- Opowiadanie: Mateusz P. - Ostatni Czeladnik

Ostatni Czeladnik

Ogień zaczął powoli pochłaniać całą wioskę. Kobiety, mężczyźni i dzieci nie byli w stanie wydusić z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Jedyne co było można usłyszeć to skwierczenie ciał i topniejące wśród płomieni trzy kobiece głosy. Szkarłat trawił ich ciała coraz szybciej, sprawiając przy tym niewyobrażalny ból fizyczny jak i duchowy, muskając ich duszę.

Oceny

Ostatni Czeladnik

-Pomocy!!! Gdzie ja jestem? -Głos Primus'a roznosił echem po ciemnym pomieszczeniu.

Mężczyzna uderzył mocno pięścią w podłogę uwalniając z niej kilka zielonych iskierek. W jednej chwili do tej pory objęte mrokiem pomieszczenie zostało rozświetlone przez dziesiątki świec rozstawionych wszędzie. Ściany pokryte były nierówno symbolami, na podłodze został wyrysowany podwójny krąg, również pełen znaków. Podpierając się rękami wstał jednocześnie uszkadzając krąg wyblakłych wewnątrz ksiąg które chwilę potem zasyczały oszałamiając go białym światłem. Po chwili namysłu nieco zdezorientowany otrzepał swoje ubranie i podszedł do drzwi. Szybko i zdecydowanie chwycił za klamkę by następnie odskoczyć do tyłu z uczuciem dziwnego mrowienia.

 

Gorąca – pomyślał. Niewzruszony założył na swoją zaczerwienioną dłoń kawałek materiału leżącego na stole obok, a następnie energicznie otworzył. Jego twarz została zbombardowana ogromną ilością ciepła a oczom ukazał się wielki szkarłatny ogień, powstrzymywany przez jakąś nie znaną mu siłę. Czuł że nie jest to coś zwyczajnego. Biło od niego przygnębiającą nienawiścią będącą jego źródłem i ostoją. Wiedział że jest osłabiony, przynajmniej na razie… Nie umiał sobie wytłumaczyć skąd wie to wszystko, po prostu to czuł. Podniósł prawą rękę na wysokość swojego czoła, wykonał okrężny ruch dłonią i pstryknął palcami. Z paliczków wydostał się błękitny dym, po chwili unoszenia się na wysokość kilku stup rozwiał się we wszystkie strony zdławiając płomienie. Nie miał pojęcia skąd może posiadać taką moc. Był to zwykły odruch nad którym nie był wstanie zapanować. Obrócił się do tyłu, jego oczom ukazała się na pierwszy rzut oka zwykła chłopska chata. Ściany były wykonane z masywnego dębu, dach został pokryty strzechą. Zwyczajna wiejska chata, chociaż było w niej coś wyjątkowego, coś czego nie mógł wyjaśnić. Pomyślał że dom musi być nasiąknięty zaklęciem, chroniącym go od płomieni, na którego działanie był wystawiony przez długi czas. Przynajmniej to było najbardziej logicznym wyjaśnieniem niż mieszkające wewnątrz ogniste wróżki. Mężczyzna rozejrzał się wokół i jego oczom ukazała się wieś. Niestety nie była to osada w której pomiędzy chatkami biegają dzieci, na ławkach siedzą starcy a przy domach kobiety rozwieszają pranie. Wszystko było doszczętnie spalone. W powietrzu unosił się odór spalonych ciał. Miejscami widoczne były dogasające płomienie, wyglądające jakby próbowały walczyć. Liczne zwęglone szkielety świadczyły o maskarze która tutaj zaszła. Zaniepokoił go dym unoszący się znad osady, więc postanowił go zamaskować. Stanął przy studni, pośród gromady małych szkieletów. Wyglądały tak jakby zaraz miały wstać i zacząć się bawić. Zamiast tego leżały, skulone z wyrazem bólu i cierpienia na tym co zostało z ich twarzy, czyli kawałeczkach mięśni i białka w ich oczodołach. Wznosił powoli ręce w stronę nieba, a z dłoni zaczęła spływać biała ciecz. Rozlewała się po całej wsi aż do granicy, następnie wznosiła się w tempie jego rąk, do momentu gdy złączenia się u sklepienia. Zaklęcie powinno ukryć to miejsce do następnej pełni, taką miał przynajmniej nadzieje.

 

Następnego ranka rozpoczął eksploracje pogorzeliska. Na obrzeżach zastał jedynie zarys ogródków zielarskich. Wokół rynku ruiny domostw i zagród dla zwierząt. Ten teren był najgorszy, wszędzie unosił się zapach zgnilizny, a leżące tam ciała ruszały się. Można było usłyszeć również odgłosy konających istot.

Przykucnął, wziął garść popiołu i przyłożył go do ust szepcząc cicho kilka słów. Rzucił nim we wszystkie strony świata. W czasie kiedy proch opadał rozległ się dźwięk skręcanego karku. Wszelki ruch i dźwięki ustały. Ciała zapłonęły i po chwili rozpłynęły się zmieniając w fioletowy dym. Smród znikł. Primus odetchnął. Zadziwiła go studnia, pomimo katastrofy która zniszczyła osadę wyglądała na nietkniętą. Jej głębokość nie pozwoliła mu na wgląd do wnętrza. Zasięg wzroku kończył się na jakiś płaskorzeźbach. Podniósł lewą dłoń, przeciągnął w lewo i prawo a następnie w dół szepcząc „Et lux in tenebris,”. Na dłoni pojawiła się kula świecąca białym światłem. Powoli spadała w głąb studni. Oświetlała jej wnętrze, w miejscu gdzie zaczynały się rzeźbienia zaczęła zgrzytać. Wybuchła oślepiającym światłem pozostawiając po sobie przygasający pył. Spróbował kolejne parę razy. Nic. Za każdym razem to samo, chwila lotu i wybuch. Zaczął krążyć wokół studni. Wkurzony kopnął ze złości w stojące nieopodal osmolone metalowe wiadro. Okazało się że skrywało w sobie line. Szybko zamocował ją na kołku służącym do przywiązywania koni. Wrzucił ją do środka. Zanim zszedł upewnił się czy lina wytrzyma. Schodził nią około jednego uderzenia1, od ścian studni zaczął odbijać się wyraźny trzask. Mężczyzna spadł kilkanaście stóp w dół po czym stracił przytomność. Obudziło go bijące go coraz mocniej po oczach fioletowe światło. Chcąc wstać za pierwszym razem stracił przytomność. Przeleżał tak kilka uderzeń aż ponownie się ocknął. Teraz wstawał powoli, przeczołgał się do jednej ze ścian. Podpierając się o nią powstał z kolan. Dopiero teraz stojąc o swoich siłach mógł dostrzec że miejsce w którym się znajduję jest spowite mrokiem rozświetlanym jedynie przez przymierające światło. Wydobywało się ono z posągu przedstawiajacego Mater Defensorem, boginie Dzieci Ziemi. W berle które trzymała w jednej z dłoni znajdował się kryształ emitujący je. Równocześnie z jego wnętrza wypływała malutka ścieżka wody, zasilała ona stawik znajdujący się pod posągiem. Woda ochlapywała wszystko wokół, podłogę wykonaną z zielonego marmuru miejscami porośniętego przez różne rośliny i ściany pokryte płaskorzeźbami. Przedstawiały one Filios terrae podczas rozmaitych scen walki z ludźmi. W czasie kiedy kończył oglądać ozdoby pokręcił trochę nosem, wyczuł że w powietrzy zaczął unosić się woń czarnej róży. W powietrzu unosił się delikatny ale subtelny zapach czarnej róży. Poszukując wyjścia natrafił na dziurę w skale, jej brzegi były idealnie gładkie. Mogło by się wydawać że została ona roztopiona przez jakiś promień. W komorze do której prowadziła znjadowały się wielkie wrota. Wyrzeźbione w litej skale przedstawiały ogrom motywów nawiązujących do natury, rozmaite kwiaty w tym róże, konwalie i lilie. Te ostatnie wyglądały tak jakby ktoś próbował je zedrzeć, zamazać. Były one jedyną ozdobą tego pustego i surowego pomieszczenia. Światło ledwo docierało na jego kraniec. Kiedy tylko Primus zbliżył się do nich po ich bokach wysunęły się kamienne pochodnie. Trochę skruszonej skały upadło mu na głowę, odsłaniając widniejący wyżej napis. „Verus sanguis est, pura anima nihil potestis facere.” (Czysta krew, czysta dusza może uczynić wszystko.) Przeciągnął dłonią po zdobieniach zachaczając o ostrą krawędź. Cholera. – Zabrał dłoń. Krew która dostała na pąku lilli zaczęła krążyć po jego zarysie. Pczuł w miejscu skaleczenia dziewne mrowienie. Dopiero po chwili zorientował się że krew unosi się z niej i leci w stronę reszty. Kilka jej kropli udało się w kierunku posągu. Wniknęły w niego przez kamień. Co jest?! – Zobaczył że drugie pomieszczenie zostało skąpane w fioletowym świetle. Po twarzy uderzyła go chwilowa fala gorąca. Spojrzał ciekawsko do niego wychylając się zza ściany będąc w każdej chwili gotowym do skrycia się za nią. Pomieszczenie wyglądało prawie tak samo. Jedynymi wyjątkami był brak jakiej kolwiek nie proszonej roślinności i to że do tej pory świecący przymierającym światłem kamień świecił jak „nowo narodzony”. Ciekawe, co to… No tak hah, to może być pewien rodzaj konserwacji. Bądź co bądź podziwiam.

 

Nagle wszystko wokół się zatrzęsło. Z sufitu nad wodą spadł jeden, jedyny stalaktyt. Z jego wnętrza świecił jakiś kamyk. Wskoczył do wody, chciał przeklnąć ale jedynie zadrżał. Zdawało się że wrósł on w niego i opierał się każdej próbie jego usunięcia. W końcu odpuścił. Wyszedł z wody jak najszybciej. Wydawało się że nie dość że był mokry i zmarznięty to zaczął wiać na niego mroźny wiatr. Zgrzytał zębami coraz bardziej. Stukał moment na zmianę o siebie dłońmi ustawionymi prostopadle. Potem bardzo szybko tarł nimi do momentu aż ciepło było nie do wytrzymania. W międzyczasie cięgle nucił jakąś melodie. Na koniec przeciągnął nimi od głowy do pasa. Początkowo poczuł przyjemne ciepło lecz po chwili padł na kolana z bólu. Ściskał swoją głowę tak mocno że odrobina większej siły roztrzaskała by jego czaszkę jak orzech. Czas przestał dla niego płynąc, jedyne co w tym momencie istnaiło dla niego to ból, który zdawał się rosnąć. Ten stan utrzymał się kilka uderzeń. Kiedy wkońcu to wszystko ustało padł bezwładnie w kałużę własnej krwi. Leżał tak aż odzyskał siły, zajęło mu to dłuższą chwilę. Wstając zauważył że znalezisko wypało z jego kieszenie w plamę osoki i wchłonęło ją całą. Uzyskało w ten sposób lekko czerwoną poświatę, zniknęła ona po kontakcie z jego dłonią. Z ciekawości przyłożył to coś do plam na swoich ubraniach, o dziwo one również zniknęły w jego wnętrzu. Chwiejnym krokiem doczłapał się do najbliższej ściany i oparł się o nią. Podsumowując, jestem w jakiejś kapliczce która nie powinna istnieć, przynajmniej w tym miejscu. Najwidoczniej mam guz w płacie potylicznym i bez eliksiur Caputa wykituję w przeciągu dwóch dni. Aby go zdobyć muszę się stąd wydostać, lecz żeby to zrobić potrzebuję magi której nie jestem w stanię użyć z guzem. Czyli w sumie jestem dosłownie w dupie. Chyba że… – Prawie podskoczył i udał się tak szybko jak tylko może do wrót.

 

Na pierwszy rzut oka wyglądały tak samo, choć krew zniknęła. Zamiast z nich ociekać poruszała się po dziwnej trasie. Zakreślała ona zarys jego dłoni. Przyłożył ją opierając się równocześnie ramieniem o ścianę. Czerwona ścieżka zmieniła się w gęstą siateczkę powoli pokrywającą i przyciskającą rego dłoń mocniej. Ostre krawędzie płatków z łatwością przecinały jego skórę. Brama zaczęła się rozsypywać zaczynając do góry idąc w dół. Ostał się jedynie fragment skały do którego przywiązana była jego dłoń. Utrzymywały ją w powietrzu łańcuchy zbudowane w połowie z białych i czarnych symboli których nie był w stanie odczytać. Jego posoka wznosiła się do nich do samej ściany wchodząc w nią. Symbole wchłaniały ją coraz bardziej łapczywie do momentu w którym zniknęły a cały płyn rozlał się po podłodze, uwalniając go. Dotarła do niego siarkowa dusząca woń dobiegająca z tunelu do tej pory skrywanego przez wrota. Wiedziałem, kurwa wiedziałem że da się stąd wyjść. – Coś zasyczało za jego plecami. Odskoczył a raczej został coś go odepchnęło w ostatniej chwili. Tunel został zalany przez fioletowy promień. Wydawało się że wydostał się on z berła posągu. Cholerne sposoby konserwacji, mogły mnie zabić, niech tylko dorwę tego kto to wymyślił! Co jest? Co ja mówię? Muszę jak najszybciej znaleźć wyjście. Przeszedł przez powstałe niedawno przejście i obejrzał się za siebie. Poczuł ponownie wstrząs. Brama zaczęła powstawać z powrotem z pyłu. W międzyczasie symbole tworzące podtrzymujący to wszystko szkielet zaczęły odnawiać się za pomocą pozostałej krwi. Po zamknięciu wrót na chwile tunel spowił mrok. Przerwało go wysunięcie się drobnych lamp z sufitu. Oświetlały one wszystko delikatnym światłem. Ściany były pokrytę przerażającymi płaskorzeźbami. Wydawało się że postacie na nich przedstawione podążały za nim wzrokiem. Zanim dotarł do końca przebył dużą ilość zakrętów i schodów. Celem jego drogi okazała się zwykła dębowa drabina. Prowadziła ona do klapy z narysowanym od spodu symbolem. Przypominał on połączenie dwóch filarów. Jednego odpowiadającego za ukrywanie przedmiotów. Drugi natomiast sprawiał że przedmioty są trwalsze, bardziej wytrzymałe. Przyłożył jedną dłoń do symbolu, a drugą stukał w miejsce klucza. Filar wydał z siebie dźwięk przekręcanego klucza i rozwiązał się. O cholera, nie spodziewałem się że pójdzie tak łatwo i to bez zaklęcia. W takim razie sam musiałem go założyć. Ciekawe czego jeszcze nie pamiętam. – Podrapał się po głowie wychodząc z szybu. Okazało się że jest w miejscu gdzie zaczęła się jego tułaczka, wewnątrz tej nieszczęsnej chaty.

Rozrzucił wszystkie książki po podłodze szukając tej jednej. Magiczne istoty, nie. Kamień filozoficzny w trzech krokach, to też nie to. Mam! Biografia lorda Caput. Tak to to. Nerwowo przekładał stronę po stronie. Co jest?! – Przeciągnął palcem po pozostałości wyrwanej strony. Tylko nie to. Proszę kurwa. – Zrezygnowany usiadł na stołku obok myśląc nad nowym rozwiązaniem. Chyba że… Wiem, jestem geniuszem. -Zerwał się i podbiegł do pieca, stojącego naprzeciw drzwi. Szarpnął drzwiczkami i wyjął z środka kawałek węgielka. Otworzył z powrotem biografie w miejscu wyrwanej strony. Przeciągnął nim po kartce. Jego oczom ukazał się ledwie widoczny fragment tekstu zawierający jakąś recepturę. Zgodnie z nią przygotował wszystkie potrzebne składniki. Do moździeża wsypał pół garści nasion lnu i garść żołędzi białego dębu. Znalazł je w słoikach stojących na półeczkach. Do powstałego z nich proszku dodał parę kropli oleju z wątroby utopca, połączył wszystko w gładką masę. Dorzucił jeszcze do niej wcześniej ugotowany w wrzątku z dodatkiem korzenia piełunu kamień księżycowy. Po zetknięciu się zresztą rozpłynął się. Tak otrzymały produkt umieścił w destylatorze własnej produkcji. Składał się z kilku miedzianych rurek połączonych ze sobą. Na jego końcu znajdowała się złoty skraplacz. Destylacja całej masy zajęła mu kilkanaście uderzeń. Ostateczny produkt przypominał bardzo gęsty sok z dzikiej róży. Dobra, co teraz?… Eee, zaryzykuję i spróbuję. Przywiązał się sztywno do krzesła, wcześniej zażył makowe mleko dla uśmierzenia bólu i zapobiegnięcia nieoczekiwanym skurczom. W dłoni trzymał malutką fiolkę z przymocowanym do niej lejkiem.

Po nocy spędzonej w męczarniach wcześniej pusta fiolka wypełniła się różnobarwną cieczą. Rozwiązał trzymające go węzły i ledwo o własnych siłach człapał do eliksiru Caputa. Wewnątrz fiolki z nim umieścił rytualny sztylet. Jego drugi koniec oblał uzyskaną w agonii cieczą. Moczył go w ten sposób aż narzędzie wchłonęło wszystko. Teraz albo nigdy. Dasz radę. – Drżącą ręką próbował nacelować w odpowiednie miejsce ostrzem. Stało się. Wepchnął je wewnątrz swojej czaszki. Zastygł. Sztylet sam z siebie powoli wysuwał się z jego głowy do czasu spadnięcia na podłogę rozbicia. Chwilę po tym z dziury małą ścieżką wypłynęła odrobina ciemno brunatnej cieczy. Zmieniła się w coś przypominającego rozbita mozaikę. Zebrał to i wrzucił do ognia rozpalonego chwilę później. Płomień początkowo lekko przyciemniał i emitował mnóstwo ciemnego dymu. Wraz z spłonięciem ostatniego fragmentu jego „choroby” płomienie umarły.

 

Podczas kolejnej śmierci słońca nie był w stanie zasnąć. Przez pogorzelisko przechadzały się odgłosy demonów. Bariera chroniąca go stała się nie rada zagwozdką dla tutejszych istot. Jedną z nich która sparzyła się na swej ciekawości był Leszy. Zaintrygowany początkowo kroczył wokół osłony. Na jego nieszczęście coś go skusiło i zbliżył się bliżej. Orientacyjnie przesunął dłonią po niej. Z niewiadomego powodu wpadł w szał, przywołał zastępy wilków, rozmaitego ptactwa i innych zwierząt leśnych. Na jego rozkaz wszystkie naraz zaatakowały, choć nie miały żadnych szans. Przeleciały przez nią bez problemu, po drugiej stronie jedyne co po nich zostało to odrobina popiołu. Podczas próby przejścia przez nią Borowego bariera próbowała stawić mu opór. Ostatecznie jednak ustąpiła i demon przedostał się. Nie przejął się szczególnie utratą „wojowników”. Brnął w głąb wsi do czasu aż coś go zatrzymało. Znieruchomiał. Po chwili pod sklepieniem bariery pojawiły się chmury. Pierwszy piorun trafił go w brodę i podpalił. Dwa następne w gałęzie wyrastającego z jego głowy i długie na około pięć stóp porośnięte mchem nogi. Upadł, wciąż nie mogąc się ruszać. Ostatni przebił go na wylot, przez serce. Na twarzy wyrysował się wielki ból. Rana po uderzeniu żarzyła się od środka jak węgiel. Wraz z podmuchem wiatru zniknął w płomieniach. Powierzchnia osłony pokryła się pęknięciami przez które powoli wydostawała się błyszcząca błękitna chmura. Ruszyła na zachód. Zaraz po tym wszystkie uszkodzenia zasklepiły się w mgnieniu oka.

 

Obudziło go pianie figurki przypominającej koguta. Wstał, wyciągnął się i strzepał z siebie kurz, bo jak mógł spać w innym miejscu niż na podłodze? Chwile zastanawiał się co ma teraz zrobić. Był bez jakich kolwiek pieniędzy, jedzenia i tym bardziej pamięci gdzie jest, co tutaj robi i czy miał coś do zrobienia. Skąd mam wziąć teraz jakieś jedzenie?– Jego brzuch zagrał hymn wolnego miasta Auksas. Przeszukał całą chatę lecz bez zdziwienia nie znalazł nic co mógłby zjeść. Zrezygnowany opadł na krzesło pod oknem. Rozglądał się po zgliszczach jakby z nieba zaraz miały spadać ryby i chleb. Kawałek za domem pojawił się jakiś ledwo widoczny przezroczysty kształt. Zeskoczył z krzesła łamiąc sobie prawie nogę.

Wcześniej pusty teren teraz uzyskał specyficzną ramkę. Nie miała określonego kształtu ani koloru ale jednak było można ją zobaczyć. W jakiś nieznany mu sposób zakrzywiała światło. Podczas każdej próby przejścia przez nią coś go zatrzymywało. Przeciągnął dłonią po przezroczystej powierzchni. W dotyku była idealnie gładka. Nagle jego palce natrafiły na jakieś zagłębienie. Zanurzyły się w nim, podążały za pustką. Dotknął coś co przypominało klamkę. Usłyszał pękające szkło. Cała „konstrukcja” zaczęła rozpadać się na miliony części, odsłaniając w ten sposób kolejne ukryte od Szkarłatnych płomieni miejsce. Trawa wokół znajdującej się tam ziemianki była zgniło zielona, ale przynajmniej żywa. To napawało go nadzieją. Drzwi od piwnicy były zamknięte na kłódkę, a klucz leżący kawałek od niej był złamany na pół. Wziął go do ręki, tarł nim między dłońmi ciągle na niego chuchając. Tak scalony klucz umieścił w zamku i przekręcił. Uderzyła go fala zimna dobiegającego ze środka. Pstrykając palcami rozpalił znajdujące się tam ołowiane świeczki. Ho ho, no to nieźle że było ich stać na takie świece. Chociaż… patrząc po tym co tutaj znalazłem biedni raczej nie byli i mogli sobie pozwolić na taki luksus. Dziwne że nie zainteresował się ich bogactwem jakiś urząd skarbowy czy coś w tym stylu.– Schodził w głąb jamy. Na samym jej dnie wydrążone było okrągłe pomieszczenie. Na jego środku wewnątrz okręgu zrobionego z cegieł znajdowała się wielka bryła lodu. Unosiła się od niej gęsta mgła, opadała na podłogę przypominając warstwę mleka. Na bokach pomieszczenia dodatkowo były wydrążone półki i szafki zapełnione po części jedzeniem, dzbany mleka i wina, sery, owoce i warzywa oraz różnego rodzaju mięsa od drobiu po wieprzowinę. Najdał się do syta tak jak sięga jego pamięć. Kiedy zamykał spiżarnie w jego kierunku nadleciał jakiś ptak. Przymierzał się właśnie do uniku kiedy zobaczył że to coś pokryło się lawendowym dymem. Na ziemię spadła figurka przedstawiająca jakiegoś ptaka. Wielkością było można go porównać do małego porońca, ta sama uroda. Z jego szyi wydobył limonkowy kryształ. Udał się ślamazarnie do chaty. Przeglądał posiadane tam księgi w poszukiwaniu jakiejś wzmianki o czymś podobnym do sytuacji sprzed chwili. Książki i zwoje zawierały jedynie opisy rytuałów, poradniki do produkcji eliksirów i zaklętych przedmiotów ale brak był informacji na temat ożywiania posążków. Przypomniał jednak sobie o jakiejś książce ze spiżarni. Popędził tam tak szybko jak tylko był wstanie. Wewnątrz bryły nie topniejącego lodu zatopiona była książka. Każda próba wycięcia sobie drogi do niej nożem kończyła się złamaniem ostrza. Miał już opuszczać komnatę gdy dostrzegł kątem oka wiszący nad wejściem sztylet z tabliczką. „Ostrze lodu” Wbijając je w lód zasklepiające się do tej pory rany na dłoni z powrotem się otworzyły. Krew zamiast kapać na podłogę przemieszczała się w kierunku ostrza rozgrzewając je jednocześnie do czerwoności. Ciął bryłe jak masło. Prawie co nie uszkodził księgi. Okazało się że jest to „Nekromancja Rozszerzona”. Szybko przekartkował cała i znalazł interesujący go fragment.

Postępował zgodnie z instrukcją, umieścił kryształ w fiolce z naparem z Owoców Białej Jarzębiny. Ją natomiast włożył do małej miski wypełnionej węglem drzewnym. Dłonie trzymał nad nią i powtarzał: “Terra de aqua, ignis ex aere, morte vivi”. Treść zaklęcia powtórzył kilka krotnie. Węgiel zaczął się palić czarnym płomieniem. Trzymał flakonik z eliksirem nad płomieniem kiedy zaczął emitować biały, duszący dym. Jego kolor zamienił się z błękitnego na fioletowy a następnie na szkarłat. Całą cieć przelał do kubka z niedźwiedziej kości. Jego zawartość wypił jednym zamachem jak Homuculus kubeł mleka, typowego dla małych ludzi alkohol. Z oka popłynęła mu srebrna łza. Obserwował jak powolnie opadała na ziemie. A może to on przyśpieszył a cała reszta była dla niego za wolna. Nie robiło to mu już żadnego znaczenia, wszystko się rozmywało a on pogrążał się w tym. Powoli opadł na podłogę układając się na kształt zapomnianej runy.

 

Obraz zaczął zyskiwać ostrość w innym ciele. Spoglądał na wszystko z lotu ptaka. Z łatwością szybował nad Szepczącym Lasem. Oddalał się od wsi w której teraz przebywa. Nie było to widoczne za pierwszy rzut oka, wywnioskował to dzięki zwykłemu przeczuciu. Lot dłużył się całymi dziesiątkami uderzeń, do momentu wyłonienia się zza horyzontu kolejnej osady. Zbliżała się do niej grupa uzbrojonych mężczyzn ubrana w brązowe palta i kapelusze. Po locie trwającym kilka uderzeń jego oczom ukazała się kolejna osada. Do której zbliżała się grupka mężczyzn ubranych w brązowe palta i kapelusze. Do pasów mieli przyczepione sztylety z Nulla, z tego samego materiału wykonane były kajdanki. Szybował nad osadą i obserwował przebieg sytuacji. Na środek wsi zaciągnęli trójkę młodych kobiet. Ubrane były w pięknie zdobione suknie. Próbowali nałożyć im kajdanki. Na ich nieszczęście jedna z nich wydostała się i zaczęła uciekać. Kiedy ci prawie ją schwytali ona odepchnęła ich na sześć stup i śmiertelnie zraniła. Nie mieli szans, ich kości zmieniły się w mąkę. Użyta przez nią magia przypominała młodą magię Spirytystyczną. Pozostawia we wsi swoje przyjaciółki oraz pozostałą dwóje łowców. Gnała ile miała sił w nogach. Po drodze zgubiła parę obcasów. Nie speszeni stratą jednej ze zdobyczy połamali im nogi. Spokojnie, jak gdyby nic wyszli poza wieś. Jeden wyjął z woreczka przypiętego do pasa kuleczkę. Polał ją czarną oleistą cieczą. Zapłonął na niej jakiś symbol. Rzucił nią w stronę głównego placu i zaczął uciekać wraz ze swoim kompanem. Biegli w stronę Korzenicy. Wszystko zaczął pochłaniać szkarłat. Wybuch na początku pożarł wiedźmy. Ich krzyki zaczęły topnieć wśród płomieni. Cisza, gdy tylko ich głosy ucichły było słychać rośnięcie trawy. Choć wcześniej ukryły się pod jakąś osłoną, która pomimo ich wysiłku puścił. Podróż kontynuował śledząc łowców. Mały chłopiec zobaczył ich kiedy ci tylko wyszli z lasu. Pobiegł do chaty w której otworzył mu Primus. Z uśmiechem odprawił dziecko i zamknął się w środku. Budynek pokrył się lawendową poświatą. Stawała się coraz większa. Zanim kamyk upał we wsi, osłoniona została prawie ziemianka. Wieś płonęła do chwili błękitnego wybuchu. Zmusił on ogień do powrotu do wnętrza artefaktu. Obraz ponowie zaczął mu się rozmazywać.

Na koszuli miał plamę krwi. Głowę rozrywał mu ból. Drżącą dłonią wziął fiolkę z przygotowanym wywarem. Ból ustał. Wstał powoli. Zdezorientowany wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza. Tak chwila na odpoczynek zmieniła się w całe bicia. Chodził od jednego końca wsi do drugiego, omijając zagrody. Zatrzymał się na chwilę przy barierze. Wpatrywał się w rozmazywany przez nią świat zza drugiej strony. Stan błogiego spokoju i mylnego poczucia bezpieczeństwa przerwało pojawianie się pęknięć. Rozchodziły się one z jednego punktu. Osłona w tamtym miejscu się rozsypała. Szczeliną wszedł do środka Leszy. Rozglądał się jakby czegoś szukał. Ignorował Primusa. Kroczył naprzód nie zwracając na nic uwagi. Dziura za nim zaczęła zapełniać się białą cieczą i naprawiać. Podszedł do kupki popioły i grzebał w niej. Jadł go pomimo że stawał mu w gardle. Za każdym razem kiedy miał problem z jego przełknięciem zaczął ryczeć. Powodowało to że krew z jego żyłach zastygała. Wyzbierał wszystko co do ziarenka. Wstał, jego do tej pory w połowie spalona broda odrosła. Wydając przy tym dźwięk przebijanej skóry. Jego wzrok powędrował w kierunku pierwszego. Przyglądał mu się. Próbował przebić go wzrokiem. Nabierał rozpędu w jego stronę. Machał rękoma biegnąc. Co jest do cesarza? Ledwie uniknął śmiertelnego ciosu. Biegł w stronę zagród nie patrząc za siebie. Minął chatę i studnie. Tuż przed zagrodami przewrócił się. Patrząc się na potwora starał przesuwać się do tyłu. Boruta wziął go do ręki i podniósł. Ściskał go coraz mocniej. Wyciągnął ku demonowi dłoń i pstryknął palcami. Strzelił swoimi paznokciami mu w oczy. Upadł na ziemię. Stwór wył z bólu. Grzebał długimi pazurami i próbował wydłubać z nich pociski. Teraz albo nigdy. Skierował drugą dłoń w jego stronę krzycząc „Daemonium mori”. Przebił go na wylot promieniem. Ciało potwora zniknęło w płomieniach. Muszę stąd jak najszybciej uciec, inaczej następnej nocy mogę nie mieć już tyle szczęścia. -Rozmyślania przerwał mu trzepot skrzydeł. Z tego co zostało po Leszym wyczołgał się ptak. Wzleciał i kierował się na zachód. Próbował go zestrzelić, lecz ten robił uniki. Chwilę potem położył się spać.

-Primusie! Co to ma być? -Stanął nad nim starszy mężczyzna.

-Przepraszam profesorze ale…

-Ale jesteś na lekcji. Wieczorem masz się do mnie zgłosić. Dobrze się składa bo na wschodnim wydziale zalęgły się Rusałki. -Głos miał surowy, wyzbyty z emocji.

-Nie, tylko nie Rusałki… -Próbował wymigać się od kary.

-Bez dyskusji, obyś się nie spóźnił bo pójdziesz podkuwać Biesy. A teraz wracamy do tematu lekcji. -Usiadł w biurku. A więc dziś omówimy sobie Leszego. Zaczniemy od fragmentu bestiariusza arcy mistrza Padarasa.

Leszy

A otóż to istota przebiegła

Zwieść jej się nie daj

Nawet gdy jest martwy

To nie do końca

Ów stwór jest mistrzem

W proch się obraca i z niego powstaje

Aby mieć pewność że nie powstanie

Należy jego kapliczkę totemów sześciu rozpalić

Gdy nieśmiertelności go pozbawisz

Chwytaj za topór i rąb aż po kości.

-Muszę wam przyznać że talentu poetyckiego to on nie miał, za to znał się na demonach jak nikt inny. Macie dwa uderzenia na napisanie interpretacji. Najlepsza dostanie dodatkowy deser.

 

 

-Co to było?! -Zerwał się na nogi wzburzony. -Czyli… o nie. Te cholerstwo wróci tu do jutra, to przez niego dwa dni temu padał deszcz. Z resztą mniejsza z tym. Muszę znaleźć ich zabaweczkę i mogę ruszać w drogę z dala od tej przeklętej wsi. -Zebrał składniki kadzidła i wyszedł.

Żarzący się węgiel obsypał mieszanką ziół i skroplił resztką mieniącego się kolorami płynu. Początkowo dym rozwiewał się po całej wiosce do momentu kiedy złapał trop. Zaczął się kierować w kierunku obrzeży wsi. Doszedł do chatki wokół której stało pełno donic pokrytych sadzą. Z budynku zostały tylko fundamenty. Wszystko wokół było pokryte grubą warstwą popiołu. Zbliżając się coraz bardziej do tego miejsca czuł unoszącą się tam woń ziół. Była dość interesująca, składała się z wielu różnych roślin i wyodrębnienie chociażby jednego z jej składników byłoby niemożliwe. Wszędzie tuż nad podłożem zaczynała zagęszczać się warstwa lekko żółtego dymu z kadzidła.

-Cholerstwo jak zwykle jest nie dokładne. No trudno jakoś sobie poradzę. -Przeciągnął dłonią od lewej do prawej po czym dmuchnął w górę z całych sił. Potężny podmów który pojawił się znikąd przewrócił go na ziemię. Upadł w kupę popiołu. Zanim został wywiany zdążył dostać mu się pod ubrania, między innymi do bielizny. Kiedy tylko mini huragan ustał skoczył na nogi szybciej niż nie jedne pijak z slamsów w Elwe. Skacząc zdjął wszystkie części garderoby jaki miał na sobie. Zatrzymał się i nachylił do przodu, przeciągał dłońmi po włosach. Spojrzał między swoje nogi.

-Naprawdę?! Do jasnego Biesa nie mogłem się nawet ogolić zanim to się stało? – Zażenowany przyglądał się workowi miłości i mieczu wybawienia, ukryty za włosami długimi na dwa i pół cala. Przeciągnął po nich ręką wytrzepując zalegający tam popiół. Wyprostował się i wsadził sobie palec do ust. Zanucił jakiś tekst i przeciągnął nim po zaroście na klatce i tym niżej. Wszystko czego dotknął skwierczało i płonęło filetowym płomieniem.

Dwie stopy od siebie zauważył czarny, odbijający światło słoneczne kamień. Ukucnął przy nim, wziął go do ręki i powoli wstał wciąż wpatrując się w niego. W dotyku był idealnie gładki, wypolerowany do tego stopnia że przy dobrym świetle można było go użyć jako pryzmatu. Widniał na nim nieznajomy Primusowi symbol. Kiedy miał już wracać do chaty i zebrać zapasy na podróż poza wieś usłyszał jakiś szelest. Był na tyle wysoki aby wprawić w drganie pobliski sznur. Zwisający z tego co zostało po drzewie które musiało kiedyś tam rosnąć. Pod nim leżał szkielet zresztą sznura na szyi. Było by można pomyśleć że wyraz jego twarzy mówi o szczęściu związanym z jego śmiercią. Z początku nie mógł określić skąd dobiega ten dźwięk. Krążył po okolicy nasłuchując, trafił w końcu na wkopaną w ziemi klapę. Pewnie gdyby nie to że przed chwilą mało co się przez nią nie przewrócił nigdy by jej nie znalazł. Chwycił za srebrną rączkę od klapy. Pociągnął ją z całej siły, początkowo opierała mu się pomimo tego w końcu poddała się. Prowadziła do głębokiej piwnicy, znajdującej się kilkanaście stopy pod ziemią. Wnętrze spowijał jednolity mrok. Miejscami od czasu do czasu z sufitu spadał piasek. Dębowe belki podtrzymujące całość wyglądały na bardzo stare. Było można przysiąść że zaraz całość spadnie mu na głowę. W trakcie schodzenia coś mu nie pasowało. Pomimo że ciągle poruszał się w dół szczebelki drabiny nie chciały się skończyć. Dopiero kiedy spojrzał w górę zauważył że na odwrocie wieka jest wyryty jakiś znak. Widział jedynie jego zarys, wyjście z tej pułapki zajęło o wiele mniej czasu niż zagłębianie się w jej wnętrzu. Wypróbował każdą znaną mu metodę transkrypcji starszych filarów na język Dzieci Ziemi. Na jego nieszczęście wszystkie kończyły się fiaskiem.

-A może by tak?.. – Przyłożył jedną rękę do wyrytego znaku a drugą ostukiwał miejsce które jego zdaniem było zamkiem od klucza. Nagle obejmującą go do tej pory cisze przerwał jakiś stukot. Coś w nim zaczęło się przesuwać. – Cholera jest gorzej niż myślałem. Zabezpieczenia poziomu szóstego wzorowane na zamku Burgaiisa. – Stukot ustał. – Hmm mam jeszcze trzy próby, a potem… Piwnica przeniesie się pewnie do pustki między wymiarowej. A może spróbuję lekko zmodyfikować symbol, wtedy powinien się rozsypać. – Przyniósł potrzebne sobie narzędzia i zaczął grzebać się w znaku. Na jego granicach pod kątem czterdziestu pięciu stopni coś co przypominało dłuta. Kiedy tylko ostatni z nich zanurzył się w drewnie wszystkie połączyły się ze sobą wiązką światła. Cały znak wraz z niezauważalnymi do tej pory częściami podświetlił się na zielono. Nowo poznane składowe tego filaru rzuciły świeże światło na całą sprawę. Powoli je tłumaczył, dzięki temu że zostały zapisane w starszej mowie. Novum era. Coniungere cum maioribus. Futurum.” (Nowa erwa. Łącze z przodkami. Przysłość.) – Magia spierystystyczna? Nowa era i łącze z przodkami pasuje, ale przyszłość? Nie… To nie to. A może? -Na twarzy wyrusował mu się jednocześnie wyraz przerażenia i zaciekawienia.

 

Wbiegając do chaty mało nie wywróci ostatniego kubełka z kozim mlekiem stojącym na taborecie tuż obok. Złapał pierwszą lepszą torbę i pobiegł z nią do ziemianki. Po drodze zauważył przez osłonę wsi że słońce jest w zenicie, i powoli zbiła się ku zachodowi. Drzwi od Ziemianki były lekko uchylone. Złapał za brzeg drzwi. Z wnętrza nie czuł charakterystycznego chłodu. Pochodnie wiszące po brzegach tunelu prowadzącego w głąb były wypalone. Komora z żywnością była zalana na dwie stopy głębokości wodą. Pływały w niej fragmenty pobitych pojemników na mleko, wina i soki. Cała żywność poza resztkami ciemnego pieczywa, niebieskiego sera i dwóch butelek dwustu letniego wina z była zepsuta. Z trudem zebrał resztki jedzenia i zmierzał do wyjścia. Na samym dnie osadziły resztki zgniłego jedzenia tworząc warstwe czegoś przypominającego muł. Wychodząc popatrzył się ostatni raz na wnętrze ziemianki. Dostrzegł że pod wodą jakieś dwa punkty odbijają nie będące tam światło. Ponownie przedarł się w głąb komnaty. Wydobył z niej jakieś kryształy. Przypominały płatek śniegu, kiedy tylko zbliżył je do siebie połączyły się wypromieniowując z siebie trochę żółtego światła na łączeniu. Coś zaczęło ciągnnąć jego rękę w której trzymał znalezisko do wnętrza ceglanego kręgu. W końcu nie był w stanie opierać się śnieżynce i puścił ją. Zawisła nad środkiem okręgu. Poczuł nagły chłód, woda w której stał momentalnie zamarzła.

-Nie, nie, nie! – Próbował wydostać się z zmarzliny. Po chwili wszystko zaczęło się topić. Czuł że pot na jego skórze zaczyna wrzeć parząc go. Biegł przez wrzącą wodę szybciej niż bezdomni w wolnych miastach na darmowe posiłki. Drzwi zaczęły powoli się przed nim zamykać. Ledwo przecisnął się przez nie. Klucz od drzwi wypadł z zamka rozpadając się na trzy części. Na obszarze wokół ziemianki zaczęła pojawiać się przezroczysta bariera, przypominała tą którą zniszczył przypadkiem jakiś czas temu. Odcinała powoli tren wokół od niego. Zniknęło, teren opustoszał, wrócił do stanu sprzed odkrycia. Z jednym wyjątkiem, nic nie zatrzymywało go przed wejściem na niego. Dokładnie tak jakby to wszystko zniknęło, wyparowało do innego świata.

-Stój! Kim jesteś? – Krzyknął, biegnąc w za chatę. Mógł przysiąść że widział kogoś w czarnej pelerynie jak znikał za rogiem. – Dziwne, byłem pewnie że… może to miejsce tak na mnie działa. Nie mam czasu do stracenia.

Zaczął kierować się w stronę zachodniej granicy z zebranymi rzeczami. Brakowało mu jedynie żywności. Wszystko co zebrał nie nadawało się już do jedzenia. Zmieniło się w śmierdzącą papkę. Zbliżył się do bariery, przykładając do niej dłonie. Odsuwał je na boki powtarzając „Notum autem vobis facio”. To co mijały jego dłonie odparowywało błękitnym dymem. Otworzył sobie w ten sposób wyjście z tego padołu brudu, śmierci, zgnilizny i przeszłości która przepadała.

 

Koniec

Komentarze

Mateuszu P, taki zbity tekst jaki tu zaprezentowałeś, czyta się bardzo źle. Bądź uprzejmy podzielić zwarte bloki na mniejsze akapity.

Ponadto pragnę abyś wiedział, że fragmenty nie cieszą się powodzeniem wśród użytkowników tego portalu. Mało kto chce tracić czas na lekturę tekstu, nie mając gwarancji, że kiedykolwiek doczeka się dalszego ciągu. Dlatego lepiej zamieszczać skończone opowiadania, niż ciąć je na kawałki.

Wiedz też, że fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiązku ich czytać. Fragmenty nie mogą też być nominowane do piórka.

 

edycja:

Pomocy!!! Gdzie ja jestem? –Głos Primus'a roznosił echem po ciemnym pomieszczeniu. –> Pomocy!!! Gdzie ja jestem? – głos Primusa roznosił się echem po ciemnym pomieszczeniu.

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie za[pisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, czy na pewno ten głos z małej litery? Spacja konieczna, ale didaskalium chyba jednak od dużej?

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, poradnik Fantazmatów dopuszcza taki zapis:

 

Zdecydowanie trudniej ma się sprawa z innym rodzajem didaskaliów, takimi jak:

 

43) – Zamknij się i wsiadaj! – jego głos na pewno nie brzmiał przyjaźnie.

 

44) – To niemożliwe – chociaż starał się mówić pewnie, wciąż nie był pewny swoich racji.

 

Gdyby ściśle trzymać się zasad, to oba powyższe przykłady są niepoprawne, bo nie ma tu didaskaliów dialogowych i fragmenty po półpauzach powinny zostać zapisane jak narracja. W praktyce jednak zdania redaktorów są podzielone: narracja to tak naprawdę fragmenty, które towarzyszą wypowiedzi lub następują bezpośrednio po niej. W obu zaprezentowanych wyżej przypadkach absolutnie nie sposób mówić o narracji, można to określić raczej mianem komentarza dialogowego. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by zapisać to w ten sposób:

 

45) – Zamknij się i wsiadaj! – Jego głos na pewno nie brzmiał przyjaźnie.

 

46) – To niemożliwe. – Chociaż starał się mówić pewnie, wciąż nie był pewny swoich racji.

 

To druga wersja jest poprawna językowo, jednak pierwsza – zdecydowanie bardziej praktyczna. Tak naprawdę od autora (i po części redaktora) zależy, jak zostanie to uwzględnione w tekście, oczywiście niezależnie od wybranej wersji należy pamiętać o konsekwencji zapisu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak, przyznaję, mam z tym duży problem zawsze :)

http://altronapoleone.home.blog

Zgodzę się z Tobą, Drakaino – łatwo nie jest, ale na szczęście jest ten zacny poradnik. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A teraz merytorycznie.

 

Po pierwsze to, co już powiedziała Reg: fragment to nie jest dobry debiut, zdecydowanie preferujemy skończone opowieści. Zachęcam Cię do spróbowania sił w zamkniętej fabularnie formie: szorcie lub opowiadaniu (najlepiej nie za długim), niemniej zanim to zrobisz, popracuj nad językiem, interpunkcją, zapisem dialogów.

 

Bo nie jest dobrze, ba, jest na razie wręcz bardzo źle.

 

Pierwsze zdanie już Ci poprawiono, więc poznęcam się nad dalszym kawałkiem, ale nie całym tekstem, bo nie mam pojęcia, czy zamierzasz jakkolwiek reagować na komentarze – na pierwszy Reg, o długaśnych akapitach, nie zareagowałeś, więc łapanki mogą okazać się stratą czasu.

 

Mężczyzna uderzył mocno pięścią w podłogę[+,] uwalniając z niej kilka zielonych iskierek.

 

W jednej chwili do tej pory objęte mrokiem pomieszczenie zostało rozświetlone przez dziesiątki świec rozstawionych wszędzie.

 

– objęte mrokiem → raczej: pogrążone w mroku

– skreślone kawałki to informacje doskonale zbędne. Poza tym jeśli świece stoją wszędzie, to jak on zamierza się poruszać po pomieszczeniu? Pomijasz za to informację, która mogłaby dodać nastroju: jak te zielone iskierki zamieniły się w świece?

 

Ściany pokryte były nierówno symbolami, na podłodze został wyrysowany podwójny krąg, również pełen znaków.

 

W tym kontekście to sugeruje proces, dzienie się – bohater widział, że niewidzialna ręka rysuje ten krąg?

 

Podpierając się rękami[+,] wstał[+,] jednocześnie uszkadzając krąg wyblakłych wewnątrz ksiąg[+,] które chwilę potem zasyczały[+,] oszałamiając go białym światłem.

 

To zdanie błaga o przeformułowanie, zwłaszcza na samym początku. Oraz zasadniczo nie ma sensu. Skąd wzięły się księgi? Dotychczas wszędzie były świece. No i światło oślepia, a nie oszałamia.

 

Po chwili namysłu[+,] nieco zdezorientowany[+,] otrzepał swoje ubranie i podszedł do drzwi. Szybko i zdecydowanie chwycił za klamkę[+,] by następnie odskoczyć do tyłu z uczuciem dziwnego mrowienia.

Nic nie wiemy o obecności kogokolwiek innego w pomieszczeniu, więc raczej nie otrzepał cudzego ubrania, a poza tym zazwyczaj otrzepujemy własne. Dalej:jakich drzwi? Nic nie wiemy o żadnych drzwiach. Opisałeś pomieszczenie jako pełne rozstawionych wszędzie świec, nic nie wiemy o księgach ani drzwiach, które spadają na nas z nieba.

 

Gorąca – pomyślał.

Stirlitz – pomyślała klamka.

Naprawdę, kiedy poparzysz się, to myślisz w sposób refleksyjny, że woda czy naczynie są gorące? To jest odczucie, należałoby je inaczej opisać.

 

Niewzruszony założył na swoją zaczerwienioną dłoń kawałek materiału leżącego na stole obok, a następnie energicznie otworzył.

W kwestii zaimka – patrz wyżej.

Kawałkiem materiału to on mógł dłoń co najwyżej owinąć. Stół również spadł nam z nieba w pomieszczeniu wypełnionym świeczkami.

Następnie otworzył co???

 

Jego twarz została zbombardowana ogromną ilością ciepła[+,] a oczom ukazał się wielki szkarłatny ogień, powstrzymywany przez jakąś nie znaną nieznaną mu siłę.

 

Twarz zbombardowana ciepłem? Naprawdę?

Ogień nie bardzo może być wielki czy niewielki, płomień czy pożar tak.

 

Czuł[+,] że nie jest to coś zwyczajnego.

Bystrzacha.

 

Biło od niego przygnębiającą nienawiścią będącą jego źródłem i ostoją. Wiedział że jest osłabiony, przynajmniej na razie…

Wiesz, że ponieważ w poprzedzającym zdaniu podmiotem był bezimienny bohater, oba te zdania również sie do niego odnoszą?

 

Nie umiał sobie wytłumaczyć[+,] skąd wie to wszystko, po prostu to czuł. Podniósł prawą rękę na wysokość swojego czoła, wykonał okrężny ruch dłonią i pstryknął palcami.

 

Pierwsze zdanie przegadane, bo mówisz rzeczy dość oczywiste w zadanym kontekście.

 

Z paliczków wydostał się błękitny dym, po chwili unoszenia się na wysokość kilku stup rozwiał się we wszystkie strony zdławiając dławiąc płomienie.

 

Dla czasowników dokonanych nie stosujemy imiesłowu przysłówkowego współczesnego, który oznacza trwanie.

Paliczki – to są kości palców, a nie ich synonim. Ergo albo bohaterowi klamka wypaliła ciało do kości (co warto by zaznaczyć, bo to w sumie hardkor, a piszesz tylko o zaczerwienionej skórze), albo nie masz pojęcia o znaczeniu słów, których używasz.

 

I w nawiązaniu do tego ostatniego: dobry styl nie polega na udziwnianiu języka, bo mam wrażenie, że to Twój główny problem, ale na pisaniu poprawnie, a zarazem wyraziście.

 

Dalej w tekście jest podobnie źle, czasem nawet gorzej. Nie przeczytałam całości, bo to też hardkor, tylko przebiegłam wzrokiem, więc dalsze uwagi są dość przypadkowo wybrane, problemy są w prawie każdym zdaniu. Zdarzają się literówki:

 

Chwile zastanawiał się co ma teraz zrobić.

→ Chwilę

 

I orty:

 

Był bez jakich kolwiek jakichkolwiek pieniędzy,

 

Nadużywasz zaimków, w tym całkowicie śmieciowego w 99% “jakiś” w różnych formach.

 

Masz też dziwaczne pomysły w rodzaju ołowianych świeczek – świeczka ma to do siebie, że musi być zrobiona z paliwa, które się topi, odsłaniając knot i umożliwiając utrzymanie płomienia. Wikipedia całkiem sensownie wyjaśnia mechanizm działania świeczki:

Zjawiska zachodzące podczas spalania świecy, pomimo niezbyt skomplikowanej jej budowy, są stosunkowo złożone:

materiał oświetlający topi się pod wypływem ciepła płomienia

stopiony materiał podnosi się w knocie wskutek jego włoskowatości (knot nim nasiąka)

w wysokiej temperaturze, blisko płomienia materiał świecy rozkłada się na produkty gazowe lub odparowuje

opary spalają się w płomieniu wytwarzając światło i ciepło

No więc wyjaśnij mi teraz, jak to działa w ołowianej świeczce. Ołowiany mógłby być lichtarz czy świecznik, choć ołów jest tak miękki, że nie polecam. No i nie jest zasadniczo drogi, chyba że tak ustalisz w swoim świecie, ale to musi mieć jakieś uzasadnienie.

 

urząd skarbowy – ekhem, to znaczy jednak jesteśmy we współczesnym zwyczajnym świecie? Łacina mogłaby na to wskazywać, ale jednak sugerujesz świat fantasy, no i łacina należy do repertuaru staroświeckości, a nie współczesności. Oczywiście w fantasylandzie możesz mieć wszystko, ale to jednak zgrzyta. (Dalej okazuje się, że to jakiś klon Harry’ego Pottera, więc urząd zaczyna pasować, ale tego typu foreshadowingi należy rozmieszczać bardziej rozsądnie).

 

zmarzlina – to termin geologiczny, oznaczający coś konkretnego, a nie po prostu lud

 

Biegł przez wrzącą wodę

Znaczy – jest już martwy. Jeśli to symulacja czy sen – jest martwy w symulacji lub śnie czy wizji. Polecam lekturę opowiadania “Test” z tomu opowiadań o Pirxie Lema – jest tam totalnie wciskające w fotel zakończenie oparte na właśnie takim pomyśle.

 

Otworzył sobie w ten sposób wyjście z tego padołu brudu, śmierci, zgnilizny i przeszłości która przepadała.

Padół funkcjonuje obecnie głównie we frazeologizmie “na tym łez padole”.

SJP PWN:

padół

1. «ziemia jako miejsce życia doczesnego»

2. daw. «teren lub miejsce położone nisko, niżej od otaczającego je terenu»

 

Podsumowując

Nie zniechęcaj się, ale lepiej zacznij od form zamkniętych, choćby i dziejących się w świecie tej nienapisanej powieści. Pomyśl o wrzuceniu tekstu na betalistę (jest wątek w hydeparku, jest opcja we wrzucaniu opowiadania), żeby ktoś poprawił Ci przynajmniej część błędów oraz doradził w kwestiach fabularnych.

A poza tym zapoznaj się z tym poradnikiem:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka