- Opowiadanie: Fasoletti - Klątwa nekromanty

Klątwa nekromanty

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Klątwa nekromanty

Kolejne wiekopomne inaczej dzieło mojego autorstwa, oparte na klasycznym motywie zemsty. Miłego czytania, jeśli przebrnąłeś/łaś, zostaw ślad po sobie.

I

Promienie stojącego w zenicie słońca oświetlały tłumy zgromadzone na zamkowym dziedzińcu. W pierwszym rzędzie, tuż przed skleconą naprędce sceną, siedzieli najznamienitsi rycerze, oraz dworscy dostojnicy. Dalej szlachta, a na samym końcu placu stali chłopi, którzy przepychali się między sobą, gdyż każdy chciał znaleźć jak najlepsze miejsce, z którego mógłby oglądać mające się za chwilę rozpocząć widowisko. Krzykom i przekleństwom nie było końca. Nagle, na wyrastający z jednej z wież balkon, wkroczył dumnie król Ryszard. Obrzucił obojętnym wzrokiem rozochocony lud, po czym wzniósł w górę otwartą dłoń. Wrzaski natychmiast ucichły, a władca rozpoczął mowę.

– Ludu Gastryki! Wiecie wszak, że jesteśmy narodem bogobojnym i religijnym! Kościół trzyma pieczę nad nami, abyśmy nie ulegali pokusom diabła! Wszyscy żyjemy zgodnie z przykazami Pana Boga jedynego! Ale w naszym stadzie Święta Inkwizycja odnalazła czarną owcę! Pomazańca szatana, który swymi postępkami splugawił chrześcijańską wiarę! Wprowadzić skazanego!

Trzej strażnicy wciągnęli po niewielkich schodkach skatowanego mężczyznę. Pokryta licznymi sińcami oraz zakrzepłą krwią twarz, dawała świadectwo męki przez jaką przeszedł klęczący teraz na pogruchotanych kolanach nieszczęśnik. W jego kierunku poleciało kilka zepsutych owoców.

– Na pohybel! Zabić gada! – skandowali chłopi.

Król po raz kolejny uspokoił zgromadzonych.

– Grzegorzu Sawczycu! – rzekł podniosłym głosem. – Za uprawianie czarnej magii, za rzucanie uroków, picie krwi niemowląt i spiskowanie przeciwko władzy, skazuję cię w imieniu swoim, oraz Boga, na karę śmierci poprzez ścięcie głowy!

Po tych słowach Ryszard zamilkł, a na drewnianą scenę dwóch chłopców wtargało sporej wielkości pień. Następnie do miejsca egzekucji podszedł witany oklaskami kat. Kopnął skazańca z całej siły w brzuch, po czym chwycił go za włosy i zatargał pod pniak. Ułożył na nim głowę Grzegorza i pochwycił w dłonie ogromny, podany mu przez pomocnika topór. Uniósł straszliwe narzędzie w górę i zamierzył się. Tłum zastygł w niemym oczekiwaniu. Nagle ostrze opadło. Jedno uderzenie wystarczyło, by głowa oddzieliła się od szyi i wpadła do wiklinowego kosza. Lud zaczął wiwatować. Niespodziewanie koszyk przewrócił się i odcięty czerep wypadł na deski. Zgromadzeni umilkli, wpatrzeni w dziwne zjawisko. Martwa przecież głowa, toczyła się po scenie, jakby pchana niewidzialną ręka, zostawiając za sobą krwawy ślad. Zrobiła kilka kółek, po czym ustawiła się twarzą w kierunku zszokowanego władcy. Spojrzała w jego oczy swoimi przekrwionymi ślepiami i przemówiła.

– Ryszardzie, ty skończony durniu! Kiedy prowadziłeś wojny, byłem ci potrzebny. Rzucałem klątwy na wrogie armie, zatruwałem potoki płynące obok obozów twoich nieprzyjaciół i wysyłałem duchy, aby gnębiły nieprzychylnych ci sąsiadów. Wszystko na twoją prośbę! Ale wolałeś pójść pod protekcję kościoła, który ofiarował ci jedynie swój filozoficzny bełkot, oraz mglisty sojusz z innymi chrześcijańskimi państwami. Sprzymierzyłeś się z tym psem, biskupem Tortollio, zaciekłym wrogiem mojego zakonu! Co ci obiecał za zgładzenie mnie? Odpuszczenie grzechów? Życie wieczne?! Zaraza! Wiedz, że ich piękne słowa i drewniane krzyże nie uchronią cię przed moim gniewem! Rzucam na ciebie klątwę Ryszardzie! Zginiesz z ręki przyszłego zięcia! Tak właśnie! Ha! ha! ha! – po tych słowach czerep eksplodował, a kawałki kości i mózgu zbrukały zbroje oraz ubrania siedzących najbliżej dostojników.

Przerażeni ludzie milczeli, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Kilka kobiet zemdlało, a bladego i dygoczącego władcę dworzanie zabrali do sypialni i oddali pod opiekę medykom. W tym czasie Amelia, pięcioletnie córka króla, nieświadoma niczego siedziała ze swoja nianią, która opowiadała dziewczynce różne niesamowite historie, jakie zasłyszała w dzieciństwie od swojej prababki. Klątwa czarownika przez kilka tygodni była głównym tematem w całym królestwie. Wybuchł nawet bunt przeciw Ryszardowi, ale kościół szybko uspokoił rozjuszonych chłopów mówiąc, że Grzegorz celowo oczerniał króla, by ten stracił zaufanie wśród swoich poddanych, a przekleństwo które rzucił, jest nic nie warte. Temat ten był na ustach gawiedzi jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu o wszystkim zapomniano. I tylko Ryszard, spoglądając na dorastającą Amelię, ciągle słyszał w głowie słowa czarnoksiężnika i w duchu dziękował Bogu, że królewna o niczym się nie dowiedziała.

 

II

Minęło piętnaście lat. Król wdał się w konflikt z Erdanem, jednym ze swoich sąsiadów. Wojna spustoszyła oba kraje, a decydująca bitwa miała się rozegrać pod murami Gastryki właśnie dziś, w dzień dwudziestych urodzin Amelii. Księżniczka, wbrew zakazom ojca, weszła do swojej komnaty położonej na szczycie najwyższej zamkowej wieży i stamtąd obserwowała przebieg zmagań. Na jej oczach królewscy łucznicy dziesiątkowali piechotę Erdana, która próbowała sforsować główną bramę i przedrzeć się za mury. Zrzucane z blanków strumienie wrzącej oliwy zalewały wrogie oddziały, a wznoszące się pod niebo jęki rannych i konających przyprawiały o dreszcze. W końcu napastnicy odstąpili. Stojący na jednym z balkonów Ryszard odetchnął z ulgą, widząc jak pozostali przy życiu Erdanowi żołnierze pierzchają w stronę swojego obozu. Jego radość była jednak przedwczesna. Nagle na horyzoncie zamajaczył jakiś olbrzymi cień, przypominający kształtem gigantycznego kruka. Stwór kilkakrotnie przeleciał nad głowami obrońców, wydając z siebie przeraźliwy, ogłuszający pisk. Kusznicy próbowali go zestrzelić, ale bełty przelatywały przez niego, nie czyniąc mu żadnej szkody. Ku przerażeniu Ryszarda, cienisty demon, gdy ujrzał stojącą w oknie Amelię, podfrunął do niej i pochwycił ją w swoje ogromne szpony. Następnie poniósł dziewczynę w kierunku Erdanowego obozu. Kilku żołnierzy wypuściło strzały za odlatującym monstrum.

– Głupcy! Nie strzelać, tam jest moja córka! – wrzasnął przerażony król, po czym zbiegł na dziedziniec.

Szalonym wzrokiem rozejrzał się dookoła, wyrwał miecz jednemu z rycerzy i chciał biec za porwaną księżniczką. Kilku poddanych, widząc w jakim jest stanie, siłą próbowało odwieźć go od tego pomysłu.

– Zostawcie mnie psy! Każę was do lochu wtrącić! Będę batogiem smagał! Pasy z pleców darł! – krzyczał rozjuszony Ryszard szarpiąc się i wyrywając.

– Poselstwo od Erdana! – zakomunikował niespodziewanie jeden ze stojących na murze zbrojnych.

Władca, gdy to usłyszał, nieco ochłonął. Poprawił dłonią rozczochraną czuprynę i kazał wprowadzić przybyłych na dziedziniec.

Trzej bogato odziani mężczyźni dumnie przeszli przez bramę. Jeden z nich, idący na przedzie, ściskał w dłoni białą chorągiew. Gdy stanęli przed Ryszardem, przemówił.

– Witaj najjaśniejszy królu. – Tu wykonał nonszalancki ukłon. – Mój pan, szlachetny Erdan, przysyła mnie, abym przedstawił ci w jego imieniu propozycję nie do odrzucenia. Otóż wiedz, że właśnie przed chwilą, jak pewnie zdążyłeś zauważyć, uprowadził twoją córkę. Jest ona przetrzymywana w jednej z naszych warowni, gdzie pozostanie do czasu, aż nie uklękniesz przed moim władcą i nie złożysz u jego stóp korony. Bądź pewien, że dziewczynce niczego tam nie zabraknie i będzie traktowana z należytym szacunkiem. Wspaniałomyślny Erdan daje ci królu nieograniczony czas na podjęcie decyzji. Gdy się namyślisz, przyślij swoich posłów, by poinformowali mego nas o twojej decyzji. – Tu poseł wykonał kolejny ukłon, po czym cała delegacja wykonała zwrot i chciała opuścić zamek.

Król, czerwony na twarzy niczym burak, pstryknął palcami. Żelazna krata opadła ze szczękiem i zagrodziła drogę Erdanowym wysłannikom. Ci uśmiechnęli się tylko pod nosem i spojrzeli na rozwścieczonego władcę.

– Wy skurwysyny! Nie wyjdziecie stąd żywi! – warknął Ryszard i dał znak łucznikom.

Grad pocisków poszybował w stronę posłów, którzy, nim te do nich dotarły, zniknęli w powstałej nagle chmurze dymu. Kiedy opar opadł, po mężczyznach nie było ani śladu, tylko na kamiennej posadzce leżało mnóstwo połamanych strzał. Z oczu króla popłynęły łzy, a on sam padł na ziemię targany silnymi drgawkami. Kilku rycerzy natychmiast przetransportowało go do jego komnat, gdzie został oddany pod opiekę medyków.

 

III

– Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Takie rozwiązanie nie wchodzi w rachubę! – krzyczał poirytowany król do swoich doradców. – Musi być jakiś inny sposób!

– Nie ma innego sposobu Najjaśniejszy Panie. – Stary Morlin starał się mówić spokojnie, tak, by nie rozwścieczyć jeszcze bardziej i tak zdenerwowanego Ryszarda. – Obietnica ożenku z królewną to jedyny sposób, by skłonić niezależnych łowców nagród do uratowania Amelii.

– A co z kwiatem mojego rycerstwa? Na pewno jest jeszcze ktoś, kto mógłby podołać tak niebezpiecznemu zadaniu…

Morlin spuścił głowę.

– Nie ma już nikogo. Część poległa w bitwie o Gastrykę, a pozostali zginęli, próbując uwolnić księżniczkę.

– Psia mać! Czy dwie trzecie królestwa to naprawdę tak mało?

– Z całym szacunkiem mości Królu – wtrącił stary Ingred – ale bez ślubu z córką władcy, taka nagroda nie ma żadnej wartości. Przecież w każdej chwili możesz się rozmyślić i darowane ziemie odebrać. A tak, gdy zostanie to przypieczętowane ślubem, takiej możliwości już mieć nie będziesz.

Ryszard zmarkotniał. Pomimo czasu jaki upłynął od ścięcia Grzegorza, król nadal pamiętał jego słowa. Wiedział, że oddając swą córkę jakiemuś mężczyźnie, podpisuje na siebie wyrok śmierci. Odesłał doradców i zatopił się w rozmyślaniach. Minął już prawie miesiąc odkąd dziewczynka wpadła w łapy Erdana, a on jeszcze nie znalazł żadnego sposobu na uwolnienie jej. Analizował wszelkie możliwości, łącznie z inwazją. Co prawda armia jego przeciwnika została pobita, ale w warowniach jakie pobudował w swoim państwie, mógłby się bronić bardzo długo, nawet z garstką żołnierzy. Tak więc ten pomysł odpadał. Odgłos kroków wyrwał króla z zadumy. Władca otworzył oczy i zobaczył jednego ze swoich oficerów.

– Panie, ujęliśmy bardzo niebezpiecznego bandytę. Okradał nasze spichlerze. Mamy go publicznie ściąć, czy też nawlec na pal i wystawić ciało na mury?

– Bandytę powiadasz… – Ryszard pogładził dłonią siwą brodę. – Wprowadźcie go, chcę zobaczyć tego zuchwalca.

Żołnierz wstał, skinął głową i odszedł. Po chwili do sali wprowadzono związanego osobnika. Twarz nieznajomego zakrywał dziwny rodzaj kaptura, przylegającego bardzo ściśle do głowy, oraz zasłaniająca usta i nos przepaska, tak, że widoczne były tylko pałające nienawiścią ślepia.

– Z trudem go pojmaliśmy panie. Zanim się poddał, zabił pięcioro naszych.

– Zdejmijcie mu to to. – Ryszard niedbale wskazał palcem na głowę pojmanego.

Jeden ze strażników z widoczną niechęcią chwycił kaptur i szybkim ruchem ściągnął go więźniowi z głowy. Spod materiału wypadły długie, falujące włosy, a gdy zdjęto maskę, oczom zgromadzonych ukazała się dziewczęca twarz.

– Wy niedojdy! – rozbawiony król uderzył pięścią w oparcie tronu. – Pobiła was baba! Ha! Ha! Ha! Coś za jedna i czemu rabowałaś moje jedzenie? – Ryszard skierował wzrok na dziewczynę. – Mów, albo każę wyrwać ci język.

– Jestem Mira Turtolli, wojowniczka z odległego królestwa. Wcale nie kradłam twoich dóbr królu. Te psy zwabiły mnie do spichlerza i próbowały posiąść! Specjalnie ubrali mnie w ten kaptur, bym wyglądała na bandytę!

– Łże suka wredna! – wrzasnął jeden z żołnierzy!

– Zamilcz! – Król natychmiast przywołał go do porządku. – Miro, czy to prawda, że zabiłaś pięciu moich ludzi?

Dziewczyna wybuchła śmiechem.

– Pfff… Jeśli cała twoja armia, Panie, walczy jak tamci, to dziwię się, że jesteś w stanie utrzymać władzę. Gdyby nie kusznicy, trupów byłoby znacznie więcej…

W Ryszardzie zawrzało. Już miał kazać nawlec wojowniczkę na pal, gdy nagle w głowie zaświtała mu pewna myśl.

– Jesteś bardzo odważna dziewko. Każdy kto odezwałby się do mnie w taki sposób, nie dalej jak jutro wisiałby na szubienicy, obdarty wcześniej żywcem ze skóry. Ale ty mi się podobasz. Wy wszyscy wynocha! – mówiąc to, Ryszard wskazał na pilnujących pojmanej rycerzy.

– Ale panie… To morderczyni… – zaoponował oficer.

– Powiedziałem won! – ryknął władca.

Poddani ulotnili się jak kamfora.

– Cóż moja droga – Król uśmiechnął się dobrotliwie. – Wybacz, że chwilowo pozostawię cię związaną. Względy bezpieczeństwa, rozumiesz. Otóż mam problem z jednym nieznośnym czarownikiem i chciałbym ci zaproponować, że tak to określę, pewien układ. Czarownik ów porwał moja biedną córkę i przetrzymuje ją w swojej dobrze strzeżonej warowni. Jeśli podejmiesz się uwolnienia jej, to nie dość, że otrzymasz wolność, to nadam ci tytuł szlachecki, oraz ofiaruję spory fragment moich urodzajnych ziem. Jeśli będziesz chciała, zostaniesz też jednym z oficerów w mej armii. Co ty na to?

– Interesująca propozycja. Tylko dlaczego ja? Czy na królewskim dworze mało jest znamienitych rycerzy, którzy za mniejsze zaszczyty wyruszyliby na pomoc uwięzionej? A najemnicy? Za obietnicę ślubu z porwaną pójdą choćby i do bram piekła.

– Hmmm… Są pewne komplikacje, które wolałbym przemilczeć. Przystajesz na warunki, jakie ci zaproponowałem, czy nie?

– Nie mam chyba wielkiego wyboru. – odrzekła smutno dziewczyna.

– Cudownie! Służba! – władca klasnął w dłonie. – Nakarmić ją, napoić, wykąpać i odziać w najwspanialsze szaty! – rozkazał kilku sługom, którzy wbiegli do sali.

 

IV

Całun nocy okrył dolinę. Ubrana w czarny strój Mira bezszelestnie przemykała pomiędzy głazami, leżącymi w korycie wyschniętej rzeki. Spojrzała w górę. Na tle rozgwieżdżonego nieba majaczyła mroczna sylwetka twierdzy, w której, jak twierdzili królewscy szpiedzy, przetrzymywano Amelię. Wojowniczka splunęła pod nogi i rozpoczęła wspinaczkę po stromym zboczu. Dokładnie sprawdzała każdy kamień i najmniejszy nawet ustęp skalny. W tych ciemnościach wystarczyłby jeden nieprzemyślany ruch i dziewczyna skończyłaby jako żarcie dla sępów. Wreszcie, po długiej wspinaczce, dotarła na szczyt. Przykucnęła za fragmentem zniszczonego filaru i zlustrowała okolicę. Twierdza była imponująca. Otoczona kilkumetrowym murem, po którym powoli spacerowały oddziały strażników, sprawiała wrażenie fortecy nie do zdobycia. Turtolli zaczęła analizować możliwe sposoby wejścia do wewnątrz. Frontalny atak nie wchodził w rachubę. Na mury też raczej nie miała szans się wdrapać. W końcu wychynęła ostrożnie z kryjówki i trzymając się wysokiej trawy, obeszła warownię naokoło. Widok wystającej ze ściany rury, którą najprawdopodobniej wylewano pomyje, bardzo ją ucieszył. Otwór był na tyle duży, że mogła spróbować nim wpełznąć. Odpięła od pasa sznur z niewielką kotwiczką i przerzuciła go przez rurę. Jeden koniec liny przywiązała do potężnego drzewa i zaczęła piąć się w górę. Gdy dotarła do celu, wepchnęła do nosa kawałki szmaty tak, aby nie czuć bijącego z przewodu odoru i wlazła do środka. Brnięcie przez cuchnące zlewki było prawdziwą mordęgą. W końcu jednak dotarła do końca. Głową wypchnęła przesłaniającą wlot deskę i wyszła na kamienną posadzkę. Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że jest w kuchni. Nagle usłyszała kroki. Umknęła za niewielki stolik i wyjęła zza pasa sztylet. W drzwiach stanął barczysty strażnik. Mężczyzna pociągnął kilkakrotnie nosem.

– Cholerne szczury – mruknął sam do siebie i zatkał wlot kanału.

Postał jeszcze chwilę, po czym szybko opuścił pomieszczenie. Turtolli odczekała jeszcze moment i wyszła z kryjówki. Uspokoiła kołatające serce, po czym ostrożnie wyjrzała na korytarz. Był pusty. Gdzieniegdzie płonęły niewielkie pochodnie, jednak większość była zgaszona. Kobieta, starając się pozostawać w cieniu, jęła szukać schodów prowadzących do piwnic. Rozum podpowiadał jej, że to właśnie tam będzie przetrzymywana księżniczka. Gdy je znalazła, ostrożnie zeszła po krętych, tonących w mroku stopniach. Jednak na dole czekała ją niemiła niespodzianka, a mianowicie zagradzająca dalszą drogę krata. Dziewczyna zaklęła szpetnie i ruszyła z powrotem. W złości całkowicie zapomniała, że jest tutaj nieproszonym gościem. Ocknęła się dopiero, gdy wpadła na spasionego strażnika.

– Co jest psia mać? Coś za jedna? – wrzasnął zaskoczony mężczyzna obnażając broń.

Mira nie myśląc wiele, zagłębiła sztylet w jego tłustym brzuszysku. Krew siknęła na posadzkę, a wróg, jęcząc głośno, padł na twarz i zadrgał konwulsyjnie.

– Alarm! – zdążył jeszcze wrzasnąć nim skonał.

– Kurwa! – zaklęła Turtolli i podniosła upuszczony przez pokonanego miecz.

Zza rogu wybiegło trzech żołnierzy. Natarli jednocześnie. Dziewczyna szybkim ruchem odbiła dwa uderzenia, trzecie zaś przepuściła pod ramieniem. Dźgnęła jednego z napastników w gardło, kolejnego zaś kopnęła w krocze. Trzeci umarł od ciosu w serce. Wojowniczka przebiegła koło spacyfikowanego kopniakiem nieszczęśnika, zarzynając go w biegu. W twierdzy zawrzało. Żołnierze biegali we wszystkie strony, biorąc się nawzajem za tajemniczego intruza. Mira korzystając z zamieszania, przemknęła obok rozpędzonej grupy strażników, wskazując im jeszcze fałszywy kierunek pościgu, po czym wpadła do pierwszego lepszego pomieszczenia. Ujrzała w nim ubranego w kapłańskie szaty, starego człowieka. Za nią do pokoju wparował oddział, który wcześniej zmyliła. Poczuła na plecach dotknięcia mieczy.

– Witaj moja droga, czekałem na ciebie – rzekł spokojnym głosem nieznajomy.

Mira spojrzała na niego zaskoczona.

– Kim jesteś i skąd wiedziałeś, że tutaj przyjdę?

Starzec roześmiał się głośno.

– To była tylko kwestia czasu, kiedy ten stary cap, Ryszard, wyśle kogoś by uwolnił jego zasmarkaną córeczkę. A co do mojego imienia, powinnaś być bardziej domyślna. Jestem nie kto inny, jak Erdan.

– Erdan!

– We własnej osobie. – Czarownik wykonał szarmancki ukłon.

– Co ze mną zrobisz? – zapytała przerażona dziewczyna. – Wiedz, że nie jestem tu z własnej woli. Ryszard pod groźbą śmierci zmusił mnie do zawarcia z nim umowy, ale jeśli chcesz, zostanę twoim sługą. Jestem kobietą, to prawda, ale potrafię władać bronią lepiej od niejednego mężczyzny.

– Ach, niewiasty! – Czarnoksiężnik klasnął w dłonie. – Jesteście niczym jadowite żmije. Oczywiście kochana, przydasz mi się i to bardzo. Twoje przybycie tutaj to nie przypadek, ale pozwól, że zapoznam cię z kimś, kto przybliży ci powód twej wizyty w moich włościach.

Strażnicy związali Mirze ręce i wypchnęli ją z pokoju. Szli za Erdanem, który prowadził ich po przypominających labirynt korytarzach twierdzy. W końcu dotarli do ogromnej sali, na środku której lewitował przypominający jajo kryształ. Wewnątrz majaczyła niewyraźna sylwetka jakiegoś mężczyzny. Mag uklęknął przed kamieniem i pokłonił się nisko. Następnie spojrzał w kierunku pojmanej.

– Poznaj mojego mistrza, największego nekromantę jaki chodził po tym świecie. Na kolana przed Grzegorzem Sawczycem, suko!

Rycerze podcięli dziewczynie nogi.

– Czy przeprowadzić transformację? – zapytał Erdan ukrytą w kamieniu postać.

Turtolli usłyszała jak nekromanta przemawia w nieznanym jej języku. Jednak Erdan najwyraźniej wszystko rozumiał, bo pokłonił się znów, po czym podszedł do pojmanej i zdarł z niej ubranie. Oblizał wargi rozdwojonym językiem i z całej siły ścisnął jej pierś. Mira syknęła z bólu. Z nienawiścią spojrzała w oczy swemu oprawcy, ale nie zobaczyła w nich ani śladu jakichkolwiek emocji. Były zimne i puste. Czarownik chwycił wojowniczkę za włosy i poprowadził w pobliże kryształu. Następnie wepchnął ją w kamień, który wchłonął Mirę całkowicie. Poczuła, jak coś oplata jej ciało i wysysa z niego wszystkie soki życiowe, a pozostałą po nich pustkę wypełnia jakąś trującą substancja. Im więcej tajemniczego środka wpływało do jej organizmu, tym stawała się słabsza. Próbowała walczyć, szarpać się, ale w końcu całkiem opadła z sił. Nim wyzionęła ducha, zobaczyła co ją czeka i dlaczego tu jest.

 

V

– Panie! Panie! Wraca Turtolli! Wiezie ze sobą Amelię! – wrzeszczał sługa, który wparował niespodziewanie do sali tronowej.

– Nie może to być! – król skoczył na równe nogi. – Wprowadzić!

Strażnicy wpuścili kobiety. Obie szły powoli, jakby ostrożnie. Amelia sprawiała wrażenie odurzonej jakimś narkotykiem. W ciągu kilku chwil w pomieszczeniu zebrał się niemal cały dwór. Ludzie przeciskali się i krzyczeli, każdy chciał ujrzeć ocaloną księżniczkę, oraz bohaterkę, która tego dokonała.

– A więc wykonałaś zadanie. – rzekł roztrzęsiony z radości władca.

Chciał uściskać ocaloną królewnę, ale powstrzymał się. Królowi nie wypadało tak wylewnie okazywać uczuć przy poddanych. Otarł więc tylko dyskretnie łzę i kontynuował.

– Miro Turtolli, zgodnie z naszą umową, nadaję ci tytuł szlachecki, oraz ofiarowuję w posiadanie wioskę Kaziury. Czy masz coś do powiedzenia?

– Chciałabym prosić o jeszcze jedną nagrodę – rzekła Mira nienaturalnie grubym i zimnym głosem, który zmroził wszystkim krew w żyłach.

Rozgadane dotąd towarzystwo umilkło. Ryszard uśmiechnął się krzywo.

– Czego zatem żądasz, bohaterko?

– Chcę pojąć twoją córkę za żonę.

– Co?!!! – Królowi oczy niemal wyszły z orbit. – Chyba sobie ze mnie żartujesz! Jesteś przecież kobietą!

Mira niespodziewanie opuściła spodnie. Oniemiali dworzanie ujrzeli zwisające do kolan, męskie przyrodzenie. Król złapał się za serce.

– Kim ty… jesteś… – wyjąkał, łapczywie chwytając powietrze.

– Nie poznajesz? To ja, Sawczyc, ty cuchnący, stary pierniku! Zniszczyłeś moje ciało, ale dusza przetrwała egzekucję. Wcieliłem się w wysłaną przez ciebie wojowniczkę! I jak widzisz, troszkę ją przerobiłem, aby poradziła sobie w czasie nocy poślubnej! Ha! Ha! Ha! – Wypowiedziawszy te słowa, wyciągnął zza pasa sztylet i poderżnął nim gardło Amelii.

Szkarłatna krew trysnęła prosto w twarz konającego władcy. Księżniczka, charcząc głośno, runęła na posadzkę.

– Tak jak mówiłem, zginiesz z ręki przyszłego zięcia. A wy na co się gapicie!? – Czarownik skierował dłoń w kierunku dworzan, który ruszyli w jego kierunku by go powstrzymać.

Z jego palców wystrzeliła oślepiająca błyskawica. Kilka zwęglonych ciał upadło na ziemię. Spanikowany tłum zaczął biec ku wyjściu. Czarnoksiężnik podszedł do dogorywającego Ryszarda i wbił mu ostrze w pierś. Zaśmiał się głośno, po czym jego duch opuścił ciało Turtolli. Sprawiedliwości stało się zadość.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Powiedzmy, że przebrnęłam.
Zaczeło sie ciekawie, ptem zaczeło mi się nieznośnie ciągnąć, ale zakończenie mnie zaskoczyło :D
Zwłaszcza motyw transwestyty :D
jakbym mogła postawiłabym 4

Dość sprawnie napisane opowiadanie. Początek wciąga, potem jest trochę mniej ciekawie, ale jak najbardziej do poczytania :)

Podobało mi się. Spodziewałem się, że klątwa wypełni się w inny sposób, ale twoja wersja jest ok.

Powiem, że nawet fajne, choć spodziewałem się że król Ryszard będzie postacią tragiczną, nie wiedzieć czemu.
Gdybym mógł, oceniłbym na 4

Draguo, Mish, Rastamanka i to jest dla mnie największy komplement. Że spodziewaliście się czegoś, a tu wyszło inaczej. :P Czyli udało mi się was zaskoczyć, a o to właśnie w tym tekście chodziło.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

o tak, zaskakujące :) super napisane. Ha, gdzieś w połowie zaczęłam się bać, że skończy się jakoś tak... no, tradycyjnie, ale nie, zakończenie pierwsza klasa :D czyli dałam się nabrać... naprawdę dobre :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Końcówka mi się nie podobała. Poza tym król miał zginąć z ręki przyszłego zięcia, a skoro Amelia zginęła, jak rozumiem przed ślubem, to i zięcia nie będzie. Poza tym skoro nekromanta przetrwał to po co tyle czasu czekał?? dawno mógł się wcielić  kogoś i króla np zabić lub omotać.

Nowa Fantastyka