- Opowiadanie: Sokolnik - Złodziej światła

Złodziej światła

Cześć! Do tej pory pisałem tylko do szuflady, więc czuję lekką tremę, ale kiedyś trzeba w końcu wylać sobie na głowę to przysłowiowe wiadro zimnej wody. Będę wdzięczny za wszelkie komentarze i uwagi (zwłaszcza te krytyczne). Zapraszam do lektury. Bon appétit!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Złodziej światła

Siedzę, skrobiąc tapicerkę ojcowskiego fotela. Skóra błyszczy jak świeżo wyglancowane buty. To moje najwcześniejsze wspomnienie, miałem góra cztery lata. Próbuję uciec wzrokiem przed oślepiającym blaskiem, ale napotykam tylko kolejne plamy bieli otaczające żarówki. Staroświecki żyrandol, kinkiet, zestaw zakurzonych, biurowych lampek. Fotel przypomina suknię wieczorową w blasku fleszy. Zaciskam powieki, ale to jedynie sprawia, że plamy przybierają kolor krwistej czerwieni. Boję się. Robię jedyną rzecz na jaką stać bezradnego człowieka. Płaczę.

***

Na początku obowiązywała wersja, że ojciec był elektrykiem. Powtarzałem to w przedszkolu, w rozmowach z kolegami. W domu prawie o tym nie mówiliśmy. Temat zajęcia taty przewijał się w rodzinnych progach tak rzadko jak on sam. Moje dzieciństwo to suknia matki w kwieciste wzory, zapach ciepłego obiadu, wizyty u dziadków i zabawy z rówieśnikami. Przeprowadzaliśmy się tak często, że nie pamiętam twarzy żadnego z tych ostatnich. Gdzieś ponad codziennością, jak senna mara przesuwał się zarys męskiej twarzy o łagodnym spojrzeniu.

Kiedy przychodził, mama wdziewała odświętną kreację w słoneczniki, na stole pojawiał się uroczysty obrus, a cały dom wyglądał jak gotowy na Boże Narodzenie. Brakowało tylko świerku i kolorowych lampek. Wtedy rodzice rozmawiali ze sobą długo, sam na sam. Nie robiłem kłopotów, wiedziałem, że to było dla mamy bardzo ważne. Przy obiedzie wciąż trzymali się za ręce. Czułem się trochę zazdrosny, ale chciałem, żeby mama była szczęśliwa. Do ojca nie żywiłem żadnych cieplejszych uczuć, chociaż był dla mnie miły. Wieczorem dostawałem od niego zabawkę, prawie zawsze klocki, albo jakiś zestaw do składania. Pokazywał mi jak się nim bawić, często robił wszystko za mnie. Pytał o szkołę, znajomych. Błahe pytania, błahe odpowiedzi.

***

Nocne zmiany i delegacje były coraz mniej przekonujące. Kiedy skończyłem trzynaście lat dowiedziałem się, że ojciec pracuje dla agencji rządowej. Tylko tyle. Żadnych szczegółów, miejsc, nazwisk. Zrozumiałem, że to jego zajęcie jest powodem naszych ciągłych przeprowadzek. Nienawidziłem go przez okrągły rok. Miałem coraz większy problem z odzywaniem się do obcych ludzi. Po co silić się na nowe relacje, jeśli za kilka miesięcy pozostanie po nich tylko wspomnienie? Zaczęły się problemy ze snem, stany lękowe. Wnętrza mieszkań przesuwały mi się przed oczami jak obrazy w kalejdoskopie. Tylko fotel ojca, wciąż ten sam, tkwił na środku kolejnych salonów i straszył wytartą już skórą.

Spowiadałem się wysokiej kobiecie w czarnym golfie. Mama mówiła na nią „przyjaciółka”, ale ja wiedziałem, że gdzieś w głębi szafy jej gabinetu kryje się biały kitel. Przyjaciółki nie chowają się za drzwiami w poczekalni, nie drukują białych kart i nie każą ich wypełniać. Nie zadają tyle pytań i nie stawiają wymagań.

Narzekałem na terapię, ale do dziś zasypiam przecież przy zapalonym świetle.

***

Mama umarła siedem dni po moich szesnastych urodzinach. Nagle skończyły się spotkania za drzwiami poczekalni. Zamiast sukni w słoneczniki prosta, biała kołdra i dziesiątki gumowych przewodów. Czułem obrzydzenie. Z podziwem patrzyłem na ojca, który był w stanie z nią rozmawiać. Też chciałem okazać wsparcie, odezwać się, albo przynajmniej potrzymać mamę za rękę. Nie wiem, jakie były jej ostatnie słowa i pewnie na nie nie zasługiwałem. Wiem, że mi wybaczyła.

Nie płakałem na pogrzebie.

***

Kolejna przeprowadzka. Ojciec prosił, żebym zaczął chodzić do kościoła. Zapewniał, że robi to samo. Oprócz fotela, stałymi lokatorami mieszkań stały się obrazki świętych i krucyfiksy. Modliłem się w życiu góra kilka razy, ale ponoć jestem ochrzczony. Starałem się praktykować jak mogłem najlepiej. Przekonał mnie argument o podtrzymaniu kontaktu z mamą, właściwie modliłem się bardziej do niej niż do Boga. Razem z ojcem czytaliśmy Biblię, nauczył mnie jak posługiwać się siglami. Wieczorami, kiedy był w domu, pytał mnie na wyrywki. Mówił, że najważniejsze jest to co ukryte pod tekstem, i że nie zawsze są to słowa. Słuchałem i szukałem, ale niczego nie znalazłem. Miałem wrażenie, że ojcu się udało, chociaż chyba bał się przyznać.

