- Opowiadanie: dawidiq150 - Bardzo ważna misja

Bardzo ważna misja

Opowiadanie, nad którym chyba najwięcej pracowałem. Trochę dłuższe niż zwykle. Bardzo proszę o czytanie i komentowanie. Jakiś czas temu napisałem opowiadanie “DOOM” jest to podobna historia. Lecz rozbudowana tak jak wiele osób mi radziło. Pozdrawiam moich stałych czytelników.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Bardzo ważna misja

Na planecie NX24-D12 za dnia nie było dużo jaśniej niż w nocy. Gęste, gazowe chmury przepuszczały niewiele światła. Dlatego nad miastem, zawieszono olbrzymie lampy nowej generacji, imitujące naturalne oświetlenie. Znajdująca się tu osada górnicza, w ciągu trzynastu lat zmieniła się w tętniące życiem duże miasto. Teraz, oprócz budynków kopalni, znajdowały się tu osiedla bogaczy. Górnicy zatrudnieni do pracy pod ziemią, ściągnęli na planetę swoje rodziny. W kopalniach, można było zarobić dziesięciokrotnie więcej niż gdziekolwiek indziej, wykonując pracę fizyczną. Bez żadnego wykształcenia. Dla kogoś, kto lubił taki rodzaj pracy, bądź po prostu był nieukiem, to było wymarzone miejsce. Miasto, obecnie liczyło blisko trzydzieści tysięcy osób. Pod nim, znajdowały się rozległe, bogate złoża srebra i kwartylu. Kwartyl, trzynaście lat temu nigdzie jeszcze nie wydobywany w dużych ilościach, był bardziej drogocenny niż srebro, gdyż miał wiele zastosowań. Od wytwarzania bardzo lekkich kamizelek kuloodpornych, po konstrukcje fundamentów budynków. Surowce te występowały zmieszane razem. Na NXsie od razu rozdzielano je, by potem, ładować do kontenerów i transportować po całym imperium.

Trzynaście lat temu, gdy pierwsze statki badawcze wylądowały na NXsie, w ramach ekspansji układu D12, ludzie natrafili na populację wrogo nastawionych i bardzo agresywnych stworzeń, które jednak były technologicznie zacofane. Posiadały one kopalnie i w prymitywny sposób wydobywały z nich surowce. Konstytucja imperium, nie pozwalała na agresję wobec rdzennej ludności nowo odkrytych planet, jednak surowce te, a zwłaszcza kwartyl, były na tyle cenne, że wniesiono poprawki do konstytucji. Potem, zajęto kopalnie. Tubylcy zaciekle się bronili, a potem niezwykle agresywnie atakowali, więc by nie prowadzić beznadziejnej wojny, sprowadzono na NXsa generatory osłon, które chroniły placówkę od atakowanej zachodniej strony. Od wschodniej strony natomiast, zagrożenia nie było, gdyż znajdowały się tam niezamieszkane tereny górzyste. Żyły tam, co prawda ogromne, jadowite węże, ale nie wychodziły poza swoje terytorium. Na zachodzie, wznosiła się więc wysoka na dwadzieścia metrów, świecąca niebieska tarcza energetyczna. Ciągnęła się ona na linii około trzydziestu kilometrów, uniemożliwiając przejście.

 

***

 

Siedziałem w więzieniu, zakuty w kajdany rozmyślając o tym, jak bardzo bolesna będzie moja śmierć. Co ze mną zrobią? Powieszą? Spalą? To raczej były dobre opcje. Wszystko zależy od tego, czego będą domagać się wzburzeni ludzie. Zabiłem dwanaście osób. Gdyby tylko ci co mnie osądzą, zdawali sobie sprawę że moje intencje były dobre. Jestem prawdopodobnie najinteligentniejszym człowiekiem w tym mieście i dobrze wiem, że zabiłem złych ludzi. Zrobiłem to by odkupić własne zło. Całą moją szorstkość wobec bliźnich. Zawsze chciałem być dobry, jednak mój problem polegał na tym, że nie potrafiłem odróżnić, co właśnie jest dobre, a co złe. Jest to trochę zagmatwane.

Gdy tak rozmyślałem, nagle, najpierw delikatnie, potem dużo mocniej, zatrzęsła się ziemia aż proch posypał się ze ścian. Trzęsło przez około dziesięć sekund. Z tego co się orientuję coś takiego zdarzyło się na NXsie pierwszy raz, od kiedy ludzie postawili tu swoją stopę.

Po chwili gdy trzęsienie ustało, dobiegły do mnie przepełnione paniką głosy. Stało się coś złego.

 

***

 

– Witaj Dorstrusie! – przed kratami mojej celi ukazał się Brodaktes. Mój dowódca i jednocześnie wielki przyjaciel, ogromnie zaskoczony, gdy niezbite dowody wskazały, że to ja właśnie jestem mordercą siejącym postrach w mieście przez ostatnie trzy tygodnie.

– Witaj Brodaktesie! – Uśmiechnąłem się na jego widok, choć nie miałem pojęcia po co tu przyszedł.

– Muszę się streszczać, bo nie ma czasu do stracenia – powiedział ściskając dłońmi pręty mojej celi. – Trzęsienie ziemi, do którego przed chwilą doszło, uszkodziło generatory osłon. Nie ma chroniącej nas bariery. Rozumiesz co to oznacza? Nixanie mogą teraz bez problemu zaatakować a wtedy to będzie rzeź.

– Dlaczego przychodzisz z tym do mnie? – spytałem.

– Bo uważam, że tylko ty możesz pomóc! Jesteś tutaj najlepiej wyszkolonym żołnierzem. Musisz wykonać misję, która zapobiegnie tej katastrofie. Mamy kilku ludzi, ale ja liczę tylko na ciebie. Jeśli uda ci się, kara śmierci zostanie anulowana. Może nawet odzyskasz wolność.

– Propozycja nie do odrzucenia – powiedziałem bez chwili namysłu. – Dobrze. Wprowadź mnie w szczegóły.

 

***

 

Faktycznie, sprawa nie cierpiała zwłoki. Tubylcy, mogli zaatakować w każdym momencie. Misja polegała na przedostaniu się do ich pobliskiego miasta i zabiciu jego króla–zarządcy wywołując jednocześnie chaos i żałobę. Efekt miał być taki, gdyż ten osobnik był uważany za potomka bogów. Nawet, gdyby wrogowie dowiedzieli się o awarii osłony, nie zaatakowaliby.

Nixanie tworzyli bardzo różnorodną społeczność. Do tego kazirodztwo, stosunki ze zwierzętami, przez długi czas sprawiły, że ich miasta były pełne różnych osobników, zarówno w pełni zdrowych jak i z defektami. Co nie przeszkadzało im w dalszym rozmnażaniu się. Podzieleni byli na walczące ze sobą klany… Te i inne informacje, przekazano mi w czasie krótkiej odprawy, były to ciekawe rzeczy, o których wcześniej nie wiedziałem mimo, że żyłem na NXsie przez siedem lat.

Do misji wyznaczono cztery oddziały po trzy osoby w każdym. Bez dowódców, cel misji był prosty i mieliśmy wykonać ją jak najszybciej, był to więc również wyścig z czasem. Na szali ważyło się życie tysięcy ludzi mieszkających w mieście, ciążyła na nas ogromna odpowiedzialność.

Okazało się, że w mieście, nie ma specjalistycznej ani nowoczesnej broni. To w co nas wyposażyli znaleziono w jakimś starym wojskowym promie. Tak więc na nasze cztery oddziały przypadało pięć karabinów snajperskich i dwadzieścia jeden granatów. Wszyscy, dostaliśmy też po przestarzałym karabinie maszynowym i amunicji do niego. Oprócz tego wyposażono nas w plecaki z jedzeniem i apteczką pierwszej pomocy.

Potem, każdy oddział ruszył inną drogą.

 

***

 

Szliśmy na zachód szybkim krokiem, po porośniętej żółtą trawą łące. Panował tu lekki półmrok, jak wszędzie poza miastem. Gleba była miękka i nie szło się dobrze. Natomiast powietrze było przyjemnie rześkie. Po lewej stronie miałem żołnierza o imieniu Druton. Na odprawie dowiedziałem się, że ma dwadzieścia dziewięć lat, był bardzo wysoki i zaobserwowałem, że kompletnie nie przeszkadzała mu moja szorstkość. Twarz miał bardzo przystojną, a włosy starannie obcięte. Po prawej zaś szedł Jarelden. Ogolony na zero, krępy żołnierz o pospolitym wyglądzie dziewięć lat starszy od Drutona. Ten z kolei często się czerwienił, nie mogłem do końca zgadnąć z jakiego powodu.

– Myślicie, że nasza misja będzie łatwa, trudna… a może niewykonalna? – zagaił Druton.

– Oczywiście, że łatwa – bąknąłem lekceważąco – tylko, że zginiemy.

– Naprawdę tak myślisz? – spytał mój wrażliwszy kompan.

– Gdybyś planował wyjść z tego cało, to nie miałbyś jednej misji tylko dwie. Powinieneś sobie zdawać sprawę, że coś takiego wymaga poświęcenia.

– Może i tak – powiedział wrażliwy – ale ja chcę przeżyć, bo mam żonę i dwójkę dzieci.

Drutona wyraźnie denerwowało milczenie i ponownie spytał:

– Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego zabiłeś tych ludzi?

– Wątpię czy zrozumiesz. – odpowiedziałem – Choć sprawa jest dość prosta, wydawało mi się, że to jest dobre, że odkupię swoje grzechy. Bo wiesz, nie akceptuję siebie. Moje złe skłonności chciałem wykorzystać w dobrym celu. Nie wiem, czy słyszałeś, ale zabiłem ludzi, którzy mieli na celu dwukrotnie zmniejszyć pensję górników. A żeby nikt ich nie żałował zabiłem też ich rodziny.

– Zdajesz sobie sprawę, że jesteś chory? – spytał jakby chciał mi to uświadomić.

Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo do dyskusji włączył się mój drugi kompan.

– A w Boga wierzysz?

– Wierzę

– A ty? – zwrócił się do Drutona.

– Ja też

– To opowiem wam taki krótki dowcip: „Mały chłopczyk pyta się księdza: Czy Bóg może wszystko? Ksiądz odpowiada: Oczywiście Bóg jest wszechmocny. Na to chłopczyk: A czy może stworzyć kamień, którego nie mógłby podnieść?”

Zastanowiłem się chwilę i powiedziałem:

– Ale to jest dowcip.

– I co z tego? – odparł Jarelden.

– Myślisz, że tą historyjką zagiąłeś Boga? Nie zagiąłeś, bo to jest tylko dowcip.

– Nie wiem o co ci chodzi.

– No i jeszcze nie rozumiesz, lepiej opowiedz coś innego.

I tak idąc, rozmawialiśmy. Otoczenie się nieco zmieniło. Szło się jeszcze gorzej, bo łąka zamieniła się w teren zarośnięty sięgającymi do kolan krzewami. Zatrzymaliśmy się, gdyż przed nami ukazało się wielkie stado pasących się zwierząt. Później się im bardzo dokładnie przyjrzałem. Wielkością i budową przypominały krowy. Posiadały ogromne poroża ciągnące się wzdłuż ciała sięgające od głowy aż do zadu. Ich muskularne ciała były kolorowe niczym ogon pawia. Czarne kopyta, nogi w trzech kolorach od kopyt do ud fioletowe. Uda natomiast czerwono-różowe. Resztę ciała porastała gęsta żółta sierść. W głowie miały jedno duże oko. Zajmowały się wyłącznie skubaniem owoców z rosnących na ziemi krzewów.

Z daleka zauważyłem, że pasących się zwierząt ktoś pilnuje. Jakiś pojazd powoli objeżdżał stado.

– Potrzebuję waszych granatów – powiedziałem przyjaźnie do kompanów. Lecz, zanim którykolwiek zdążył coś odpowiedzieć, zamachnąłem się i wbiłem w ich gardła wszczepione w dłonie ostrza, które dodatkowo poraziły ich prądem. Umierając dziwnie na mnie patrzyli, aż zacząłem się zastanawiać, czy znowu nie robię czegoś złego. Potem, odrzucając zbędne emocje, wziąłem ich granaty i zapakowałem do swojego plecaka.

Ruszyłem ostrożnie idąc na ugiętych nogach. Dotarłem niezauważony do wyjeżdżonego przez samochód pasa. Schowałem się w krzakach, przy ziemi. Trochę trwało zanim pastuch z powrotem tędy przejeżdżał. Gdy nadjechał, ujrzałem z bliska duży, terenowy samochód, o sześciu kołach. W środku, znajdował się zdeformowany osobnik nie posiadający nóg. Od pasa w dół był połączony z wehikułem. W rękach dzierżył jakąś broń. Nie mógł mnie zauważyć, gdyż zwrócony był w stronę stada. Nie było kłopotu go wyeliminować. Zrobiłem to po cichu, by nie spłoszyć zwierząt. Potem wziąłem jego broń i sprawdziłem, jaki może być z niej pożytek. Karabin, wystrzeliwał jakiś energetyczny promień i nie byłem pewny czy służył do walki. Mało dla mnie przydatna rzecz i nie było sensu jej ze sobą brać. Żałowałem, że nie potrafiłem uruchomić pojazdu. Po chwili ruszyłem więc szybkim marszem dalej omijając zwierzęta.

Po godzinie żmudnej drogi, ukazały się przede mną pola, na których rosło jakieś zboże. Kłosy były wysokie na około metr. Gdzieś daleko po lewej stronie ujrzałem domostwa. Ja jednak miałem iść na zachód, czyli jak pokazywał mój kompas przed siebie.

Półgodzinny marsz bardzo się dłużył a otoczenie ponownie się zmieniło. Nie było już zboża, krzewów ani trawy, była natomiast twarda, brązowa gleba na której, co jakiś czas spotkałem leżące, rozkładające się szczątki przeróżnych dziwnych stworzeń. Obszar musiał być napromieniowany, dlatego nic tu nie rosło. Zrozumiałem, że wszedłem na terytorium wojny klanów. Zacząłem być czujny. Od tej pory, co kilka minut natrafiałem na szwędające się pojedynczo lub w małych grupach groźne stworzenia. Większość była rozumna i posiadała dobrą broń i zbroję. Inne były zmodyfikowanymi genetycznie zwierzętami bardzo dla mnie groźnymi, gdyż nie dało się ich podejść ponieważ posiadały świetny węch. Właściwie dzięki sprzętowi tych pierwszych udało mi się przeżyć. Zabijając ich zdobyłem pancerz i różnorodną broń. Nie mogłem unieść wszystkiego i w pewnym momencie poświęciłem kwadrans na sprawdzenie co jest najcenniejsze. Ostatecznie wziąłem lekki, lecz posiadający dużą siłę ognia w porównaniu z tym w co mnie wyposażono karabin plazmowy i amunicję do niego w postaci ogniw energetycznych. Mały, poręczny granatnik z zapasem dziesięciu pocisków, skuteczny przeciwko opancerzonym, pojedynczym wrogom. I na końcu wielką wyrzutnię rakiet. Ciężką, ale dzięki niej poczułem się pewny, że uda mi się wykonać misję. Lecz zabrałem tylko trzy rakiety, gdyż każda ważyła dobre cztery kilogramy.

Zakrwawiony, poraniony i poparzony zdołałem przebrnąć przez tę strefę walki. Nie wywołałem żadnego alarmu, widocznie wszyscy napotkani myśleli, że jestem wynajętym przez swoich przeciwników najemnikiem.

W końcu znalazłem się w miejscu gdzie znów rosła trawa, a po chwili ujrzałem cel mojej podróży – miasto Nixan. Zobaczyłem oświetlone zabudowania i górującą rezydencję króla, która znajdowała się na pagórku, nie wiem, czy naturalnym czy usypanym, w samym środku miasta zbudowanego na planie koła. Powierzchnia miasta była bardzo niewielka. Na odprawie powiedziano mi, że dziewięćdziesiąt pięć procent populacji żyje pod ziemią. I to się zgadzało. W innym przypadku moja misja byłaby niewykonalna.

Tuż poza miastem, znajdowała się duża fabryka, z której kominów unosił się zielony toksyczny dym. Nie mogłem uwierzyć, że mi się tak poszczęściło. Musiałem tylko dostać się na jej dach. I nagle moment euforii został przerwany. Jakby spod ziemi przede mną wyskoczyli czterej uzbrojeni przeciwnicy. Bardzo wysocy, mieli na moje oko blisko dwa i pół metra. Wszyscy w mundurach koloru rosnącej naokoło trawy. Mierzyli do mnie z karabinów. Podniosłem ręce do góry w geście poddania się. Lecz oni wystrzelili. Zamknąłem oczy. I wtedy stało się coś, czego myślałem, że nie zapomnę nigdy. A zaraz po tym zdarzeniu zapomniałem całkowicie. Przypomniałem sobie to dopiero kilka dni później. Ktoś dotknął włosów na mojej głowie. Czując jak wlewa się we mnie dziwna energia otworzyłem oczy i ujrzałem moją matkę, która zmarła osiemnaście lat temu. Ubrana była w piękną, białą suknię i otaczała ją jasna aura. Unosiła się pół metra nad ziemią.

– Nie zabijaj! – powiedziała. I znikła.

Wydawało mi się, że czas na moment się zatrzymał. Zaczęła mnie otaczać biała gęstniejąca mgła, tak, że po chwili nic nie widziałem i nastąpił potężny wybuch uśmiercając moich wrogów. Potem jakbym obudził się i wszystko co się przed chwilą zdarzyło momentalnie uciekło mi z pamięci. Wokół leżeli zmasakrowani, martwi wrogowie. Nie mogłem zrozumieć co się stało. Moje myśli powróciły do misji, którą miałem wykonać.

W bezpiecznej odległości obszedłem miasto. Trwało to trochę, ale nie mogłem przez pośpiech spartaczyć tak dogodnej sytuacji. Z tyłu fabryki nie było nikogo. Zacząłem szukać przytwierdzonej do ściany budynku drabiny. Uradowałem się widząc, że jest. Budynek miał około czterdziestu metrów wysokości. Niezauważony, wdrapałem się na górę. Poczułem wtedy znaczną ulgę. „Chyba mi się uda” – pomyślałem.

Z dachu fabryki dzięki lunecie snajperskiej, gdyż nie posiadałem lornetki, mogłem przyjrzeć się nieco temu malutkiemu miastu. Obok siebie, na linii koła stały oświetlone latarniami ładne i bogate rezydencje. Pojąłem, że tutaj żyją zamożni mieszkańcy a cała reszta pod ziemią. W trzech miejscach stały „dworce” w których były windy jeżdżące do podziemi. W kręgu, najbliżej środka, znajdował się park. Rosły tu drzewa owocowe i kwiaty a między nimi ciągły się chodniki z ławeczkami. Była też niewielka rzeczka łącząca symetrycznie umieszczone oczka wodne. Po parku spacerowali Nixanie z wyższych sfer. Przez całą swoją drogę trafiałem na różnorodne stworzenia, jednak tutaj, na powierzchni miasta, żyła zdecydowanie jedna rasa. Człekokształtna lecz mizerna i krucha, na pewno nie nadająca się do walki. Posiadali chude kończyny, dorosły osobnik mógł ważyć nie więcej niż czterdzieści kilogramów. Do tego wielu było fizycznie upośledzonych.

W samym środku, ujrzałem pałac. Największy budynek w mieście. Także, najbardziej wykwintny. Posiadał basen i pięknie ukwiecone tereny wokoło. Przechadzał się po nim sam król–zarządca. Zaskoczył mnie jego wygląd. Nie była to jedna osoba, tylko kilka syjamsko połączonych. Posiadał pięć głów, siedem rąk i dziewięć nóg. Ubrany był w królewskie szaty. Na każdej z głów świeciła się ozdobiona złotem i klejnotami korona.

„Koniec oglądania, trzeba zrealizować cel misji” – pomyślałem. Zadanie nie było takie proste, jak mi się wydawało, gdy wszedłem na dach. Można było albo użyć wyrzutni rakiet, czego nie chciałem robić bo z tej odległości trudno byłoby trafić w pojedynczy mały cel, albo szybko oddać z karabinu snajperskiego pięć strzałów kolejno we wszystkie głowy władcy. Ostatecznie może wystarczyłoby go zranić.

Wycelowałem i strzeliłem. Jedna z głów mojego celu rozprysnęła się niczym arbuz. Oddałem cztery celne strzały, piąty chybił. Lecz to nie miało znaczenia, było po wszystkim. Umierający monarcha leżał wśród kolorowych kwiatów.

Moja radość była wielka. Co teraz? Miałem już plan. Gdy Nixanie zorientowali się co się stało zapanowała panika, tak jak przewidzieli moi wysłannicy. Z pałacu wybiegli spanikowani poddani. Klęknęli przy martwym ciele i lamentowali wznosząc ręce ku niebu. Usłyszałem syrenę alarmową. Mieszkańcy nadziemnej części miasta zaczęli się chować do swoich domów. Natomiast spod ziemi windami wydostawali się gotowi do walki, uzbrojeni żołnierze. Wyglądem nie różnili się od tych, z którymi wcześniej walczyłem.

Zacząłem zabawę. Wziąłem wyrzutnię rakiet. Wystrzeliłem po kolei w trzy najbardziej zaludnione teraz miejsca. Nie martwiąc się, że niedługo zginę, po kolei rzucałem granatami. Wybuchy śmiesznie rozrywały ciała moich wrogów. Było dla mnie zaskoczeniem, że nikt jeszcze nie zrozumiał gdzie się znajduję. Pomyślałem w takim razie, że może wyjdę z tego cało. Zostawiłem wszystko oprócz karabinu przewieszonego przez ramię. I pospiesznie zszedłem po drabinie. Rzuciłem się przed siebie. Słysząc odgłosy żołnierzy pędziłem na łeb na szyję byle daleko od miasta.

Siedem godzin później okrężną drogą idąc przez pola rosnącego zboża dotarłem w końcu do mojego miasta. Przywitano mnie i zarzucono pytaniami. Okazało się, że jedynie ja, jak na razie wróciłem z misji. Opowiedziałem czego udało mi się dokonać. Wszyscy odetchnęli z ulgą, ucieszyli się i zaczęli wiwatować. Nasze miasto było bezpieczne. Niedługo miał przylecieć statek z nowymi generatorami osłon. A ja niestety odzyskałem wolność.

 

Koniec

Komentarze

No cóż, Dawidzie, moja wyobraźnia nie potrafi zaakceptować opowieści, w której jeden bohater podrzyna gardła swoim towarzyszom, pokonuje wszystko, co spotyka na swojej drodze, a na koniec zabija króla, niszczy całe miasto i radośnie wraca do swoich. Zwyczajnie tego nie rozumiem.

Nad wykonaniem musisz jeszcze popracować.

 

osada gór­ni­cza, w cza­sie trzy­na­stu lat zmie­ni­ła się… ―> Masło maślane – rok/ lata to czas.

Proponuję: …osada gór­ni­cza, w ciągu trzy­na­stu lat zmie­ni­ła się

 

Bez kom­plet­nie żad­ne­go wy­kształ­ce­nia. ―> Bez żad­ne­go wy­kształ­ce­nia.

 

nie po­zwa­la­ła na agre­sje wobec rdzen­nej lud­no­ści… ―> Literówka.

 

i za­bi­ciu jego króla – za­rząd­cy wy­wo­łu­jąc jed­no­cze­śnie chaos i ża­ło­bę. ―> …i za­bi­ciu jego króla-za­rząd­cy, wy­wo­łu­jąc jed­no­cze­śnie chaos i ża­ło­bę.

 

Oprócz tego wy­po­sa­żo­no nas w ple­cak z je­dze­niem i ap­tecz­ką pierw­szej po­mo­cy. Potem, każdy od­dział ru­szył inną drogą. ―> Jeden plecak? A jak mieli się pożywiać i opatrywać ewentualne rany, skoro każdy oddział poszedł inną drogą?

 

po ob­ro­śnię­tej żółtą trawą łące. ―> …po po­ro­śnię­tej żółtą trawą łące.

 

Ogo­lo­ny na zero, krępy żoł­nierz o dzie­więć lat star­szy od Dru­to­na, któ­re­go wy­gląd by po­spo­li­ty. ―> Literówka.

Dwa zdania wcześniej napisałeś o Drutonie: …był bar­dzo wy­so­ki, […] Twarz miał bar­dzo przy­stoj­ną, a włosy sta­ran­nie ob­cię­te. – a teraz twierdzisz, że jego wygląd był pospolity – to w końcu jaki by Druon?

A może miało być: Ogolony na zero krępy żołnierz o pospolitym wyglądzie, dziewięć lat starszy od Drutona.

 

Wiel­ko­ścią i bu­do­wą przy­po­mi­na­ły byki. ―> Wiel­ko­ścią i bu­do­wą przy­po­mi­na­ły krowy.

Byk to samic krowy.

 

się­ga­ją­ce od głowy aż do zada. ―> …się­ga­ją­ce od głowy aż do zadu.

Tu znajdziesz odmianę słowa zad: https://pl.wiktionary.org/wiki/zad

 

Uda na­to­miast czer­wo­no ró­żo­we. ―> Uda na­to­miast czer­wo­no-ró­żo­we.

 

Na resz­cie ciała po­sia­da­ły gęstą żółtą sierść. ―> Raczej: Resztę ciała porastała gęsta sierść.

 

Ku­ca­jąc ru­szy­łem przed sie­bie. ―> Próbowałeś kiedyś kucnąć i iść przed siebie? I w dodatku z plecakiem i bronią?

Proponuję: Ruszyłem ostrożnie, idąc na ugiętych nogach.

 

W cza­sie pół­go­dzin­ne­go mar­szu, kiedy czas pły­nął mi bardzo powoli… ―> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Półgodzinny marsz bardzo się dłużył

 

Nie było już zboża, nie było krze­wów ani nie było trawy, była na­to­miast… ―> Byłoza.

 

na­tra­fia­łem na szla­ja­ją­ce się po­je­dyn­czo lub w ma­łych gru­pach groź­ne stwo­rze­nia. ―> Czy stworzenia na pewno się szlajały?

Proponuję: …na­tra­fia­łem na szwendające się po­je­dyn­czo lub w ma­łych gru­pach groź­ne stwo­rze­nia.

Za SJP PWN: szlajać się 1. pot. «chodzić po jakichś, zwykle podejrzanych, miejscach» 2. pot. «niemoralnie się prowadzić»

 

Za­krwa­wio­ny, po­ra­nio­ny i po­pa­rzo­ny udało mi się prze­brnąć przez tę stre­fę walki. ―> Raczej: Za­krwa­wio­ny, po­ra­nio­ny i po­pa­rzo­ny, zdołałem prze­brnąć przez tę stre­fę walki.

 

w samym środ­ku zbu­do­wa­ne­go na kształt koła mie­ście. ―> …w samym środ­ku miasta, zbu­do­wa­ne­go na planie koła.

 

znaj­do­wa­ła się ob­szer­na fa­bry­ka… ―> …znaj­do­wa­ła się duża fa­bry­ka

 

Wszy­scy w żół­tych mun­du­rach ko­lo­ru ro­sną­cej na­oko­ło trawy. ―> Skoro mundury były żółte, to już wiem jaki miały kolor.

 

Mie­rzy­li do mnie ze swo­ich ka­ra­bi­nów. ―> Zbędny zaimek. Wystarczy: Mie­rzy­li do mnie z ka­ra­bi­nów.

 

Moje myśli z po­wro­tem po­wró­ci­ły do misji… ―> Masło maślane – czy mogły powrócić, nie wracając?

 

Za­ję­ło to tro­chę… ―> Trwało to trochę

 

Prze­cha­dzał się po nim sam król – za­rząd­ca. ―> Prze­cha­dzał się po nim sam król-za­rząd­ca.

 

albo szyb­ko oddać ka­ra­bi­nem snaj­per­skim pięć strza­łów… ―> …albo szyb­ko oddać z ka­ra­bi­nu snaj­per­skiego pięć strza­łów

 

może wy­star­czy­ło by go zra­nić. ―> …może wy­star­czy­łoby go zra­nić.

 

Wy­ce­lo­wa­łem i na­ci­sną­łem spust. Jedna z głów mo­je­go celu… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

od­da­łem pięć cel­nych strza­łów na tyle szyb­ko by mój cel nie… ―> Jak wyżej.

 

za­pa­no­wa­ła wiel­ka pa­ni­ka, do­kład­nie tak jak prze­wi­dzie­li moi wy­słan­ni­cy. Z pa­ła­cu wy­bie­gli spa­ni­ko­wa­ni pod­da­ni. ―> Jak wyżej.

 

Do rąk wzią­łem ra­kiet­ni­cę. ―> Czy istniała możliwość, by wziął rakietnicę inaczej, nie rękami?

Wystarczy: Wzią­łem ra­kiet­ni­cę.

 

Wy­bu­chy śmiesz­nie roz­ry­wa­ły ciała moich wro­gów. ―> Nie pojmuję, co mogło być w tym śmiesznego?

 

Zo­sta­wi­łem wszyst­ko oprócz ka­ra­bi­nu prze­pa­sa­ne­go przez ramię. ―> Od kiedy karabiny mają ramiona, które można przepasać?

Proponuję: Zo­sta­wi­łem wszyst­ko, oprócz ka­ra­bi­nu przewieszonego przez ramię.

 

I po­spiesz­nie zsze­dłem dra­bi­ną na dół. ―> Masło maślane – czy mógł zejść na górę?

Proponuję: I po­spiesz­nie zsze­dłem po dra­bi­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy :) dziękuję za olbrzymią poprawkę. Nie wiem jak mam się odwdzięczyć. 

Jestem niepełnosprawny...

Dawidzie, w zupełności wystarcza mi Twoje podziękowanie. Nic więcej nie trzeba. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy poprawiłem wszystko. Jeszcze raz serdecznie dziękuje :)

 

Będę pisał dalej!

Jestem niepełnosprawny...

Chwała Ci za to. I powodzenia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szybko Ci poszło z poprawkami, dawidiqu150 ;) Więc teraz wjeżdżam ja, cały na biało :D

Che mi sento di morir

No i jestem :)

 

Początek dużo lepiej mi się czytało, tekst płynął. Potem zaczęły się dla mnie schody, chyba za dużo tych elementów świata przedstawionego, wyskakujących jak diabeł z pudełka: mechacentaury (stwory zrośnięte z pojazdami), mutanty ze zbrojami i pancerzami, mutanty bez zbroi i pancerzy, pięciogłowy król i jego podziemna armia. Nie gra mi to fabularnie, nie łączy się jedno z drugim.

Kolejna sprawa – zabijanie, dużo zabijania, którego sensu nie widzę. Myślę, że z mordu można powinno się uczynić narzędzie fabuły. Może być sztuką, może być szaleństwem, może być czymś potwornym, a u Ciebie nie wiem w sumie czym jest. Trochę się czułem jak postać z gry komputerowej, wspólnie z bohaterem rozwalająca kolejnych wrogów, taki Far Cry trochę.

Dodatkowo warto byłoby rozbudować ten świat politycznie i technicznie – jak działają osłony, dlaczego się zepsuły, dlaczego na zachodzie trwa wojna klanów i jak to się ma do króla-boga, który podobno sprawuje swoje ,mimo wojny, rządy?

Relatywizmu moralnego głównego bohatera też nie kupuję. Rozumiem, że można mieć problem z postrzeganiem dobra lub zła, z posiadaniem uczuć, zawsze można jednak próbować naśladować innych; nawet najwięksi zwryodnialcy jakoś sobie radzą w społeczeństwie, ponieważ obserwują i udają normalność (fajnie to zagrało w serialu Dexter). A zasada “nie zabijaj” jest bardzo prosta i zrozumiała, IMO, łatwo się jej trzymać.

Podsumowując, historia do mnie nie przemówiła, zostawiła natomiast apetyt na więcej.

 

Uwagi do tekstu jeszcze poniżej. Zwróć uwagę na zdania wtrącone, powinny one być oddzielone przecinkami od fragmentów zdania, które rozdzielają:

 

Konstytucja imperium, nie pozwalała na agresję wobec rdzennej ludności

– co to za imperium? Warto by wyjaśnić czytelnikowi.

 

dobiegły do mnie głosy paniki.

– “przepełnione paniką głosy”, albo “odgłosy paniki”.

 

przed kratą mojej celi ukazał się Brodaktes.

– “przed kratami”.

 

był bardzo wysoki,[-,] i zaobserwowałem,

 

Gdybyś planował wyjść z tego cało[+,] to nie miałbyś jednej misji tylko dwie.

 

Lecz, gdy którykolwiek zdążył coś odpowiedzieć,

– “Zanim”.

 

aż zacząłem się zastanawiać[+,] czy znowu nie robię czegoś złego.

 

Potem[+,] odrzucając zbędne emocje[+,] wziąłem ich granaty i zapakowałem do swojego plecaka.

i sprawdziłem[+,] jaki może być z niej pożytek

Po godzinie żmudnej drogi[+,] ukazały się przede mną pola[+,] na których rosło jakieś zboże.

 

Większość była rozumna i posiadała dobrą broń i zbroję. Inne były zmodyfikowanymi genetycznie zwierzętami bardzo dla mnie groźnymi, gdyż nie dało się ich podejść ponieważ posiadały świetny węch. Właściwie dzięki broni tych pierwszych udało mi się przeżyć. Zabijając ich zdobyłem pancerz i różnorodną broń. Nie mogłem unieść wszystkiego i w pewnym momencie poświęciłem kwadrans na sprawdzenie co jest najcenniejsze. Ostatecznie wziąłem lekki, lecz posiadający dużą siłę ognia w porównaniu z bronią w którą mnie wyposażono karabin plazmowy i amunicję do niego w postaci ogniw energetycznych

– powtórzenia.

 

która znajdowała się na pagórku[+,] nie wiem, czy naturalnym czy usypanym, w samym środku miasta zbudowanego na planie koła.

W kręgu, najbliżej środka[+,] znajdował się park.

 

Przez całą swoją drogę trafiałem,[-,] na różnorodne stworzenia[+,] jednak tutaj[+,] na powierzchni miasta[+,] żyła zdecydowanie jedna rasa.

 

 

Można było albo użyć rakietnicy czego nie chciałem robić bo z tej odległości trudno byłoby trafić w pojedynczy mały cel,

rakietnicy powiadasz?

 

Oddałem pięć celnych strzałów na tyle szybko by mój cel nie mógł się schować[+.] Po chwili było po wszystkim.

– IMO, to niemożliwe, żeby oddać pięć strzałów z karabinu snajperskiego, a cel nie zdążył się schować ;)

Che mi sento di morir

BasementKey dziękuje! Popoprawiałem.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Hej, tekst co prawda nie powala, ale, ALE, jest o wiele przyjemniejszy od poprzedniego. Nie wiem jak, ale w tak krótkim odstępie czasu udało ci się stworzyć coś lepszego. Jestem pod ogromnym wrażeniem :) To opowiadanie, choć wiele mu brakuje, czytało się dobrze i miałabym po nim ochotę na więcej. Naprawdę ćwicz dalej, bo jest progres!

Właściwie to zgadzam się z Besementem. Brakuje tu tła historii. Co, jak i dlaczego. Nie dało się przywiązać do bohatera, choć wydaje się ok (aż do tej rozwałki). 

 

 

Tubylcy, zaciekle się bronili, a potem niezwykle agresywnie atakowali, więc by nie prowadzić beznadziejnej wojny, sprowadzono na NXsa generatory osłon, które chroniły placówkę od atakowanej zachodniej strony.

Zbędny pierwszy przecinek.

 

 

Okazało się, że w mieście, nie ma specjalistycznej, ani nowoczesnej broni.

Bez drugiego przecinka. 

 

 

Trochę trwało, zanim pastuch z powrotem tędy przejeżdżał, gdy nadjechał, ujrzałem z bliska duży, terenowy samochód, o sześciu kołach.

Zbędny pierwszy przecinek.

Ja bym rozdzieliła te zdania: “Gdy nadjechał…

 

 

Od pasa, w dół był połączony z wehikułem.

Ponownie zbędny przecinek ;)

 

 

Mało dla mnie przydatna rzecz, i nie było sensu jej ze sobą brać.

To samo.

 

 

Naprawdę życzę ci powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

LanaVallen dzięki :))))))) Ogromnie się cieszę. Bardzo dużo pracuję, po kilka godzin dziennie a potem równie dużo czytam.

 

Ależ jestem teraz szczęśliwy!!! Dziękuję i pozdrawiam!!!

 

PS.

Za kilka dni wstawię nowy tekścik.

Jestem niepełnosprawny...

Cześć!

Przeczytałem i mam wrażenie, że to trochę ja zapis przebiegu gry komputerowej. Idzie bohater z karabinem, tu strzeli, tam kogoś zabije. Tu zdobędzie taka broń, tu pancerz. Ja dojechałem do wyrzutni rakiet to zacząłem się zastanawiać, czy to nie idzie w stronę żartu.

Bardzo barwnie zarysowałeś świat. Przydało by się go trochę rozwinąć, związać z nim bohatera. Bo nie złapałem ciągu przyczynowo skutkowego z zabiciem towarzyszy. Co chciałeś przez to pokazać, po co była ta scena? Nie złapałem też motywu z matką, jak i co się tam stało (może to jakieś nawiązanie).

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

dzięki krar85 miło mi, że przeczytałeś i dałeś fajny komentarz :)

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

No, ja też miałam wrażenie, że to opis gry komputerowej. Jest zadanie, tło polityczne i społeczne zredukowane do minimum, bohater idzie i strzela do wszystkiego, co się rusza, w nagrodę zabiera broń.

Dlaczego właściwie zabił resztę swojego oddziału? Co mu to dało?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka