*
Lulu wolno rysowała kamieniem po betonowej posadzce. Cicho nucąc ulubioną piosenkę, próbowała stworzyć dom. Taki jak widziała w jednej z książek, które mama czytała jej na dobranoc. Policzki dziewczynki wydymały się delikatnie, a języczek dotykał górnej wargi za każdym razem, gdy kreśliła bardziej skomplikowany kształt. Mimo skupienia, co chwilę zerkała na brązowego szczura wolno sunącego wzdłuż jednej ze ścian pomieszczenia. Tomasz, jak nazwała go Lulu, pojawił się niedawno i miał wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia.
– O czym myślisz? – spytał szczurek.
Długim noskiem badał zakurzoną i brudną podłogę, szukając czegoś do zjedzenia. W piwnicy zawsze mógł liczyć na kilka larw a czasem okruszki, które zostawały po posiłku dziewczynki. Nie było tego jednak wiele, bo Lulu grzecznie zjadała wszystko, co dostawała.
– O mamie – odpowiedziała, wzruszając chudymi ramionami i skupiając się na rysowaniu drzewa. Jednocześnie uważała, aby nie ubrudzić sukienki, o którą mama kazała jej dbać.
Stale węsząc, szczurek wiercił się to tu, to tam. Lubił towarzystwo Lulu, gdyż nie rzucała w niego kamieniami i nie piszczała ze strachu za każdym razem, gdy się pojawiał. „Jest bardzo miła” – pomyślał Tomek, odnajdując mikroskopijną okruszynę chleba na brudnym talerzu. Wąskim językiem zlizał ją i szybko ruszył dalej.
– Kilka dni temu poszła gdzieś z tatą i jeszcze nie wróciła. Nie widziałeś jej? – zapytała Lulu, nie odrywając wzroku od posadzki.
– Nie – skłamał Tomek.
– Tata mówił to samo. – Westchnęła cicho.
W skąpym świetle dobywającym się z jedynego okna w pomieszczeniu Lulu próbowała narysować rodzinę. Ledwo jednak widziała własne dłonie. Szyba całkowicie zasłonięta była gazetami, których dziewczynce nie wolno było już dotykać.
Kiedyś, dawno temu, Lulu wdrapała się na połamany regał i oderwała kawałek cienkiego papieru zakrywającego okno. Wraz z kolejnymi fragmentami gazet spadającymi na brudną podłogę świat dziecka stawał się odrobinę większy. Niestety nie pozostał taki na długo. Gdy tylko ojciec zobaczył, co zrobiła, zaczął krzyczeć i rzucać przedmiotami. Zakrywając uszy dłońmi, Lulu kuliła się w bezpiecznych, acz kościstych ramionach matki. Potem ona i tata wyszli do innego pokoju, zostawiając dziecko same w piwnicy, która była całym jego światem. Jakiś czas później mama wróciła. Miała porwaną sukienkę i potargane włosy. Tuląc Lulu do siebie, kobieta płakała i uśmiechała się jednocześnie. Tego wieczora ojciec przyniósł im dodatkową porcję zupy. Bez słowa podał ją matce i szybko wyszedł z piwnicy, zamykając za sobą drzwi na klucz.
**
Lulu codziennie pytała Tomka czy nie widział mamy. Bardzo za nią tęskniła, ale nie czuła się samotna. Z dnia na dzień dziewczynce przybywało przyjaciół, z którymi mogła się bawić czy rozmawiać. Za każdym razem, gdy ojciec zostawiał ją zapłakaną i obolałą pojawiały się coraz to nowe stworzonka. Jedne wesołe, inne smutne. Ciche i głośne. Wszystkie jednak z chęcią dotrzymywały Lulu towarzystwa.
Był oczywiście Tomek. Wieczny poszukiwacz jedzenia, który czasem przyprowadzał do niej kolegów. Niektórzy dawali się dziecku głaskać, ale rzadko coś mówili.
Były muchy, których cichy szum skrzydeł i bzyczenie utulały Lulu do snu.
Były pchły, które lubiły śpiewać, gdy dziewczynka płakała. Mieszkały w porwanym materacu wypchanym kłującą słomą, na którym spała. Co noc nuciły Lulu jej ulubioną piosenkę.
Była też duża rodzina wszy we włosach dziewczynki. Przechadzały się pomiędzy brudnymi i zlepionymi kosmykami, stale łaskocząc ją malutkimi odnóżami. Lulu nie chciała im zrobić krzywdy, ale drapała się nawet przez sen. Co rano budziła się z krwią pod paznokciami i poczuciem winy w sercu. Wszy zawsze obiecywały poprawę, ale rzadko kiedy pozostawały w bezruchu.
Były jeszcze pająki, które Lulu polubiła najbardziej. Kiedyś wydawały się jej straszne, ale gdy przerwały milczenie i zaczęły opowiadać dowcipy, zmieniła o nich zdanie. Były zabawne i miłe, a ich sieci przepiękne. Mogła więc im wybaczyć, że pchały się wszędzie, zwłaszcza do uszu i nosa, gdy spała. Któregoś dnia nauczyły nawet Lulu jak za pomocą odrobiny przeżutego chleba i sieci opatrywać rany, które na jej ciele zostawiał ojciec.
No i był jeszcze Staszek, który całkowicie odmienił życie dziewczynki.
***
Staszek był małym, żółtym robakiem, który pojawił się kilka dni po tym, gdy Lulu miała wypadek. W zagraconej piwnicy, gdzie śmierdziało grzybami i stęchłą wodą, a światła było tyle co nic, nietrudno było zrobić sobie krzywdę. Dziewczynka przewróciła się i upadła kolanem na kawałek brunatnego metalu. Próbując się podnieść, zrzuciła na siebie ciężkie, śmierdzące zgnilizną pudła.
Zalewając się łzami, Lulu z całych sił wołała mamę. Jednocześnie starała się zepchnąć na bok przytłaczające ją rzeczy. Matka nie odpowiedziała na wezwanie, ale ojciec dziecka już tak. Warcząc wściekle, pomógł jej stanąć na nogi. Krzyczał, że powinna bardziej uważać. Żądał, aby przestała płakać. Gdy tego nie zrobiła, uderzył ją. Wtedy Lulu zacisnęła usta i wbijając spojrzenie ciemnych oczu w posadzkę, mięła w dłoniach brudną sukienkę. Jedyną, którą miała. Materiał w wielu miejscach był porwany i poznaczony starymi, brunatnymi plamami, a teraz i świeżą krwią. Dziewczynce było przykro, że nie umiała zadbać o sukienkę, tak jak prosiła ją o to mama.
Mimo wstydu i złości Lulu stała w bezruchu marząc, aby ojciec sobie poszedł. Słyszała, jak cicho powarkuje, wypełniając powietrze odorem zgniłego mięsa i alkoholu. Wielkie, spocone ciało przysłaniało jedyne okno w pomieszczeniu, odbierając dziewczynce całą nadzieję. W końcu jednak mężczyzna przeklął głośno i szybko wyszedł z piwnicy. Zaraz potem rozległ się charakterystyczny dźwięk zamka, który towarzyszył Lulu od dnia narodzin.
I, mimo że została sama, nie oderwała wzroku od podłogi, nie ruszyła się z miejsca. Zamiast tego zaczęła drapać rączkę i robiła to aż do momentu, gdy na podłogę zaczęły spadać nie tylko łzy, ale i robaki. Mnóstwo przyjaciół, cicho szepcących słowa, których dziewczynka się wstydziła.
****
– Nadal cię boli? – zapytał Staszek, pełzając leniwie w zaognionej, czarnej ranie na nodze Lulu.
Wszystko wokół niego cudownie pachniało rozkładem i wilgocią, a jedzenia było tak dużo, że musiał zwołać kolegów. Wspólnie wili się w ciepłej sadzawce zgnilizny wymieszanej z ropą, walcząc o najlepszy kąsek. Niestety, mimo szczerych chęci, larwy plujki pospolitej nie były w stanie pomóc dziewczynce. Staszek i jego znajomi stawali się tylko grubsi i grubsi. Kiedy się zmienią, nic już nie będą mogli zrobić. „Może nowe pokolenie coś zdziała” – pomyślał Staszek, żując zgniłe mięso.
– Boli – wyszeptała Lulu, wtulając rozpaloną twarz w cuchnący materac.
Dziewczynka ledwo rozpoznawała głos przyjaciela. Brzmiał zbyt podobnie do innych żółtych robaków, które sprowadził do piwnicy, aby stali się jej przyjaciółmi. Lulu nie miała jednak siły z nimi rozmawiać, a i one nie były zbyt gadatliwe. Słyszała tylko mlaskanie i bzyczenie, ale to zapach wypełniający piwnicę był najgorszy. Nawet bardziej niż świadomość, że to jej noga tak śmierdziała. Była już niemal całkowicie czarna, a skóra poruszała się, jakby coś żyło tuż pod powierzchnią. Dziewczynka ciągle słyszała trzaski. Z początku myślała, że to stare krzesło leżące w rogu piwnicy wydaje takie dźwięki. Później zrozumiała, że była to jej noga.
*****
Lulu obudził okropny huk. Przestraszona rozejrzała się po piwnicy, ale wszystko było takie samo. Noga nadal bolała, skóra była czarna i śmierdząca, a w coraz większej ranie ucztował pulchny Staszek i jego koledzy. Cichy szum rozmów wypełniał przestrzeń.
Wzdychając cicho, Lulu przyłożyła głowę do brudnego materaca. Nagle wątłym ciałem dziecka wstrząsnął dreszcz. Strużki potu spływały po rozgrzanym czole, a obraz stawał się niewyraźny. Dziewczynka próbowała okryć się dokładniej starym, zakurzonym kocem. Bardzo chciało jej się pić, ale ojciec nie zszedł do piwnicy od dnia, gdy Lulu upadła. Słyszała ciche rozmowy swoich przyjaciół, jednak nie miała siły wziąć w nich udziału.
– Pośpiewać ci? – zapytały pchły.
– Poproszę – szepnęła Lulu, przymykając zmęczone oczy.
Robaczki od razu zaczęły nucić melodię, której nauczyły się od matki dziecka. Kobieta śpiewała ją codziennie, począwszy od dnia, gdy córka przyszła na świat w tej piwnicy.
******
– Jak tam jest? – zapytała cicho Lulu wilgotną, pulsującą ciemność wypełnioną szeptami jej przyjaciół.
Tomek przystanął i nadstawiając zakrwawiony pyszczek ku palcom dziewczynki, węszył intensywnie. Z całych sił próbował przezwyciężyć chęć natychmiastowego zatopienia zębów w miękkim ciele. Wcześniej jednak, omijając czarne i śmierdzące mięso, nie powstrzymał się przed zjedzeniem Staszka i jego kolegów.
– Gdzie? – Szczur wdrapał się na materac i wolno pomaszerował w stronę bladej, spoconej twarzy Lulu.
– Tam… – głos dziewczynki był bardzo cichy, a oddech świszczący i nierówny.
– Tak samo – odpowiedział Tomek, obserwując dziecko. Żar bił z jego ciała, podobnie jak odór zgniłego mięsa mieszający się z wilgocią.
– Ja…
– Ciii, dziecinko. Śpij. Zamknij oczy i zaśnij, a niedługo zobaczysz mamę – wyszeptał szczurek.
Wokół Lulu wszystko wirowało, brzęczało i szumiało, ale szybko niknęło pochłaniane przez miłosierną ciemność. Dziewczynka nie słyszała już śpiewu pcheł ani głosu Tomka, mimo że szczurek był tuż obok. Jego wąsy łaskotały Lulu po twarzy, a białe ząbki zbliżające się do nosa były ostatnim, co zobaczyła w ciemności.
*******
Tomek lubił dziewczynkę, ale równie mocno kochał jeść. Zbyt długo głodował, żeby przegapić taką ucztę. Zatapiając zęby w świeżym, jeszcze ciepłym dziecięcym mięsie, ignorował uporczywe pukanie do drzwi wejściowych.
„Pewnie to znowu ci dwaj panowie w mundurach, którzy byli tu także wczoraj” – pomyślał szczurek i cicho pisnął, poirytowany tym, że ktoś przeszkadza mu w pysznym posiłku. Na szczęście jedzenia było tak dużo, że na pewno starczy dla całego stada, już nie mówiąc o uczcie czekającej na nich w salonie. Musieli się tylko zastanowić, jak dosięgnąć także do tych pysznych, cudownie pachnących fragmentów znajdujących się na ścianie. Tych, które wypadły z czaszki ojca Lulu, gdy mężczyzna włożył lufę do ust i nacisnął spust.