- Opowiadanie: Jagiellon - Obca czerń

Obca czerń

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla, Użytkownicy IV

Oceny

Obca czerń

Alicja obserwowała, jak Dave idzie w stronę ruin. Zimny blask księżyca oświetlał pozostałości budowli odkryte dzięki pracy badaczy. Wokół dawnego miasta wyrastała czarna ściana dżungli.

Dave przeszedł przez odkrywkę, pozostawiając ślady w miękkim piasku. Był jak zahipnotyzowany, wciąż wpatrywał się w jeden, sobie tylko znany punkt.

Postawił stopę na kamiennym fundamencie. W tej samej chwili grunt pod jego nogami zapadł się. Dave zaczął spadać. Rozpaczliwie chwycił krawędź szczeliny. Wisiał nad bezkresną ciemnością. Na jego twarzy malowało się przerażenie.

– Pomóż mi! – krzyknął.

Jego palce ześlizgnęły się z fundamentu.

 

Alicja obudziła się. Wspomnienie snu wypełniło jej umysł niepokojem. Nie zdołała na powrót zasnąć, leżała więc i wpatrywała się w ciemność. Po dłuższej chwili usłyszała nerwowe kroki dobiegające z zewnątrz. Zaraz rozległ się odgłos ożywionej dyskusji. Alicja postanowiła to sprawdzić. Namacała plecak ze sprzętem – zestaw, który otrzymał każdy uczestnik ekspedycji. Z małej kieszeni wyjęła metalową latarkę i włączyła ją. Już przy świetle ubrała się w lekką bluzę i spodnie, nałożyła buty.

Wyszła na zewnątrz. Światło ukazało rozstawione wokół trzy namioty, równie małe jak jej. Na środku obozu znajdował się krąg jasności. To jej koledzy badacze – Jon i Adam – przyświecali sobie latarkami. Dyskutowali. Zaspana Agnes – przewodniczka – przyglądała się im z boku.

– Co robicie na nogach w środku nocy? – zapytała Alicja, zbliżywszy się ku reszcie.

– Dave zniknął – odpowiedział Adam. – Musimy go znaleźć.

– Nie możemy opuszczać obozu w nocy – zaoponował Jon. – Nikt z nas nie poradzi sobie sam w dżungli. Tylko zwiększymy liczbę zaginionych. Lepiej spróbować rano.

– A jak wtedy będzie już za późno?

Spór rozgorzał na nowo. Alicja przygryzła wargę, zastanawiając się, czy opowiedzieć o swoim śnie. Czuła się głupio, ale miała pewność, że to co zobaczyła było prawdziwe, choć nie wiedziała skąd takie przekonanie.

– Myślę, że Dave może być w ruinach – powiedziała.

– Skąd ten pomysł? – zdziwił się Jon.

– Miałam… sen.

– Ty też?! – niemal krzyknęła Agnes. – Widziałaś, jak Dave spada w szczelinę? Wołał o pomoc?

Alicja z zaskoczeniem skinęła głową. Adam i Jon popatrzyli na siebie. Najwidoczniej oni również doświadczyli czegoś podobnego.

– W takim razie chodźmy – orzekł Adam.

Jon tym razem nie zaprotestował.

Po kilku minutach marszu dotarli do pozostałości starożytnego miasta. W świetle latarek było widać resztki fundamentów i miejsce, w którym kopali. Przez odkrywkę biegły odciski stóp. Urywały się przy wąskim pęknięciu w kamiennej podstawie dawnej budowli.

Adam nachylił się nad szczeliną i skierował na nią snop światła.

Tuż pod fundamentem znajdowały się schody. Były zupełnie czarne, a w blasku latarki połyskiwały jak ślimaczy śluz.

– Schodzimy – orzekł Adam.

 Nikt nie protestował. Ciekawość nowego odkrycia przyćmiła na chwilę troskę Alicji o Dave’a. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy co jest niżej.

Badacze znikali kolejno w szczelin. Przemieszczali się wąską spiralą stopni wykutych w litej bryle. Wejście zostało wysoko nad nimi. Schody były gładkie i wąskie. Alicja musiała bardzo uważać, by nie poślizgnąć się i nie upaść wprost na idących przed nią towarzyszy.

Minęło wiele minut nim poczuli pod stopami płaskie, stabilne podłoże, a ich oczom ukazał się otwór w ścianie. Za przejściem kręgi świateł rozproszyły się dookoła. Badacze trafili do obszernego korytarza. Z zapartym tchem obserwowali gładkie ściany, obłe sklepienie oraz idealnie równą podłogę, a wszystko wykute w dziwnej czarnej skale. Wokół panowała cisza zakłócana jedynie ich oddechami i odgłosami kroków.

– Co to jest? – szepnął Jon, przesuwając palcami po ścianie.

– Przypomina trochę obsydian – odparła Alicja. – Gdzieś czytałam, że w wyniku natychmiastowego stygnięcia magmy z tego minerału powstaje naturalne szkło.

– Obsydian chyba nie mieni się tak… Widzicie to?!

Nerwowość w głosie Jona sprawiła, że wszyscy skierowali światła latarek na ten sam punkt. Coś dużego stało około dwudziestu metrów przed nimi.

Trwali w bezruchu, wytężając wzrok.

– Wracajmy – wyszeptał Jon.

– Dave! – krzyknął Adam.

Reszta aż przykucnęła, słysząc jak echo odbija się od ścian. Adam jednak podszedł szybkim krokiem do nieruchomego kształtu. Nikt nie opuścił latarki. Wszyscy uważnie obserwowali co się wydarzy.

– Co to jest, Adam? – zapytała zdenerwowana Alicja.

– Chodźcie i sami zobaczcie.

Podeszli. Mieli przed sobą rzeźbę, która przedstawiała uciekającego człowieka o niskim wzroście, przepasanego opaską typową dla indian. Poziom detali sprawiał, że Alicja zastanawiała się, czy to aby nie jest odlew.

– Ktoś kiedyś słyszał o czymś podobnym? – zapytała Agnes.

– Wszyscy czytaliśmy opracowanie Mikołaja Bochniewicza – mruknął Adam. – Ta książka to podstawa naszej pracy.

– I?

– Bochniewicz pisał w niej o plemionach Amazonii, ich wierzeniach, zwyczajach i legendach. Jedną z takich legend jest "Amazońska Atlantyda" – zaginione miasto, którego mieszkańcy mieli zniknąć w jednej chwili. Podejrzewam, że nasze znalezisko dało podstawę tej historii.

Odpowiedziało mu milczenie. Wszyscy przyglądali się posągowi.

– Ale badaniami zajmiemy się, gdy znajdziemy Dave'a – podsumował Adam. – Teraz chodźmy.

Ruszyli.

Ściany lśniły w blasku latarki jak odrażająca maź. Alicja poczuła chłód. Zimny dreszcz przeszył jej ciało. Zastanawiała się co znajdą na końcu korytarza. I czy faktycznie jest tu Dave.

– Zobaczcie, następny – powiedział Adam.

Kolejna rzeźba również przedstawiała indianina. Ten wyglądał jednak, jakby próbował się przed czymś bronić. Wyciągał dłonie przed siebie, a jego twarz zastygła w niemym krzyku.

Nie poświęcali posągowi dużo czasu, tym bardziej, że przed nimi pojawiały się następne. Nieruchomi indianie trwali w różnych pozycjach, wyglądało to jak scena z apokalipsy.

Idąc pośród rzeźb, Alicja czuła się coraz bardziej nieswojo. Przysięgłaby, że posągi nie spuszczają oczu z członków ekipy. Jej niepokój potęgował fakt, że pokryci czarnym minerałem indianie stanowili integralną część korytarza. Przyszło jej na myśl, że ta jaskinia pochłania żywe istoty i czyni je częścią siebie. Zadrżała.

Widziała po towarzyszach, że również są niespokojni. Jon rozglądał się nerwowo wokół, a Agnes wbijała wzrok pod nogi. Adam szedł z przodu i wydawał się zachowywać najwięcej zimnej krwi.

Korytarz zakończył się, a grupa stanęła wewnątrz ogromnej groty. Na ścianach pojawiły się układy linii przypominających żyłki na liściu. Gdzieniegdzie stały dziwaczne platformy o kształtach wieloboków. Najciekawsze były jednak metalowe przedmioty porozrzucane gdzieniegdzie. Przypominały miniatury narzędzi chirurgicznych: skalpele, kleszcze i pincety.

Między platformami Alicja zobaczyła kolejny posąg. Z daleka wyglądał jednak inaczej, niż pozostałe. Podeszła bliżej.

Krzyknęła odruchowo. Pozostali badacze przybiegli niemal natychmiast.

Zamarli.

Patrzyli na coś, czego nie potrafiliby sobie wyobrazić. To wyimaginowane schorzałą myślą twórcy stworzenie miało długi tułów o trzech parach cieniutkich kończyn. Wielką głowę stwora obrastały pozbawione powiek oczy. Na brzuchu, tuż pod szerokim otworem gębowym znajdowała się torba, jak u kangura.

– Ktoś widział kiedyś coś podobnego? – wydukał Jon.

– Może to jakieś dawne bóstwo? – rozmyślał na głos Adam. – Tyle że nigdy o takim nie słyszałem.

– Tu jest ich więcej! – krzyknęła Agnes, oświetlając dalszą część sali.

Alicji kręciło się w głowie. Zaczęła podejrzewać, że to wszystko jest snem. Wtedy poczuła na ramieniu dłoń Adama. Jego dotyk pozwolił jej się uspokoić.

– Zobaczcie, tam dalej widać jakieś przejścia– powiedziała Agnes.

Ekipa badawcza zbliżyła się do wskazanego miejsca, zostawiając za sobą dziwaczne maszkary. W ścianie znajdowały się dwa otwory – wejścia do kolejnych korytarzy.

– Ja bym zawrócił – orzekł Jon.

– Nie możemy zostawić Dave'a – zaprotestowała Agnes.

Alicja i Adam poparli ją, jednakże Jon nadal oponował.

– Posłuchajcie mnie uważnie. Nie wiemy, w którą stronę poszedł Dave, ani czy w ogóle tutaj jest. A chyba wszyscy widzicie, że z tym miejscem jest coś bardzo nie tak.

– Wracaj, jeśli chcesz – warknęła przewodniczka. – Ja nie mam zamiaru opuścić człowieka w potrzebie.

Jon mruknął coś pod nosem, lecz na głos nie powiedział niczego. Pozostali ustalili, że warto się rozdzielić.

– Ja i Alicja pójdziemy w lewo – powiedział Adam. – Z kolei Agnes i Jon sprawdzą, co jest w drugiej odnodze.

– Nie mam zamiaru z nim iść – bąknęła przewodniczka.

– A to czemu? – warknął Jon.

– Przestańcie – wtrąciła się Alicja. – Ja pójdę z Jonem.

Dyskusja została zakończona. Grupa rozdzieliła się i każdy ruszył w wyznaczonym kierunku.

Alicja niemal natychmiast pożałowała nagłego przypływu odwagi i wzięcia na siebie Jona. Wyraźnie nie radził on sobie z przytłaczającą atmosferą tego miejsca. Wyglądał, jakby tylko wyczekiwał możliwości do ucieczki.

Czuła, że grunt delikatnie ustępuje pod jej stopami. Zupełnie jakby podłoże zaczynało rozmiękać. A może to złudzenie, pomyślała. Bała się, że traci zmysły. Postanowiła więc skupić uwagę na wyglądzie korytarza. Figur nie było tutaj wcale. Ściany pokrywały poskręcane linie, tworzące geometryczne kształty. Sufit przypominał nabrzmiały owadzi odwłok.

Po kilku minutach marszu kręgi światła zatrzymały się na ścianie. Z bliska Alicja i Jon zauważyli kuliste wyrostki, guzy i płaskie prostokąty. W kącie natomiast stały cztery rzeźby wielookich stworów, takich jak wcześniej. Przy ich kończynach leżały metalowe przedmioty o wrzecionowatym kształcie. Alicja podniosła jeden, by obejrzeć go z bliska.

– Wyrzuć to – jęknął Jon. – Nie wiadomo z czym mamy do czynienia.

Alicja zignorowała uwagę. Z ciekawością oglądała przedmiot, który zaczął jaśnieć. Po chwili otoczyła ją bladobłękitna poświata. Tępy ból uderzył w głowę Alicji. Obca myśl wdarła się agresywnie w jej jaźń. Badaczka zaczęła upadać, patrząc mętniejącym wzrokiem na przerażonego Jona. Zemdlała.

 

Śniła, że jest jedną z wielookich istot. Wraz z towarzyszami przemierzała wszechświat w olbrzymim statku, który przypominał pękatą roślinę. Ściany od wewnątrz wyglądały jakby stworzono je z wielkich liści pełnych pulsujących żył. Przy dotknięciu stawały się przezroczyste, ukazywały kosmiczną pustkę.

Musieli uzupełnić zapas wody. W tym celu wylądowali na skutej lodem planecie. Załoga rozeszła się, by przeczesać teren. Okolica pełna była przykrytych białą otuliną skał. Alicja sunęła na swych sześciu odnóżach. Przemieszczając się, doznała wizji, jak za jednym ze śnieżnych ostańców znajduje cenny kruszec. Widziała dostatnie, szczęśliwe życie, jakie dzięki temu będzie wiodła.

Gdy doszła do siebie, udała się w miejsce z wizji. Odgarnęła górną warstwę śniegu, spod której wyjrzała bryłka czarnego minerału. Alicja nie wiedziała z czym ma do czynienia, schowała więc grudkę do metalowego pojemnika i zabrała ze sobą w nadziei, że okaże się wartościowa. Niedługo po powrocie Alicji, statek wystartował.

Gdy lot się ustabilizował, postanowiła obejrzeć swoje znalezisko. Przeszła do ogromnej sali, stanowiącej laboratorium. Ułożyła pojemnik z minerałem na wielobocznym stole. Gdy uchyliła wieko naczynia, z wnętrza zaczęła wylewać się gęsta maź o odrażającym połysku. Rozrastała się w zastraszającym tempie, spowijając wszystko wokół lśniącą czernią. Najbliżej stojąca część załogi podjęła ucieczkę. Pozostali próbowali zrozumieć, co się dzieje. Ale było już za późno. Pas czerni oddzielił ich od korytarzy, uniemożliwiając ucieczkę. Alicja widziała, jak wszystko poza metalowymi narzędziami zastyga w ciemny minerał. Odwróciła się i pobiegła za resztą.

Pędzili najszybciej jak potrafili. Z laboratorium wypadli na korytarz, który pokonali błyskawicznie i po chwili znaleźli się w sterowni. Stali przed panelem kontrolnym i zastanawiali się z czym mają do czynienia. Ktoś zauważył, że minerał prawdopodobnie nie potrafił rozrastać się w atmosferze śnieżnej planety. Ich jedyną nadzieją na ratunek było więc odnalezienie podobnego miejsca.

Szybka analiza komputera pozwoliła wyznaczyć kierunek i ustawić kurs. Alicja dotknęła ściany, która natychmiast stała się przezroczysta. Wtedy zobaczyła dokąd zmierzali. Lecieli ku Ziemi.

Stała z towarzyszami przy panelu kontrolnym. Maź zbliżała się wolno ku nim. Każdy wyjął ze swojej torby szare wrzecionowate urządzenie. Za pomocą tych przyrządów mieli przechować swoje wspomnienia. Zostawić ostrzeżenie dla istot, które odnajdą statek, w razie gdyby zginęli.

Jeden po drugim przykładali urządzenia do głów. Syk oświadczał, że mikroskopijny implant dostał się do mózgu i wspomnienia zostaną przechowane, dopóki ktoś ich nie odczyta.

Alicja spostrzegła, że nogę jednego z jej towarzyszy ogarnia połyskująca czerń. Po chwili był już nieruchomym posągiem. Metalowe urządzenie upadło obok niego.

Wszyscy przyciskali plecy do panelu kontrolnego. Statek zaczął się trząść. Najwyraźniej weszli w atmosferę.

Spadli z impetem. Wstrząs powalił załogę.

Alicja dźwignęła się z trudem. Popatrzyła na zgruchotaną ścianę pojazdu. Z pęknięć przebijały promienie słońca. Maź jednak nie zatrzymała się. Niebawem nastała ciemność.

 

Alicja ocknęła się, wypuszczając urządzenie z dłoni. Nie widziała niczego. Trwała w chłodnym mroku. Nerwowymi ruchami próbowała wymacać wokół siebie latarkę, jednak natrafiała jedynie na miękkie i śliskie podłoże.

– Pomocy! – krzyknęła w nadziei, że ktoś ją usłyszy.

Odpowiedź jednak nie nadeszła. Świadomość, że została sama i bez światła przeraziła ją. Szybko jednak zrozumiała, że rozpaczą nic nie wskóra. Wstała i postąpiła ostrożny krok.

Nagle wszystko wokół skurczyło się. Przerażona Alicja poczuła, jak sufit uderza ją w głowę, a ściana przyciska się do pleców. Przykucnęła. Tymczasem korytarz wrócił do poprzednich rozmiarów, by zaraz znowu się skurczyć. Wszystko pulsowało.

Badaczka miała wrażenie, że znajduje się wewnątrz bijącego serca. Strach uciskał jej żołądek. Może wciąż śnię, pomyślała.

Wszystko zakończyło się równie nagle, jak zaczęło. Alicja siedziała w bezruchu jakiś czas. Wreszcie podniosła się i ruszyła niepewnym krokiem w stronę dawnego laboratorium. Dłonią namacała ścianę. Pod palcami czuła śliską chłodną breję, wzbudzającą w niej wstręt. Buty zapadały się w rozmiękłym podłożu. Gdyby tylko miała latarkę, popędziłaby do wyjścia, byle prędzej uciec z tego miejsca.

Rozdzierający, zwielokrotniony echem wrzask przerażenia rozległ się w korytarzu. Alicja aż przysiadła z wrażenia. Wtuliła się w ścianę, zapominając o wstręcie, który przed chwilą czuła. Drżała na całym ciele. Po jej policzkach spłynęły łzy. Tak bardzo chciała się już obudzić.

Miała wrażenie, że spędziła przyklejona do ściany co najmniej godzinę. W końcu wstała i podjęła marsz na nowo. Szło jej opornie. Odnoga ciągnęła się w nieskończoność.

Wreszcie z mroku wyłoniła się jasna łuna. Alicja przyspieszyła kroku, pewna, że to światło latarki. Nie minęło wiele czasu, a dotarła do obszernej sali. Spomiędzy nieruchomych rzeźb przebijał blask. Rozpaczliwie pobiegła w tamtym kierunku, jak przestraszone dziecko uciekające do matki. Gdy wreszcie dopadła celu poczuła ulgę. Podniosła latarkę, oświetlając nią dwie stojące najbliżej rzeźby. Przeszył ją dreszcz.

Nad nią stali Adam i Agnes. Wpatrywali się w swoje dłonie z wyraźnym przerażeniem na twarzach. Cali obleczeni śluzowatą czernią.

Echo niosło wrzask i odgłos panicznej ucieczki. Alicja pędziła na oślep. O mały włos nie zahaczyła jednej z figur. Biegła bez przerwy, gnana strachem i adrenaliną. Wpadła do korytarza z indianami. Dyszała ciężko, ale nie zwalniała. Wreszcie blask latarki oświetlił gładką ścianę. Dotarła do wyjścia.

Natychmiast odnalazła przejście na schody. Jej mięśnie ogarnął gorący ból. Uparcie brnęła jednak w górę, wierząc, że zdoła wyjść stąd cało. Motywował ją blask bijący ze zbliżającego się przy każdym kroku otworu na zewnątrz. Musiała przy tym uważać, by nie poślizgnąć się na chłodnej czarnej mazi pokrywającej stopnie. Nagle spostrzegła kolejną rzeźbę.

Na stopniu przed nią stał Jon. Jego wykrzywioną strachem twarz i resztę ciała oblekła wszechobecna czerń. Na schodku poniżej leżała wyłączona latarka.

Wtedy przejście zaczęła przesłaniać maź. Alicja minęła Jona i popędziła by zdążyć przecisnąć się na zewnątrz. Nie udało się.

Otwór zniknął. Badaczka stanęła przed śliską ścianą. Uderzała pięściami na oślep. Klęła i złorzeczyła. Zrozumiawszy, że nie przebije się na zewnątrz, usiadła. Ukryła twarz w dłoniach.

Oddychała ciężko. Wiedziała, że nie zdoła stąd uciec. Po jaką cholerę Dave tutaj schodził, pomyślała. Dlaczego nic nam nie powiedział?

Nagle ją olśniło. Przypomniała sobie, że w obozie stały tylko cztery jednoosobowe namioty.

Nie było żadnego Dave'a, tylko fałszywe sny i zwidy.

Zaniosła się obłąkańczym śmiechem. Wszystko wokół zaczęło falować. Śliska breja wspinała się wolno po jej ciele.

Badaczka oparła się plecami o schody. Milczała. Czekała na koniec. Zrozumiała, że zaraz odejdzie w zapomnienie, jak wszyscy, którzy trafili w to miejsce.

Chwilę później poczuła ogarniający ciało chłód. Nastała ciemność.

Koniec

Komentarze

Średniak.

 

Ten tekst nie tyle jest inspirowany twórczością Lovecrafta, co stanowi jej kalkę. Został zbudowany wedle typowego dla Amerykanina schematu (dziwne podziemia, obca rasa, straszliwe odkrycie). Na szczęście nie kalkujesz języka (choć “schorzały umysł” trochę wystraszył mnie, że tak będzie). Niestety, choć tekst wykorzystuje klasyczne rekwizyty i strukturę, zabrakło znaczenia, które Lovecraft zwykł nadawać swoim obcym rasom, to tekst bardzo powierzchowny.

 

Fabularnie opowiadanie nie powala, ale też i nie boli. Opowiedziana tu historia jest z grubsza przewidywalna, choć muszę przyznać, że twist z Davem mnie zaskoczył – mimo, ze zostawiłeś rozwiązanie tuż przed nosem czytelnika. Ogólnie jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że piszesz typowy slasher – bohaterka pcha się z resztą towarzystwa w niebezpieczne miejsce, by potem się rozdzielić, a potem kolejno zginąć – tyle że w zamiast domku w głębi lasu mamy ruiny w głębi lasu. Nie jest to do końca ten typ grozy, na który liczyłem, ale jeżeli nie myśleć za dużo, może być. Również finał mógłby być lepszy –Alicja biegnie i biegnie i nic się nie dzieje, mimo, ze osoby przed nią już dawno zostały pochłonięte, wypada to dziwnie. 

 

O bohaterach można napisać w zasadzie tylko tyle, że są. Ktoś tam tchórzy, ktoś jest odważny, ale to raczej archetypy niż faktyczne osoby.

 

Światotwórczo tak średnio. “Czerń” jest wtórna, ale jej pojawienie stanowi niewielki twist, za co plus. Wygląd wielkookich został opisany w porządku, jednak ich zachowanie jest dalece zbyt ludzkie na mój gust. Odczyt wspomnień bardzo lovecraftowski, co niestety oznacza, że stanowi dość toporną metodę ekspozycji, ale biorąc pod uwagę jego nieduży rozmiar, nie wypada to źle. Nie ma tu nic naprawdę oryginalnego, nie ma też elementów mitologicznych.

 

Ogólnie – dość płaskie, ale sympatyczne czytadełko. Nie ma tu nic naprawdę interesującego – fabuła taka sobie, postacie nijakie, świat wtórny – ale też nic podczas lektury zbytnio nie dokucza. 

 

Z czepów szczegółowych:

Alicja obserwowała, jak Dave idzie w stronę ruin.

Alice i Dave albo Alicja i Dawid – nie widzę sensu w alglicyzowaniu tylko niektórych imion.

Wyszła na zewnątrz i wyjęła z kieszeni latarkę.

Wyjęła ją już dwa zdania wcześniej.

Załoga rozeszła się, by rozprostować kości

Oni w ogóle mają kości? Tak czy siak, to wyrażenie straszliwie psuje nastrój, który starasz się wytworzyć.

Przejście na zewnątrz zniknęło. W jego miejscu pojawił się Jon. Jego wykrzywioną strachem twarz i resztę ciała oblekła wszechobecna czerń.

Hm… Rozumiem, że szczelina jest zbyt wąska, żeby przecisnęły się przez nią dwie osoby na raz? Bo z opisu w sumie to nie wynika. Bohaterka jednak nawet nie podejmuje próby przejścia, co u zdesperowanej, przerażonej osoby wypada dziwnie. 

None, tekst z założenia miał być czymś w rodzaju historii, jaką mógłby opowiedzieć Lovecraft, więc oczywiście masz rację, że to poniekąd kalka twórczości Cienia. Najbardziej cenię go za umiejętną budowę specyficznego klimatu pełnego niepokoju i balansowania między snem a jawą, więc to właśnie starałem się umieścić w swoich wypocinach. Pewnie będę odosobniony, ale właśnie najmniej u Lovecrafta interesowała mnie budowana przez niego mitologia, stąd też w “Obcej czerni” nieduży nacisk na przedstawienie pozaziemskich istot (choć przyznaję rację, ich zachowanie jest zbyt ludzkie).

Co do powierzchowności, to w zasadzie typowe dla utworów kładących nacisk na grozę. Nie przypominam sobie horrorów, które przekazywałyby jakieś wielce odkrywcze treści. Głębokie refleksje czy górnolotne sentencje według mnie zaszkodziłyby tylko opowiadaniu. Choć oczywiście mogę się mylić.

Odnośnie imion, to jest to ekspedycja ludzi różnego pochodzenia. Sądzę, że może być i Alicja i Dave i Jon. Zobaczymy, czy innych czytelników to ukłuje ;).

Tak czy siak, dzięki, None, za garść uwag. Jest nad czym pomyśleć :). Poprawki naniosę, jak tylko znajdę chwilę.

None ma wiele racji w swoim komentarzu, natomiast nie oceniałbym tekstu tak surowo. Jest napisany więcej niż poprawnie, masz wyczucie klimatu, używasz fajnej scenografii i rekwizytów, nadajesz opowieści twisty, ogółem, uważam że jesteś na dobrej drodze, żeby pisać ciekawe historie.

Zgadzam się natomiast, że bohaterowie są tylko imionami i nie nasyciłeś ich żadną treścią. Przeszkadzała mi również sztuczność dialogów, która służyła w większości do informowania czytelnika o faktach istotnych dla fabuły. 

Jeśli chodzi o światotwórstwo to nasyciłeś opowieść wieloma elementami, a potwory, o których mówisz, że interesują Cię u Lovecrafta najmniej, wydają mi się najciekawsze. Czerń z apetytem na ludzkość też jest w porządku, nie ma nic złego w starej dobrej grozie z kosmosu. 

Natomiast najbardziej doceniam to, że fabuła miała jasny, twardy szkielet, który poprowadził opowieść w konkretnym kierunku, zgodnie z założeniami horroru. Więc klikam.

Co do powierzchowności, to w zasadzie typowe dla utworów kładących nacisk na grozę. Nie przypominam sobie horrorów, które przekazywałyby jakieś wielce odkrywcze treści.

U Lovecrafta, pod całym tym pudrem kosmitów i pradawnych ruin, można znaleźć pewne myśli, może niekoniecznie głębokie, ale za to nadające jego twórczości inny wymiar – to nie potwory mają mają tam straszyć, ale implikacje istnienia tych potworów. ;)

. Najbardziej cenię go za umiejętną budowę specyficznego klimatu pełnego niepokoju i balansowania między snem a jawą, więc to właśnie starałem się umieścić w swoich wypocinach. Pewnie będę odosobniony, ale właśnie najmniej u Lovecrafta interesowała mnie budowana przez niego mitologia, stąd też w “Obcej czerni” nieduży nacisk na przedstawienie pozaziemskich istot

Cóż, osobiście za Lovecraftem nie przepadam. Ale sednem jego twórczości jest dla mnie poczucie małości rasy ludzkiej wobec natury/wszechświata. Ale na tym polega urok tego typu twórczości, że każdy może w niej szukać czegoś innego. 

None ma wiele racji w swoim komentarzu, natomiast nie oceniałbym tekstu tak surowo.

Surowo? Przecież to jest bardzo przychylna opinia. :P

Łukasz, dziękuję za kilka ciepłych słów i klika.

Wasze uwagi przyjmuję bez szemrania, poza tym, co napisałem, choć twoje spostrzeżenia, None, odnośnie Lovecrafta ciekawe.

Tak na marginesie, to konstruktywna krytyka jest w porządku, więc nie odebrałem twojego komentarza, None, jako coś brutalnego. A krążą słuchy, że potrafisz kilkoma zdaniami sprawić, że opowiadania znikają ;).

 

A krążą słuchy, że potrafisz kilkoma zdaniami sprawić, że opowiadania znikają ;).

Przepraszam bardzo, ale raz, że aby jedno opowiadanie, dwa, że to była mała nowela, nie kilka zdań. :P Nie moja wina, że ludzie popełniają opowiadania, które aż chce się rozebrać na części, żeby sprawdzić, co poszło nie tak. 

Hej :)

 

Tak, muszę przyznać, że częściowo podzielam opinię None’a ;)

Surowo? Przecież to jest bardzo przychylna opinia. :P

Chciałbym zatem zobaczyć tę nieprzychylną ;)

 

Ale wracając do tekstu, ja również dostrzegam kalkę z HPL’a, myślę, że nieco za dużo zaczerpnąłeś i przez to tekst został pozbawiony pewnego rodzaju świeżości. Najbardziej kojarzy mi się z opowiadaniem “W górach sza­leń­stwa” – kilka motywów się powtarza: wyprawa badawcza, podziemia, posągi.

Mimo wszystko są momenty bardziej interesujące, np. kosmici. Miałem nadzieję, że ten wątek zostanie bardziej rozbudowany.

Końcówka mi nie siadła. Fakt, była zaskakująca, ale tak trochę jak diabeł z pudełka wyskoczył ten brak Dave’a.

Całość napisana sprawnie, gładko się czytało, błędów nie zauważyłem. Dobrze!

Ogólnie plusy, IMO, przeważają nad minusami. Mimo wszystko się podoba ;)

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Chciałbym zatem zobaczyć tę nieprzychylną ;)

Nie wiem, czy się uda, ja ogólnie jestem milutki jak puchaty zajączek. Oglądał ktoś Monty Python i Święty Graal?

Dobra, już kończę OT. Obiecuję.

Cześć, BasementKey. Dzięki, za przeczytanie tekstu i opinię. Z inspiracją trafiłeś w samo sedno, opowiadanie zacząłem pisać po lekturze "W górach szaleństwa" właśnie i stąd narodził się pomysł. Ale schematy ściągnąłem w pełni świadomie, jak pisałem wcześniej. Cieszę się, że mimo wszystko opowiadanie ci się podobało :). Również pozdrawiam!

Cześć!

Przeczytałem opko i nie porwało mnie specjalnie. Nie widzę w nim jakiś specjalnych błędów, ale jest jakieś takie… klasyczne. Ekipa badaczy zagubiona w dżungli, dziwne sny, im głębiej w norę tym paskudniej. Wszystko jest ok, ale nie porywa jakoś specjalnie, no i od około połowy wiadomo (mam wrażenie) jak to się skończy (nikt nie wyjdzie). Nie zrozumiałem zakończenia, dlaczego Alicja nie mogła wyjść, co ją zatrzymało. Nie złapałem tego.

Brakuje mi też choć pobieżnej charakterystyki bohaterów. Poza imionami i płcią nic się o nich nie dowiaduję. Przez to niezbyt mogę się wczuć w ich sytuację.

Na plus motyw z uświadomieniem sobie na koniec, że gość którego szukali nie istniał, był wytworem mar sennych. Ale znowu, lepiej by to wypadło gdybyś najpierw jakoś lepiej przedstawił bohaterów, zwłaszcza, że jest ich piątka (z początku).

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krar. W zakończeniu Alicja zrozumiała, że nie ma żadnego przejścia na powierzchnię, ale chyba źle to napisałem, bo None też zwrócił na to uwagę. Dzięki za komentarz i też pozdrawiam ;).

Właściwiee mam jak większość. Czytało się dobrze, ale jakoś na kolana nie rzuciło. Też nie zrozumiałam, czemu dziewczyna nie mogła wyjść. Dość szybko domyśliłam się, że archeolodzy mijają nie rzeźby, a skamieniałych ludzi. Plusik za Dave, tu zaskoczyłeś :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki, Irka. Jeszcze zerknę na ten fragment z wyjściem, ale to nie dziś :).

Cześć, Jagiellonie!

Widzę, że mieliśmy podobne inspiracje, chociażz trochę innych części świata.smiley Tekst czyta się sprawnie, chociaż w zakończeniu rzeczywiście nie do końca wiadomo, co się stało z Alicją. To, co mnie dziwi w wątku wyprawy do dżungli jest brak spotkania z tubylcami, które podczas długiego marszu raczej w jakiejś formie (nawet wzmiankowej) powinno mieć miejsce. Z drugiej strony rozumiem, że skupiasz się tu na członkach ekspedycji, więc to taka wątpliwość, nie zarzut. Ogólnie całkiem w porządku tekst, ale bardziej Indiana Jones niż HPL.

Pozdrawiam!

Cześć, oidrin.

Marsz śladem Dave’a w założeniu nie jest długi, obóz musiał się znajdować w pobliżu wykopalisk. Stąd brak tubylców (zresztą w dżungli i tak spotkanie ich nie należy do łatwych rzeczy). Ale widocznie źle coś napisałem ;).

Dziękuję ci za tekst i uwagi.

Również pozdrawiam :).

Pierwsza część opowiadania, gdy nieznane jest jeszcze bardziej nieznane, bardziej przypadła mi do gustu. Choć w drugiej jest porządny twist. Poza nim wszystko przebiega według schematów. Bohaterowie słabo rozróżnialni. 

Dzięki za przeczytanie i komentarz, zygfryd89. Uwagi przyjęte ;).

Przeczytane, komentarz później.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Zarzucam tekstowi brak stylu. Bo masz swój styl, w każdym drzemie coś intymnego, co ożywia teksty. A tutaj dostałam dość płaskie opisy, nie czułam, żebyś ty czuł ten tekst, jakbyś przerysowywał obrazek, na którym nie wiesz, co jest. Spodobało mi się określenie Łukasza "tekst napisany więcej niż poprawnie" – tutaj często dostaje się miłe słowa za teksty napisane więcej niż poprawnie, wszak jesteśmy wspierającymi się znajomymi, jednak więcej niż poprawnie to tak naprawdę niewiele ponad poprawnie. Staram się pokazać wam inną perspektywę. Jak dla mnie za mało wysiłku i uzewnętrznienia w tekście. Domagam się więcej broczenia na tekst krwią! ;) Inaczej przepada w odmętach zapomnianych.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dziękuję za opinię, Naz. A wiesz, że właśnie to opowiadanie napisało mi się nad wyraz łatwo i przyjemnie, więc chyba teza o braku krwi trafna :).

A mnie się podobało. Nawiązania do twórczości HPL nawet ja widzę, czyli mocne. Ale bez jego wodolejstwa.

Twist z Davem fajny. A tak czekałam, aż natkną się na jego rzeźbę…

Faktycznie, można tekst rozwijać i wzbogacać, ale nie jest źle.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Finklo, za garść ciepłych słów. Fajnie, że opowiadanie ci się podobało :).

Fajne, podobało mi się :)

Jest historia, jest nastrój grozy, jest rozwiązanie zagadki, i to zaskakujące. Spodziewałam się, że bohaterowie odnajdą rzeźbę swojego kolegi ;)

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Cześć, Anet.

Dziękuję za miły komentarz. Bardzo się cieszę, że tekst przypadł ci do gustu :).

Nowa Fantastyka