- Opowiadanie: _NightSilence_ - Tchnienie Samotności

Tchnienie Samotności

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Tchnienie Samotności

Chmury układają się w gigantycznego poduszkowego potwora, a ja jestem dla nich tylko nic nieznaczącą istotą. Niczym się nie wyróżniam od innych ludzi. Mam jedną parę rąk i jedną parę nóg. Jak normalny nastolatek uczęszczam do szkoły i odczuwam emocje, które później ukrywam przed całym światem. Prawda jest taka, że tylko ja uważam, że jestem normalny. Dla innych jestem kosmitą z innej planety, który w uchu nosi kolczyk i codziennie zakłada skarpetki nie do pary. Brązowe włosy odziedziczyłem po ojcu. Są one równo przycięte i opadają niesfornie na czoło. Moje koszulki mają rozmaite wzory, przez co wyglądam jak jakiś mocno szurnięty artysta. Z tym wszystkim wiąże się to, że całe życie udaję. Nie obnoszę się głośno ze swoimi zainteresowaniami, ponieważ większość społeczeństwa uznałaby je za głupie. Często pilnuję swojego języka, aby nie wyjść na debila, za jakiego ma mnie większość otaczających mnie ludzi. Szaruga otula całe miasto, a omal czarne kłęby pęcznieją na deszcz. Wstaję z rantu dachu najwyższego bloku i z obrotem na piętach wkładam dłonie do kieszeni dziurawych jeansów. Otwieram klapę prowadzącą do wyjścia na najwyższe piętro, po czym wchodzę do windy. Niby jest wcześnie rano, ale jakoś tego nie dostrzegam. Najchętniej siedziałbym na tym dachu całymi dniami i podziwiał wschody i zachody słońca lub tak jak teraz oglądać tętniące życiem miasto podczas pochmurnej pogody. Kiedy blaszane drzwi otwierają się, wciągam głęboko powietrze, przygotowując się na gęstą i napiętą atmosferę, jaka od dłuższego czasu panuje w moim domu.

 

– Zjedz śniadanie, zaraz się spóźnisz. – Poważny głos mamy nie robi na mnie wielkiego wrażenia.

 

Odbieram od niej talerz, przy okazji mierząc ją przelotnie wzrokiem, po czym siadam przy stole, gdzie tata jak zwykle czyta gazetę, ponieważ uważa, że jest to pewniejsze źródło informacji niż pudło zwane telewizją, w której wciskają same kłamstwa tylko po to, aby przed ekrany przyciągnąć tłumy. Wcinam ryż na mleku z cynamonem ślimaczym tempem, nie przejmując się, że godzina jest późna, co może skutkować spóźnieniem na lekcje.

 

– Ciągle siedzisz i czytasz te bzdety, zamiast mi pomóc. Mógłbyś chociaż raz załadować naczynia do zmywarki. – Mama obrusza się, nerwowo wkładając talerze na przeznaczone dla nich miejsce.

– Licz się ze słowami. Ja przynajmniej nie wychodzę ciągle z koleżankami i nie mam na nic czasu.

– Mówi to człowiek, który wiecznie przesiaduje w pracy, a i tak zarabia marne grosze.

– Jeśli chcesz, to w każdej chwili możemy się rozwieść i wyłożyć wszystkie karty na stół.

– Możecie przestać się sprzeczać? – pytam z irytacją w głosie, po czym wstaję, zostawiając talerz na stole.

– Nauczyłeś się na dzisiejszy sprawdzian? Zresztą i tak pewnie przyniesiesz kolejną szmatę za siedzenie na tym głupim dachu. Kiedy ostatni raz poświeciłeś czas nauce?

 

Milknę, zarzucając plecak na jedno ramię, po czym bez pożegnania wychodzę na zewnątrz. Chłód pochłania moje płuca, które z każdym kolejnym oddechem świszczą ze zdenerwowania. Gdy wchodzę na teren szkoły, czuję wszystkie pary oczu skierowane na mnie. Wzrokiem wiercę dziurę w trotuarze, przeczesując włosy dłonią, po czym wchodzę do środka. Rzucam plecak w kąt ustawionych szeregowo szafek i niedbale opadam na ścianę, opierając głowę o jej ceglane wypełnienie. Dzwonek zabija upragnioną ciszę i znów zaczyna się dzień, który wygląda tak samo jak poprzedni. Po raz kolejny uczniowie przepychają się na korytarzach. Po raz kolejny przeobrażam się w nic nieznaczącego ducha i po raz setny siadam w ławce na końcu sali tak, aby odciąć się od pogłosek na mój temat, które dla większości klasy są tak bardzo interesujące jak to jakie plany mają na następny weekend. Wyjmuję kolejno książki na historię z panem Borowskim.

 

– Dorian, proszę Cię, usiądź z Hubertem.

– Serio mam siedzieć z tym dziwakiem? Wybieram podłogę – odpiera, po czym idzie na sam koniec sali, rzuca torbę, po czym siada po turecku na zimnym parkiecie.

– Dorianie nie rób sobie żartów. Usiądź koło kolegi i nie rób problemów.

– Przecież on nawet nie wie, co to takiego telefon! Nie widzi pan, że to nie miejsce dla takich zacofanych wieśniaków?

– Gołecki, siadaj obok kolegi. Nie będę już więcej powtarzał. – Ton nauczyciela sprawia, że nie potrafię oderwać wzroku od stołu.

 

Z ciężkim westchnięciem chłopak siada obok mnie, niedbale wyciągając książki z plecaka i co rusz zerka na mnie z myślą, że tego nie widzę. Otwieram zeszyt nic niemający wspólnego z historią i zaczynam szkicować plastikową figurkę na biurku nauczyciela, do reszty odpływając. Gdy lekcja dobiega końca, następne mijają prawie tak samo z wyjątkiem matematyki, na której muszę się skupić, aby nie zawalić kolejnego sprawdzianu. Już i tak narobiłem sobie wystarczająco dużo wrogów. Idę cienkim korytarzem, mijając wszystkich moich rówieśników, dyskutujących na przeróżne tematy, które zawsze wydawały mi się obce. Często jestem uważany za osobę z innej galaktyki, ponieważ moje zainteresowania są dość mało spotykane w dzisiejszym świecie. Jednym z nich jest zbieranie różnych rodzajów roślinności i wklejanie jej do albumu. Na początku suszę wszystko, co uda mi się zdobyć, a potem umieszczam w specjalnej książce, co większość osób uważa za głupie. Wychodzę na chodnik i zmierzam na przystanek na końcu ulicy. W pewnym momencie ktoś chwyta mnie za ramię i zmusza do odwrócenia się, po czym popycha w inną uliczkę. Moją szczękę rozdziera przeraźliwy ból, a mimowolne syknięcie wyrywa się z ust. Czuję, jak wszystko dwoi się i troi, a ciosy stają się coraz silniejsze. Potem rozpoznaję, że nie jest to jedna osoba, a trzy. Śmieją się pod nosem, nie przestając we mnie uderzać. Ledwo przytomny zakrywam twarz dłońmi, a metaliczny posmak krwi robi się coraz bardziej intensywny. Powieki pęcznieją, przybierając odcień czerwieni, a łzy mimowolnie uwalniają się spod nich.

 

– Proszę, przestańcie – dukam, dostając kolejny cios w brzuch.

 

Nie wiem, ile to trwa i ile jestem skulony i kiedy zamykam oczy. Chcę, aby ten koszmar się po prostu skończył. Pragnę przestać czuć ból, łaknę po prostu odpłynąć, jak wtedy w klasie, gdy ołówek przywierał do kartki, a ja mogłem być jego częścią i stworzyć coś, co stłumi wewnętrzne cierpienie, coś, co na moment zamrozi poczucie samotności. W pewnym momencie mam na tyle dość sił, aby otworzyć spuchnięte ślepia. Wszystko rozmazuje się wokół i wiruje, jakbym znajdował się na jednej wielkiej karuzeli, a potem wraca na swoje miejsce. Powolnie ściągam kolana podpięte pod brodę i rozglądam się wstępnie, szukając jakiegokolwiek zagrożenia. Podnoszę się na łokciach, po czym wstaję o własnych siłach, nie zauważając w pierwszej chwili plecaka. Po kilku sekundach jednak dostrzegam go rzuconego w krzaki. Kulejąc, podchodzę do niego i zakładam na jedno ramię. Przeszywające kłucie dociera do mojego szybko pulsującego serca i uwalnia głębokie, wytworzone wysiłkiem westchnięcie. Pokaszlując, kieruję się chodnikiem do domu, a gwiazdy oświetlają moją rozciętą i zaschniętą od krwi wargę. Chwytam się za brzuch, wlekąc za sobą nogę. Lampy ustawione od siebie o pięć metrów, sprawiają, że nie potrafię przestać mrugać przez wrażliwość tęczówek na światło. Kiedy trafiam pod blok, wszystko przewraca mi się w żołądku. Postanawiam wejść bocznym wejściem, po czym jakby wyprany z jakichkolwiek uczuć, zmierzam do windy. Wciskam przycisk na najwyższe piętro, gdzie znajdują się schody prowadzące na dach. Wychodzę z blaszanego pudła, z wysiłkiem pokaszlując. Stąpam po schodach, czując bezsilność rozszarpującą klatkę piersiową. Zaciskam szczękę, po czym krzywiąc się, robię kolejne kroki, docierając do celu. Przypływ chłodnego powietrza wprawia mnie w totalne otumanienie, a księżyc swoim niewinnym blaskiem, oświetla moje sine dłonie. Przełykam gulę w gardle, a łzy mimowolnie spływają, jak drobne kryształki, niewidzialnymi szlakami parząc moje popuchnięte policzki. Staję na krawędzi dachu, nerwowo zaciskając pięści, przy okazji ukazując pobielałe knykcie. Diamentowe tęczówki, kruche jak sople lodu wbijają się w tętniące życiem miasto, mimo późnej pory. Jeden krok w przód. Jedno stąpnięcie i zniknę, a moja śmierć uśmierzy ból ciału proszącemu o ukojenie. Zamknę raz na zawsze to błędne koło i przyniosę spokój duszy moim bliskim. O jeden problem mniej. O jednego dziwaka mniej na tym świecie. Jeden krok i koniec… Gdy przymierzam się do postawienia stopy poza dachem ktoś z całej siły łapie mnie za ramię i zmusza do zejścia. Widząc bladą twarz ojca i histeryczny szloch matki, nie potrafię złapać równowagi. Nie wiem, co się dzieje. Nie potrafię zrozumieć. Upadam na klatkę piersiową taty i wtulam się w jego szyję, a on zaciska swoją dłoń na mojej koszulce, niespokojnie wciągając powietrze do płuc. Mama podchodzi do nas i przytula. Jej cichy płacz sprawia, że zaczynam przepraszać. Jestem jak mały chłopiec, którym na nowo się stałem. Jestem jak kwiat, który na nowo uczy się żyć.

 

Mamo i Tato

 

Kiedyś obiecałem sobie, że będę żył tyle, ile powietrza zmieści mi się w płucach. Niestety przegrałem.

Jeśli teraz to czytacie, pewnie mnie już nie ma. Nie dałem rady zmieścić tyle powietrza w płucach, by żyć. Moją klatkę piersiową spowijało cierpienie spowodowane samotnością. Jak miałem walczyć skoro, gdy żyłem, nikt mnie nie zauważał? Dla innych byłem tylko szurniętym nastolatkiem, a dla Was idealnym synem, który musiał mieć idealne stopnie w szkole i zainteresowania takie, jakie ma większość nastolatków w moim wieku. Prawda jest taka, że jestem inny niż wszyscy. Jedyną osobą, która akceptowała moją odmienność, byłem ja sam. Nigdy nie lubiłem chodzić na imprezy, przebywać w zatłoczonych miejscach i ceniłem spokój. Wszyscy za to pchali mnie tam, gdzie moja inność była przeszkodą do szczęścia. Ciągłe poniżanie ze strony klasy, Wasze kłótnie, chęć wyidealizowania mnie jako kogoś innego. Nie umiałem tak żyć. Jak można codziennie zakładać nową maskę i oszukiwać samego siebie? Każdego dnia nie mogłem patrzeć na siebie w lustrze ze świadomością, że nikt mnie nie akceptował, że ciągle musiałem udawać. Mimo że chciałem pomocy, Wy mi nie pomogliście. Traktowaliście moje zachowanie jako wybryk nastoletniego buntu. Każdego dnia przybierałem tę przeciwną postać, którą nigdy nie byłem i mimo że Wasze słowa raniły mnie, udawałem, że wszystko jest okej. Ile razy ktoś czepiał się tego, jak wyglądam? Nie takie buty, głupia fryzura, zbyt kolorowa bluza, ale taki właśnie byłem. Inny.

Ostatnie miesiące szukałem ukojenia, jednak nic nie pomagało. To tak, jakbym leczył się na raka, a leki były kolorowymi cukierkami, które i tak nie przynosiły efektów. Moje życie to było błędne koło, z którego pragnąłem wyjść i zażyć spokoju. Teraz gdy mojej duszy i ciała nie wypełnia ból, jestem szczęśliwy. Jestem szczęśliwy, że mogłem zaznać takiego życia i poczuć, choć na chwilę jak to jest być synem ludzi, którzy na swój własny sposób o mnie dbali każdego innego dnia.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Często pilnuję swojego języka, aby nie wyjść na debila, za jakiego ma mnie większość otaczających mnie ludzi.

To zdanie jest nielogiczne. 

 

Wcinam ryż na mleku z cynamonem ślimaczym tempem, nie przejmując się, że godzina jest późna, co może skutkować spóźnieniem na lekcje.

w ślimaczym tempie,

“co może skutkować…” zupełnie nie pasuje do stylu narracji. Może po prostu: “Mam gdzieś, czy spóźnię się na lekcje”.

 

Chłód pochłania moje płuca

wypełnia

 

Gdy wchodzę na teren szkoły, czuję wszystkie pary oczu skierowane na mnie.

Coś tu zgrzyta.

 

niedbale opadam na ścianę, opierając głowę o jej ceglane wypełnienie.

przekombinowane z tym wypełnieniem. Może po prostu: “opieram się o ceglaną ścianę”.

 

I tak dalej. Ogólnie rzecz biorąc, można znaleźć niezbyt udanych zdań. 

 

Wątku fantastycznego w tej historii chyba nie ma. Opowiadanie nie jest porywające, bo w zasadzie mamy do czynienia z opisem stanu emocjonalnego bohatera, przy czym sam opis ma nieco sztampowy charakter. Można to było być może skompensować jakimś bardziej żwawym wątkiem. 

I po co to było?

Smutne to i poruszające. Szkoda tylko, że całkiem pozbawione fantastyki.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Ni­czym się nie wy­róż­niam od in­nych ludzi. ―> Ni­czym się nie różnię od in­nych ludzi. Lub: Ni­czym się nie wy­róż­niam wśród in­nych ludzi.

 

wkła­dam dło­nie do kie­sze­ni dziu­ra­wych je­an­sów. ―> …wkła­dam dło­nie do kie­sze­ni dziu­ra­wych dżinsów.

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Naj­chęt­niej sie­dział­bym na tym dachu ca­ły­mi dnia­mi i po­dzi­wiał wscho­dy i za­cho­dy słoń­ca lub tak jak teraz oglą­dać tęt­nią­ce ży­ciem mia­sto… ―> Naj­chęt­niej sie­dział­bym na tym dachu ca­ły­mi dnia­mi i po­dzi­wiał wscho­dy i za­cho­dy słoń­ca lub, tak jak teraz, oglą­dał tęt­nią­ce ży­ciem mia­sto

 

Wci­nam ryż na mleku z cy­na­mo­nem śli­ma­czym tem­pem… ―> Jeśli wcina śniadanie, to nie może tego robić w ślimaczym tempie.

Proponuję: Powoli jem ryż na mleku z cynamonem.

Za SJP PWN: wcinać  2. wcinać pot. «jeść łapczywie, z apetytem»

 

Kiedy ostat­ni raz po­świe­ci­łeś czas nauce? ―> Literówka.

 

Gdy wcho­dzę na teren szko­ły, czuję wszyst­kie pary oczu skie­ro­wa­ne na mnie. Wzro­kiem wier­cę dziu­rę w tro­tu­arze, prze­cze­su­jąc włosy dło­nią, po czym wcho­dzę do środ­ka. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

– Do­rian, pro­szę Cię, usiądź z Hu­ber­tem. ―> – Do­rian, pro­szę cię, usiądź z Hu­ber­tem.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Z cięż­kim wes­tchnię­ciem chło­pak siada obok mnie, nie­dba­le wy­cią­ga­jąc książ­ki z ple­ca­ka… ―> Czy na pewno chłopak wykonywał dwie czynności jednocześnie?

A może: Z cięż­kim wes­tchnię­ciem chło­pak siada obok mnie i nie­dba­le wy­cią­ga­ książ­ki z ple­ca­ka

 

Idę cien­kim ko­ry­ta­rzem… ―> Idę wąskim ko­ry­ta­rzem

 

Po­wol­nie ścią­gam ko­la­na pod­pię­te pod brodę… ―> Nie rozumiem, jak można ściągać kolana, a jeszcze bardziej nie rozumiem, jak można podpiąć kolana pod brodę.

A może miało być: Po­wol­nie łączę ko­la­na i podciągam je pod brodę

 

Po­kasz­lu­jąc, kie­ru­ję się chod­ni­kiem do domu… ―> Po­kasłu­jąc, kie­ru­ję się chod­ni­kiem do domu

 

gwiaz­dy oświe­tla­ją moją roz­cię­tą i za­schnię­tą od krwi wargę. ―> Nie wydaje mi się, aby warga mogła zaschnąć od krwi.

Proponuję: …gwiaz­dy oświe­tla­ją moją roz­cię­tą wargę i za­schnię­tą na niej krew.

 

Po­sta­na­wiam wejść bocz­nym wej­ściem… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Po­sta­na­wiam wejść bocz­nymi drzwiami

 

z wy­sił­kiem po­kasz­lu­jąc. ―> …z wy­sił­kiem po­kasłu­jąc.

 

a moja śmierć uśmie­rzy ból ciału pro­szą­ce­mu o uko­je­nie. ―> …a moja śmierć uśmie­rzy ból ciała, proszącego o uko­je­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie nie jest, niestety, przesadnie porywające. Udało Ci się zawrzeć tu wiele emocji, jednak bez żadnej realnej fabuły, przez co czytanie jest raczej monotonne. Opowiadasz o nieszczęściu, o samobójstwie, ale tak naprawdę przedstawiasz tylko strzępek informacji o bohaterze, a nie spójną historię. Fantastyki też brak.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nowa Fantastyka