- Opowiadanie: BrunoSiak - Olbrzym (15 oraz 16 /37)

Olbrzym (15 oraz 16 /37)

 www.olbrzym.com.pl

Powieść Olbrzym jest ukończona i poprawiona. Liczy 37 rozdziałów. Będę publikował po jednym / albo dwa co kilka dni. Chętni mogą ściągnąć całość na www.olbrzym.com.pl, chociaż wolałbym Wasze opinie rozdział po rozdziale.

 Pierwsze rozdziały budują w raczej świat i postacie, od połowy jest bardziej militarnie i społecznie. Powieść jest napisana, żeby bawić, głównie akcją, ale kilka pytań ciekawych moim zdaniem zostało zadanych. 

Zależy mi na waszej opinii zarówno w zakresie fabuły jak i logiki świata, który przedstawiłem. Wytykanie błędów gramatycznych, interpunkcyjnych oczywiście mile widziane. 

Oceny

Olbrzym (15 oraz 16 /37)

Rozdział 15

 

Nawrocki oparł dłoń o gładki kamienny filar wznoszący się na kilkanaście metrów, a potem wyginający się w łuk i ginący we wklęsłym stropie. Dwa rzędy identycznych kolumn dzieliły Katedrę na trzy nawy. Stał w nawie głównej na wprost ołtarza. Z obsadzonych świecami żyrandoli kapały krople wosku. Żyrandole bujały się niemal niedostrzegalnie na długich łańcuchach sprawiając, że wszystko wokół zdawało się oddychać.

Ludzie mówili, że Katedra nasiąkła świętością. Drewniane ławy, płaskorzeźby i ołtarz były osnute delikatną mgłą miękkiego jak jedwab powietrza. Jako mały chłopiec wierzył, że Katedra to miejsce magiczne, ale ojciec odarł ją przed nim z tajemnic. Wytłumaczył sucho, że to właśnie płomienie świec i unoszący się w powietrzu drobny pył wydobywają tę szlachetną świętość.

– To tylko fizyka. Zwykłe zjawisko takie jak topnienie lodu, czy zaćmienie słońca. Ale kler podtrzymuje legendę wciąż polerując kolumny i strop – tłumaczył. – Robią to od wieków i będą robić aż do końca – mieszają ludziom w głowach. Nie bądź głupi Gert.

Nawrocki wyciągnął rękę i złapał kroplę wosku. Na dłoń spadła już tylko ledwo ciepła plastyczna drobinka. Zgniótł ją w palcach i schował do kieszeni. 

Pamiętał czas, gdy budowano Katedrę. Setki mężczyzn i kobiet pracowało bez punktów, bez przymusu i często nawet bez wiary w Boga. Przychodzili, by budować doskonałość, która zmaże ich winy. Katolicy, prawosławni, protestanci, a nawet niewierzący chcieli oczyścić się w mordędze ponad ludzkie siły. Gert pamiętał tamte dni, chociaż miał zaledwie kilka lat. Budowano kilofami i młotami cierpliwie kując skałę centymetr po centymetrze. Użycie słabych ładunków wybuchowych było możliwe, ale zrezygnowano z tego. Gert pamiętał księdza Łapińskiego, który codziennie przychodził na budowę Katedry. Zdejmował sutannę, zakładał kombinezon, brał do ręki kilof i pracował jak prosty robotnik.

Łapiński mawiał, że dla księdza msza i modlitwa to przyjemność, a żeby pełniej doświadczyć przyjemności trzeba doświadczyć pracy. Wielu przychodziło tylko po to, by zobaczyć jak ten ksiądz doświadcza pracy. Wielu dzięki niemu wróciło do kościoła. Ale kościół nie chciał Łapińskiego. Co by było gdyby wierni chcieli, żeby wszyscy kapłani byli tacy jak on?

Nawrocki usiadł w drewnianej ławie i popatrzył na ołtarz. Za kamiennym stołem, na podwyższeniu, wyrastała ze skały postać wychudzonego mężczyzny. Nogi tkwiły zatopione w szarym kamieniu, a mężczyznę gniótł ciężar długiej, przymocowanej do ramion belki. Miał pochyloną głowę, usta były zaciśnięte, a twarz naprężona, cierpiał, ale miało się wrażenie, że za chwilę dźwignie się z powrotem na nogi i ruszy dalej. Nawrocki widział wiele przykładów sztuki sakralnej, większość na hologramach, ale tylko ta poruszała w jego wnętrzu jakąś niewidoczną strunę. Rzeźbiarz umarł krótko po jej ukończeniu i było to jego jedyne dzieło, ale dla Gerta był artystą równym największym geniuszom w historii ludzkości. Do Katedry przychodził właśnie dla tej rzeźby, która jakimś niezrozumiałym dla niego sposobem, wlewała w niego nowe siły.

Usłyszał kroki i odwrócił się. Dziewczynki wchodziły parami. Głowy spuszczone i zasłonięte kapturami. Starsze trzymały za ręce młodsze. Wszystkie w takich samych granatowych habitach. Nawet trzyletnie szły w milczeniu z poważnymi twarzami. Jeden z sześciu księży, który eskortował grupę kilkudziesięciu dziewczynek i podlotków spojrzał na Nawrockiego karcąco. Miał krostowatą twarz i szerokie dłonie. Gert nie odwrócił wzroku. Na twarzy księdza odmalowało się na początku zdumienie, potem złość. Nie był nawykły do tego, by ktoś wytrzymywał jego spojrzenie.

Dziewczyny zajęły miejsca w ławach nawy bocznej i zaczęły się modlić przed ikoną Czarnej Madonny. Nawrocki stanął za kolumną, przy której przed dwoma tygodniami widział czarnowłosą prostytutkę. Przypomniał sobie właśnie, że gdy ją widział, w Katedrze również były te dziewczynki. Zapamiętał ją właśnie dlatego, że wstała z ławki i podeszła do tej kolumny.

Z tego miejsca mógł dostrzec najlepiej najmłodsze dzieci. Miały złożone dłonie, pochylone twarze i szeptały modlitwy spierzchniętymi ustami. Te dziewczęta były najcenniejsze w Olbrzymie. To był majątek i karta przetargowa kościoła. Gerta nie dziwiła nerwowość krostowatego księdza. Identycznie zachowywaliby się pięćdziesiąt lat temu żołnierze eskortujący tonę diamentów. Nie było nic cenniejszego w Olbrzymie ponad te dziewczęta i kościół umiał to wykorzystać. Tylko w Katedrze można było je zobaczyć. Cały pozostały czas, aż do szesnastego roku życia spędzały na Plebanii. Plebanią nazywano kontrolowany wyłącznie przez kościół fragment Kompleksu. Nawrocki nie wiedział jak obszerna była Plebania, ale krążyły plotki, że była wielkości modułu mieszkalnego. Wiedział też, że nie była budowana od nowa tak jak Katedra. To była część Kompleksu oddana kościołowi w pierwszych latach po epidemii. To oznaczało, że była tam wentylacja, kanalizacja i generatory prądu. Wewnątrz mieściły się pokoje hierarchów kościelnych, zwykłych księży, służba i oczywiście Szkoła Córek Jezusa. Dziewczynki pobierały tam nauki i były wychowywane zgodnie z duchem kościoła.

Poczuł na ramieniu ciężką dłoń. Barczysty, krostowaty ksiądz trzymając wciąż rękę na jego ramieniu obszedł go i zasłonił mu cielskiem widok modlących się dziewczynek.

– Idź stąd – powiedział poruszając wolno grubymi wargami i postąpił krok do przodu tak, że ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Nawrocki nie cofnął się. Poczuł, że żyły zaczęły mu pulsować na skroni. Było mu wszystko jedno. Ugiął nieco nogi i spiął mięśnie na karku. Stali naprzeciwko siebie kilkanaście sekund, aż w końcu twarz księdza nagle zwiotczała i pojawił się na niej wężowaty uśmiech.

– Przeszkadzasz im w modlitwie – powiedział. Nawrocki wyczuł w jego oddechu nieokreśloną woń. Nie był to smród zepsutych zębów ani żółć i kwas żołądkowy – te dobrze znał. To były przyprawy. Czosnek, ziele angielskie, pieprz, cynamon? Wszystkie te nazwy znał jedynie ze starych książek, ale nie był w stanie powiedzieć jak smakują i pachną. Ustąpił, cofnął się o krok, minął filar i usiadł w jednym z ostatnich rzędów. Czekał kilka minut aż minie wściekłość i wróci mu trzeźwość myślenia.

Dziewczęta spoglądały na niego ukradkiem. Nawrocki musiał być dla nich posłańcem z dalekiego i nieznanego świata. Przypominały mu Marlenę. Ten same nieśmiałe spojrzenia i poważne twarze bez uśmiechu.

Marlenę ojciec Nawrockiego przyprowadził do domu tuż po piętnastych urodzinach Gerta. Ona też przez lata musiała chodzić do Katedry. Była młoda. Czciła Jezusa, aż nagle stała się żoną Hansa Nawrockiego. Przykładną, posłuszną żoną, która rozkładała nogi na każde skinienie. Gert słyszał ją jak postękiwała za cienkimi drzwiami. Zawsze po dwudziestej drugiej jakby ojciec zakładał, że o tej porze już można. Marlena miała siedemnaście lat i stała się macochą dla dwa lata młodszego od niej syna. Gert słuchał bezwstydnie tych jęków. Potem patrzył na Marlenę rano. Miała smutne oczy, chociaż się uśmiechała. Miała taki sam uśmiech, gdy wyszorowała podłogę lub wyprasowała koszule – ulga i poczucie dobrze spełnionego obowiązku.

– Czy naprawdę jej tam tak wyprali mózg? – zastanawiał się.

Raz zapytał ją, dlaczego zgodziła się zostać żoną ojca. Ona wzruszyła ramionami. Powiedziała, że jego ojciec to dobry człowiek, że dużo pracuje, że dużo z siebie daje wszystkim.

– A jakby przestał dawać – zapytał złośliwie przez zęby. – Jakby rozpierdolił się na kanapie i przestał być dobry, to co, odeszłabyś?

– Nie – odpowiedziała cicho, ale miała strach w oczach. – Gdyby nie był dobry to nie stałoby się to, co się stało. A stało się, więc jest dobry i zasłużyłam na niego. Cieszę się.

To była jakaś pokrętna logika, której nie mógł zrozumieć. Wtedy i teraz. Zdawała się jednak w nią wierzyć. Był zły na nią i na ojca. Patrzył na nią z pożądaniem. Na jej krągłe piersi. Na sterczące sutki. Na pośladki i szyję. Ojciec musiał to widzieć. Widział to na pewno. Ale nie było w nim gniewu tylko współczucie. Patrzył na niego przepraszająco. Zdawał się mówić, że podzieliłby się nią jak kanapką, rozlał w szklanki jak butelkę wody, pożyczył na chwilę jak ciepły płaszcz. Nawrockiego zemdliło na wspomnienie tego spojrzenia. Potem ojciec nawet rozmawiał z nim o tym, że gdy tylko będzie pracował odpowiednio ciężko, to dostanie to co on o wiele szybciej.

– Każdy mężczyzna ma potrzeby – mówił i ściskał mu ramię. – Mi to zajęło piętnaście lat. Pomogę ci zyskać szacunek. Zwiad nie da ci tego, co praca dla Rady. To nie jest takie złe. Robimy ważne rzeczy.

Gert nie chciał tego słuchać. Nie chodziło o matkę. Matka umarła. Tak bywa. Nie chodziło, o to, że ojciec kogoś chciał. Chodziło o to jak uzyskał to, co chciał. To, co zrobił ojciec, wydawało mu się obrzydliwe. Za dużo przeczytał o tym jak to było w przeszłości, wtedy, gdy kobiet było tyle co mężczyzn i wtedy, gdy ludzi od szczęścia odgradzała tylko własna głupota.

Jeszcze wtedy Nawrocki tylko bawił się myślą o zwiadzie, ale tamte słowa i Marlena przerwały ostatecznie słabą więź, która łączyła go z ojcem. Kilka dni później, nie mówiąc mu ani słowa, zgłosił się na testy do zwiadu. Przyjęto go.

Ojciec próbował go odwiedzać, był nawet na zaprzysiężeniu. Nie rozmawiał z nim, ale wdzięczny był za to, że nie brał przynajmniej ze sobą Marleny. Ojciec nie był głupi. Wiedział dlaczego stało się to, co się stało.

Nawrocki odpędził myśli o Marlenie i ojcu. Nie po to przyszedł do Katedry. Przyszedł z powodu rudowłosej dziewczyny. Przyszedł, by pomyśleć o niej póki wspomnienia były jeszcze świeże. To było najlepsze miejsce. W norze nie mógłby się skupić. Tutaj mógł uporządkować wspomnienia. Tu panowała cisza. Mógł wydobyć z głowy szczegóły jej twarzy. Nie była piękna. Miała raczej pospolitą twarz. Skąd te piegi? Piegi przecież powstawały od słońca. Skąd u niej piegi? Była za młoda, by być na zewnątrz. Usta pełne, wydęte bezczelne. Policzki po dziecięcemu pucułowate. Miała silne ciało. Taka siła, gibkość i technika nie mogły przyjść same. Trenowała. Bezczelna i uczciwa. Chciała osiągać cele. Kombinezon szary. Technik. Kwiatowy zapach włosów oznaczał, że musiała mieć sporo punktów. Szampon kosztował. Był jeszcze zapach ekskrementów. Wtedy w czasie walki nie zauważył tego, ale teraz sobie przypomniał. Czuł go od kombinezonu. Gdy próbowała założyć dźwignię na rękę jej łydka leżała mu na twarzy. Przez chwilę chciał ją ugryźć. Wtedy poczuł smród ekskrementów. Pracowała przy odchodach. Farmy, biogazownia lub transport szamba. Chyba coś z dwóch pierwszych. Przy transporcie szamba nie potrzebowali raczej techników.

Nawrocki budował hipotezy, wspominał i katalogował słowa, dotyk i zapachy. Nie mógł wiedzieć na ile będą musiały mu starczyć. Może na całe życie, a może umrze już za tydzień? Minęło ponad godzinę zanim wstał. Był już pewien, że nic mu nie umknęło. Dziewczynki wyszły przed nim. Nawet tego nie zauważył. Gdy wychodził na korytarz w Katedrze nie było już nikogo.

 

*

 

Nawrocki dyszał ciężko. Przylgnął do skały, by dać odpocząć spuchniętym od wysiłku przedramionom. Strzepał jedną rękę, potem drugą. Wspinaczka wyczerpała go. Lewa łydka drżała, mięsień zaczynały paraliżować bolesne skurcze. Wziął kilka szybkich wdechów przygotowując ciało do kluczowego chwytu. Wyrzucił prawą dłoń, zacisnął ją na oblaku i wkładając w to wszystkie siły pokonał przewieszenie. Wtoczył się na głęboką skalną półkę, przewrócił na plecy i oddychał głęboko wciągając w płuca chłodne powietrze. Dudnienie wewnątrz głowy powoli cichło.

Trening wspinaczkowy nie był obowiązkowy dla żołnierzy zwiadu, ale Nawrocki lubił się wspinać. Przypominało mu się dzieciństwo. Skalne ściany były dla nich jak drzewa dla dzieci sprzed epidemii. Wszyscy chłopcy w Olbrzymie, bez względu na to czy mieszkali w modułach czy Kompleksie wspinali się, wciskali się w kominy, dziury i studnie jak oszalałe z głodu karaluchy.

Usiadł opierając się plecami o zimną skałę. Spojrzał w górę. Rzadko używano tutaj lin asekuracyjnych. Chwyty były duże, co najmniej na dwa palce i wymagały więcej siły niż finezji. Strop był zaledwie sześć metrów nad wyłożoną grubymi materacami podłogą.

Nawrocki wstał, strzepnął spuchnięte przedramiona i oparł się o wilgotną skałę. Wyciągnął rękę i wcisnął palce w wyślizganą dziurę przygotowując się do oparcia palców prawej stopy o skalny występ.

– Zachowujesz duży spokój podczas wspinaczki – usłyszał z dołu ochrypły głos. – Nadajesz się na dużą ścianę.

Wycofał się z powrotem na półkę i spojrzał w dół. To był Junker. Był w mundurze. Na udzie, w skórzanej pochwie zwisało kukri. Nawrocki potrzebował kilku sekund żeby otrząsnąć się z zaskoczenia. Schylił się by zeskoczyć na dół, ale Junker powstrzymał go wyciągając dłoń.

– Nie, zostań tam – krzyknął. – Porozmawiamy na spokojnie jak skończysz. Trening to ważna rzecz. Nie chcę ci przerywać. Nasza rozmowa może poczekać. Jak skończysz zamelduj się w skrzydle neurolabów na lewo od twojej kiszki. Kilkadziesiąt metrów głównym korytarzem po prawej. Wiesz chyba gdzie mieszczą się neurolaby?

Nawrocki skinął głową. Wiedział.

– Dobrze. Czekam na ciebie do wieczora. Zrobili mi tam gabinet. Zapytaj kogoś, tak trafisz najszybciej – powiedział i ruszył do wyjścia.

Gert odprowadził go wzrokiem, a potem zeskoczył na materac ryzykując skręcenie kostki. Na taki dzień czekał od momentu, kiedy zobaczył sierżanta w Gardle Diabła. Tylko trzem żołnierzom Junker zaproponował szkolenie. Nawrocki nie miał okazji ich poznać. Zginęli jeszcze zanim wstąpił w szeregi zwiadu. Miał nadzieję, że będzie czwarty.

Zmienił buty, narzucił na plecy kurtkę i pobiegł do swojej kiszki na skróty ciasnymi korytarzami technicznymi krztusząc się od ostrego smrodu chemikaliów i pyłu. Nie zwolnił, chociaż potykał się regularnie o wystające gdzieniegdzie stalowe pręty. Wbiegł do swojej nory kilka minut później. W środku było tylko dwóch żołnierzy. Ivo Filesz grał w karty z szeregowym Skotnickim – ponurym, wiecznie zarośniętym, krępym Polakiem, który wszystko, co przemycił, zarobił i wygrał w karty wydawał na dziwki.

Nawrocki wyjął z szafy mundur i rzucił go na łóżko. Zdjął podkoszulek i podskakując zakładał spodnie. Filesz patrzył na niego z rozbawieniem. Skotnicki gapił się w karty ze zmarszczonymi brwiami.

– Jak to, jak to Gert? – zapytał Filesz. – O co chodzi? Mundur wkładasz? Po co ci mundur Gert? Nie lepiej na golaska?

Razem ze Skotnickiem ryknęli śmiechem. Nawrocki pomyślał, że nigdy nie dadzą mu spokoju. Minęło już dwa tygodnie i nie było dnia, by nie nabijali się z jego eskapady do modułów. Wszyscy sądzili, że upił się do nieprzytomności i nadali mu nawet nowy pseudonim – Bezmajtek. Na szczęście się nie przyjął.

– Wiesz Gert – powiedział Ivo odkładając karty. – Ja chciałem tylko zauważyć i to z miłości do ciebie mówię, że trzeba mieć chłopie umiar. Można pić na umór, ale nie przepijaj chociaż majtek. To po prostu nie przystoi. Nawet jebany Karolak zawsze wraca w majtkach. Owszem zdarzało mu się bez kurtki, ale zawsze w spodniach i majtkach. Nie wiedziałem, że to się kiedykolwiek stanie, ale muszę to powiedzieć: bierz z niego przykład.

Znowu ryknęli śmiechem.

Nawrocki zapiął bluzę i wybiegł na korytarz prezentując kolegom na pożegnanie bardzo obraźliwy gest dłonią. Pobiegł jeszcze na sam koniec kiszki, by w umywalni obmyć twarz i kark, a potem wybiegł na korytarz okrężny i skierował się w stronę neurolabu. Im był bliżej skrzydła naukowego, tym wyraźniej słyszał hałas silników, szczęk żelastwa i gwar ludzkich głosów.

Panowało tam zamieszanie. Technicy i żołnierze krzyczeli kręcąc się między ciężkimi skrzyniami. Gdy wszedł między pracujących mężczyzn, poczuł zapach potu zmieszany z oparami benzyny i spalinami. Z korytarza okrężnego przyjeżdżały wózki widłowe i z łomotem zrzucały metalowe skrzynie przed główną bramą. Nawrocki z trudem przecisnął się między ludźmi, ale zaraz za bramą zatrzymał go wartownik z wojsk wewnętrznych.

– Przepustka – ryknął.

– Szeregowy Gert Nawrocki. Mam się zameldować u sierżanta Heinza Junkera – odpowiedział Nawrocki przekrzykując pracujące głośno silniki.

– Nic o tym nie wiem. Przepustka, albo idź stąd – powiedział wartownik i uczynił ruch jakby chciał wypchnąć Nawrockiego za bramę. Gert poczuł jak wzbiera w nim gniew. Ciało spięło się, serce zaczęło tłoczyć krew mocniej, a oddech przyspieszył. Pochylił nieco głowę. Jego twarz musiała się również zmienić, bo wartownik cofnął rękę. Żołnierz był od niego niższy i lżejszy o co najmniej dwadzieścia kilogramów. Był uzbrojony jedynie w pałkę. Nawrocki mógł go złamać jak zapałkę. Obaj o tym wiedzieli.

Gert wyprostował się powoli, oderwał wzrok od wartownika i bez słowa ruszył w głąb korytarza. Takie rozwiązanie było najlepsze dla nich obu. Wartownik nie zauważył jego, a on nie zauważył wartownika. Tamten był widocznie tego samego zdania, bo Nawrocki nie był przez nikogo zatrzymywany. Po kilkunastu minutach znalazł w końcu kogoś, kto wskazał mu drzwi gabinetu Junkera.

– Wejść! – usłyszał niemal natychmiast po tym jak zapukał.

Wszedł do pokoju, stuknął obcasami i zasalutował. Junker stał wyprostowany i rozmawiał z siwym, zgarbionym starcem, który opierał się o blat biurka wskazują coś na ekranie laptopa. W pokoju stały jedynie dwa krzesła, blaszana szafa i biurko z posiekanym jak kuchenna deska blatem.

– Spocznij – rozkazał Junker. – Nie spodziewałem się ciebie tak szybko, nawet nie zgłosiłem cię na wartowni, ale dobrze, to nawet lepiej, że już jesteś. Oszczędzi nam to nieco czasu – powiedział, a potem zwrócił się do ubranego w biały kombinezon mężczyzny, który poprawił okulary i podniósł powoli wzrok na przybyłego. Biło od niego wyczerpanie. Twarz była poorana zmarszczkami jak cholewa bardzo starego buta.

– Profesorze Por to jest szeregowy Nawrocki – przedstawił go Junker. Szeregowy Nawrocki będzie najprawdopodobniej częścią mojego zespołu, więc proszę mówić dalej. Zaoszczędzimy dzięki temu czas.

– Tak, tak – profesor przeniósł roztargniony wzrok z Nawrockiego na ekran komputera. – Ja mówiłem o testach? Tak, o testach. Dokonaliśmy już ośmiu prób podłączenia do rdzenia przez pas biodrowy i wszystkie były udane. Wszystko odbyło się zgodnie z protokołem z Modlina. Niestety łącznie z bólem. Sądziliśmy jednak, że ból będzie do opanowania. Mamy przecież doskonalsze procedury zespolenia rdzenia i techniki regeneracyjne. Jednak muszę przyznać, że sobie nie poradziliśmy. To tak jak ze stalą dalmaceńską – niby wszystko wiemy, ale nie możemy wytworzyć produktu dorównującemu temu sprzed tysiąca lat. Ból pozostał. Nie jesteśmy w stanie tego rozwiązać. Wszystkich ośmiu degeneratów testowych musieliśmy relatywnie szybko uśmiercić. Stres wywołany bólem zagrażał organom, a testy możemy wykonywać jedynie wtedy, gdy organy nie są zagrożone. Jest nadzieja, że zmniejszymy ból pracując bezpośrednio na rdzeniu, ale wątpię żeby to tylko, obniżyło intensywność do znośnego poziomu. W połączeniu z opioidami, tak jak to zresztą praktykował modliński zespół, to byłoby możliwe, ale…

– Profesorze – przerwał Junker. – Żadnych opioidów. Oni muszą być świadomi każdego nerwu i włókna mięśniowego w swoich ciałach.

Nawrocki przeniósł wzrok na twarz profesora Pora. Pojawiły się na niej czerwone plamy, jakby nagle coś wyssało z niej całą wodę.

– Wiem, wiem mówił pan wiele razy, ale nie mamy środków, które nie wpływają na koncentrację – odparł poprawiając okulary. – Pod tym względem jesteśmy kilkadziesiąt lat do tyłu. Nie umiemy ich wytwarzać. Mamy proste substancje narkotyczne: morfina, opium…

– To bez sensu – przerwał mu Junker. – Oni muszą uzyskać z tych ciał maksimum.

– W takim razie to pan będzie musiał sobie poradzić z bólem inaczej. Wiem, że pan posiada pewne doświadczenie w tym zakresie, ale obawiam się, że to będzie trudne. Tak jak mówiłem, operacje na rdzeniu mogą zmniejszyć problem, ale nie zlikwidują go całkowicie.

– Tak, trzeba rozwiązać to inaczej – mruknął Junker. – A badania przesiewowe zostały już zakończone?

– Tak – Por zaczął szukać na komputerze odpowiedniego pliku z danymi. Jego pomarszczone palce stukały w klawisze klawiatury.

– Tutaj. Wszystko jest tutaj – powiedział i wyprostował się. – Wszystko według algorytmu, który nam dostarczono.

– Ilu?

– Czterysta dziewięćdziesiąt trzy osobniki.

– A zawężona grupa?

– Dwieście szesnaście, ale jest pewien problem.

– Tak?

– Obawiam się, że gęstość kości, którą zakładaliśmy na początku będzie zbyt mała. Te bolce mogą nie być wystarczająco sztywne.

– Co to oznacza? Mniej kandydatów?

– Tak na pewno mniej. Raczej się grono zawęzi do tych, którzy wykonują tam ciężką, fizyczną pracę, są doskonałe odżywieni bądź ich kości są gęste z powodów genetycznych.

– Ile mniej?

– Będzie około stu pięćdziesięciu z grupy zawężonej, ale tą gęstość kości można poprawić przez odpowiedniej odżywianie i trening.

Nawrocki zauważył, że Junker jakby się rozluźnił, a nawet wydawało mu się, że na sinym, wygolonym do przesady policzku, pojawiła się słaba zmarszczka uśmiechu.

– Stu pięćdziesięciu bez Kompleksu – upewnił się jeszcze Junker.

– Tak. W Kompleksie jeszcze nie skończyliśmy – potwierdził profesor zerkając dla pewności w dokument wyświetlany na ekranie jego komputera.

– Dobrze – powiedział sierżant, ale jego twarz była już gładka jak tafla szkła. – A pancerz? Techniczne sprawy? Grun sobie z tym radzi?

– Niech pan będzie spokojny sierżancie – powiedział profesor i zamknął laptopa. – Doktor Grun to geniusz podkreślam to przy każdej okazji, a ja nie jestem skory do takich pochwał, pan mnie przecież zna. On współpracuje ściśle z moimi ludźmi. Proszę się nie obawiać, wszystko idzie zgodnie z harmonogramem. Trzeba też podkreślić, że doktor Grun dokonał kilkudziesięciu usprawnień w stosunku do oryginału. Mamy wytrzymalsze i lżejsze materiały niż tamci ponad dwadzieścia lat temu, tylko to pozwoliło na wiele zmian. W dodatku dzięki wysokiemu priorytetowi, jaki nadała temu projektowi Rada, nie musimy się martwić o dostępność sprzętu i ludzi. Sierżancie, muszę panu powiedzieć, że jeszcze nie widziałem, żeby moi ludzie, albo ludzie Gruna tak ofiarnie nad czymś pracowali. Nie widziałem tych ludzi pracujących z takim poświęceniem, od co najmniej piętnastu lat. Oni czują, że to będzie coś wielkiego. Ja też tak czuję. Stąd się to wszystko bierze.

Junker skinął głową.

Por włożył laptop pod pachę.

– Doktor Grun jeszcze prosił – powiedział – żeby pan przejrzał projekty związane z dostosowaniem broni, budowy pancerza i wyposażenia dodatkowego. Pan to będzie mógł najjaśniej przedstawić. Teraz jest na to odpowiedni moment. Jak to mawiają, każda godzina oszczędzona na planowaniu, to sto godzin zmarnowanych przy implementacji.

– Tak, będę u niego jutro – Junker podał rękę staremu mężczyźnie i przeniósł wzrok na Gerta. Nawrocki ocknął się ze stuporu i otworzył profesorowi drzwi. Kiedy zostali sami Junker zaczął bez żadnego wstępu.

– Szeregowy. Rada Olbrzyma przydzieliła środki i ludzi do zwiększenia zasięgu naszych misji zwiadowczych i bezpośredniego uderzenia w Pokali. Na razie to ci musi wystarczyć. Musisz jednak wiedzieć, że wielu starych żołnierzy, w tym ja, służyła Radzie Olbrzyma tylko po to, by doczekać się realizacji tej operacji – Junker przerwał i przekrzywił głowę, co w połączeniu z jego olbrzymim nosem nadało mu wygląd kruka przyglądającego się ofierze.

– Dlaczego tak patrzy? Ma wątpliwości? – Nawrocki przestraszył się. Wiedział już, że Junker nie będzie go szkolił, domyślił się, że wezwał go tutaj do innych celów, ale nie był rozczarowany. Gert wytrzymał spojrzenie błyszczących oczu Junkera.

– W Modlinie zachowałeś zimną krew – powiedział sierżant odrywając od niego wzrok. – Sytuacja nie była łatwa, a ty działałeś z głową. Obserwowałem cię wtedy uważnie. Kerinen też ma o tobie dobre zdanie, a on ma oko do ludzi. Do tego umiesz się poruszać w modułach, a to jest cenna umiejętność. Zainteresowałem się tobą. Przeczytałem twoje papiery, popytałem ludzi. A potem nawet przypomniałem sobie, że cię widziałem o wiele wcześniej, dawno temu. To byłeś ty, teraz jestem pewien, w Gardle Diabła, prawda?

– Tak, Gardło Diabła – Nawrocki przełknął ślinę. Nagle zaschło mu w ustach.

– Potrzebuję tutaj ludzi, którzy wierzą w to, co robią, a ty na takiego wyglądasz. To, co ci zaproponuję to nie jest żołnierska robota, więc nie wiem czy ci to odpowiada. Nie idziesz do drużyny miejskiej. O to ci chodziło, prawda? Chciałeś do drużyny miejskiej?

Nawrocki skinął głową. Junker patrzył na niego przez chwilę beznamiętnie jak kruk rozdziobujący padlinę.

– Dobrze Nawrocki – powiedział przeciągle jakby składał teraz w głowie następne zdania. Lubisz ból?

– Nie, panie sierżancie – odpowiedział zaskoczony.

– Mieszkałeś w Kompleksie, twój ojciec jest wysoko postawionym urzędnikiem u Dawidowskiego, jesteś jego jedynym synem, miałeś wszystko, a mimo tego, wbrew woli ojca, zgłosiłeś się do zwiadu po bród, niewygody i najprawdopodobniej relatywnie szybką śmierć, zgadza się?

– Nie panie sierżancie – odpowiedział Nawrocki.

– Nie? – Junker wydawał się szczerze zdziwiony. – Twój ojciec popierał tę decyzję?

– Nie obchodzi mnie mój ojciec. Zgłosiłem się po to, by żyć, a nie tylko przeżyć, panie sierżancie – Nawrocki sam się sobie dziwił, że potrafił to tak krótko wyrazić. Gdy ojciec go o to pytał ta odpowiedź nie przyszła mu do głowy. Może dopiero teraz to zrozumiał? Junker zdawał się jednak dokładnie wiedzieć, co miał na myśli.

– No właśnie – pokiwał głową. – To nawet lepiej. Dobrze. Nawrocki, wiem, że bywasz w modułach i walczysz w Wannie. Nie zaprzeczaj – uniósł rękę jakby chciał uciąć wszelką dyskusję. Dla mnie to zaleta. Podobno masz przyjaciół w modułach i wiesz jak myślą modułowcy. Wiesz co do nich przemawia. Także z tego powodu cię wybrałem. Słyszałeś profesora Pora. Mam około czterystu potencjalnych kandydatów z modułów, ale oni muszą się zgłosić. Żołnierz, który nie chce walczyć, chociaż byłby niezwyciężony i niezniszczalny, nie jest nic wart. Chcę żeby oni chcieli – Junker znów popatrzył na Nawrockiego przekrzywiając lekko głowę. Gert czuł, że miał od tych spojrzeń na plecach gęsią skórkę. – Chcę żeby przyszli do nas tak jak ty – po życie. Nie chcę kłamstw, nie chcę żebyś ich mamił. Musisz powiedzieć, że czeka ich ból, codzienny ból. Byłeś na szkoleniu i wiesz jak jest być rekrutem. Pomnóż teraz swój wysiłek przez dziesięć i rozciągnij to na lata. Jedyne, co możesz obiecać to to, że opuszczą moduły i staną się żołnierzami lepszymi niż zwiad. Możesz im obiecać, że się zmienią, że oskrobiemy ich z niepotrzebnego brudu i zostanie tylko to, co wartościowe.

– Nie wiem czy do końca rozumiem panie sierżancie – Nawrocki był oszołomiony i zaskoczony. – Mam rekrutować żołnierzy z modułów?

– Nawrocki. Użyj krzykaczek, posłańców, listów, zebrań, kazań wszystkiego, co uważasz za stosowne żeby chociaż setka z tych czterystu, zgłosiła się do nowej drużyny zwiadu. Masz tydzień by znaleźć najlepsze rozwiązanie. Musisz wiedzieć co i gdzie powiedzieć, co napisać i gdzie to umieścić. Nie wcześniej i nie później niż za tydzień. Dobrze wszystko przemyśl. Przez ten czas jesteś zwolniony ze wszystkich obowiązków z wyjątkiem biegów, siłowni i strzelania. Odpowiadasz tylko przede mną. Teraz rozumiesz?

– Rozumiem panie sierżancie – Gert oblizał suche wargi. Był oszołomiony i miał pustkę w głowie. Nic nie rozumiał.

– I najważniejsze – Junker złapał Nawrockiego za ramię i przyciągnął do siebie. – Chcę żeby wiedzieli, żeby się u nich rozeszło, że ci żołnierze będą moi, że nikt z Rady nie użyje ich wbrew mojej woli. To ważne.

 

Rozdział 16

 

Anna czuła smak krwi w ustach za każdym razem kiedy się budziła. Pajęczyca nie pozwalała jej zapomnieć, że go zabiły. Nie chciała, by było jej lżej. Zostawiła ją tam samą, bezradną, całą we krwi. Wnęka była tak ciasna, że Anna nie mogła się nawet obrócić. Zabiła. Chciała się położyć i umrzeć, ale stopy paliły i ból nie do udźwignięcia, nie pozwolił jej tam zostać. Cofała się w ciemności, po omacku, płacząc i wołając ratunku. Gdyby nie świadomość, że musiała istnieć droga powrotna do korytarza obwodowego to poddałaby się, uznałaby, że jest w pułapce bez wyjścia. Gdyby nie ból, nie miałaby siły.

Nie pamiętała jak znalazła się we wnęce Doroty. Musiała iść przez moduły. Jak to się stało, że nikt jej nie zatrzymał, żaden porządkowy ani przypadkowy przechodzień? Wnęka Jemajher była dalej niż łaźnie, dalej niż Antoni, dalej niż jej własny dom. To nie był przypadek, że tam poszła. Właśnie u Doroty czuła się najbezpieczniej.

Anna chciała powiedzieć, że zabiła chłopca, o Yokai, o tym, że wewnątrz niej żyje Pajęczyca, chciała wyrzucić z siebie wszystko. Musi wszystko powiedzieć. Tylko to może ją ocalić. Wtedy będzie mogła żyć.

Anna nie pamiętała, co było dalej. Dorota opowiadała potem, że nie zrozumiała na początku nic z jej słów. Nic z tego nie składało się w całość, nic nie miało dla niej sensu. Sądziła, że Anna została zwyczajnie pobita i zgwałcona.

Gdy obudziła się u Doroty w łóżku, już nie bolało. Jemajher i Antoni czekali na nią. Czuła ciepło i spokój, była bezpieczna. I wtedy wróciły obrazy: gasnące oczy umierającego chłopca, krew, kamienie, zadarte paznokcie, sina skóra. Czuła jak jego małe dłonie rozwierają się na jej przedramieniu. Zabiła. Pamiętała, że zabiła, ale nie chciała zabijać. To Pajęczyca. Czuła ją wewnątrz. Pajęczyca wróciła.

Nie miała już siły by okłamywać Dorotę. Opowiedziała o odejściu rodziców, samotności, Yokai, piwnicy, torturach, nienawiści i Pajęczycy. O tym, że Pajęczyca ją ocaliła, że to jej zawdzięcza życie, o tym, że tak długo była jej przyjaciółką, wybawczynią i towarzyszką.

– Pajęczyca chce nadal zabić Yokai – powiedziała. Teraz to zrozumiała. Ona nigdy go nie zapomniała i nie chciała zapomnieć o Yokai. Ona istniała po to, by go zabić.

– Chce go zabić, a ja jej jestem to winna – tłumaczyła Dorocie. – Za cały ból, który ode mnie odsunęła, za dni, tygodnie, miesiące, lata… Pajęczyca myślała, że wtedy, gdy Kerinen dał mi pistolet poczekam na Yokai i go zabiję, ale ja uciekłam. Zdradziłam ją, choć przysięgałam, że chcę już tylko śmierci Yokai. Okłamałam ją i uciekłam. Ona mi ufała. Cierpiała za mnie. Wzięła na siebie tyle bólu, którego ja nie mogłabym znieść. I zmieniła ten ból w nienawiść. I cała ta nienawiść nadal jest tu we mnie, ciężka, czarna, tłusta i zimna. Już nie gorąca. Ta nienawiść ostygła już dawno temu. Pajęczyca czekała, aż nabiorę sił, czekała na okazję, by zabić. Dlatego się ukryła. Dlatego pozwoliła mi myśleć, że już jej nie ma.

Obie płakały leżąc w łóżku obejmując się i szepcząc. Annie było lżej. Odetchnęła. Poczuła, że ma za sobą coś trudnego.

Anna opisała Dorocie wnękę, w której było ciało chłopca. Dorota poszła tam po pięciu dniach. Nikt go nie szukał. Nie był zrozpaczonych rodziców, porządkowi nie rozpytywali, a to mogło oznaczać tylko jedno – to był bandziak, albo uciekinier, który chciał dołączyć do bandziaków. Dorota popytała tu i tam w okolicznych modułach. W żadnej z band nikogo nie brakowało. W końcu jednemu, bandziaków coś się jednak przypomniało.

– Przyszedł taki jeden – wytłumaczył szeptem – ale to było z dwa tygodnie temu. Mały był i słaby. Mówił, że nie jadł, bo się bał, że w stołówce go ojciec złapie. Ładny był, wiesz miał taką okrągłą buźkę, ojciec go sprzedawał na godziny. Na takiego chłopczyka to jest wielu chętnych. Powiedziałem mu, że musi z czymś przyjść, że tak za darmo do bandy naszej przybłędów nie bierzemy. Powiedziałem, że potrzebujemy dobrej dziury, naprawdę dobrej, takiej, której nikt nie zna i takiej, do której żaden porządkowy się nie zmieści. No i poszedł szukać.

Dorota próbowałam wejść do szczeliny, którą wskazała Anna. Nie mogła wcisnąć się dalej niż na trzy metry. Nie czuła smrodu. Albo ciało było bardzo głęboko, albo zajęły się nim szczury. Tak czy inaczej, nie sądziła, że ktokolwiek je znajdzie. Chłopak mógł tam być kilka dni zanim znalazła go Pajęczyca. Może był już umierający?

Anna została u Doroty. To, co je przedtem rozdzieliło, zniknęło. Były bliżej niż kiedykolwiek. Bez tajemnic, bez barier, bez udawania. Całkowita szczerość. Już drugiego dnia płakały, czytały razem i marzyły o lepszej przyszłości.

Anna wiedziała, że będzie musiała wrócić do siebie. Nie mogła żyć u Doroty, chociaż ta załatwiła dodatkową pryczę, na którą wydała całe punktowe oszczędności.

– Możemy żyć tu jak siostry– namawiała Dorota. – Starczy miejsca. Będziemy razem.

Anna bała się być sama, ale nie mogła się zgodzić. Chciała mieć swój kąt. Jej wnęka stała się dla niej domem. Bała się, że Pajęczyca znowu każe jej zabijać, ale musiała tam wrócić. W snach czuła ból, który zadawał Yokai. To był wyrzut. Pajęczyca pokazywała cierpienie, które odsunęła od Anny. Pokazywała wspomnienia. Yokai, martwy chłopiec we wnęce i szczęśliwe obrazy ostatnich miesięcy w Olbrzymie pojawiały się w każdym śnie. Zawsze w tej kolejności, zawsze w ten sam sposób. Po kilku tygodniach Anna zrozumiała znaczenie tych snów.

Pajęczyca udowodniła, że potrafi całkowicie zniknąć z jej życia. To była nagroda, którą może jej dać za śmierć Yokai. Za śmierć Yokai Pajęczyca odejdzie na zawsze.

Dorota przekonywała Annę, że wyjście z Olbrzyma teraz, to pewna śmierć. Obiecywała, że najpóźniej za dwa lata wyjdzie z nią w dużej grupie, a wtedy pomoże jej go zabić.

– Będzie bezpiecznie – mówiła. – Jest nas dużo. Coraz więcej. Nie mogę ci powiedzieć, ale wiele rzeczy jest w toku. Wyjdziemy na pewno. To kwestia czasu. Nie powstrzymają nas. Tyle mogę powiedzieć. W tajemnicy między nami, dobra?

Pajęczyca nie chciała czekać. Anna zaczęła się budzić w nocy na korytarzu obwodowym daleko od swojej wnęki, czasem w innym module. Była obolała, zziębnięta i mokra. Nie pamiętała żeby wychodziła. Budziła się zawsze z kawałkiem ostrej skały w dłoni. To nie był przypadek. Pajęczyca ostrzegała, że zabije, kiedy tylko nadarzy się okazja.

Dorota wzmocniła drzwi wnęki Anny. Rozebrała w tym celu półkę z książkami ojca, ukradła skądś śruby i kłódkę. Anna nalegała, żeby zamykać ją każdej nocy. Bała się, że Pajęczyca spełni swoją niemą groźbę i zabije kolejne dziecko. Przez kilka pierwszych dni Pajęczyca próbowała wydostać się każdej nocy. Anna budziła się z pozdzieranymi paznokciami i drzazgami w dłoniach. Drzwi były jednak za mocne, by mogła je sforsować. Pajęczyca zaczęła porywać jej ciało za dnia. Dorota opowiadała, że oczy Anny stawały się wtedy szkliste, zaczynała szeptać coś niezrozumiałego i drapać paznokciem po skórze aż płynęła krew. Anna nic z tego nie pamiętała. Gdy odzyskiwała ciało czuła jedynie ból rozdrapanej rany. Zauważyła, że nóż w pokoju Doroty już nie leżał na stole jak zwykle. Czy Jemajher zaczęła się jej bać? Czasem Annie wydawało się, że widzi w jej oczach strach.

Przestała pracować. Siedziała tygodniami we własnej wnęce, najczęściej sama. Pajęczyca zmieniła jej własny dom w więzienie. Nie był do tego potrzebny Yokai.

Dorota zaproponowała, że kupi jej odtwarzacz i audiobooki, ale Anna nie chciała od niej punktów. Jemajher nawet załatwiła u Ruska zniżkę, ale Anna nie chciała jej wierzyć. To był jakiś szwindel. Dorota na pewno zaproponowała, że dopłaci mu resztę pod stołem. Inaczej stary kutwa na pewno by się nie zgodził. Zostało tylko nieco ponad dwieście punktów na wszystko, ale nie miała jak ich zarobić. Nowe światy z biblioteki dawno się nie skończyły. Anna zaczęła czytać podręczniki dla dzieci ze szkoły podstawowej, potem gimnazjum i liceum.

Wiedziała, że Pajęczyca nie ustąpi. Wiedziała, że można opuścić Olbrzyma, wystarczy tylko zgłosić chęć porządkowemu. Tak stanowiło prawo. Chciała to zrobić, ale Dorota przekonała ją, że tak młodej dziewczynie nigdy by nie pozwolili.

– Zrobiliby z ciebie wariatkę, uzależnili od narkotyków, szantażowali, zrobiliby wszystko żebyś nie wyszła – przekonywała. – Albo jeszcze gorzej. Pozwoliłby nam wierzyć, że wyszłaś i zamroziliby cię w tych lodówkach, o których mówił Janow albo od razu daliby twoje ciało jakiejś starej, białej babie. To nie są ludzie, którym można ufać. A nawet gdyby cię wypuścili bez jedzenia, ubrania, bez broni to nie przeżyłabyś tam. A nawet jakbyś doszła do tej leśniczówki to dlaczego niby ty miałabyś zabić Yokai, a nie on ciebie? A może go już tam nie ma? Może poszedł szukać innej ofiary? A może na nowo by cię uwięził? Was uwięził. Razem z Pajęczycą. Pomyślałaś o tym?

Anna pomyślała, ale Pajęczyca nie. Pajęczyca chciała iść nawet bez zapasów i bez broni. Chciała zabić Yokai. Dla niej nic się nie zmieniło, dla niej nadal były w piwnicy opite nienawiścią i nie dbały o swoje życie.

Wtedy pojawił się komunikat od Białych. Anna zobaczyła go przypadkiem, kiedy modułowcy stracili nim już prawie zainteresowanie. Ani Dorota ani Antoni nic jej nie powiedzieli. Nie była na nich zła. Oni po prostu nie rozumieli.

Fragment ściany w korytarzu obwodowym szklił się jak tafla lodu. Tekst był zwięzły, oszczędny w słowach, podzielony na trzy części jak wiersz. Przeczytała go tak wiele razy, że nauczyła się go na pamięć. Tekst był surowy, bez wielkich słów, wyważony. Nie było w nim nic o obowiązkach, przetrwaniu, przyszłych pokoleniach i dorobku ludzkości. Modułowcy nie mieli powodu do drwin i śmiechu.

W komunikacie informowano o poszukiwaniu ochotników do specjalnej drużyny zwiadu. Drużyna, po półrocznym szkoleniu, miała wykonać zadanie na zewnątrz, a po powrocie, bez względu na to czy zadanie zostanie wykonane, mogli liczyć na podwójny żołd bez obowiązku pełnienia dalszej służby. Istniało tylko jedno kryterium doboru – wytrzymałość na ból. Kto uważa, że potrafi znieść długotrwały, silny ból powinien się zgłosić. Komunikat był podpisany przez Heinza Junkera.

Anna chciała wykorzystać tę szansę. Wiedziała, że potrafi znieść ból. Jeżeli dostanie broń i nauczą ją jak przetrwać na zewnątrz, to znajdzie sposób, by zabić Yokai. Potem wróci do Doroty i Antoniego. Pajęczyca przestanie ją nękać. Zniknie. Anna będzie mogła żyć.

Pajęczyca zrozumiała. Żeby się o tym upewnić, po złożeniu wniosku o przyjęcie do zwiadu, Anna poprosiła Dorotę, by zostawiła drzwi do jej wnęki otwarte. Przez kilka następnych nocy budziła się rano we własnym łóżku. Pajęczyca nie porywała jej ciała ani w dzień ani w nocy. Nadal czuła jej niemą obecność w sobie, ale nie było już koszmarów. Pajęczyca zgadzała się poczekać. Zawarły umowę – życie dla Anny za śmierć Yokai.

 

*

 

Dwóch żołnierzy w mundurach zwiadu zapukało do drzwi nocą tydzień po zgłoszeniu. Nie znała ich. Nie widziała ich nigdy przedtem.

– Anna Jastrzębska? – zapytał wyższy.

Skinęła głową.

– Zgłoszenie na to nazwisko zostało zarejestrowane u systemowego w module czternastym.

– To ja – potwierdziła.

– Identyfikator – zażądał żołnierz i wyciągnął rękę.

Kiedy go sprawdził, podsunął jej kartkę papieru. Anna zauważyła, że to był taki sam formularz, jaki wypełniała u systemowego. Podpisała.

– Idziemy teraz, od razu – powiedział żołnierz. – To było w zgłoszeniu. Możemy zgłosić się po ochotnika i ten ma obowiązek stawić się na miejsce zbiórki bezzwłocznie. Proszę się ubrać. Nic poza ubraniem nie jest potrzebne. Wnęka zostanie zapieczętowana. Nikt tu nie wejdzie. Nic stąd nie zginie.

Anna ubrała się szybko. Całym jej majątkiem były grube skarpety, bielizna i dwa koce. W jej wnęce nie zostało nic, co miało jakąkolwiek wartość. Mimo tego popatrzyła z żalem na pryczę, stół i odarte z grzyba ściany. Przez tygodnie, kiedy była w niej sama zdążyła zedrzeć grzyb tak dokładnie, że nie został po nim nawet najmniejszy ślad.

Z Antonim i Dorotą pożegnała się wcześniej, zaraz po podpisaniu papierów. Były łzy, ale na pewno mieli nadzieję, że odpadnie przy selekcji, albo w trakcie szkolenia. Drużyna to tylko dziesięciu, maksymalnie dwunastu żołnierzy. Może będą lepsi od niej?

Prowadzili ją długo korytarzami krzyżowymi do miejsca, które modułowcy nazywali Próżnią. Był to moduł niemieszkalny, służący do kwarantanny. Tam zaczynał się korytarz prowadzący na zewnątrz. Nazywano go korytarzem południowym. Było to jedno z dwóch głównych wyjść z Olbrzyma.

Minęli dwa posterunki. Były obsadzone przez żołnierzy zwiadu, a nie porządkowych. Skręcili w tunel bez jakichkolwiek rozgałęzień, który schodził kilkadziesiąt metrów w dół. Domyśliła się, że to musiał być korytarz południowy. Po pewnym czasie skręcili w boczny, szeroki tunel, który po kilku metrach zamienił się w prostokątne pomieszczenie z wybetonowaną podłogą. Znała to miejsce. Poznała je po zapachu chemikaliów do dezynfekcji. To były pomieszczenia kwarantanny.

Kilkanaście milczących osób stało pod ścianami. Żołnierze łączyli je w trzyosobowe grupy i prowadzili w ciemne korytarze. Mężczyzn łączyli z mężczyznami, a kobiety z kobietami. To musieli być ochotnicy tacy jak ona.

Annę dołączono po kilku minutach do dwóch kobiet. Obie wydawały się jej dużo starsze. Miały nieproporcjonalne i brzydkie twarze oszpecone przez ospę. Ich oczy były jak zaciśnięte zęby.

Jeden z żołnierzy zaprowadził je do małej wnęki, w którym stała jedna drewniana prycza i wiadro na odchody. Nie wiedziały co mają robić, nie wydano im żadnych poleceń, po prostu je tam zamknięto. Usiadły w milczeniu na pryczy i czekały. Po godzinie zjawił się inny żołnierz. Był wysoki i chudy. Policzki i brodę pokrywała mu stercząca szczecina. Na ustach błąkał się cwaniacki uśmieszek. Anna znała jego głos. Musiała go wcześniej słyszeć, ale nie pamiętała gdzie.

– Możecie jeszcze zrezygnować – powiedział. Nie patrzył na nie tylko gdzieś w sufit. – Nic się wtedy nie stanie. Wrócicie do siebie z tysiącem punktów. Nawet teraz możecie zrezygnować i dostać swój tysiąc. To by było mądre. Tysiąc punktów za nic. Wystarczy podnieść rękę i to się stanie – przerwał i powiódł wzrokiem po twarzach kobiet. Uniósł brwi. Anna miała wrażenie, że na niej zatrzymał się odrobinę dłużej. Usta drgnęły mu żeby coś powiedzieć, a może jej się tylko zdawało? Żołnierz odczekał jeszcze chwilę, ale żadna z nich się nie odezwała.

– Dobrze, jak chcecie, ale głupio robicie – powiedział. – To tylko przedłużanie i zmarnowane punkty. Potem odpadniecie i nie dostaniecie nic.

Stał i patrzył. One milczały.

– Dobra – westchnął żołnierz. – Chcecie wytargować więcej, rozumiem. Dobra. Słuchajcie uważnie. Teraz ja wydaję rozkazy. Złamanie rozkazu powoduje wydalenie, ale już bez punktów. Odtąd macie milczeć – przerwał na chwilę i uśmieszek na jego twarzy stał się szerszy. Odsłonił szerokie jak u konia zęby. – Panie rozumieją? – zapytał, ale żadna nie odpowiedziała.

Przez następne siedem dni nie padł z ust żołnierza żaden inny rozkaz. Zjawiał się co dwadzieścia cztery godziny, by opróżnić wiadro z odchodami. Przynosił też wodę. Każda z nich dostawała plastikową, litrową butelkę. Nie przynoszono jedzenia – to była próba głodu.

Ustaliły na migi zmiany na pryczy, ale po pierwszej nocy, kiedy głodówka odebrała im ciepło, kładły się na niej wszystkie razem, by grzać się nawzajem ciepłem własnych ciał.

Wspomnienia wróciły. Głód był na zawsze związany z Yokai. Yokai ożył. Zaczął ją nawiedzać w snach. Raz obudziła się z krzykiem, ale jedna z kobiet w porę zamknęła jej usta. Czy krzyk przez sen był złamaniem rozkazu? Czekały kilka minut, ale w drzwiach nikt się nie pojawił.

Głód najbardziej doskwierał do trzeciego dnia. Potem było lżej. Anna nie mogła spać i często całą noc krążyła wolnym krokiem wokół pryczy. Pozostałe kobiety najczęściej siedziały pod ścianami, ale Anna wolała się ruszać. Słyszała głosy i krzyki z sąsiednich cel. Nie wszystkim zakazali się odzywać?

Wszystkie dotrwały jednak do siódmego dnia, kiedy przyniesiono zupę. Głód się skończył. Przez następne dwa dni wyprowadzano je pojedynczo i zwiększano jednocześnie posiłki. Anna wychodziła cztery razy, ale nigdy nie pamiętała, z kim i o czym rozmawia. Pamiętała, że wychodzi z celi, że prowadzą ją do pokoju i sadzają na krześle, a potem jak wraca w asyście żołnierzy wyzuta ze wszystkich sił. Czuła jakby ktoś sięgnął do jej głowy i wyjmował z niej to, co chciał.

-To pewnie narkotyki – szepnęła jej jedna z kobiet z celi. – Serum prawdy, hipnoza takie rzeczy.

– Hipnoza – powtórzyła Anna bezgłośnie.

Pajęczyca tylko patrzyła. Anna nie bała się głodu. Przyzwyczaiła się do niego. Bała się bólu. Ból musiał nastąpić prędzej czy później. Zbyt wiele osób zgłosiło się chcąc dostać łatwe punkty. Sprawdzali ich motywację. Kilka dni głodu to dobry test, ale to nie wystarczy. Teraz będą sprawdzać ich odporność na ból. Szukali przecież ludzi umiejących znieść ból. Bała się.

 

*

 

Anna weszła w ostatniej grupie. Salę zalewało światło lampy rtęciowej. Z betonowej podłogi sterczały okorowane sosnowe słupy o grubości męskiego uda. Każdy oddalony od drugiego o dwa metry. Czterdzieści słupów ustawionych w czterech rzędach.

Dwóch żołnierzy odprowadziło jej grupę do pierwszego rzędu, sprawdzili identyfikatory i cofnęli się pod ścianę. Oparła się o słup tak jak wszyscy. Lepił się od żywicy. Poczuła ją na włosach i karku. Ściekała obficie z otworu kilkanaście centymetrów nad głową gdzie wbito stalowy hak. Sięgnęła ręką za głowę, zdrapała żywicę paznokciami, roztarła w palcach i przytknęła do nosa. Zamknęła powieki. Zapach lasu.

– Każdy ze słupów ma numer zgodny z waszymi numerami ewidencyjnymi – usłyszała ochrypły głos. Słyszała go już wcześniej. Otworzyła oczy.

Przed pierwszym rzędem słupów stał półnagi mężczyzna. Mięśnie oplątywały klatkę piersiową ciasno jak zdrewniałe liany pień drzewa. Był odziany jedynie w luźne zgniłozielone spodnie. Gdy mówił przechylał na boki głowę jak ptak.

– Upewnijcie się, że stoicie przy swoim słupie. Potem oprzyjcie się o niego plecami twarzą w moim kierunku.

Anna jeszcze raz spojrzała na tabliczkę leżącą przed słupem. Wszystko się zgadzało.

– Nazywam się Heinz Junker – kontynuował mężczyzna. – Jestem sierżantem zwiadu i będę odpowiedzialny za tworzenie drużyny, do której się zgłosiliście – zamilkł na chwilę, a Anna przyjrzała się dokładnie jego twarzy. Miał bardzo duży, zagięty nos. Policzki i podbródek były wygolone i sine. Patrzył przed siebie, zaciskał zęby, a mięśnie szczęki wybrzuszały się pulsacyjnie w miejscu zaczepów żuchwy do czaszki.

– Podziwiam waszą wytrwałość i pragnę zapewnić, że ta próba będzie ostatnią. Niedługo zadam wam ból, by sprawdzić czy będziecie w stanie wytrzymać jeszcze więcej bólu. Tylko tak będę mógł wybrać najwytrwalszych. Jestem żołnierzem, a nie poetą i nie używam przenośni. Gdy mówię „ból”, to mam na myśli ból ciała. Wiem, że jesteście na to gotowi, że macie cel, który pozwala wam znaleźć siły przekraczające możliwości zwykłych ludzi, ale bólu, który wam zadam nikt nie jest w stanie pokonać. Będzie rósł z każdą godziną. Będzie stawał się coraz cięższy, będzie zamieniał każdą sekundę w minutę, a minutę w godzinę. Teraz możecie w to nie wierzyć, ale tak będzie. I większość z was za ten ból nie dostanie nic w zamian. Ci, którzy okażą się najlepsi w nagrodę dostaną jeszcze więcej bólu. Inni dostaną tylko to, co będzie dzisiaj. Czy na pewno chcecie próbować sił w tej walce? Podwajam poprzednią propozycję, nie, nie podwajam, daję dziesięć tysięcy punktów. Wystarczy tylko unieść rękę. Odejdziecie stąd z dziesięcioma tysiącami, bez bólu i będziecie mogli je wydać już dzisiaj.

Dwie osoby odeszły od swoich słupów i stanęły przed Junkerem. Anna nie zauważyła na jego twarzy pogardy. Raczej ulgę. Mówił prawdę. Nie chciał zadawać bólu. Uścisnął tym mężczyznom po prostu dłonie i kazał odprowadzić jednemu z żołnierzy na zewnątrz.

– Ci ludzie dobrze zrobili – powiedział. – Oszczędzili sobie bólu, a mnie rozczarowań. Nie ma się czego wstydzić. Dziesięć tysięcy to dużo punktów. Jeśli ktoś robi to dla punktów teraz dostanie ich wiele. Nie będzie lepszej propozycji. Potem będzie tylko ból.

Czekał minutę w milczeniu, żeby każdy przemyślał jego słowa. Jeszcze jedna osoba podeszła do Junkera, tym razem kobieta. Jej też uścisnął dłoń.

Anna rozejrzała się po pomieszczeniu. Z jednej ze ścian wystawał kran z gumowym wężem. Zwinięty szlauch wisiał kilka centymetrów wyżej, na haku. Na środku sali w podłodze ziała dziura zasłonięta stalową kratownicą. Dochodził stamtąd drapieżny smród chemikaliów.

Junker znowu zaczął mówić o bólu, ale Anna przestała słuchać. Rozglądała się po twarzach innych ochotników. Niektórych z nich znała. Było tu co najmniej pięciu ludzi, których często widziała w otoczeniu Doroty.

Junker przestał mówić. Odpiął nóż i położył go na podłodze. Potem zdjął spodnie i stanął przed nimi nagi. Jego ciało było wyschnięte i skręcone jak suszone na słońcu mięso.

– Rozbierzcie się – rozkazał.

Anna nie zastanawiając się ani chwili rozpięła kombinezon i położyła go pod krzyżem. Inni też się rozbierali. Zdjęła buty, majtki, ściągnęła dwie pary skarpet i stanęła naga na stercie swoich ubrań. Nie czuła wstydu, tylko strach przed nadchodzącym bólem. Stopy były jeszcze ciepłe, ale wiedziała, że niedługo zaczną parzyć.

Kiedy ochotnicy rozebrali się i zapadła cisza Junker zmarszczył brwi i podszedł do kogoś w drugim rzędzie. Anna spojrzała w tamtym kierunku. Jeden z mężczyzn nadal miał na sobie slipy. Oprócz niego jeszcze kilka osób zostawiło na sobie bieliznę.

– Czy uważasz ten kawałek szmaty za część swojego ciała? – zapytał Junker dotykając papuzim nochalem twarzy potężnie zbudowanego mężczyzny.

– Żołnierzu! Zadałem ci pytanie! – ryknął zniecierpliwiony, gdy nie usłyszał odpowiedzi.

Okrzyk był tak gwałtowny i głośny, że Anna drgnęła, a serce zaczęło łomotać w jej piersi.

– Nie myślałem, że to nie trzeba… 

– Wstydzisz się swojego ciała? – zapytał Junker ignorując jego tłumaczenie. Anna zauważyła, że inni zaczęli zdejmować bieliznę nie czekając na koniec tej wymiany zdań.

– Nie… – mężczyzna wahał się przez chwilę. – Nie!

– Dobrze! W takim razie pewnie nie usłyszałeś mojego rozkazu. Mam go powtórzyć?

Junker odsunął się od mężczyzny, a ten szybko ściągnął slipy. Potem sierżant rozejrzał się po sali. Wszyscy zdążyli się już rozebrać.

– Aby zostać dobrym żołnierzem trzeba poznać swoje ciało – kontynuował Junker wracając przed pierwszy szereg. – Trzeba je poznać i pokochać. Niemożliwym jest, by nie pokochać takiej doskonałości. Ale trzeba być dla ciała surowym. Tak okazuje się miłość ciału. Ciało wymaga atencji i treningu. To umysł cierpi podczas wysiłku, a nie ciało. To umysł protestuje. Ciało tylko zyskuje.

Podczas przemowy Junkera dwóch żołnierzy zaczęło zbierać rozrzucone na podłodze ubrania. Anna odczuwała już chłód. Stopy zaczynały mrowić. Wiedziała, że niedługo rozpocznie się ból. Ubrania wyniesiono i żołnierze zaczęli wnosić belki ze skórzanymi paskami przybitymi do obu końców.

– To wy decydujecie, kiedy się poddać – mówił dalej Junker. – To zawsze wy się poddajecie, a nie wasze ciała. Organizm potrafi się zabezpieczyć przed śmiercią spowodowaną wolą właściciela, ale od was zależy jak blisko śmierci się zbliżycie. Dzisiaj zbadam waszą wolę i władzę nad ciałem. Dzisiaj, będziecie wisieć na krzyżu. Dwa tysiące lat temu ukrzyżowanie było formą śmierci przeznaczoną dla niewolników i bandytów. Straszliwa, powolna i bolesna śmierć. Lubowali się w niej Arabowie, Rzymianie, Persowie i Grecy. Tam gdzie rosły drzewa tam stawiano i krzyże. Na krzyżu skonał Jezus Chrystus, tysiące ludzi przed nim i po nim, ale wy nie umrzecie na krzyżu tak jak on. Nie będziecie spragnieni, ani głodni. Słońce nie będzie palić wam skóry. Nie wybatożę was ani nie spadną na was razy tłumu. Będzie tylko ból i walka o każdy oddech.

Przez ostatnie dni byliście głodzeni. Wasze ciała są nadal wyczerpane, co skróci okres próby. Bądźcie mi za to wdzięczni. Próba potrwa kilka do kilkunastu godzin, ale nie dni. Nie szukajcie ulgi w omdleniu. Omdlenie to wasza porażka, a nie zwycięstwo. Ci, co zemdleją, nie przejdą testu. To znak, że ból was pokonał, że wasza wola była zbyt słaba. I pamiętajcie. Wasze cierpienie ma cel.

Przed Anną pojawił się niski, krępy żołnierz. Miał podwinięte rękawy żołnierskiej kurtki, z której wystawały, grube przedramiona. W milczeniu uniósł zbitą z desek belkę i zawiesił ją na haku nad jej głową. Poczuła ostry zapach potu, gdy uniósł ramiona. Żołnierz unieruchomił belkę pasami i podsunął jej pod nogi pieniek.

– Stanąć wyżej i rozciągnąć ramiona, nadgarstki do belki – polecił nie patrząc jej w oczy. Kiedy wykonała rozkaz założył jej na ręce gumowe tuleje, zacisnął na nich skórzane pętle i przyciągnął dłonie do belki.

– Poruszać trochę. Nie wchodzą drzazgi? – zapytał, a ona zaprzeczyła ruchem głowy.  Zacisnęła zęby. Piekący ból obejmował już łydki.

Kolejne tuleje zamocował tak, aby unieruchomiły stawy łokciowe. Połączył je sznurem z belką. Dzięki temu tuleje nie mogły się zsunąć na ramiona. Potem zabrał pieniek. Anna oparła stopy o zimną podłogę. Przywiązał nogi w połowie łydek ciasno do słupa. Na koniec ścisnął jej biodra sznurem zostawiając luz na szerokość pięści. Zanim odszedł popatrzył na swoje dzieło i uśmiechnął się. Sprawdził tu i ówdzie, ale nie dokonał żadnych poprawek.

Anna zamknęła oczy. Gdy wisiała ciężar ciała spoczywał w głównie na nadgarstkach. Gumowe tuleje chroniły je od wrzynających się w skórę pasów. Po kilku minutach rozprostowała kolana na tyle, na ile umożliwiały to tuleje na łokciach i sznury na kostkach i biodrach. Mogła w ten sposób unieść się tylko o kilka centymetrów przerzucając ciężar ciała z nadgarstków na uda.

Krępy żołnierz zaczął już mocować belki gdzieś wyżej, w drugim rzędzie. Słyszała za plecami jego bezbarwny głos: stanąć wyżej, unieść ręce, poruszać trochę, wchodzą drzazgi?

 Kilkanaście minut później zrobiło się kompletnie cicho. Ustała krzątanina. Odwróciła głowę. Kątem oka mogła dostrzec ochotników aż do trzeciego rzędu. Czwarty rząd był za daleko. Na twarzach wiszących mężczyzn i kobiet nie widać było jeszcze bólu i wyczerpania. Niektórzy nawet wymieniali szeptem uwagi.

Spojrzała znowu przed siebie. Sierżant Junker stał na szeroko rozstawionych nogach. Jego wzrok przechodził z jednej twarzy na drugą, z jednego ciała na drugie. Nagle rozplótł ramiona. Ktoś w drugim rzędzie zaczął krzyczeć. Anna odwróciła w tamtą stronę głowę. Jeden z wiszących na krzyżu mężczyzn wskazał na kobietę obok siebie. Wisieli dopiero kilkanaście minut, ale ona już z trudem łapała powietrze. Otwierała i zamykała spazmatycznie usta. Miała ponad trzydzieści lat, czerwoną z wysiłku twarz i grube nogi poprzecinane żylakami. Anna poczuła mdlący zapach kału.

– Zesrała się głupia krowa – krzyknął mężczyzna.

– Dressler! Szlauch! – rozkazał Junker a potem stanął naprzeciwko mężczyzny. Tamten umilkł.

– Każdy z was to powinien zrobić – Junker wskazał na kałużę odchodów u podnóża krzyża kobiety. – Jej organizm już wie, że toczy walkę, do której nie jest potrzebny balast zalegający w odbytnicy. Jeżeli ktoś z tym walczy to zapewniam was, że przegra. To niepotrzebny wysiłek, który oddala was od zwycięstwa na bólem.

Jeden z żołnierzy rozwinął szlauch i stanął przed kobietą. Mocny strumień wody zmył bród z jej ciała. Odchody spłynęły do kratownicy w podłodze. Anna odwróciła wzrok. Ból stóp zamienił się w żar i pełzł powoli w górę.

– Pamiętajcie – krzyczał Junker. – Gdy czujecie ból to zwyciężacie. Jesteście tu po to, by zwyciężać. Jesteście tutaj, by wytrzymać. Ból to wasz przyjaciel. Nie walczcie z nim. Skupcie się na swoim ciele. Bądźcie uważni. Zamknijcie się na wszystko inne. Istnieje tylko ból i wy. Wiem, że tak robiliście wcześniej. Wiem, że jesteście do tego zdolni. Dlatego was wybrałem. Wydzierajcie każdą sekundę. Zredukujcie siebie na potrzeby walki o czas. Ból to tylko wrażenie, a nie fakt i można nad nim zapanować. Ból to informacja. To wy decydujecie czy boli. Wy wiecie lepiej niż ból, co jest ważne i co ocali wam życie. Macie cel.

 

*

 

Anna złączyła kolana i obróciła je na lewą stronę. Żar wspinał się po udach ku biodrom, mrowienie obejmowało już tułów. Uruchomiono elektryczne grzejniki, więc piekący żar obejmował tkanki wolniej, ale ciepłe powietrze nie mogło już niczego zatrzymać. Mięśnie ud trzęsły się z wysiłku, gdy unosiła się, by zaczerpnąć powietrza. Wielokrotnie próbowała wyprostować kolana wyginając biodra do przodu lub na boki, ale zatrzymywał ją sznur przyciskający talię do krzyża. Nie mogła także ugiąć ramion. By nabrać powietrza dźwigała tułów za pomocą mięśni ud, które słabły z każdą upływającą minutą.

Po czterech godzinach pierwsi ochotnicy zaczęli tracić przytomność. Żołnierze chodzili wśród ukrzyżowanych i sprawdzali czy oddychają. Co kilka minut Junker kazał również wszystkim unosić głowy. Gdy ktoś tego nie zrobił podchodził do niego, ponownie rozkazywał unieść głowę i powiedzieć nazwisko. Najczęściej udawało im się unieść głowy i wyszeptać coś spierzchniętymi wargami. Jeżeli nie byli w stanie odpowiedzieć, Junker kazał odwiązywać ich od krzyża i wynosić z sali.

Po następnych kilku godzinach Anna zamknęła oczy i oczekiwała na chwilę ulgi, które zawsze przychodziły po falach bólu. – Nazwisko! – To było jedyne słowo, które słyszała. Słyszała tylko ochrypły głos Junkera. Poza nim, był tylko szum krwi i kroki na betonowej posadce.

Żeby zrobić wdech musiała się unieść na nogach. Same skurcze przepony i mięśni międzyżebrowych nie pozwalały już na dostarczenie wystarczającej ilości tlenu. Otaczała ją ciemność rozświetlana co chwilę eksplodującą czerwienią i żółcią. Mięśnie nóg napinały i rozluźniały w powolnym rytmie oddechów. Myśli zwolniły, zlepiły się i krążyły już tylko wokół pulsującego bólu. 

– Nazwisko – zapytał Junker, ale pytanie nie było skierowane do niej. Pytał gdzieś obok. – Nazwisko, nazwisko, nazwisko – pytanie powracało ciągłym echem z różnych stron jakby powtarzał je bez przerwy. Czasami słyszała inne głosy. Słaba odpowiedź w powodzi pytań. Co jakiś czas płynęła woda. Żołnierze zmywali fekalia i mocz z ciał rekrutów. Wtedy drobinki zimnej wody parzyły jej skórę jak roztopiona cyna. Żar ciągle pełzł w górę, objął biodra, wnętrzności i dotarł do szyi. Palił skórę, mięśnie i kości. Nie czuła już nic poza trawiącym ciało płomieniem. Przed oczami wirowała jej krew. W uszach buzowały płomienie.

Zobaczyła piwnicę skąpaną w upiornej czerwieni. Przed nią masywna szczęka Yokai. Nachylił się nad nią. Poczuła jego kwaśny oddech. Zamknęła oczy.

– Krzycz – szeptał jej do ucha. – Błagaj.

Milczała uparcie, a syczący głos Yokai bił w głowę jak młot.

Zanurzała się i wynurzała z ciemności. Kolejne wdechy były coraz płytsze, myśli coraz mniej ostre. I kiedy już niemal zapadła się w nicość poczuła rękę na głowie i palec odchylający powiekę. Zobaczyła zmarszczone brwi Yokai i spoglądające spod nich badawcze oczy. Wyprężyła się i uniosła na nogach. Otworzyła szeroko usta i nabrała haust smrodliwego powietrza. Na miejscu Yokai stał ktoś inny. Odsunął się. Kim on jest? Kim on jest?

– Nazwisko – usłyszała chwilę potem jak wargi żołnierza przed nią rozchyliły się. Głos był niewyraźny. Otworzyła usta, by odpowiedzieć. Odpowiedziała czy nie odpowiedziała? Nie usłyszała siebie, ale żołnierz zniknął z jej pola widzenia. Głowa znowu opadła. Zamknęła oczy.

 

*

 

Nawrocki dostrzegł znak Lewandowskiego i unieśli razem nosze z ważącym ponad sto dwadzieścia kilogramów, silnie umięśnionym mężczyzną. Wyszli spomiędzy opustoszałych krzyży. Gert poczuł jak drżą mu uda. Stalowe rączki wyślizgiwały mu się ze spoconych dłoni. Za drzwiami lekarze natychmiast podali mężczyźnie tlen, wkłuli wenflon i podłączyli kroplówkę.

– Ilu jeszcze zostało? – zapytał jeden z ubranych w białe kombinezony mężczyzn. Miał podkrążone oczy i zmęczoną twarz. – To już osiemnaście godzin.

– Tylko jedna – odpowiedział Lewandowski. – Ale już pewnie niedługo da radę. To kwestia minut.

– Kurwa, mówiłeś to samo godzinę temu – mruknął lekarz. – Po co to ciągnąć?

– Poczekajcie jeszcze trochę – to nie twoja sprawa.

Zabrali nosze i wrócili do pokoju. Nawrocki odstawił je pod ścianę i podszedł do Junkera. Sierżant stał przed krzyżem w pierwszym rzędzie. Patrzył na Annę Jastrzębską. Nawrocki poznał ją od razu.

Skóra i wargi dziewczyny były sinoniebieskie. Na tym tle wyraźnie było widać grube, szerokie blizny, które oblepiały jej ciało jak tłuste, różowo-białe glisty. Wszystko w niej zdawało się umierać. Wisiała niemal w kompletnym bezruchu. Skóra po lewej stronie klatki piersiowej pulsowała lekko z każdym powolnym skurczem serca. Co kilka sekund unosiła się jednak na drżących nogach. Klatka piersiowa zapadała się, a potem znowu rozszerzała. Powietrze w płucach wymieniało się z ledwie słyszalnym westchnieniem. Nawrocki liczył sekundy. Dokładnie siedem sekund mijało między oddechami. Kolejne następowały po sobie z mechaniczną, nieludzką regularnością.

Oblizał wargi i podszedł do Junkera. Lewandowski początkowo stał w pobliżu, ale potem usiadł na betonie i oparł się o słup. Po kilku minutach zasnął.

Nawrocki znowu oblizał wargi i odchrząknął.

– Sierżancie? – Powiedział, ale Junker nawet na niego nie spojrzał. Zamiast tego wyciągnął rękę i dotknął szyi Jastrzębskiej. Robił to już kilkanaście razy w przeciągu ostatnich dwóch godzin. Tak jak wcześniej uniosła głowę i nie czekając na pytanie powiedziała nazwisko. Głowa opadła natychmiast na pierś. Ciało znieruchomiało.

– Imię? – zapytał Junker – Imię! – krzyknął, gdy dziewczyna nie poruszyła się.

Znowu uniosła głowę. Odemknęła lekko powieki. Miała przekrwione, zakryte mgłą oczy. Jej zwiotczała twarz napięła się i wykrzywiła w upiornym uśmiechu pełnym pogardy i nienawiści.

– Anna – wyszeptała wypuszczając powietrze, twarz znowu zwiotczała, a głowa opadła na pierś.

– Sierżancie? – powtórzył Nawrocki.

Nogi unosiły klatkę piersiową Anny co siedem sekund. Powietrze z westchnieniem opuszczało i wypełniało płuca. Skóra na piersi pulsowała. Mięśnie na udach wybrzuszały się i wiotczały.

– Pomóż mi ją zdjąć – rozkazał Junker nie odwracając się. – To już niczemu nie służy.

Nawrocki odwiązał Annę od słupa. Wygięła się, by zaczerpnąć powietrza. Junker przeciął więzy na nadgarstkach. Odpadła od krzyża bezwładnie. Nawrocki przeciął pozostałe sznury, a potem pomógł ułożyć dziewczynę na noszach. Gdy ją podnieśli szarpnęła się gwałtownie i niemal upadła na ziemię. Na twarz powrócił grymas obezwładniającego bólu. Jęknęła cicho. Na korytarzu przełożyli ją na szpitalne łóżko.

– Podajcie jeszcze morfinę – polecił Junker dwóm lekarzom – a jak dojedziecie do szpitala to zanurzcie ją na kilkanaście minut w gorącej wodzie. Kroplówka i tlen jak wszystkim. Po kąpieli trzymać ją w cieple. To bardzo ważne.

Junker przykrył ją kocem. Nawrocki nie spuszczał wzroku z twarzy dziewczyny. Poruszała bezdźwięcznie ustami i dygotała jak w gorączce. Po chwili lekarze pchający terkoczące, szpitalne łóżko zniknęli w półmroku korytarza.

– Lewandowski idź się już przespać – rozkazał Junker. – A ty Nawrocki za mną.

Weszli z powrotem do sali z opustoszałymi krzyżami. Wewnątrz śmierdziało fekaliami i moczem. Nawrocki poczekał, aż Junker się ubrał. Potem wyłączył grzejnik.

– Musisz się nią opiekować – powiedział Junker. – Idź do szpitala i przypilnuj, żeby zrobili to, co kazałem. Morfina i gorąca kąpiel. Potem dużo odpoczynku. Ona jest ważna Nawrocki. Najlepsza z nich wszystkich.

Koniec

Komentarze

Dzień dobry, przeczytałem fragment i mam kilka uwag.

Zacznę najpierw od tego, że jestem pod wrażeniem pracy, jaką włożyłeś w napisanie 37 rozdziałów po 30k znaków. To całkiem sporo.

Przyznam, że czytałem poprzedni fragment, który wrzuciłeś. Zainteresowałem się nim, gdyż nie miało ani jednego komentarza, a wiem, że to nic przyjemnego, zwłaszcza po napisaniu blisko miliona znaków. Jednak poległem na początku. Dotrwałem do spotkania Ani z Dorotą i jakimś facetem. Po pierwsze postapo to nie mój klimat, więc miej na uwadze, że jestem trochę uprzedzony. Po drugie od początku nie łapałem psychologii bohaterów i tu też mam z tym problem. Do tego mam problemy z przyswajaniem Twojego stylu. Poprzednie opowiadanie przerwałem na dialogach, ponieważ wydawało mi się, że nie ma znaczenia, która postać mówi. Wszystkie mówiły prawie tak samo, w gruncie rzeczy ciężko znaleźć różnice między postaciami i narratorem, ale wiem jakie to trudne wyzwanie. Poza tym odrzucał mnie potoczny język. Rozumiem, że to celowy zabieg, ale mimo to nie dałem rady. Być może wrócę do niego za jakiś czas, no chyba, że uznasz moje uwagi za bezwartościowe.

Zacznę może od stylu. Dla mnie jest zbyt szorstki i za mało urozmaicony. Sprawie prowadzisz narrację, fabuła idzie, ale brakuje momentów przestoju, w których mógłbym zbudować sobie wyobrażenie otoczenia. Takim fragmentem jest opis Katedry, dla mnie zdecydowanie za krótki. Rozumiem, że stawiasz na realizm, ale moim zdaniem jest on przesadzony i męczy.

Zdarzają Ci się porównania, których nie rozumiem. Dam kilka przykładów:

Junker przerwał i przekrzywił głowę, co w połączeniu z jego olbrzymim nosem nadało mu wygląd kruka przyglądającego się ofierze.

Chyba przypominało, narratorowi czy bohaterowi, wygląd kruka, bo (mam nadzieję) nie zaczął nagle wyglądać jak kruk.

Ich oczy były jak zaciśnięte zęby.

Ni w ząb nie rozumiem.

Z betonowej podłogi sterczały okorowane sosnowe słupy o grubości męskiego uda.

Niby ok, ale męskie uda mogą mieć różną grubość.

Mięśnie oplątywały klatkę piersiową ciasno jak zdrewniałe liany pień drzewa.

Z początku nie łapałem, ale niestety nie znam egzotycznej flory. Po przyśpieszonym kursie Google przyznaję, że są drzewa, których liany przypominają ludzkie żyły. Jednak to porównanie jest dla mnie trudne i dalej nie jestem pewny, o co Ci chodziło. Moim zdaniem te zabiegi powinny raczej ułatwiać niż utrudniać wyobrażenie.

Dla odmiany są też zdania perełki:

Łapiński mawiał, że dla księdza msza i modlitwa to przyjemność, a żeby pełniej doświadczyć przyjemności trzeba doświadczyć pracy.

Po przeczytaniu tego zdania zatrzymałem się i powiedziałem sobie w myślach, tak – to prawda. To rzadkie i przyjemne.

– Wiesz Gert – powiedział Ivo odkładając karty. – Ja chciałem tylko zauważyć i to z miłości do ciebie mówię, że trzeba mieć chłopie umiar. Można pić na umór, ale nie przepijaj chociaż majtek. To po prostu nie przystoi. Nawet jebany Karolak zawsze wraca w majtkach. Owszem zdarzało mu się bez kurtki, ale zawsze w spodniach i majtkach. Nie wiedziałem, że to się kiedykolwiek stanie, ale muszę to powiedzieć: bierz z niego przykład.

Takich momentów brakuje w Twoim tekście. Są one niczym oazy na pustyni. Pozwalają na chwilę odetchnąć, odpocząć od nieprzyjemnego otoczenia.

W pierwszych akapitach wprowadzasz dialog:

– To tylko fizyka. Zwykłe zjawisko takie jak topnienie lodu, czy zaćmienie słońca. Ale kler podtrzymuje legendę wciąż polerując kolumny i strop – tłumaczył. – Robią to od wieków i będą robić aż do końca – mieszają ludziom w głowach. Nie bądź głupi Gert.

Umieszczasz go pomiędzy opisem Katedry a kolejnym ciągiem wydarzeń. Rozumiem, że jest to retrospekcja i że mówi to ojciec do bohatera, ale jeśli już decydujesz się robić to w postaci dialogu, to chyba należy zbudować scenę. Przynajmniej ja bym tak zrobił.

Odnośnie logiki świata. W Katedrze są wysokie żyrandole z woskowymi świecami. Rozumiem, że są one zawieszone na łańcuchach i żeby zapalić świece, to trzeba je ściągnąć, wyczyścić, wymienić, zapalić i ostrożnie wciągnąć. Dużo roboty, więc chyba ktoś wpadłby na to, żeby zamocować w nich podstawki, które powstrzymają wosk przed kapaniem na głowę. Jednak to szczegół, który wyłapałem zanim zaprowadziłeś mnie w swój świat. A im dalej w postapo tym ciężej mi się myśli, choć na pierwszy rzut oka bez logicznych błędów.

Gorzej jest z logiką postaci. Rozumiem, że Anna zwariowała – ma schizofrenię. Z jakiś powodów bliscy nie oddają jej do psychiatryka. No bo chyba w Olbrzymie jest jakiś psychiatryk. Moim zdaniem w świecie, gdzie ludzie żyją ciasno stłoczeni pod ziemią, psychiatryk będzie jednym z częściej odwiedzanych miejsc. No chyba, że kula w łeb, ale w takim razie, co trzyma ludzi w ryzach, strach? Moim zdaniem to za mało. Dlatego nie przepadam za postapo, nie pasuje mi wiele rzeczy. Wracając, Anna zwariowała, rozumiem, że kogoś zabiła, cierpi na rozdwojenie jaźni, a najlepsza przyjaciółka proponuje jej audiobooki. Nie rozumiem tych ludzi.

Rozdział 16 kończysz sceną ukrzyżowania. Zrozumiałem, że ochotników najpierw głodzono przez tydzień, potem ich powieszono za pomocą lin na krzyżach, a pierwsi zaczęli odpadać po czterech godzinach. Ludzie żyją pod ziemią, w sztucznym oświetleni, z konieczności jedzą jakiś szajs, są problemy z higieną. Następnie takich ludzi głodzi się przez tydzień. Uważam, że pierwsi zaczęliby mdleć po dwóch dniach, jeśli nie po jednym. Moim zdaniem przeceniasz ludzką wytrzymałość.

Te wstawki z kasą służą temu, żeby uzmysłowić czytelnikowi, że Junker sprowadził do siebie sadomasochistów, bo przecież taki typ będzie się na to godził. Jeśli tak to spoko, łapię.

Gorzej jest z samym Junkerem. Rozumiem, że to jakiś bohater, twardziel. Nie pasują mi do niego pseudo motywacyjne gadki o kontroli bólu. Widziałbym go jako mówiące tylko to, co jest konieczne i przyglądającego się bez słowa odpadającym. Ale to tylko moje wyobrażenie.

Kończąc, widzę w tekście potencjał. Mam nadzieję, że Olbrzym coś znaczy, że niesie to za sobą jakąś myśl, której analogię mogę znaleźć w rzeczywistości. Zrezygnowałbym z realizmu, oczywiście nie całkiem, zrobiłbym więcej miejsca dla przyjemnej do czytania literatury. Dla mnie zbyt ciężkie w odbiorze, czasem nie chce się czytać dalej. Uważam również, że musisz popracować nad logiką postaci, ale tu znowu pojawia się kolejny problem postapo, bo w sumie nie wiemy, jak będą się zachowywać ludzie w takich warunkach. Tekst uważam za niezły, powyżej przeciętnej w poczekalni, ale ja bym książki nie przeczytał. Baruje mi ładnych opisów i kilku okrągłych zdań. Jednak gdybyś zastanowił się nad tym, jak urozmaicić odbiór swoich treści, to mógłbyś zmienić moje zdanie. Możesz opisywać brzydkie rzeczy, chyba Ci na tym zależy, ale można to robić na wiele sposobów. Nie jestem ekspertem portalowym, możesz moje uwagi traktować, jako wrażenia przeciętnego czytelnika.

O, widzę, że pojawili się nowi czytelnicy, nie jestem sam! ;-)

Przeczytam jakoś po weekendzie i dam znać.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Wow, Pop Lab, dzięki za uwagi i przeczytanie fragmentów tego fragmentu i poprzedniego fragmentu.

Odniosę się do każdej z Twoich uwag, gdyż trochę czasu poświęciłeś.

 

Uwagi ogólne:

1. Szorstki klimat, ponura narracja – no cóż, ja odczuwam przyjemność w ponurej narracji, ciężkim klimacie itp. Trochę to może dziwne, ale tak jest:)

 

2. Uwagi dotyczące logiki: Tutaj wydaje mi się, że w większości twoje obiekcje wynikają z braku lektury poprzednich rozdziałów. W tej powieści jest zupelnie inaczej niż w takim Metro czy innych pustynno-atomowych światach.

a) “Rozumiem, że Anna zwariowała – ma schizofrenię. Z jakiś powodów bliscy nie oddają jej do psychiatryka.” – Anna nie ma bliskich, jest z zewnątrz, Moduły mieszkalne nie maja psychiatryka, a nawet szpitala, chorzy psychicznie jeżli nie złamią prawa mogą sobie być, a jak złamią czeka ich banicja, są tak naprawdę “ludzką hodowlą” mają za darmo w pełni odżywczą żywność, odzież, schronienie, bibliotekę, możliwość korzystania z łaźni i szaletów oraz możliwość świdczenia pracy, ale nikt ich do tego nie zmusza -> informacje o tym są w poprzednich rozdziałach (krar85 wciąż narzeka, że już ma dość tego gadania o modułach bo nuda i chce akcji :)

b) “No chyba, że kula w łeb, ale w takim razie, co trzyma ludzi w ryzach, strach? Moim zdaniem to za mało.” – a moim zdaniem strach jest wystarczający :) 

c) “Dlatego nie przepadam za postapo, nie pasuje mi wiele rzeczy.” – proszę nie buduj wniosku o inne powieści post-apo → tutaj wielkie dzięki , bo podsunąłeś mi myśl, tak naprawdę Olbrzym to nie jest post-apo, to jest sci-fi, → mamy inwazję obcych,nowe warunki na planecie, dostosowanie ludzi i świat, który moim zdaniem jest mocno oryginalny (i ten na powierzchni i pod ziemią) Może to wielu zniechęca? W gruncie rzeczy ja też nie lubie sztampowego post-apo.

d) 

„Anna zwariowała, rozumiem, że kogoś zabiła, cierpi na rozdwojenie jaźni, a najlepsza przyjaciółka proponuje jej audiobooki.”

No tak to głupio brzmi jak o tym piszesz. To dla Anny sposób ucieczki. Jedyny. Tak jak dla więźniów w dawnych czasach (bo od momentu wprowadzenia praw człowieka to źle nie mają) W Olbrzymie Można zapomnieć o czymś takim jak uzdrowienie. Nawet w obecnych czasach psychiatryk to nie jest miejsce gdzie się kogokolwiek leczy. Trochę na wyrost to się nazywa szpitalem. To jest tak naprawdę więzienie z darmową szprycą.

e) 

„Zrozumiałem, że ochotników najpierw głodzono przez tydzień, potem ich powieszono za pomocą lin na krzyżach, a pierwsi zaczęli odpadać po czterech godzinach. Ludzie żyją pod ziemią, w sztucznym oświetleni, z konieczności jedzą jakiś szajs, są problemy z higieną.”

W Olbrzymie wszyscy są dobrze odżywieni, jedzą pożywne chociaż niesmaczne jedzenie (zawiera wszystko co trzeba łącznie z mako i mikroelementami). Nie ma problemów z higieną, są łaźnie i szalety, w których jest utrzymywana czystość.

f) „Następnie takich ludzi głodzi się przez tydzień. Uważam, że pierwsi zaczęliby mdleć po dwóch dniach, jeśli nie po jednym. Moim zdaniem przeceniasz ludzką wytrzymałość.”

O nie. Tutaj mam pewność. Sam nie jadłem przez 122 godziny i piłem tylko wodę nie przyjmując żadnych kalorii. Zapewniam, że się nie mdleje, ani nie brakuje sił dla spraw wytrzymałościowych (chociaż przy dobrym sprincie może się zakręcić w głowie). Głodówkę przerwałem nie z tego powodu że mdlałem, ani z głodu (bo głód odczuwa się tylko przez pierwsze dwa dni) tylko z łakomstwa:)

Stan ketozy jest dalej eksplorowany w powieści poprzez szkolenia wybranych właśnie testem ukrzyżowania żołnierzy. Naprawdę jest inny wtedy stan umysłu i z człowiekiem dzieją się dziwne rzeczy:)

g)

„Te wstawki z kasą służą temu, żeby uzmysłowić czytelnikowi, że Junker sprowadził do siebie sadomasochistów, bo przecież taki typ będzie się na to godził. Jeśli tak to spoko, łapię.”

O nie, nie. Każdy system szkolenia elitarnych jednostek wojskowych np. SAS, Navy Seals to o wiele gorsze i bardziej długotrwałe rzeczy niż wieszanie Junkera. Jest określony typ ludzi, którzy potrzebują celu, poczucia elitarności, osiągnięcia swoich granic wytrzymałości, Kontrola i znoszenie bólu to podstawa u takich ludzi. Takie jednostki ludzkie są rzadkie, ale istnieją.

Uwielbiam tematy szkolenia. W powieści jest dość sporo poświęcone temu wysoce specjalistycznemu szkoleniu jakie robi Junker. Fiksacja na bólu i jego kontroli jest zamierzona i ma duży sens fabularny.

h) 

„Gorzej jest z samym Junkerem. Rozumiem, że to jakiś bohater, twardziel. Nie pasują mi do niego pseudo motywacyjne gadki o kontroli bólu. Widziałbym go jako mówiące tylko to, co jest konieczne i przyglądającego się bez słowa odpadającym. Ale to tylko moje wyobrażenie.”

Junker to bardzo trudna postać.Nie jest to ani bohater ani twardziel tylko „poszukiwacz granic”. Gadki o bólu nie służą motywacji. Ból ma dla niego kluczowe znaczenie dla rekrutacji o wiele większe niż dla obecnych jednostek specjalnych. 

i)

„żeby zamocować w nich podstawki, które powstrzymają wosk przed kapaniem na głowę.” – przy odpowiednim poziome lenistwa/nieuwagi każda podstawka się kiedyś przepełni.

3. Uwagi inne

Liana jest grubsza niż żyła. Są grubości ramienia lub uda dorosłego mężczyzny. Ale rozumiem twoje obiekcje. Ja mam to samo jak ktoś pisze o jakiś skomplikowanych kwiatach. Ja znam tylko trzy: Róża, Tulipan i Konwalia. 

„Baruje mi ładnych opisów i kilku okrągłych zdań.” – okrągłych zdań staram się unikać jak ognia:), ładnych opisów też, wolą jak Picasso :), chociaż brakuje mi jakieś do niego jakieś trzydzieści długości

 

„Mam nadzieję, że Olbrzym coś znaczy, że niesie to za sobą jakąś myśl, której analogię mogę znaleźć w rzeczywistości”

SPOILER – nie czytaj krar85!!!!

W powieści znajdziesz:

1. Symulację działania idei dochodu podstawowego (moduły mieszkalne)

2. Pancerzegzobiogeniczny – oparty na tkance mięśniowej i inżynierii rdzenia kręgowego wzmocnienie człowieka (uzasadnione warunkami na powierzchni wyłączjące używanie elektroniki)

3. Przemyślenia na temat powodu /sposobu przeprowadzania inwazji na planetę taką jak Ziemi (wyadaje mi się, że nie było takich w literaturze, a jak były to nie czytałem) 

4. Zderzenie interes gatunku / interes jednostki i pytanie czy ktoś może decydować o życiu jednostki mając na ustach interes gatunku

 

Dzięki za lekturę. Nie sądzę żebyś przeczytał powieść, bo wydaje mi się, ze masz zupełnie inną wrażliwość :) ale jakbyś jakimś cudem musiał to zacznij od początku, to wiele rzeczy się wyjaśni i kliknie i pamiętaj to nie post-apo tylko sci-fi:)

krar85, mój jedyny czytelniku całości na tym formum obiecuję, że akcja niedługo się zacznie:)

Nie przeczytałem poprzedniego fragmentu, ale być może to zrobię. Jednak czytanie antychronologicznie to chyba nie najlepszy pomysł.

Tak, zmiana z postapo na sci-fi, to dobry pomysł, źle brzmi i niektórych (być może większość) zniechęca. W gruncie rzeczy napisałeś taki miszmasz, że ciężko to nazwać inaczej niż ogólne sci-fi (odwiedziłem stronę i przeczytałem opis świata dopiero po przeczytaniu i pierwszym komentarzu).

Odnośnie uwag, to nieco mnie przekonałeś, ale przy niektórych będę się upierał.

ad 2a. Bliscy, czyli jej przyjaciółka Dorota i jeszcze ten gość (zapomniałem imienia). Zrozumiałem, że Dorota jest Anną blisko. Możesz mi wyjaśnić po co hoduje się tych ludzi pod ziemią? Kto to robi? Kto produkuje dla nich żywność, odzież, energię, technologię itd.? No i po co w takich warunkach pracować, jak słusznie zauważyła Anna.

ad 2b. Oczywiście, jeśli mogą nic nie robić, to rzeczywiście być może strach wystarczy. Tym bardziej, że na powierzchni są wirusy, obcy, dzikie bestie i drony. Ale jak tacy ludzie mogą wytwarzać coś bardziej zaawansowanego niż brona czy radło?

ad 2c. Co za koktajl, aż mi się zakręciło w głowie. ))

ad 2d. Jasne, że kogoś z tak poważnym schorzeniem jak Anna ciężko będzie wyleczyć. Jednak powinno być takie miejsce, w których izoluje się niebezpiecznych, chorych psychicznie ludzi. Pytanie: czy w Olbrzymie są leki? Jeśli tak to skąd? Wiem, że są opioidy, skąd?

ad 2e. Możesz im obiecać, że się zmienią, że oskrobiemy ich z niepotrzebnego brudu i zostanie tylko to, co wartościowe. Po tym fragmencie zrozumiałem, że są problemy z higieną, no i wydało mi się to dość oczywiste, skoro żyją stłoczeni pod ziemię z dość marną perspektywą, ale nie zrozumiałem oczywistej przenośni. (W ogóle Twój ciężki klimat utrudniał mi rozumienie, wyłączał mózg). Jasne, makro mikro elementy, no ale żarcie jest chyba sztucznie hodowane, nawożone, pryskane. No chyba, że jedzą same rzeczy typu gainer + białko, ale moim zdaniem to jeszcze gorzej. Generalnie w takich warunkach ludzie muszą mieć ogromne problemy ze zdrowiem, no chyba, że jakoś to rozwiązujesz, jeśli tak to możesz mnie zaciekawić.

ad 2f. Jeśli są zdrowi, dobrze odżywieni, wytrzymali, zmotywowani, to wytrzymają. Ale czy wytrzymają cztery godziny wiszenia na krzyżu? Choć możesz mieć rację, moja wiedza w tej dziedzinie jest intuicyjna. Głodówkę przerwałem nie z tego powodu że mdlałem, ani z głodu (bo głód odczuwa się tylko przez pierwsze dwa dni) tylko z łakomstwa:). Ładne mi łakomstwo, po sześciu dniach bez jedzenia. ) Naprawdę jest inny wtedy stan umysłu i z człowiekiem dzieją się dziwne rzeczy. Nie próbowałem, boję się bólu i tych dziwnych rzeczy.

ad 2g. Tutaj zasadnicza różnica. Co innego ludzkie, którzy ogromny wysiłek i ból znoszą w imię wyższej idei – Boga, państwa. Przecież żołnierz jednostek specjalnych cieszy się w USA wielkim prestiżem społecznym. Czy w Olbrzymie tacy żołnierze mają prestiż społeczny? Mi z kontekstu wynika, że niezbyt się tam lubi władzę. No, ale jak słusznie zauważyłeś, zacząłem czytać w połowie i mogę nie rozumieć jasno wyłożonych kwestii.

ad 2h. Zgoda, chociaż o bólu mam inne zdanie niż Ty. Nie neguję jego zastosowań praktycznych, czy umiejętności jego tłumienia, ale chyba nie zgadamy się co do jego istoty.

ad 2i. Wykonują tyle roboty, a będą sobie jeszcze dokładać czyszczenie wosku z ziemi i ławek? Przy okazji, skąd mają wosk do świec?

Ad 3. Tak, przynajmniej poszerzyłem wiedzę. Widzisz, tym razem mamy różnicę estetyczną. Oczywiście doceniam Picassa, ale wolę Bruegela czy van der Weydena.

Podsumowując. Widać, że wykonałeś gigantyczną pracę. Nie dziwie się, że z uporem wrzucasz fragmenty, choć odzew jest marny. Wątpię, żebyś znalazł na portalu wielu czytelników. Świat jaki stworzyłeś i tematy, które poruszasz są za ciężkie dla zdecydowanej większości użytkowników. Choć mnie to ciekawi. Dla mnie kosmici, zaraza, postapokaliptyczna wizja ludzkości żyjącej pod ziemią to za dużo. Jedno być może bym łyknął, ale mieszanka jest za mocna. Jak wspomniałeś, inna wrażliwość.

Lubię Twój realizm, ale tylko do czasu. Nie potrafię czytać Twojego tekstu dłużej niż 15 minut. Wiem już, że Twoje zabiegi są celowe, ale dla mnie (jako czytelnika), to bez znaczenia. Jednak podziwiam i chylę czoła za stworzenia tak skomplikowanego świata.

Cześć, trochę cię jednak zainteresowało :)

 

Na wszystkie pytania odnośnie jak wygląda życie w Olbrzymi i Modułach mieszkalnych (bo to są trochę dwa różne miejsca), skąd mają technologię, skąd leki, skąd jedzenie, dlaczego tak a nie inaczej jest wyjaśnione w poprzednich 14 rozdziałach, których nie przeczytałeś (a szczególnie 7-14)

 

Wybacz, ale żołnierze jednostek specjalnych nie są głupi, nie robią swojej roboty dla Boga, a już na pewno nie dla Państwa:) na 90% jest motywacja wewnętrzna, osobista.

 

Hehe jak lubisz realizm to zapraszam, ale wydaje mi się, że odpadniesz po 1 rozdziale (tam to jest dopiero obrzydliwie brutalnie) i pewnie czytanie zajmie ci ze 2 lata (bo 15 minut dziennie)

 

Tak czy inaczej, fajnie, że wpadłeś. Odzew marny, ale jak już napisałem to niech ludzie sobie popatrzą. Co będzie leżało na dysku bez sensu:)

 

PS. Dlaczego usunąłeś swoje opowiadanie? Chciałem się odwdzięczyć krytyką , a tu nie ma.

 

BS

Dzień dobry, tak w przeciwnym razie bym nie przeczytał do końca.

 

Właśnie to mnie w Twoim świecie ciekawi, reszta raczej odrzuca.

Moim zdanie motywacja religijna i patriotyczna (stawianie zbiorowości państwowej ponad własną czy stadną) nie jest głupia, to jedne z tych elementów, które odróżniają nas od zwierząt. Bardzo często człowiek sam nie zdaje sobie sprawy z tego, dlaczego coś robi, czy też nie uświadamia sobie wszystkich motywów. Ale tu pewnie moglibyśmy pisać i gadać do rana. )

Powtórzę się, gdybyś poszedł na pewne ustępstwa, to Twoja powieść mogłaby być dobra, bo moim zdaniem niewiele jej brakuje (opinia tylko po fragmencie, ale wiesz o co mi chodzi).

Moje opowiadanie jest na betaliście. Możesz się tam odwdzięczyć podwójnie. Usunąłem dlatego, że uznałem, iż przeciętny człowiek nie jest w stanie tego przeczytać. Nie tylko z powodu braków warsztatowych, ale także ze względu na sposób wyłożenia treści. Wróci.

 

PS Nie 15 minut dziennie, a jednym ciągiem, ale pewnie z czasem zacząłbym się przyzwyczajać.

Cześć!

Znowu mi się przedłużyło, ale czytam dalej. Tak jak pisałeś poprzednio, wreszcie zaczęło się coś dziać. Czekam zatem, co będzie dalej.

Z uwag póki co wyłapałem tyle:

Nawet trzyletnie szły w milczeniu z poważnymi twarzami.

To chyba im prochy dali, trzylatki z poważnymi twarzami. Toż to albo się cieszy albo ryczy.

To były przyprawy. Czosnek, ziele angielskie, pieprz, cynamon? Wszystkie te nazwy znał jedynie ze starych książek, ale nie był w stanie powiedzieć jak smakują i pachną.

Skoro znał to tylko z książek to jak to rozpoznał?

Ten same nieśmiałe spojrzenia i poważne twarze bez uśmiechu.

Te zamiast ten

Gdy wszedł między pracujących mężczyzn, poczuł zapach potu zmieszany z oparami benzyny i spalinami.

Silnik spalinowy + podziemia = problem  Pod ziemią raczej się spalinówek nie używa, w przypadku nawet krótkotrwałego problemu z wentylacją bywa to niebezpieczne.

To tak jak ze stalą dalmaceńską – niby wszystko wiemy, ale nie możemy wytworzyć produktu dorównującemu temu sprzed tysiąca lat.

Czy chodziło o stal damasceńską, bo o dalmasceńskiej nie słyszałem. Nie wiem w jakim kontekście to piszesz, ale są współczesne stale konstrukcyjne (o nadstopach niklu nie wspominając) przewyższające parametrami stal damasceńską.

– Tak,(+) na pewno mniej.

Brakuje przecinka chyba.

Doktor Grun to geniusz,(+) podkreślam to przy każdej okazji, a ja nie jestem skory do takich pochwał, pan mnie przecież zna.

Brakuje przecinka chyba.

Por włożył laptopa pod pachę.

Powinno być laptopa chyba.

Żołnierz, który nie chce walczyć, chociaż byłby niezwyciężony i niezniszczalny, nie jest nic wart. Chcę,(+) żeby oni chcieli – Junker znów popatrzył na Nawrockiego przekrzywiając lekko głowę. Gert czuł, że miał od tych spojrzeń na plecach gęsią skórkę. – Chcę,(+) żeby przyszli do nas tak jak ty – po życie.

Dużo „chcę” i brakujące przecinki chyba.

Nowe światy z biblioteki dawno się nie skończyły.

Zbędne nie

-To pewnie narkotyki – szepnęła jej jedna z kobiet z celi.

Za krótka kreska i brak spacji po niej

Jestem żołnierzem, a nie poetą i nie używam przenośni. Gdy mówię „ból”, to mam na myśli ból ciała.

Jakoś tak dziwnie brzmią te zdania. Jak na nie poetę to dużo i składnie mówi pan sierżant.

Junker przestał mówić. Odpiął nóż i położył go na podłodze. Potem zdjął spodnie i stanął przed nimi nagi. Jego ciało było wyschnięte i skręcone jak suszone na słońcu mięso.

Dużo „i”, można by to urozmaicić. Poza tym scenka trochę jak z German video ????

Jej organizm już wie, że toczy walkę, do której nie jest potrzebny balast zalegający w odbytnicy.

To też jakoś dziwnie brzmi, też jak z German video. No i sierżant raczej powiedział by „dupie”

 

Tyle.

 

Rozkminiam jeszcze wizję kościoła z R15, i jak coś mi się poskłada, to jeszcze napiszę (czyli pewnie jutro). Wrzucaj kolejne części, może stopniowo zdobędziesz kolejnych czytelników.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć! Przepraszam, ja trochę nie na temat… Jesteś niesamowicie płodnym twórcą, Bruno, za co szczerze cię podziwiam. Nie mogę doczekać się, kiedy zaserwujesz nam na Nowej “Jaskinię” własnego autorstwa. Kto zna, ten wie, o czym mowa i już zaciera ręce, kto nie zna, niechaj żałuje, zwłaszcza, że audiobook dostępny jest bezpłatnie na YT. I szczerze go polecam! Pozdrawiam. Maciek :)

Kapitalne zdania otwierające:

Ludzie mówili, że Katedra nasiąkła świętością. Drewniane ławy, płaskorzeźby i ołtarz były osnute delikatną mgłą miękkiego jak jedwab powietrza. Jako mały chłopiec wierzył, że Katedra to miejsce magiczne, ale ojciec odarł ją przed nim z tajemnic. Wytłumaczył sucho, że to właśnie płomienie świec i unoszący się w powietrzu drobny pył wydobywają tę szlachetną świętość.

Naprawdę, nic dodać, nic ująć, a na dodatek poczuć od razu można klimat rozdziału-opowiadania. Zamiast lać potok słów z cysterny, wystarczą dwa zdania, które kryją w sobie cały wszechświat. Chylę czoła! 

Nowa Fantastyka