***

Uczyłem się już tylko w domu. Przed osiemnastką zacząłem dorywczo pracować. Nigdy nie trwało to dłużej niż kilka tygodni. Nawet po śmierci matki przeprowadzki nie pozwalały mi zagrzać nigdzie miejsca na dłużej. Pracowałem bardziej z obowiązku niż rzeczywistej potrzeby. Ojciec dawał mi pieniądze na wszystko. Mam wrażenie, że po prostu chciałem czuć się przydatny. Bywało, że widzieliśmy się raz na miesiąc, albo i rzadziej. Po raz pierwszy zauważyłem, że się starzeje. Kilkudniowy zarost przyprószyła siwizna, włosy zrobiły się szpakowate. Kiedy przebąkiwałem coś o studiach robił się nerwowy i mówił, że przyjdzie na to czas. Wszystkie pytania zbywał milczeniem.

***

Moje osiemnaste urodziny spędziliśmy we dwóch. Ojciec pojawił się w domu pierwszy raz od miesiąca. Czułem, że i tak cudem wyrwał się obowiązkom, ale bynajmniej nie poprawiło mi to humoru. W dniu wkroczenia w dorosłość zamiast upijać się ze znajomymi na imprezie, albo przeżywać intymne chwile z dziewczyną, słuchałem modlitwy szeptanej wargami dziwaka. Nie miałem już nikogo innego.

Oświadczyłem mu, że mam dość. Dosyć życia na jego warunkach. Odmówiłem pieniędzy i powiedziałem, że wyjeżdżam na studia. Zareagował zupełnie inaczej niż się spodziewałem.

Bałem się, że oszalał. Błagał mnie na kolanach, żebym go nie zostawiał. Po raz pierwszy w moim życiu poprosił o pomoc. Mówił, że to sprawa życia i śmierci. Pamiętam, że patrzyłem na niego z mieszaniną strachu i zażenowania. Ten człowiek prowadził życie w jakimś równoległym do naszego świecie. Nie byłem częścią tego świata i nie wiedziałem jak mu pomóc. Zresztą, jak mogłem pomóc komuś, kogo, mimo że był ostatnią bliską mi osobą, w ogóle nie znałem?

***

To miał być projekt związany z jego pracą. Ostatni. Obiecał, że gdy skończymy będę mógł robić co zechcę i nie ma zamiaru mnie powstrzymywać. Zgodziłem się. Rok życia w zamian za uśmiech na twarzy zniszczonego życiem starca. Tak teraz wyglądał, jak emerytowany staruszek, weteran wojenny z objawami stresu pourazowego. Budził się w nocy z krzykiem, chodził zgarbiony, łykał jakieś podejrzane pastylki we wszystkich kolorach tęczy. Ja zaś, zamiast jak najszybciej wykręcić numer przyjaciółki w czarnym golfie, wziąłem udział w jego szaleństwie.

Zaczęliśmy, a jakże, od przeprowadzki. Ojciec przyniósł do domu kilka rozlatujących się teczek z dokumentami. Tylu krzyżujących się linii i skomplikowanych opisów nie ma chyba nawet na mapach lotniczych. Zanim podjął decyzję dokąd się udamy, przeglądał papiery kilka dobrych nocy. Biblia stała się jego nieodłącznym towarzyszem. Leżała na biurku, kiedy sunął rysikiem cyrkla po zniszczonym papierze. Żeby nie zasnąć recytował szeptem wersety Księgi Objawienia. Przerywał pracę tylko na modlitwę i krótką rozmowę ze mną. Sprawdzał, czy nie uciekłem.

***

Nie pamiętam nazwy miasta. Wiem tylko, że mimo jesieni tonęło w śniegu. Po ulicach chodzili odziani w futra niscy ludzie o stwardniałej od zimna skórze. Zatrzymaliśmy się przed rdzawym blokowiskiem. Pomogłem wnieść ojcowski fotel na ostatnie piętro. Odebraliśmy klucze od pomarszczonego nadzorcy, którego twarz przypominała pogniecioną kartkę papieru. Wodził za nami podejrzliwym spojrzeniem aż do samych drzwi.

Mieszkanie było najmniejszym ze wszystkich do tej pory. Salon z archaicznym telewizorem, kuchnia, łazienka i jeden pokój. Wszystko oblepione schodzącą ze ścian, bladoróżową tapetą. Ojciec zostawił mi pieniądze na renowację, a sam zajął się miejscem, które pochłonęło większość ceny – piwnicą. Właściwą skalę bardziej oddaje określenie „mały hangar”. Przez następne tygodnie ojciec zapełniał olbrzymią przestrzeń paliwem i puszkami z jedzeniem. Odniosłem wrażenie, że opróżnił zapasy wszystkich najbliższych marketów i stacji benzynowych. Przez jakiś czas podejrzewałem nawet, że konstruuje jakiś bunkier, a projekt ma charakter wojskowy. Ojciec nie potwierdzał, ani nie zaprzeczał.

***

Znów zniknął na jakiś czas. Zapowiedział, że kiedy wróci „wszystko będzie gotowe”. Zabrzmiało to niemal uroczyście, jakby organizował mi ślub. Na to chyba nie ma już co liczyć. Gdyby żyła matka, możliwe, że wszystko wyglądałoby inaczej. Pewnie nie pozwoliłaby mu wciągnąć mnie w to szaleństwo. Chociaż… może nie byłoby to potrzebne.

Nie mogłem spać. W nocy słuchałem wycia wichury. Jeszcze nigdy nie brzmiała w ten sposób. Wydawało mi się, że potrafiłem odróżnić pojedyncze głoski, a potem składać je w wyrazy. Myliłem się. Ciemność odzywa się dopiero, gdy wiatr umilknie. Na chłodnym krańcu świata prędzej, czy później każdy nieco dziwaczeje.

***

Ojciec wrócił. Miał ze sobą trzy agregaty na ropę i benzynę. Przywiózł też spory zapas świeczek. Wszystko, z wyjątkiem jednej z maszyn kazał przenieść do piwnicy. Widać było po nim wyraźną ulgę. Wtedy jeszcze nie rozumiałem skąd się brała. Z perspektywy czasu i tak nie miało to żadnego znaczenia.

Tamtą rozmowę przypominam sobie z trudem, jak przerwany sen zaraz po gwałtownym przebudzeniu. Dziwne, bo to przecież najświeższe wspomnienie dotyczące ojca. O nic nie pytałem, a i tak powiedział mi wszystko. Kim jest, czym się zajmował (został zwolniony prawie rok wcześniej) i co jest ukryte pod tekstem. Oczywiście w nic nie uwierzyłem i chyba właśnie tego się spodziewał. Wszystko spełniło się co do joty.

To było moje ostatnie spotkanie z tatą.

***

Zaczęło się mało spektakularnie. Kobieta w błyszczącej kurtce napomknęła coś między prognozą pogody, a przerwą na reklamy. Potem awarie na dalekich końcach świata (mój ominęło). Reportaże, amatorskie dokumenty, żarty w internecie – kolorowe strony pełne groteskowych twarzy. Potem pierwsze poważne doniesienia. Kataklizm, ale obawiać muszą się tylko mieszkańcy tego i tego miejsca. Można odetchnąć, przełączyć kanał. Ci na górze już wiedzą, niektórzy wiedzieli już dawno.

To jednak coś więcej. Tsunami – nie, wojna też nie, może wirus. Co może zrobić wirus zza szklanego ekranu? Znów ulga, ale tym razem podszyta niepokojem, śmieszne obrazki w sieci, polityka, głód na świecie, tyle rzeczy do zrobienia. Czemu nadal tkwię w tym przesiąkniętym chłodem mieszkaniu?

***

O krańcach świata już za bardzo nie słychać. Pewnie wszystko się skończyło, wszystko musiało już być w porządku. Prezenterzy znów byli uśmiechnięci. Niektórzy stawiali pytania, ale nie było na nie odpowiedzi. Zupełnie jak z ojcem na samym początku.

Popatrzyłem na agregat. Przetestowałem, dla pewności. Dawał więcej światła niż ciepła, ale to chyba dobrze.

***

Spakowałem się na samolot. Pieniędzy zostało całkiem sporo. Rzeczy z piwnicy zostawiłem, na wszelki wypadek. Sprzedać, nie sprzedam – kto wie, czy można legalnie w takich ilościach.

Włączyłem telewizor. Odbiornik nieco szumiał, ale było wyraźnie widać poważną twarz prezentera. Są ostrzeżenia. Ograniczyć podróże do tego i tamtego miejsca. Skontaktować się z rodziną i nakłonić do powrotu.

Zastygłem w pół ruchu. A gdyby jednak… Nie, przecież to niemożliwe. Dla pewności poczekałem, ostatecznie nie poleciałem.

 ***

Wróciła moda na zabawne obrazki. Nie miałem komputera, ale pokazywali je już w telewizji. Mówili, że nie ma się z czego śmiać, że to poważne. Ale przecież to nie tutaj, to na innym końcu świata.

Podjąłem zaoczne studia. Nie wiem, co jeszcze trzymało mnie w tym miejscu, prócz prośby prawdopodobnie nieżyjącego już ojca. Dni schodziły mi na nauce, oglądaniu telewizji i spacerach. Te ostatnie przestały być wkrótce dozwolone. Najpierw pojawiają się prośby, potem zalecenia, wreszcie nakazy i zakazy. Stała kolej rzeczy. Szkoda świeżego powietrza, ale przecież widok i tak byle jaki. Przechodnie w futrzanych czapach, a potem ciągle zaspy i zaspy…

***

W wiadomościach modne stały się zdjęcia planety. Ziemia przypominała kroplę wody zastygłą w gwiezdnej galarecie. Chmury wiły się nad jej powierzchnią jak białe robaki. Redaktor machał dłonią w powietrzu i obraz przenosił się na nieoświetloną półkulę. Widać było wyraźnie jasne punkty i korytarze miast, odcinające się na granatowej płaszczyźnie lądu.

Obraz skoncentrował się na czarnej plamie na skraju jednego z kontynentów. Symulacja pokazywała jak czerń się rozrasta, a oświetlone labirynty stopniowo gasną. Nazajutrz półki w sklepach opustoszały.

***

Pierwsza fala paniki minęła tak szybko, jak się zaczęła. Ludzie przenieśli się przed ekrany, żeby snuć teorie spiskowe i oskarżać władzę. Nikt już o nic nie pytał, każdy wiedział swoje. Mieszany z błotem rząd przykładnie mnożył restrykcje, tak na wszelki wypadek.

Za oknem padał śnieg. Wiatr powoli cichł.

***

Kwarantanna. Z dnia na dzień ciemny obszar pochłaniał kolejne punkty światła, jak atrament wylewający się z kałamarza bez dna. Dni robiły się zauważalnie krótsze. Tkwiłem na środku niedużego salonu, patrząc bezmyślnie w przestrzeń. Wiedziałem, że nigdzie już nie polecę, ani nie wyjadę. Kto wie jak długo? Rutyna towarzyszyła mi od zawsze, ale wtedy doskwierała bardziej niż zwykle. Pewnie sporo osób miało podobne odczucia. Gdzieś pośród rdzawego blokowiska niósł się śpiew. To mieszkańcy wyszli na balkony i dodawali sobie wzajemnie otuchy. Pomogło tylko na chwilę.

***

Zaczęły się awarie. Doszło chyba do czternastu jednego tygodnia. Wysiadło ogrzewanie. Agregaty robiły swoje, wystarczyło dolewać benzyny. Dzięki Bogu wszystkie trzy działały.

Nigdy nie podejrzewałem, że będę czuł się samotny. Przed tym wszystkim radziłem sobie przecież całkiem sam. Po śmierci matki rozmawiałem już tylko z ojcem, a i tak nie robiłem tego często. Byłem, jak to się mówi – introwertykiem. W dobie kwarantanny wszyscy nimi jesteśmy. Świat introwertyków z przymusu.

Może to śmieszne, ale kiedy jeszcze mogłem wyjść na zewnątrz czułem dziwną bliskość do tych głów w futrzanych czapach przesuwających się między zaspami. Miałem wrażenie, że czują się podobnie do mnie, jako część jakiejś większej całości. Podobnie, kiedy wieczorami patrzyłem w oświetlone okna mieszkań, z pewną ulgą zdawałem sobie sprawę, że siedzą tam ludzie tacy jak ja. Aż do tej chwili. Władza próbowała radzić sobie z kryzysem w jedyny sposób jaki potrafiła – wypluwając coraz to nowe prawa. Media na przemian trąbiły o stanach epidemii, klęski żywiołowej, wojny.  Niezależnie od nakazów ludzie trzymali się bliskich, rodziny i przyjaciół. Ja, niczym mnich zasypiałem w pojedynczym łóżku, szepcząc słowa modlitwy.

Któregoś dnia rano przed blokiem przejechał czołg.

***

W końcu było już wiadomo, że nikt nic nie wie. Ani ci z góry, ani poważni redaktorzy, ci od teorii spiskowych, autorzy śmiesznych obrazków, nikt. Dla bezpieczeństwa wciąż nie wolno było wychodzić. Dobrze, że miałem zapasy.

W telewizji pokazywali protesty. Policjanci zderzający się z wściekłym tłumem. Z oczu jednych i drugich zionął strach.

 ***

Nie miałem jak się modlić, nie słyszałem własnych myśli. W kółko policyjne syreny, trzaskanie szkła i krzyki. Nawet ten kraniec świata nie był już bezpieczny. Wyglądałem przez okno w stronę sąsiednich mieszkań. Za szybą widziałem pojedyncze świece.

***

Któregoś ranka nie wzeszło słońce. Uszy świdrowało mi wycie syreny alarmowej.

***

Skrobię resztkę tapicerki ojcowskiego fotela. Z ust leci mi para. Próbuję przełykać kawałki wytartej skóry, obserwując wątły blask żarówki. Został tylko jeden działający agregat. Ostatnią konserwę opróżniłem kilka dni temu. Wlokę się do łazienki, przyglądam swojemu odbiciu w rozbitym lustrze. Fioletowe worki pod oczami, przekrwione oczy, skóra w kolorze świeżo wyprasowanego pergaminu. Kiepsko jak na ostatni okaz własnego gatunku.

Resztkami sił wracam do salonu. Rozkładam fotel. Wewnątrz leży ostatni kanister z benzyną. Dolewam nieco do agregatu. Starczy na kilka dni.

Porąbałem meble i zabiłem drewnem okna. Nie chcę wiedzieć co jest na zewnątrz. Ostatnim co tam widziałem, był zamarzający termometr. Śpię kiedy muszę, staram się wcale. Na szczęście agregat robi spory hałas, inaczej znów słyszałbym szepty. „Tam już nic nie ma” – powtarzam jak mantrę, a przecież wiem, że stara dostać się do środka, zgasić ostatnią iskierkę światła.

Mam dwadzieścia pięć lat. Robię jedyną rzecz na jaką stać ostatniego człowieka. Płaczę.

 

Koniec

Komentarze

No siema. Przeczytałem. Jest całkiem nieźle napisane, dośc umiejętnie operujesz językiem i wciągasz czytającego w wykreowany przez siebie świat. To na plus. Co na minus? Ano, brak horroru. Brakuje mi też Lovecrafta w tym opowiadaniu. Fantastyki też nie ma za wiele. Miałem nadzieję, że postać ojca okaże się ogniwem wiążącym Twoje opowiadanie z grozą. Ale pozbyłes się tatusia w pewnym momencie i zostawiłeś czytelnika sam na sam z narratorem – który opowiada ciekawie, to trzeba przyznać, ale nie ma na końcu żadnego efektu wow, który dobitnie puentowałby opowiadanie.

Niemniej jednak, jestem zadowolony z lektury.

Poniżej kilka uwag:

 

Skóra błyszczy się jak świeżo wyglancowane buty.

Przekreślone do usunięcia.

 

Czułem się trochę zazdrosny, ale chciałem, żeby mama była szczęśliwa Do ojca nie żywiłem żadnych większych uczuć, chociaż był dla mnie miły.

To pogrubione słowo zamieniłbym na inne. Może “cieplejszych”?

 

Miałem coraz większy problem z odezwaniem się do obcych ludzi.

Odzywaniem.

 

Narzekam na terapię, ale do dziś zasypiam przecież przy zapalonym świetle.

Skąd to przecież? Skoro zasypia z powodu lęków przy zapalonym świetle, to ma prawo narzekać na terapię. “Przecież” jest zbędne.

 

Nie wiem jakie były jej ostatnie słowa i pewnie na nie zasługiwałem.

Przyznam, że nie rozumiem. Skoro nie wie, czemu myśli, że na nie zasługiwał? W jakim kontekście? Że źle się o nim wyrażała? Czy może dobrze? Bo tego nie moge wywnioskować.

 

Ojciec prosi, żebym zaczął chodzić do kościoła. Zapewnia, że robi to samo. Oprócz fotela, stałymi lokatorami mieszkań stają się obrazki świętych i krucyfiksy. Modliłem się w życiu góra kilka razy, ale ponoć jestem ochrzczony. Starałem się praktykować jak mogłem najlepiej.

Mieszasz tutaj z czasami. Najpierw dajesz teraźniejszy, potem przechodzisz do przeszłego. Nie wygląda to dobrze.

 

Zresztą, jak mogłem pomóc komuś+, kogo, mimo że był ostatnią-, bliską mi osobą+, w ogóle nie znałem?

Przecinki.

 

Ojciec zostawił mi pieniądze na renowację, a sam zajął miejscem, które objęło większość ceny – piwnicą.

Po “sam” zjadło “się”. Inna sprawa, że podkreślone brzmi niezgrabnie i źle.

 

Wiedziałem, że nigdzie już nie polecę, ani nie wyjadę. Kto wie na jak długo?

Przekreślone do usunięcia.

 

Śpię kiedy muszę, staram się wcale.

To “staram się wcale” też brzmi niezgrabnie. IMO do przeróbki.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

 

Ciekawa historia, podoba mi się. Polecam do biblioteki.

 

Dość luźne związki z HPL, ale jak na inspirację, IMO, wystarczy. Wyobrażam sobie, że to Cthulu i ekipa w końcu się przebudzili i robią rozróbę ;) Ciekawa analogia do dzisiejsze sytuacji z kwarantanną, itp.

 

Językowo gdzieniegdzie mi zgrzytało, życzyłbym sobie również więcej opisów, żeby świat przedstawiony był bardziej plastyczny. Polecam też zerknąć na zastosowany czas – raz masz przeszły, raz teraźniejszy, warto to ujednolicić.

 

Poniżej jeszcze kilka uwag:

 

odezwaniem się do obcych ludzi

“Odzywaniem”.

 

Narzekam na terapię, ale do dziś zasypiam przecież przy zapalonym świetle.

A co ma piernik do wiatraka?

 

Nie wiem jakie były jej ostatnie słowa i pewnie na nie zasługiwałem. Wiem, że mi wybaczyła.

To jakie były te ostatnie słowa, bo nie kumam? Skoro mu wybaczyła, to pewnie były to słowa “wybaczające”, ale skoro na nie zasługiwał…

 

nauczył mnie jak posługiwać się siglami

Co to te sigle?

 

Miałem wrażenie, że ojcu się udało, chociaż chyba bał się przyznać.

Co mu się udało? Normalnie zabijasz mnie tą niepewnością :/

 

Nie pamiętam nazwy miasta. Wiem tylko, że mimo jesieni tonęło w śniegu. Po ulicach chodzili odziani w futra niscy ludzie o stwardniałej od zimna skórze.

Czyżby Suwałki? ;)

 

Stała kolej rzeczy.

Ile opóźnienia ma ten pociąg?

Sam rozumiesz ;)

 

 

 

Che mi sento di morir

Hejka!

 

Czułem się trochę zazdrosny, ale chciałem, żeby mama była szczęśliwa Do ojca nie żywiłem żadnych większych uczuć,

→ Tu jakiejś kropeczki chyba brakuje. 

 

Obiecał, że, gdy skończymy będę mógł robić co zechcę i nie ma zamiaru mnie powstrzymywać.

→ Obiecał, że gdy… 

Niekiedy przecinkujesz aż nadto. 

 

Ogólnie powiem tak: Nie wyłapałem zbyt wiele błędów w tekście, więc uważam opko za dobrze napisane. 

Co do Horroru, no to właśnie – niezbyt go niestety widzę. Lovecraft? Tego nie poczułem, chociaż zdaję sobie sprawę, że konkurs tyczy się luźnej inspiracji jego twórczością, więc nie będę uznawać tego za wadę. Chociaż charakterystyczne słówko w jego twórczości “groteskowy” się pojawiło, więc to mogę uznać za plus! 

Fabularnie dla mnie jest po prostu okej, nic więcej, nic mniej. 

Bardzo dobrze, że z tej szuflady wyszedłeś i mam nadzieję, że kolejne teksty będą tylko lepsze. 

Tymczasem, powodzenia w konkursie. Pozdro! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Wielkie dzięki wszystkim za lekturę i komentarze :D

 

Wstyd się przyznać, ale o betaliście i betowaniu dowiedziałem się dopiero dzisiaj. Tekst oczywiście wielokrotnie czytałem i starałem się doszlifować we własnym zakresie, ale nie ma to jak świeże spojrzenie. Pomieszanie czasów i językowe babole idą do poprawki.

 

Przyznam, że nie rozumiem. Skoro nie wie, czemu myśli, że na nie zasługiwał? W jakim kontekście? Że źle się o nim wyrażała? Czy może dobrze? Bo tego nie moge wywnioskować.

To jakie były te ostatnie słowa, bo nie kumam? Skoro mu wybaczyła, to pewnie były to słowa “wybaczające”, ale skoro na nie zasługiwał…

“NIE zasługiwałem”. Miało być (i zaraz będzie):

Nie wiem jakie były jej ostatnie słowa i pewnie na nie nie zasługiwałem. Wiem, że mi wybaczyła. 

Chodziło o odczucie, że nie zasługiwał na wysłuchanie ostatnich słów matki, bo nie był w stanie czuwać przy niej na łożu śmierci. Sprawdziłem w pliku na komputerze i to NIE tam jest. Najwyraźniej zjadło mi je w trakcie wklejania tekstu. Swoją drogą nie tylko to…

 

Skąd to przecież? Skoro zasypia z powodu lęków przy zapalonym świetle, to ma prawo narzekać na terapię. “Przecież” jest zbędne.

Narzeka, że w ogóle musiał iść na terapię. Sen przy zapalonym świetle miał wskazywać na to, że jednak miał (i po części dalej ma) jakiś problem, a narzeka na środek, który potencjalnie mógł mu pomóc.

 

Co to te sigle?

Podział fragmentów w biblii, np. Rz 1, 16 – List do Rzymian, Rozdział I, wiersz 16.

 

Jeśli chodzi o inspirację Lovecraftem… ano właśnie. Będę się upierał, że tam jest, ale schowany za kurtyną ;) Z drugiej strony miałem nadzieję na napisanie historii, którą można zinterpretować na kilka sposobów np. jako chorobę psychiczną narratora. Możliwe, że przesadziłem w tę “realistyczną” stronę.

 

Wyobrażam sobie, że to Cthulu i ekipa w końcu się przebudzili i robią rozróbę

O, to to ^^

Zrozumiałem, że to jego zajęcie jest źródłem naszych ciągłych przeprowadzek.

Raczej powodem.

 

Nie wiem jakie były jej ostatnie słowa

Przecinek po “nie wiem”.

 

łykał jakieś podejrzane pastylki we wszystkich kolorach tęczy.

Wiadomo, tęcza niestrawna ;)

 

Ej, bardzo mi się to opowiadanie podobało! Naprawdę, tchnie samotnością, wyobcowaniem, dziwną atmosferą i tajemnicą. Skonstruowane bardzo elegancko, zmierzasz od punktu A, do punktu B, urywasz w najbardziej dramatycznym momencie opowieści, wszystko się zgadza. Bardzo mi się podobało i z przyjemnością klikam bibliotekę.

Ktulu nie widzę. 

Dzięki za wytknięcie błędów i klik :D. Bardzo się cieszę, że miałeś takie odczucia, bo dokładnie w taki “ambience” celowałem. Ktulu jest sprytny i dobrze się ukrywa. Ponoć można go znaleźć nawet na awatarach forumowiczów >.>

Najpiew podaję uwagi do rozważenia, a później opinię o opowiadaniu.

Jest: Sprawdzał czy nie uciekłem.

Powinno być: Sprawdzał, czy nie uciekłem.

 

Sprzedać, nie sprzedam, kto wie czy można legalnie w takich ilościach.

Sprzedać, nie sprzedam, kto wie, czy można legalnie w takich ilościach.

albo można też napisać:

Sprzedać, nie sprzedam – kto wie, czy można legalnie w takich ilościach.

Dni schodziły mi na nauce, oglądaniu telewizji i spacerach. To ostatnie przestało być wkrótce dozwolone.

Dni schodziły mi na nauce, oglądaniu telewizji i spacerach. Te ostatnie przestały być wkrótce dozwolone.

 

Opowiadania jest napisane bardzo porządnie. Czytając je można się przekonać się, że Autor włożył dużo pracy w pisanie tekstu.

Fabuła jest precyzyjnie przemyślana, i co więcej, ładnie komponuje się z aktualnym stanem rzeczywistości (wiadomo o co chodzi)

Opowiadanie zasługuje na uznanie szczególnie za nawiązanie – zamierzone, bądź nie – do obecnych chwil oraz za pisarski warsztat Autora.

 

Sokolniku – gratuluję fajnego opowiadania.

Sokolnik – zgłosiłem Twoje opowiadanie do Biblioteki. Jest to pierwsze przeze mnie zgłoszenie do Biblioteki. Mam nadzieję, że to zgłoszenie poprawnie wpisałem. Pozdrawiam, Geeogrraaf

Bardzo się cieszę, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Interpunkcja poprawiona (znów biję się w piersi za zbyt późne odkrycie betalisty). Tak, inspirowałem się m.in. bieżącymi wydarzeniami. Dziękuję za polecenie i również pozdrawiam!

Niezłe.

 

Inspiracja Lovecraftem, choć niezbyt wyeksponowana, gdzieś tam jest. Choć raczej luźna.

 

Fabularnie… Cóż, fabuła jest w zasadzie tak prosta, że nie ma o czym mówić. Niemniej opowiadasz ja sprawnie, przejrzyście i wyraziście. W końcówce czuć emocje. Nie obraziłbym się, gdybyś troszkę przeciągnął końcówkę, dał dojrzeć nastrojowi, ale i tak jest dobrze.

 

 Kreacja postaci. Centralnym punktem tekstu jest narrator. Skonstruowany przyzwoicie – nie mogę powiedzieć, żebym się szczególnie z nim zżył, ale daje się poczuć jego samotność, a oto chyba najbardziej chodziło. Ojciec za to płaski i nijaki. Cóż, narrator słabo go znał.

 

Światotwórczo w zasadzie nijak. Fantastyka jest tu bardzo słabo zaznaczona. Nie szkodzi to bardzo tekstowi, ale na pewno mu nie pomaga. Nawiązania do obecnej pandemii z pewnością ułatwiają wejście w skórę bohatera.

 

Porządny tekst. Poprawnie budujesz nastrój, podczas lektury nie potykałem się zbytnio na błędach. Nie ma tu może klasycznej grozy, ale mimo wszystko czuć emocje. Moje uznanie. 

Dzięki za komentarz i opinię, None!

Fabularnie… Cóż, fabuła jest w zasadzie tak prosta, że nie ma o czym mówić. Niemniej opowiadasz ja sprawnie, przejrzyście i wyraziście. W końcówce czuć emocje. Nie obraziłbym się, gdybyś troszkę przeciągnął końcówkę, dał dojrzeć nastrojowi, ale i tak jest dobrze.

Cel przynajmniej w większości osiągnięty, bo to o emocje chodziło tu najbardziej. Końcówkę przyciąłem, niewykluczone, że za mocno.

 Kreacja postaci. Centralnym punktem tekstu jest narrator. Skonstruowany przyzwoicie – nie mogę powiedzieć, żebym się szczególnie z nim zżył, ale daje się poczuć jego samotność, a oto chyba najbardziej chodziło. Ojciec za to płaski i nijaki. Cóż, narrator słabo go znał.

Sytuacja narratora jest na tyle specyficzna, a tekst tak krótki, że wątpię, czy utożsamienie się z nim jest w ogóle możliwe. Natomiast, co do poczucia wyobcowania – tak, dokładnie taki był cel.

Światotwórczo w zasadzie nijak. Fantastyka jest tu bardzo słabo zaznaczona. Nie szkodzi to bardzo tekstowi, ale na pewno mu nie pomaga. Nawiązania do obecnej pandemii z pewnością ułatwiają wejście w skórę bohatera.

Opowiadanie z założenia miało być surowe i introspektywne względem narratora. Wyciąłem naprawdę sporo opisów świata zewnętrznego, żeby ten efekt (na dobre, czy złe) osiągnąć. 

 

Czytało się dobrze, ciekawe przedstawienie życia w dysfunkcyjnej (choć w jakiś sposób szczęśliwej) rodzinie. Bardziej podobała mi się pierwsza część tekstu, druga gdzieś od momentu, gdy chłopak zgadza się pomóc ojcu, sprawiła mi mniej radości. Miałam jednak nadzieję, że gdzieś w tym wszystkim znajdzie się ukryty wątek, który zahaczy trochę o horror – niestety nie do końca to dostałam. No, ale że tego oczekiwałam, nie oznacza, że muszę to dostać ;)

Dzięki za przeczytanie i komentarz!

Cieszę, się, że miałaś przyjemność z lektury. Zgadzam się w pełni, że do klasycznej literatury grozy temu tekstowi daleko. Postawiłem na luźną inspirację ;)

Hej! Bardzo dobrze mi się czytało twoje opowiadanie, mam jednak pewien niedosyt fabularny, generalnie  prostota historii i jej – w gruncie rzeczy – realizm – są bardzo fajne, klimat też; tylko hmm… może brakuje mi jakiegoś twistu?  Czegoś, co odróżniłoby twoje opowiadanie od innych historii o końcu świata. Moim zdaniem – chociaż tez jestem świeżakiem – udany debiut. Pozdrawiam!:)

Cześć! Fajnie, że wpadłaś :D

Miło mi, że odbiór generalnie pozytywny ;) Myślę, że to o czym mówisz jest spowodowane surową konwencją, którą sam sobie narzuciłem, i która poniekąd ograniczyła też tekst narracyjnie. Wkrótce postaram się dodać coś bardziej “mięsnego” fabularnie. Może tam uda się znaleźć “to coś” :D 

Ja w tym opowiadaniu widzę jakąś beznadzieję i nadchodzącą katastrofę. Taką zewnętrzną, ale też wewnętrzną, w głównym bohaterze. I to powolne odchodzenie, zacieśnianie się świata, które dzieje się dookoła niego, ale przede wszystkim w jego głowie.

Podobały mi się te zdania i to jak zamknąłeś nimi tekst w pewną klamrę.

Robię jedyną rzecz na jaką stać bezradnego człowieka. Płaczę.

Robię jedyną rzecz na jaką stać ostatniego człowieka. Płaczę.

Opowiadanie napisane sprawnie, dużo krótkich zdań, które mi kojarzą się trochę z żołnierskim rytmem. Choć na tym zdaniu trochę mi się “potknął“ wzrok (może dlatego, że jest dłuższe?):

Zresztą, jak mogłem pomóc komuś, kogo, mimo że był ostatnią bliską mi osobą, w ogóle nie znałem?

Podsumowując, podobało mi się.

Dzięki za przeczytanie i komentarz!

Cieszę się, że masz pozytywne wrażenia po lekturze. Rzeczywiście, narrator przeżywa też swoją prywatną apokalipsę ;) . Z uwagi na przyjętą konwencję starałem się trzymać oszczędnych zdań, ale są od tego wyjątki.

Cześć, Sokolniku! Całkiem interesująca inspiracja – masz motyw fanatyzmu religijnego i wiszącej nad głową katastrofy. Tekst bardzo mocno gra na emocjach, nie wiem, czy tak naprawdę większa od smutnego losu świata nie jest tragedia osobista bohatera. Rozumiem przyjętą konwencję, ale jedyne czego się można czepiać to, że miejscami szkicujesz wszystko trochę skrótowo. Niemniej nie przeszkadza to w czerpaniu przyjemności z lektury. Zatem kliknę.

Pozdrawiam.

Hej, Oidrin! Dzięki za przybycie i klik!

Miło mi, że lektura była przyjemna :) 

nie wiem, czy tak naprawdę większa od smutnego losu świata nie jest tragedia osobista bohatera.

To oczywiście zostawiam w gestii czytelnika ;)

 

Obiecuję, że następne opowiadanie, które odważę się tu opublikować będzie dużo bogatsze w opisy (i nie tylko).

Również pozdrawiam!

Sokolniku, czekamy:)

Rany, ależ to było dołujące. To nie jest zarzut, właściwie to komplement, bo udało Ci się tak zagrać i klimatem, i bohaterem, że poczułam się dosłownie przygnieciona do ziemi. Właściwie to nie powinnam marudzić, bo sama debiutowałam równie ponurym tekstem ;)

Bohatera udało Ci się odmalować tak, że miotałam się między współczuciem, a złością na jego niemoc i głupotę. Ojciec z kolei ledwo nakreślony, ale kreślisz go tak, że łatwo go zaszufladkować: byłe służby specjalne, na koniec mu odbiło i stał się zwolennikiem teorii spiskowych. Miałam wrażenie, że gdzieś tam nieśmiało sugerujesz, że tatuś miał coś wspólnego z wybuchem pandemii. Fajnie pokazałeś samotność bohatera. To jest w całej tej sytuacji (tak z twojego opka, jak i z rzeczywistości) najgorsze – samotność. Kiedy nie ma się z kim dzielić strachem, kiedy człowiek zostaje sam i nawet nie wie, co się dokładnie dzieje.

Dobre opko :) Tylko teraz zapodaj coś bardziej optymistycznego ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Irka_Luz!

Muszę przyznać, że Twój odbiór niezwykle mnie zbudował, bo tekst dokładnie taki efekt miał wywołać. Wielkie dzięki za lekturę i dobre słowo :D A na Twój debiut chętnie w wolnej chwili zerknę ;).

Miałam wrażenie, że gdzieś tam nieśmiało sugerujesz, że tatuś miał coś wspólnego z wybuchem pandemii

Nie potwierdzam, nie zaprzeczam, ale wątki są na pewno powiązane.

 

Tylko teraz zapodaj coś bardziej optymistycznego ;)

Zapodać, zapodam. Czy coś bardziej optymistycznego… Postaram się ;)

 

 

Przeczytane, komentarz później.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ech, sokolniku, pisać potrafisz, pomysł miałeś dobry, ale szkoda, wielka szkoda, że nie spróbowałeś albo wyjść poza schemat znany z aktualnej sytuacji albo rozrzucić więcej zagadek, w rodzaju tej plamy czerni i niewschodzacego słońca.

 

Czołem, wilku. Dzięki za komentarz i opinię, ale… mógłbyś trochę rozwinąć? Nie jestem pewny, czy dobrze zrozumiałem. Brakowało Ci większego urozmaicenia, chodziło o zmęczenie epidemicznym tematem, czy wszystko to po trochu?

Cześć, Naz. Czekam cierpliwie ;)

Po prostu całość za bardzo przypomina sytuację pandemiczną, bez dodania czegoś, czego byśmy nie znali z mediów. To się sprawdza w parodiach, ale w innych konwencjach potrzeba jednak jakiegoś dodatku.

Chciałem się skupić na sytuacji głównego bohatera, ograniczając wszystko co poza jego osobistą przestrzenią. Z tego powodu kilka wątków przeszło mocne cięcia (m.in. ciemność właśnie). Rozumiem, że dla niektórych mogło wyjść za skromnie. Ale nic to. Następne opko będzie pewnie bardziej rozbudowane i oderwane od naszej niewesołej rzeczywistości. Tak czy inaczej fajnie, że wpadłeś i przeczytałeś ;).

Bloki tekstu nie zachęcały mnie do lektury, ale przy tym opowiadanie szczęśliwie krótkie i pisane przyjemnym językiem, takim nie na siłę podciąganym pod cokolwiek. Doceniam pewną wyzierającą z niego autentyczność. Generalnie tekst wydaje się szkicem, który nie zmienił się w opowiadanie. Samo tell, jednostajne, lekko nużące, bardzo oszczędne, z jednej strony coś w sobie ma (autentyzm), z drugiej jedynie zalążki panowania nad historią. Finalnie nie wciągnąłeś mnie należycie, a udramatyzowanym finałem nie zadowoliłeś.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Witaj ponownie, Naz. Dzięki za opinię. Opowiadanie jest specyficzne i spodziewałem się, że nie każdemu przypadnie do gustu. Szkoda, że tekst Cię nie wciągnął, no ale cóż – pierwsze koty za płoty :D. Cieszę się, że przynajmniej lektura nie męczyła i dopatrzyłaś się jakichś pozytywnych aspektów.

Apokalipsa oczyma skrajnego introwertyka. Interesujące podejście. Aha, nie sądzę, że podczas kwarantanny wszyscy się nimi stają. To cecha osobowości, a nie zwyczaje. W końcu po zgaszeniu światła nie stajemy się Murzynami.

Ładna klamra.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo, dzięki za lekturę i komentarz :).

Zgadzam się, że to cecha charakteru. W metaforze “introwertyków z przymusu” chodziło mi o to, że czas kwarantanny w opowiadaniu zdołał już na tyle zmienić rzeczywistość, że wyszedł poza sferę zwyczajów :). Chociaż może trafniej byłoby napisać o nabywaniu cech introwertyków, niż stawaniu się nimi.

 

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka