak świat. Tyle, że nam udało się je odpowiednio skanalizować i doprowadzić do rewolucji, która postawiła moralność na pierwszym miejscu. Pióro jest groźniejsze od miecza, a rewolucyjne idee warte więcej niż techniczne wynalazki. Czasem myślę sobie, że gdyby znać odpowiednie słowa, można by osiągnąć wszystko, wiecie? Określony układ wyrazów, który zmusiłby każdego człowieka do posłuszeństwa. Taki demagogiczny wirus – rozmarzyła się chuda.

– Właściwie to tak właśnie się zachowujemy. Rzecz jasna, nie znamy dokładnego kodu, odpowiednich słów. Działamy niejako po omacku i nie wszystko dzieje się dokładnie tak, jak to sobie kiedyś zaplanowaliśmy, ale tyle wystarczy – stwierdził facet w golfie. – Wyobraźcie sobie żebraka, który podchodzi do każdego faceta na ulicy i mówi: „Daj mi sto złotych albo powiem twojej żonie o Elizabeth”. Prędzej czy później trafi na kogoś, kto faktycznie zdradza żonę z jakąś Elizabeth i zarobi swoje sto złotych. A gdyby jeszcze wiedział z góry kogo zaczepić…

– Miło, że porównujesz nas do żebraka – zripostowała kobieta.

Golfiarz ją zignorował.

– Nie musimy się już nawet szczególnie starać – kontynuował. – Wystarczy nic nie robić, by pozostawiona bez przywództwa ludzkość sama się wykończyła i wymarła po cichu, bez fajerwerków. Nie potrzebujemy szklanej kuli Goldsteina, żeby mieć pewność. Wystarczy pięć minut w Internecie.

Kobieta, która do tej pory milczała, podsumowała dyskusję smutnym, altowym głosem:

– Cierpienie, które jest nieodłączną cechą świadomego bytu wkrótce się zakończy. I nie przeszkodzi w tym żadna piekielna cząstka.

Na co golfiarz zaciągnął się głęboko cygarem, teatralnie wypuścił obłoczek dymu i odrzekł z uśmiechem:

– Wiesz, mnie się to cierpienie zaczyna podobać.

Koniec

Komentarze

Heeeej,

 

mi to się podoba, fajne świeże spojrzenie, np. na tego komisarza, który fascynuje się białymi adidasami. Jego śledztwo kończy się nieoczekiwaną konstatacją, że rządzący zdają sobie sprawę z nieuniknionej katastrofy, co więcej, sami do niej dążą.

Końcówka niesie ze sobą niezwykłą koncepcję grupy trzymającej władzę, złożonej z filozofów i estetów ;) No tego jeszcze nie grali, to dopiero fantastyka.

 

Podoba mi się, zgłaszam do biblioteki :)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hej Basement,

 

Jeszcze raz dzięki (już nie wiem który raz, ale mam nadzieję, że nie ostatni ;) za pomoc i za opinię.

 

Również pozdrawiam!

Dzień dobry, tutaj spóźniony piątkowy dyżurny. :-)

 – W każdym razie oprócz cząsteczek budujących materię, czyli kwarków, elektronów i tak dalej, są jeszcze takie, które przenoszą oddziaływania. Nazywają je bozonami.

Zarządca budynku podrapał się po czaszce, pokrytej nadspodziewanie gęstym, aczkolwiek siwym jak mleko owłosieniem.

– Ile to się człowiek nasłuchał o tych cząstkach od chłopaków, co tu pracowali. Rozumie pan, sam nie jestem fizykiem, ale zawsze coś wpadnie do głowy i czasem tam utknie. Nie żebym się wymądrzał. Tak po prawdzie, to ja tu tylko sprzątam.

Zarządca budynku podrapał się… nie wiem, czy wprowadzasz trzecią postać, czy to ten staruszek. Dlaczego owłosienie jest „nadspodziewanie” gęste? Ma to jakieś znaczenie? Jeśli okaże się, że staruszek i zarządca to te same osoby, to IMO powinieneś tą informację przekazać wcześniej. Na przykład, kiedy komisarz ziewnął. Dał znać zarządcy budynku, a później, kiedy piszesz o siwych włosach zasugerować, że to starszy pan.

Ale czytam dalej, bo a nuż to trzecia postać. ;p

 

Detektywa nie obchodziło zbytnio do czego służyły,

To po co pytał, do czego służyły?

 

W tym momencie poklepał się po lekko zaokrąglonym brzuchu.

Jeżeli zrezygnujesz z „w tym momencie”, to i tak będzie wiadomo, kiedy czynność wykonał.

 

skończył wywód urażony staruszek.

Mała sugestia. Zamiast pisać wprost, że był urażony, pokaż to jakoś. Sugestia dotyczy też innych podobnych sytuacji.

 

Delikatna sugestia łez pojawiła się w jego oczach.

Prawie dobrze. :-) nie wiem, czemu ma służyć „delikatna sugestia”. Co jest ważne w tej informacji? Że w oczach pojawiły się łzy, to jednoznacznie sugeruje, co chłopina czuje. Oczy zaszkliły się wzbierającymi łzami. Czy jakoś tak.

 

Veracruz w duchu ucieszył się, że będzie mógł porozmawiać z kimś w swoim wieku, kto tak nie przynudza. Z akt zgranych z serwerów centrali wynikało, że pozostali dwaj pracownicy Instytutu są w jego wieku, liczył więc na jakąś nić porozumienia.

Tu trochę masło maślane wyszło. A przy okazji, to skąd pewność, że osoby w wieku detektywa nie przynudzają?

 

– Nie wierzyłam w to, ale ten sprzęt rzeczywiście działa – twierdziła Kreutzer.

Raczej stwierdziła.

 

Oczywiście, że nie. Jeżeli mają coś za uszami, odczyt danych z profili sieciowych wszystko mu powie. Mógłby właściwie wszystko zrobić zdalnie, ale szefostwo doceniało pracę w terenie. Nie ma to jak solidna policyjna robota, mawiali.

Coś kręcisz, Autorze. :-) Coś Ci się rozsypuje. Mógłby zrobić zdalnie, ale nie robi, bo szefowie nie idą z duchem czasu. Jeżeli to świat zaawansowany technologiczne, jeżeli sprawdził akta (a sprawdził), to po pierwsze wiedziałby, że to kobiety, po drugie odpowiedni dział już by je prześwietlił. Chyba że wyglądało to tak: Komisarzu, tu są jakieś akta, ale nic w nich nie ma, idź zobacz na miejscu, kto tam pracuje. Moim zdaniem, bardzo nieprofesjonalnie. Poza tym, skoro naukowcy należą do tak zwanych „policyjnie podejrzanych”, to nie ma przysłowiowego bata, by tak mało wiedzieli o ludziach udokumentowaną przeszłością.

Czepiam się, ale (mnie – podkreślam) wydaje się to niespójne.

Rzucił okiem na przysłane przez policyjne centrum informatyczne profile laborantek.

A widzisz, jednak. :-) To po co w odwrotnej kolejności te działania? Jednym wytłumaczeniem byłoby to, że nie spodziewał się, że ktoś oprócz zarządcy może być w budynku, albo, gdybyś pominął informację, że z akt wynikało, że pracują tam dwie osoby w jego wieku. I mówiąc szczerze, w tym momencie zacząłem się zastanawiać ile lat ma komisarz.

 

Zadzwonił dzwonek

:-)

 

Strasznie bolały go plecy, wykrzywione przez siedzący tryb życia.

A ponoć szefowie doceniają pracę w terenie.

 

No tak, miał już prawie trzydzieści lat, pora pomyśleć o przydziałowym sanatorium.

O, mam wiek. Ale, że już komisarz śledczy? Nie mówię, że nie, ale w tym wieku to raczej doświadczenie malutkie jest. Chociaż może w Twoim uniwersum…

Dlatego arcyważne jest, by precyzyjnie określać i przekazywać czytelnikowi zasady, które rządzą światem przedstawionym. Pamiętaj, że czytelnik będzie szukał stycznych w oparciu o własne doświadczenie i wiedzę. Wobec tego, to nie jest bez znaczenia profil Twojej czytelniczej grupy docelowej oraz to, czy się rozumiecie.

 

Przecież w każdej historii o detektywach tak było – sprawcą okazywał się osobnik najbardziej niepozorny!

…innymi słowy, nazwisko sprawcy najczęściej znajduje się w pierwszym tomie akt.

 

O tak, to musi być gestapowiec albo jakaś inna gnida,

Nietrafione porównanie. Nigdzie wcześniej nie zasugerowałeś związków z hitlerowskimi Niemcami, ani w odniesieniu do czasów, ani metod działań na przykład policyjnych. No i nie widzę związku między gestapowcem a białymi adidasami.

 

Podejrzewam, że już się pan wszystkiego domyśla – rzekł tonem biegunowo odmiennym od używanego przy poprzedniej rozmowie.

Natchniony duchem świętym? Skąd się domyślił, że komisarz się domyślił? ;p

 

Pomimo swojej ewidentnej ignorancji wobec nauki, gdzieś pomiędzy jego uszami tkwił najwidoczniej dociekliwy umysł śledczego.

Napisałeś mniej więcej tak: mimo że był przytępiałym nieukiem, mózg przejawiał cechy właściwe dla inteligentnego policjanta potrafiącego analizować, przeprowadzać syntezę, szukać dowodów potwierdzających hipotezy i wyciągać wnioski. (No dobrze, może trochę przeceniam możliwości policjantów).

 

Przykro mi, ale opowiadanie nie uwiodło mnie. Głównie z powodu bohaterów – są mi obojętni, nie wzbudzili litości, żadnemu nie kibicowałem. Zachowywali się jak maszyny. Zabrakło mi emocji, rozterek, przemian.

Czy opowiadanie ma plusy?

Ma. I to bardzo istotny. 

Styl autora. Myślę sobie, że jeszcze mnie zaskoczysz. Ustawiam na Ciebie radary. :-)

 

 

 

 

Cześć, Helmucie. :-)

Melduje się piątkowa dyżurna. 

Miałam bardzo duże oczekiwania wobec Twojego tekstu i, niestety, mogły silnie wpłynąć na komentarz. 

Do hard sf raczej nie zaliczyłabym, do science – może, bo jednak jest ten sztafaż. Jednak samo użycie słów: kwark, piekielna cząstka, demon Laplace, bozon, oddziaływania niekoniecznie stanowi wystarczającą przesłankę o kwalifikacji do sf hard. Nie przepadam aż za takim ślizganiem się po powierzchni, co widać w drobiazgach.

 

Jedna, by wszystkimi nimi rządzić, że się tak wyrażę. Mówią na to metabozon, bo zawiera informacje o całym istniejącym świecie, ale najczęściej nazywają go inaczej: piekielna cząstka.

Jak pierścień u Tolkiena. ;-) Piekielną cząstką lub krnąbrną nazywano bozon Higgsa z powodu prozaicznego: był długo nieuchwytny, a bez niego model standardowy można wyrzucić do kosza, bo wyniki przy dużych energiach są absurdalne. Piekielna jest też z innego powodu, szkoda że nie napisałeś. Tylko pole Higgsa (kwanty Higgsa, zerowy spin) może zachowywać się tak, że niejako udzielać masy różnym cząstkom. Bozon Higgsa to koncept, który „miał zasłonić czysty, prosty obraz i symetrię” i jednocześnie uprościć Różne oddziaływania – eee, bardzo niedokładne. A jaki ma bezpośredni związek z kotem i czasem – dobrze, zapomnijmy o tym. Skwarki pojawiają się w jednym z rozszerzeń (całościowych teorii), lekko ulubione w swoim czasie przez fizyków, nazywane pieszczotliwie – Susy. 

 

Jednak odejdźmy już od inspiracji, lepiej zrobię, gdy skupię się na pisaniu.

1/ Zdecydowanie zmniejszyłabym liczbę przymiotników, przysłówków i coś, co na swój użytek nazywam „zapychaniem tekstu”.

Nie widzę dobrego powodu do podobnych zabiegów, naturalnie poza zwiększeniem liczby znaków, złudzeniu literackości i uświadamianiu czytelnika, bo i za ten aspekt odpowiadają. Czy, gdy nie można szybko czegoś pokazać, trzeba powiedzieć o tymi i pouczyć czytelnika “dlaczego bohater tak a nie inaczej postępuje?”. Moim zdaniem – NIE. Tekst się wtedy muli, zarasta, staje się nieciekawy dla czytelnika.  Coś w rodzaju wykładu, prelekcji ex cathedra. Spróbuj obmyślić sytuacje, aby dać bohaterom szansę podziałania, nie peroruj. 

Podam tylko kilka przykładów, gdyż cały tekst jest naszpikowany takimi zabiegami. Czasem są to pojedyncze słowa, niekiedy zdania, ale zdarzają się i całe akapity. Ciekawiłoby mnie, co by się stało, gdy przynajmniej większą część z nich usunąć i dodać rzeczywiste sceny. 

 

‚ziewnął ostentacyjnie, dając mówiącemu staruszkowi do zrozumienia, że nie uważa tego wcale za zabawne ani interesujące. Nigdy nie słyszał ani o kwarkach, ani o skwarkach

,wcale niezrażony

,podrapał się po czaszce, pokrytej nadspodziewanie gęstym, aczkolwiek siwym jak mleko owłosieniem.

,To był akcent humorystyczny z dawna przygotowany na taką właśnie okazję. Staruszek nieczęsto miał okazję z kimkolwiek porozmawiać, dlatego teraz wcale się nie spieszył. Napawał się pierwszą od dawna społeczną interakcją, 

,co było mocno nie w smak jego rozmówcy, który odpowiedział:

,Detektywa nie obchodziło zbytnio do czego służyły, chciał tylko zrobić swoje i wrócić do domu. Jego rozmówca natomiast nie zamierzał tak łatwo dać za wygraną, było jasne, że chce się komuś wygadać i nic go przed tym nie powstrzyma.

,Zawiesił głos w dramatycznej pauzie, ale nie zrobił tym wrażenia na poirytowanym już z lekka detektywie, więc kontynuował:

W określony sposób budujesz opowieść. Dajesz dialog i potem wyjaśniasz. 

,zapytał konfidencjonalnie tonem osoby dobrze poinformowanej.

,Cierpliwość policjanta już się skończyła. Nie znosił słuchać religijnych bredni, a świrnięty dziadyga zaczynał mu już działać na nerwy.

,skończył wywód urażony staruszek.

 

, Delikatna sugestia łez pojawiła się w jego oczach. Nie ze względu na bezkrwawą w gruncie rzeczy rewolucję sprzed lat – ze względu na bezpowrotnie utraconą młodość. Wielkie rzeczy mogą się dziać na świecie, ale dla człowieka mimo wszystko najważniejsze pozostaje własne życie, ulotna garść wspomnień zakodowana gdzieś w powoli umierającej tkance. Podręcznik do historii może kupić każdy, pomyślał. Moja historia przepadnie wraz ze mną.

Po chwili uzmysłowił sobie, że rozmawia ze śledczym z wydziału politycznego i może lepiej nie poruszać drażliwych tematów, więc kontynuował:

Popatrz, tutaj robisz podobnie (wyboldowałam) – tłumaczysz, nie dajesz sceny lecz obszerne wyjaśnienie. Nawet, gdyby je zostawić zerknij, czy tak wiele by się zmieniło, jeśli chodzi o rozumienie czytelnika, jeśli wyboldowane uległoby usunięciu. Mało radykalnie zaznaczyłam boldy. Jesteś gadułą. :-)

 

2/ Realizm

Raczej nie są to stalowe szafy

,Kiedyś było wielu sponsorów. Każdy chciał wiedzieć, ile w przyszłości będą kosztowały akcje jego firmy, jakie będą stopy procentowe i różne takie, więc inwestowali w nasze badania.

Hmm, kiedyś to finansowało państwo (Fermilab), Europa – CERN. O jakich czasach, perspektywie mówisz?

,Społecznym zarządom już tak nie zależało na badaniach, cała para poszła w produkcję. Zresztą i tak nasze wyniki były marne, toteż jajogłowi poodchodzili na wcześniejsze emerytury albo zmienili branże

Hmm, to nie apki i dostosowywanie interfejsów, ani start up’y. Wygląda mi na wyobrażenia tego środowiska.

,Mudahali, hinduska z Toronto, z wykształcenia informatyczka, zajmowała się pracującymi nieprzerwanie w budynku setkami komputerów.

A co te komputery „przerabiały”? Jeśli myślisz o zderzaczach hadronów, raczej mamy do czynienia z masą ludzi. Chłopie, nierealne. Przykro mi.

 

3/ Starość – młodość

Rozumiem, że można zbudować opowiadanie na opozycji – różnica wieku, ale dobrze byłoby, gdyby pojawiło się coś więc prócz stereotypów. Kłopot polega na tym, że nie masz bohaterów, a powtarzanie „starość, starczy”, nie wystarczy. 

,Starzec przerwał opowieść, pogrążając się w swych starczych wspomnieniach

Dlaczego eksponujesz tak jego starość. Był natrętnym gadułą, jaki jest jej związek ze starością. Wygląda mi na podążanie za stereotypami.

Kolejni starcy jak królik z kapelusza wyskakują w ostatniej scenie. 

 

4/ Fabuła – jest z nią krucho 

Zamiast niej otrzymujemy rodzaj przekazu związany z grupą starców. Jeśli miał być thriller – nie ma, jeśli kryminał – nie znalazłam, jeśli bohater w opałach – znudzony Veracruz nie mógł zdobyć mojej sympatii i też uwagi, bo nic o nim nie wiem, prócz jego stosunku do pracy i staruszków.

Na początku jest trochę o cząstkach, potem ciągnie się scena z dozorcą bez żadnej kulminacji, potem obojętne spotkanie z dziewczynami, z którego nic nie wynika, następnie opis zabałaganionego mieszkania inspektora, a na końcu mamy powtórkę starego, dobrego Jason Charles Bourne – światowy ssspiseq. 

Niewiele z tego wynika, a konstatacje odautorskie nt. świata wkładane w usta bohatera albo narratora nie pomagają i niekoniecznie śmieszą. 

 

Podsumowując: pomysł jest, choć niedopracowany, bo nieprzemyślana kwestia jak to pokazać; bohatera brakuje, jest statyczny. Właściwie nie wiedziałam za kim mam podążać. Próbowałam na początku za staruszkiem, ale w zasadzie nie wiem, po co był ten wątek? Gdy zainteresowały mnie dziewczyny, też nic się o nich nie dowiedziałam ani od nich,  O głównym bohaterze wiem, że był znudzony i przeglądał profile. Niewiele.

Co zrobić? Czytać opki na forum i komentować, zwracać uwagę na te teksty, które wciągają Ciebie tak, że zapominasz o upływie czasu by towarzyszyć bohaterom, rozwojowi sytuacji. W swoich opowiadaniach zwracać uwagę na zwroty akcji, momenty, które coś zmieniają. Tutaj nie zbudowałeś napięcia.

 

pozdrawiam serdecznie :-)

piątkowa asylum

PS. Co złego, to nie ja. ;-) Może jestem trochę niesprawiedliwa, ale oczekiwania miałam spore.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Witajcie ManeTekelFaresAsylum,

 

Bardzo mi miło, że przeczytaliście tekst tak uważnie i dokonaliście oboje jego precyzyjnych analiz. Nawet jeżeli opko nie przypadło Wam do gustu, mam nadzieję, że skoro poświęciliście mu tyle czasu, nie jest beznadziejne. Wszystkie Wasze uwagi na pewno przemyślę i będę o nich pamiętać, pisząc następny tekst. Pozwólcie mi jednak na małą polemikę.

 

ManeTekelFares,

 

W tym momencie poklepał się po lekko zaokrąglonym brzuchu.

Jeżeli zrezygnujesz z „w tym momencie”, to i tak będzie wiadomo, kiedy czynność wykonał.

Będzie wiadomo, ale czy jest to błąd? Chyba nie, a jak dla mnie brzmi lepiej. 

 

Chyba że wyglądało to tak: Komisarzu, tu są jakieś akta, ale nic w nich nie ma, idź zobacz na miejscu, kto tam pracuje. Moim zdaniem, bardzo nieprofesjonalnie. Poza tym, skoro naukowcy należą do tak zwanych „policyjnie podejrzanych”, to nie ma przysłowiowego bata, by tak mało wiedzieli o ludziach udokumentowaną przeszłością.

Czepiam się, ale (mnie – podkreślam) wydaje się to niespójne.

Moim zamierzeniem było wykreowanie aparatu policji i jego funkcjonariuszy, reprezentowanych przez Veracruza, jako nieprofesjonalnych, nieudolnych. Niby coś robią, ale procedury leżą, podobnie jak wiedza i zaangażowanie. Stąd też Veracruz jest ignorantem (jak to często się zdarza “dzisiejszej młodzieży”), ale nie oznacza to, że jest zupełnym idiotą. W końcu to, że ktoś ma małą wiedzę, nie oznacza od razu, że nie jest inteligentny. Może jednak powinienem lepiej przemyśleć jak powinno wyglądać śledztwo, żeby potem móc dokładnie podkreślić popełniane błędy.

 

O, mam wiek. Ale, że już komisarz śledczy? Nie mówię, że nie, ale w tym wieku to raczej doświadczenie malutkie jest. Chociaż może w Twoim uniwersum…

Jak wyżej, facet ledwo po szkole policyjnej czy co tam będą mieli w przyszłości samodzielnie prowadzi śledztwa – bylejakość policji. Chociaż trzeba pamiętać, że to policja polityczna, tam się liczą inne rzeczy niż doświadczenie.

 

Prawie dobrze. :-) nie wiem, czemu ma służyć „delikatna sugestia”. Co jest ważne w tej informacji? Że w oczach pojawiły się łzy, to jednoznacznie sugeruje, co chłopina czuje. Oczy zaszkliły się wzbierającymi łzami. Czy jakoś tak.

Wybacz, ale będę obstawał przy swoim, gdyż “delikatna sugestia łez” a “oczy zaszklone wzbierającymi łzami” to jednak dwie różne rzeczy. “Delikatna sugestia” jest mniej jednoznaczna, może np. sugerować, że odległe wydarzenia nie wzbudzają w starcu wystarczająco wiele emocji, by wywołać prawdziwe łzy, a jedynie ich “sugestię”. A to tylko jedna z możliwości. 

Nietrafione porównanie. Nigdzie wcześniej nie zasugerowałeś związków z hitlerowskimi Niemcami, ani w odniesieniu do czasów, ani metod działań na przykład policyjnych. No i nie widzę związku między gestapowcem a białymi adidasami.

I nie sugeruję. Narrator w tym fragmencie przyjmuje perspektywę Kolozska, zwolennika teorii spiskowych, który jako taki wykazuje skłonność do przesady. “Gestapowiec” pełni tu funkcję kolokwialnej obelgi, choć może niepotrzebnie namieszałem tym słowem. Jeżeli chodzi o białe adidasy, podobnie. Kolozsek ma urojoną teorię, że takie buty wybierają określone osoby (konkretnie – te, których nie lubi, którym w pewien sposób zazdrościł w młodości. Dokładnej interpretacji nie chcę narzucać). Ścisłego związku nie ma.

 

W każdym razie bardzo się cieszę, że podoba Ci się mój styl, mam nadzieję, że następny tekst Ci bardziej podpasuje (i że z każdym następnym tekstem będę pisał lepiej ;).

 

Asylum,

 

Co do podstaw “naukowych”, masz oczywiście rację, są poparte obecną wiedzą w bardzo znikomym stopniu. Trafiłem kiedyś na książkę o Bozonie Higgsa i zainteresowała mnie “systematyka” cząstek w modelach fizycznych, przypominająca systematykę biologiczną (która to dziedzina jest mi bliższa). Przyznam, że użyłem tego jako spekulatywnej otoczki wokół determinizmu, który mnie bardziej frapuje.

Same wymyślone przeze mnie cząstki musiałyby istnieć na jakichś zupełnie innych zasadach, trudnych do wyobrażenia przy obecnym stanie wiedzy, ale czy to oznacza, że nie mogłyby istnieć? Choć zapewne nie nazywałyby się wtedy bozonami. Ze względu na ich istnienie na innej płaszczyźnie rzeczywistości, do ich wykrywania, czy też analizy, nie służyłyby wielkie zderzacze, musiałaby to być diametralnie odmienna metoda. Założyłem, że oparta w głównej mierze na obliczeniach, stąd w Instytucie nie było niezbędne aż tyle personelu.

Z drugiej strony same laborantki już chyba niewiele działały na polu odkryć, bardziej konserwowały maszynerię jak w muzeum, a Izajasz wykorzystał do pomocy swoich “znajomych”, o których wzmiankował. Wszystko to jest dość pokrętnym tłumaczeniem wchodzącym raczej na grunty metafizyki i pewnie Cię nie przekonałem w najmniejszym stopniu, bo widzę, że umysł masz ‘ścisły”. Trochę się teraz sam złapałem w pułapkę, bo opko miało być science fiction, a zaczynam go bronić przed scjentyzmem, więc może już się nie będę pogrążał i przejdę do punktu pierwszego:

 

Tu się nie zgodzę, to znaczy, uważam, że to jest po prostu odmienny styl pisania, a “show, don’t tell”, to tylko jedna z możliwych technik. W dodatku pewnie niezbyt dobrze przeze mnie opanowana, bo tam, gdzie starałem się właśnie “pokazywać”, ManeTekelFares wytknął mi nieścisłości. Z kolei dał mi plusa za styl – stąd wydaje mi się że to już w znacznej mierze kwestia gustu czytelnika. Ja piszę tak, możliwe, że ta mnogość przysłówków i przymiotników bierze się z zainteresowania poezją. Nie wykluczam, że kiedyś dojrzeję do Twojego punktu widzenia. Zobaczymy.

Na to odpowiedziałem poniekąd w pierwszym akapicie, co do reszty przyznaję rację. 

Tu nie chodzi mi o oś starość-młodość jako kwestię wieku, tylko pokolenia. Ten kontrast służy podkreśleniu cech przyszłych pokoleń, taki aspekt socjo-futrologiczny.

Taki miałem pomysł, trochę eksperymentalny, a jak wiadomo – nie każdy eksperyment musi się udać. Aczkolwiek wydaje mi się, że swój zamierzony cel opko spełniło – skupiałem się raczej na ideach, choć fabułą moim zdaniem jakaś jest. Sceny przedstawione są z perspektyw różnych bohaterów, dlatego z żadnym czytelnik się szczególnie nie zżywa emocjonalnie. Tak miało być, choć wiem, że to ryzykowne.

 

 

Następne opko planuję napisać w narracji pierwszoosobowej, w której zresztą się chyba łatwiej odnajduję, mam więc nadzieję, że bardziej Ci się spodoba ;)

Co zrobić? Czytać opki na forum i komentować, zwracać uwagę na te teksty, które wciągają Ciebie tak, że zapominasz o upływie czasu by towarzyszyć bohaterom, rozwojowi sytuacji. W swoich opowiadaniach zwracać uwagę na zwroty akcji, momenty, które coś zmieniają. Tutaj nie zbudowałeś napięcia.

To właśnie robię :) Choć, powiem szczerze, że trochę czego innego w opowiadaniach szukam.

 

Jeszcze raz dzięki za uwagi i wybaczcie jak coś w mojej odpowiedzi brzmi jak bełkot, ale musiałem się odnieść do wielu rzeczy na raz i już mi mózgownica nie wyrabia ;)

Aż, determinizm , ale to mogłoby być ciekawe. Zastanawiałam się skąd Ci taki pomysł przyszedł do głowy i nie wykumałam, choć teraz oczywiste. xd 

Niestety, te cholerne obliczenia wymagają masy sprżetu, ustalania parametrów i miliona drobiazgów też  ręcznie ustawianych. Zapisy, to prawda, są zarejestrowane, ale w kółko trza sprawdzać parametry i niedokładności (nazwijmy je technicznymi dla uproszczenia). Wystarczy porównać datę odkrycia bozonu Higgsa 2012 i odkrycia śladu rozpadu po sześciu latach. To cholernie żmudne, czasem nie, jak w książce, którą czytałeś opisuje Lederman.

Nie będę się pogrążał 

okejka, xd

Tu się nie zgodzę, to znaczy, uważam, że to jest po prostu odmienny styl pisania, a “show, don’t tell”,

Hmm, ale poezji tu nie ma? Metafory, porównania. Raczej jest nagie życie? 

Co do zasady sdt, z chęcią bym się z Tobą zgodziła, ale… akcji być nie musi mniej czy bardziej zawrotnej – jasne, gusta i upodobania są różne – zgoda, ale coś musi być. Coś musi zbudować ten pomost pomiędzy Autorem i czytelnikiem. Tu miała być – tak sądzę – historia lekko kryminalna ze spiskiem (tajemnicą) w tle, bo chyba nie cierpienie bohatera w określonej rzeczywistości?

Z perspektywami chyba ich nie utrzymałeś, ale pomysł dobry.

 

Po pierwsze, nie przejmuj się moją opinią i pisz. Po drugie, narracja pierwszoosobowa nie wydaje mi się łatwą, no dobrze , może z punktu piszącego Autora (też mnie) – tak, ale strasznie trudno utrzymać się nie w sobie, tj. wejść w skórę kogoś zupełnie innego, odmiennego. 

Z napięciem, dziwną rzecz – dla mnie– napisałeś. Jestem ciekawa. Musi być napięcie, bez niego, tak zupełnie? Jakiś węzeł, pkt zahaczenie, zmiana, emocja. Wrażenia estetyczne też są przeżywaniem.

A jak czytasz opki, to daj krótki znak Autorowi. :-)

Pzd srd, już nocnie, jeszcze piątkowa a

PS. Żaden bełkot, porządnie odpisane. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hm, to prawda, ciężko wejść w skorę kogoś zupelnie innego. Tylko czy trzeba? Myślę, że można spróbować wyobrazić siebie i swoje uczucia w jakiejś fantastycznej sytuacji, korzystając też z wlasnych doświadczeń. Wtedy łatwiej uzyskać pełnokrwistą postać. No i uzyskać tą słynną "ekspresję artystyczną".

ciężko wejść w skorę kogoś zupelnie innego. Tylko czy trzeba? Myślę, że można spróbować wyobrazić siebie i swoje uczucia w jakiejś fantastycznej sytuacji, korzystając też z wlasnych doświadczeń.

Nic nie trzeba. :DDD Inni są ciekawsi, siebie znamy. ;-) Jednak jasne, że elementy wrażeń zmysłowych, doświadczeń jak najbardziej warto wykorzystywać, lecz to tylko moja opinia. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, fajne opowiadanie. Rozumiem, że to miał być trochę taki ‘tryumf humanistów nad ścisłowcami’ i co by, było gdyby humaniści wzięli się do totalitarnych rządów. Przynajmniej tyle zrozumiałam z ostatniej sceny :) Bo przez resztę opowiadania zadawałam sobie pytanie: czemu władzy totalitarnej nie zależało na instytucie, który mógłby przepowiadać przyszłość? Chyba każdy rząd totalitarny na świecie zaliczył okres, kiedy jego przywódcy chodzili do jasnowidzów i inwestowali kasę w jakieś hokus-pokus z przepowiadaniem przyszłości. Ale rozumiem, że taki był zamysł opowiadania.

 

Danka

Hej Danka,

 

Mniej więcej taki był zamysł, więc cieszę się, że udało mi się go w miarę zrozumiale przekazać. Rzeczywiście, rządy, którym zależało na jakiejś światowej dominacji często wierzyły w okultyzm i jasnowidztwo, a przynajmniej tak było z nazistami. Tutaj jednak decydenci nie muszą się aż tak starać, bo ich celem jest zagłada ludzkości – a do tego nie potrzeba sił nadprzyrodzonych.

Nie chwyciło. Pomysł znajomości przyszłości jest ciekawy, a za samo wspomnienie demona Laplace’a miałeś plusa :) Szkic fabuły wyłaniający się z całości utwory też niczego sobie.

Czego więc zabrakło? Sprawności w wykonaniu.

Przede wszystkim za dużo “tell”, za mało “show”. Sam pomysł wynikły z użytych założeń naukowych jest fajny, ale nie pokazujesz go. Co zobaczył Goldstein? Czy aby na pewno to? Machałeś mi przed oczami strzelbą Czechowa i nie wypaliłeś z niej – a to sprowadza zawód. Bo po co tak eksponować ten element, jeśli koniec końców jego rozwiązanie sprowadza się do kilku zdań.

Problemem jest tu dla mnie też zbytnie przerysowanie świata. Elementy mające pokazywać przedobrzenie z “poprawnością polityczną” wychodzą bowiem groteskowo: polityczny (już sama nazwa brzmi dzisiaj śmiesznie zamiast groźnie) wywala całą litanię przestępstw, dwie pracownice są opisane tak, że miałem wrażenie, że chodziło o jakiś żart związany z pochodzeniem itd. To przerysowanie ujmuje powagi treści, którą chcesz właśnie przedstawić poważnie. Humor wymaga precyzyjnego balansu.

Być może jednak chciałeś tak zrobić od początku i wbrew pozorom o to chodziło – jeśli tak, zignoruj uwagi, ale zabrakło taga “humor”, który mi mówi, na co się nastawiać ;)

Bohaterowie właściwie są. Sporo ich opisujesz, ale mało pokazujesz, przez co ta masa podawanych szczegółów nie jest zapamiętywana, bo koniec końców nie są takie ważne dla sprawy.

Podsumowując: koncert fajerwerków z potencjałem, ale wykonanie jeszcze nie takie. Śmiało ćwicz dalej warsztat :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki NoWhereMan za wizytę i komentarz.

 

Z tym humorem to zawsze mam problem, nawet jak go nie chcę, to mi się wkrada. Natomiast przerysowanie miało służyć ukazaniu świata niezbyt dalekiej przyszłości, który nie będzie się jakoś szczególnie różnił od dzisiejszego, natomiast te różnice chciałem jakoś uwidocznić. Być może przegiąłem – muszę jeszcze “wyczuć” czytelników. Szczególnie, że czytelnicy na tym forum już pewnie niejedno sci-fi widzieli i nie trzeba ich walić po głowie takim przerysowaniem.

 

Będę ćwiczył :)

Ja tu mam trochę problem ze światem, w którym się znalazłam. Poszły się paść korporacje, świat jesz stechicyzowany, wegetariańskie jedzonko, ale jednocześnie starzy nie mogą podróżować, jest jakaś demokracja. Etycy i filozofowie rządzą, sześciu ludzi u władzy nad światem, ale jednocześnie są kraje narodowe. Nie bardzo wiem, jak to funkcjonuje, ba, momentami miałam wrażenie wewnętrznej sprzeczności tego świata.

Sam pomysł interesujący, choć naukowo trochę powierzchownie potraktowany. I, psiakostka, bardzo chciałabym się dowiedzieć, co właściwie zabaczył Izajasz i w jaki sposób szóstka rządzących chce doprowadzić do końca ludzkości.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irka,

 

Dzięki za odwiedziny i komentarz. Rzeczywiście, może wyszło bardziej streszczenie powieści niż opowiadanie i stąd tyle niedopowiedzeń ;) W głowie miałem pełniejszy obraz. No cóż, trzeba jeszcze poćwiczyć :)

Spodobał mi się duży udział fizyki kwantowej. Trochę niewykorzystany, a nawet zaniedbany przez humanistów u władzy, ale trudno. A co z nieoznaczonością Heisenberga?

Chętnie bym się dowiedziała, jaką ścieżką dojdzie do tego końca świata.

Babska logika rządzi!

Część Finkla, dzięki za odwiedziny.

 

Zasada nieoznaczoności Heisenberga? Pewnie też ją obalili, skoro wszystko da się przewidzieć… A jaki będzie koniec świata? Ciężko stwierdzić, tyle możliwości ;) Aczkolwiek myślałem o postępującym kryzysie demograficznym, antynatalizm, bezpłodność, samobójstwa itd. Ale to już temat na kolejne opowiadanie :)

Nowa Fantastyka