- Opowiadanie: tomaszg - Dzieci moje najdroższe...

Dzieci moje najdroższe...

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

rrybak

Oceny

Dzieci moje najdroższe...

Gdzieś, kiedyś, w innym świecie

Czarne gęste gorące powietrze niosło miliardy trujących drobin azbestu, metalu i plastiku, i zawierało niewypowiedzianą obietnicę bolesnej śmierci, pozostawiając nieprzyjemny metaliczny posmak w ustach.

Ykhy ykhy Hyyyy hy Hyyyy hy Ekhee ekhee. – W stalowo–szklanej sali umilkły krzyki, przekleństwa i narzekania. Zastąpił je ciężki kaszel i gwałtowny świst duszących się ludzi, którzy na co dzień żyli w różnych światach, a teraz niepodziewanie dla siebie zrównali się z sobą.

Każdy oddech stał się heroicznym wysiłkiem dla umęczonych płuc, szukających w toksycznym świństwie choćby odrobiny życiodajnego tlenu.

A tego było coraz mniej.

Półnadzy i całkiem obdarci z godności ostatkiem sił próbowali ratować się chłodną wodą i maskami z koszul, staników i ręczników, sytuacja była jednak coraz bardziej tragiczna i w końcu nawet to nie wystarczało. Nieszczęśnicy mogli tylko patrzeć gasnącym wzrokiem na świat, który nieubłaganie ciemniał.

 

Gdzieś indziej, Styczeń

Łaaaaaaaaaa, him, him, him. – Rozległo się w nocy w jednym z mieszkań w Warszawie.

– Już idę – wymamrotała siedząca w drugim pokoju ledwo żywa Ania, która po chwili dodała bardziej przytomnym głosem. – Jest jakiś taki marudny. Dziewczyny w pracy mówią, że może ząbkuje, ale myślę, że to coś innego.

– Maryśka pewnie? Nie słuchaj głupich pip. I idź do lekarza. – Leszek zawsze był zniecierpliwiony, gdy ktoś odrywał go od maszyny do pisania.

– Tak. Tak zrobię – wybąkała i dodała niepewnie, odruchowo kręcąc kosmykiem włosa. – Ale wiesz co?

– No co? – Mężczyzna burknął, odkładając papierosa, którym się właśnie zaciągnął.

– On czasem patrzy na mnie jakoś tak dziwnie. Jakby widział coś obok mnie.

– Prze–sa–dzasz – wycedził przez zęby i spojrzał na nią tak, jakby była okazem jakiegoś dziwnego egzotycznego owada. – Dzieciak to dzieciak. I miałaś do niego iść. Rusz wreszcie dupę.

 

W innym świecie

Co najmniej siedemdziesiąt dziewięć osób obsługi, szesnastu pracowników Incisive Media–Risk Waters Group i siedemdziesięciu sześciu gości połączył jeden los. Podzielili go z prawie tysiącem czterystu innych ludzi, którzy znaleźli się powyżej dziewięćdziesiątego drugiego piętra.

Każdy z nich miał swoją własną historię, swoje marzenia, plany, rodziny i sympatie. Tego dnia zwyczajnie wstali i ubrali się, umyli zęby, powiedzieli „kocham cię”, zjedli pierwszy szybki posiłek, a potem przyjechali taksówkami, autami lub metrem, żeby z góry widzieć miasto aniołów i jak najlepiej wykonać swoją pracę.

Los splatał im okrutnego figla. Dzisiaj nie oni mieli podziwiać świat, tylko świat miał patrzeć na nich, w szoku obserwując największe od lat igrzyska śmierci, nie dość, że wielkie jak wszystko w Ameryce, to jeszcze pierwsze tak dokładnie przedstawione i zanalizowane.

Z początku spokojnie popijali kawę, wymieniali plotki, przeglądali papiery, myśleli o pracy, kredytach, zakupach, wygranych Gigantów i najbliższym Święcie Dziękczynienia. Wciąż zaplątani w sieć codziennych schematów nie byli świadomi, że kraj znowu traci dziewictwo, a oni pozostaną częścią upiornego spektaklu, wyreżyserowanego przez przeżarte szaleństwem umysły.

 

Marzec

Jest piąta w nocy, a ja siedzę na tanim wytartym fotelu i powtarzam w myślach materiał przed klasówką. Wiem, że od nauki zależy moja przyszłość.

Moi rodzice, Anna i Leszek, bardzo dobrze mnie wychowali. Dostałem męską szorstkość i siłę, i kobiece poczucie piękna i delikatność. Dali mi to, co mogli, i teraz wszystko jest w moich rękach.

Przewracam kartkę podręcznika, i wtedy przez głowę przechodzi mi niepokojąca myśl, że już raz siedziałem i przewracałem dokładnie tę kartkę, będąc dokładnie w tym samym miejscu.

Déjà vu – przypominam sobie, że tak to się fachowo nazywa, a potem spokojnie sięgam po filiżankę z herbatą.

Znów czuję, że wszechświat mnie prowadzi.

 

W innym świecie

Po upadku pierwszego budynku na dole rozpętało się prawdziwe piekło.

Przedziwna mieszanka śmiertelnie wystraszonych ludzi, kuśtykających, biegnących albo idących, krwawiących i całkiem zdrowych, w pięknych czystych ubraniach, porwanych garniturach lub drogich zakurzonych żakietach, z teczkami, bez teczek, gestykulujących w stresie, szoku lub panice albo nerwowo próbujących dodzwonić się do najbliższych.

Dziesiątki krwiście czerwonych wozów straży pożarnej, wielkich biało–czerwonych karetek, przerośniętych pickupów służb i potężnych niebieskich radiowozów ze wzmocnionymi widlastymi dwunastkami, stojących w pełnej gotowości albo przebijających się wprost pod WTC.

Posterunkowi, którzy nie mogli zapanować nad rozgardiaszem, i rozpaczliwie próbowali nie dopuścić do zbyt wielu kolizji.

Strażacy w okrągłych hełmach, grubych kurtkach i spodniach z szelkami, z toporkami, maskami i butlami, czekający na rozkazy albo będący w samym środku akcji.

Sanitariusze i lekarze, opatrujący rany i podający tlen.

Agenci stanowi i federalni, w obowiązkowych garniturach i okularach, jak zawsze gdzieś biegnący i szukający nieistniejących spisków.

I wreszcie wszechobecny kurz, chrapliwe basowe ryki syren, budzące respekt sygnały w pojazdach, komunikaty z megafonów, trzeszczące głosy z krótkofalówek i wyjące alarmy w biurach, sklepach i bankach.

To wszystko kotłowało się wokół Richarda Drew, który stał na przecznicy na dolnym Manhattanie.

– O–o my God! O! MY! GOD! – Kobieta obok niego nagle wskazała na sam szczyt wieżowca i zakryła dłonią usta, a fotograf Associated Press bez wahania skierował tam aparat z długim obiektywem i zaczął robić zdjęcia kolejnych ludzi, którzy właśnie spadali w dół.

To było instynktowne i nie zastanawiał się, co właściwie robi.

Pstryk. Ruch ręki. Śledzenie spadającego obiektu. Zmiana ostrości. Pstryk. Pstryk. Powrót na górę.

Dopiero wieczorem podczas przeglądania materiałów zobaczył, że na siedmiu zdjęciach uchwycił lecącego głową w dół dobrze ubranego mężczyznę.

Elegant nie rzucał się jak inni, tylko pogodzony z losem majestatycznie pędził na spotkanie ze śmiercią. Nie wiadomo, kim był. Jego zdjęcie zostało pokazane dzień później na łamach The New York Times i wywołało prawdziwy narodowy szok. I choć skoczków tego dnia było około dwustu, to właśnie on pozostał tym, o którym najwięcej się mówi i kogo wspomina.

 

„It’s a very quiet photograph (…) I like to think of him as sort of the unknown soldier”

 

Co czuje ktoś, kto podejmuje się tak desperackiego czynu? Czy jeszcze wierzy w Boga? Czy skrócenie życia o kilkanaście minut skazuje go na wieczne potępienie? A może wypadł przypadkiem, gdy udało się w końcu zbić szyby? I nie był świadomy tego, co się dzieje? Zemdlał ze strachu? Czy, co gorsza, ktoś go wypchnął? Wypadł, a chciałby wrócić? Jak w takich sytuacji można wybaczyć?

 

Maj

„Działająca pod przewodnictwem wicepremiera Zbigniewa Szałajdy komisja rządowa systematycznie analizuje sytuację. Dziś komisja zaznajomiła się z aktualnymi wynikami pomiarów i badań, prowadzonych przez Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej, wojska chemiczne, Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej oraz stacje sanitarno–epidemiologiczne, a także wysłuchała opinii i ocen ekspertów oraz informacji ministrów o stanie realizacji zarządzonych działań profilaktycznych. Komisja stwierdza, iż prowadzone w sposób ciągły w dwustu punktach na obszarze kraju pomiary i badania potwierdzają, że poziom skażenia występującego lokalnie w różnych regionach kraju nie stwarza zagrożenia dla zdrowia ludności…”

 

W innym świecie

Panorama i przepiękne zachody skąpanego w czerwieni słońca. Obowiązek założenia eleganckiej kreacji lub garnituru, i zachowania etykiety. Kelnerzy w liberii serwujący przysmaki, na które nie stać będzie przeciętnego człowieka. I słynne wina, o których krążyły legendy, jak na przykład Chateau Lafite–Rothschild rocznik tysiąc dziewięćset dwadzieścia osiem za trzy tysiące.

Restauracja oferowała poziom odpowiedni nawet dla najbardziej wybrednych gustów. Zbierała co prawda różne recenzje, nikt jednak, nawet najbardziej wymagający krytyk, nie odmawiał jej miana miejsca kultowego, jedynego w swoim rodzaju i będącego swoistą wizytówką Nowego Yorku.

 

Lipiec

Siedzę nad jeziorem i patrzę na przewalające się wokół ogromne masy ludzkie. Mam wrażenie, że wszystko dzieje się jakby obok, za mgłą, a oni wszyscy namalowani zostali na specjalnej taśmie, która oplata mnie jak wąż, zmuszając do odczuwania dotyku, kształtów, dźwięków, jak również miłych i mniej miłych zapachów.

Najbardziej w oko wpadają młode dziewczyny, które zazwyczaj są bardziej agresywne niż faceci. Prezentują to, co dostały za darmo, naiwnie myśląc, że wszystko trwa wieczne. Ich duma i pogarda dla wszystkiego jest wręcz karykaturalna. Tak samo jak pewność, że zawsze znajdzie się jeszcze lepszy adorator, a w życiu będą same przyjemności. To śmieszy mnie równie mocno jak ich popijanie energetyków i najtańsze fajki, które palą, łypiąc na lewo i prawo, kto podziwia ich dorosłość.

Są też mamuśki „wpadówki” i mamuśki pokorne, których jedynym celem będzie dostarczenie gromady dziewięciu bachorów.

Pojawiają się też, a jakżeby inaczej, harowcy, którzy zawodzeniem i kolorowymi sari próbują przyciągnąć kolejnych naiwniaków.

Śmiechy z tłumu, piwo, lody i… nieśmiałe spojrzenia nielicznych jednostek, które… chciałbym wierzyć myślą o kolejnym algorytmie, problemie z fizyki czy sposobie na ratowanie środowiska naturalnego.

Siedzę i wciąż zastanawiam się, gdzie w tym bazarze próżności jest moje miejsce.

Od zawsze czułem się inny.

Już jako mały berbeć bardzo interesowałem się tym, jak wszystko jest zbudowane, i dużo, naprawdę dużo, eksperymentowałem.

Nie pamiętam, kiedy nauczyłem się czytać, ale książki od zawsze pochłaniałem w ekspresowym tempie kilkuset stron dziennie. Całe piątki przesiadywałem w prawdziwych bibliotekach, w których zakochałem się w zapachu staroci i kurzu, nieporównywalnym z niczym innym.

Wiele również rysowałem, pisałem i liczyłem, i sprytniej niż inni wychodziłem z opałów. To mnie rozbestwiło, i z roku na rok byłem coraz bardziej bezczelny w swoich figlach i psikusach.

Znajomi przez to mnie nie lubili. Dostawali gorsze oceny, mieli gorsze wyniki, zbierali cięgi za swoje i moje przewinienia, a ja zawsze byłem stawiany na piedestale.

Może dlatego popadłem w samozachwyt? I oni w odpowiednim czasie założyli rodziny i mieli dzieci, a ja fruwałem i nigdy nie miałem na to wszystko czasu?

Byłem inny, i to inny jak cholera. Bez problemu odnajdowałem się w matematyce, fizyce i informatyce, ale miałem problemy z elektroniką i nie całkiem radziłem sobie przy takich czynnościach jak mizdrzenie się do cipek.

W sumie to nawet zabawne, że ostateczny szlif nadały mi cząsteczki do produkcji bomb plutonowych z Czernobyla i kremowe pudła, które dawno temu odeszły w niebyt. Komputery i atom to zaiste ciekawi rodzice.

 

TEN wrzesień

„– Hi, this is Christine again, from Windows on the World on the 106th floor. The situation on 106 is rapidly–getting–worse. (…) We … we have … the fresh air is going down fast! I'm not exaggerating.

– Uh, ma'am, I know you're not exaggerating. We’re getting a lot of these calls. We are sending the Fire Department up as soon as possible”.

 

Właściwie to nie wiem, jak się znalazłem na tej stronie i co tu jeszcze robię.

Cały popieprzony świat stał się zupełnie inny, odkąd zobaczyłem wydarzenia tamtego dnia, które na zawsze zmieniły jego oblicze. Mam wrażenie, a właściwie bardziej czuję, że w dzisiejszych czasach czytanie o nich jest jak odkrywanie prawdy o Titanicu.

Jeszcze wczoraj nie wiedziałem na przykład, że czterdzieści tysięcy stóp kwadratowych sto siódmego piętra zajmowała słynna restauracja Windows on the World, w której serwowano menu w stylu „New American” i najwyższej jakości wina. Była tam również oddzielna restauracja Wild Blue i The Greatest Bar on Earth o powierzchni trzynastu tysięcy stóp kwadratowych, tak popularny zwłaszcza wśród turystów.

Kuchnie i pomieszczenia gospodarcze kompleksu restauracji znajdowały się piętro niżej, podobnie jak sala bankietowa, którą tego dnia wynajęto na Risk Waters Financial Technology Congress.

Nienaruszalny i niezachwiany spokój tego miejsca został zburzony o ósmej czterdzieści sześć, dokładnie dwie minuty po tym, gdy salę opuściły ostatnie osoby, które tam gościły i pozostały przy życiu.

Wieża poruszyła się o dobre kilkanaście metrów, zakołysała kilka razy i wróciła do pionu. Huk był straszny. W kilku miejscach posypało się trochę tynku, odpadło kilka szkieł z żyrandoli i przewróciło trochę sprzętów, ale wciąż była elektryczność i szyby w oknach, i kilka minut później głównie bałagan świadczył o tym, że coś się w ogóle stało.

Niektórzy z gości i pracowników pomyśleli, że to powtórka z dziewięćdziesiątego trzeciego i nie ma się czym przejmować. Kelnerzy od razu rzucili się do przepraszania, wycierania plam i ustawiania przewróconych butelek, a urwane na chwilę rozmowy zaczęły toczyć się znowu, choć jakby trochę mniej pewnie.

Wszystko zmieniło się kilka chwil później, gdy dym zaczął zasnuwać widok za oknem, a co gorsza pojawił się w różnych miejscach sali.

– Oh my God, oh my God. – Kilka kobiet spanikowało, podczas gdy panowie spokojnie wycierali usta i podchodzili do okien, gdzie widać było miliony fruwających kartek.

Dym, początkowo szary, mały i niewidoczny, przybierał na sile, aż w końcu zwrócił uwagę wszystkich obecnych.

Christina, drobna blondynka w eleganckim kostiumie, znajdowała się wtedy w Wild Blue. Kobieta zamknęła na chwilę oczy, przypominając sobie procedury ewakuacji, a potem z profesjonalnym uśmiechem podeszła do fortepianu, włączyła mikrofon, zapukała w niego trzy razy i powiedziała:

– Proszę państwa, proszę zachować spokój i pozostać na miejscach. Kontaktujemy się ze służbami i zaraz podamy, co trzeba zrobić. Dziękuję.

Nie czekała na ich reakcje, tylko szybko podeszła do stanowiska concierge i nakazała:

– Niech Mike, Chris i Stan sprawdzą windy i zejścia, a potem zbiorą wszystkich z całego piętra. Ja idę dzwonić, a ty tu zostań.

– Tak proszę pani.

Nie wiedzieli, że konstrukcja wieży pomiędzy dziewięćdziesiątym trzecim i dziewiątym piętrem z każdą sekundą nieodwracalnie traci resztki wytrzymałości. Nie wszędzie działały tryskacze, a tony płonącego paliwa lotniczego i roztopionego aluminium szybko przeżerały to, co zostało z biur, podłóg i sufitów, stalowych słupów szkieletu, bagaży i ciał zabitych. Odcięte zostały wszystkie drogi ucieczki, a gorąco i toksyczne opary zaczęły szukać wszystkich dróg w górę, unosząc się w wieży niczym w ogromnym kominie hutniczym.

Ludzie myślami wciąż byli blisko swojego normalnego codziennego życia. Wielu z nich siedziało w szoku i nie wierzyło, że to wszystko dzieje się naprawdę. Otoczeni jedzeniem i winami, w najwspanialszym budynku świata, z widokiem na Manhattan u stóp, pracą w najlepszych firmach i ogromnymi szansami na karierę ciągle wierzyli, że można wsiąść do windy i w dwie minuty zjechać na sam dół.

Jakież to było złudne.

Dymu było coraz więcej. Wdzierał się różnymi szczelinami, tworząc fantazyjne wzory nie tylko przy suficie, ale na całej wysokości i przestrzeni.

– Jack. Co u was? – Christina zapytała przez telefon, używany normalnie do komunikacji z kuchnią. – Poczekaj chwilę.

Przykryła na chwilę słuchawkę, patrząc na Chrisa, który podszedł, ciężko kaszląc:

– Na wszystkich klatkach jest gorzej niż tutaj. Gorąco i dymi się. Windy wyłączone. Chłopaki przeszukują pomieszczenia.

– Dobrze. Spróbujcie pozakrywać wszystkie szczeliny.

– Tak jest.

– Jack, macie dym? – Kobieta wróciła do rozmowy przez telefon. – Ktoś jest ranny? Ilu? Z setnego? Dobrze. Dobrze. Zejdziemy do was. Dziękuję.

Odłożyła słuchawkę i ze zmęczeniem spojrzała na gości, którzy wymieniali między sobą informacje:

– Musiało coś wybuchnąć.

– Budynek jest ze stali i na pewno wytrzyma. Strażacy muszą ugasić ogień…

– Nie mogłam się dodzwonić…

– A mnie powiedzieli, że samolot uderzył w wieżę. Wszystko poniżej płonie.

– Samolot? Przecież one mają procedury.

– Przepraszam. Przepraszam. – Przepchnęła się przez nich i znów ogłosiła przez mikrofon:

– Proszę państwa, zejdziemy niżej, gdzie jest lepsza sytuacja. Proszę za mną do przejścia służbowego.

– Dlaczego się nie ewakuujemy? – zapytał jakiś starszy pan.

– Czekamy na decyzję służb. Proszę za mną.

– Ale niżej będzie gorzej.

– Tamte pomieszczenia są lepiej oddzielone od reszty.

Kobieta ruszyła, a za nią cały tłum. Wszyscy byli zdyscyplinowani i dosyć szybko znaleźli się w sali konferencyjnej, w której po chwili zaczęły rozbrzmiewać głosy rozmów telefonicznych:

– Tu Jack. Jestem na górze WTC.

– Nic mi nie jest. Wkrótce powinniśmy wyjść…

– Nie bój się…

– U mnie dobrze.

Ludzie pożyczali sobie aparaty i dzwonili do swoich bliskich i firm, informując ich o sytuacji.

Niepokój wzrósł na nowo około kwadrans po zdarzeniu. Dokładnie o dziewiątej zero dwie dał się słyszeć kolejny okropny huk i wieża znów się zachwiała.

– Proszę o spokój! – Christina znów próbowała wszystkich uspokajać. – Służby są w drodze i wkrótce rozpoczniemy ewakuację!

Wszystkie karty odsłoniły się, gdy grupa wysłana na dach nie mogła sforsować grubych drzwi.

Otoczeni szkłem, betonem i plastykiem mogli już tylko bezradnie obserwować, jak śmigłowce krążą kilkanaście metrów od okien.

 

„– Hi, this is Christine, Assistant GM of Windows. We're getting no direction up here. We're having a smoke condition. We have most people on the 106th Floor, the 107th Floor is way too smoky. We need direction as to where we need to direct our guests and our employees, as soon as possible.

– Okay. We're doing our best, we've got the fire department, everybody, we’re trying to get up to you, dear”.

 

Co tak naprawdę myśleli? Ile razy chcieli wybić szyby? Czy musieli kogoś obezwładnić? Kiedy padli na ziemię, wciąż walcząc o każdy haust powietrza? Czy wiedzieli, ale nie dopuszczali do siebie myśli, że to koniec?

A czas płynął nieubłaganie.

Tik–tak.

Tik–tak.

Ostatni telefon z restauracji miał miejsce około dziewiątej czterdzieści. To wtedy pozwolono na wybijanie okien, a minutę później Richard Drew uchwycił spadającego mężczyznę, który pogodzony ze swoim losem pędził na spotkanie ze śmiercią.

Nie wiemy, kim był Falling Man.

Kimś z obsługi? Gościem? Ochotnikiem, kto miał stłuc szybę własnym ciałem? Nieostrożnym człowiekiem? Czy kimś, kto zachłysnął się powietrzem i stracił równowagę? A może nieszczęśnikiem, który dostał zawału serca?

To pozostanie zagadką, tak samo jak zagadką pozostanie, kto z nich był w pełni świadom, że zapada się wieża południowa. Stało się to dokładnie o dziewiątej pięćdziesiąt dziewięć.

Oni mieli jeszcze prawie pół godziny. Wtedy po stu dwóch minutach było już w ogóle po wszystkim.

Tik–tak–toe. Szach–mat.

Game over.

Myślę o nich, siedząc w samej koszulce i gaciach.

Gapię się na ekran wielkiego płaskiego monitora made in USA podłączonego do desktopa z nowoczesną kością AMD Ryzen, którą wstępnie wytrawiono na Tajwanie i w USA i finalnie złożono w Chinach. Telefon pochodzi z Korei, słuchawki to pewnie Hong–Kong.

Tak w ogóle wszystko, co mnie otacza, wyprodukowano w globalnej wiosce dwa zero, która powstała po WTC. Choć to złudne, to czuję się teraz bezpieczny, mocny i anonimowy, i w sumie ciężko mi zbudować w głowie obraz tego, jak wyglądał tamten dzień w Nowym Yorku.

Czy do końca dzwonili do bliskich? Tulili się do obcych? Załatwiali w popłochu sprawy doczesne? Przeglądali internet, rozpaczliwie szukając dróg ucieczki? Spisywali testament?

A może działali nieracjonalnie? Próbowali uprawiać seks? Chodzili do łazienki? Zajadali się frykasami ze spiżarni?

Otwieram nową zakładkę w przeglądarce i próbuję szukać kolejnych fraz ze strony.

„Uh, ma'am, I know you're not exaggerating”

Pierwszy link nie działa, drugi prowadzi do New York Post, kolejne do kolejnych dzienników z dwa tysiące trzeciego, aż w końcu… jest!

„New York Times”

Ale jak ja na niego trafiłem?

Dałbym sobie głowę uciąć, że jeszcze godzinę temu go tu nie było.

Zapisuję plik z treścią rozmów Christiny na pendrive i klikam w Ubuntu przycisk wyłącznika. Coś mi mówi, że dziś nie powinienem już tego tykać.

 

Październik

Kilka dni później sprawdzam pod Windows pocztę, a potem przez dłuższą chwilę patrzę na kruchy nośnik, na którym zapisałem świadectwo tego, co w ostatniej godzinie życia robiła pewna twarda dzielna kobieta.

 

„– Are the stairways, A, B, and C all blocked off and smoky?

– The stairways are full of smoke, A, B, and C. And my … and my electric … my fire phones are out.

– Oh, yeah, they're … all … all the lines are blown out right now,. But everybody is on their way, the fire department …

– The condition up on 106 is getting worse.

– Okay, dear. All right, we are doing our best to get up to you right now. All right, dear?"

 

Patrzę na plik z zapisem rozmów Christine Olender i na moją notatkę. Szukam w guglach „Uh, ma'am, I know you're not exaggerating”. I nic…

Pamiętam, jak wtedy… tamtego strasznego dnia… jak wtedy było ciepło. Siedziałem po południu z książką na kolanach i próbowałem uczyć się do egzaminu z algebry.

Nic mi nie szło… i wtedy na ekranie telewizora w pokoju zobaczyłem, jak coś uderza w wielki budynek, o którym nigdy nie słyszałem.

Tekst na pasku głosił, że Ameryka padła ofiarą ataku. Że drugi samolot trafił w drugą wieżę, kolejny zdemolował Pentagon, a jeszcze inny rozbił się na polu.

Świat wstrzymał oddech, a ja bez cienia emocji patrzyłem na obrazki na małym szklanym ekranie firmy Panasonic. Byłem młody, pełen życia i nie miałem wtedy żadnych uczuć. Nie czułem tego swoim ciałem, nie byłem tym otoczony i pewnie dlatego widziałem tylko koniec swojego nosa.

A może myślałem, że to zapowiedź kolejnego filmu z Hollywood? Taka lepsza wersja „Płonącego wieżowca” z siedemdziesiątego czwartego?

 

Listopad

„– Hi, this is Christine up at Windows on 107. We are still waiting for direction. We have guests up here.

– Ah, how many people have you got there, up there, approximately?

– We have approximately probably about 75 to 100 people.

– Seventy–five to 100, and you're up on 106 or 107?

– One–oh–six, 107's impossible”

 

Coś mnie pcha, żeby otworzyć YouTube i znowu popatrzeć na to, jak nieznane mi budowle zapadają się w kurzu. Co ciekawe, mało jest filmów z teoriami spiskowymi… ale równie mało jest filmów ze środka budynków, które przecież musiały być kręcone przez lata.

Ostatnio zafascynowały mnie fotografie nieżyjącego Konstantina Petrova, który pokazał nieistniejące już luksusowe wnętrza, ale nie tylko z frontu, tylko również od kuchni.

Obrazy przywiodły mi na myśl stare transatlantyki, które wyrzucając w powietrze kłęby dymu woziły tych, którzy nigdy nie skalali się pracą i dla kaprysu przemierzali bezkresne obszary oceanu.

Majestatyczne piękności Atlantyku odeszły w niebyt, ustępując miejsca powietrznym pałacom, a potem zwykłym taksówkom, bydłowozom, w których śmierdzący brudni ludzie potrafią wyjmować spocone nogi z butów i skarpet albo przewijać niemowlaki w kabinie.

Tak dużo się zmieniło od jedenastego września – rzeź w Afryce, niewidzialna wojna z Azją, idiotyczne zamieszki i żądania mniejszości, i wreszcie niesamowity rozwój techniki.

A ja siedzę na dupie i chcę oglądać coś, co stało się lata temu. To inny świat, w którym praktycznie wszystkie wideo są nieostre, bo rewolucja jakości cyfrowej przyszła później.

Ameryka wygrała, ale jakże gorzkie to jest zwycięstwo. Zdominowani przez Google, Facebooka i innych z wielkiej piątki, podzieleni przez osobę prezydenta, z przemysłem filmowym, który otwarcie ingeruje w obsadę i zasady tworzenia dzieł.

Ludzie zapomnieli o WTC. Nie myślą już o terrorystach, bo ci spowszednieli. Przyszli do nich, wtargnęli do każdego domu i na każde podwórko i uważają, że są u siebie. Teraz nawet najbliższy kumpel może wybić szybę, dla kaprysu zniszczyć biznes i zmuszać do klęczenia albo wykrzykiwania haseł Antify i hymnów BLM.

I to jest fine… bo tolerancja.

Najgorsze jednak, że w tym świecie tak łatwo można wyjąć wtyczkę Internetu. A wtedy tak wielu na świecie straci dostęp do historycznego dorobku ostatnich lat, który jest na serwerach tych, którzy otwarcie mówią o cenzurze.

 

„– Hi, this is Christine again from Windows on the World.

– Okay, uh, ma'am, as soon as is possible. I've notified everybody to be notified, to get up there”

 

Grudzień

Firma, dla której pracuję, zmniejszyła ilość godzin o połowę. Mam teraz wiele czasu, jak każdy zresztą. Wszystko przez małych wściekłych Chińczyków, którzy rozleźli się po całym świecie.

Siedzimy zamknięci w domach jak szczury. Nie wystarczyło, że w pracy mieliśmy wyścig. Teraz praca przyszła do domów, w których jesteśmy rozliczani z każdego ruchu myszy i każdego naciśnięcia klawiszy.

Na YouTube nie ma już zbyt wielu materiałów o tym, że WTC to była wewnętrzna akcja wojska, rządu albo kogoś prywatnego.

Przeglądałem kiedyś takie strony i te zawierały masę niewiarygodnych głupot, a czasem nawet w miarę sensowne wyjaśnienia. Mówiono tam, że to były rakiety albo zdalnie sterowane samoloty z materiałami wybuchowymi. Że eksplodowała miniaturowa atomówka albo bomba wodorowa, i zrealizowano pierwotny plan wyburzenia. Że wiele biur stało pustych, i zapadła się tylko pusta skorupa. Że świat zobaczył holograficzną projekcję samolotów i eksplozje niebezpiecznych materiałów, które pakowano ukradkiem do wież latami. I wreszcie, że chodziło o ubezpieczenia i przekonanie Ameryki do wojny, a materiałem stał się termit.

 

„– But where … where do you want to (inaudible) can you at least … can you at least direct us to a certain tower in the building.

– Uh …

– Like what tower … like what area … what quadrant of the building can we go into, where we are not going to get all this smoke?”

 

Moja uwagę przykuwa tytuł „robota zewnętrzna”. Według opisu jest to wykład profesora uniwersytetu Columbia, ale nie związany z teoriami spiskowymi. Nie wiem dlaczego go chcę obejrzeć, ale skoro nie poszedł pod nóż w trakcie wyborów, to nie musi być taki zły.

– Panie profesorze, co pan sądzi o World Trade Center?

– Wiele ludzi czuje, że coś było tam mocno nie tak. Mówią o dwóch centrach komputerowych wypełnionych setkami czegoś, co miało być UPSami. I tak dalej, i tak dalej…

– A pan sądzi inaczej?

– Nie interesuje mnie polityka. Nie wiem, kto miał dobre, a kto złe zamiary. Jestem naukowcem. Widzę tylko, że obserwujemy efekt splątania kwantowej i pewne oznaki ziarnistości materii.

– O czym to świadczy?

– Świat… – Tu Snowden się zawahał – …świat działa w komputerze, w którym uruchomiony jest odpowiedni program.

– Ale to by musiał być ogromny sprzęt.

– Tak. I twierdzę, że ten sprzęt się nagrzewa jak nasze komputery i w końcu zaczyna przegrzewać, przekłamując i zmieniając pliki. Nie wiem, czy to wina złego projektu czy braku przeglądu po milionach lat, ale to właśnie mogło wydarzyć się w WTC. Na zdjęciu numer jeden widać osobę kobiety, która stała wewnątrz pożaru o temperaturze tysiąca stopni.

– Pokazuje pan zdaje się Ednę Cintron.

– Tak. Ta osoba fascynuje wielu badaczy, a nawet fantastów. Niektórzy twierdzą, że to podróżniczka w czasie, która chciała przeżyć coś niezwykłego albo została skazana na karę śmierci. Ja bym się tak daleko nie posuwał. Pójdźmy dalej. Wiele osób stwierdza, że zarówno w Pentagonie jak i Nowym Jorku wyparowało bardzo dużo materii. Myślę, że ten ogromny komputer miał za dużo danych do przetworzenia i usunął część z nich.

– I już?

– Tak. Komputer coraz bardziej szwankuje, a dokładniej działa do momentu, gdy zareaguje zabezpieczenie termiczne. W końcu mamy wielki wybuch i restart, ale ze zmienioną całością.

– Jeden z pana zwolenników mówił o tym, że zgadza się pan z teorią ponownych spotkań.

– Nie od dziś się mówi o starych duszach. Możliwe, że tę rozmowę też odbyliśmy już miliardy razy.

– Nie rozumiem.

– Powiedziałem coś minutę temu. Przeszła jedna iteracja programu w, nazwijmy go komputerem wszechświata, a to co mówię teraz, to już kolejna. Proszę zauważyć, że ten program na pewno ma jakiś cel. Może poprzednio powiedziałem coś, co źle wpłynęło na losy wszystkich wokół?

– Czyli nie mamy wpływu na rzeczywistość?

– Niezbyt. Proszę spojrzeć na efekt Mandeli.

– Co to jest?

– Niektórym się wydaje, że coś ma miejsce na świecie. Twierdzę, że te jednostki nie mają aktualnych danych. Są przekonane o prawdziwości swojej wersji świata i mają rację. Albo wróżbici…

– Kto?

– Osoby, które widzą przyszłość. Myślę, że ich program działa na procesorze czy wątku, który widzi wszystko szybciej niż inne. To coś jak błąd spekulacji z naszych procesorów.

– Fascynujące. Czyli są osoby, które potrafią się przebić przez warstwę rzeczywistości?

– Tak.

– Jak w Matriksie?

– Nie wiemy.

– A możliwe są też podróże w czasie? Przejście do kolejnej iteracji programu, ale wcześniej?

– Widzę, że zaczyna pani rozumieć. Tak, teoria to dopuszcza. I jest jeszcze kwestia innych cywilizacji…

– …których nie ma, bo są niepotrzebne.

– Tak. No i oczywiście Déjà vu. Załóżmy, że mamy jakiś moment w czasie. I po chwili widzimy ten sam moment w czasie. Albo myślimy, że to się wydarzyło. Pójdźmy dalej. Niektórzy z nas to tak zwane dzieci szczęścia. A do tego proszę zobaczyć, jakie problemy mamy z odtworzeniem pracy mózgu. Niby wszystko potrafimy, ale zduplikować trochę materii już nie.

– Pisał pan też coś o działaniach rządu.

– Próbowali na swoje sposoby zmienić przebieg tego programu. Eksperyment Filadelfia, wybuchy jądrowe, test w Czarnobylu…

– …ale tam był wypadek…

– …te-st na lu-dziach – powtórzył z naciskiem profesor Snowden. – Nawet wielka próba siły mentalnej jedenastego września i eksperymenty z wirusem na skalę globalną.

– Nie rozumiem.

– Jedenastego września cały świat skupił się na jednym miejscu. Oglądaliśmy World Trade Center praktycznie z każdej strony. Myślę, że skoro wcześniej nie udało się inaczej, to tym podjęto próbę psychicznego przerwania rzeczywistości. Nie udało się, a potem wszystko poszło w złym kierunku, pewnie szybciej niż miało to być.

– To niepokojące.

– Nikt nie mówił, że będzie prosto. Wszystko to, co robimy, nam narzucono. Wykonujemy jakieś obliczenia i ciągle jesteśmy ograniczeni, normami moralnymi i społecznymi. I tylko niektórzy z nas zastanawiają się nad sensem życia i istnienia…

Nie wiem dlaczego, ale nagle w mojej głowie coś strzyka. Czuję przeraźliwy ból w skroni i mam straszną myśl, że zaraz umrę…

 

***

 

He, hy, he, hy, he, hy – Mój oddech jest płytki i szybki.

– Gdzie? Jak? Co? – Leżę i patrzę na oślepiające światło nad sobą i pochylone dwie osoby, które trzymają moje ręce.

– Spokojnie. Zemdlał pan. Jest pan u dentysty. Musimy teraz zrobić leczenie zęba. – mówi starszy mężczyzna z szatańskim uśmiechem. – I wszystko będzie jak należy. Już na zawsze.

– Ale jak się tu znalazłem?

– Ostry dyżur. Dobrze się pan czuje?

– Nic mnie nie boli, ale – Wyrywam lewą dłoń i łapię za policzek – czuję się dziwnie, o tu z lewej strony.

– To znieczulenie. Możemy zacząć?

– Plosze.

Fachowiec leczy mi kanałowo zęba. Boli to jak diabli, ale w końcu po godzinie jestem szczęśliwy, że to się już kończy.

Wychodzę z gabinetu i idę do windy, w której słyszę jakichś dwóch sanitariuszy:

– A wiesz, że mamy teraz dwa razy więcej czubków.

– Nie wierzę.

– Ludzie wariują, bo nie potrafią sobie poradzić z rzeczywistością.

Nic mnie to nie obchodzi, tak samo jak komunikat z radia w stróżówce przy wejściu:

„W USA za ujawnienie tajemnic państwowych aresztowano profesora Snowdena”.

Dziś muszę jeszcze iść do pracy i dalej przeliczać liczby. A potem w domu czeka na mnie Edna z obiadem i film „V jak Vendetta”. To podobno dobra komedia…

 

***

 

Notatka od autora:

Do dnia dzisiejszego nie odtajniono wszystkich dokumentów z okresu II wojny światowej. Podobnie będzie z jedenastym września, i wiele materiałów o tamtych wydarzeniach ujrzy światło dzienne już po mojej śmierci.

Wiem, że na pewno zginęło wtedy wielu dobrych ludzi, i dopiero teraz pojawiają się kolejne zdjęcia i nagrania, które nie tylko dokumentują przebieg tragicznych wydarzeń, ale ukazują również dzień codzienny w tamtej okolicy. Pozwala to wyrobić sobie kontekst i o wiele lepiej zrozumieć, jak wszystko wyglądało z perspektywy tych, którzy tam byli.

Dodam tylko, że nie jest ważne, czy wierzę w którąś teorię. W tekście wykorzystałem oryginalne dialogi.

Polecam również odwiedzić kilka linków:

 

  1. https://www.nytimes.com/2002/05/26/nyregion/fighting–to–live–as–the–towers–died.html
  2. https://www.nytimes.com/packages/html/nyregion/20030829_wtc_PORT/transcript03.txt
  3. https://public.fotki.com/kostic/world_trade_center/windows_on_the_world–4/
  4. https://web.archive.org/web/20010515211650/http://www.windowsontheworld.com/
Koniec

Komentarze

Doskonały tekst. Przemyślany, skomponowany, napisany jak należy. Sam temat to tylko pretekst. I dobrze, to lubię. Na tym portalu niewiele jest opowiadań aż tak wybitnych, a przy tym starannych. Zdecydowanie biblioteka. A za dwa dni wrócę, by nominować piórkowo. Jeśli nie taki tekst, to jaki?! Pozdr. P.

edytka: Nowy Jork to NIE JEST Miasto Aniołów. Miasto Aniołów to Los Angeles. Popraw, z łaski swojej :D

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Cześć.

 

Pytanie na “dzień dobry”: gdzie tu fantastyka?

 

Tekst dla mnie zbyt niezrozumiały, chaotyczny – bez określonego bohatera, fabuły. Przykro mi, nie potrafię wejść na poziom rrybaka w interpretacji Twojej historii, mnie ona nie porwała.

 

Kilka uwag jeszcze poniżej: 

 

a potem przyjechali taksówkami, autami lub metrem, żeby z góry widzieć miasto aniołów i jak najlepiej wykonać swoją pracę.

Podbijam uwagę rrybaka: Los Angeles to miasto aniołów. 

 

ciężki kaszel

– ile waży kaszel? Może zamienić na ochrypły lub dudniący?

 

przedstawione i zanalizowane.

– “przeanalizowane”, a może “poddane analizie”?

 

„It’s a very quiet photograph (…) I like to think of him as sort of the unknown soldier”[+.]

 

– We have approximately probably about 75 to 100 people.

– Seventy–five to 100, and you're up on 106 or 107?

– One–oh–six, 107's impossible”

– dlaczego część liczebników zapisałeś cyframi? Generalnie wszystko powinno być słownie.

 

Che mi sento di morir

Bk, wejdź na poziom meta. Poważnie poważnie.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Rrybaku, co to jest poziom meta?

Właśnie zaczynam lekturę i może też powinnam zbliżyć się do rzeczonego poziomu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Odpowiem analogią: Poziom meta– to jak znajdowanie analogii miedzy analogiami. ;)

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

No tak…

Dziękuję, Rrybaku. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cała przyjemność po mojej stronie:)

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

rrybaku, myślę, że jest to dla mnie poziom nieosiągalny ;) Ja prosty chłopak jestem i lubię proste historie. 

Che mi sento di morir

A ja pasjami lubię Dukaje i Snerga:). Żywokryst. Mniam! (Nawiasem mówiąc Besson w "Lucy" wziął i zerżnął z "Katedry" i Bagińskiego:D

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Dukaja, owszem, ale nie wszystko. Gombrowicza bardzo. 

 

A Dukaj przypadkiem też nie “inspirował” się np. Danem Simmonsem? ;)

Che mi sento di morir

Gombro ok. Młodziakowie… Antycypował, skubany. Choć dziś na świecie raczej czasy Mrożka

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Lem, Gombrowicz, Mrożek – moja wielka trójca :)

Che mi sento di morir

Lem jest poza konkurencją. Golem XIV. Głos Pana. Ijon Tichy. No i Trurl i Klapaucjusz. To je ono!

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Ja bym powiedział, że każdy był mistrzem w swojej kategorii. Dla mnie stoją mniej więcej na równi. Lem to prawdziwy geniusz i wizjoner, Gąbrowicza uwielbiam za burzenie schematów i obnażanie wszelkiej maści “gąb”, Mrożka za absurd i humor.

Che mi sento di morir

Podobał mi się Twój tekst. Chyba najbardziej, z tych, które czytałem.

Grasz tutaj, nie tyle na uczuciach, ile na wspomnieniach uczuć, które towarzyszyły czytelnikowi podczas oglądania wydarzeń z 9/11. Zabieg prosty, ale daje radę :)

BK pytał, gdzie tutaj fantastyka. Ja też chyba zapytam, ale nie jestem pewien czy nie czai się gdzieś tam, w innym świecie. W postaci profesora (?) Snowdena, odkrywającego największą tajemnicę. W bólu głowy i utracie przytomności. W dobrej komedii na podstawie komiksu Alana Moore’a.

Tekst na pewno ciekawy, choć nie rozumiem zasadności akapitów z wczesnego życia tego nieokreślonego bohatera.

 

Pozdrawiam

Q

 

@rrybak – Snerg… “Robot” to jedna z tych książek, których nie ogarniam. Czytałem ją dawno. Czytałem ją zafascynowany roztaczaną wizją. A niektóre fragmenty czytałem wielokrotnie i nadal ich nie rozumiem. “Według łotra” było prostsze ;)

Known some call is air am

OS, ja w tym opku tomaszag widzę wręcz klimaty jak z Ubika. Znając proporcje, rzecz jasna.;). A traktowanie przez bohatera V jak vendetty jak komedii… Lodzio miodzio!:). Uwielbiam utwory zmuszające do myślenia zawartymi w sobie paradoksami. Słynny "dowód" na teorię "świata-hologramu" na przykład. Ten z cyrklem, kartką i nieskończonością punktów wewnątrz i na zewnątrz okręgu. Skoro i tu, i tam są WSZYSTKIE punkty, czy to znaczy, że to co wewnątrz i zewnątrz okręgu jest… Tożsame?;) To opko właśnie takie jest. Pozdr. P.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Jestem w szoku. Stop. Dziękuję. Stop. Wszystko na miejscu. Stop. Liczebniki też. Stop. Pozdrawiam. Stop. Ciotka.

No cóż, przeczytałam bez przykrości, ale też nie mogę powiedzieć, że była to lektura w pełni satysfakcjonująca. Wiem, o czym piszesz i do jakich wydarzeń się odwołujesz, ale opowiadanie, jak na mój gust, jest zbyt poszatkowane, a to rozprasza.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia. Bardzo często używasz półpauzy zamiast dywizu.

 

W sta­lo­wo–szkla­nej sali… ―> W sta­lo­wo-szkla­nej sali

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Ła­aaaaaaaaa, him, him, him.Roz­le­gło się w nocy w jed­nym z miesz­kań w War­sza­wie. ―> Ła­aaaaaaaaa, him, him, him – roz­le­gło się w nocy w jed­nym z miesz­kań w War­sza­wie.

Zapisałabym to jak dialog, bo z treści wynika, że to zostało wykrzyczane/ wypłakane.

 

Prze–sa–dzasz – wy­ce­dził przez zęby… ―> Prze-sa-dzasz – wy­ce­dził przez zęby

 

In­ci­si­ve Media–Risk Wa­ters Group… ―> …In­ci­si­ve Media-Risk Wa­ters Group

 

Każdy z nich miał swoją wła­sną hi­sto­rię, swoje ma­rze­nia, plany, ro­dzi­ny i sym­pa­tie. ―> Przypuszczam, że każdy z nich miał jedną rodzinę, więc: …plany, ro­dzi­nę i sym­pa­tie.

 

żeby z góry wi­dzieć mia­sto anio­łów i jak naj­le­piej wy­ko­nać swoją pracę. ―> Czy tu, skoro piszesz o Nowym Jorku, nie powinno być: …żeby z góry wi­dzieć Wielkie Jabłko i jak naj­le­piej wy­ko­nać swoją pracę.

 

nie byli świa­do­mi, że kraj znowu traci dzie­wic­two… ―> Czy dziewictwo można tracić wielokrotnie?

 

wiel­kich biało–czer­wo­nych ka­re­tek… ―> …wiel­kich biało-czer­wo­nych ka­re­tek

 

prze­ro­śnię­tych pic­ku­pów służb… ―> …prze­ro­śnię­tych pikapów służb

Uzywamy pisowni spolszczonej.

 

on po­zo­stał tym, o któ­rym naj­wię­cej się mówi i kogo wspo­mi­na. ―> …on po­zo­stał tym, o któ­rym naj­wię­cej się mówi i którego wspo­mi­na.

 

oraz sta­cje sa­ni­tar­no–epi­de­mio­lo­gicz­ne… ―> …oraz sta­cje sa­ni­tar­no-epi­de­mio­lo­gicz­ne

 

Kel­ne­rzy w li­be­rii ser­wu­ją­cy przy­sma­ki… ―> Kel­ne­rzy w li­be­riach, ser­wu­ją­cy przy­sma­ki?

 

jak na przy­kład Cha­te­au La­fi­te–Ro­th­schild… ―> …jak na przy­kład Cha­te­au La­fi­te-Ro­th­schild

 

że wszyst­ko dzie­je się jakby obok, za mgłą, a oni wszy­scy na­ma­lo­wa­ni… ―> Powtórzenie.

 

pod­szedł, cięż­ko kasz­ląc: ―> …pod­szedł, mocno/ bardzo kasz­ląc: Lub: …podszedł, dusząc się do kaszlu:

 

– Pro­szę o spo­kój! – Chri­sti­na znów pró­bo­wa­ła wszyst­kich uspo­ka­jać. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Tik–tak–toe. Szach–mat. ―> Tik-tak-toe. Szach-mat.

 

słu­chaw­ki to pew­nie Hong–Kong. ―> …słu­chaw­ki to pew­nie Hongkong.

 

i w sumie cięż­ko mi zbu­do­wać w gło­wie obraz tego… ―> …i w sumie trudno mi zbu­do­wać w gło­wie obraz tego

 

co miało być UPSa­mi. ―> …co miało być UPS-a­mi.

 

– Spo­koj­nie. Ze­mdlał pan. Jest pan u den­ty­sty. Mu­si­my teraz zro­bić le­cze­nie zęba. – mówi star­szy męż­czy­zna z sza­tań­skim uśmie­chem. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Nic mnie nie boli, ale – Wy­ry­wam lewą dłoń i łapię za po­li­czek – czuję się dziw­nie, o tu z lewej stro­ny. ―> – Nic mnie nie boli, ale – Wy­ry­wam lewą dłoń i łapię za po­li­czek.Czuję się dziw­nie, o tu z lewej stro­ny.

 

Fa­cho­wiec leczy mi ka­na­ło­wo zęba. ―> Fa­cho­wiec leczy mi ka­na­ło­wo ząb.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 teraz niepodziewanie dla siebie zrównali się z sobą

"Dla siebie […] z sobą" brzmi niezgrabnie. Myślę, że bez tych dwóch słów sens pozostaje, za to forma jest lepsza. 

 

Półnadzy i całkiem obdarci z godności ostatkiem sił próbowali ratować się chłodną wodą i maskami z koszul, staników i ręczników, sytuacja była jednak coraz bardziej tragiczna i w końcu nawet to nie wystarczało. Nieszczęśnicy mogli tylko patrzeć gasnącym wzrokiem na świat, który nieubłaganie ciemniał. 

Bardzo dramatyczna scena, jednak we mnie nie wzbudziła większych emocji. Może dlatego, że zaraz bohaterowie tej scenki znikają nam z oczu, albo dlatego, że jeszcze z nimi się nie utożsamiam. 

 

osób obsługi

Może członków obsługi? 

 

Każdy z nich miał swoją własną historię, swoje marzenia, plany, rodziny i sympatie. Tego dnia zwyczajnie wstali i ubrali się, umyli zęby, powiedzieli „kocham cię”, zjedli pierwszy szybki posiłek […] upiornego spektaklu, wyreżyserowanego przez przeżarte szaleństwem umysły.

Bardzo rozbudowany opis i nie wiem do końca, czy niezbędny. Przechodzisz do akcji bardzo powoli, za pierwszym razem niedługo po tym fragmencie zarzuciłem czytanie i dopiero polecajka rybaka sprawiła, że zabrałem się ponownie za ten tekst. Pod zastanowienie, czy "wstęp" do właściwej akcji musi być tak długi. 

 

Jest piąta w nocy, a ja siedzę na tanim wytartym fotelu i powtarzam w myślach materiał przed klasówką. Wiem, że od nauki zależy moja przyszłość.

Moi rodzice, Anna i Leszek, bardzo dobrze mnie wychowali. Dostałem męską szorstkość i siłę, i kobiece poczucie piękna i delikatność. Dali mi to, co mogli, i teraz wszystko jest w moich rękach.

Ile on ma lat? 

To kolejny bardzo rozbudowany fragment, jeśli nie jest niezbędny dla fabuły to bym ciął. 

 

Co czuje ktoś, kto podejmuje się tak desperackiego czynu? Czy jeszcze wierzy w Boga? Czy skrócenie życia o kilkanaście minut skazuje go na wieczne potępienie? A może wypadł przypadkiem, gdy udało się w końcu zbić szyby? I nie był świadomy tego, co się dzieje? Zemdlał ze strachu? Czy, co gorsza, ktoś go wypchnął? Wypadł, a chciałby wrócić? Jak w takich sytuacji można wybaczyć?

Nie mamy keszcze bohatera, ale mamy filozofowanie. Bardziej mi to przypomina jakiś reportaż, artykuł o WTC, niż opowiadanie. Na pewno tak napisane fragmenty zadziałałyby wtedy, w 2001, opublikowane w gazecie jako spis tych wydarzeń, ale mnie na razie nie zaintrygowały. 

 

Panorama i przepiękne zachody skąpanego w czerwieni słońca. Obowiązek założenia eleganckiej kreacji lub garnituru, i zachowania etykiety. Kelnerzy w liberii serwujący przysmaki, na które nie stać będzie przeciętnego człowieka. I słynne wina, o których krążyły legendy, jak na przykład Chateau Lafite–Rothschild rocznik tysiąc dziewięćset dwadzieścia osiem za trzy tysiące.

Restauracja oferowała poziom odpowiedni nawet dla najbardziej wybrednych gustów. Zbierała co prawda różne recenzje, nikt jednak, nawet najbardziej wymagający krytyk, nie odmawiał jej miana miejsca kultowego, jedynego w swoim rodzaju i będącego swoistą wizytówką Nowego Yorku.

Uhhh… liczę na to, że kolejne części tekstu zrekompensują te dłużyzny, bo o ile fragmenty o tragedii ludzi w WTC budowały jakiś klimat, o tyle ten nie działa w żaden sposób, poznajemy tylko miejsce (akcji?). 

 

 

 Siedzę nad jeziorem i patrzę na przewalające się wokół ogromne masy ludzkie. Mam wrażenie, że wszystko dzieje się jakby obok, za mgłą, a oni wszyscy namalowani zostali na specjalnej taśmie, która oplata mnie jak wąż, zmuszając do odczuwania dotyku, kształtów, dźwięków, jak również miłych i mniej miłych zapachów.

To mi się podoba! 

… a potem trochę mizoginii i opis dzieciństwa, znów rozbudowany. 

 

Cały popieprzony świat stał się zupełnie inny, odkąd zobaczyłem wydarzenia tamtego dnia, które na zawsze zmieniły jego oblicze

 

Przed chwilą się dowiadujemy, że świat stał się zupełnie inny, nie ma co powtarzać tej informacji. 

 

Dym, początkowo szary, mały i niewidoczny

Niewidoczny, a jednak szary? 

 

 

Ameryka wygrała, ale jakże gorzkie to jest zwycięstwo. Zdominowani przez Google, Facebooka i innych z wielkiej piątki, podzieleni przez osobę prezydenta, z przemysłem filmowym, który otwarcie ingeruje w obsadę i zasady tworzenia dzieł.

Ludzie zapomnieli o WTC. Nie myślą już o terrorystach, bo ci spowszednieli. Przyszli do nich, wtargnęli do każdego domu i na każde podwórko i uważają, że są u siebie. Teraz nawet najbliższy kumpel może wybić szybę, dla kaprysu zniszczyć biznes i zmuszać do klęczenia albo wykrzykiwania haseł Antify i hymnów BLM.

Porównywanie terrorystów dokonujących ludobójstwa z działaczami Antify jest trochę na siłę.

Tym bardziej, że organizacje, które można określić tym terminem, działały jeszcze przed 11 września, więc nie widzę tu tego przeskoku, tej drastycznej zmiany. 

 

Nie interesuje mnie polityka. Nie wiem, kto miał dobre, a kto złe zamiary. Jestem naukowcem. Widzę tylko, że obserwujemy efekt splątania kwantowej i pewne oznaki ziarnistości materii.

[…]

Niektórym się wydaje, że coś ma miejsce na świecie. Twierdzę, że te jednostki nie mają aktualnych danych. Są przekonane o prawdziwości swojej wersji świata i mają rację. Albo wróżbici…

Świetny pomysł, taka wizja męczy mnie od dziecka, odkąd obejrzałem TrumanShow, ale dochodzisz do tego bardzo, bardzo późno. 

Do tego trochę naciągane, że szanowany profesor wyciąga to wszystki jak z rękawa na jednym wykładzie. 

To ma wielki potencjał i gdyby narrator odkrywał to powoli, gdybyś pokazał jego obsesję, gdyby doszedł na koniec sam do takich wniosków i wtedy mielibyśmy scenę w gabinecie dentysty, gdybym od początku czuł, że coś jest nie tak, ale nie wiedział co… I oczywiście gdyby tekst nie zawierał nieistotnej treści, dziesiątek pytań, którymi zarzucasz czytelnika, zamiast skłonić go do refleksji przez samą historię, to byłby świetny tekst. 

Niestety, w obecnej formie znużył mnie, nie zbudowałem więzi z bohaterem, a zagadka i odpowiedź pojawiły się tuż obok siebie, wręcz dostałem nimi po głowie na sam koniec. 

Doceniam pomysł, doceniam analogie, doceniam wybór tematu, ale, w przeciwieństwie do rybaka, uważam, że ten tekst trzeba skomponować inaczej, zbudować w nim bohatera i przy tej okazji opowiedzieć o tragedii ludzi z WTC.

Właśnie przez kompozycję, rozbudowane opisy, które nie wiadomo czemu służą (ty wiesz, autorze, ale nie czytelnik na etapie ich czytania) i upchnięcie całej fabuły, zagadki i jej rozwiązania na samym końcu, tekst mnie nie porwał, nie zachwycił, nawet, niestety, nie zainteresował. 

 

A i jeszcze: gdzieś w komentarzach pojawił się Philip K. Dick. No, niestety, u Dicka od pierwszych stron czuć tę zniewalającą schizofreniczna atmosferę, która zachęca do wniknięcia w jego świat, poznania jego szaleństwa, wręcz przyjęcia za swoje. Ale nawet w tak napchanych filozofowaniem utworach jak Valis, Dick przeplata je z akcją, ciągłym poczuciem niepewności, bohaterem, który od pierwszych akapitów poszukuje odpowiedzi. 

Tu mamy Dicka, ale niestety dopiero w ostatnich dwóch fragmentach. Tak jakby mignął nam na ekranie, mrugnął do nas tuż przed końcem – i zniknął. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cóż… sama nie wiem, co myśleć o Twoim tekście. Wyczuwam tu jakiś zamysł, ale chyba utonął on w wybranej przez Ciebie formie – nie jestem pewna, czemu mają służyć te wszystkie przeskoki, mamy zestaw fragmentów z różnych miejsc i czasów, niektóre wydają się kompletnie niezwiązane z czymkolwiek (przynajmniej dla mnie) i jakoś tak koniec końców tekst czytał mi się bardzo opornie.

Z dramatycznych, straszliwych wydarzeń zrobiłeś parę wyimków, ale tak naprawdę w Twoim tekście tego dramatyzmu wcale nie czuć. Nie wzbudza emocji, jakie (chyba) powinno wzbudzać przywołanie powolnej agonii ludzi w WTC. Może gdybyś zdecydował się na formę bardziej ciągłą i pozwolił czytelnikom związać się z bohaterami, byłoby inaczej. Na ten moment tekst niestety nie zostanie mi w pamięci, choć niewątpliwie temat ma potencjał.

 

 

„Ykhy ykhy Hyyyy hy Hyyyy hy Ekhee ekhee.” – Dlaczego bez półpuazy na początku?

 

„a teraz niepodziewanie dla siebie zrównali się z sobą.” – Niefortunne zdanie wyszło.

 

„Łaaaaaaaaaa, him, him, him. – Rozległo się w nocy w jednym z mieszkań w Warszawie.” – jw., potrzba półpauzy na początku. Poza tym bez kropki po „him”, a „rozległo się” od małej litery.

 

„która po chwili dodała bardziej przytomnym głosem[-.:+] – Jest jakiś taki marudny.”

 

„dodała niepewnie, odruchowo kręcąc kosmykiem włosa[-.+:] – Ale wiesz co?”

 

„– No co? – Mężczyzna burknął” – burknął mężczyzna, małą literą.

 

„Media–Risk” → Media-Risk, krótki dywiz

 

„wielkich biało–czerwonych” → biało-czerwonych. To naprawdę różnica.

 

„It’s a very quiet photograph (…) I like to think of him as sort of the unknown soldier” – czemu bez kropki na końcu zdania?

 

„Jak w takich sytuacji można wybaczyć?” – takiej sytuacji

 

„stacje sanitarno–epidemiologiczne” – znowuż powinien być dywiz zamiast półpauzy

 

„Obowiązek założenia eleganckiej kreacji lub garnituru[-,] i zachowania etykiety.”

 

„Restauracja oferowała poziom odpowiedni nawet dla najbardziej wybrednych gustów. Zbierała co prawda różne recenzje, nikt jednak, nawet najbardziej wymagający krytyk…”

 

„…naiwnie myśląc, że wszystko trwa wieczne.” – wiecznie

 

„…naiwnie myśląc, że wszystko trwa wieczne. Ich duma i pogarda dla wszystkiego jest wręcz karykaturalna.”

 

Kto to są „harowcy”?

 

„chciałbym wierzyć myślą o kolejnym algorytmie” – Co to znaczy? Niejasne. Może: chciałbym, wierzyć, że myślą?

 

„gdzie w tym bazarze próżności jest moje miejsce” – Jak mi się wydaje utartym zwrotem jest „taregowisko próżności”.

 

„Od zawsze czułem się inny.

Już jako mały berbeć bardzo interesowałem się tym, jak wszystko jest zbudowane, i dużo, naprawdę dużo, eksperymentowałem.

Nie pamiętam, kiedy nauczyłem się czytać, ale książki od zawsze pochłaniałem…”

 

„To mnie rozbestwiło[-,] i z roku na rok byłem coraz bardziej bezczelny w swoich figlach i psikusach.”

 

„Cały popieprzony świat stał się zupełnie inny, odkąd zobaczyłem wydarzenia tamtego dnia, które na zawsze zmieniły jego oblicze.” – To zdanie jest niejasne. Brzmi tak, jakby świat się stał inny tylko dlatego, że bohater zobaczył wydarzenia, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

 

„Wieża poruszyła się o dobre kilkanaście metrów, zakołysała kilka razy i wróciła do pionu. Huk był straszny. W kilku miejscach posypało się trochę tynku, odpadło kilka szkieł z żyrandoli i przewróciło [+się} trochę sprzętów…”

 

„Dym, początkowo szary, mały i niewidoczny” – „Mały dym” jakoś nie brzmi.

 

– Tak[+,] proszę pani.”

 

„– Jack. Co u was? – Christina zapytała przez telefon” – Nienaturalny szyk. „zapytała Christina przez telefon”.

 

Christina zapytała przez telefon, używany normalnie do komunikacji z kuchnią. – Poczekaj chwilę.

Przykryła na chwilę słuchawkę, patrząc na Chrisa, który podszedł, ciężko kaszląc:

– Na wszystkich klatkach jest gorzej niż tutaj.

Raz, że Chris-Christina to niefortunna para imion. Dwa, że ta konstrukcja z dwukropkiem i kwestią dialogową po „kaszląc” nie ma żadnego uzasadnienia językowego.

 

„Odłożyła słuchawkę i ze zmęczeniem spojrzała na gości, którzy wymieniali między sobą informacje:

– Musiało coś wybuchnąć.”

 

„Ludzie pożyczali sobie aparaty i dzwonili do swoich bliskich i firm, informując ich o sytuacji.”

– Nie mieli własnych?

 

„…dał się słyszeć kolejny okropny huk i wieża znów się zachwiała.

– Proszę o spokój! – Christina znów próbowała wszystkich uspokajać.”

 

„We're getting no direction up here. We're having a smoke condition. We have most people on the 106th Floor, the 107th Floor is way too smoky. We need direction as to where we need to direct our guests and our employees, as soon as possible.”

 

„Uh, ma'am, I know you're not exaggerating” – kropka na końcu zdania.

 

kolejne do kolejnych” – NIE

 

„all the lines are blown out right now,.” – zbędny przecinek pod koniec

 

„– Seventy–five to 100, and you're up on 106 or 107?

– One–oh–six, 107's impossible”

Czy to jakieś oryginalne dialogi? Bo dziwna się wydaje niekonsekwencja między słownym i liczbowym zapisem.

 

„…nieznane mi budowle zapadają się w kurzu.” – Budowla a budynek to naprawdę nie to samo.

 

„– Okay, uh, ma'am, as soon as is possible. I've notified everybody to be notified, to get up there” – znowu brak kropki na końcu zdania.

 

– Uh …” – zbędna spacja przed wielokropkiem. I dopiero teraz, niestety, zauważyłam, że właściwie wszędzie tak masz w tych angielskich wstawkach. Brak spacji przed wielokropkiem to błąd!

 

„ale nie związany z teoriami spiskowymi.” – niezwiązany

 

„efekt splątania kwantowej i pewne oznaki ziarnistości materii.” – Co? Co to jes „splątanie kwantowej”? Kwantowe, być może?

 

„Tu Snowden się zawahał” – Fatalnie to brzmi, kiedy nie przedstawiasz bohatera wcześniej, tylko wyskakujesz z jego nazwiskiem ni stąd, niż zowąd.

 

„widać osobę kobiety” – Nie. Widać kobietę.

 

„He, hy, he, hy, he, hy – Mój oddech jest płytki i szybki.” – Dziwny zapis.

 

„Musimy teraz zrobić leczenie zęba. – mówi starszy mężczyzna z szatańskim uśmiechem.” – bez kropki po „zęba”.

 

„– Nic mnie nie boli, ale – Wyrywam lewą dłoń i łapię za policzek – czuję się dziwnie, o tu z lewej strony.” – Nieprawidłowy zapis dialogu z wtrąceniem.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pomysł jest i mam też wrażenie, że jest fantastyka. Problem w tym, że zbyt wiele z tego, co chciałeś przekazać pozostało jedynie w Twojej głowie. Stąd trudno się zorientować, co się właściwie stało.

Mamy dzieciaka, który zdaniem matki widzi rzeczy, których nie ma, mamy Czarnobyl, który – jak później twierdzi profesor Snowden (swoją drogą interesujący dobór nazwiska :)) – był eksperymentem na ludziach. W momencie ataku na WTC bohater jest zadufanym dupkiem, którego nie rusza to, co widzi. Na końcu mamy scenę z leczeniem kanałowym zęba – najwyraźniej w szpitalu (bo przechodzący sanitariusze), na ostrym dyżurze. A to brzmi już jak bajka, albo kit wciskany półprzytomnemu człowiekowi. Jak to składam do kupy, wychodzi mi, że eksperyment czarnobylski jednak się powiódł i bohater ma jakieś tajemnicze moce. Nie mam tylko pojęcia jakie. Czy może cofnąć czas, sprawić, żeby rzeczywistość była inna? Ma możliwość iteracji systemu? Co mu w tym szpitalu zrobiono? I czy ja w ogóle trafnie odczytuję Twoje intencje? To byłby ciekawy motyw, gdybyś go rozwinął. Ale tego nie zrobiłeś.

Sam pomysł nowy może nie jest, ale wciąż daje szerokie pole do popisu. Niestety, tutaj go nie widzę.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Powiem szczerze, że najpierw nie dojrzałam fantastyki w tym tekście. Potem wróciłam, coś bardziej rzuciło się w oczy, ale wciąż… Z jednej strony konstrukcyjnie bardzo mi się podoba, a i pomysł był w sumie niebanalny. Jednak mam wrażenie, że wiele można by tutaj dopowiedzieć bez szkody dla atmosfery wokół traumy bohaterów. Nie będę powtarzać po przedpiścach, ale tekst zostawił mi trochę więcej pytań po lekturze niż powinien. Co nie oznacza, że nie cieszyłaby mnie lektura jego rozszerzonej wersji.

Pozdrawiam!

Rrybak dał mi coś najważniejszego – wiarę, że ma sens to, co robię (i uciechę z tego, że odkrył przynajmniej kilka drobiazgów).

Dziękuję!

 

Dziękuję też innym za komentarze i przede wszystkim za spędzony czas.

 

Myślę sobie, że w fantastyce liczy się przede wszystkim to, żeby pozostawić pole popisu dla wyobraźni i kreatywności – dzieła, w których wszystkie wątki są jasne, są po prostu nudne.

Weźmy jeden przykład – dlaczego miasto aniołów, a nie wielkie jabłko? Czy to ten sam świat, a może inny? To o Nowy York chodziło czy nie? Jakaś chora wizja czy błąd autora?

 

Przy różnych historiach zawsze jest też problem – czy to chała, czy wprost przeciwnie. Pozostawiam wam to oceny, szczególnie po moich słowach, że nie można odsłaniać wszystkiego.

 

Z typowymi błędami przecinkowo-cudzysłowiowo-innymi uparcie walczę, ale… mój sposób pisania (zdradzę: z konieczności w biegu i na różnych urządzeniach) powoduje, że jest jak jest.

 

Cieszę, że ten tekst sprawił trochę frajdy – o to w tym chodzi.

 

Nie publikuję tutaj tekstów będących wynikiem pracy kilkuset korekt i sztabu ludzi (pisarz lub kilku pisarzy, korektorów, redaktorów, itp.), stąd usterki techniczne mogą się zdarzać.

 

A żeby nie było, że tylko próbuję wcisnąć “coś” opakowane w kolorowy papierek – https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/25516.

 

To tylko jedna z wersji, która przyszła mi do głowy.

 

Tyle zdążyłem przez te kilka dni, może coś uda się również w dniach najbliższych (nie wiem, bo mam te swoje ograniczenia). Starałem się tam uwzględnić wszystkie uwagi pisarskie (również te o dywizach, bo naprawde doceniam wasze starania i aż mi niemiło, że nie mogę tego ogarnąć). Ten tekst tutaj postaram się też poprawić technicznie w kolejnych dniach (nie zmieniając klimatu) – muszę tylko trochę odpocząć i nie padać na pewną część ciała.

 

PS. Uwagi z nowego tekstu o pisaniu jakoś mi się wpisały w nastrój bohatera i niekoniecznie odpowiadają moim opiniom i jasnej strony mojej duszy (proszę traktować z przymrużeniem oka).

 

PS2. W 2001 nie wszyscy mieli telefony… I nie zmieniałem też oryginalnych zapisów w cytatach.

Hmmm. Nie przemówiło do mnie. Pomysł wydaje mi się bardzo podobny do tego, który przedstawił Lem w którymś opowiadaniu. Nie pamiętam tytułu, rolę komputerów pełniły bębny z nawijającą się taśmą.

IMO, ze strukturą opowiadania jest coś nie tak. Najpierw długo opowiadasz o szczegółach ataku na WTC. Czyli coś, o czym każdy słyszał, wie jak to się skończy dla uwięzionych ludzi, nawet jeśli wcześniej o tej restauracji nie słyszał. Bohater pozostaje gdzieś na boku. A potem nagle, z czapy, wyskakuje konkluzja.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka