- Opowiadanie: adam_c4 - Wena

Wena

Ponieważ do rapu zbliżam się maksymalnie na odległość Beastie Boys, miałam/em nie brać udziału w tym konkursie. Nie moja bajka. Ale do głowy przyszedł mi pewien pomysł, no i poleciało.

Przyznaję, że pisząc to opowiadanie dobrze się bawiłem/am, co nie zdarza mi się często.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wena

Rodzyn był ustawiony z chłopakami na trzecią. Wcale nie musiał się spieszyć, wprost przeciwnie. Mimo to przemierzał osiedle sprężystym krokiem.

Miał pewność, że nikt go nie śledzi – niby czemu ktoś miałby go śledzić?! – ale i tak co chwila zerkał przez ramię. Spoglądał też ku oknom bloków. Gdyby w którymś z nich zobaczył ciekawską emerytkę, poczułby się nieswojo.

,,Zachowuję się nieracjonalnie” – pomyślał Rodzyn. ,,To chyba niezły temat na kawałek. Tak…”. Przyrzekł sobie w myślach, że postara się machnąć o tym jakiś tekst.

Szarik już na niego czekał. Kręcił się przy ławce, paląc fajkę.

– Masz…? – szepnął, kiedy zbijali piątki. Kolega spiorunował go wzrokiem, na co tamten lekko się wzdrygnął. Mieli przecież o tym nie gadać i zachowywać się naturalnie, jak gdyby nigdy nic.

– Sorry – bąknął Szarik, zerkając przez ramię. Rodzyn nie mógł się oprzeć i zrobił to samo.

– Masz jeszcze szluga?

– Ostatniego.

– Spoko, może być.

Szarik sięgnął po paczkę elemów. Nie ma co skąpić koledze. Nie dzisiaj.

Chłopak, wypaliwszy do połowy, podzielił się.

– No, gdzie tamten?

– Dopiero za dziesięć.

Nie minęły jednak dwie minuty, kiedy Dżony wyłonił się zza przystanku.

On nie miał takiej spiny. W ogóle do wszystkiego podchodził na większym luzie. Rodzyn ciągle nie potrafił go rozgryźć – znał gościa już pół roku, przyjaźnili się, jednak wciąż nie był pewien, co tamten sobie myśli, albo co zaraz zrobi. Rodzyn zwrócił na to uwagę, kiedy układał tekst o męskiej przyjaźni. Doszedł do następującego wniosku: z Szarikiem kumplował się od zerówki, zaś z Dżonym raptem jeden semestr, więc po pierwsze – przyjaźń nie zdołała dobrze się rozwinąć, a po drugie – inaczej człowiek podchodzi do nowych znajomości, kiedy jest szkrabem, a inaczej jako dojrzały, samoświadomy uczeń trzeciej klasy gimnazjum.

No i zawsze było ich dwóch, a nagle pojawił się ktoś trzeci. ,,Cholerka, ten tekst może być naprawdę dobry” – myślał Rodzyn, chodząc po pokoju i katując w kółko The Eminem Show na walkmanie. Trzymał w pogotowiu długopis i notatnik, czekał na wenę. Niestety, na próżno.

Kiedy się przywitali, Dżony, w swoim stylu, przeszedł do konkretów:

– To co? Idziemy?

Tak zrobili. Szarik, jako gospodarz, kroczył przodem.

Weszli do klatki i skierowali się na prawo. Przewodnik odchylił ciężkie drzwi, wpuścił ziomków. Układając plan tego spotkania, postanowili, że nie zapalą światła w piwnicznym korytarzu. Może i była to nadmierna przezorność, ale co tam.

Szarik wymacał kłódkę, otwarł sezam. Wsunął się do schowka i wcisnął kontakt. Trzydziestowatówka odgoniła ciemność.

W schowku, pełnym rozmaitych gratów, spędzili niejedno popołudnie. Każdy miał tu swoje miejsce – Szarik zasiadał na fotelu, który został po babci, Rodzyn na taborecie, zaś Dżony ładował się na pudło po telewizorze; nafaszerowane innymi pudłami i papierami, stanowiło porządne siedzisko.

Pomieszczenie było ciasne. Kiedy chłopaki żywo o czymś dyskutowali, musieli uważać, by nie trącać się rękami. Miało to, oczywiście, swój urok. To po jednym z takich posiedzeń Rodzyn zabrał się za pisanie kawałka, który nazwał ,,ściśnięty z ziomeczkami”. Rymy, niestety, nie chciały się układać. Co gorsza, między wersy wkradła się jakaś głupia dwuznaczność. Po kilku kwadransach skapitulował, jak zwykle odkładając pomysł na kiedy indziej.

Chłopaki zajęli swoje miejsca. Zapadło niezręczne milczenie.

– No… – odezwał się po chwili Dżony. – Masz?

Rodzyn, starając się opanować drżenie rąk, wydobył z kieszeni woreczek.

Szarik miał liche pojęcie o narkotykach oraz ich dawkowaniu, ale na pierwszy rzut oka było widać, że towaru jest co niemiara. Przecież do szklanej fifki zmieści się tylko troszkę, musieliby tu siedzieć z tydzień, żeby to wszystko wypalić…

– Coś dużo tego. – Dżony nie wahał się głośno wyrazić swoich wątpliwości. – To na pewno nie jakieś gówno?

– Darek powiedział, że towar jest pierwsza klasa – oznajmił Rodzyn, co miało przesądzać sprawę. Darek, jego dziany kuzyn ze stolicy, był dla niego autorytetem. Kupował oryginalne płyty i kasety (które Rodzyn namiętnie wypożyczał i przegrywał), był kiedyś na koncercie Paktofoniki, a o śmierci Tupaca potrafił opowiadać tak, że łzy same cisnęły się do oczu.

Kiedy Darek wręczał kuzynowi pękaty woreczek, przyjmując w zamian trzy banknoty, przypomniał po raz enty, żeby z tym uważać i że jakby co, to on o niczym nie wie.

Rodzyn ostrożnie sforsował strunowe zapięcie i natychmiast zanurzył nos w woreczku.

– Daj mi to! – Szarik wyrwał mu towar z rąk. Sam też powąchał. Raz, drugi, trzeci. Następnie westchnął i zasłonił dłonią oczy.

– To nie jest zielsko.

– Ta, a skąd wiesz?! – żachnął się Rodzyn. – Ekspert się znalazł!

– Nie muszę być ekspertem – rzekł z niewzruszonym spokojem Szarik. – Ty za to jesteś debilem. To jest paczka jebanego majeranku.

Rodzyn wbił spojrzenie w sufit. Dżony też dokonał ekspertyzy:

– Faktycznie. To majeranek. Okantował cię.

Rodzyn przeniósł spojrzenie z sufitu na podłogę. Czuł, jak płoną mu uszy. Wstyd mu było przed ziomkami, ale co tam, przecież to nie koniec świata. Ale to, że Darek zrobił go w bambuko… jak mógł? Kiedy spotkają się następnym razem, będzie umierał ze śmiechu. Nie raz, nie dwa opowiadał o swoich tripach. Teraz to on będzie mógł zapytać swojego młodszego, głupszego, mniej doświadczonego kuzyna o jego ,,fazę".

Rodzyn sięgnął do drugiej kieszeni i wyciągnął fifkę.

– Pierdolę, zapalę.

Kumple zareagowali wspólnym westchnięciem. Kryło się w nim poirytowanie i znużenie, ale też współczucie.

– No weź.

– Zgłupiałeś?

– Zapalę!

Rodzyn wziął trochę towaru na palec.

– Zapalniczka!

Szarik wydał z siebie kolejne westchnięcie i podał żądany przedmiot.

Po czwartym pstryknięciu Rodzynowi udało się wykrzesać i utrzymać cienki płomień. Ech, ten moment, inicjacja, miał wyglądać zupełnie inaczej… Zaciskając wargi na szkle, zbliżył ogień do przezroczystego cybuchu.

W pierwszej sekundzie pomyślał, że nieopatrznie, jakimś cudem, podpalił piwnicę. Spanikowany umysł odrzucił tę niedorzeczność i podsunął drugą – blok runął jak WTC, dziesięć pięter betonu zwaliło się na piwnicę i stąd ten kurz. Ale zaraz! To nie kurz! To dym!

Szarik i Dżony coś krzyczeli, Rodzyn też, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Usiłował wziąć głębszy oddech. Kurzawa, choć gęsta, szybko rzedła.

Nagle Dżony wrzasnął i wskoczył na swój karton. Przywarł plecami do ściany. Szarik nie wydobył z siebie żadnego odgłosu, ale również się poderwał i odpełzł w kąt. Musiała minąć dobra chwila, nim Rodzyn, uspokoiwszy nieco oddech, zorientował się, że ziomki, z półotwartymi gębami, wlepiają w niego spojrzenie.

– Co? – zapytał, oddychając już swobodnie. Dym, co dziwne, niemal zupełnie zniknął. W powietrzu unosił się dziwny zapach i z pewnością nie była to woń przypraw.

Szarik sięgnął ku regałowi, na którym leżała masa rupieci. Wyciągnął spomiędzy nich pęknięte lusterko rowerowe. Podając je koledze, szepnął:

– Kurwa, Zygmunt…

Kiedy Rodzyn zobaczył swoje odbicie, zrozumiał, dlaczego kolega zwrócił się do niego po imieniu. Odwaliło się coś naprawdę popieprzonego.

Co ciekawe, sam Rodzyn nie zareagował gwałtownie.

– E, to jakieś jaja – skonstatował, przechylając lusterko.

– Stary – wychrypiał Szarik. – To nie są żadne jaja. Ja pierdolę, co się tutaj dzieje?

– Kurwa, co to było? Co ten kuzyn ci wcisnął? – Twarz Dżonego przypominała pościel z telewizyjnej reklamy. – Trzeba zakablować skurwiela na psy.

Ech, ten Dżony! Dawał się lubić, był fajnym ziomkiem i chłopaki nie żałowali, że wciągnęli go – świeżaka, który zmienił szkołę – na swoją orbitę. Ale czasami wyskakiwał z takimi tekstami, że ręce opadały.

– Trzeba, trzeba – podchwycił Szarik.

No nie! Tamten też?! Rodzyn był zdegustowany.

– Panowie, co wy pierdolicie? – zapytał rzeczowo.

– Rodzyn, ja się nie znam dobrze na ludzkiej psychice – wyszeptał Dżony – ale ty jesteś, kurwa, w jakimś szoku. Popatrz na mnie.

Rodzyn, z kwaśną miną, wykonał polecenie.

– A teraz jeszcze raz popatrz w lusterko. To nie są zwidy.

Oceniając swe odbicie po raz pierwszy, chyba rzeczywiście był w jakimś, kurwa, szoku. Podobnie jak kumple skoczył na równe nogi.

– Kurwa! Co to…? – wrzasnął, łapiąc się za głowę. Szarik, bez namysłu, wziął najlepszego kumpla w ramiona.

– Uspokój się, stary. Spokojnie, tylko spokojnie…

Podziałało. Rodzyn miał oczy pełne łez, ale był względnie spokojny. Przycupnął na taborecie.

– No dobra, to robimy tak – zaczął Szarik, podpierając się pod boki. – Idziemy we trzech na pogotowie i mówimy, co się stało.

– Mówimy wszystko? – zapytał Dżony. Wciąż nie zszedł ze swojego kartonu.

– No nie, nie wszystko. Mówimy, że znaleźliśmy to zielsko w piwnicy. I że wiedzieliśmy, że to majeranek. No i że zawsze nas ciekawiło, jak smakuje palony majeranek…

Dżony jęknął i łupnął czołem o ścianę.

-… to go zapaliliśmy, to znaczy, Rodzyn zapalił, bo akurat miał przy sobie fifkę. No i tak się stało, że… no, że po tym paleniu zamienił się w Murzyna. I już.

– Kurwa mać… – Rodzyn przeglądał się w lusterku, obmacując twarz. – Nic się nie zmieniło, to znaczy wyglądam normalnie, tylko cały czarny. Patrzcie! – Odwinął rękaw bluzy. – Łapę też mam czarną!

– Musimy iść – postanowił Szarik.

– Ale po co? – Dżony odważył się zejść z Kartonu. – Co to da?

– Popatrz na niego!

– Ale jemu nic nie jest!

– Co ty pierdolisz?!

– Zamienił się w Murzyna! Przecież bycie Murzynem to nie choroba, nie? Coś ty, rasista?

– Wiesz co, Dżony? – Szarik zmrużył oczy. – Ty się boisz, że nas będą wypytywać o ten majeranek! A tu chodzi, kurwa, o zdrowie!

Poczciwy Szarik. W takich chwilach Rodzyn trochę żałował, że to za jego sprawą przylgnęła do przyjaciela taka a nie inna ksywka. W podstawówce kazał mówić na siebie Shakur, na cześć Tupaca, i niektórzy nawet tak się do niego zwracali. Pewnego razu, kiedy Rodzyn był u niego na chacie, usłyszał, jak własny ojciec nazywa go Szarikiem – stary nie był fanem czarnej muzyki, nic dziwnego, że przekręcił pseudonim na bliższą słowiańskiej kulturze modłę. Rodzyn przechrzcił ziomka. Ku jego oczywistemu niezadowoleniu.

Dżony nie odniósł się do zarzutu. Powiedział tylko:

– Majeranek.

Wszyscy trzej spojrzeli na paczkę. Była zapięta, nie wysypał się z niej ani listek. Obok leżała strzaskana fifka. Poczerniały, nadpalony towar ciągle zalegał w cybuchu, który ostał się w jednym kawałku.

– To może być sposób! – Ożywił się Dżony. – Zapalisz jeszcze raz i wrócisz do pierwotnej formy!

– Pierwotnej formy?! – obruszył się Rodzyn. – Czy ja jestem jakimś pierdolonym pokemonem?!

– A ja mówię, że trzeba do szpitala! Przecież nie wiadomo, co to za gówno! Najpierw zamieniasz się w Murzyna, potem w… kogoś innego. I umierasz!

– A może…

Rodzyn wstał, na co jego kumple momentalnie zamilkli.

Wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:

 

Po co do szpitala?

Pytam ziomka mego!

Ty chyba żartujesz,

najlepszy kolego…

 

Rodzyn nawijał jak nakręcony. Frazy, całe zdania, splatały się ze sobą i układały we wciągającą, przewrotną historię o chłopcu, który w cieniu wielkiego blokowiska zagubił swoją tożsamość.

W końcu, wypowiedziawszy ostatni wers, Rodzyn opadł na taboret.

– Kurwa… – wykrztusił Dżony. – Chłopie, coś ty odjebał? To było piękne!

Chłopaki wiedzieli, że Rodzyn jest aspirującym tekściarzem, ale dotychczas nie pokazał im żadnej swojej pisarskiej próbki. Wstydził się.

– Stary, ty jechałeś na fristajlu? – zapytał Szarik. – Jeśli tak, to ty nosem wciągasz Peje i Liroya. Naraz!

Zamieniony w Murzyna chłopak wyglądał, jakby przebiegł maraton.

– Sam nie wiem, co to było… kurwa, aż mi zaschło w gardle.

– Szkoda, że tego nie zapisałem… – Szarik rozejrzał się po schowku w poszukiwaniu kawałka papieru i długopisu.

A Rodzyn wstał i poleciał:

 

W górę, w dół, na boki,

Łapię równowagę!

To nie ring bokserski!

Tańczę w karnawale…

 

Szarik przekopywał regał w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby pomóc w utrwaleniu kolejnego genialnego tekstu. Tym razem było o walce z własnymi słabościami. Dżony słuchał w pełnym skupieniu, starając się zapamiętać jak najwięcej.

Po ostatnim wersie czarny poeta znów usiadł. Czarny?

– Kurwa, Szarik! Patrz! – Dżony pociągnął ziomka za rękaw. – Patrz!

Rodzyn znów był biały. Nic to, że wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. Jego kumple odtańczyli krótki taniec radości.

– Za… pisaliście? – wychrypiał Rodzyn, balansując na krawędzi taboretu.

Chłopaki posmutnieli.

– Niestety, nawijałeś za szybko. I tak nie zdążyłbym spisać.

– A ja niewiele zapamiętałem…

Ale Rodzyn nie wyglądał na rozczarowanego.

– Nic nie szkodzi. Zapiszecie następnym razem.

– O nie! – zaprotestował Szarik. – Nie będziesz więcej palił tego gówna!

Kumpel wybuchnął śmiechem.

– Chłopie! Ja tego gówna nie potrzebuję! Kiedy się zmieniłem, kiedy byłem czarny i nawijałem… zrozumiałem, że mój dryg do rapsów nie ma nic wspólnego z kolorem skóry! Rozumiecie? Od lat katuję się tym, że jako białas to ja nic nie wskóram poza naszym podwórkiem, że taki Eminem to wyjątek. Nie mogłem nawet napisać do końca żadnego tekstu. Ale przecież nieważne, co masz na wierzchu, liczy się wnętrze! Cholera, czuję, że coś się we mnie odblokowało!

– A co z tym? – Dżony trącił butem felerne zioło.

– Wywalimy do śmietnika! – rzucił bez zastanowienia Rodzyn. – Po co komu w ogóle takie używki?! Jakieś paskudztwo do palenia?!

– Zwłaszcza – zaczął nieśmiało Szarik – że można się napić winka. Albo browca.

Chłopcy, szeroko się uśmiechając, wymienili spojrzenia.

Ruszyli do osiedlowego spożywczaka. Dżony, jak się dobrze wyprostował, wyglądał na te osiemnaście lat. Kiedyś facetka długo mu się przyglądała i do ostatniej chwili był pewien, że każe mu spływać. Ale nie, udało się; może i z ociąganiem, ale sprzedała mu sześć tyskaczy i paczkę gum do żucia.

,,To o ryzykownym kupowaniu piwka napiszę pierwszy kawałek." – pomyślał Rodzyn, wywalając paczkę z majerankiem do kosza. – ,,Oby wena mi dopisała!”  

Koniec

Komentarze

Cholera, nie wiedziałam, że zwykły majeranek ma taką moc. A pomaga tylko przy rapowaniu, czy przy każdym braku pisarskiej weny? ;)

Fajnie się czytało, rozbawiło mnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Irko!

A pomaga tylko przy rapowaniu, czy przy każdym braku pisarskiej weny? ;) 

 

Magiczny majeranek pomaga, przede wszystkim, uwierzyć we własne siły! A przynajmniej tak się wydaje biednemu Rodzynowi :p

 

Dzięki za wizytę :)

Cholewcia, zaryzykować czy nie? ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ja bym się nie wahał/a! A potem byłby płacz, bo skóra inna, a w głowie pustka :)

Fajne opowiadanie, przyjemnie się czytało. Podobali mi się bohaterowie, mimo, że tekst był krótki udało Ci się ładnie przedstawić ich charaktery. Dobry był pomysł z nastolatkami z gimnazjum i pierwszymi narkotykami, tak samo z brakiem weny. Udało Ci się stworzyć fajny klimat blokowiska :) Pomysł z majerankiem genialny :) Chyba trzeba będzie spróbować XD.

Może i była to nadmierna przezorności

I na końcu niepotrzebne

Zadość powiedzieć, że kiedy chłopaki żywo o czymś dyskutowali, musieli uważać, by nie trącać się rękami

Tutaj to akurat nie błąd, ale to “zadość” średnio mi pasuje do młodzieżowego języka, którym jest napisana reszta tekstu. 

Powodzenia :)

Ciekawy motyw z kolorem skóry Anonimie:-) biali mają kompleksy i myślą, że nie potrafią rapować tak dobrze, jak czarni? Dobrze, że Rodzyn odzyskał dawny wygląd, ale nie stracił wiary w siebie.

Naturalne dialogi, fajne ksywki. Interesujące spostrzeżenia na temat przyjaźni. Podoba mi się opis kuzyna ze stolicy i magiczny majeranek:-)

Ja też się dobrze bawiłam czytając:-)

Ode mnie piąteczka i polecam do biblioteki:-)

pozdrawiam

 

Oluta, dziękuję za sugestie techniczne, poprawiłem/am. Super, że tekst przypadł Ci do gustu, dziękuję za wysoką notę!

 

Olciatka, dziękuję za wizytę, wysoką ocenę i polecenie tekstu do biblioteki! Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu :) Rodzyn zgłębił ważną prawdę życiową. Oby wrażenia z tego pamiętnego dnia zostały z nim na zawsze! 

Biblioteczny klik Użytkowników II chyba się nie przyjął ;) PW nie napiszę z oczywistych względów, więc zwrócę na to uwagę tutaj :p 

 

EDIT: Dzięki, Olciatko :)

Fajna zabawa pomysłem, dobra warsztatowo, przez co czytało się bardzo przyjemnie. Najlepiej wypadają te elementy najbardziej absurdalne: jaranie majeranku i jego konsekwencje. One dodają tekstowi nutkę szaleństwa i nieprzewidywalności. Wulgaryzmów ciut zbyt wiele. Jasne, trzeba na moje uwagi w tym względzie patrzeć nieco przez palce, bo ja wypalałbym wulgaryzmy z tekstów żywym ogniem, natomiast już abstrahując od moich preferencji, one w mojej opinii nieco “dociążają” ten lekki przecież tekst. Widziałbym tu próbę wycięcia części z nich i zastąpienia ich jakąś próbą zabawy słowem w narracji, opisującej ciskanie wulgaryzmami, albo coś w tym rodzaju. Słowem, szukałbym nieco więcej różnorodności – tekst czytało się dobrze, więc nie wątpię, że byłbyś/byłabyś w stanie to udźwignąć.

Jeśli chodzi o samą historię, to ma się tutaj wrażenie raczej rozbudowanej scenki niż szerszej opowieści. Inna rzecz, że ta opowieść nie była tu chyba niezbędnie potrzebna, tekst miał przede wszystkim, jak sądzę, poprawić nastrój, sprowokować uśmiech i to się, przede wszystkim za sprawą tego pomysłowego absurdu, udało.

Tyle. Na razie jeszcze bez oceny.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Cześć, CM! Dziękuję Ci za komentarz i za klika!

Jeśli chodzi o samą historię, to ma się tutaj wrażenie raczej rozbudowanej scenki niż szerszej opowieści. Inna rzecz, że ta opowieść nie była tu chyba niezbędnie potrzebna, tekst miał przede wszystkim, jak sądzę, poprawić nastrój, sprowokować uśmiech…

Otóż to. Krótka, abstrakcyjna scenka, którą miałam/em nadzieję rozbawić czytelnika.

 

Widziałbym tu próbę wycięcia części z nich i zastąpienia ich jakąś próbą zabawy słowem w narracji, opisującej ciskanie wulgaryzmami, albo coś w tym rodzaju. Słowem, szukałbym nieco więcej różnorodności – tekst czytało się dobrze, więc nie wątpię, że byłbyś/byłabyś w stanie to udźwignąć.

Przyznam, że wulgaryzmy serwowałem/am bez opamiętania. Niemniej postaram się wkrótce spojrzeć na tekst chłodnym okiem i ocenić, czy jest szansa na zmodyfikowanie go zgodnie z Twoją sugestią. Jakby co, wyedytuję ten komentarz, zaznaczając dokonane zmiany :)

 

 

Edit z 31.10.2020

 

Hej, CM! Postanowiłem/am jednak nie ingerować w treść opowiadania, ponieważ od jego publikacji upłynęło już trochę czasu, a i pojawiło się parę ocen, na które również mogło mieć wpływ zagęszczenie wulgaryzmów w tekście :) Jeśli to czytasz i wciąż chcesz zostawić ocenę to, jak to mówią na Brooklynie, ,,do your worse” :)

Cholera, robiłam dzisiaj zakupy, a majeranku nie kupiłam… Nic to, mam jeszcze trochę w domu. ;-)

Sympatyczny tekst. Jakiś taki… ciepły, swojski.

Tylko czemu “Murzyn” nagminnie małą literą?!

Babska logika rządzi!

Heej, Finklo! Dziękuję za przeczytanie tekstu!

Nic to, mam jeszcze trochę w domu. ;-)

Pamiętaj, że stosujesz na własną odpowiedzialność!

Sympatyczny tekst. Jakiś taki… ciepły, swojski.

O, bardzo mnie cieszy, że tak go odebrałaś, bo właśnie taki tekst chciałam/em stworzyć – sympatyczny, optymistyczny. 

Tylko czemu “Murzyn” nagminnie małą literą?!

Oups, już poprawione!

Odpowiedzialność odpowiedzialnością, a Lovecraft sam się nie napisze.

A jeśli nawet napisze, to mi się nie spodoba… ;-)

Babska logika rządzi!

Ale pamiętaj, że tak naprawdę żadne używki nie są Ci potrzebne! A już na pewno jakieś świństwo do palenia. A może z piwkiem to jest dobry trop? Dwa dobrze schłodzone Tyskie i myk – wena się pojawia. No i wewnętrzny krytyk jakby bardziej przychylny.

Piwo jest gorzkie i niedobre! I za dużo jeżdżę na rowerze, żeby pić cokolwiek.

No dobrze, żartowałam z tym majerankiem. Już jakiś pomysł na (Love)craftowy konkurs mam…

Babska logika rządzi!

Nie, no dobra, z tym Tyskim to żartowałem/am. Gdybyś kiedykolwiek chciała oddać się degustacji to, delikatnie rzecz ujmując, ten gatunek odradzam. Ale o gustach się nie dyskutuje.

Powodzenia w cthulhowym konkursie!

Nie odróżniłabym tyskiego od pszenicznego. Z piw to smakuje mi tylko kriek – takie belgijskie, wiśniowe.

Babska logika rządzi!

Z wiśniowych polecam Fortunę. Rodzime, bardzo dobre, rzeczywiście czuć tę wiśnię. A jeśli chodzi o takie odróżnianie American IPA od White Pale Ale, to też nie mam o tym pojęcia :p Ale Tyskie to rozpoznam…

W krieku nie tyle czuć owoce, co nie czuć chmielu czy co tam daje paskudny smak normalnemu piwu. Bo go tam nie ma. Koledzy twierdzą, że kriek smakuje jak sfermentowany kompot.

Kompot. I tym cudownym sposobem znikamy alkoofftop, ciągle jesteśmy przy narkotykach. ;-)

Babska logika rządzi!

Cześć, Anonimie!

Fajne opko, choć dla mnie trochę bez polotu. Dobrze napisane, lekko, więc czyta się przyjemnie (ale trochę za dużo tych przekleństw jak dla mnie, czasem niepotrzebne), ale fabuła taka banalna i właściwie o niczym. Ciekawy ten majeranek (od razu wiedziałam, że to zły pomysł!) i to:

 

– Ta, a skąd wiesz?! – żachnął się Rodzyn. – Ekspert się znalazł!

– Nie muszę być ekspertem – rzekł z niewzruszonym spokojem Szarik. – Ty za to jesteś debilem. To jest paczka jebanego majeranku.

… jest świetny fragment! :D

 

No więc uśmiechnęłam się, ale raczej nie zostanie ze mną na dłużej, bo po prostu czegoś mi zabrakło. Cieszę się, że pisanie przyniosło ci frajdę, dobrze jest czasem napisać coś lekkiego! Jednak czytając wydało mi się, jakbyś podszedł do tego konkursu trochę za szybko, jakby tekst był pisany w jeden dzień.

 

Powodzenia w konkursie!

 

Ps. Uwielbiam ksywki bohaterów, a już “Dżony” wymiata! :P

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dobra puenta wieńczy ten lekki tekst.

Nie ma wodotrysków, ale jest prosta historia z małym zaskoczeniem efektami palenia majeranku, no ale wszystko do tego kulminacyjnego momentu zmierzało. Skończyło się pozytywnie, no i dobrze. Fajnie że to nie narkotyk spowodował dobry flow tekściarza, a on sam.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Cześć, Lana

…jakbyś podszedł do tego konkursu trochę za szybko, jakby tekst był pisany w jeden dzień.

Hmmm, mniej więcej tak było :) Ale nie jest to kwestia tego, że pokpiłem/am temat – ja nie potrafił/a/bym go ugryźć w inny, ,,głębszy” sposób.

…trochę za dużo tych przekleństw jak dla mnie, czasem niepotrzebne.

Kiedy czytam tekst z perspektywy czasu, to faktycznie wydaje mi się, że ,,urwy” latają na prawo i lewo. Może faktycznie przesadziłem/am, choć z drugiej strony… wzburzeni gimnazjaliści potrafią (potrafili!) rzucać mięsem, nawet jeśli nie było w tym grama polotu :)

 

Dziękuję za wizytę, komentarz i ocenę! Pozdrawiam!

 

Witaj, Mytrix! Dziękuję za wizytę, dobrą ocenę i celne (moim zdaniem) podsumowanie tekstu ;) Pozdrawiam!

No i pojawiam się tutaj z oceną i komentarzem.

 

Kiedy po raz pierwszy przeczytałem twój tekst, byłem zachwycony. Po drugim czytaniu jestem mniej zachwycony, ale nadal uważam go za bardzo dobry. Jesteś kolejną osobą, która poszła w stereotyp rapu, jako muzyki dla gimbazy i dzieciaków spod szyldu rappaz wannabe. I początkowo chciałem za to ukrzyżować, ale ta puenta… całkowicie zmienia odbiór tekstu. Nie, żeby była jakims megatwistem, ale jej pozytywny wydźwięk każe raz jeszcze zastanowić się nad celowością tego tekstu. Dragi są fu, a talent ma się wewnątrz, trzeba go tylko odblokować. Bardzo pozytywne i z happy endem, co zdarza się rzadko w portalowych tekstach.

Co mnie najbardziej uwiera w Twoim opowiadaniu? Rymy, których użyłeś to nawiększa słabizna ze słabizn, jakie znalazłem w dotychczas przeczytanych opowiadaniach konkursowych. Nie, żeby poziom był jakiś wysoki. W zasadzie jest mocno średnio, ale u Ciebie jest najgorzej. Może taki był zamysł? Bo jesli tak, to nadałeś tymi rymami bohatera i zachwytami nad nimi pozostałych postaci, jeszcze głębszego rysu matołkowatości i niezrozumienia kultury do której chcą przynależeć. Ale, z drugiej strony, taką właśnie matołkowatośc prezentują dzisiejsze dzieciaki, jarające się biedarapem i wsiowych hypem, jaki wokół siebie robią słabi raperzy z fanbasem złożonym z kolegów i tępawej patologii, nie potrafiących dostrzec głębi, nawet gdyby ich wrzucić do kopalnianego szybu. Prawdziwe. Tak ja to widzę, proszę bardzo, można mnie już linczować ;)

Najmocniejszy fragment: to, że chłopaki myślą, że sztof jest majerankiem. Nie wiem, czy zabrałes to z własnego doświadczenia, czy gdzieś słyszałeś, ale takie akcje ze sprzedażą majeranku zamiast zielska się zdarzały dość często na przełomie wieków. A przynajmniej w mojej okolicy. Nawet witaliśmy takich, co się dali wrobić szyderczymi tekstami w stylu “Ahoj, majerankowicze!”. Dobre, autentyczne.

Więc, reasumując: za fabułę piona, za motyw rapowy czwórka, za rymy gleba. Co nam daje dziesięć dzielone przez trzy. Nie naciągam ocen w górę, jesli wyjdą mi ułamki, więc byłaby trójka. Ale puenta robi robotę, no i tym razem naciągnę :) Jest czwórka.

 

A kawałek dla Ciebie jest taki:

 

Jay-Z – Hard knock life

 

Z czasów kiedy Jay w mniejszym stopniu robił hajs, a w większym rap ;)

 

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za udział w konkursie

Q

Known some call is air am

Kłaniam się Jurorowi!

Jesteś kolejną osobą, która poszła w stereotyp rapu, jako muzyki dla gimbazy i dzieciaków spod szyldu rappaz wannabe.

Hmm, wiesz, to nie do końca tak. Nie chciałem tu śmieszkować z samego gatunku muzycznego, a z niektórych jego fanów. Kiepsko wspominam panująca swego czasu modę na hip-hop. Nie dlatego, że sam tej muzyki nigdy nie czułem/am, ale dlatego, że zetknęłam/em się z wieloma nadwiślańskimi Eminemami, którzy mieli nieprawdopodobnie irytujący styl bycia. Nie twierdzę, że byli reprezentatywni dla wielomilionowej (jak przypuszczam) bazy fanów czarnej muzyki, ale cóż – gdybym pisał/a krotochwilny tekst o metalowcach, pewnie przedstawiła/abym bandę młokosów bazgrzących pentagramy po śmietnikach i licytujący się na to, który odgryzłby głowę nietoperzowi, gdyby akurat się jakiś nawinął :)

A że nie pokusiłem/am się o napisanie czegoś serio? Niestety – w tej materii bym nie podołał/a.

 

Dragi są fu, a talent ma się wewnątrz, trzeba go tylko odblokować.

O! To, to.

Rymy, których użyłeś to nawiększa słabizna ze słabizn, jakie znalazłem w dotychczas przeczytanych opowiadaniach konkursowych. Nie, żeby poziom był jakiś wysoki. W zasadzie jest mocno średnio, ale u Ciebie jest najgorzej. Może taki był zamysł? Bo jesli tak, to nadałeś tymi rymami bohatera i zachwytami nad nimi pozostałych postaci, jeszcze głębszego rysu matołkowatości i niezrozumienia kultury do której chcą przynależeć.

Teraz to zabrzmi tak, jakbym tłumaczył/a się z nieumiejętności spłodzenia błyskotliwych rymów, ale tak – to było celowe.

Ale, z drugiej strony, taką właśnie matołkowatośc prezentują dzisiejsze dzieciaki, jarające się biedarapem i wsiowych hypem, jaki wokół siebie robią słabi raperzy z fanbasem złożonym z kolegów i tępawej patologii, nie potrafiących dostrzec głębi, nawet gdyby ich wrzucić do kopalnianego szybu.

Względem Rodzyna i jego kompanów to nie byłbym aż tak surowy – owszem, niewiele im trzeba, by przeżyć ,,artystyczny" zachwyt, ale to jednak refleksyjne, niegłupie chłopaki z duszą i sporą ciekawością

świata. Owszem, gniotliwe rymy Rodzyna wprawiają ich w ekstazę, ale to, że są muzycznie i literacko niewyrobieni, można nadrobić. Rodzyn, skoro jest tak bardzo zdeterminowany (a może i naprawdę utalentowany), może spłodzi kiedyś ciekawe teksty i osiągnie sukces?

Nie wiem, czy zabrałes to z własnego doświadczenia, czy gdzieś słyszałeś

Zasłyszane ;)

 

Bardzo dziękuję za wysoką notę i czas poświęcony na lekturę opowiadania!

Również pozdrawiam!

zetknęłam/em się z wieloma nadwiślańskimi Eminemami, którzy mieli nieprawdopodobnie irytujący styl bycia. Nie twierdzę, że byli reprezentatywni dla wielomilionowej (jak przypuszczam) bazy fanów czarnej muzyki, ale cóż

Wierzę, bo miałem/mam podobnie. I tak, to dosyć spora grupa, reprezentatywna (niestety) dla dzisiejszych fanów rapu. Wystarczy wbić na jakikolwiek portal na temat HH i się przekonać.

 

Teraz to zabrzmi tak, jak bym tłumaczył/a się z nieumiejętności spłodzenia błyskotliwych rymów, ale tak – to było celowe.

Jasne, przyjmuję Twoje tłumaczenia, bo tak tez podejrzewałem, biorąc pod uwagę gładkośc języka zastosowanego w opowiadaniu i konfrontując go z nieporadnością rymów.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Cześć Anonimie!

Cytując klasyka “Jak byłem młody to też byłem murzynem (…)” Niby nic szczególnego, ale dużo radości dało mi twoje opowiadanie. Motyw niby banalny, ale zabawnie i realistycznie pokazany, dobrze wydozowałeś napięcie związane z przemianą. Plus za osadzenie w lokalnych realiach – bloki, piwnice, gimnazjaliści, choć czuję w tym tez pewną stygmatyzację i stereotypowość. Ale nie jest to zarzut, raczej cecha tego opowiadania.

Duży plus z całkiem sensowny happy end. Nie fajerwerki, nie jakiś zbytni patos, ale zwykła refleksja początkującego tekściarza. Eksperyment coś mu dał, tak, ale też pozwolił coś zrozumieć. Z tym wyrzucaniem zielska za trzy banknoty to trochę za kolorowo, bo raczej by chłopaki wypalili, choćby z ciekawości, ale kto wie. Ale morał sensowny, prawdopodobny.

3P dla Ciebie Anonimie!

Pozdrawiam, powodzenia w konkursie i polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć,

 

czytałem ten tekst kilka razy i niezmiennie ma on u mnie wysoką ocenę. Świetnie się ubawiłem czytają dialogi domorosłych raperów czy też młodocianych blokersów.

Jest tutaj i rap, i fantastyka w odpowiednich dawkach. Ten miks w połączeniu z kilkoma elementami szarej blokoaej rzeczywistości oraz pozytywnym przesłaniu na końcu, w moim przekonaniu tworzą niebagatelną całość.

A że rymy bieda? Nie byłbym tak surowy w ocenie. Zresztą te rymowane fragmenty to wg mnie tylko zajawki, które mają skierować uwagę czytelnika w określone rejony twórczości bohatera. Tak je właśnie potraktowałem i nie wpłynęły dla mnie negatywnie na odbiór tekstu (no, może kapkę).

 

Jeszcze kilka uwag i najlepszych, w mojej ocenie, fragmentów z tekstu:

 

To po jednym z takich posiedzeń Rodzyn zabrał się za pisanie kawałka, który nazwał ,,ściśnięty z ziomeczkami”. Rymy, niestety, nie chciały się układać. Co gorsza, między wersy wkradła się jakaś głupia dwuznaczność.

Ach te dwuznaczności :)

 

Szarik nie wydobył z siebie żadnego odgłosu, ale również się poderwał i odpełzł w kąt.

Ja mam pasa przed oczami z powodu tego pseudonimu. Jest to bardzo zabawne :)

 

– Ale jemu nic nie jest!

– Co ty pierdolisz?!

– Zamienił się w Murzyna! Przecież bycie Murzynem to nie choroba, nie? Coś ty, rasista?

“Bycie murzynem to nie choroba” – hahaha, złoto :D

 

– Pierwotnej formy?! – obruszył się Rodzyn. – Czy ja jestem jakimś pierdolonym pokemonem?!

:D

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hej, ho! 

– Nie muszę być ekspertem – rzekł z niewzruszonym spokojem Szarik. – Ty za to jesteś debilem. To jest paczka jebanego majeranku.

→ :D 

 

No i tak się stało, że… no, że po tym paleniu zamienił się w Murzyna. I już.

– Kurwa mać… – Rodzyn przeglądał się w lusterku, obmacując twarz. – Nic się nie zmieniło, to znaczy wyglądam normalnie, tylko cały czarny. Patrzcie! – Odwinął rękaw bluzy. – Łapę też mam czarną!

→ Śmiechłem! 

 

No to tak:

Dialogi – bardzo dobre, ubawiłem się. Majeranek zamiast marichuanen – świetny pomysł. Tekst lekki, dobrze się czyta, humorek też niczego sobie. Dla mnie spoko. 

Nawet nawinąłeś/aś:

 

W górę, w dół, na boki,

Łapię równowagę!

To nie ring bokserski!

Tańczę w karnawale…

 

Dobrze, dobrze, elegansio.

Tu nie będę się czepiał, tekst spełnił swoje zadanie. Jak na kogoś kto za Rapem nie przepada (wnioskuję po przedmowie), całkiem nieźle się odnalazłeś, więc fajnie że wziąłeś udział, Anonimie. Ode mnie takie mocne 4 z plusikem. Polecę do biblioteki. 

Jak jeszcze masz to zielsko, to się podziel. Chętnie bym coś nawinął, a zmiana koloru skóry mi nie przeszkadza ;p 

Pooozdro i dzięki za udział! Poziom utrzymany, lecisz do biblio :) 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Cześć Krar85, dziękuję za lekturę, wysoką notę i polecenie tekstu! Zgodzę się, że pojechałem/am ze stereotypami, ale w młodości niejednemu zdarzyło się być… charakterystycznym :) Szczerze lubię swoich bohaterów i życzę im dobrze, stąd też happy end, który doceniasz, co bardzo mnie cieszy :)

Pozdrawiam!

 

Witam kolejnego Jurora! Niezmiernie się cieszę, że tekst zdołał Cię rozbawić i że przyznałeś mu wysoką notę! Dziękuję za nią, za polecenie do biblioteki no i za organizację konkursu, dzięki któremu miałem motywację do napisania tej historii.

Pozdrawiam!

 

Witaj, trzeci Jurorze! Dziękuję za wysoką ocenę, polecajkę i spontaniczną organizację konkursu! 

Jak jeszcze masz to zielsko, to się podziel. Chętnie bym coś nawinął, a zmiana koloru skóry mi nie przeszkadza ;p 

Cytując klasyczkę: ,,A na co to komu? A na co to komu potrzebne?!" Mało to sprawdzonych, rodzimych pobudzaczy fantazji :D? A poza tym wcale nie trzeba się truć, żeby dobrać się do drzemiących w Tobie pokładów talentu!

Pozdrawiam!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Hej, Anet :) Cieszy mnie to, dziękuję za wizytę!

Nowa Fantastyka