- Opowiadanie: Saitama - Zapomniana komnata

Zapomniana komnata

Opowiadanko napisane dosyć szybko, inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Oczywiście zostało okraszone szczyptą fantastyki. Z góry dziękuję za krytykę i życzę miłego czytania.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Zapomniana komnata

 

Prowadzili nas przez wąskie korytarze pod ratuszem. Płomień pochodni zatańczył od czasu do czasu, zdradzając obecność nikłego przeciągu. Zapach wilgoci unosił się w powietrzu, przenikając w nasze ubrania. Kroczyliśmy w drużynie pięciu, jeden za drugim. Dwóch miejskich strażników, tutejszy kapłan, mój podopieczny, adept tajnej Inkwizytorskiej akademii Dominik Mikołajczyk oraz ja, Herbert Danetti, Inkwizytor trzeciego stopnia. I byłbym zapomniał wspomnieć o innych kompanach – szczurach. Przysięgam, że wiele miejsc zwiedziłem ale nigdzie nie widziałem tak dużych okazów. W ogóle nasza obecność im nie przeszkadzała, zapewne te pokrętne korytarze były ich królestwem, a my tylko chwilową ciekawostką. Czasem niektóre z nich przystawały i zerkały na nas z zainteresowaniem, wydając z siebie krótkie piski. Wydawać by się mogło, że są dużo bardziej gadatliwe niż my, ponieważ szliśmy w ciszy, przeczuwając, że coś mrocznego czeka przed nami. Z każdym krokiem uczucie niepokoju stopniowo rosło. Dlatego nie obwiniałem strażników, którzy nieudolnie szeptali o jak najszybszym powrocie na górę. Kapłan nawet nie próbował ich pouczać, bo sam ściskał krzyż z naszyjnika tak mocno, jakby od tego zależało jego życie. Krok za krokiem nieubłaganie zbliżaliśmy się do celu. Zaczęły dochodzić do nas okropne dźwięki – krzyki, huki, trzaski, uderzenia, szuranie metalu o skaliste podłoże. Dominik zerknął na mnie, a ja skinąłem mu głową. Prędko przecisnął się obok pozostałych, którzy nieuchronnie zwalniali, aż nasz marsz bardziej przypominał stąpanie nad przepaścią. Ruszyliśmy we dwójkę żywiej, a reszta naszej kompanii mimowolnie zostawała z tyłu. Wtem zobaczyliśmy jak spanikowane stado szczurów biegnie w naszą stronę. Nie mieliśmy dokąd uciec. Razem z Dominikiem, przywarliśmy do wilgotnych ścian, aby zejść im z drogi. Nasi przewodnicy krzyczeli i niezdarnie uciekali w popłochu, potykając się o siebie. Ale celem szczurów nie byliśmy my, a ucieczka. Ponieważ zaraz potem buchnęła fala energii, ogłuszając nas na moment. To znaczy, nie wszystkich. Chwyciłem Dominika opierając się o ścianę. Na szczęście u pozostałej kompanii, która leżała, fala wywołała tylko migrenę i chwilową dezorientację. Ułożyłem Dominika w pozycji siedzącej i zwilżyłem mu usta miksturą pobudzającą. Z resztą postąpiłem analogicznie. Kiedy ostatniemu podawałem lek, Dominik zaczął już podnosić się o własnych siłach. Skinąłem mu głową, a on odpowiedział tym samym. Ruszyliśmy dalej, kiedy wszyscy byli na nogach. Z każdym pokonanym metrem, dźwięki przybierały na sile, aż w końcu stanęliśmy przed brudnymi od kurzu i wilgoci, opasłymi, drewnianymi drzwiami. Wyryto w nich znaki runiczne, które dawały bladoniebieskie światło. Kapłan, razem ze strażnikami, zapewne modlił się teraz tak żarliwie jak nigdy w życiu. Recytując modlitwy ze starannością mnicha i gestykulacją męczennika. Skinieniem ręki nakazałem im odejść. Ci kłaniali się niemal w pas i duchem zniknęli nam z oczu, udając się w ciemność, z której przyszyliśmy. Spojrzałem wymownie na Dominika, a ten złapał za mosiężną klamkę i pchnął drzwi komnaty, wywołując tym samym chrzęst zużytych nawiasów.

 

– Aaaaaahgrrr – przywitał nas okrzyk wiedźmy. Związano i obłożono ją srebrnymi łańcuchami, o solidnych ogniwach, wbitych dookoła ścian komnaty. Wyglądało to jak skąpa pajęcza sieć, w której szamotała się zdobycz. Na podłodze stworzono runiczny krąg z podobnych napisów, które widzieliśmy na drzwiach. Wewnątrz kręgu, na wpół klęczącą czarownicę, obłożono poświęconymi przedmiotami. Dodatkowo rozsypano sól z Gór Kocich o charakterystycznej zielonkawej barwie. W powietrzu unosił się zapach palonej szałwii i innych ziół. Jeden z dwóch braci inkwizytorów, znajdujący się w komnacie, cały czas recytował wersety z pisma. Wymownie spojrzałem na Dominika, aby ten do niego dołączył. Tak też uczynił. W momencie pojawienia się drugiego głosu, wiedźma nienaturalnie szybkim ruchem skierowała głowę w stronę recytujących. Pomimo nałożonej czarnej opaski, nasączonej zapewne wodą święconą, nie miała najmniejszych oporów na poznanie dokładnej lokalizacji Dominika. Teraz jej głowa falowała po torze przewróconej ósemki. Pojawił się uśmiech, odsłaniając idealne, bielutkie zęby. Zrobiła głęboki wdech i wypuściła powietrze z zachwytem.

– Ahhhhh, świeżutka, niczym nieskalana duszyczka! – Mlasnęła i otarła wargi długim językiem. – Przyprowadziłeś mi tym razem apetyczny kąsek, Danetti. Nie to, co ta twoja śmierdząca zepsuciem, stara i zatruta poczwara!

– Milcz pomiocie piekielny! – wrzasnął drugi, starszy inkwizytor.

Znałem go, to bez wątpienia był jednooki Thomas, cóż, emerytura przyniosła mu nie lada wyzwanie. Trzymał w dłoni rozżarzony srebrny pręt, którym teraz ochoczo przebijał ciało wiedźmy, ale rany goiły się w nadprzyrodzonym tempie. Wydawać by się mogło, że wiedźma dobrze się bawi. Zanim zdążył zadać kolejny cios, poprzednia rana już była w pełni uleczona, nie pozostawiając nawet blizny.

– Och tak Thomasie! Tak! Tam właśnie mnie swędziało!

Pomimo tych wszystkich zabezpieczeń i technik, czarownica wcale nie wyglądała na ofiarę. Wręcz przeciwnie, przebywanie w jej obecności wzbudzało w człowieku strach i chęć ucieczki. W raporcie o tym nie wspomniano, ale to bez wątpienia była ona. Przewodnicząca sabatu od ponad trzystu lat. Jedna z trzech wielkich czarownic i mój arcyprzeciwnik. Niegdyś nosiła imię Anna, Anastazja z domu: Rybenberg, lecz teraz zwano ją Królową pod Księżycem czy też Królową Księżyca. Jakim cudem udało się ją schwytać? Swego czasu prawie położyła nasz zakon na kolana. Przez ostatnie dziesięciolecia nie było żadnych ruchów z jej strony, a przynajmniej nic, co wypłynęłoby na los ludzi. A teraz? Najpotężniejsza wiedźma jaką znał świat, siedzi uwięziona w podziemnym tunelu w Zielonej Górze. Pułapka? Ale na kogo? To wszystko nie miało większego sensu. Wiem natomiast jedno, musimy być bardzo ostrożni.

Thomas sapał ze zmęczenia, a ruchy stawały się powolniejsze. Położyłem dłoń na jego ramieniu wypowiadając:

– Już wystarczy przyjacielu, ja się tym zajmę.

Moja obecność najwyraźniej go uspokoiła. Z mimiki wyczytałem pewne rozluźnienie. Wcześniej, wściekłe oczy przybrały teraz łagodniejszy, wręcz senny ton.

– Herbercie, to ty! – powiedział uradowany, tak jakby w ogóle nie zauważył, że ktoś wszedł do komnaty parę minut temu. – Nareszcie jesteś, zaczynałem myśleć, że posłaniec gdzieś zaginął.

– Przepraszam przyjacielu, przybyłem najszybciej jak mogłem.

– W to nie wątpię! – Szybko zaznaczył unosząc serdeczny palec.

W komnacie przygotowano mały stolik do przesłuchań wraz z piórem, kałamarzem i arkuszami papieru. Widać, że Thomas rozpoczął już spisywanie.

– Nie lada gratka trafiła ci się na emeryturze.

– A daj spokój, w naszym fachu nie ma czegoś takiego jak emerytura.

– I tu się z tobą zgodzę przyjacielu. Czy mogę? – Wskazałem na wolne krzesełko.

– Oczywiście, ależ proszę!

Jak na swoje lata Thomasowi nie brakowało sprawności fizycznej. Gdyby nie twarz, naruszona zębem czasu, pełna zmarszczek i blizn, to Thomas mógłby zawstydzić niejednego czterdziestolatka. Usiadłem i od razu zabrałem się za czytanie, starannie pisanego raportu z przesłuchania. Tymczasem Thomas odłożył pręt do paleniska.

 

Tak jak myślałem, nie było w tym nic wartego uwagi, oprócz standardowych bredni. Jakaś naiwna część mnie miała nadzieję, że znajdę chociażby wskazówkę, co tu się dzieje. Czemu Zielona Góra? Co tutaj je zwabia? Od jakiegoś czasu dochodziły do nas sygnały o zwiększonej aktywności czarownic w tym rejonie. Wertowałem kolejne grube stronice i potwierdziło się to, czego się obawiałem. Już ją znaleziono uwięzioną. Nasze starania, pewnie wyglądały dla niej jak zabawa dzieci ubierających drzewko choinkowe. Niestety standardowe techniki tutaj nie zadziałają. Nie mieliśmy do czynienia z byle jaką wiedźmą. Ba, nawet te z wyższego kręgu narobiłby nam sporych problemów. Tutaj mówiliśmy o „tej” wiedźmie. Z nią nic nie było pewnego. Nie udawało nam się przewidzieć jej ruchów, złapać, ostatnimi czasy nawet zobaczyć. Niektórzy zaczęli powątpiewać w jej istnienie, a teraz? Teraz siedzi uwięziona w komnacie pod ratuszem, a my jak dzieci nie wiemy co robić. Natomiast jednego jestem pewien. To nie nasze metody i wiedza ją tutaj więżą, ale coś innego. Pytanie tylko co? Złapałem przez szatę puzderko ukryte w kieszeni. Jeżeli nie teraz, to kiedy? To chyba odpowiednia pora użyć „tego”. Pamiętam jak dziś, kiedy papież dosłownie obraził się na tydzień, przez samą propozycję, żeby stworzyć ów przedmiot. Ale przed tym, spróbujemy najzwyklejszej rozmowy.

 

– Jak się czujesz Regino in Luna? – zapytałem spokojnym i uprzejmym tonem. – Może czegoś Ci trzeba?

Słysząc swój tytuł po łacinie, wiedźma wykonała kilka szybkich wertykalnych ruchów głową. Z jej gardła wydobywały się przeróżne dźwięki. Od kobiecego, prawie anielskiego głosu, po demoniczne ryki i wycia. Samoistnie zjeżyły mi się włosy na całym ciele, ale nie dałem niczego po sobie poznać.

– Danetti… Danetiii… Co dla mnie masz? Co dla mnie masz? – Pytała i przekręcała głowę to w jedną, to w drugą stronę.

Wyciągnąłem z niewielkiej skórzanej torby korzeń mandragory, ulubioną, według niektórych, przekąskę wiedźm. Podszedłem na tyle blisko, abym mógł włożyć jej korzeń w usta. Wnet dobiegł mnie słodki kwiatowy zapach, charakterystyczny dla potężniejszych czarownic. Jej był wyjątkowo pociągający i upajający. Raz powąchany, zostawał z człowiekiem na cały życie. Ledwo udało mi się opamiętać i wrócić na miejsce. Niczym królik, spętana, pochłaniała korzeń stukając, przy tym zębami. Połykając ostatni kęs, wymamrotała:

– Mmmm… dziękuję Danetti… wiesz, jak zadowolić kobietę.

– Przyjemność po mojej stronie – odpowiedziałem i delikatnie ukłoniłem się.

– Ammmm w nagrodę… w nagrodę czeka cię szybka śmierć. W zależności od tego jak zaświeci księżyc… może nawet puszczę wolno twoją duszę…

– Dziękuję Pani, Twoja dobroć jest bezgraniczna. – Ukłoniłem się jeszcze niżej.

Widziałem, że Thomasowi skacze żyłka, ale nie odezwał się. Należał do starego pokolenia, tępił i palił wiedźmy. To było główne i proste zadanie inkwizytorów. Jednak taka taktyka nie była dalekosiężna. Prędko okazało się, że bez głębszego zrozumienia przeciwnika, tak naprawdę przegrywaliśmy wojnę.  Zabijaliśmy wiele czarownic, to fakt, ale to były tylko marionetki. Na prawdziwą walkę, z potężnymi czarownicami, byliśmy przygotowani jak żołnierz z drewnianym mieczem wysłany na front. Wyciągnąłem kolejny korzeń, tym razem rzadszy, czerwony, rosnący tylko na wulkanicznych wzgórzach. Niczym pies myśliwski, wiedźma podjęła trop.

– Aaaaaahhhhh, Danettiiii, masz tam niezłą delicję… Daj mi ją natychmiast! – Rozkazała.

Podszedłem bliżej, żeby mogła bardziej poczuć korzeń. Obracając go w dłoniach, zapytałem:

– Może odpowiesz na parę pytań? A wtedy dam Ci ten smakołyk i coś jeszcze. Coś, czego się nie spodziewasz.

Ryknęła wściekle, aż zadrżała komnata. Wierzgała, próbując wyszarpać łańcuchy, ale były zbyt dobrze umocowane, a jej najwidoczniej brakowało sił. Po chwili ciszy rzuciła:

– Pytaj więc! – Warczała niczym wilk.

– Na sam początek… – mówiłem powoli – kto cię tu uwięził?

Oderwałem kawałek korzenia i rzuciłem jak zwierzęciu. Z zabójczą precyzją, złapała go zębami od razu połykając.

– Ammmmm, za dużo chciałbyś wiedzieć. Oj za dużo. Kto powiedział, że jestem uwięziona? – Uśmiechnęła się szyderczo.

Rzuciłem kolejny kawałek, który również pochłonęła.

– Co was tu ściąga? Czemu tyle czarownic ciągnie do tego miejsca?

– Hihihihihi, głupiutki Danetii, nie wie, on nie wie. Hihihihihih. To co ukryte…oczywiście.

Następna część korzenia poleciała w jej stronę.

– To co ukryte? Co to znaczy?

– Ahhh wystarczy tych pytań… mam ochotę na coś innego! – Jej głowa zwróciła się w stronę Dominika. – Chcę kęsa duszyczki! Chodź do mnie, chodź!

Zdziwiony i przerażony Dominik, zaczął jąkać się przy recytowaniu, kiedy jego nogi samoistnie kroczyły w stronę wiedźmy.

– Zostaw go! – Rozkazałem.

Cisnąłem cały kawał korzenia, ale tylko przeleciał obok bez większego zainteresowania. Thomas dobył srebrny pręt i smagał wiedźmę, ale nie robiło to na niej wrażenia. Wysunęła długi język w stronę Dominika, mówiąc:

– Już prawię cię smakuję! Mmmm, to dopiero delicja!

Nie miałem wyjścia. Wyciągnąłem sekretne zawiniątko, w którym chowałem drobne żelazne pudełko. Nie zdążyłem je otworzyć, a już miałem w pełni uwagę czarownicy.

Krzyczała tak głośno, aż posypały się drobne kawałki kamienia z sufitu.

– Uciekajcie! – Rozkazałem. – Thomasie, zabierz stąd tą dwójkę i czekajcie na mnie na górze!

Nie posłuchali od razu, lecz po chwili wahania, zostałem sam na sam z Królową Wiedźm.

– Nie daj się zabić! – rzucił na koniec Thomas.

– Danetti! Danetti! Danetti! Niech twój ród zostanie przeklęty na wieki! Kobiety niepłodne a mężczyźni leciwi!

Podniosłem do góry mały żelazny krzyżyk i zacząłem się modlić. Wiedźma odwróciła głowę, jakby sama obecność przedmiotu paliła ją niczym słońce. Wściekle szamotała się, ale nie mogła uciec. Oto najnowsza broń. Wybito trzy takie krzyże, wytopione z gwoździ, które przebiły naszego Pana, zmieszane z płatkami kwiatów oraz włosem wiedźmy. Krok za krokiem zbliżałem się do niej. Z każdym centymetrem atmosfera gęstniała, jakbym zmagał się z potężnym wiatrem. Wyciągnąłem rękę z relikwią przed siebie, a drugą zakryłem nozdrza.

– Danetti! Danetti! Czekaj! Powiem Ci! Ruiny… !

 Spowolniłem nieco, a wiedźma widząc skutki mówiła dalej.

– Głupcy! Nie wiecie po czym stąpacie!

Chciałem zadać pytanie, ale gdybym znowu zachłystnął się jej zapachem, mógłbym zostać zniewolony. Posuwałem się do przodu.

– Stara moc! Starsza niż my! Egghhrr…

Wyglądało na to, że miała problemy z mówieniem. Kolejne zdania, padające z jej ust, były kompletnie niezrozumiałe. Musiałem szybko to zakończyć. Komnata dawała znać, że zbliża się jej limit. Strużki piachu i drobnych skał leciały obficie. Zrobiłem pewniejszy krok i pchałem krzyż z całych sił.  Dookoła niej pojawiła się kula. Wyglądała jak gdyby utkano ją z pajęczych nici, lecz ustępowała przed krzyżem. W ostatni ruch włożyłem większość energii. Udało mi się dotknąć zimnego czoła wiedźmy relikwią, ta opadła bezwładnie na łańcuchach. Osunęła się opaska, wcześniej zakrywająca górną część twarzy. Teraz, z czystą nienawiścią, wpatrywało się we mnie dwoje czarnych oczu. Błyszczących w ciemności niczym kocie. Dźwięk pękania nie zwiastował nic dobrego. Jednak taka szansa się już nie trafi, pomyślałem. Pochwyciłem więc rozżarzony srebrny pręt. Próbowałem przebić jej serce, ale ku mojemu przerażeniu nadal to było niemożliwe. Tak jak przed nałożeniem relikwii, rany wiedźmy goiły się.  

– Hahahaha. – Zabrzmiał głuchy śmiech. – Myślisz, że taka błyskotka może mnie zabić?! Mnie?! Panią śmierci?!

Z prawego rogu odpadł solidny kawał sufitu. Nie czekając długo, ruszyłem w stronę drzwi. Uciekałem, nie oglądając się za siebie. Z tyłu, co jakiś czas, doganiał mnie jej śmiech, a w korytarzu po szczurach nie było już śladu.

 

Na powierzchni czekała na mnie spora grupka. Thomas wraz z Dominikiem złapali mnie, kiedy wypadłem z ratusza.

– Dajcie mu wody! Szybko! – Rozkazał Thomas i wnet znalazła się manierka.

Żłopałem bez opamiętania, przelewając część po twarzy.

– Co się tam stało? – Pytał Thomas.

– Zawiedliśmy przyjacielu!

Sam dochodziłem, rozmyślając dłuższy czas, co tam się wydarzyło. Byliśmy pewni, że to właśnie irys był kwiatem inicjacyjnym Reginy in Luny. Pozostałe dwa stopiono z czarną różą i lilią. Trzy krzyże – trzy wiedźmy, trzy kwiaty. To by oznaczyło, że pozostali inkwizytorzy trzeciego stopnia, również mają źle dobrane krzyże. Cóż, na pewno jeden ma. W powietrzu unosił się znany mi, aż za dobrze, zapach palonego drewna brzozowego. Podpalono stosy.

– Ile? – zapytałem bez ogródek.

– Dziewięć pomniejszych i dwie wyższego stopnia – odrzekł Thomas.

Tyle wiedźm w jednym czasie… Co do cholery jest w tym miejscu? Podano mi miksturę pobudzającą, która szybko postawiła mnie na nogi. Niestety, moja skórzana torba z różnościami została głęboko pod ziemią.

– Mistrzu – zaczął Dominik – czy nie mogliśmy jej spalić? Czy naprawdę niektóre wiedźmy są tak potężne? Tak potężne, że opierają się żywiołom?

Tego się obawiałem. Żaden inkwizytor nie powinien wątpić w siłę swojego przeciwnika. Pycha zgubiła już niejednego, ale to nie były słowa mojego podopiecznego. Zmienił się. Te pytania zadawał, nie inkwizytor, a osoba zafascynowana drugą stroną. Pociągało go nieznane. Tak jak przedtem pociągało innych, również i mnie. Zapraszało, wołało, kusiło niczym urodziwa panna.  Nie bez powodu ludzie szepczą legendy o urokach wiedźm. Bajędy roztropnie nauczają najmłodszych, że nawet sama ciekawość może sprowadzić nieszczęście. Jednak dla nas, ludzi, dla których życiową misją jest walka z mrokiem tego świata, nie ma od tego ucieczki. Albowiem wcześniej czy później przychodzi taki dzień. Dzień wyboru – pozostanie w świetle Pana czy stoczenie się w bezdenną otchłań? Jednak całym sercem wierzę w Dominika i jego zapał. Trzeba też pamiętać, że mierzył się nie z byle jaką wiedźmą, a „tą” wiedźmą. Zapewne dzisiejsze spotkanie obrośnie niegdyś do miana legendy, mitu. W karczmach będą snuć opowieści, dodawać coraz to nowe wątki, straszyć, bawić, aby na końcu została lotna historyjka zapamiętana na wieki.

Złapałem Dominika za bark i spokojnym tonem odpowiedziałem:

– Mój chłopcze, na tym świecie są znacznie gorsze rzeczy niż śmierć.

– Miejmy tylko nadzieję, że kiedy nas już nie będzie, a nawet i może samego zakonu, to nikt nie odnajdzie jej tam na dole. – Dodał Thomas.

– Oby przyjacielu, oby.

 

Niedługi czas po naszej rozmowie, zjawił się cały oddział inkwizytorów wraz z ich kapitanem, miejscową ludnością i burmistrzem na czele. Ten ostatni  klęknął łapiąc mnie za brudną szatę. Rzucił przerażony:

– Panie co czynić?!

Będąc w tym fachu już dziesiątki lat, pewne rzeczy przychodziły łatwiej, ale z niektóre z nich nigdy nie będą proste. Co mam powiedzieć człowiekowi, któremu zaraz puścimy z dymem życiowy dobytek? Albo rodzinie, której właśnie palimy ciotkę, matkę, córkę? Wziąłem głęboki wdech.

– To miejsce zostało skażone złą magią. – Powiedziałem groźnie.

Mieszkańcy lamentowali, modlili się i płakali. Chyba przeczuwali, że będzie tylko gorzej.

– Ale jest na to rada. – Dokończyłem po chwili.

– Jaka?! Jaka?! – Dopytywał burmistrz, szarpiąc szatę coraz bardziej.

– Wskazana przez nas część miasta musi zostać spalona. – Odsunąłem od siebie burmistrza. – Tylko ogień może wyplenić skażenie!

– A ratusz? – Dopytywał z nadzieją.

– Również.

Widziałem to nie raz i widziałem również teraz. Wściekłe twarze pełne pogardy i nienawiści. Nie obwiniałem ich o to. Pewnie sam bym się z tym nie pogodził. Na nic były tłumaczenia o tym, że to właśnie drewno ma właściwości magazynowania magii i jest na ową bardziej podatne, że, gdybyśmy zostawili ich dobytek w spokoju to za miesiąc, rok lub dwa, pojawiłyby się choroby, na które nie znamy lekarstwa. Że dzieci rodziłyby się martwe lub zdeformowane. Nawet myśli człowieka stałyby się tak czarne, że śmierć wyglądałaby na jedyny ratunek. Dlatego też, nie trudziłem wyjaśniać, a działem zgodnie z doświadczeniem i sumieniem. Na szczęście był tutaj pełny oddział inkwizytorów, więc cały proces przeszedł bez większych zamieszek.

– To jeszcze nie koniec – kontynuowałem – kiedy już spłonie ratusz, zagruzujcie i zamurujcie wejście do podziemi. Na miejscu starego postawcie nowy! Tym razem z poświęconego kamienia, a wszelkie zapiski o komnatach usuńcie z ksiąg!

 

Rozpoczęła się bieganina, a ja obserwowałem pożerany przez ogień drewniany ratusz. Wtem, poczułem zimny dreszcz. Instynktownie odwróciłem się. W tym rozszalałym tłumie, na ułamek sekundy ujrzałem kobietę, ubraną w błękitną suknię. Była bardzo piękna. Uśmiechała się. Mrugnąłem, a jej już nie było. Pobiegłem w to miejsce. Leżał tam kwiat, wyglądał na świeży. Podniosłem go i powąchałem. A więc lilia? Czyżby to był nasz niewidoczny sojusznik?

 

Jakiś czas poszukiwałem „ruin” wspomnianych przez wiedźmę, ale nie natrafiłem na żaden pisemny przekaz. Jedynie paru rolników wspomniało o dziwnych formacjach, które gdzieś tam widzieli w dzieciństwie lub zasłyszeli historii od innych. Wygląda na to, że komuś bardzo zależało na tym, aby pamięć o nich przepadła. Tak czy inaczej, to miejsce, Zielona Góra skrywa w sobie więcej tajemnic niż możemy podejrzewać. Być może lepiej jest zostawić niektóre sekrety w spokoju. Czasami nie warto zaglądać w mrok, bo na tym świecie czają się znacznie gorsze rzeczy niż wiedźmy, a co jeśli mrok spojrzy w nas? Pozwolę sobie tym razem zachować datę dla siebie. Kto to przeżył, wie, że każde słowo w tym dzienniku jest prawdą. W raporcie dla papiestwa nie wspomniałem o kobiecie z tłumu. Mam jakieś dziwne przeczucie, że jeszcze nieraz się spotkamy. Natomiast nie jestem pewien, czy świat jest gotowy. Gotowy, aby zaakceptować – dobrą czarownicę. Dla czytających to potomnych, sprawę z Zielonej Góry kończę ostrzeżeniem – nie szukajcie komnat! A tym bardziej nie zaglądacie w ich mroki! Podpisał Herbert Danetti.

 

Młody bibliotekarz wstał rozprostowując kości. Zerknął na zegarek, dochodziła dziewiąta rano. Ciche pukanie doszło od strony drzwi. Oho to pewnie Bartek, niesie rytualną piątkową kawę, pomyślał.

– Proszę wejść. – Powiedział grzeczne.

Nie pomylił się.

– Kubuś, coffe time! – Mówił pełny energii jak zawsze. – Podwójna espresso z nowej palarni i piątek, piątunio. Czy może być coś lepszego na początek dnia?

– Tylko Twój entuzjazm przyjacielu. – Odebrał kawę i ściągnął solidny łyk. – Mocna!

– A jak myślisz, że co mnie napędza? – Dodał z przekąsem Bartek. – Widzę, że zarwałeś nockę. Wyglądasz jakbyś miał zaraz paść.

– To przez dzienniki.

– Dzienniki?

– Taaak, okazało się, że dziadek od strony ojca przepisał mi rodzinny spadek. Słuchaj tego, zapiski tworzył niejaki Herbert Danetti. Podobno wywodzimy się z jego linii.

– No co ty gadasz? Jest coś w nich ciekawego?

Kuba wskazał ręką sporej wielkości pudło.

– Jeszcze nie przebrnąłem przez większość, ale czyta się to jak fantastykę.

Usłyszeli dzwonek telefonu Bartka.

– O cholera to szef, muszę spadać, ostatnio nabroiłem – dodał z uśmiechem Bartek. – Może później o tym pogadamy? Wieczorem to co zwykle?

– Nie mówię nie, ale dzisiaj może być ciężko. Zdzwonimy się w razie czego.

– Jasne, sorry, że tak krótko, ale muszę lecieć.

– Dzięki za kawę.

– Nie ma sprawy, trzymaj się stary.

– Ty też. – Uścisnęli sobie ręce.

Bartek już miał wychodzić, ale cofnął się.

– Byłbym zapomniał. – Palnął się w czoło. – Pamiętasz te prace renowacyjne w ratuszu?

– Pamiętam, pamiętam i co tam się dzieje?

– Podobno odkryli sieć tuneli i komnaty pod ziemią. Wejście jest zamurowane i prawdopodobnie porządnie zasypane. Tak czy inaczej prace nad oczyszczeniem wejścia mają ruszyć w przyszłym tygodniu. Wiem, że masz bakcyla na punkcie historii, więc pomyślałem, że cię to zaciekawi. Do tej twojej ciemni czasami nie dochodzą wiadomości ze świata. – Bartek szeroko uśmiechnął się. – Na razie byku!

– Na razie… – Odpowiedział Kuba zerkając na dziennik.

 

Koniec

Komentarze

Dzień doberek. 

Zapach wilgoci unosił się w powietrzu, wtapiając się w nasze ubrania.

Trzymał w dłoni rozżarzony srebrny pręt, którym teraz ochoczo przebijał ciało wiedźmy, ale rany goiły się w nadprzyrodzonym tempie. Wydawać by się mogło, że wiedźma dobrze się bawi.

→ No w tekście siękozy pojawiają się dość często ;p

 

Przyprowadziłeś mi tym razem apetyczny kąsek, Danetti. Nie to, co ta Twoja śmierdząca zepsuciem, stara i zatruta poczwara!

→ Z małej litery. 

 

Najpotężniejsza wiedźma jaką znał świat, siedzi uwięziona w podziemnym tunelu w Zielonej Górze.

-> O, Zielona Góra. Plusik. 

 

– Nie lada gratka trafiła Ci się na emeryturze.

→ Z małej, z małej, to nie listy. Ogólnie ten błąd pojawia się w każdym miejscu, gdzie pojawia się odniesienie do osoby w dialogach. 

 

– Przyjemność po mojej stronie.Odpowiedziałem i delikatnie ukłoniłem się.

→ Bez kropki po “stronie” i “odpowiedziałem” z małej litery. Ogólnie trochę dialogi kuleją. Polecę link, aby je trochę na przyszłość podszlifować: 

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Też tego nie ogarniałem, więc polecam.

 

– Dziewięć pomniejszych i dwie wyższego stopnia. – Odrzekł Thomas.

→ Jak wyżej. 

 

W powietrzu unosił się znamy mi, aż za dobrze, zapach palonego drewna brzozowego.

→ znany. 

 

Na nic były tłumaczenia o tym, że to właśnie drewno ma właściwości magazynowania magii i jest na ową bardziej podatne. Że, gdybyśmy zostawili ich dobytek w spokoju to za miesiąc, rok lub dwa, pojawiłyby się choroby, na które nie znamy lekarstwa.

-> No trochę tak dziwnie to wygląda. Oddzieliłbym przecinkiem, a nie kropką. 

 

 

Pozwolę sobie tym razem zachować datę dla siebie, kto to przeżył, wie, że każde słowo w tym dzienniku jest prawdą.

→ Ogólnie niekiedy bardzo dziwnie budujesz te zdania. Po “siebie” postawiłbym kropkę. To zdanie z przecinkiem jest mocno nieczytelne. 

 

Podsumowując:

No więc trochę wykonanie szwankuje. Tak jak wyżej wymieniłem. 

Fabularnie? No był jakiś pomysł, ale szczerze mówiąc odczuwam mały przesyt wiedźm w fantastyce, horrorach, whatever. Jednak jako historia nie było źle. Tyłka mi nie urwało, ale też zbytnio marudzić nie będę. 

Myślę, że gdy popracujesz nieco nad stylistyką, to odbiór przyszłych tekstów będzie znacznie lepszy. 

Poniedziałkowy dyżurny nawiedził i ucieka. 

Pozdro! 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Cześć i czołem. Przeczytałem. Historia ogólnie spoko, ale kilka rzeczy fabularnie można poprawić.

Na przykład na początku opis pojmania wiedźmy mógłby być dużo ciekawszy, niż uciekanie przed szczurami. I końcówka zdecydowanie za długa i trochę zalatuje scenami z filmów familijnych. 

Poza tym tekst niedopracowany, sporo błędów rzuciło mi się w oczy, choć zdecydowanie ekspertem nie jestem. 

Masz zwyczaj wrzucania niepotrzebnych przecinków na początku zdania bez użycia zdania podrzędnego, np w tych przykładach pierwszy przecinek jest zbędny:

Czasem, niektóre z nich przystawały i zerkały na nas z zainteresowaniem, wydając z siebie krótkie piski.

Wtem, zobaczyliśmy jak spanikowane stado szczurów biegnie w naszą stronę.

Razem z Dominikiem, przywarliśmy do wilgotnych ścian, aby zejść im z drogi.

niezdarnie uciekali w popłochu 

Skoro uciekali w popłochu, to chyba nie niezdarnie?

 

Ale celem szczurów nie byliśmy my, a ucieczka. Ponieważ zaraz potem buchnęła fala energii, ogłuszając nas na moment.

To "Ale" i "Ponieważ" brzmią po sobie bardzo niezdarnie. Może zamiast tego jakieś zdanie złożone? 

 

Na szczęście, pozostałej kompanii, która leżała, fala wywołała tylko migrenę i chwilową dezorientację.

→ Na szczęście u pozostałej kompanii, która leżała, fala wywołała tylko migrenę i chwilową dezorientację.

 

Z każdym pokonanym metrem, dźwięki przybierały na sile, aż w końcu stanęliśmy przed brudnymi od kurzu i wilgoci, opasłymi, drewnianymi drzwiami.

Jako że jednostka miary "metr" ustalona została dopiero w epoce oświecenia, w tekście fantastycznym, takim jak ten, wydaje się więc nie na miejscu. Może zamiast tego "z każdym krokiem"?

 

 

Komnata dawała znać, że zbliża się jej limit

Jaki limit ma komnata? ;)

 

Było tego więcej. Część prostych błędów pewnie można by uniknąć, gdyby tekst został odstawiony na kilka dni ;)

 

Cześć NearDeath, Podziałowy. Dziękuję serdecznie za przeczytanie i opinię. :) Dzięki wam nieco podreperowałem opowiadanko i (mam nadzieję) podszkoliłem się warsztatowo – także kłaniam się nisko!

Hej! Opowiadanie nie powala, ale nie jest złe. Po prostu nie w moim guście. Trochę już nudzą mnie złe wiedźmy, za to z chęcią przeczytałabym o nich w jakimś nowym wydaniu. Napisane poprawnie, ale tutaj również bez fajerwerków. Jeśli dopiero zaczynasz pisać, jest w porządku, na pewno będzie lepiej. Z pewnością pomoże ci publikacja na tej stronie :) (tylko nie zapominaj dzielić się własnymi spostrzeżeniami z opowiadań innych!)

Jeszcze tak dodam od siebie: polecam częściej wstawiać akapity, ponieważ nikt nie lubi czytać długich kloców tekstu, poza tym nie wygląda to dobrze.  

 

 

Błędy, które wyłapałam:

 

 

Czasem niektóre z nich przystawały i zerkały na nas z zainteresowaniem, wydając z siebie krótkie piski. Wydawać by się mogło, że są dużo bardziej gadatliwe niż my. Ponieważ szliśmy w ciszy, przeczuwając, że coś mrocznego czeka przed nami. Z każdym krokiem uczucie niepokoju nasilało się.

Ten fragment jest jakiś dziwny. Wystarczy jednak, że połączysz drugie zdanie z trzecim i będzie ok, czyli przed “ponieważ” przecinek.

Co do “nasilało się” – z tego co wiem, lepiej nie wstawiać “się” na końcu zdania, jednak nie jest to zasada.

 

Wtem, zobaczyliśmy, jak spanikowane stado szczurów biegnie w naszą stronę. Nie mieliśmy gdzie uciec.

Przed “wtem” nie powinno być przecinka, należny pogrubiłam.

Tutaj nie jestem pewna, ale lepiej by było “dokąd uciec”.

 

– Milcz, pomiocie piekielny! – Wrzasnął drugi, starszy inkwizytor.

Jeśli chodzi o ten drugi błąd, NearDeath już ci zwrócił uwagę, jak zapisywać dialogi. Jednym przykładem chodziło mu o wszystkie inne, więc przeczytaj tekst jeszcze raz i popraw inne dialogi :) Najprościej mówiąc – czynności gębowe jak powiedział, wrzasnął itp. powinny być zawsze z małej litery. Z dużej są czynności typu: ukłonił się, usiadł itp.

 

– Och tak, Thomasie! Tak! Tam właśnie mnie swędziało!

 

– Herbercie, to Ty! – powiedział uradowany, tak jakby w ogóle nie zauważył, że ktoś wszedł do komnaty parę minut temu. – Nareszcie jesteś, zaczynałem myśleć, że posłaniec gdzieś zaginął.

Ty, ci, tobie, ciebie itp. zawsze z małej litery. Z dużej jedynie w listach/modlitwach. To nie jedyny przykład, więc odszukaj resztę i również popraw :)

Osobiście napisałabym: “Nareszcie jesteś! Zaczynałem myśleć…”, bo źle się to czyta. Nie zawsze długie zdania są dobre.

 

– Przepraszam, przyjacielu, przybyłem najszybciej, jak mogłem.

– W to nie wątpię! – Szybko zaznaczył unosząc serdeczny palec.

“zaznaczył szybko, unosząc serdeczny palec”.

 

– I tu się z Tobą zgodzę, przyjacielu. Czy mogę? – Wskazałem na wolne krzesełko.

 

– Jak się czujesz, Regino in Luna? – Zapytałem spokojnym i uprzejmym tonem. – Może czegoś Ci trzeba?

 

– Danetti…Danetiii…Co dla mnie masz? Co dla mnie masz?Pytała i przekręcała głowę to w jedną, to w drugą stronę.

Lepiej by było: “Co masz dla mnie?”, ale to twój wybór.

Nie wstawiasz spacji po wielokropku.

 

Jej, był wyjątkowo pociągający i upajający.

Bez przecinka.

 

– Mmmm…dziękuję, Danetti…wiesz, jak zadowolić kobietę.

– Przyjemność po mojej stronie – odpowiedziałem i delikatnie ukłoniłem się.

– Ammmm w nagrodę…w nagrodę, czeka cię szybka śmierć. W zależności od tego jak zaświeci księżyc…może nawet puszczę wolno twoją duszę…

Ponownie brak spacji po wielokropku.

“się ukłoniłem”.

Bez przecinka po “w nagrodę”.

 

To było główne i proste zadanie inkwizytorów. Jednak taka taktyka nie była dalekosiężna. Prędko okazało się, że bez głębszego zrozumienia przeciwnika, tak naprawdę przegrywaliśmy wojnę.  Zabijaliśmy wiele czarownic, to fakt, ale to były tylko marionetki. Na prawdziwą walkę, z potężnymi czarownicami, byliśmy przygotowani jak żołnierz z drewnianym mieczem wysłany na front.

Tu jest tak zwana “byłoza”. Staraj się zastępować to słowo innym kiedy tylko możesz. Np. “Jednak taka taktyka nie należała do dalekosiężnych”. Wstawienie “był” jest trochę pójściem na łatwiznę, choć oczywiście czasem nie da się inaczej. Niekiedy trzeba się nieźle nagłowić, aby zredukować następujące po sobie “był”. 

 

– Mistrzu – zaczął Dominik – czy nie mogliśmy jej spalić? Czy naprawdę, niektóre wiedźmy są tak potężne? Tak potężne, że opierają się żywiołom?

Bez przecinka po “naprawdę”.

 

Tak czy inaczej, to miejsce, Zielona Góra, skrywa w sobie więcej tajemnic, niż możemy podejrzewać. Być może lepiej jest zostawić, niektóre sekrety w spokoju.

Bez przecinka po “zostawić”.

 

Młody bibliotekarz wstał rozprostowując kości.

To zdanie chyba powinno być jakoś oddzielone od poprzednich albo chociaż wstaw poprzedni fragment w cudzysłów, bo jak rozumiem on to czytał? Musisz to jakoś zaznaczyć.

 

 

Pisz dalej, a będziesz coraz lepszy i zaczniesz sam wyłapywać takie błędy. Powodzenia! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Hej LanaVallen! Dzięki za przeczytanie, podpowiedzi i wyłapanie błędów! Codziennie walczę z klawiaturą więc może coś z tego będzie. :) Przesyłam dalej pozytywną energię! Dzięki jeszcze raz za komentarz i życzę wszystkiego dobrego!

Heeej.

 

Ciekawa historia, trochę przypomina Piekarę i popularnego Mordimera Madderdina, miejscami miałem natomiast skojarzenia z grą Max Payne, pewnie z uwagi na pierwszoosobowe, wypowiadane do siebie kwestie (np. z tą ciemnością, która może w ciebie zajrzeć).

Fabuła lekka, oparta na znanych wzrocach, dość przyjemnie się to czyta, o ile nie zwracać uwagi na potknięcia warsztatowe. Tych jest trochę – moje uwagi i propozycje poniżej:

 

Płomień pochodni zatańczył od czasu do czasu, zdradzając obecność nikłego przeciągu.

– “tańczył.”

 

Zapach wilgoci unosił się w powietrzu, przenikając nasze ubrania.

 

Kroczyliśmy w drużynie pięciu, jeden za drugim.

– kroczyć, to tak jakoś pompatycznie + ta drużyna mi nie pasuje, propozycja: “Poruszaliśmy się jeden za drugim, w pięcioosobowej drużynie.”

 

mój podopieczny, adept tajnej Inkwizytorskiej akademii Dominik Mikołajczyk

– propozycja: “adept tajnej Inkwizytorskiej Akademii oraz mój podpopieczny – Dominik Mikołaczyk”

 

 

W ogóle nasza obecność im nie przeszkadzała

– “Nasza obecność w ogóle im nie przeszkadzała”.

 

bo sam ściskał krzyż z naszyjnika tak mocno

– jakby krzyż był wykonany z naszyjnika, może: “krzyż zawieszony na szyi”? 

 

 

Z każdym krokiem uczucie niepokoju stopniowo rosło.

– proponuję od nowego akapitu.

 

fala energii, ogłuszając nas na moment.

– nie rozumiem, co to fala energii – wybuch był? Jeżeli ta fala ogłuszyła, to być może była to fala dźwięku a nie energii?

 

Z każdym pokonanym metrem, dźwięki przybierały na sile, aż w końcu stanęliśmy przed brudnymi od kurzu i wilgoci, opasłymi, drewnianymi drzwiami.

– proponuję od nowego akapitu.

 

Kapłan, razem ze strażnikami, zapewne modlił się teraz tak żarliwie jak nigdy w życiu.

– “modlili się”.

 

Recytując modlitwy ze starannością mnicha i gestykulacją męczennika

– warto tutaj zachować liczbę mnogą z poprzedniego zdania (kapłan + strażnicy), dodatkowo nie wydaje mi się, żeby męczennicy byli znani ze swojej gestykulacji, za to uważam, że każdy z nich ma określoną cierpiętniczą minę. Zatem propozycja “Każdy z nich recytował modlitwy ze starannością mnicha i wyrazem twarzy męczennika”.

 

duchem zniknęli nam z oczu

– “duchem”? Nie znam tego… Może: “migiem”, “w mgnieniu oka”?

 

wywołując tym samym chrzęst zużytych nawiasów.

no dobra, tutaj trochę śmiechłem. Panie kochany, “zawiasów” :D 

 

Związano obłożono ją srebrnymi łańcuchami

– jak to “obłożono”? Może zamienić na coś w stylu: “spętano ją od stup do głów”?

 

Związano i obłożono ją srebrnymi łańcuchami, o solidnych ogniwach, wbitych dookoła ścian komnaty. Wyglądało to jak skąpa pajęcza sieć, w której szamotała się zdobycz. Na podłodze stworzono runiczny krąg z podobnych napisów, które widzieliśmy na drzwiach. Wewnątrz kręgu, na wpół klęczącą czarownicę, obłożono poświęconymi przedmiotami.

– dodatkowo dwa razy “obłożono”, więc tym bardziej warto zamienić.

 

 

Jeden z dwóch braci inkwizytorów, znajdujący się w komnacie,

– “znajdujących”.

 

nie miała najmniejszych oporów na poznanie dokładnej lokalizacji Dominika.

– “najmniejszych problemów z poznaniem”. “Lokalizacja” też mi trochę zgrzyta, zastanów się czy nie zmienić…

 

Z nią nic nie było pewnego

– “nic nie było pewne”.

 

zabierz stąd tą dwójkę

– “tę dwójkę”, albo raczej “tych dwóch”

 

Komnata dawała znać, że zbliża się jej limit.

– nie gra mi to zdanie, może coś prostszego, w stylu, “Komnata groziła zawaleniem’?

 

Dookoła niej pojawiła się kula

– “wiedźmy”.

 

– Dajcie mu wody! Szybko!

– wody, jak zwierzęciu? :)

 

Sam dochodziłem, rozmyślając dłuższy czas, co tam się wydarzyło.

– “Dochodziłem do siebie”.

 

– Panie[+,] co czynić?!

 

ale niektóre z nich nigdy nie będą proste

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka