- Opowiadanie: Outta Sewer - Mały chłopiec

Mały chłopiec

Bo tak.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Mały chłopiec

Jest noc, jacyś lu­dzie za­bie­ra­ją mnie ze sobą.

Nie wiem kim są, ale jed­ne­go z nich ko­ja­rzę. Wiozą mnie gdzieś, jeden mówi, że to mój wiel­ki dzień i po­kle­pu­je przy­ja­ciel­sko. Drugi do­rzu­ca coś o tym, że to bę­dzie cie­ka­wa wy­ciecz­ka.

Cie­szę się, ale jed­no­cze­śnie boję.

Wsa­dza­ją mnie do po­jaz­du – pierw­szy raz taki widzę – przy­pi­na­ją mocno pa­sa­mi i sta­lo­wy­mi ob­rę­cza­mi. Nie chcą abym się po­ru­szył. Wokół kręci się wielu ludzi, każdy coś robi, gdzieś zmie­rza, wszy­scy na mnie zer­ka­ją. Nie wiem, co jest w ich oczach.

Może nie­pew­ność? Strach? Ale przed czym? Nie ro­zu­miem.

Za­my­ka­ją mnie w ciem­no­ści z tyłu po­jaz­du. Zostaję sam.

Ru­sza­my. Czuję to i sły­szę. Sil­nik pry­cha, kasz­le, par­ska, aż w końcu za­czy­na pra­co­wać mia­ro­wo. Jego bu­cze­nie pró­bu­je mnie uśpić w cia­snej ciem­no­ści. Lek­kie drże­nie ko­ły­sze i uspo­ka­ja, przy­spie­sze­nie ści­ska de­li­kat­nie.

Dwój­ka męż­czyzn przy­cho­dzi do mnie. Pa­trzą, badają, spraw­dza­ją. Chcę, żeby prze­sta­li. Po co to robią?

Nie mogę się ru­szyć, nie widzę tego, ale czuję, jakby wkła­da­li mi coś do brzu­cha. Pra­wie nie roz­ma­wia­ją, ale do­wia­du­ję się, że jeden na­zy­wa się Deak. Jest chyba waż­niej­szy od tego dru­gie­go. Z jego ust pa­da­ją jesz­cze ja­kieś słowa, nim po­zo­sta­wia­ją mnie znów sa­me­go  – coś o matce, nazwa mia­sta do któ­re­go zmie­rza­my, dziw­na i trud­na do za­pa­mię­ta­nia.

Nie wiem co znaczą te słowa. Nie na­uczo­no mnie ich.

Je­stem małym chłop­cem. Je­stem po­dob­no suk­ce­sem. Suk­ces ma wielu ojców.

Mija czas, w ciem­no­ści i cia­sno­cie. Deak wraca, jest sam. Ponownie mnie do­ty­ka. Wy­cho­dzi.

Czer­wień.

Ja­skra­we świa­tła pul­su­ją w mroku, roz­pra­sza­jąc go i bar­wiąc upior­nie otoczenie. Pod­ło­ga po­jaz­du roz­su­wa się, pod nią szary tuman, mknący, prze­le­wa­ją­cy się wi­ra­mi i kłę­ba­mi spi­ral­nych kształ­tów.

Znów za­czy­nam się bać. Czuję jak pę­ta­ją­ce mnie sta­lo­we obej­my roz­luź­nia­ją swój uścisk. Spa­dam.

Lecę po­przez mgli­sty opar. Czuję pęd po­wie­trza, choć wiem, że to nie ono pędzi, ale ja. Prze­ci­nam bia­ło-sza­re war­stwy, zo­sta­wia­ją­ce na moim ciele wil­got­ne smugi kro­pel.

I widzę je.

Jasne pro­mie­nie wscho­dzą­ce­go słoń­ca od­bi­ja­ją się od po­marsz­czo­nej po­wierzch­ni wody. Po­ma­rań­czo­we re­flek­sy pysz­nią się na bu­dyn­kach i uli­cach nadbrzeżnego mia­sta pode mną. Je­stem zbyt wy­so­ko, by do­strzec wy­raź­niej­sze szcze­gó­ły.

Ale pięk­no tego wi­do­ku za­pie­ra dech.

Coraz niżej i bli­żej mia­sta. Czuję, że w moim ciele dzieje się coś, co nie dzia­ło się wcze­śniej. Czy to przez mój nie­po­kój, strach, za­chwyt? Przez mie­szan­kę tych uczuć?

To coś ści­ska mnie we­wnątrz, z każdą se­kun­dą coraz bar­dziej.

Mia­sto w dole jest cu­dow­ne, z każ­dym me­trem wspa­nial­sze. Chcę je zo­ba­czyć z bli­ska i uj­rzeć jego spo­koj­ny, ską­pa­ny w po­ma­rań­czo­wych re­flek­sach po­ran­ne­go słoń­ca, splen­dor. Nim się roz­bi­ję, ude­rzę o bruk, dach, most.

Dostrzegam coraz wię­cej detali. A w moim wnę­trzu coś się prze­le­wa, prze­su­wa, prze­ci­ska. Boję się. Coraz niżej. Coraz bli­żej.

Przy­po­mi­nam sobie wypowiedziane słowo, nazwę miasta. I zostaje tylko ono, do samego końca, po nim nic więcej:

Hi­ro­shi­ma

Koniec

Komentarze

Okej, muszę przyznać. Podczas czytania, wiedziałem co napiszę w komentarzu, w dalszym ciągu skupiając się na tekście. Kiedy skończyłem, mój komentarz się rozwiał. Przyznać jeszcze muszę, że na początku myślałem o kolejce górskiej, że to właśnie do niej został ów chłopiec przypięty, ale potem ten silnik… no nie zgadzało mi się. Opowiadanie z dobrym zakończeniem. Trochę według mnie chaotyczne budowanie zdań. Bardzo fajne ;)

Mnie się budowa zdań podobała. Czuć w nich było przerażenie małego chłopca, coś jakby się urywało, sunąc ku nieodwracalnemu zakończeniu. 

No, zaskoczyłeś, Anonimie :) Podobało mi się. Mocne przesłanie: to ludzie zawinili, a nie chłopiec.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Końcówka robi opowiadanie. Wszystko tłumaczy, wszystko przewraca do góry nogami. Totalna rozpierducha.

Sprytnie pomyślane.

Babska logika rządzi!

Cześć Outta Sewer!

Do ostatniego słowa nie wiedziałem, o czym to będzie. Początek był intrygujący i przywoływał na myśl handel ludźmi. A potem było: wow! Fajny szorcik. Koniec miasta z perspektywy bomby. Dobrze napisany, stopniowo niepokój przeradza się w lęk.

Jak bym miał się do czegoś przyczepić, to do opisanych kwestii technicznych tylko. Nie wiem, czy bomby były przypinane pasami w trakcie lotu, ale świta mi, że były mocowane tylko na zaczepie. Jak każde inne bomby. Nie pamiętam też, czy do bomby można było zaglądać w trakcie lotu. Normalnie, w B-29 chyba nie, bo tam była ciśnieniowana kabina, ale możliwe, że w tych do zrzucania atomówek coś pozmieniali, i że uzbrajali bomby dopiero w trakcie lotu (to by w sumie pasowało do hamerykańskiego safety first). Jeżeli wiesz, to daj proszę znać, a jeżeli nie, to poszukam, przypomnę sobie.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Siemano :)

 

Szort powstał wczoraj w nocy, będąc wynikiem nudy. Cieszę się, że przypadł Wam do gustu.

 

Też nie wiem, czy bomby były przypinane pasami, ale wydaje mi się, że Little Boy był lepiej zabezpieczony. Czy były to pasy? Może. Nie miałem jak tego sprawdzić.

Jeśli zaś chodzi o wejście do komory bomby, to już podrzucam, za wikipedią:

Start przypadł na godzinę 2:45 w dniu 6 sierpnia. Piętnaście minut później inżynier Parsons wraz z podporucznikiem Jeppsonem rozpoczęli ostatni montaż urządzenia detonującego. O 5:52 samolot „Enola Gay” spotkał się nad Iwo Jimą z trzema pozostałymi B-29. O 7:25 pilot bombowca sprawdzającego pogodę nad Hiroszimą przekazał, że warunki atmosferyczne są dobre. O 7:30 Parsons po raz ostatni wszedł do komory bombowej i uzbroił bombę. O 8:15:19 została ona zrzucona. Był to pierwszy w historii przypadek ataku atomowego. Pilotem bombowca był Paul Tibbets.

„Little Boy” wybuchł o 8:16:02 (czasu Hiroszima), 43 sekundy po zrzuceniu z „Enoli Gay”, 580 metrów nad dziedzińcem szpitala Shima, 240 metrów na południowy wschód od mostu Aioi, w który celował bombardier Thomas Ferebee.

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Cześć Q:-)

 

Nie wiem kim są, ale jednego z nich kojarzę. Wiozą mnie gdzieś, jeden mówi, że to mój wielki dzień i poklepuje mnie przyjacielsko

dużo tego:-)

i znowu:

 

Dwójka mężczyzn przychodzi do mnie.

Patrzą, obmacują, sprawdzają. Chcę, żeby przestali, nie podoba mi się to.

Po co mnie dotykają?

 

Ciekawa konstrukcja opowiadania, początek zaciekawia. Piszesz o pojeździe, wyobrażałam sobie ciężarówkę a tu nagle chłopczyk spada, nie pomyślałabym, że siedzą w bombowcu. Fajne emocje, zwłaszcza ta mieszanka skrajnych uczuć, gdy widzi wschód słońca. Zgrzytnęło mi trochę to zdanie:

Nim się rozbiję, uderzę o bruk, dach, most, cokolwiek, co zakończy moje istnienie.

Bardzo racjonalne jak na chłopca, którego porwano i wyrzucono z samolotu.

 

I jeszcze jedno: on ma w brzuchu tę bombę? Jak mu ją włożyli? 

Emocje były, polecam do biblioteki:-)

pozdrawiam serdecznie

Cześć, Outta! Pluję sobie w brodę, gdyż zanim zabrałem się za tekst, zerknąłem na komentarze. I ŁUP – spoiler odnośnie końcówki. A ta rzeczywiście robi to opowiadanie. Dobrze zbudowane zdania – w takiej formie znajdują swoje miejsce jak znalazł. Pełnokrwisty szort. Ciekawy, zaskakujący, z dosłownym i przenośnym ,,pierdyknięciem" na koniec. Zgłoszę wieczorem jak będzie jeszcze trzeba, pozdrówka ;)

Little Boy, huh? ;) 

Zakończenie faktycznie robi robotę. I to dobrą. yes

O, jakie ciekawe.

Na początku oczywiste skojarzenia z porwaniem czy wykorzystywaniem chłopaczka, a później takie zasko. Świadome wyprowadzenie w pole czytelnika, dobre! 

 

Miasto w dole jest cudowne. Z każdym metrem wspanialsze. Chcę je zobaczyć z bliska i ujrzeć jego spokojny, skąpany w pomarańczowych refleksach porannego słońca splendor.

→ ajjjj leci, leci, leci nieuniknione! Aż czuć jakby odliczanie do tragedii, nad takim sennym, pięknym krajobrazem. Nihonie, i po co ci to było :( 

 

Btw Outta – przeczytaj “Zgasić Słońce” Szmidta, albo przynajmniej pierwsze 150 str. bo potem fabuła siada, ale początek to jest jedna wielka, naprawdę fajne opisana wojna powietrzna nad Tokio i mi się skojarzyło z takim klimatem ;) 

 

@Olciatka

Bardzo racjonalne jak na chłopca, którego porwano i wyrzucono z samolotu .I jeszcze jedno: on ma w brzuchu tę bombę? Jak mu ją włożyli? 

→ Bo to Little Boy jest! :D W trakcie czytania też się zastanawiałam, że to dziecko coś za dzielnie to znosi, no ale… skoro “dziecko” jest bombą to co się dziwić, że ma trochę metaliczne emocje ;)

Koimeoda! I wszystko jasne:-) pozdrówka

Cześć, Q! Dobry szorciak, dobrze dobrany do historii sposób prowadzenia narracji. I ta końcówka z wielkim bum też nieźle się sprawdza. Nawet stłoczenie nasyconych kolorystycznie przymiotników się sprawdza. Jesteś w formie.smiley Pozdrawiam.

Outta, co do mocowania to nie wiem, szukam, bo kiedyś się mocno interesowałem takimi rzeczami. W kwestii uzbrajania masz rację. Tak jak przytoczyłeś kozaki wchodzili do komory w trakcie lotu. Najpierw, chwilę po starcie jak byli jeszcze nisko (i ciśnienie nie stanowiło problemu) a potem przed celem zeszli niżej, by móc to zrobić. A już się zastanawiałem, że może śluzę zrobili, ale nie. Zamiast robić śluzę pomyśleli.

Opko, jak już napisałem, podobało mi się bardzo, polecam do biblioteki.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Fajne. Zaciekawia, zaskakuje. Trudno mi napisać coś od siebie nie powtarzając się ;) Upchnąłeś masę emocji w tak krótkim tekście, dokonałeś sprytnego odwrócenia: mały chłopiec nie jest przecież żywy, to żywe jest miasto.

 

Dobra robota, bro :)

Che mi sento di morir

Cześć wszystkim :)

 

Olciatka – już Koi Ci napisała o co loto, więc Twoje wątpliwości, mam nadzieję, zostały rozwiane :)

A co tych wszystkich moi i mniów, to w zasadzie nie przemyślałem tego, ale po głębszym zastanowieniu i analizie tekstu, większość zostawiam jak jest. Mały chłopiec skupia się na sobie i tym co czuje, o ile spersonifikowana bomba atomowa może coś czuć ;)

 

Realuc – no i widzisz, mate, nie czytamy komentarzy przed przeczytaniem opoka :) Też kilka razy tak sobie zepsułem lekturę, i choć korci mnie niemiłosiernie, staram się zagłuszać to nielogiczne pragnienie i najpierw przeczytać tekst właściwy.

 

Sara – na początku miałem tam jeszcze gdzieś wpleść Fat Mana, ale pomyślałem, że to będzie już zbyt oczywista wskazówka.

 

Koimeoda – jeśli Ty oraz reszta czytających poczuliście się wyprowadzeni w pole, to znaczy, że pole musiało też mieć coś w sobie, że warto było dać się na nie wyprowadzić. Long story short – dziękuję za komplement ;)

Szmidta, powiadasz? Może sięgnę. Dotychczas jedyna styczność z jego twórczością to zbiór opowiadań “Ostatni zjazd przed Litwą”. Pamiętam, że było w nim kilka naprawdę dobrych opowiadań (Mrok nad Tokyoramą – to podobało mi się najbardziej).

 

oidrin – dzięki, cieszę się, że przypadło do gustu. Powiadasz, że jestem w formie? Wiesz, jak to mówią: najpierw masa, potem… zawał ;)

 

krar – no, ja się tam jakoś specjalnie nigdy nie interesowałem tego typu rzeczami, ale w momencie kiedy pojawił się pomysł zrobiłem jakiś tam research. Zawsze staram się dopasować tekst do realiów, bo raz, że często realia podsuwają nowe pomysły na dodatkowe motywy, jakie można wpleść w fabułę (tutaj była to ksywka Deak, dotykanie i sprawdzanie bomby najpierw przez dwójkę, a potem przez jednego mężczyznę), a dwa, że staram się być uczciwy względem czytelnika i rzeczywistości. Jedynie te pasy to mój wymysł, bo nie dałem rady się dokopać do informacji. Ale to chyba nie przeszkadza zanadto.

 

BK – wuzup, homie ;) We wtorki dyżurujemy razem, aight :)

 

Dzięki wszystkim Wam, za przeczytanie tekstu i chęć podzielenia się uwagami oraz doznaniami w komentarzach. Wiedzcie, że zawsze to doceniam.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

jeśli Ty oraz reszta czytających poczuliście się wyprowadzeni w pole, to znaczy, że pole musiało też mieć coś w sobie, że warto było dać się na nie wyprowadzić.

→ nieee, nie było wato jeśli założymy, że pole to tutaj molestowany chłopiec! :P to weź nas na nie już nie wyprowadzaj xD żart – napięcie było dzięki temu.

 

Co do Szmidta – ja czytałam tylko to i opko z “Innych Światów” (ono mnie zachęciło do sięgnięcia po “Zgasić Słońce”, książka jest rozwinięciem opka). Ta książka jest dla mnie tak mocno fifty-fifty, ale dla tej steampunkowej naparzanki warto :D (PS: i są smoki!) 

 

 

Koi – No i widzisz. Miałem spory opór przed tym molestowaniem, bo nie wiedziałem, jak to zostanie odebrane. Czy mnie zaraz ktoś od homofobów za słowo “gay” nie wyzwie, albo innymi gromami nie ciśnie w moją skromną osobę. Ale od początku wiedziałem, jak chcę zakończyć to opowiadanie i kto jest jego narratorem, dlatego było mi nieco łatwiej je napisać, niż Wam przeczytać.

Jesli lubisz steampunk, to pewnie czytałaś młodzieżowy cykl “Lewiatan”? Jeśli nie, to zachęcam. Steampunk w bardzo ładnym, prostym, nie roszczącym sobie prawa do bycia czymś innym niż przyjemną lekturą wydaniu.

Known some call is air am

Mnie akurat nie podeszło. Z dwóch powodów – po pierwsze od początku wiedziałam, że autor wpuszcza mnie w maliny, po drugie celowe sugerowanie przemocy seksualnej żeby na końcu czytelnik zrobił, “Aha! to jednak nie to!” zupełnie do mnie nie przemawia i pozostawiło jakiś taki niesmak :-(. (Wybacz, że bez owijania w bawełnę). Nie moje klimaty, po prostu.

 

It's ok not to.

Spoko dogs, szczera opinia jest dla mnie cenna. A owijanie w bawełnę średnio mi podchodzi, bo lubię proste komunikaty, w których nie muszę się doszukiwać sensu. Co do tej przemocy seksualnej, to wyszło właśnie w trakcie pisania, bo doczytane podczas researchu fakty same narzucały taki środek, jako – przynajmniej dla mnie – najbardziej oczywisty. A skąd wiedziałaś, że wpuszczam Cię w maliny? :)

No i wybacz, że Cię zniesmaczyłem.

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Nie czytałam ale kojarzę coś… to już ma trochę lat, nie? W sumie to nie wiem czy lubię steampunk :D mało znam, a sama stylistyka (cosplay itd) często niestety estetycznie uderza w tandetę, ale sam koncept i pomysł nawet lubię, bo jest oryginalny. 

 

Miałem spory opór przed tym molestowaniem, bo nie wiedziałem, jak to zostanie odebrane. Czy mnie zaraz ktoś od homofobów za słowo “gay” nie wyzwie, albo innymi gromami nie ciśnie w moją skromną osobę.

→ bez przesady z tym molestowaniem – po pierwszego nie ma dosłownie, jest w skojarzeniu i to służy wzbudzeniu niepokoju i napięcia, jest ok. Nie piszesz ani obleśnie, ani żeby wykpić temat czy popastwić się nad ofiarą, więc nie widzę problemu. 

 

Z gay to już w ogóle luz – po pierwsze to mówi postać, nie Ty :D po drugie – przecież to słowo tu jest użyte jako element żargonu żołnierzy, tak? Rozumiem, że oni się tam po prostu od gay wyzywają, tak samo zinterpretowałam, że mówią “o matce” – śmiej się ale ja to skumałam, że też się wyzywają i mówią “motherf***er” xD Teraz haha boje się, że jednak nie o to chodziło i zabiłeś mi klina :D Skoro “Little Boy” nie rozumie po angielsku, to skąd wiedział, że mówią o matce? :P

Akurat tutaj chodzi o to, ze bombowiec, który zrzucił Małego Chłopca nazywał się “Enola Gay”. Nazwa wzięła się od panieńskiego nazwiska matki kapitana samolotu, Paula Tibbetsa. Mały chłopiec usłyszał strzępek tłumaczenia przez Deaka Jeppsonowi (to ci dwaj mężczyźni którzy uzbroili bombę) skąd wzięła się nazwa samolotu. A chłopiec zna angielski, trochę ;)

Known some call is air am

Koi,

jeśli dobrze rozumiem, to słowo “gay” odnosi się do nazwy bombowca, nie orientacji seksualnej ;-)

 

Outta,

no właśnie sugestia przemocy seksualnej (od początku rysowana grubą kreską) zapaliła mi lampkę w głowie, że to zbyt oczywiste i że na pewno okaże się o czymś innym, więc od tego fragmentu:

 

Dwójka mężczyzn przychodzi do mnie.

Patrzą, obmacują, sprawdzają. Chcę, żeby przestali, nie podoba mi się to.

Po co mnie dotykają?

 

It's ok not to.

Czy ja wiem, ze taką grubą kreską? Może, ale mógłbym się kłócic, bo na początku miała być sugestia porwania, dodałem elementy sugerowanej przemocy seksualnej w trakcie pisania, kiedy doczytywałem wyszukane informacje na temat misji bombowca. Ale kłócić się nie będę, odbiór zależy od… odbiorcy właśnie ;)

Known some call is air am

Hahhahaha no to wyszłam na głupka :D Ups! Nie wiedziałam, że tak się nazywał bombowiec. Ale Twoja Outta obawa o zarzut homofobii mnie tak wyprowadziła w maliny :P Mi tak działa wyobraźnia, że zobaczyłam bardzo dosłownie tych żołnierzy z całą ich żołnierskością no i tak wyszło, na wulgarne towarzystwo. Sorry :D Oni tu o nazwach bombowców i matkach kapitanów, a ja bluzgam :,) 

 

Najpierw edytowałam tamten komentarz, ale widzę, że rozmowa wrze wiec dodaję tu: 

Przeczytałam komentarz dogs – rozumiem taki odbiór sugerowania molestowania, bo to jest nieprzyjemne i też mnie ten fragment wzdrygnął, ale mam wrażenie, że jednak od początku tu czuć, że coś jest “nie tak”, dzięki temu szybko się wie, że to nie o to chodzi i zamiast czytać obrzydzona, bardziej czekałam gdzie jest haczyk (ja też tak miałam, szybko nabrałam podejrzeń, że to nie jest dosłowne, bo reakcja narratora jest nieadekwatna). Jakby to było zbyt wiarygodne, to byłby problem imo. 

Koi, gdyby to był żołnierski żargon to nie używaliby słowa “gay”, tylko jego obraźliwych wersji. Tak mi się przynajmniej wydaje ;-)

It's ok not to.

True. Chociaż może padły, tylko Little Boy ich nie wychwycił i zrozumiał tylko te łagodne określenia? ;D Ok, już przestaję bronić mojej jakże żałosnej teorii haha 

Wiecie, ja szanuję fakty oraz czytelnika. Gdyby nie było podstaw do użycia słowa “gay”, nie użyłbym go, bo sugerowanie czegoś od czapy, tylko po to by wzbudzić kontrowersje mnie nie bawi. Ale samolot nazywał się “Enola Gay” i to dało mi podstawę. Tak samo użycie ksywy Parsonsa (Deak, co może kojarzyć się z “dick”), który uzbroił bombę. Ale to już wchodzenie bardzo głęboko w myśli, które urodziły się w mojej głowie ;)

Known some call is air am

Przeczytane wczoraj. :-)

Pomysł bardzo dobry, lecz narracja szwankuje. Blisko mi do zdania DD.

Dumałam, o co mi się rozchodzi. Wydaje mi się, że o dwie sprawy.

Napisałeś to zbyt surowo, po żołniersku, bez wczucia się w chłopca-maszynę, i nie dałeś zewnętrza, tj. tylko on kontra oni. Myśl w takich przypadkach błąka się rejestruje różne rzeczy. Tu tego nie ma. Słowo “obmacywać” – zdecydowanie do usunięcia, choć muszę Ci przyznać, że poza tym lawirowałeś nieźle.

Druga – brak odjechania w wyobraźnię i poezję. Gdzie to chowasz!:-)

 

Właściwie opko składa się z dwóch scen: “uwięzienia” i lotu. Pierwszy mógłby być konkretny, drugi odjechany. ;-)

srd :)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

YO!

Cieszę się, że jestes Asylum :)

 

Napisałeś to zbyt surowo, po żołniersku, bez wczucia się w chłopca-maszynę

Tak to sobie umyśliłem, więc tak zostaje. To miały być takie rwane wrażenia, bez poezji, bo to przecież bomba jest. A przeznaczenie bomby jest konkretne, więc i jej wrażenia są konkretne. A poezję chowam głęboko, boję się ją odkopywać, bo i teksty które obecnie piszę jej nie potrzebują. Ale kiedy znów mi przyjdzie ochota na jakąś impresję, albo coś w klimatach onirycznych, to wtedy ją wyciągnę :)

Dzięki za komentarz, rozważę dobór środków przy kolejnym tekście.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Wiem, że tak sobie umyśliłeś. xd

Nie ryzykujesz. Właśnie dlatego, że konkretne i łączysz z człowiekiem, musiałby pojawić się on, ale to moje, więc… wita rozumita. :-)

 

Aż tam, nie rozważaj, puść, pewną dozę malarskość! :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nastepnym razem grl :) Może przy konkursie eklektycznym? A słowo obmacują zamieniłem na badają. Rzeczywiście, było zbyt wulgarne w kontekście tego co robiono z Małym Chłopcem. Dzięki :)

Known some call is air am

Ciekawy temat i zaskoczenie. Co może mieć uran wspólnego z molestowanym chłopcem hehe może jednak ma. 

Wiozą mnie gdzieś, jeden mówi, że to mój wielki dzień i poklepuje mnie przyjacielsko.

To bym “zniknął”, bo wynika z kontekstu, a unikasz powtórzenia, ale to tylko moja sugestia.

Tekst krótki, więc i ja się za bardzo nie rozpiszę.

Od początku widać, że budujesz tekst pod końcówkę. Budujesz tekst, ale i budujesz oczekiwania wobec tej końcówki, a chociaż opowiadanie jest bardzo krótkie, piszesz w taki sposób (to zaleta tekstu), że na końcu te oczekiwania są już dosyć wysokie. Tekst prosi się o mocną wyrazistą puentę i na swoje (a także czytelnika) szczęście, udźwignąłeś ten ciężar, który sam sobie niejako zarzuciłeś na plecy, bo końcówka rzeczywiście “robi” cały tekst i buduje pozytywny odbiór.

Dobry szort.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Bardzo podoba mi się pomysł na takie przedstawienie sprawy. Dość wcześnie nabrałam podejrzeń, co do tożsamości małego chłopca, a ostatnie słowo rozwiało wszelkie wątpliwości.

Cieszę się, nie pokazałeś, co uczynił Little Boy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@aker – Cześć i dzięki za przeczytanie i skomentowanie :)

 

@CM – sugestia jak najbardziej słuszna. Już poprawione. Dzięki za przeczytanie, miłe słowo i stwierdzenie, że udźwignąłem ciężar oczekiwań :)

 

@reg – w tekście są wskazówki, więc i podejrzenia mogły być :) Cieszę się, że Ci się podoba. A co uczynił Little Boy to nie tym razem. O ile w ogóle, bo ja ciężko znoszę takie obrazy.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

A co uczynił Little Boy to nie tym razem. O ile w ogóle, bo ja ciężko znoszę takie obrazy.

Podzielam Twój pogląd na sprawę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ładna miniatura. Dobrze oddałeś wrażenia małego chłopca, jego strach, wrażenie, że jest traktowany przedmiotowo (to dotykanie, które mu się nie podoba). Od początku jest wrażenie, że jest jakimś eksperymentem, czymś strasznym, nieświadomym swojej destrukcyjnej potęgi i w sumie dokładnie takim się okazuje. 

Niezły twist na końcu.

Ogólnie czytało się gładko i szybko.

Poszukałem, popytałem i z tego co się dowiedziałem, to pasami się bomb raczej nie mocował do zrzutu. Ale z amerykanami nigdy nic nie wiadomo. Jakbyś gdzieś kiedyś podczas robienia researchu potrzebował konsultacji w kwestiach związanych z szeroko pojętym lotnictwem dawaj znać, postaram się pomóc. Trochę w tym siedzę.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

"oraz  nazwa miasta"

Podwójna spacja.

 

 

Ha, po Twojej zapowiedzi spodziewałem się, ze wszystko wyjdzie na końcu, a wyszło w momencie otwarcia luku. Dobry tekst, sprawna gra nazwami i niezłe wskoczenie na nietypową perspektywę zdarzeń historycznych.

 

Spacje usunąłem.

 

spodziewałem się, ze wszystko wyjdzie na końcu, a wyszło w momencie otwarcia luku.

No widzisz, Ty zrozumiałeś kim jest mały chłopiec gdzieś w połowie tekstu. Ale, sądząc po komentarzach, sporo osób zorientowało się dopiero na końcu :)

Tak, czy owak, dzięki za odwiedziny i komentarz.

 

Pozdrawiam :)

Q

Known some call is air am

Opowiadania nie znałem, ale o panu Yamaguchim kiedyś czytałem. A do podlinkowanego tekstu zajrzę :)

Known some call is air am

Opowiadanie krótkie i zarazem bardzo treściwie. Napisane bardzo sprawnie i co ważne – oddziałujące na emocje. Po lekturze potrzebowałem chwili na zebranie myśli, zrobiło mi się smutno.

 

Mocny i głęboki tekst, gratuluję.

 

Ps. Do samego końca nie wiedziałem, kim jest chłopiec, miałem naprawdę różne pomysły :) 

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet, za odkopanie tego tekstu ;)

Known some call is air am

Tak sobie latam z łopatą, czasem się odkopie coś fajnego ;)

Przynoszę radość :)

Outta Sewer – nieeeeestety, przez sposób w jaki się tu pod Twoim opowiadaniem znalazłem (po linku, który umieściłeś pod moim) – zepsułem sobie zakończenie (znałem je praktycznie już od tytułu)… i to mimo, nie czytania komentarzy (przeczytałem je dopiero potem i widzę, że ogólnie trzeba się wystrzegać czytania komentarzy “przed” ;-) ) Ale mimo to szorcik robi wrażenie i masz rację co do duchowego braterstwa, tym bardziej, że obaj sięgamy po gwałt w narracji – więc to braterstwo nie tylko w zmianie perspektywy ale i w wielu innych aspektach :)

entropia nigdy nie maleje

Dzięki, że wpadłeś, pomimo nachalnej prywaty jaką sobie urządziłem pod Twoim szortem :)

Cieszę się, że przypadło do gustu.

Known some call is air am

Twist wyszedł nieźle. Przy okazji – (po pogooglaniu): co trzeba mieć w głowie, żeby bombę atomową nazwać “Little boy”… 

Pozdrawiam :) 

@Beatrycze – i tutaj zawitałaś :) Jeszcze raz dziękuję. A co do nazwy, cóż, nie wiem co stało za nadaniem nazwy bombie, ale druga, jaką wówczas stworzono, a która spadła na Nagasaki, nazywała się Fat Man :)

Known some call is air am

Miałam przeczytać. Spojrzałam na pierwszą część i omal nie zrezygnowałam, ale oko się skręciło i zobaczyłam drugą. Doznałam Wielkiego Trąbojerychońskiego Fikumózgu.

 

 

Chłopie, ale co Ty chciałeś napisać? O czym chciałeś opowiedzieć? Rozumiem, że można sobie wyobrażać, że nieożywiony przedmiot, zwłaszcza taki historycznie istotny (czy przedmiot może być historycznie istotny? niech będzie, że tak, chociaż miałabym wątpliwości) ma uczucia (z czegoś w końcu żyje cała wytwórnia Pixar). Ale… poczułam się z lekka oszwabiona. Żeby zrozumieć, o co chodzi, przeczytaj, proszę, to opowiadanie (w lengłydżu): https://www.gutenberg.org/ebooks/24091 Całe przeczytaj. Razem z komentarzem autora. Lepiej wybierz wersję bez obrazków, bo spoilerują. I zanim to zrobisz, nie czytaj dalszej części mojego posta.

 

 

Już? To wyjaśniam, o co mi chodzi. Podobnie, jak Garrett, nie skłamałeś (może troszkę konfabulowałeś). Zdarzenia opisane w Twoim tekście zdarzyły się naprawdę (przynajmniej te fizyczne, ale to samo można powiedzieć o tekście Garretta). Wyznaję, że poza linkowanym wyżej opowiadaniem czytałam tylko jeden jego tekst, któryś o lordzie Darcym, i nawet mi się podobał – nic nie mam do żadnego z Was.

Ale wydaje mi się, że zabawiliście tutaj siebie kosztem czytelnika, i że to niedobrze. Oba te teksty – to sztuczki prestidigitatorskie. Obiecują coś (Twój – okropną, dołującą obyczajówkę, której raczej nie chciałabym czytać, Garretta – mało interesującą pulpową space operę), a dają coś zupełnie innego. Ale to nie grzech. To można zrobić tak, że czytelnik też się będzie dobrze bawił, że doceni żart – w końcu Wenus jest boginią śmiechu. A można to zrobić tak, jak Wy. Spójrz jeszcze raz na tekst Garretta:

 Without power, neither Civilization nor the Empire could hold itself together, and His Universal Majesty, the Emperor Carl, well knew it. And power was linked solidly to one element, one metal, without which Civilization would collapse as surely as if it had been blasted out of existence. Without the power metal, no ship could move or even be built; without it, industry would come to a standstill.

Wszystko tutaj jest w zasadzie prawdą. Ale wygłaszający tę prawdę wie, że zostanie ona źle zinterpretowana. "Bez potężnego metalu (przyp. mój – to złe tłumaczenie, ale nie potrafię tego przetłumaczyć, zachowując oba sensy słowa "power" tak, żeby to brzmiało naturalnie ETA: może “metalu dającego potęgę”?) żaden statek nie mógł się poruszać, ani nawet zostać zbudowany, bez niego upadłby przemysł." Otóż, zasadniczo tak – bez pieniędzy nie ma przemysłu, stoczniowego czy innego. Jeśli traktujemy złoto jako synonim pieniądza, to faktycznie. Powyższe zdanie jest prawdziwe. Ale złoto (a tutaj mowa o "pierwiastku", później nawet o konkretnym izotopie! co naprowadza czytelnika na rodzaje naturalne i prawa fizyki, nie na rodzaje funkcjonalne i zasady społeczne) nie jest synonimem pieniądza. Bywa jego symbolem (metonimia), tak. Ale istnieją nie-złote pieniądze, i w tamtych czasach też istniały. Garrett zadaje tutaj zagadkę, którą można rozwiązać tylko, jeżeli się wpadnie na konkretną, mało prawdopodobną interpretację – trochę jak w starych przygodówkach. I Ty postępujesz tak samo, dając wskazówki, które można interpretować na dwa sposoby (nazwijmy je, "przyrodniczy" i "humanistyczny"), ale jeden z nich jest o wiele bardziej naturalny – i to nie jest ten właściwy. A Ty podtrzymujesz jeszcze tę niewłaściwą (chociaż właściwą, bo o to Ci chodzi, żebyśmy ją wybrali) interpretację, podpierasz ją:

 Patrzą, badają, sprawdzają. Chcę, żeby przestali, nie podoba mi się to.

Po co mnie dotykają?

Bomby zasadniczo nie mają uczuć i nie zadają pytań. Ale czy tutaj posuwasz się dalej, niż Garrett?

 Once indoctrinated into the teachings of the Universal Assembly, any man could tap that Power to a greater or lesser degree, depending on his mental control and ethical attitude. At the top level, a first-class adept could utilize that Power for telepathy, psychokinesis, levitation, teleportation, and other powers that the commander only vaguely understood.

No, może trochę. Tłumaczenie, że "Frank" w to wierzy, uważam za najbardziej naciągane z tego wszystkiego – narracja jest w trzeciej osobie, i to raczej z narratorem wszechwiedzącym. Ale to dygresja.

 

O co chodziło Garrettowi? Nie wiem. Może o to, że historie prawdziwe są ciekawsze od zmyślonych – ale pisarza nie podejrzewałabym o tak głębokie niezrozumienie istoty rzeczy. Jego tekst jest zdecydowanie nieżyczliwy wobec czytelnika. Autor śmieje się w kułak z naiwnych, którzy przyszli po rozrywkową pulpę, a dostali streszczenie podręcznika historii i nie połapali się do końca (ja zgadłam gdzieś w środku i czytałam dalej, żeby się przekonać, czy dobrze). Możliwe, że czytelnikowi wyjdzie to na dobre, możliwe, że nie.

 

Ale w tej chwili ważniejsze jest pytanie – o co chodziło Tobie? Dlaczego chcesz, żebyśmy żałowali bomby? Nie mówię, że koniecznie się mylisz. Ale Twoje motywy są dla mnie niezrozumiałe.

 

A wszystko to napisałam, żeby Cię zostawić bez łapanki XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzień dybry,

 

Nie chcą, abym się poruszył.

Zjedzony przecinek. Mniam, mniam.

 

Nie wiem, co znaczą te słowa.

Znowu. Am-am.

 

Czuję, jak pętające mnie stalowe obejmy rozluźniają swój uścisk.

 

O wow. Końcówka niszczy (słowo dobrane niefortunnie). Bardzo dla mnie się podoba.

Gratuluję udanego tekstu i pozdrawiam przeserdecznie!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Nowa Fantastyka