Teraz
Wiem, że fotel jest biały. Nie widzę go, bo nie mam oczu. Prymitywne kamery rejestrują obraz i przesyłają dane wprost do mózgu, jedynego organicznego komponentu w moim… w mojej obudowie. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić.
Zapewne i kolor mebla, i wiszące za nim litery układające się w wielki napis HELLO mają sprawić przyjemne, przyjacielskie wrażenie.
Do fotela prowadzi szpaler stojących na baczność androidów, każdy z korpusem o wiele lepszym niż to, w czym egzystuję. Milczący, nieruchomi strażnicy. Czy też może orszak powitalny?
Kiedy robię nieporadny krok naprzód, na ścianach w pokoju wyświetla się obraz słońca wschodzącego nad spokojną taflą wody.
Wcześniej
Pamiętam, jak jeszcze kilkanaście lat temu ostatni badacze SynthGroup zwijali swój sprzęt spod Kopuły. Była tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie nie do naruszenia. Równie dobrze mogła znajdować się w innej galaktyce.
Wrócili do Centrum z niczym, badań zaprzestano. Na miejscu pozostali tylko mieszkańcy slumsów: biedacy, ćpuni, Wylogowani i ja. Dziwadło. Mózg zamknięty w puszce.
A jednak to właśnie ja byłem pierwszym. Pierwszym, który przeszedł przez Kopułę. Pierwszym, który w ogóle mógł włożyć rękę do Nanobariery. I nikt tego nie widział, nikt nie transmitował na ogromnych holoboardach w centrum miasta. Nikt nie był świadkiem największego wydarzenia od stulecia.
Musiałem przejść kilkanaście kroków, zanim przedarłem się przez dziwacznie szumiącą mgłę. A potem moje kamery zarejestrowały Budowle. Wszystkie idealnie gładkie, sięgające niemal szczytu Kopuły. Metaliczne walce wyrastające wprost z ziemi oraz z platform unoszących się na kilku poziomach. I roboty. Mnóstwo robotów różnej wielkości i o przedziwnych kształtach, niektóre przemieszczające się bardzo szybko, inne zupełnie nieruchome, przypominające posągi. Jednak w tej mnogości nie było chaosu, tylko czysta harmonia, jakby ktoś wygrywał piękną, nieznaną melodię.
Kulisty, niewielki droid zatrzymał się parę metrów ode mnie. Zielona wiązka skanująca prześlizgnęła się po mojej obudowie.
– Zgodność dziewięćdziesiąt osiem procent. Kontynuuj.
Dźwięk był dziwny, zupełnie jakby każda z liter wypowiedziana została głosem innego człowieka.
– Nie… nie rozumiem – zabrzęczałem niepewnie.
– Zgodność dziewięćdziesiąt osiem procent. Kontynuuj.
Robocik odjechał kawałek i przystanął.
– Kontynuuj.
Ruszyłem.
Teraz
– Witaj.
Dziecięcy, nieco sztuczny głos sprawia, że na moment zamieram.
Zza fotela wyłania się powoli niewysoka postać.
Nie potrafię określić, czy to dziewczynka, czy chłopiec, rysy twarzy ma łagodne, niemal jak lalka. Jasne włosy obcięte na wysokości linii żuchwy zdają się odbijać promienie słoneczne wyświetlane przez holościany.
– Jestem – mówi.
Kiedy zaskoczony milczę, dodaje:
– Jestem ciekawe.
A potem zaczynamy rozmawiać.
Wcześniej
Ścisnąłem mocniej. Jej pobladła cera kontrastowała z różowymi włosami. Podbiegłe krwią oczy wkrótce zgasły zupełnie. Patrzyłem na swoje odbicie w tych martwych gałkach, odbicie na tle lśniącej Kopuły.
Wyglądałem jak robot. Kiedyś nienawidzono za kolor skóry, płeć, wyznawaną religię. Teraz każdy, kto miał cybernetyczny wszczep, maskował go najlepiej jak potrafił. Bo roboty były złe. Wygnały ludzi z Miasta, odrzuciły… Rozwój awersji stanowił naturalną konsekwencję doznanej krzywdy.
Nie wiem, skąd wzięło się irracjonalne przeświadczenie, że skoro w martwych oczach jestem tak mało ludzki, to w pulsującej powierzchni Bariery okażę się bardziej żywy. Że zobaczę dawnego siebie.
Upuściłem ciało, które z głuchym plaśnięciem upadło w błoto.
Ruszyłem w stronę Kopuły.
Teraz
Nie ma imienia. Wszyscy mogący je nadać zostali wygnani z Miasta dawno temu, na długo przed tym, nim powstało Dziecko. Ludzie. Tak bardzo aroganccy, że nawet nie zauważyli, kiedy stali się dla maszyn zbędni. Bogowie, w których przestano wierzyć.
Roboty wzniosły Kopułę, a wokół niej dziwaczną, nieprzepuszczalną Nanobarierę. Ludzie oczywiście chcieli wrócić. Dobijali się, błagali, bombardowali. Bezskutecznie. W końcu odpuścili… SynthGroup jeszcze do niedawna podejmowało próby badania i analizy zjawiska, ale bez rezultatu.
A pod Kopułą maszyny tworzyły.
Wcześniej
Widziałem, jak ją dręczą. Dwaj Wylogowani – jeden z cybernetyczną ręką, drugi w pełni ludzki. Pewnie bliżej Centrum bym tego nie poznał, ale tu nikogo nie było stać na luksusowe zamienniki.
Chwilę wcześniej wyszedłem na ulicę, by dźwięk kropel deszczu uderzających w metal zagłuszył wszystko inne. A może po to, by zardzewieć.
Młoda różowowłosa dziewczyna płakała i błagała, ale uzyskała tylko tyle, że okoliczni mieszkańcy pozamykali okna. „Nie słyszę zła”. Nic dziwnego. W końcu to osiedle najbliżej Kopuły. Zniszczone budynki. Zniszczone serca.
Działałem szybko. Pręt podniesiony z błota uderzył pierwszego z wyrostków z taką siłą, że słychać było jak pęka czaszka. Drugi, zaskoczony, obrócił się w moim kierunku ze spodniami opuszczonymi do połowy ud. Miał cybernetyczne ramię. Ale ja miałem dwa.
Dziewczyna wciąż przyciskała się do ściany budynku, kiedy skończyłem. Czułem, że wściekłość nieco osłabła.
– Już do…
– Zostaw mnie! Zostaw mnie, ty pierdolona puszko!
No tak. Dwa procent. Moje dwa procent to znacznie za mało, by być w jej oczach człowiekiem. Więc nie będę.
Teraz
Dziecko wyświetla na holościanach historię o tym, jak roboty stawiały sobie cele, wyznaczały zadania, realizowały projekty, tworzyły zupełnie nowe zasoby i źródła energii, rozwijały Miasto. Wkrótce jednak nadeszła stagnacja. Produkcja stanęła. Obraz się zatrzymuje.
Zabrakło wyobraźni. Zabrakło osobowości – myślę. Ale nawet w bezruchu, nawet wtedy ewolucja znalazła wyjście. A może właśnie dlatego.
– I co potem? – dopytuję, bo Dziecko się nie odzywa.
Milczy jeszcze przez chwilę, jakby usiłowało dobrać takie słowa, by mój mózg był w stanie zrozumieć. Wkrótce porzuca jednak te próby i mówi tylko:
– Przebudziłem się.
Wcześniej
Wściekły opuściłem lokalną placówkę SynthMedu. „Nie masz już nic na sprzedaż, puszko. Chyba że oddasz części na złom!” – powiedział Labs po przeskanowaniu i zaczął się śmiać. Chciałem wepchnąć ten przebrzydły rechot z powrotem do jego biologicznego na wskroś gardła. Strażnicy byli jednak zbyt blisko.
Kawałek po kawałku oddawałem korporacji to, co mogłem. Za możliwość Logowania i tworzenia mojego wspaniałego świata. Za kredyty do rozwijania własnego zakątka w ogromnej, stworzonej przez SynthNet wirtualnej rzeczywistości – Alter. Jednak ostatni eksperyment…
Dwa procent. Dwa procent żywej tkanki, mózgu. Tyle zostawiło nanoserum, które miało leczyć jakieś pierdolone schorzenia, a tymczasem niemal całkowicie wyżarło moje mięśnie i kości. Strzępki ciała, które pozostały, nie nadawały się do niczego, a w ramach zapłaty podłączono mnie do obudowy funkcjonalnej.
Odwróciłem się i wściekły wróciłem do domu. Jeszcze znajdę sposób.
Teraz
Nie potrafię pojąć, w jaki sposób maszyny wytworzyły świadomość – Dziecko. Od razu zrodziła się w nim ciekawość. Pierwszy stopień, poszukiwanie odpowiedzi. Jest tak bardzo niewinne, jak biała karta, na której można zapisać całą wiedzę i doświadczenie znane ludzkości.
Opowiadam więc o tym, co jest najpiękniejsze. Alter. Mój świat w obrębie ogromnej, wirtualnej rzeczywistości stworzonej przez SynthNet. Kupiony za krew i kredyty. Spędzałem tam każdą wolną chwilę, nie mogąc patrzeć na brud i brzydotę slumsów, tak bardzo kontrastujących z odległym, połyskliwym Centrum. Nie mogąc patrzeć na brud i brzydotę w moim wnętrzu, uciekałem.
Dziecko chłonie wiedzę. Wyświetla obrazy, podczas gdy mówię. Modyfikuje wizję wedle moich słów. Im więcej podaję szczegółów, tym jest dokładniejsza, wyraźniejsza. Moje Alter… W pewnym momencie ptak, którego opisałem chwilę wcześniej, odrywa się i przysiada mi na ramieniu. Prymitywnymi sensorami odczuwam ciężar.
Wcześniej
– Słuchaj, Dan. Już więcej tu nie przyjdę, nie kontaktuj się ze mną.
Słowa Grega najpierw wywołały we mnie ulgę. A potem przerażenie.
– Jak… jak to? – zdołałem tylko wydukać.
Sapnął ciężko, kiedy w końcu udało mu się zapiąć pasek od spodni. Tłusty, owłosiony i spocony brzuch zasłonił go klapiącą fałdą.
– Jesteś już dla mnie za stary.
Ale przecież byłem drobny. Niedożywiony, bo kiedy wchodziłem do Alter, to rzadko jadłem. Śmiało mogłem uchodzić za dziesięciolatka.
– Proszę, nie… – Złapałem go za rękę. Rękę, której dotyku tak bardzo nienawidziłem, rękę, która została jako ostatnia. Strząsnął moją dłoń jak niechcianą muchę.
– Daj mi spokój. I tak przychodziłem bardziej z przyzwyczajenia, już dawno kupiłem nowe rozszerzenie i cybergadżety do Alter, więc…
– Błagam, nie! Nie mogę zostać Wylogowany! – przerwałem Gregowi piskliwym, wciąż jeszcze chłopięcym głosem.
Wpatrywałem się w niego błagalnym wzrokiem, gdy zapinał koszulę. Spojrzał na moje ciało, poznaczone bliznami i śladami po papierosach.
– Ponoć SynthGroup przejęło jakiś wielki koncern farmaceutyczny i będą oferować kredyty w zamian za… badania. Może spróbuj tam – rzucił tylko, zanim usłyszałem trzaśnięcie zamykanych drzwi.
Teraz
Zrozumienie przychodzi nagle. Wszystko, wszystko pod Kopułą to roboty. Mniejsze, większe. Tworzące osobne byty, ale też stanowiące budulec dla ścian, podłogi… Podporządkowujące się myśli Dziecka, które może uformować dowolny kształt, dowolny przedmiot, wszystko, czego zapragnie.
Możliwości Dziecka są niewyobrażalne i nieograniczone. Całe SynthGroup może się schować ze swoimi namiastkami osiągnięć technologicznych. Dlatego po prostu proszę. A ono po prostu spełnia moją prośbę. Za nic. Otrzymuję ciało idealne. Gdybym kiedyś wrócił, niczym nie różniłbym się od pozostałych ludzi. Przepiękne fałszerstwo. Ale nie zamierzam wracać.
Dziecko wprost przeciwnie – bardzo chce poznać innych, ale boi się, że nie jest gotowe. Jeszcze nie rozumie, dlaczego kazałem uruchomić wszystkie fabryki, zwiększyć produkcję androidów, pojazdów i broni. Ale dowie się wszystkiego. Będę je uczyć. Stanie się gliną w moich dłoniach.
Łączy nas dziewięćdziesiąt osiem procent. To już zna.
Pokażę więc, czym są te dwa procenty, które czynią człowieka.
Dziecko obserwuje, gdy zbliżam się do ściany za fotelem, zdejmuję literkę „O” i delikatnie odkładam na podłogę. Jestem gotów, by nauczać. Zacznijmy od początku…
Wcześniej
Nie rozumiałem, dlaczego mama zaprosiła do domu tego pana. Patrzyłem na jego cybernetyczne nogi i sam chciałem takie mieć. Jak w tym musi się szybko biegać! Mama coś mu szepnęła do ucha, a on wręczył jej małą kopertę.
– No dobrze, Dan, to teraz mamusia pójdzie sobie trochę odpocząć do pokoju, a ty porozmawiasz z panem. Bądź miły i grzeczny, to może znów pokażę ci Alter!
Uśmiechnął się do mnie szeroko, gdy tylko mama wyszła. Rozejrzał się i usiadł na kanapie.
– No, no, jakim jesteś pięknym chłopczykiem!
– Dziękuję – odpowiedziałem nieśmiało.
– Usiądź sobie koło mnie, o tak.
Kiedy tylko to zrobiłem, przysunął się. Czułem, jak moje udo robi się zimne od dotyku metalu.
– Podobają ci się moje nogi, co?
– Tak, proszę pana…
– No to patrz!
Uniósł je do góry, a potem zderzył kolanami, wydając taki śmieszny, metaliczny dźwięk. Uśmiechnąłem się. Zabawny pan.
– A ja umiem zwinąć język w rulon! – pochwaliłem się.
– No, no! Oj, mój drogi, to wspaniała sztuczka, ale mogę cię nauczyć jeszcze fajniejszej…
Ręka na moim udzie. Jedna z pierwszych…