- Opowiadanie: LanaVallen - Wyzierający z oczu marmur

Wyzierający z oczu marmur

Luźna interpretacja tego, co spotkało Pewnego rapera w Pewnym hotelu.

Imię głównego bohatera nieprzypadkowe.

Pewne wyrazy specjalnie napisane wielką literą.

Polecam zapoznać się w szczególności z tym kawałkiem i tym.

Jestem ciekawy/a waszej opinii, a już w szczególności jurorów, bo nie wiem, czy tekst wpisuje się w ramy konkursu.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy II, Użytkownicy III, Mytrix, Użytkownicy V

Oceny

Wyzierający z oczu marmur

Przedział, co by nie mówić, śmierdział. Nigdy nie odkurzanymi siedzeniami, zastałym powietrzem, niemytymi ciałami. I… kiełbasą?

Taa… Podwawelską, ocenił trzydziestoletni Tadek.

Żeby jakoś odetchnąć, zapalił papierosa. Wychylił się przez okno, rzucając popiół na zalany deszczem beton. Miał dość tego miasta.

Pociąg ruszył z sykiem zaspanej bestii.

– Szyny ryczą jak… – myślał na głos, otwierając drzwi do przedziału – rura…

– Matula(1). – Dobiegł go gardłowy, zużyty głos.

Tadek, wciąż z petem w ustach, zerknął na niedźwiedzia siedzącego przy wejściu. Nie zauważył go wcześniej przez wielki spłowiały płaszcz.

Geez, mamy lato, pomyślał, ale postarał się szybko pozbyć z twarzy niesmak.

– Hm. Matula. Dobre.

Opadł na siedzenie pod oknem, wrzucił niedopałek do kosza. Nie wyjął telefonu, ciesząc się, że nie siedzi teraz nad Wisłą. Widział wszystko co było, wiedział, co będzie.

Po jakimś czasie uczucie bycia obserwowanym stało się nie do zniesienia. Przeniósł wzrok na Współpasażera, który wyglądał, jakby nie zmieniał koszuli od czasów Gierka, ponieważ nie zmieniał koszuli od czasów Gierka. Gaci pewnie też. Spod płaszcza wyłonił się stary tweed.

Zaraz wyciągnie z kieszeni zapyziały kaszkiet. Strzepnie dwa razy, wyprostuje na kolanie i zakryje łysinę. No jasne, że tak.

– Masz żonę – zapytał lub stwierdził niedźwiedź. Trudno powiedzieć.

Mężczyzna charczał niczym gruźlik, a Tadek, podczas zapalania następnego papierosa, nie dopuszczał myśli, że i on wkrótce będzie brzmieć podobnie. Wzrok Współpasażera był nieżyczliwy, a usta, skryte za brodą, wykrzywiały się w pogardzie pijaka. To, w jaki sposób opierał się na fotelu – w końcu miejsce numer dwanaście było jego tronem – sprawiało wrażenie, jakby cztery lata tu przesiedział.

Zaczyna się… Zaraz zapyta jeszcze o stan ducha.

– Nie mam – rzucił Tadek na odczepnego.

– Dobrze. Nie żeń się, chłopcze. – Mężczyzna również zapalił papierosa. Jemu, jak pewnie sam by stwierdził, nie mógł już zaszkodzić. – Szczęśliwyś?

Jeśli kolejnym pytaniem będzie: czym para się tata?(1), wychodzę.

Zanim zdążył choć przewrócić oczami, drzwi gwałtownie się przesunęły.

– Kawa, herbata.

 To nie była miła propozycja ani pokazanie oferty sklepu. Raczej: „Chcesz spalić język wrzącą kawą o tanim smaku czy zmrozić palce rozwodnioną herbatą? Nieważne, i tak dam ci to drugie”.

Tadek pomyślał, że od tak przeżutego przez życie faceta nie kupiłby nawet wody na pustyni. A zamiast tej przeczyszczającej kawy wolałby wydać kasę na śnieg na Syberii.

Współpasażer wyrwał Tadka z marazmu krzycząc:

– Won!

Aż szyby zadudniły. W oku nieznajomego błysnął zimny, twardy marmur.

– Okej… – szepnął do siebie Tadek, wciąż jednak myśląc o prawdzie ukrytej za takim spojrzeniem.

To był człowiek-zagadka, który żył inaczej od reszty. Śmiało stawał przeciwko problemom, zapewne gardził technologią. Tadkowi przyszło na myśl, że pod tą górą ubrań znajdowały się mięśnie niewyćwiczone na siłowni. Wtem łypnął nań złowrogo, unosząc brew. Tadka przeszedł dreszcz, więc uśmiechnął się i odwrócił do okna.

Poczuł wibrację.

– Co znowu? – rzucił do telefonu. – Nie wchodź, nie ma mnie. Długo. No normalnie, wyjechałem. Czego nie rozumiesz? Miałem dosyć. Muszę złapać wenę. Tak, odwołuj, nie zagram. Nie zagram, słyszysz? Dzban z ciebie, jak zwykle nie łapiesz. – Już miał się rozłączyć, ale coś sobie przypomniał. – A i dzięki za to mieszkanie, nie no serio dzięki. Dwa tysie czynszu. Taa, duże. Ale czekaj, nie skończyłem. Jeszcze woda, prąd, gaz, wywóz śmieci. Net. Obowiązkowa opłata za garaż, a ja, kurwa, nie mam nawet prawa jazdy. Co gdybym miał? Ale nie mam! Jakaś prowizja dla pośrednika. Poza tym kaucja, ubezpieczenie od pożaru, zalania, włamania, zawalenia, kurwa, zawalenia w wysokości czterech czynszów i najwyraźniej mojej dupy odlanej w złocie. Nara!

Ale przynajmniej jedynie dwadzieścia minut od stacji metra. Ostatniej stacji w Wypizdowie.

A ja, pomyślał jeszcze po chwili, chciałbym mieć tylko dużo dom pełen cudzych żon.(1)

 

Morze tchnęło wolnością, której potrzebował. Świat naraz wydawał się znowu wielki, bo w mieście skurczył się niemożebnie. Wciąż te same drogi, twarze, myśli. Może w końcu napisze coś dobrego, wypije spokojnie herbatę, pójdzie na spacer. Proste rzeczy. Chciał zapomnieć o Współpasażerze, który nagle zniknął. Był tak osobliwy, że zamroczył Tadkowi umysł. Chciał zapytać: skąd ja pana znam?

Jak się zdaje, jechałem w tym przedziale sam.(1)

Hotel Marmur majaczył jako jasny punkt na spowitym mrokiem horyzoncie. Był wielki z ogromnym holem. Po walnięciu się na fotel, Tadka omiótł zapach starości – jakby piżma i krochmalu.

Najpierw zobaczył długie, pałąkowate nogi. Później ogromny, zawijany na końcach wąs. Dopiero na ostatku nijaką, podobną do każdej innej twarz.

– Dobry wieczór, panie Tadeuszu. Pokój o numerze 551 czeka na pana.

Tadek zmarszczył brwi, oparł się. Starał się nie patrzeć w te rozwodnione oczy.

– Nie składałem rezerwacji, także no.

Portier złączył przed sobą dłonie, przekrzywił głowę, a na gębie wykwitł mu uśmiech pełen dobrotliwego politowania.

– Zapraszam. – Gest jego ręki wydawał się wystudiowany.

Ponieważ cały ten dzień przypominał mężczyźnie sen, po prostu posłuchał.

– Doskonale zdajemy sobie sprawę, że potrzebuje pan odpoczynku i spokoju. W trudzie pańskiej pracy jest to wymagane. Jednakowoż prosimy pamiętać o życiu naszego hotelu. Najciekawsze zajęcia: środowe popołudnia brydżowe i wieczorki taneczne. Obecność obowiązkowa.

– Może, nie wiem. Ma pan ładowarkę do takiego telefonu?

Portier nawet nie spojrzał.

– Świetnie – mruknął Tadek.

Nagle przystanął. W lobby stała niezwykła, osobliwa dziewczyna. Miała rozwiane blond włosy, sukienkę przypominającą ceratę. Jej uśmiech był do bólu sztuczny, więc również przerażający.

– Witaj w Hotelu Marmur(1) – powiedziała śpiewnym głosem.

Właśnie wtedy przez otwarte okno dopadł go ryk drzew, krzyk mew(1), a w oczach dziewczyny, od których nie mógł oderwać własnych, ujrzał światło księżyca.

– Panie Tadeuszu! – zawołał Portier, czekający niecierpliwie przy windzie, głosem zdającym się pilnować każdej minuty.

– Idę, idę.

Nie zwracał uwagi na otoczenie, bo widział takie już setki razy – nijaka tapeta, brzydka wykładzina. Bezbarwność i bezpłciowość w każdym calu.

– Oto pański pokój. Powodzenia – szepnął portier, puszczając oczko.

– Super.

Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Śniła mu się dziewczyna przypominająca udręczoną zjawę. Znów usłyszał krzyk mew.

 

Poranek należał do trudnych. Ciało kazało mu wstać, choć umysł wciąż trzymał się resztek snu. Nie wiedział, która godzina, bo padł mu fon, a w pokoju nie było zegara. Przetarł oczy i mimowolnie spojrzał w lustro. Patrzyła na niego obca osoba, jakby lepsza i gorsza połowa. Kiedy zdążył się tak zestarzeć?

Zamieniam się w moczymordę, pomyślał macając twarz.

Dla obudzenia zapalił papierosa. Mląc go w ustach, rozsunął zapyziałe zasłony i otworzył balkon. Widok zachwycał, każąc zapomnieć o marnym wystroju. Czuł, że jest tylko on i wielkie przestworza. Wiatr wywoływał przyjemne dreszcze, a pomysły na nowe kawałki rozwalały mu mózg.

Zostanę tu. Na jakiś czas…

Nie spotkał na dole dziwnej dziewczyny. Właściwie dopiero teraz, w świetle dnia, dostrzegł, jak nudny jest Hotel Marmur. Został utrzymany w staroświeckim stylu, co wywoływało u Tadka fale cringu. Miał nadzieję, że nie dostanie na śniadanie zupy mlecznej czy kaszy manny. Na szczęście był szwedzki stół.

Na serwetce zapisał parę słów: „Chociaż życie to zły sen, czasem wręcz koszmar(1)”. Przeniósł się na patio, a morze wraz z falami i tym cudownym, unikalnym zapachem niosło dalsze słowa: „To wcale nie chcę budzić się – no jak tak rzec można?(1)”.

Siedział na piasku. Znowu słyszał mewy i drzewa. Pisząc tekst, ciągle wracał do zjawy i dopiero po chwili zauważył, że parokrotnie napisał: „Witaj w Hotelu Marmur”. Nie skreślił tego. Jakoś nie mógł. Rozładowany telefon ciążył mu w kieszeni niczym bryłka węgla.

W barze wypił whisky jak zwykle sam. Choć był wieczór, stołki świeciły pustkami. Cały hotel zdawał się wypełniony ludźmi, którym śmierć dyszała w karki i to nie tylko ze względu wieku.

Chciał ciszy. Gdy ją dostał – pragnął życia.

– Panie, to wyście…! – Usłyszał dziadygów w holu.

Kradli od rodaków(2), dopowiedział w myślach. Nie miał czasu na słuchanie takich smętów. Nie, po prostu nie miał siły. Nagle wpadł na kogoś.

– Panie, co pan! – zakrzyknął jakiś wąsacz.

– …praszam – mruknął, wymijając go.

Dziwny Portier zastał go na schodach przed hotelem.

– I jak znajduje pan pobyt, panie Tadeuszu?

Jezu, nie chcę znać dilera tego gościa, pomyślał, widząc jego rozszerzony uśmiech.

– No tak średnio bym powiedział.

– To normalne w nowym miejscu. – Facet nie tylko gadał z karykaturalną manierą, ale też gestykulował niczym nakręcana zabawka. – Proszę dać sobie jeszcze jeden dzień na zapoznanie.

– No nie wiem, zobaczę.

– Mamy nadzieję, że doceni pan pobyt w naszym hotelu. Koniecznie potrzebuje pan odpoczynku, bo skroń jakby srebniejsza!(3)

Tadek kątem oka zobaczył, że Portier wciąż stoi obok. Odwrócił więc zdezorientowany głowę, starając się patrzeć gdziekolwiek indziej.

– Eee… Okej.

Mężczyzna nie odszedł. Doszło do Tadka, że chyba witał gości, więc to on był frajerem z nich dwóch. To on przeciągał tę żenującą sytuację. Odwrócił się czym prędzej w stronę drzwi, które zostały szeroko otwarte, i dojrzał w holu kogoś znajomego, choć wyglądał zgoła inaczej niż wcześniej. Gęsta broda została, ale wyglądała na świeżo przystrzyżoną, a ubiór zniewalał elegancją. Nie poznałby go, gdyby nie marmur jego oka. Nagle okazało się, że są w podobnym wieku, bo jakby wymłodniał.

– Co tu robi ten facet z brodą? Chyba mnie śledzi… – powiedział Tadek cicho.

– Och, to jeden z naszych gości. Powiedział, że się znacie. Obiecał, że przyprowadzi pana na wieczorek taneczny.

– Co?… Zresztą… Ech, idę się przejść – sapnął.

– Panie Tadeuszu, przecież zaraz będzie padać!

Odchodząc, czuł na sobie wzrok Współpasażera.

Może jednak zapytam o tego dilera…

 

Następny dzień rzeczywiście należał do lepszych. Z odbicia spoglądała nań zdecydowanie jego lepsza połowa. Ubrał się więc jakoś porządniej. Dopiero w połowie drogi na śniadanie zorientował się, że nie wypalił papierosa. Poklepał się po kieszeniach, ale nie mógł ich nigdzie znaleźć. Zniknęła też komórka. Kiedyś wróciłby się nawet będąc na drugim końcu miasta. Teraz – wzruszył ramionami. Gadżet bez prądu stawał się właśnie tym – gadżetem, którym nawet nie można podetrzeć tyłka.

W restauracji doznał kolejnego zdziwienia. Sala była bowiem pełna żywych ludzi, wśród których po prawdzie nie mógł się odnaleźć. Śmiali się, przekrzykiwali radośnie, prowadzili kurtuazyjne rozmowy. Byli ładnie odziani i jacyś tacy piękni.

– Architektura archaiczna, wcale nie tragiczna – mruknął. Dopiero teraz zauważył, że wystrój należało określić raczej jako vintage czy art deco.

– Kawy, panie Tadeuszu?

Tadek podskoczył na krześle.

– Dżizas! Tu też pan jest?!

Portier–wąsacz nalał mu kawy z godną pozazdroszczenia wprawą.

– Jestem wszędzie tam, gdzie jestem potrzebny.

– Aha…

Przygotował się na lurę. Kawa smakowała jednak niczym z włoskiego Forli – wyczuwał czekoladę, migdały i… śliwkę? Aromat oszałamiał zmysły. Chciał coś powiedzieć, lecz Portier zniknął. Z filiżanką w dłoni Tadek zastanawiał się nad nagłą zmianą. Kolejny łyk wymazał jakąkolwiek zadumę. Nie miał do tego głowy.

Wtem kawa mu obrzydła. Przy przeciwległym stole zauważył bowiem Współpasażera pełnego szlacheckiego obycia. Tadek wymknął się z sali. Targał nim irracjonalny strach, ilekroć dostrzegał marmur tego oka. Powinien poddawać w wątpliwość, czy to faktycznie ten sam gościu, w końcu to Tadek bardziej przypominał teraz moczymordę. Ale oczy zawsze mówiły prawdę.

Wieczorem znów zaszedł do baru (w głowie kołatało mu się wciąż to samo zdanie: „światło księżyca policzkuje żyrandol(4)”), ale ledwo dopchał się do kontuaru.

– Co jest…? – mruknął, ale zaraz wykrzyknął: – Jezus Maria!

Oto bowiem stanął twarzą w twarz z Współpasażerem. Żaden nie wymówił słowa, mierzyli się wzrokiem. Spojrzenie Tadka było raczej zdekoncentrowane, bo czuł się przygnieciony. Pociągowy Współpasażer miał spokojne, oceniające oczy. Wyjął on po chwili cygaro, zapalił i wskazał ręką na dwa miejsca przy barze. Usiedli.

Będę trzymał fason, bo tak duma każe(4).

– Czym się pan trujesz? – zapytał Współpasażer.

– Pańska obecność truje mnie wystarczająco – mruknął Tadek.

– A więc wódka.

Kieliszki stały przed nimi wyzywająco.

– Jest pan muzykiem i artystą?

Tadek pomyślał o swoich rapsach. Miały uznanie i szacun, ostatnia płyta nawet mu wyszła, ale zapytany o to przez mężczyznę z cygarem i diabelnie drogim garniturem, ze szlachecką manierą mówienia, stracił zwykłą pewność siebie.

– Powiedzmy.

Współpasażer westchnął i potarł czoło niczym zawiedziony ojciec.

– Tadek, Tadek… Właśnie taki jest z tobą odwieczny problem. Artystą się jest albo nie jest. Nie widzę w tym szarości. – Wycelował w niego palcem.

Ni stąd, ni zowąd przeszedł na ty. Tadek pożałował sławy – każdy znał twoje imię i myślał, że może nim szafować do woli. Poza tym ludzie wiedzieli o tobie czasem więcej niż powinni.

Wypił wódkę jednym haustem, otarł usta i wstał.

– Idę.

– Siadaj.

Usiadł.

– Młodzi i ta ich duma… Słuchaj…

– Odwal się pan. Ile masz lat – zwinnie przeszedł na ty – trzydzieści? Jakby zgolić tę brodę, pewnie z dwanaście.

Marmurowy wzrok zamieniał w kamień, przygwożdżał do podłogi.

– Osiemdziesiąt dwa, jeśliś taki ciekaw.

– No jasne… – mruknął Tadek wypijając kolejny kieliszek. – Zabawne w chuj.

– Hotel Marmur jest jedyny w swoim rodzaju… – Zdawał się nie usłyszeć. Wypił wódkę. – Cudowny, prawda? Tak pełen życia.

Zamówienia sypały się zewsząd, dźwięczały rozmowy. Przechadzały się młodziutkie panny i stare matrony; przystojni dandysi i opanowani dżentelmeni. Grano w karty pod batutą prawdziwej orkiestry.

– Brać złodzieja! Brać złodzieja!(4) – zawołał jeden z graczy.

Tadek marzył o ciszy jak nigdy wcześniej.

– Nie dziwi cię to? Skąd tacy ludzie wzięli się na takim zadupiu? – pytał dalej Współpasażer.

– Przyjechali?

– Nie żartuj teraz.

– Nie żartuję. Jak będę żartował, zauważysz, bo to będzie zajebiście śmieszne.

– Głupi nie jesteś. To się widzi. Więc lepiej posłuchaj. – Nachylił się, zniżył głos. – Czas tutaj, niczym w prawdziwym marmurze, nie istnieje. Ludzie nie starzeją się, dni nie płyną.

Krzyk mew, ryk drzew.

– Ale?

Współpasażer uśmiechnął się lekko, jakby w końcu kontent.

– Jedynie z pozoru. W końcu umrzesz tutaj ze starości z rumianym licem i zdrowym ciałem. Bam. Zupełnie niespodziewanie. Bliscy zawołają: „Jak to możliwe? Był przecież taki młody… Wyjechał na zaledwie kilka dni…”. Bardzo łatwo przeżyć tu całe życie. – Odwrócił głowę zamyślony. Strzepnął cygaro. – Lubię cię, chłopcze, jesteśmy podobni. Dlatego właśnie uważaj. Zaraz kipnę, a gówno widziałem. Wyjeżdżam i wracam niczym w „Przeminęło z wiatrem”. Młodość uzależnia.

Tadek nie powinien wierzyć. Nie powinien wierzyć w ani jedno słowo. Ale oczy zawsze mówiły prawdę, a spojrzenie siedzącego przed nim mężczyzny wskazywały zmęczenie życiem. Rozejrzał się. Otaczali go starcy w młodych skórach. Stare były oczy zniewieściałego barmana i dwudziestokilkuletniej piękności. Wszyscy żyli w marmurze.

Nie tknął kolejnego kieliszka.

– Co mam robić? – zapytał szeptem.

– Wypocznij chwilę, jeśli taka twa ochota. A później wyjedź i nigdy nie wracaj.

 

Wrócił do pokoju i zamyślony padł na łóżko. Czuł, że musi wyjechać od razu, ale Hotel Marmur miał w sobie coś przyciągającego jak najbrzydsza dziewczyna w klasie. Obudził się dopiero następnego dnia.

Wyglądał przynajmniej pięć lat młodziej. Przestały go boleć plecy, wyostrzył się wzrok. Chciało mu się.

Album skończył w kilka nocy bez wspomagania używkami. W Hotelu Marmur spędził tydzień… chyba(5). Dni zlewały się w jedno, więc w końcu zaczął je zaznaczać na kartce niczym w hollywoodzkim więzieniu. Ale i to mu się plątało. Ze Współpasażerem widział się rzadko, ale połączyła ich nić porozumienia.

Siedział na balkonie, paląc cygaro i wpatrywał się w umierające liście.

– Szykuje się krwawa jesień – rzekł do siebie.

I wtem coś w nim drgnęło.

– Przecież jest lato… – szepnął, dopiero teraz czując chłodny podmuch.

Zerwał się jak oparzony. Chwila mignęła niczym mrugnięcie oka, a Hotel Marmur zamykał go w sobie. Czy skończy jak Współpasażer?

Spotkał go w holu. Siedział w fotelu, czytając gazetę. Walizka stała obok. Oczywiście, że wiedział. Tadek nawet nie był zdziwiony.

– Idziemy? – zapytał, składając gazetę.

Tadek pokiwał głową. Jeszcze nie opuścił hotelu, a czuł się dziesięć lat starszy. Miał nie tyle wymizerowaną twarz, co marmur błyskający w oku.

– Do widzenia, panie Tadeuszu. Cieszymy się z pańskiej wizyty. – Czy w głosie Portiera zawsze wybrzmiewała taka żałość?

– Czyli… mogę iść? Wracać do domu?

Portier przekrzywił głowę. Tym razem Tadkowi nie wydawało się, jakby mówił do dziecka.

– Oczywiście. Przecież to nie więzienie – odpowiedział miękko. Czy jednak kiedykolwiek opuścił Marmur?

Blada dziewczyna ostatni raz wyśpiewała swoją zwrotkę.

 

Całą podróż przesiedzieli w ciszy. Dopiero na koniec zapytał Współpasażera:

– Ile byliśmy w Marmurze?(6)

Nie odpowiedział.

Na zewnątrz ponownie padał deszcz na betonie, który marmurowe lizał rany(6). Miał ochotę jak dziecko uczepić się ramienia Współpasażera, ale choć przeszukał peron, nigdzie go nie znalazł. Tadek nieświadomie popatrzył na swoje odbicie w szybie – zdało mu się, że ma lat siedemdziesiąt. Jednak gdyby zgolił brodę, jego lico nie pokazałoby, że ma znów trzydzieści.

 

 

(1)Taco Hemingway – Marmur

(2)Taco Hemingway – Panie, to Wyście

(3)Taco Hemingway – Grubo-Chude Psy

(4)Taco Hemingway – Żyrandol

(5)Taco Hemingway – Krwawa Jesień

(6)Taco Hemingway – Deszcz na betonie

Album Marmur (oprócz (2) – Jarmark)

Koniec

Komentarze

Hejka, Anonimie! 

Ogólnie nie ujawniam się w konkursowych tekstach (choć każdy czytam i komentarz zamieszczę po zakończeniu), aby nie było wiadomo, który jest mój ;p Jednak po przedmowie, wiadomo że to nikt z naszego trio, więc jestem. 

 

***

 

Na pytanie, czy tekst wstrzela się w ramy konkursu, odpowiem – tak. Rapsy w tekście się pojawiają, a to najważniejsze. Co prawda wolałbym widzieć ich nieco więcej, ale no dobrze że w ogóle są. 

Taco – niestety nie moje klimaty. 

Z plusów – z pewnością sprawnie napisany tekst. Ma w sobie fajne, zabawne zdania. 

Przeniósł wzrok na Współpasażera, który wyglądał, jakby nie zmieniał koszuli od czasów Gierka, ponieważ nie zmieniał koszuli od czasów Gierka. Gaci pewnie też.

Został utrzymany w staroświeckim stylu, co wywoływało u Tadka fale cringu.

→ Chociażby ;p 

 

Brakuje mi nieco bardziej Rapowego klimatu, zwłaszcza w dialogach. W Twoim tekście momentami go czuć, a momentami nie. Mogłoby być nieco ostrzej, dlatego czuję mały niedosyt. 

Kawałki przesłuchałem, no i jak wspomniałem – to nie moje klimaty, lecz na plus z pewnością na pewno to, że cytaty zostały fajnie wkomponowane w fabułę. Źródła zamieszczone, więc wszystko legitnie, spoko. 

Trochę pomarudziłem, ale ostatecznie polecę opko do biblioteki i w tym przypadku wyjątkowo wystawię notę, skoro już wiadomo, że tekst jest od kogoś spoza organizatorów. 

Dzięki za udział, powodzenia no i pozdro! 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Elo, NearDeath!

Naprawdę nie wiedziałem/am czy tekst się wpisuje (mimo rapowych tekstów), bo kiedyś bardzo lubiłem/am rap, ale teraz został mi już tylko Taco z raperów, więc mało siedzę w środowisku (stąd też ta mała “ostrość ;))

Dzięki za komentarz no i bibliotekę. Nara! 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Heeej :D

 

Ja też się wypowiem, podoba mi się. Akurat bardzo lubię Taco i przyznam, że fajnie wkomponowałeś/łaś te kawałki w historię. “Marmur” ma w sobie potencjał, przede wszystkim przez prześladowcę “współpasażera”, a dodatkowo już cały klimat robi ten tekst: światło księżyca policzkuje żyrandol :D Prawie jakby Bilbo dostał z liścia od księżyca przed wejściem do Samotnej Góry.

 

Wychwyciłem też nawiązania do innych utworów, które nie zawsze nawet zaznaczałeś/łaś w tekście przypisami. I dobrze :) Naprawdę miałem sporą przyjemność z czytania Twojego tekstu, bo wszystko mi tam rapowało :)

Jedyne, do czego bym się przyczepił: zabrakło mi trochę Ciebie w tych tekstach, za dużo było Tadko (Taco), a gdzie tam jesteś Ty?

Che mi sento di morir

Elo, BesementKey!

Naprawdę ogromnie, przeogromnie cieszę się, że tekst się spodobał. Chciałbym/abym zobaczyć spoliczkowanego Bilba, który łapie się za twarz mówiąc: “Co jest?!” To byłoby dobre!

Starałem/am się zaznaczać jedynie jawne cytaty, zdania, które użyłem/am słowo w słowo. Dobrze, że to wystarczy, bo miałem/am pewną obawę.

Fajnie, że jurorzy inaczej postrzegają zastosowane tu elementy rapowe: jeden mówi, że za mało, drugi w sam raz. No i git! :)

Dzięki za odwiedziny. Nara!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Hmmm. Bardzo fajny pomysł z hotelem, który miesza w czasie – tu odmładza, tam zwalnia albo przyspiesza. To mi się podobało. Reszta, niestety, mniej. Jak dla mnie, tekst za bardzo poszedł w rap, nie skumałam nawiązań i zostałam na lodzie.

Dlaczego niektóre fragmenty się powtarzają? Domyślam się, że to może być celowy zabieg, ale przy pierwszym byłam przekonana, że coś Ci się przypadkiem skopiowało. Tam nijak nie widziałam uzasadnienia.

Babska logika rządzi!

Elo, Finkla!

Dzięki za zwrócenie uwagi! Wcześniej tekst był w porządku, ale nie był wyjustowany, więc skasowałem/am cały i wstawiłem/am raz jeszcze i się namnożyło. Ale wtopa… Przykro mi, że musiałaś czytać to w tej formie.

Co do rapu – no cóż, rapowy konkurs. Być może przesadziłem/am dla tych mniej w temacie, choć ci naprawdę siedzący w temacie znowu powiedzą, że jest go za mało. Nie zachowałem/am równowagi. Mimo to ogromnie się cieszę, że mnie odwiedziłaś ;) 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Hej Anonimie!

Tekścik mi podszedł, choć w rapie nie siedzę i znam go tylko bardzo pobieżnie. Spodobał mi się sposób pokazania bohatera, który najpierw jest “wszystko źle i na nie” , a potem, w hotelu następują zmiany (dopiero z czasem czytelnik dostrzega, dlaczego). Nastrój niepewności i nierzeczywistości, tajemniczy nieznajomy o marmurowych oczach, wpierw niczym lump w przedziale, potem elegant wśród sobie podobnych. Zapomniany hotel na zadupiu, surrealistyczny Portier. Wielu motywów RAP-owych pewnie nie wyłapałem, ale byłem w stanie wyobrazić sobie to miejsce, przepełnione tęsknotą i ludźmi o starych oczach.

3P dla Ciebie, Anonimie. Pozdrawiam, powodzenia w konkursie i polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Elo, krar!

Właściwie nie trzeba się znać na rapie w moim tekście, bo opiera się on na historii z dwóch podanych wyżej piosenek. Wydaje mi się, że wszystkie smaczki zostały zaznaczone odpowiednimi liczbami, które właściwie są po prostu cytatami z piosenek ;)

Fajnie, że się spodobało i że odczułeś ten klimat, bo starałem/am się oddać ten duch twórczości Taco. Gdyby tylko nie ten limit znaków!

 

Dzięki za wszystko i również pozdrawiam. Nara! 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Witaj!

 

Moim zdaniej, do tej pory (czytam po kolei) najlepsze z konkursowych opowiadanek. Z Taco nigdy się nie spotkaliśmy, więc nie znam tekstów w całości ni w urywkach, ale wydaje się że opowiadanie zostało porządnie zainspirowane (bo chybe nie zerżnięte z tych piosenek?). Zostawiasz na końcu lekko niepokojące niedopowiedzenie (a może i nie?).

Podoba mi się koncepcja hotelu, nazewnictwo typu Współpasażer (swoją drogą, czy Współpasażer to jest ta sama osoba co bohater? Bo na to mi wyszło.) Lokaj też bardzo fajny. Jedynie widmowa laska trochę nidociągnięta – tak ją wyeksponowałeś autorze anonimie, że myslałem, że odegra większą rolę. Romans? flirt? Coś innego? Było jeszcze kilka znaków w zapasie do limitu!

Coś mi tam zgrzytnęło stylistycznie i jakieś “się” obok siebie brzydko powtórzone, ale rzeczy to raczej drobne, czasem preferencje.

No, chyba tyle z mojej strony.

 

Pozdrawiam!

 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Elo, Mytrix!

Wow, no to już coś. Dzięki! Koncepcje hotelu jako takiego wymyśliłem/am sam/a, co dokładnie się tam działo, niestety jednak nazewnictwo wzięte już z piosenek. Czy zainspirowałem/am się, czy zerżnąłem/am to nie wiem – w piosenkach jest właśnie historia Taco, który podróżuje do Hotelu Marmur wraz z Współpasażerem, ale dzieje się tam co innego. Uważam, że porządnie rozbudowałem/am tę historię :)

Co do “widmowej laski”. Też o tym myślałem/am, ale zabrakło pomysłu, a potrzebna była mi tylko do sławetnego “Witaj w Hotelu Marmur”, który to tekst przewija się w całej piosence (śpiewa go właśnie nieobecnym głosem dziewczyna). Czekałem/am aż ktoś zwróci na to uwagę, że nie pociągnąłem/am.

 

Również pozdrawiam i wielkie dzięki. Cieszę się, że się spodobało. Nara!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Cześć Anonimie:-)

ciekawe opowiadanie. Podoba mi się mroczny hotel, w którym dzieją się dziwne rzeczy. Chociaż trochę zaskoczyło mnie, że tak bez problemu można z niego wyjechać. Myślałam, że portier będzie go namawiał, żeby został. Wydaje mi się, że postaci dziewczyny nie wykorzystałeś w pełni, a szkoda. Fajny pomysł z marmurem.

Ode mnie czwóreczka,

polecam do biblioteki i pozdrawiam:-)

Elo, Olciatka!

Z hotelu można bez problemu wyjechać, bo też i Taco mógł. Zostawiłem/am tak, bo uznałem/am, że to ciekawe rozwiązanie, bo powinno być wielkie: “Nie wyjedziesz stąd za żadne skarby! Zostaniesz tu na zawsze!” Ile można :) A nie namawiał go, bo Portier tak właściwie jest pozytywną postacią.

Jak już pisałem/am wyżej – faktycznie wątek z dziewczyną nierozwinięty, ale takie miało być przynajmniej założenie (w sensie – nie zapomniałem/am o niej w trakcie pisania). 

 

Dzięki za wszystko, szczególnie za komentarz. Również pozdrawiam! Nara! 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Masz rację z tym zakończeniem. We wszystkich horrorowych hotelach starają się zatrzymać gości i to by było oklepane:-)

pozdrawiam raz jeszcze

Siema :)

 

Przyznam się, że podczas pierwszego czytania okropnie się wynudziłem. Historia jest napisana poprawnie, całkiem zgrabnie, przystępnym językiem, ale jednocześnie jest jak wokal Taco Hemigwaya – monotonna, jakby wyprana z emocji.

Jeśli chodzi o Taco, to tylko “Umowa o dzieło” miała coś w sobie, co mnie przyciągnęło do tego rapera i kazało obserwować, czy się rozwinie. I się Taco rozwinął, ale równocześnie okazało się, że Filip lubi babrać się w cyfrach i kolejne jego produkcje były coraz bardziej pod publiczkę, z autotunem i innymi fancy bajerami jakie lubią ludzie, uważający, że słuchają rapu. A szkoda bo ma koleś potencjał. Ale my nie o Taco, tylko o Twoim tekście.

Dziś przeczytałem go po raz drugi, wcześniej odsłuchując kawałki jakie poleciłeś w przedmowie. I było o wiele lepiej. Już się nie nudziłem, tylko doszukiwałem się nawiązań. W zasadzie cały tekst jest jednym wielkim nawiązaniem, ale jest kilka fragmentów, które mogę określić mianem direct hit. Czy to źle? Nie. Ale zawsze jest ale. Moje ale zasadza się na kilku kwestiach:

Pierwsze primo: tekst nie zawiera w sobie zbyt wielu elementów rapowych. Nie ma w nim zbyt wyraźnego pierwiastka hiphopowego, bardziej angażując się w nadpisanie fabuły do płyty Taco i wystawiając mu przemyślaną, ładną laurkę.

Drugie primo: nie wiem, czy gdybym nie przesłuchał najpierw tych dwóch podesłanych kawałków, tekst nie wynudziłby mnie po raz drugi. Tego się już niestety nie dowiem.

Trzecie primo, ultimo: dla mnie tej historii ciężko byłoby się obronić bez znajomości kontekstu – a kontekst nie jest zbyt szeroki, bo oparty na storytellingu z pojedynczej płyty.

 

Czy to opowiadanie jest złe? Nie, nie jest. Jest w nim kilka skrótów myślowych, które mnie wybiły z rytmu, ale czytało się gładko i nie mogę się przyczepić do języka i obrazowości przedstawianego świata. Pomysł z odbierającym czas hotelem jest bardzo fajny. Postać głównego bohatera niestety już nie – nie potrafiłem wykrzesać dla niego choćby odrobiny sympatii i do samego końca jego los pozostał mi obojętny. Gdybym jednak miał być najszczerzej szczery (ta, wiem, okropne sformułowanie, ale chcę, żebyś wiedział, że nie ściemniam :)), to, jasna cholera, naprawdę nie wiem co u Ciebie nie zagrało, że nie potrafię się wkręcić w fabułę. Niby wymieniłem już jakie są IMHO bolączki Twojego tekstu, jednak każda z nich z osobna nie powinna mi przeszkadzać w odbiorze. Nawet wzięte razem nie powinny (poza chwilową irytacją), a jednak coś mi nie pasuje na jakimś levelu i nie potrafię zidentyfikować co to jest.

 

Gdyby tematem przewodnim konkursu było nawiązanie do muzyki jakiegoś konkretnego artysty, Twoje opowiadanie dostałoby ode mnie szóstkę. Bo choć go nie czuję, to potrafię docenić włożony wysiłek i wziąć poprawkę na swoje widzimisię. Ale u Ciebie muszę połowę tej oceny urżnąć.

Mam nadzieję, że nie przyjedziecie razem z Taco na Śląsk i nie wmarmurujecie mnie w ścianę jakiegoś hotelu za ten komentarz.

 

A dla Ciebie jeden z moich ulubionych kawałków, z czasów kiedy rap był czymś więcej niż muzyką do zarabiania hajsu:

 

Public enemy – He got game

 

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wzięcie udziału w konkursie :)

Q

 

Known some call is air am

Elo, Outta!

Dziwny, lecz interesujący jest twój komentarz, brachu i czytając go, czuję się, że jestem tak zagubiony/a jak ty podczas czytania.

Z jednej strony szkoda, że tekst jednak nie wpasował się w konkurs i że cię wynudził (z początku, ale jednak), ale z drugiej piszesz:

czytało się gładko i nie mogę się przyczepić do języka i obrazowości przedstawianego świata

co dla mnie jest spoko, bo zastanawiam się, dlaczego przyciągam raczej średnio ilościowo publikę do swoich tekstów (tylko ten jest taki “wyprany z emocji”, ale właściwie oto chodziło, bo właśnie taki jest Taco, więc cel osiągnięty :P) – być może nie chodzi o sam styl. Tym bardziej dzięki za tak długi komentarz. Każdy tego potrzebuje.

 

Postać głównego bohatera niestety już nie – nie potrafiłem wykrzesać dla niego choćby odrobiny sympatii i do samego końca jego los pozostał mi obojętny.

To dobrze i źle, ale właśnie taki jest Taco (w mojej ocenie oczywiście) – i choć bohater w tekście nie jest nim tak właściwie, to miał być jego obrazem (stąd Tadek a nie Filip). Nie pisałem/am go z myślą, że zostanie polubiony. Wydaje mi się, że Taco generalnie jest taki do utożsamiania się, aniżeli lubienia. Ale rozumiem, że dla ciebie to może być wadą ;)

 

jasna cholera, naprawdę nie wiem co u Ciebie nie zagrało, że nie potrafię się wkręcić w fabułę.

Jakby cię oświeciło, brachu, daj znać. Bo sam/a jestem ciekaw/a i naprawdę, serio rozumiem. Ja po czasie też mam problem z oceną tego tekstu. 

 

A propos jeszcze włożonej pracy – powiem tylko, że nigdy nie myślałem/am, że storytelling wymaga takiego wysiłku :’)

 

Mam nadzieję, że nie przyjedziecie razem z Taco na Śląsk i nie wmarmurujecie mnie w ścianę jakiegoś hotelu za ten komentarz.

A tego to zawsze trzeba się spodziewać, więc uważaj, jak nagle zobaczysz podejrzaną grupę murarzy! Nie wiem, jak Taco, ale ja raczej przybiłbym/abym pionę ;) Dzięki, pozdrawiam i nara!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Z jednej strony szkoda, że tekst jednak nie wpasował się w konkurs i że cię wynudził (z początku, ale jednak), ale z drugiej piszesz:

czytało się gładko i nie mogę się przyczepić do języka i obrazowości przedstawianego świata

co dla mnie jest spoko, bo zastanawiam się, dlaczego przyciągam raczej średnio ilościowo publikę do swoich tekstów

Ja nie piszę, że się nie wpasował, ale zbytnio zawężyłeś aspekty rapowe :) I tak, czytało się gładko, bez potknięć. Świat z opowiadania malujesz dobrze, tylko, że jakaś taka szarzyzna bije z niego, nieatrakcyjna dla mnie, bo ta estetyka przemawia do mnie w tekstach smutnych. A Twój smutny nie jest i jakoś, no, nie leży mi. Ale wiesz co? Jak się odanonimizujesz, to obiecuję wpaść pod którykolwiek z zaproponowanych tekstów Twojego autorstwa. Word is bond. Aight?

 

Jakby cię oświeciło, brachu, daj znać.

Chillin :)

 

A tego to zawsze trzeba się spodziewać, więc uważaj, jak nagle zobaczysz podejrzaną grupę murarzy

Spoko, mam młotowiertarkę i nie zawaham się jej użyć ;)

 

Piona i nara

Q

Known some call is air am

O, to Lana, nisko się kłaniam, też miałaś być w Zemście Sithów konkursowych wyników, ale jedyne co mi się kojarzyło to – Leia, a ją obsmarowałem, bo szlaja się z szumowinami z kantyn na Tatooine, więc nie chciałem byś się obraziła <Wejder, cicho>.

PS: Druga dziewczyna w rapowym konkursie – dobrze, dobrze. 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Słowo się rzekło Lano, odanonimizowałaś się, więc zapodaj tytuł ktoregoś z Twoich opowiadań, żebym mógł zawitać, przeczytać i zostawić komcia ;)

Known some call is air am

PS: Druga dziewczyna w rapowym konkursie – dobrze, dobrze. 

A którą uważasz za pierwszą? <Koimeyoda i Finkla patrzą na NearDeatha z tak niewinnymi minami, że każdy rozsądny człowiek by się przeraził>

Babska logika rządzi!

NearDeath, nawet się nie odzywaj!

 

Known some call is air am

Przepraszam, Finklo, fakt, obecnie to trzecia :D Omyłeczka, hah

EDIT: Outta… za późno, zjedzą mnie na wigilię jak karpia :O

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Na wigilię to nie, wtedy tylko ryby i roślinne…

No, dobra, niby przeprosiłeś, może jednak ujdziesz z życiem. Ale było near… ;-)

Babska logika rządzi!

jedyne co mi się kojarzyło to – Leia, a ją obsmarowałem, bo szlaja się z szumowinami z kantyn na Tatooine, więc nie chciałem byś się obraziła

 

Ooo… dobre! You know… I’m something of a scumbag myself. 

 

 

Słowo się rzekło Lano, odanonimizowałaś się, więc zapodaj tytuł ktoregoś z Twoich opowiadań, żebym mógł zawitać, przeczytać i zostawić komcia ;)

 

O nie, nie. Specjalnie wtedy nie odpisałam. Bo z tego co piszesz w Pudełku wynika, że jesteś tak zapracowany, że aż mi głupio i nie będę cię do niczego zmuszać! ;D

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Nie, nie, nie. To nie Ty mi coś narzucasz, ale ja narzucam sobie. Więc nie kryguj się i dawaj :)

Known some call is air am

No ok, mistrzu, to może najnowszy i najlżejszy, tyle że jest długi. Ale reszta moich tekstów chyba kompletnie nie byłaby w twoim klimacie :P 

→ https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/25611

 

Będę wdzięczna, ale wiadomix – jak utkniesz w połowie to nie czytaj dalej xD

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka