- Opowiadanie: Katk - Pustelnik z K'ha

Pustelnik z K'ha

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Pustelnik z K'ha

Księżyc wisiał nad pustynią w swej pełnej okazałości, a piach był prawie że biały w jego blasku oraz w świetle licznych gwiazd rozsianych po granatowym firmamencie. Wiatr pchał ziarna piasku do przodu i ku górze, tylko po to, aby zaraz porzucić je gdzieś dalej. Wydmy stopniowo malały, podczas gdy na uprzednio płaskim terenie powstawały nowe wybrzuszenia. Pod tym względem pustynia bardzo przypominała odległe morza – cały czas falowała, pozostawała w ruchu, choć często nieuchwytnym dla niewprawnego obserwatora. 

Wędrujące ziarna piasku nie były na rękę nomadom, o czym Urgh’tag przekonywał się na własnej skórze. Piach drażnił, a czasem dosłownie ranił jego odsłonięte golenie. Mimo to młodzieniec niezmordowanie parł do przodu, utrzymując dobre tempo, chociaż sandały co chwila zapadały się w grząskim gruncie. To ciężar przerzuconego przez ramię tobołu tak mocno wciskał go w ziemię. Młody mężczyzna jakby na niego nie zważał, bez skargi zmuszał mięśnie do pracy – był wytrzymały, a poza tym wysiłek pomagał mu znieść ziąb niesiony z nocnym wiatrem, przed którym nie chroniło go liche odzienie: cienka tunika oraz chusta na głowie.

Urgh’tag wlepiał czarne oczy w niebo, a gwiazdy niezawodnie wskazywały mu drogę. Wystawiał się w ten sposób na atak wszędobylskiego piasku, lecz mimo to nie spuszczał wzroku – patrząc pod nogi nie odnalazłby drogi do oazy Oska, tymczasowego obozowiska swojego plemienia.

Tobół przerzucony przez ramię młodzieńca jęknął i poruszył się. Z początku drgnął tylko nieznacznie, lecz po chwili Urgh’tag poczuł narastający pod dłonią opór. Zaraz cały balast zaczął się szamotać i wydawać paniczne piski. Podróżnik musiał wkładać coraz więcej siły w dźwiganie pakunku, a także w utrzymanie gniewu na wodzy. W końcu nie wytrzymał i cisnął tobołem o ziemię.

Kobieta wylądowała twarzą na szorstkim piachu. Szybko obróciła się na plecy i próbowała wstać, lecz nic z tego nie wyszło, gdyż ręce i nogi miała skrępowane. Spod burzy ciemnych splątanych włosów dostrzegła sylwetkę swojego oprawcy. Wyrwał on jakiś przedmiot zza szarfy, którą był przepasany i coś błysnęło w ciemności. Ostrze. Krzyknęła.

Im bardziej Urgh’tag się do niej zbliżał, tym głośniej zawodziła i tym usilniej starała się odpełznąć. Skoczył na nią szybko niby atakujący wąż i uderzył wolną ręką w twarz. Następnie chwycił kobietę za podbródek, przykładając jednocześnie zakrzywiony sztylet do jej gardła. Spróbował pochwycić przymglone spojrzenie swojej ofiary, co okazało się niełatwe – najwyraźniej uderzył ją zbyt mocno.

– Wciąż się awanturujesz? – syknął, mając nadzieję, że coś do niej dotrze. – Możesz zostać moim naczyniem albo poświęcę cię Ithur’ra Taliemu, Wielkiemu Pożeraczowi Gwiazd. Wybieraj! Nie potrzebuję do tego kapłanów.

Kobieta – a właściwie jeszcze dziewczyna – nie wydała żadnego dźwięku, ledwo na moment skupiła wzrok na chłopaku, po czym jej świadomość gdzieś odpłynęła. Urgh’tag wstał i wziął kilka głębokich oddechów. Był zły zarówno na nią, jak i na siebie – prawdziwy mężczyzna nie dałby się tak łatwo sprowokować, ponadto zdołałby zawładnąć kobietą jednym surowym spojrzeniem. Urgh’tag odrzucił wszelkie wymówki – zmęczenie, pośpiech oraz obawę przed pogonią – i obiecał sobie w duchu poprawę. Schował sztylet, uniósł półprzytomną dziewczynę i ponownie przewiesił ją sobie przez ramię. Ruszył w dalszą drogę.

Wbrew wypowiedzianym groźbom, wcale nie chciał jej zabijać. Zdecydowanie wolał, aby trafiła do oazy żywa. Naczynie zdobyte w tak młodym wieku mogło dostarczyć mu wiele więcej chwały niż kolejna krwawa modlitwa do Wielkiego Pożeracza Gwiazd. 

Trzy dni, podczas których jego plemię zajmowało oazę Oska, miały dać szansę jemu oraz pozostałym młodzieńcom na zmianę przyrostka ,,tag” na ,,naga”, co oznaczało wejście w wiek męski. Wszyscy tagowie, którzy tylko poczuli się gotowi, wyruszali w głąb pustyni i mieli dwie doby na udowodnienie swojej wartości starszyźnie. Większość młodzieńców polowała na dzikie zwierzęta, lecz Urgh’tag zawsze wiedział, że to nie dla niego, że jego inicjacja musi być bardziej spektakularna, wyróżniona podczas Święta Wstąpienia. Długo szukał odpowiedniego wyzwania, zamierzał nawet wbrew tradycji wyzwać jednego z dorosłych do walki na noże, jednakże przeznaczenie – jak wierzył – samo pokierowało go na inną ścieżkę.

W dniu, w którym plemię Urgh’taga dotarło do Oski, była ona zajęta przez inną grupę nomadów, bez wątpienia Szdarin’ra – tylko oni hodowali tak wiele wielbłądów. Mimo posiadania pokaźnego stada kilkudziesięciu baktrianów, lud ten był raczej nieliczny i słaby, a swe bogactwo utrzymywał dzięki skutecznym metodom ucieczki. Urgh’tag szczerze ich za to nienawidził, a jego pogarda wzrosła jeszcze bardziej, kiedy dowiedział się od jednego z kapłanów, co oznacza nazwa ich plemienia. Boscy Jeźdźcy. „To obraza dla Ithur’ra Taliego!” – wrzał młodzieniec. Powziął sobie za cel, aby ich zgładzić. Tamtego dnia nie mógł jednak nic zrobić, nic poza przyglądaniem się niegodziwcom spode łba, gdyż kapłani zakazywali walk w Osce, Nabali, Bgdar’ze, Bgdar’ha i Ommnienie, a także podczas Święta Pożarcia. 

Urgh’tag tylko na moment zdołał zapomnieć o palącym go gniewie – gdy jego wzrok padł na dziewczynę, która przejeżdżała obok na wielbłądzie. Nie różniła się wiele od znanych mu młodych kobiet, miała podobnie ciemną cerę, czarne, bujne włosy oraz brązowe oczy, ale coś nie pozwalało chłopakowi oderwać od niej wzroku. Uśmiechnęła się, widząc zainteresowanie młodzieńca i był to uśmiech delikatny, oraz bezinteresowny, ponieważ nawet nie próbowała przekonać do siebie naiwnego taga z silnego ludu, tylko odjechała w stronę zbierających się do opuszczenia oazy hodowców wielbłądów. Chłopak stał i patrzył za nią, czując, jak serce przyśpiesza mu do galopu. Dopiero po chwili zdołał się opamiętać. Przypomniał sobie o nienawiści, jaką darzył Szdarin’ra i tym mocniej znienawidził kobietę, która próbowała go zakląć i odwieść od krwawej przysięgi, jaką im złożył. Właśnie wtedy Urgh’tag postanowił, że porwie dziewczynę następnej nocy, udowodniając tym czynem męstwo, a także oddanie Ithur’ra Taliemu.

Młodzieniec wypytywał trzech rodaków, którzy tego dnia handlowali ze Sztarin’ra, o cel podróży hodowców wielbłądów. Dwóch pierwszych było prawdziwymi wojownikami – z pogardą stwierdzili, że nie interesują ich plany obcych – lecz ostatni, już nieco podstarzały, z wiekiem stał się gadułą, toteż wdał się w pogawędkę z Boskimi Jeźdźcami i poznał ich zamiary. Wskazał chłopakowi drogę na południe, w stronę K’ha – rozległego obszaru niskich wydm, które stopniowo ustępowały miejsca skale. 

Urgh’tag wyruszył jeszcze przed zapadnięciem zmroku, wierząc, że nocą zdoła dogonić jeźdźców. Kiedy nie nagliła ich potrzeba, Szdarin’ra nie poruszali się szybciej od pozostałych ludów, gdyż nie wszyscy w plemieniu posiadali wielbłąda na własność – większość należała do wodza. Urgh’tag wierzył również, że wybierając najlepsze według siebie trasy przez wydmy, podąża tą samą ścieżką co Boscy Jeźdźcy. Wyruszył zbyt późno, aby móc iść po śladach – wiatr zdążył je zatrzeć. 

Jego wiara nie była płonna. Niedługo po zapadnięciu zmroku młodzieniec dogonił hodowców wielbłądów i obserwował ich obóz z pobliskiej wydmy. Nie zdołał wypatrzeć dziewczyny, lecz mimo chęci nie mógł się bardziej zbliżyć. Musiał kryć się przed wzrokiem mężczyzn i kobiet, siedzących bądź krążących poza namiotami.

Urgh’tag wytrwale siedział na szczycie wydmy i nie zmrużywszy oka, czekał, aż wrogowie pójdą spać. Starał się wypatrzeć wszystkie niewielkie szałasiki, do których kierowały się samotne kobiety. Wedle zwyczaju niezamężne młódki mieszkały same, gdyż miały prawa równe tagom – pełne wolności i ubogie w obowiązki. Ostatecznie musiał wybierać pomiędzy trzema namiotami.

Kiedy pod nocnym niebem zostali tylko nieliczni wartownicy, zajmujący się głównie doglądaniem stada wielbłądów, Urgh’tag zakradł się pod schronienie jednej z dziewcząt. Niby było mu obojętne, którą porwie, ale gdzieś w głębi serca miał nadzieję, że przeznaczenie pokieruje go do tej konkretnej, wypatrzonej z rana. Nasłuchiwał chwilę, jednak nie usłyszał nic podejrzanego z wnętrza namiotu. Za pomocą sztyletu rozciął materiał i wkradł się do środka.

Zobaczył śpiącą dziewczynę o ciemnej cerze i jeszcze ciemniejszych włosach, młodszą od tej, którą widział rankiem. Stał chwilę, nie wiedząc co robić, a młódka nie dała mu czasu do namysłu – zaczęła się wybudzać. Urgh’tag skoczył na nią szybko i przydusił przedramieniem. Dziewczyna próbowała krzyknąć, jednak z jej ściśniętej krtani wydobył się tylko ledwo słyszalny charchot. Kiedy omdlała, młodzieniec puścił chwyt i zaczął pośpiesznie związywać jej kończyny. Dłonie drżały mu od gniewu i niespełnionego pragnienia, aby zabrać ze sobą inną Szdarin’ra.

Teraz przemierzał pustynię zmęczony brakiem snu i ciężką drogą powrotną, lecz wciąż tak samo niezłomny jak na początku podróży. Robiło się coraz cieplej, a gwiazdy zaczynały blednąć. Wkrótce zza piaskowej wydmy wychyliła się jasna łuna i przecięła granat nocnego nieba. Wraz z nastaniem świtu pustynia zaczęła odzyskiwać kolory – odcienie żółci i brązu.

Urgh’tag wiedział, że jeszcze co najmniej dziesięć mil dzieli go od oazy Oska, lecz nadal zamierzał dotrzeć do swoich nim słońce osiągnie zenit. Zmusił zesztywniałe od wysiłku mięśnie do wzmożonej pracy. Ziąb nocy zaczął przemijać i pierwsze krople potu wstąpiły na jego czoło.

Kiedy słońce wzniosło się o łokieć ponad horyzont, chłopak był już cały mokry. Nic sobie jednak nie robił z oblepiających go słonych kropli, z których niejedna drażniła jego oczy lub przedostawała się na język. Słony smak potu wzmagał pragnienie, lecz chociaż młodzieniec miał za pazuchą bukłak z wodą, nie skorzystał z niego. Nie chciał się zatrzymywać. Szedł jakby został do tego stworzony. 

Głos pustynnego wiatru dudnił Urgh’tagowi w uszach, niemal zagłuszając jego ciężki oddech oraz łomot serca. Minęła dłuższa chwila, nim chłopak zorientował się, że słyszy coś jeszcze. Za jego plecami rozbrzmiewał rytmiczny, szybko powtarzający się szmer. Kiedy tylko Urgh’tag rozpoznał w nim rytm galopu, zmęczenie w momencie go opuściło. Rozejrzał się panicznie, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki lub kryjówki. Sam nie wiedział, czego się spodziewał – w koło znajdował się tylko piach i wydmy. Zaczął wbiegać za najbliższą, mając nadzieję, że nie wpadnie przez omyłkę w ruchome piaski.

Jazgotliwy krzyk oznajmił mu, że został zauważony, więc dalsza ucieczka stała się bezsensowna. Skoro jeźdźcy go dostrzegli, to już bez problemu mogli go doścignąć. Urgh’tag odwrócił się. Zobaczył gnających za nim czterech wojowników na wielbłądach, a kiedy skupił na nich wzrok, dostrzegł, że dwóch dzierży włócznię. Z każdą chwilą ich sylwetki stawały się większe i większe.

Urgh’tag ściągnął dziewczynę z pleców i przytrzymał ją. Zmiana położenia nieco ją ocuciła i po chwili była w stanie ustać o własnych siłach. Mimo to młodzieniec nie rozluźnił chwytu, obrócił ją przodem do zbliżających się jeźdźców, następnie dobył sztylet i przyłożył go dziewczynie do gardła. Tym razem nie zaczęła krzyczeć, a jedynie zaszlochała, zupełnie wyzbyta z sił i nadziei.

– Zamilcz – warknął młodzieniec, lecz zakładniczka nie przestawała łkać. Urgh’tag z trudem zignorował jej nieposłuszeństwo. 

Kiedy jeźdźcy dostatecznie skrócili dystans, chłopak nabrał powietrze i spróbował przekrzyczeć zawodzący wiatr:

– Stójcie! Inaczej zabiję kwiat waszego ludu!

Szdarin’ra nie zwolnili, a dziewczyna załkała głośniej. Wojownicy z włóczniami jechali środkiem szyku, a pozostali dwaj trzymali się nieco bardziej z tyłu. Młodzieniec warknął gardłowo i odrzucił porwaną kobietę na bok. Przeliczył się co do jej wartości.

Skupił wzrok na wojownikach uzbrojonych we włócznie. Trzymali oręż w górze, przygotowani zarówno do rzutu jak i do dźgnięcia. Zbliżali się niemiłosiernie szybko, a wraz z nim dwaj pozostali Szdarin’ra. Z bliska chłopak dostrzegł ich obnażone miecze, iskrzące się w świetle dnia. 

Urgh’tag przerzucił sztylet do lewej ręki. Czekał.

Kiedy ledwie mgnienie dzieliło go od stratowania, uskoczył na lewo, tak aby znaleźć się pomiędzy wojownikiem dzierżącym miecz, a jeźdźcem trzymającym włócznię. Ten drugi pchnął w młodzieńca swoją bronią, lecz chłopak zdążył ją przechwycić, błyskawicznie chwytając drzewce od boku i przekierowując tor jego lotu. Jednocześnie machnął sztyletem na oślep w tył. Ostrze trafiło w miękkie mięso, wielbłąd zaryczał z bólu. Dzięki impetowi szarżującego napastnika i mocnemu uściskowi, Urgh’tag zdołał wyrwać włócznię właścicielowi, ale stracił przy tym równowagę. Upadając, poczuł jak metal przecina mu skórę na lewym barku. Głębokie cięcie. To wojownik z flanki chlasnął go jataganem. Ciało młodzieńca uderzyło o piach, a obok jego głowy spadły ciężkie kopyta.

Chłopak przetoczył się po ziemi i mimo bólu zerwał się prędko na nogi. Ogarnęło go wielkie podniecenie. Zaśmiał się w głos, patrząc za jeźdźcami, którzy zaczęli się przegrupowywać. Jednego Szdarin’ra miał z głowy, gdyż zraniony wielbłąd szarpał się i nie słuchał swojego pana. 

Kątem oka zobaczył porwaną przez siebie dziewczynę, która jakimś cudem przeżyła szarżę. Próbowała odpełznąć z dala od pola walki. Przez moment chłopak przypatrywał się jej beznadziejnym staraniom, po czym stracił zainteresowanie. Liczyli się już tylko wrodzy wojownicy.

Podniósł z ziemi włócznię i chwycił ją oburącz, chociaż lewe ramię zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa. Czuł spływającą po plecach ciepłą krew.

Sztarin’ra przypuścili kolejną szarżę, jeździec z włócznią ponownie znalazł się pośrodku, ale tym razem jechał w jednej linii z pozostałymi. Urgh’tag zaśmiał się nieco bardziej nerwowo i uniósł broń wyżej. 

Kiedy jeźdźcy znaleźli się kilkanaście kroków od niego, wielbłądy z flanek przyśpieszyły, zmieniając szyk. Próbowali go okrążyć. Urgh’tag uskoczył prosto pod kopyta jednego ze zwierząt i zaparł włócznię o piach. Baktrian z impetem nabił się na broń i zamachał kopytami w powietrzu. Młodzieniec napiął się cały, próbował trzymać drzewce prosto, lecz drewno nie wytrzymało – pękło, a pół tonowe cielsko runęło na niego. Jeździec wyskoczył z siodła w ostatniej chwili. 

Urgh’tag nie zdążył usunąć się spod upadającego zwierzęcia. Wrzasnął z bólu, kiedy wielbłąd przygniótł go do ziemi, rycząc, wierzgając się i miażdżąc mu nogi. Chłopak był niemniej spanikowany od baktriana, szamotał się w próbie oswobodzenia kończyn. Był już blisko, lecz nagle coś boleśnie przykuło go do ziemi. To jeden ze Szdarin’ra wbił mu włócznię pod prawy obojczyk i naparł na nią mocno. Urgh’tag poczuł, jak pękają mu żebra. Wrzasnął nieludzko. Wojownik nic sobie z tego nie zrobił, tylko oparł się mocniej na drzewcu. Z satysfakcją wlepiał oczy – w tym jedno niebieskie jak u demona – w wijącego się pod bronią młodzieńca.

– Patrz na mnie – powiedział oschle i władczo.

Pomimo paniki i obezwładniającego bólu, Urgh’tag go posłuchał. Chociaż stało nad nim jeszcze dwóch innych mężczyzn, to chłopak był w stanie wpatrywać się tylko w tego jednego, a właściwie tylko w jego oko. Było jasnym punktem na czarnej twarzy wojownika.

– Młody Tanhar’luga, tak? Coś późno zabrałeś się za Święto Wstąpienia. Chorowity byłeś, co? A może po prostu nieudolny?

Urgh’tag nie odpowiedział, tylko patrzył wściekle na jasnookiego wojownika i nadymał policzki w desperackiej próbie złapania oddechu. W istocie wyglądał na starszego i silniejszego od rówieśników, ale miał jedynie szesnaście lat. Co prawda często dwa lata młodsi tagowie zostawali mężczyznami i ta świadomość przyprawiała chłopaka o niemałe poczucie upokorzenia, jednak wierzył, że to on jeszcze kiedyś wszystkich zawstydzi. Przygnieciony przez wielbłąda i przebity włócznią, nie dawał już sobie zbyt wielkich szans. Pragnął jedynie umrzeć z godnością, aby spodobać się Wielkiemu Pożeraczowi Gwiazd.

– No już dzieciaku, bo zabijesz mnie wzrokiem! – Wojownik zaśmiał się, a towarzysze zawtórowali mu. – Walczyłeś dzielnie, ale to już koniec. Złapanie cię kosztowało mnie dwa wielbłądy, lecz ty zapłacisz znacznie więcej za złodziejstwo. Nie zabiję cię, będziesz tu konał. Powoli. Z tego co wiem, twój lud wyrusza niedługo na północ, więc nikt cię nie odnajdzie i nikt nie usłyszy twojej historii. Nikt nie będzie cię naśladować ani pamiętać. Ale ty zapamiętasz moje imię. Jestem Luga’naga. Zapamiętaj! Opowiedz o mnie Wielkiemu Pożeraczowi Gwiazd. Może to cię uratuje przed wiecznym niebytem.

„Luga”… Urgh’tag znał to słowo. Przez zaciśnięte gardło wychrypiał bardzo stare powiedzenie:

– Luga’tho terna lugmar. – „Tchórzliwy wojownik walczy w grupie”.

Jasnooki nic nie odpowiedział, skrzywił się tylko i wyrwał włócznię z ciała Urgh’taga. Z wielką satysfakcją obserwował, jak twarz młodego Tanhar’luga wykrzywia się z udręki i z nieco mniejszą, jak cała w momencie się rozluźnia i przechyla na bok. Chłopak zemdlał.

 

***

 

Zgodnie z planem Luga’nagi bezczelny młodzieniec miał jeszcze wycierpieć swoje przed śmiercią. Urgh’tag zbudził się, nękany dusznościami i kaszlem. Ah, jak ten kaszel bolał! Przy każdym ataku coś ostro piekło chłopaka pod prawym obojczykiem, przez co głęboka szrama na barku wydawała się ledwo zadrapaniem. Jeśli chodzi o nogi, te wciąż spoczywały pod martwym wielbłądem. Ugrh’tag spróbował wypełznąć spod włochatego cielska, jednak nie dał rady. Podczas płonnych prób rozkaszlał na nowo. 

Z trudem wsparł się na lewym łokciu i spojrzał na wielki garb, który go więził. Liczył, że zaraz wrócą mu siły, jednak z upływem czasu miał ich coraz mniej. Nie był już w stanie utrzymać się na przedramieniu, jego ręka trzęsła się jak liść na wietrze. Chłopak opadł na rozgrzany piach i wystawił twarz do słońca. Chciało mu się pić. Sięgnął za pazuchę po bukłak, jednak bez większej nadziei – nie czuł już jego ucisku na piersi. I faktycznie nie znalazł go tam. Szdarin’ra musieli go zabrać. Byli naprawdę złośliwi. 

Urgh’taga męczyły coraz większe duszności i coraz bardziej kręciło mu się w głowie. Stracił już wiele krwi. Posoka sączyła się z jego ran, wsiąkając w piasek pod plecami chłopaka. 

W jednej chwili młodzieniec poczuł, jakby jego umysł zaczął się gdzieś ulatniać. Spróbował przewrócić się na bok, mając nadzieję, że będzie dzięki temu łatwiej łapać oddech. Czcze starania pozbawiły go ostatków sił.

 

***

 

Urgh’tag przebudził się ponownie. Przez moment myślał, że nadszedł już jego czas na spotkanie oko w oko z Ithur’ra Talim, jednak obezwładniający ból świadczył raczej za powrotem do świata żywych. Chłopak uchylił ciężkie powieki i zobaczył oślepiającą jasność. Zrezygnował z niej, wolał powrócić do ciemności. Zaraz też zrozumiał, dlaczego się zbudził. Dusił się. Spróbował zakasłać, lecz wyszło to bardzo mizernie – ledwie chrząknął, co nie było zbyt pomocne. Nie pozostało mu nic innego, jak dalsze rozpaczliwie łapanie powietrze. Starał się pogłębiać oddech, ignorując paraliżujący ból w klatce piersiowej, który temu towarzyszył.

Mimo niemal agonalnego stanu, zdołał uchwycić kilka przelotnych myśli. „Po co ja się staram, już i tak nic nie pokażę Wielkiemu Pożeraczowi Gwiazd. Tchórzliwy Luga’naga miał rację. Umrę tu. Umieram. Zostanę potępiony. A może moje walki spodobały się Ithur’ra Taliemu? Albo moja wola przetrwania? Będę oddychał, póki starczy mi sił, jeśli tylko go tym zadowolę!”.

Te przemyślenia, a może nawet twarde postanowienia na tyle zmęczyły Urgh’taga, że jego umysł ponownie stał się przymglony. Czuł, że zaraz odpłynie, być może po raz ostatni. Nie przeszkadzało mu to, pragnął kresu cierpienia, chociaż jeszcze przed chwilą przysięgał przed bogiem, że będzie walczyć do końca.

 

***

 

Z bezczasu wyłowiło go dziwne uczucie – coś mokrego i przyjemnie ciepłego dotknęło go w policzek, potem w szyję. Usłyszał szczeknięcie. Szczeknięcie… „To na pewno szakal. Szuka padliny… Czy one nie brzmią bardziej piskliwie?”.

Z chęcią poderwałby się i pochwycił zwierza, który lizał go po twarzy. Starłby się z nim i zginął w walce, dając tym ostatni pokaz upartości – może to zadowoliłoby Ithur’ra Taliego. Młodzieniec naprężył mięśnie, krzywiąc się przy tym, jednak nie zdołał się poruszyć. Szakal zaszczekał i zaczął go obwąchiwać.

Urgh’tag słyszał coś jeszcze. Szmer kroków? Nie był pewny. Nagle poczuł, że jego nogi stały się wolne. Nie był w stanie nimi poruszać, ale miał pewność, że nie spoczywa już na nich włochaty wielbłąd – odzyskały swoją lekkość. Po chwili ogarnęło go wrażenie, jakby ktoś złapał go za ramiona i uniósł do góry. Urgh’tag pomyślał, że to wielcy wojownicy przybyli zabrać go do krainy wieczności. Z dumą pokazał im dziurę w klatce piersiowej oraz głęboką bliznę na lewym barku. Nie odczuwał już bólu, śmiał się. Po chwili wizja zaczęła szarzeć i ciemnieć, aż w końcu wygasła.

 

***

 

Urgh’tag ocknął się, a razem z przytomnością powróciło mu czucie, co wcale nie było przyjemne. W klatce piersiowej piekło go tak mocno, jakby ktoś wepchnął mu za żebra rozżarzony węgielek, lewą rękę miał całą zdrętwiałą, a w ustach poczucie suchości. Spokojnie mógłby opróżnić na raz całe wiadro wody. Do tego zawroty głowy, wszechobecny ból, na tyle uciążliwy, że młodzieniec nie był w stanie ponownie uciec do krainy snów. Przynajmniej duszności odeszły w niepamięć.

Spróbował zorientować się w sytuacji: przeżył czy też został pochłonięty przez Wielkiego Pożeracza Gwiazd i będzie tak cierpieć przez wieki? Uchylił powieki, a oczy zaprotestowały ostrym szczypaniem. Zamrugał. Wszystko wokół było rozmazane i nieprzyjemnie jasne.

Po jakimś czasie umysł Urgh’taga zdołał wyłapać kolejne fakty. Leżał na czymś miękki, wokół roztaczała się świeża woń roślin pomieszana z ziemistym zapachem piasku. Nie czuł już ukropu ani uderzeń wiatru. Czyżby trafił do oazy Oska, czyżby go odnaleźli? Serce zabiło mu mocniej na samą myśl, wcale nie z radości, a ze wstydu. Do oczu chłopaka zaczęły napływać łzy, jednak zdołał powstrzymać ten żałosny według siebie odruch.

Powoli zaczął odzyskiwać ostrość wzroku. Kształty dookoła stawały się coraz wyraźniejsze, plamy zieleni i brązu nabierały konturów. Po chwili Urgh’tag wywnioskował, że leży w jakimś przestronnym namiocie. Niemal całkowicie wypełniały go rośliny, zupełnie jakby ktoś chciał zawrzeć w środku namiastkę oazy. Większą część podłoża zajmowały bulwiaste kaktusy przypominające wyglądem kamienie, niewielkie palemki, tamaryszki o wielu gałązkach i drobnych liściach, a także całe mnóstwo zielstwa, którego Urgh’tag nie rozpoznawał. Jeszcze większa ilość ususzonych ziół o płaskich liściach zwisała ze ścian i sufitu, przez co chłopak miał problem z dostrzeżeniem tego, co znajduje się po drugiej stronie namiotu. Utrudniał mu to także okrągły stół zajmujący centrum tej prowizorycznej oazy.

Urgh’tag spróbował się podźwignąć, mimo żałosnego poczucia, że i tak stracił już wszelki sens życia. Okazało się, że nie jest w stanie poruszać lewą ręką, a na prawej nie mógł się utrzymać przez rozległą, pieczącą ranę na piersi. Krzyknął najpierw z bólu, potem z beznadziei.

– Przeklęty bądź, Luga’naga!

– Myślałem, że wojownicy szanują swoich przeciwników. Szczególnie tych silnych. – Głos dochodził gdzieś z drugiej strony namiotu. Był ochrypły, rozbawiony i dziwnie znajomy.

– K-kto… – Urgh’tag dostrzegł jakiś ruch za zwisającym z sufitu listowiem. Początkowo myślał, że to jego rozmówca, lecz dojrzał tam jedynie pustynnego wilka, rzadko spotykanego w tych rejonach. Miał długą, rudawo-czarną sierść i duże uszy, które ustawił w stronę chłopaka. Patrzył na Urgh’taga przenikliwie, co zbijało chłopaka z tropu i jednocześnie go drażniło. Kilkukrotnie zacisnął i rozluźnił żuchwę, aż w końcu krzyknął: – Pluję na tchórzy takich jak Luga’naga! Twój pan jest tchórzem. Słyszysz!

Wilk zjeżył się i warknął, lecz w głosie dalej brzmiało rozbawienie:

– Niestety młodzieńcze nie znam nikogo o imieniu Luga’naga. Ochłoń proszę i napij się, koło ciebie stoi miska z wodą.

Urgh’tag odnalazł wzrokiem gliniane naczynie leżące na ziemi za jego głową. Wahał się przez moment. Był niemal pewny, że nieznajomy się z niego naigrywa. Pragnienie okazało się jednak silniejsze od dumy. Ponownie spróbował podeprzeć się na rękach. Bezskutecznie. Chłopak zerknął na swoją lewe, bezwładne ramię i zaczął wkładać całą siłę woli, aby nim poruszyć. Zaczął od zaciskania pięści. Z początku wyglądało to nieporadnie, lecz po kilku próbach ćwiczenie wychodziło mu coraz sprawniej i szybciej. Poczuł jak wzdłuż całej kończyny spływa ciepło. Wraz z odzyskiwaniem czucia głęboka rana na plecach piekła go mocniej i mocniej, lecz chłopak nie zamierzał narzekać. Za bardzo cieszył się z odzyskania władzy nad ręką.

– Czekaj, już idę ci pomóc, nie przemęczaj się jeszcze.

Urgh’tag spojrzał w stronę rozmówcy i tym razem dojrzał człowieka. Widział go niewyraźnie pomiędzy wiszącymi w całym namiocie ziołami. Wysoki mężczyzna miał spokojny krok, a ubrany był w wypłowiałą tunikę o luźnym kroju, dużo luźniejszym niż ta Urgh’taga, która obecnie gdzieś przepadła – chłopak leżał w samej przepasce biodrowej i opatrunkach.

Dopiero kiedy nieznajomy przykucnął przy posłaniu młodzieńca, ten dostrzegł jego twarz. Stara, poprzecinana zmarszczkami, naznaczona kilkoma bliznami jakby po oparzeniach, była zbyt wychudzona i zmęczona, aby mogła należeć do wojownika. Na kapłana również nie wyglądał, oni nosili się inaczej. 

Urgh’tag zaczął podejrzewać, że ma do czynienia ze zwykłym wyrzutkiem.

Nieznajomy włożył swoją dużą, ciepłą dłoń pod głowę młodzieńca i uniósł ją, a drugą ręką sięgną po naczynie z wodą i przysunął je do wyschniętych ust rannego. Zrobił to płynnie i szybko, zupełnie jakby zajmował się chorymi na co dzień.

„Musisz pić” – zadźwięczało chłopakowi w głowie. Już wiedział, skąd znał ten głos.

Mężczyzna powtórzył swoją kwestię, widząc, że chłopak nie chce współpracować. Wypowiedział to tak samo troskliwie jak w mglistych wspomnieniach młodzieńca. Urgh’tag kompletnie nie rozumiał tej opiekuńczości i złościła go ona. Zamiast się napić, zamachnął się lewą ręką na mężczyznę i wrzasnął zwierzęco. Pięść trawiła w cel, ale uderzenie było słabe. Mężczyzna nawet nie drgnął, spokojnie spojrzał na chłopaka jak na niesforne dziecko i ostrożnie odłożył jego głowę na posłanie.

– Widzę, że jesteś już w stanie sam sobie poradzić.

Starzec postawił miskę na ziemi, po czym cofnął się. Chłopak patrzył za nim chwilę, szczerząc się wściekle, po czym złapał miseczkę i cisnął nią w nieznajomego.

– Przeklęty bądź, kaji!

Naczyńko trafiło w udo mężczyzny nazwanego w mowie kapłanów „wyrzutkiem”, nie czyniąc mu żadnej szkody, po czym bezgłośnie upadło na ziemię. Mężczyzna się po nie schylił, natomiast zza niego wyskoczył rozgniewany wilk.

– Su, nie! – rozkazał starzec.

Drapieżnik posłuchał i usiadł, nie spuścił jednak żółtych ślepi z młodzieńca.

Urgh’tag był tak rozgrzany, że wcale nie czuł chłodu wody, którą na siebie wylał. Zaczął się podnosić na lewej ręce, na co wilk zareagował gardłowym warkotem. Młodzieniec z trudem zdołał usiąść. Zauważył swoją ranę na klatce piersiowej zalepioną czymś zielonkawym, jednak był zbyt rozwścieczony, aby go to zastanowiło. Spróbował zgiąć nogi i z lewą udało mu się to bez problemu. Prawa zaprotestowała bólem. Zignorował go i zaczął się podnosić, gotów zaraz skoczyć na swojego samozwańczego opiekuna. Wilk szczeknął ostrzegawczo.

Chłopak upadł. Zwierzęce skóry będące jego posłaniem, nie złagodziły lądowania i ból przeszedł przez całe ciało Urgh’taga. Młodzieniec warknął niczym rozwścieczony wilk, natomiast drapieżnik położył się i ziewnął.

– Nie nadwyrężaj się, młodzieńcze. Marnujesz zarówno mój wysiłek, jak i wysiłek twojego ciała.

– Twój… twój… co? – Chłopak dyszał ciężko. Kaszlnął kilka razy i kontynuował: – Wysiłek? Ten twój wysiłek sprawia, że będę już zawsze potępiony przez Ithur’ra Taliego.

W oczach wezbrały mu łzy bezradności, za które znienawidził się jeszcze bardziej i tym mocniej zapragnął śmierci swojego oprawcy i opiekuna zarazem.

– To dlatego wszystkich tak łatwo przeklinasz? Bo sam boisz się potępienia? – W głosie mężczyzny ponownie zabrzmiało rozbawienie. Stał nad stołem i coś przyrządzał

– Powiedz mi, dlaczego Pożeracz Gwiazd miałby cię potępić?

– Jak to… dlaczego?! Okazałem się słaby i zdany na łaskę kogoś innego, a teraz będę żyć jako kaleka… Naśmiewasz się ze mnie, tak?!

Zdziwienie i gniew przywracały mu cień dawnego wigoru. Nie potrafił zrozumieć, czemu nieznajomy pytał o tak podstawowe sprawy i czemu mówił o bogu z zupełnym brakiem poszanowania.

– Nie, młodzieńcze. Myślę, że pod moją opieką wydobrzejesz całkowicie. Kalectwo grozi ci tylko w przypadku dalszego nieposłuszeństwa. Było lepiej, kiedy spałeś. Odkąd się obudziłeś, tylko pogarszasz swój stan.

– Lepiej żebym uciekł i udowodnił Wielkiemu Pożeraczowi Gwiazd, że jestem wojownikiem! Że radzę sobie sam!

– Och, doprawdy? Czy kaleka może zostać wojownikiem? Z tego co wiem, wszyscy zostają kapłanami… albo ich ofiarami.

W istocie tak było, a Urgh’tag nie potrafił stwierdzić, co spodobałoby się bardziej Ithur’ra Talimu ani czy cokolwiek zdołałoby go udobruchać. Wlepił beznadziejne spojrzenie w swego opiekuna, czując, że opuszczają go siły. Wyszeptał:

– Kaji, zabiję cię.

I zapadł w sen.

 

***

 

Przez kilka następnych dni Urgh’tag obserwował pustelnika w milczeniu. Pozwalał mu się karmić i zajmować ranami: mężczyzna czyścił je, zmieniał ziołowe opatrunki, a także usztywnił chłopakowi nogę, prawdopodobnie złamaną. Z nieco większym wahaniem młodzieniec pozwolił sobie wbić krótką ostrą tyczkę w plecy, kiedy zaczęły mu doskwierać ciężkie duszności. Wyleciał z niej żółtawy płyn i ranny znowu mógł oddychać. 

Urgh’tag pozwalał starcowi na to wszystko, gdyż szczerze pragnął jego śmierci i wiedział, że aby zabić wyrzutka, musi najpierw wydobrzeć.

Nie mając nic lepszego do roboty, ranny młodzieniec obserwował pustelnika podczas jego codziennych zajęć. Mężczyzna doglądał roślin – chociaż wiele z nich wcale nie wymagała częstej ani pracochłonnej opieki – przyrządzał posiłki oraz napary, maści i eliksiry, chodził po wodę, a nocami znikał na naprawdę długo, zabierając ze sobą wilka. Wyruszali wtedy na łowy, choć nie zawsze wracali z łupem.

W czasie nieobecności swojego opiekuna, Urgh’tag starał się ćwiczyć. Początkowo polegało to na poruszaniu tymi częściami ciała, którymi był w stanie, lecz dość szybko przeszedł do bardziej skomplikowanych zadań. Już trzeciej nocy udało mu się wstać, choć na krótko – zaraz dopadły go duszności i zawroty głowy, a równowagę musiał utrzymywać na jednej nodze. 

Następnego dnia od tego wyczynu, chłopak z nieco lepszym humorem przypatrywał się poczynaniom wyrzutka. Ten, z niezrozumiałego dla Urgh’taga powodu, siedział nad kupką różnokolorowych kamieni i układał je niby w jakimś porządku. Obok niego leżał wilk, który z zadowoleniem pozwalał się głaskać.

Patrząc na tę parę, Urgh’tag zorientował się, że jego nienawiść zaczęła się gdzieś ulatniać, ustępując miejsca zaciekawieniu. Rozeźliło go to i pomyślał, że pustelnik najpewniej rzuca na niego klątwy. Zaczął szukać sposobu, aby je przełamać.

– Ty… – Zacisnął mocniej szczęki, kiedy napotkał spokojne i przyjazne spojrzenie kajiego. – Ty nie wierzysz w moc Wielkiego Pożeracza Gwiazd, prawda?

Urgh’tag podejrzewał to już od pierwszej rozmowy, a zachowanie pustelnika tylko go utwierdzało w przekonaniu. Przez ostatnie dni starzec nie oddał nawet najmniejszej ofiary Ithur’ra Taliemu, a nie miał ze sobą kapłanów, którzy robiliby to za niego. Jednakże kiedy Urgh’tag zostawiał w swojej misce resztki po posiłku jako skromny dar, kaji szanował to i spalał je zgodnie z tradycją. Młodzieniec miał przez to wszystko coraz większy mętlik w głowie. Bardzo pragnął, aby pustelnik przyznał się do niewiary, gdyż niepewność odbierała mu chęć mordu – ostatnią chęć, jaka trzymała go przy życiu.

– To czy wierzę czy nie wierzę w Pożeracza Gwiazd nie ma żadnego znaczenia. Ale widzę i wiem, że ma ogromną moc. Ogromne wpływy.

Młodzieniec westchnął, słysząc pokrętną odpowiedź. Przez moment milczeli, a mężczyzna kontynuował układanie kamieni.

– Więc dlaczego… – Chłopak nie wiedział jak ująć myśl, była dla niego zbyt obca. – Dlaczego nie…

– Dlaczego go nie czczę? Cóż, tak postanowiłem dawno temu. Postanowiłem, że nie chcę w niego wierzyć i wybrałem jego przekleństwo.

Urgh’tag skrzywił się. Pustelnik w jednym zdaniu przyznawał się do niewiary i mówił o przekleństwach tak jak wierzący. Młodzieniec próbował zebrać myśli, lecz wciąż nie odczuwał utęsknionego gniewu.

– Jak możesz tak mówić! – krzyknął w końcu, choć z wahaniem. – Nie można czegoś takiego wybrać, przecież uwielbienie Ithur’ra Taliego jest najważniejsze! Nie ma innego celu, jak spodobanie się mu!

Rozkasłał się. Starszy mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu oderwał wzrok od kolorowych kamieni i spojrzał prosto na młodzieńca. Uśmiechnął się tajemniczo i podrapał po krótkiej siwej brodzie.

– Cóż, może znalazłem inny. Tak chcę o tym myśleć. A na pewno przestałem widzieć cel w podobaniu się komukolwiek.

Chłopak milczał, nic nie pojmując. Odwrócił się od mężczyzny, lecz kiedy tamten zaczął mówić, słuchał. Nie potrafił przestać, chociaż obawiał się, że usłyszy rzeczy sprzeczne z naukami kapłanów.

– Dawniej myślałem podobnie jak ty, młody wojowniku. Tak samo jak ty urodziłem się na pustyni, marzyłem o staniu się silnym i dumnym mężczyzną, marzyłem o uznaniu i wierzyłem we wszystkie słowa kapłanów. Żyłem tak przez wiele lat. Mając piętnaście lat stałem się nagą, chociaż podważano mój akt męstwa. Nie chciałem jak wszyscy przynosić ofiary, ale wyruszyłem w głąb pustyni, chcąc pokazać, że jestem w stanie przeżyć na niej kompletnie sam. Dotarłem do małej oazy i przyniosłem swoim rodakom pewną roślinę jako dowód, że w niej byłem. Kapłani to uznali, wojownicy nie, ja jednak wolałem dołączyć do tych drugich. Nie byłem przez to zbytnio szanowany w swoim plemieniu, ale udało mi się zdobyć kobietę i od tego czasu jakoś mi się wiodło.

Nigdy nie byliśmy zbyt walecznym plemieniem, głównie handlowaliśmy z ludami spoza pustyni. Niektórym się to nie podobało. Zostaliśmy zaatakowani przez grupę wojowników. Pamiętam, że chroniłem swoją kobietę, Rakami, ale tylko dlatego, że nie chciałem utracić tego co moje. Cóż, straciłem i zostałem okaleczony. Zdołałem jednak uciec. 

Umarłbym pewnie, gdyby nie odnalazł mnie przedziwny lud przemierzający pustynię. Nie urodzili się tu i mówili, że zmierzają do lepszego miejsca. Nie wiedzieli nic o Ithur’ra Talim, mieli swoich bogów, zupełnie nie przypominających naszego. Pomogli mi. Muszę przyznać, że nie opierałem się temu tak zaciekle jak ty, młodzieńcze. Zacząłem się od nich uczyć. Troski, zrozumienia, wyrozumiałości, spokoju.

– Słabości – wyszeptał chłopak. Zaraz dodał pewniej: – Nauczyłeś się od nich tylko słabości i wygody. Ha! Wielki Pożeracz Gwiazd jest jedynym, który wskazuje drogę do siły!

Chłopak wyszczerzył się szyderczo, kierowany wyraźnym poczuciem wyższości.

– Nie byłbym taki pewien, młody wojowniku – powiedział nieco rozdrażniony kaji. – Też ich z początku nie rozumiałem i myślałem, że wybierają proste, łagodne życie bez wyzwań. Ale nim wyzdrowiałem i mogłem odejść, zrozumiałem. Troszczenie się o innych wymaga odpowiedzialności i często dużo więcej siły niż pogoń za potęgą, wielkimi dokonaniami, poważaniem, czy może nawet dosięgnięciem samego Pożeracza Gwiazd. Czyż kiedy zaczynasz się skupiać na kimś więcej niż na sobie, nie musisz zdwoić wysiłku? Myślisz, że nie musiałem wkładać trudu, aby pozostać na swojej drodze, chociaż wszyscy inni dookoła pragnęli tylko śmierci w boju, gardząc zarówno życiem cudzym, jak i własnym? Myślisz, że łatwo jest kroczyć tą ścieżką samotnie? Chociaż… – ściszył głos i złagodniał, spoglądając na swojego zwierzęcego kompana. – Nie jestem aż tak samotny, prawda, Su?

Wilk strzygnął uchem i leniwie machnął ogonem.

– Przez ciebie i on nauczył się słabości. A mógł być silny.

Urgh’tag celowo próbował sprowokować pustelnika. Patrzył na niego zafascynowany i pragnął jeszcze raz dostrzec na jego obliczu gniew – jedyną emocję starca, jaką był w stanie zrozumieć. Pustelnik pozostał jednak spokojny, był zbyt zadowolony z drapania Su za uchem. Wilk również nie narzekał.

– Cały czas ma możliwość opuszczenia mnie. Czasem nawet znika na tydzień lub dwa, jednak zawsze wraca. Nauczyliśmy się od siebie troski i on jak na razie ją wybiera. Jak brat. Kiedyś, kiedy leżałem w malignie, to on mnie doglądał, przynosił mi jedzenie, choć nie musiał. Zresztą teraz też odnajduję zwierzynę głównie dzięki Su. Mogę zakładać pułapki, ale on ze swoim nosem nadal ma nade mną przewagę. Musieliśmy nauczyć się współpracować, ale teraz, kiedy mamy już naukę za sobą, chyba oboje widzimy w tym najlepszą drogę. Prawda, Su?

Urgh’tag nigdy do tej pory nie słyszał, aby ktokolwiek wypowiadał się tak ciepło o zwierzęciu ani aby ktokolwiek tak bezwstydnie się do niego zwracał. Młodzieniec zacisnął mocniej szczęki i chrząknął.

– Nauka jest bardzo ważna, mój młody wojowniku – kontynuował pustelnik, zupełnie nie zważając na wewnętrzną rozterkę Urgh’taga. Dawno nie miał towarzysza rozmowy, nie takiego, który byłby w stanie odpowiadać, więc z roztargnienia rozgadał się na dobre. – Ty też się dzisiaj czegoś nauczyłeś. Mówić, haha! Albo zadawać pytania. Bardzo mnie to…

– Skoro tak ukochałeś nauki tamtych ludzi, to czemu nie poszedłeś z nimi do tego ich lepszego miejsca?

– Hmm.

Urgh’tag obserwował jak twarz mężczyzny traci swój zadowolony wyraz. Kąciki ust pustelnika opadły, a jego oczy stały się przymglone i smutne.

– Pokochałem ich nauki, to prawda. Na pustyni nie miałem dokąd wracać, moje plemię zostało rozbite, a wyrzutków nikt nie przyjmuje. Jednak nie mogłem z nimi zostać, skoro wiedziałem, że ta przeklęta przez Pożeracza Gwiazd jałowa ziemia nadal istnieje. I że z jakiegoś powodu ludzie wciąż pozostają tu tacy sami, a cała wiedza, jaką posiadłem, nijak tego nie zmienia. Nie mogłem się z tym pogodzić i chyba nadal nie mogę. Dlatego tu jestem. Wróciłem i uczestniczyłem w wielu Świętach Pożarcia. Podróżowałem. Spotkałem też kilku mądrych wędrowców, którzy w podobnych lub nie intencjach przemierzali pustynię. Dzięki nim i dzięki własnym obserwacjom zrozumiałem, dlaczego sam wcześniej nie odnalazłem tej drogi. Ponieważ nie spotkałem nikogo, kto by nią szedł. Nie świadomie. Nikogo, za kim mógłbym podążyć.

– Ja teraz ciebie widzę i nie zamierzam cię naśladować. Nie przyjmę twojej słabości.

– Możliwe. – Starzec uśmiechnął się i wrócił do układania kamieni. – Nie mówię tego wszystkiego, abyś mi przyklasnął. Chcę tylko, żebyś mnie zrozumiał i wybrał to, co wolisz. Bo dopiero mając wybór, stajesz się wolny.

Urgh’tag pomyślał, że mógłby ponownie przekląć tego człowieka, jednak nie znalazł w sobie dostatecznie wiele złości. Być może zahipnotyzował go łagodny głos kajiego, jego życzliwy ton, a może monotonny stukot układanych kamyków, posapywanie zadowolonego wilka, zapach ziół albo szept pustyni. Młodzieniec odczuwał już tylko spokój. Pragnął leżeć i w odprężeniu patrzeć w sufit.

Po chwili przypomniał sobie zasady gry w kamienie. Poznał je kiedyś, kiedy był bardzo mały. Grywał w nią staruszek, który opiekował się nim, pomimo że nie byli ze sobą bezpośrednio spokrewnieni. Obaj należeli do Tanhar’luga i być może to zachęciło Gahar’nagę do zajęcia się sierotą. Nim Urgh’tag osiągnął szósty rok życia, jego opiekun został okaleczony i porzucony przez plemię, gdyż w jakiś sposób naraził się kapłanom. Po tamtym incydencie Urgh’tag zapomniał zarówno o starcu, jak i o grze w kamienie.

Chłopak poderwał się nagle i spojrzał na swojego nowego samozwańczego opiekuna.

– Coś się stało, młodzieńcze? – Pustelnik spojrzał na niego pełen nadziei na kontynuowanie rozmowy.

Chłopak przez moment badał jego starą pokrytą bliznami twarz. Westchnął i opadł z powrotem na skóry. Zapamiętał Gahar’naga jako starszego od tego mężczyzny i zupełnie innego z wyglądu. Miał głębiej osadzone oczy i bardziej kwadratową twarz o pogodniejszych ustach. 

Urgh’tag nie rozumiał, czemu tak nagle zapragnął, aby kaji okazał się jego dawnym opiekunem. Zdenerwowany, odwrócił od mężczyzny, a następnie przez długie godziny podsycał gniew – swojego oddanego towarzysza, który nareszcie powrócił.

 

***

 

Mijały kolejne dni, podczas których mężczyzna i chłopak wymieniali tylko zdawkowe zdania. Urgh’tag zajmował się głównie ćwiczeniem rąk, brzucha oraz nóg – cały czas je napinał i rozluźniał. Ćwiczył także oddech. Kiedy próbował wstawać, kaji mówił: „Jeszcze za wcześnie”, o czym chłopak szybko sam się przekonywał, czując ból w chorym piszczelu. Początkowo złościł się na swój żałosny stan i nienawidził pustelnika za czczą pomoc, jednak z czasem zaczął zauważać, że skromne treningi z dnia na dzień sprawiają mu coraz mniej kłopotu, a i ból w nodze zdawał się zmniejszać. W przypływie dobrego nastroju zagadnął pustelnika nieprzyjaźnie:

– Kaji… mam nadzieję, że nie używasz na mnie żadnych bluźnierczych klątw.

Mężczyzna siedzący na posłaniu po drugiej stronie namiotu, spojrzał na chłopaka pytająco. Ręce starca nie przestawały splatać gałązek tamaryszki.

– Co masz na myśli, młodzieńcze?

– Widziałem niejednego rannego wojownika, a także jeźdźców, którzy spadli z wielbłąda i połamali nogi. Żaden nie zdrowiał tak szybko jak ja. – Chłopak starał się brzmieć oskarżycielsko, próbując ukryć ciekawość i podniecenie.

Stary mężczyzna zaśmiał się cicho, a jego twarz przeciął szeroki uśmiech.

– Myślę, że mnie przeceniasz, młody wojowniku. Tamci ludzie, którzy uratowali mi życie, nauczyli mnie co nieco o uzdrawianiu. I faktycznie przychodzi mi to prościej niż walka na miecze. Chociaż, może masz rację…

Kaji przestał zaplatać gałązki, westchnął i zamarł wpatrzony we własne dłonie.

– Czasami myślę, że mam dar i strasznie mnie ta myśl przeraża. Obawiam się, że dostałem go od Ithur’ra Taliego, tylko po to, abym dalej tkwił w przeświadczeniu, że wybrałem słuszną drogę, sprzeciwiając się mu. Obawiam się, że cała moja nadzieja i wiara zostanie mi kiedyś odebrana.

Urgh’tag wpatrywał się w mężczyznę bezrozumnymi oczami. Szybko stwierdził, że szyderstwo będzie lepsze od zdziwienia.

– Słusznie się boisz. Ithur’ra Tali jest jedynym bogiem.

– Na pewno na tej pustyni – mruknął mężczyzna i wrócił do splatania kosza.

 

***

 

Kiedy Urgh’tag zdołał samodzielnie przejść kilka kroków, ogarnęła go wielka euforia i przekonanie, że dzięki opiece kajiego naprawdę zdoła powrócić do pełni sił. Bardzo ostrożnie przechadzał się po namiocie i w niemym zachwycie dotykał ziół zwisających z sufitu. Dawniej nawet by się nimi nie przejął, jednak teraz sama możliwość oglądania ich była prawdziwym powodem do radości. Przyglądał się im z bliska, badał różnorodność pomarszczonych liści i kwiatów o przygaszonych kolorach. 

Kolejnego dnia identyczny powolny spacer przyprawił go o zdenerwowanie. „Czemu to tak długo trwa!” – krzyczał w duchu. Był jednak zdeterminowany i ćwiczył codziennie. Pochłaniało to chłopaka na tyle, że na czas tych kilku dni zapomniał o nienawiści, jaką darzył pustelnika. Zaczął z nim chętniej rozmawiać, pytać o miejsce, w którym się znajdują, o to, czy wyrzutek zamieszkuje tę niewielką oazę na stałe. Stary mężczyzna chętnie opowiadał o swoich zwyczajach i podróżach. Wolał być w drodze i przemierzać pustynie, lecz teraz, póki nic go nie nagliło, postanowił się osiedlić i dać chłopakowi czas na wyzdrowienie.

Po usłyszeniu tej deklaracji, Urgh’tag przez krótki moment poczuł bezgraniczną wdzięczność do opiekuna. Było to dla niego obce, ciepłe uczucie, które zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.

 

***

 

Po upływie miesiąca od walki z Luga’nagą chłopak był w stanie spacerować po namiocie bez większej zadyszki i utraty równowagi. Zaczął nawet pałać czymś na kształt sympatii do kajiego, do czasu, kiedy przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym. Żył i dochodził do zdrowia, ale zawdzięczał to wszystko bezbożnemu pustelnikowi. Zatrzymał się w pół kroku, zszokowany tą świadomością. Panowało samo południe, a stary mężczyzna spał, więc nie mógł zobaczyć, jakim nienawistnym spojrzeniem obdarzył go Urgh’tag. Wilk czuwał i wpatrywał się w chłopaka tak, jakby rozumiał, co dzieje się w jego głowie.

Młodzieniec oparł się o stół pod wpływem intensywnych emocji. Oddech mu przyśpieszył, w uszach zaczęło szumieć, a na czoło wstąpiły kropelki potu. Spróbował się opanować, jednak nie mógł zapanować nad nawałnicą, która ogarnęła jego umysł.

Przez moment mierzył się wzrokiem z wilkiem, który zaczął mocniej dyszeć i marszczyć pysk, bezbłędnie odczytując intencje Urgh’taga. Chłopak wiedział, że aby dopaść pustelnika, musiałby najpierw zmierzyć się z drapieżnikiem, a nie czuł się na to gotowy. Wybiegł z namiotu, a zwierz ani drgnął. Pozostał u boku śpiącego pana.

Urgh’tag upadł zaraz po wyjściu na zewnątrz. Poderwał się szybko i postawił jeszcze kilkanaście desperackich kroków, nim ponownie wylądował na ziemi. Dyszał ciężko. Skulił się i zaczął drżeć, lecz nie z zimna – słońce osiągnęło zenit i grzało niemiłosiernie, a on dodatkowo znajdował się z dala od cienia daktylowych palm. Oaza była niewielka i uboga w roślinność.

To co przed chwilą dotarło do Urgh’taga, całkowicie go przerosło. Jeśli chciałby kiedykolwiek wrócić do rodzimego ludu, musiałby przyznać się do życiowej porażki, do przyjęcia pomocy od wyrzutka. Albo skłamać i samemu codziennie mierzyć się z ciężarem tego kłamstwa. Każdego dnia wstydzić się przed Wielkim Pożeraczem Gwiazd i w ostatecznie zostać potępionym. Przypomniał sobie, dlaczego tak bardzo nienawidził pustelnika: za oferowaną przez niego dobroć. „I co? Nic dobrego mi z tego nie przyszło!”.

– Nie mogę już żyć ze swoimi – wyszeptał zrozpaczony, samotny młodzieniec.

Leżał jeszcze przez jakiś czas w zupełnej apatii, aż nagle usłyszał miękki odgłos kroków. Poderwał głowę i spojrzał w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Nikogo nie zauważył pomiędzy nieśmiało rosnącymi krzewinkami, nikt też nie czaił się w bardzo skromnym daktylowym gaju. 

– Kaji? – mruknął wrogo.

Ponownie usłyszał szelest, wydało mu się również, że ujrzał jakiś subtelny ruch gałązek w głębi oazy.

Wcześniejszy zryw i rozpacz nieco go osłabiły, jednak zdołał wstać – w końcu miał się za wojownika. Na towarzyszący ruchowi ból, odpowiedział jedynie grymasem twarzy. Ruszył przed siebie delikatnie przygarbiony.

Oaza była bardzo niewielka, a rośliny niskie i oddalone od siebie o przynajmniej kilka kroków. Po krótkim spacerku chłopak dostrzegł nieznajomego – był to nietypowy zwierz, przywodzący na myśl wierzchowce ludu spoza pustyni, który co roku przyjeżdżał na obchody Święta Pożarcia. Tamte istoty nazywano końmi. Ten zwierz zdawał się jednak zbyt niski i miał zbyt toporną sylwetkę, aby mógł uchodzić za jednego z nich. 

Nie-koń przemierzał oazę dostojnym i powolnym krokiem, zupełnie nie zwracając uwagi na swojego prześladowcę. 

W pewnym momencie zwierz zatrzymał się i spojrzał w tył, jakby zirytował się towarzystwem chłopaka. Młodzieniec przyjął to z ulgą i również przystanął. Odsapnął. Nagle ten odpoczynek i zadowolenie z niego rozbudziły w nim jakiś wewnętrzny ogień palący trzewia i policzki. Popchnięty wstydem, wyprostował się i ruszył w stronę zwierzęcia dumnym krokiem, prawie że nie utykając.

Nie-koń ustawił się przodem do chłopaka i pochylił łeb. Urgh’tag przyjrzał mu się dokładniej. Pysk zwierza przywodził na myśl bardziej wielbłąda niż konia, miał w sobie też coś tajemniczego, niemal gadziego. Jego grzbiet był płaski, stawy zaś wydawały się krzywe i zbyt nisko osadzone. Mimo to zwierz poruszał się całkiem zwinnie na swych trójpalczastych łapach.

Kiedy chłopak podszedł całkiem blisko do nie-konia, ten nagle prychnął, machnął łbem i się cofnął.

– Stój!

Zwierz nie posłuchał i odbiegł kawałek, wymijając natręta. 

– Niech to!

Chłopak skrzywił się i przez chwilę stał, zaciskając pięści. Gdyby nie był okaleczony, mógłby po prostu doskoczyć do zwierza. Złapałby go i zmusił do posłuszeństwa.

Odetchnął raz, drugi i usiadł na ziemi. Próbował trzymać się prosto i dumnie. Gniew zaczął go powoli opuszczać, a on pierwszy raz postanowił celowo zdusić tę emocję. Zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać.

Jego ciało robiło się coraz bardziej rozgrzane, gdyż chociaż znajdował się w wilgotnej oazie, to słońce wisiało wysoko na niebie i nie zamierzało nikogo oszczędzać.

Urgh’tag otworzył oczy i rozejrzał się. Nie-koń ocierał się o pień daktylowca kilkanaście kroków dalej. Chłopak miał wrażenie, że zwierz przygląda mu się ukradkiem. 

Nie bardzo wiedząc, co sobą począć, młodzieniec postanowił zerwać owoce z pobliskich drzew. Daktylowce były dość niskie w porównaniu z tymi, które młodzieniec widział w większych oazach, wciąż jednak na tyle wysokie, że musiałby się po nich wspinać. Urgh’tag nie miał jeszcze wystarczająco wiele siły na takie wyczyny, znał jednak inny sposób. Zaczął się rozglądać po okolicy i grzebać w piachu. Nie-koń z jakiegoś powodu wciąż pozostawał blisko, ba, chłopakowi wydawało się nawet, że zwierz jest zaciekawiony jego zachowaniem.

W końcu odnalazł odpowiedni kamień i rzucił nim w wiszące wysoko zbiorowisko żółtych owoców. Część rozgniotła się pod wpływem uderzenia, inne spadły na ziemię. Chłopak z zadowoleniem pozbierał zdobyte słodkości i z satysfakcją przypomniał sobie krzyki głupich kobiet, które denerwowały się na niego, kiedy czynił tak będąc młodszym. Mogły krzyczeć, a on i tak robił swoje. 

Nagle wpadł na pomysł. Postawił przed sobą zebrane daktyle, a jeden rzucił w stronę nie-konia. Zwierzę z zaintrygowaniem popatrzyło na ofiarowany dar i szybko postanowiło go przyjąć. Potem wróciło do swoich zajęć.

Przez długi czas nic się nie działo, a chłopak kontynuował ćwiczenia oddechowe.

Nagle zdał sobie sprawę, że odgłos kroków dochodzi do niego z bardzo niewielkiej odległości. Wzdrygnął się i ukradkiem spojrzał w bok. Nie-koń zbliżył się do stosiku owoców ułożonego przy nogach chłopaka i obwąchiwał go. Urgh’tag pomyślał, że nawet teraz, mimo choroby, mógłby rzucić się na zwierza i spróbować go dosiąść. Postanowił tego nie robić.

Zobaczył, jak nie-koń podnosi łeb znad daktylów ani jednego nie tknąwszy. Zwrócił łeb wprost na chłopaka, a ten mógł z bliska obserwować jego szorstką sierść, miejscami szarą, a miejscami białą. Ich oczy się spotkały, ciemnobrązowe chłopaka i żółtawe zwierzęcia. Trwało to krótko, jednak sprawiło, że młodzieniec odkrył w sobie coś nowego. Pozwolił się obwąchać i nie zaprotestował, kiedy zwierz zaczął mu skubać włosy. Był oniemiały z powodu zaufania, jakie otrzymał zupełnie za darmo.

Kiedy chłopak wrócił do namiotu, pustelnik nadal drzemał. Wilk siedział przy stole i spojrzał na młodzieńca jakby z wyrzutem. Urgh’tag przeszedł obok drapieżnika, pierwszy raz będąc tak blisko jego silnych szczęk i nic sobie z tego nie robiąc. Zwierzę nie skorzystało z okazji do ataku.

Chłopak położył się na posłaniu i niemal od razu zasnął.

 

***

 

Trzaskanie naczyń i odgłosy krzątaniny wyrwały Urgh’taga ze snu. Chłopak nabrał gwałtownie powietrza i szybko usiadł, czego natychmiast pożałował. Skrzywił się i złapał za dźganą igiełkami bólu pierś. Wstrzymał oddech i wkrótce kłucie ustąpiło. Pozostał po nim tylko cień, ślad w pamięci młodzieńca, który zniechęcał do kolejnych nieprzemyślanych ruchów.

– Czyżby wojownikom śniły się koszmary? – Usłyszał gdzieś z boku rozbawiony, może i nawet drwiący głos.

Spojrzał na pustelnika, który jak gdyby nigdy nic przelewał ziołowo-mięsny gulasz z garnka do misek. Panowała już szarówka, czyli pora na posiłek.

Ani drwiący komentarz, ani kuszące zapachy nie były w stanie wyrwać chłopaka ze skołowania. Siedział wpatrzony we własne stopy. Coś mu się śniło i nie mógł sobie przypomnieć co, miał tylko mgliste podejrzenie, że było to związane z przedziwnym zwierzem, którego spotkał w ciągu dnia. Po chwili zobaczył w wyobraźni wyraźny przebłysk: siebie na grzbiecie nie-konia.

– Proszę.

Pustelnik postawił przed nim miskę, po czym sam skierował się na drugi koniec namiotu, aby tam posilić się w towarzystwie wilka. Chłopak sięgnął po naczynie i zaczął bezmyślnie pochłaniać otrzymaną porcję, wciąż bardziej zainteresowany snem niż rzeczywistością. Potrawa miała specyficzny, nieco gorzki smak, lecz chłopak zdążył już przywyknąć do przypraw używanych przez pustelnika.

Nagle, pomimo apetytu, Urgh’tag zmarszczył brwi i odłożył naczynię obok posłania. Przypomniało mu się wszystko, co go rozwścieczało i rozczarowywało. ,,Jeszcze chwila i zacznę się zachowywać tak jak ten rozleniwiony wilki” – pomyślał kwaśno. Chociaż cały czas próbował podsycać w sobie gniew na starego mężczyznę, to myśli wciąż uciekały mu do spotkania z nietypowym stworzeniem. W końcu nie wytrzymał i zapytał:

– To zwierzę w oazie… Ono należy do ciebie?

Kaji podniósł wzrok znad miski, którą dokładnie wylizywał. Urgh’tagowi zdawało się, że dostrzegł w jego oczach zdziwienie. I strach. Wrażenie zniknęło w chwili, kiedy szeroki uśmiech przeciął ciemną twarz pustelnika.

– Czyli zaprzyjaźniłeś się już z górołazem? Cieszę się, że zacząłeś więcej chodzić, ale bądź ostrożny.

Urgh’tag prychnął w odpowiedzi. Stary mężczyzna przyglądał się mu przez moment. Po chwili wstał i zaczął sprzątać po posiłku. Chłopak wiedział, że mężczyzna niedługo wyjdzie, aby pozmywać naczynia w niewielkim źródle pośrodku oazy. Walczył z dumą, aż w końcu mruknął:

– Nigdy wcześniej nie słyszałem o tych zwierzętach.

Starzec w tym momencie opuszczał namiot. Nie zawrócił.

Chłopak siedział i myślał nad nieznanym zlepkiem znanych słów. ,,Górołaz” brzmiał jednocześnie obco i swojsko. Głowił się nad tym, aż w końcu zgłodniał. Sięgnął po miskę przy posłaniu i dokończył swoją porcję.

– Skoro już chodzisz, to sam po sobie posprzątaj. – Pustelnik wszedł do namiotu w momencie, w którym młodzieniec odkładał naczyńko na ziemię.

– W Górach Tadihru i Tele’albri, ani w kanionie przy Strąconej Gwieździe nie spotkałem żadnego górołaza.

– Nic dziwnego – odpowiedział pustelnik z uśmiechem. Było już dość ciemno i chłopak widział głównie jego zęby i oczy. Zaraz się to zmieniło, gdyż mężczyzna zapalił glinianą lampę olejną z pomocą krzemieni. Postawił ją na stole. Zazwyczaj nastałby czas na przyrządzanie ziół i zmianę opatrunków, ale kaji nie sięgnął ani po maści, ani po suszoną roślinność. Zamiast tego usiadł.

– Górołazy czy też utunatsu, jak zwą je w dalekich stronach, zamieszkują wysokie góry na północnym zachodzie. To stamtąd przybywali cudzoziemcy, którzy mi pomogli i to przy nich pierwszy raz zobaczyłem górołazy. Fascynujące zwierzęta. Bardzo ciekawskie i odważne, a przy tym niegłupie. Niecodzienne połączenie.

Milczał przez moment, licząc chyba, że chłopak będzie go ciągnąć za język. Nic takiego się nie stało, gdyż Urgh’tag z całych sił powstrzymywał się przed okazaniem zainteresowania. Oczy mu jednak błyszczały i to go zdradziło. Pustelnik uśmiechnął się pod nosem i z zadowoleniem kontynuował:

– Przez ostatnie kilkanaście lat podróżowałem, chcąc porównać inne miejsca do tej okrutnej pustyni. Całkiem niedawno zawędrowałem do odległych gór na zachodzie i mieszkałem przez jakiś czas z tamtejszym ludem, służąc im jako znachor. Kiedy odchodziłem, wykupiłem sobie Utsuno. Wydawało mi się, że całkiem nieźle poradzi sobie na pustyni. Widziałeś jego łapy? Idealne do wspinaczki, a i całkiem nieźle spisują się na piachu. Niestety, nie najlepiej znosi upały. Kryję się z nim od oazy do oazy, a mimo to widzę, że nie ma w sobie tyle wigoru co w górach. Wracałem z nim do domu, nim ciebie znalazłem. Kiedy wyzdrowiejesz, wyruszę dalej, aby go uwolnić.

Chociaż z tej całej historii Urgh’tag dowiedział się więcej o pustelniku niż o górołazie, to i tak słuchał z zaciekawieniem. Coś drgnęło w jego duszy, kiedy starzec oznajmił, że zamierza wypuścić nie-konia. Uczucie to przypominało sympatię, którą dawniej obdarzał tylko silnych wojowników, pomieszaną z jakimś wewnętrznym żalem.

Zapanowało milczenie. Obaj pogrążyli się we własnych myślach. Wkrótce pustelnik wstał i zaczął przygotowywać świeże opatrunki. Kiedy zbliżył się do chłopaka, aby zająć się jego ranami, ten zadał palące go pytanie:

– Czy da się ujeżdżać górołazy?

Mężczyzna przyjrzał się uważnie zaciśniętym wargom młodzieńca, jego napiętej szczęce i srogim oczom. Urgh’tag odwrócił wzrok pod naporem badawczego spojrzenia, przepełniony niezrozumiałym sobie wstydem.

– Tak – odpowiedział mężczyzna, a w jego głos brzmiał prawie tak smutno, jak wtedy, kiedy mówił o swojej zdolności uzdrawiania. – Chociaż nie są zbyt wygodne.

Pustelnik zaczął ostrożnie usuwać stare opatrunki, a chłopak przyglądał się jego dłoniom. W końcu zapytał się drżącym głosem:

– I wciąż trwa okres Gwiazdozbioru Kowadła?

– Nie, minęła już połowa dni pod Gwiazdami Wojownika

,,Ah tak…” – pomyślał chłopak – ,,…czyli za niewiele ponad czterdzieści nocy odbędzie się Święto Pożarcia”.

 

***

 

Podczas kolejnych tygodni Urgh’tag ćwiczył coraz więcej i czuł, jak z dnia na dzień wraca mu sprawność. Nie wiedział czy zdrowieje tak szybko dzięki umiejętnościom znachora, jego magicznym sztukom, czy też dzięki nowej woli walki, którą w sobie odnalazł. Pustelnik obserwował go z niepokojem. Wraz z tym jak ozdrowieniec rósł w siłę, starcowi ich ubywało. Wyrzutek sypiał płyciej, a jego oczy stawały się coraz bardziej podkrążone. Nieraz przyłapał Urgh’taga na wykradaniu się z namiotu w porze snu – popołudniu. Podczas tych wypadów młodzieniec budował więź z górołazem, przekupywał go daktylami i pieszczotą, aż w końcu Utsuno pozwolił mu się dosiąść. Tym z pozoru niewinnemu spotkaniom często przypatrywał się wilk.

– Co, pewnie staruch cię przysyła? – mówił Urgh’tag do drapieżnika, po czym śmiał się lub przeklinał, w zależności od humoru.

Jeżdżenie na górołazie nie było zbyt trudne. Aby utrzymać się na szerokim grzbiecie zwierzęcia wystarczyło przerzucić nogi przed jego barki, trochę bardziej do przodu niż podczas jazdy na wielbłądzie. Pustelnik miał racje, nie należało to do przyjemnych zajęć – podczas galopu grzbiet zwierzęcia bujał się dość gwałtownie w górę i w dół, przez co jeździec miał całkowicie obite uda, pośladki, a początkowo także obolałe plecy i brzuch. Po kilku dniach intensywnego treningu chłopak w końcu nabrał wprawy, a jazda przestała być dla niego taką katorgą. Co innego dla nie-konia.

– Mówiłem ci, że górołazy nie znoszą zbyt dobrze upałów – rzucił pewnego razu kaji, bardziej oschle niż kiedykolwiek. – Jeśli już musisz go tak męczyć, to rób to w nocy.

Urgh’tag odburknął coś nieprzyjemnego, jednak postanowił posłuchać rady. Nie zamierzał przecież wykończyć zwierzęcia.

Niestety, nocą okazało się, że pustelnik jak nigdy dotąd postanowił zabrać Utsuno na polowanie. A także następnej. I jeszcze kolejnej. Początkowo Urgh’tag się na to rozeźlił, lecz znalazł sobie inne zajęcie. Zaczął przeszukiwać namiot.

 

***

 

Urgh’tag leżał i udawał, że śpi. Martwił się, że przez długie oczekiwanie naprawdę zapadnie w sen, jednak mimo braku zajęć umysł chłopaka pozostawał jasny i ogarnięty ekscytacją.

Kiedy w końcu stwierdził, że zarówno kaji, jak i jego pupil wstąpili do krainy snów, otworzył oczy i ujrzał ich po drugiej stronie namiotu. Obaj byli skuleni, oddychali głęboko. Urgh’tag zaczął ostrożnie wstawać, nie spuszczając ich ze wzroku, po czym sięgnął po zawiniątko za swoim posłaniem. Była to jego stara postrzępiona tunika oraz chusta, pod którymi ukrył dziurawą torbę podróżną. Znalazł ją kilkanaście nocy temu w stercie rupieci zapomnianych przez pustelnika. Miała drewniane zapięcie o kształcie przypominającym poskręcane ciało węża. Przywłaszczył ją sobie razem z garścią ziół i owoców, które schował na dnie.

,,Szkoda, że nie mam żadnego noża” – pomyślał, zbierając się do wyjścia. Kozik umieszczony za pasem pustelnika był jedyną bronią znajdującą się w namiocie, a przynajmniej jedyną jaką chłopak widział. Pozbawiony jakiegokolwiek oręża nie mógł się mierzyć z wilkiem i człowiekiem na raz, więc musiał rzucić słowa na wiatr i pozostawić ich przy życiu. W gruncie rzeczy nie żałował tej decyzji. Nie odnajdywał w sobie dawnej chęci mordu wobec kajiego, choć kompletnie nie rozumiał dlaczego. Podczas poprzednich dni szukał jakiegoś wyjaśnienia, aż ostatecznie uznał, że w głębi duszy pragnie dotkliwszej kary dla tego smutnego wyrzutka. ,,Niech Ithur’ra Tali sam go potępi i pokaże mu, jak długie i bezsensowne życie wiódł”.

Urth’tag zakradł się do wyjścia, co chwila zerkając na wilka. Wyraźnie słyszał bicie własnego serca, płytki, niespokojny oddech, a także szmer towarzyszący każdemu ruchowi, był więc przekonany, że te wszystkie hałasy zaraz zbudzą rudego drapieżnika.

Mimo obaw, wymknął się z namiotu niezauważony.

Uderzyły go jaskrawe promienie słońca. ,,Dzień jest naprawdę dziwną porą na takie podchody” – pomyślał, mrużąc oczy. Uśmiechnął się, równie rozbawiony co podekscytowany. Szedł dalej na przygiętych nogach znaną tylko sobie ścieżką. Dotarł w końcu pod palmę, która na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniała. Przykucnął pod nią i zaczął kopać.

Tap, tap, tap.

Musiał włożyć niemały wysiłek, aby nie podskoczyć. Chrapliwe prychnięcie potwierdziło mu, że to Utsuno się zbliżał.

– Cześć, koleżko – szepnął tak cicho, że ledwie sam siebie usłyszał. 

Wyciągnął spod ziemi bukłak z wodą, który wcześniej tam schował. Był już napełniony i z jego wnętrza przy każdym poruszeniu wydobywał się chlupot – to dlatego chłopak zdecydował się ukryć go poza namiotem. Szybko zarzucił na siebie tunikę, zawiązał chustę na głowie, schował naczyńko do torby i przewiesił ją sobie przez ramię. Odwrócił się do górołaza. Zwierzę przekręciło głowę i skrobnęło łapą o ziemię. Raz, drugi, trzeci. Zazwyczaj robiło tak w stresie bądź żeby pokazać niezadowolenie. Chłopak zauważył, że sam jest bardzo spięty, zrobił wydech i spróbował się rozluźnić. Otworzył ramiona, zupełnie jakby chciał uścisnąć Utsuno lub pokazać mu, że nie ma złych zamiarów. Zaczął do niego podchodzić, bardzo powoli i spokojnie. Nie-koń wierzgnął głową, prychnął, martwiąc tym Urgh’taga, jednak nie zrobił kroku w tył. Pozwolił się pogłaskać, choć nadal patrzył na młodzieńca z wyrzutem lub nieufnością. Pieszczoty zdołały go udobruchać – złagodniał i skubnął wargami rękaw młodzieńca.

Urgh’tag wskoczył mu na grzbiet i usadowił się w miarę wygodnie. Już miał tyrpnąć górołaza piętą i ruszyć, kiedy usłyszał za sobą warczenie. Nie musiał nawet odwracać, aby wiedzieć, co to oznacza, ale nie powstrzymał odruchu. W jego stronę biegł urodzonego morderca, rudawo-czarna smuga.

– Ruszaj, jedź!

Górołaz nie posłuchał rozkazu, stanął dęba ogarnięty nagłym lękiem. Chłopak trzymał się mocno muskularnej szyi zwierzęcia, za wszelką cenę próbując pozostać na jego grzbiecie. Po chwili doskoczył do nich wilk. Starał się pochwycić zębiskami stopę chłopaka, ten jednak zdążył cofnąć ją w tył, nieomal tracąc przy tym równowagę. Szczęki kłapały w powietrzu, Utsuno wierzgał, a Urgh'tag czuł, jak ubywa mu sił.

– Jedź! – bardziej wycharczał niż krzyknął, z zimnym gniewem godnym wojownika.

Nie-koń skoczył do przodu, niemal tratując wilka i ruszył galopem między palmami. Drapieżnik pognał za nimi, szybko nadrabiając odległość.

– Stój! Zabijesz go!

Urgh’tag wiedział, że te słowa były skierowane do niego, jednak to Su ich posłuchał. Kaji krzyczał coś jeszcze, lecz zagłuszył go wiatr świszczący chłopakowi w uszach, jego własny kaszel, a także trzask łamanych tamaryszków.

Wkrótce wypadli z oazy i słoneczny żar uderzył Urgh’taga w plecy. Nie zwolnili, chłopak wciąż poganiał górołaza, aby ten pędził byle dalej i byle gdzie. W głowie młodzieńca pobrzmiewały ostatnie usłyszane słowa pustelnika: ,,Zabijesz go”. ,,No i czemu miałbym się tym przejąć?” – pomyślał rozeźlony – ,,Dzięki temu wrócę do swoich!”.

Jednak kiedy Utsuno zaczął głośno sapać i rzęzić, Urgh’tag zlitował się nad nim i pozwolił mu przejść do stępa. Chłopak również przyjął odpoczynek z ulgą, wyprostował się i wziął głęboki – a przez to bolesny – wdech.

Skorzystał z okazji i spróbował ustalić fakty. Nie pamiętał tej małej oazy z żadnej podróży, jaką odbywał ze swoim plemieniem, domyślał się jednak, że musiała się ona mieścić na nieco bardziej wilgotnych obszarach pustyni – inaczej nie miałaby szansy istnieć. Czyli najprawdopodobniej wciąż znajdował się na K’ha albo jeszcze dalej na południe. Dodatkowo pustelnik twierdził, że zamierza wyruszyć z powrotem ku górom na północnym-zachodzie, więc Urgh’tag uznał, że starzec rozbił swój obóz na terenach wysuniętych nieco w tamtym kierunku. W takim razie gdzieś niedaleko na północnym-wschodzie czekała na niego Oska. Tam też pokierował Utsuno, rozkazując mu za pomocą głosu, kolan i pięt. Wiedział, że jego plemię już dawno temu opuściło tę oazę, ale chciał najpierw zawędrować w znane sobie strony, aby potem bez problemu trafić pod Strąconą Gwiazdę. Musiał też jak najszybciej odnaleźć źródło wody, a nie sądził, by natknął się na nie ot tak, przypadkowo, na zupełnie nieznanej sobie drodze.

Nie-koń szybko tracił siły. W końcu chłopak zsiadł z niego i zaczął iść obok zwierzęcia, nie chcąc go zamęczyć. Po przejściu jakiś pięciu mil sam znalazł się na skraju wytrzymałości, szli więc wolno i zatrzymywali się często na krótkie postoje, podczas których młodzieniec zwilżał usta wodą i dawał nie-koniowi kilka daktyli. Zwierz nie wybrzydzał na to marne wynagrodzenie i nie prosił o więcej. W jego oczach próżno było szukać niedawnej przekorności, Urgh’tag odnajdywał w nich jedynie zupełne wyczerpanie i rezygnację. Coś zakuło chłopaka w piersi, kiedy uświadomił sobie tę zmianę.

Dopiero nocny chłód i wiatr zdołały ożywić podróżnika, i jego zwierzę. Widząc, że nie-koń znowu radzi sobie niezgorzej, chłopak wsiadł na jego grzbiet. Odetchnął z ulgą, a górołaz sapnął ciężko.

– Mam stąd lepszy widok, koleżko – wychrypiał chłopak, ledwo poznając własny głos. Uświadomił sobie, że zaczął zbyt wiele mówić do zwierzęcia. Zmarszczył brwi i zrzucił winę na kilkumiesięczne przebywanie ze zdziwaczałym pustelnikiem.

Urgh’tag odrzucił od siebie natrętne myśli i spojrzał z utęsknieniem w gwiazdy. Ich obecność uspokoiła go – mógł już nieco dokładniej oszacować własne położenie oraz kierunek, w jakim powinien zmierzać.

Podróżował przez całą noc, raz jadąc na górołazie, raz idąc obok niego. Nie zmrużyli oczu i tylko raz zatrzymali się na dłużej, gdy Utsuno zbuntował się, stanął i nie zamierzał postawić ani jednego kroku więcej. Chłopak denerwował się na niego, lecz w końcu zrozumiał, że łapy odmówiły zwierzęciu posłuszeństwa. Pozwolił utunatsu na odpoczynek, chociaż uszy, dłonie i stopy zaczęły odmarzać mu od długiego pozostawania w bezruchu. 

Gwiazdy go nie okłamały – wraz z nadejściem świtu odnalazł oazę Oska. Początkowo widział ją jako odległą, falującą, zieloną plamę i szczerze bał się, że okaże się ona ułudą. Mimo niepewności, prowadził Utsuno wytrwale w jej stronę, kurczowo trzymając się nadziei. Czasem oaza znikała mu z oczu, kryjąc się za wydmami, które w miarę podróży stawały się coraz wyższe i wyższe. Zawsze jednak odnajdywał ją z powrotem, aż w końcu dostrzegł ją wyraźnie i stracił wszelkie wątpliwości.

Ostatni odcinek drogi pokonał niemal biegiem, po czym upadł w miejscu, gdzie piach spotykał się z roślinnością. Rozkasłał się tak mocno, że aż łzy wezbrały mu do oczu. W końcu atak ustąpił, pozostawiając za sobą jedynie piekący ból, który zniechęcał młodzieńca do wstania. Leżał i wsłuchiwał się w odgłos kroków Utsuno, który nieco rozważniej gospodarował swoimi siłami i pozostał z tyłu. Nie-koń podszedł do chłopca i zaczął skubać mu włosy. Tyrpnął go chrapami, jakby go ponaglając, po czym sam pokierował się w głąb oazy, najpewniej poszukując jakiegokolwiek źródła wody.

Urgh’tagiem wstrząsnął nagły szloch, którego powodu nie znał i nie próbował odgadnąć. Pozwolił się ogarnąć niezrozumiałemu żalowi, póki nie został on wyparty przez wstyd. Wstał, rozejrzał się, jakby w obawie, że ktoś mógł go widzieć. Bardzo powoli ruszył za górołazem, znajdując oparcie w każdym napotkanym pniu.

Szybko dotarł do źródła wody, nie tylko dlatego, że doskonale znał oazę. Staw zajmował ponad połowę zielonej krainy i ledwo co chłopak zagłębił się w daktylowy las, a już stał nad taflą życiodajnej cieczy. Odnalazł górołaza wzrokiem. Padł on do połowy zanurzony w mieliźnie. Urgh’tag poczuł nagłe ukłucie strachu i zaczął kuśtykać do zwierzęcia. Zaraz odetchnął z ulgą – nie-koń oddychał.

Zostali tam przez dwa dni, wiele jedząc, pijąc i śpiąc. Brakowało im sił na cokolwiek innego, a poza tym oaza była rozległa, piękna oraz wilgotna, co zachęcało do mieszkania w niej jak najdłużej. Mogliby kąpać się w stawie i jeszcze jeden dzień, ale chłopak bał się, że do Oski przywędrują nomadzi zmierzający na Święto Pożarcia. I chociaż w oazie wzbronione były walki i spory, to Urgh’tag nie chciał być przez nikogo zauważony.

Zachęcenie Utsuno do ruszenia w drogę wcale nie było łatwe. Chłopak musiał go długo głaskać oraz przekonywać, a jako że się niecierpliwił, zwierzę wyczuwało jego napięcie i pozostawało nieufne przez długi czas. W końcu jednak wyruszyli.

Urgh’tag znał już dobrze swoje położenie i bez problemu potrafił odnaleźć pomniejsze oazy, tereny, na których rosły kaktusy bogate w wodę, a także mógł dokładnie ocenić, ile dni zajmie mu dostanie się pod Strąconą Gwiazdę. Nie musiał więcej poganiać nie-konia i gnać na łeb, na szyję mimo braku sił, w przestrachu, że spóźni się na najważniejsze ze wszystkich świąt. Jednakże, chociaż górołaz dużo pił i odpoczywał, to wciąż markotniał i słabnął z dnia na dzień. Chłopak czuł wyrzuty sumienia patrząc w smutne oczy zwierzęcia, więc wkrótce przestał w nie zaglądać.

Po kilku dniach znajdowali się daleko na wschodzie, gdzie grunt był coraz twardszy, a spod łap górołaza nie wzbijało się już tyle piachu. Wkrótce jeździec zobaczył przed sobą kanciaste bryły wyrastające spod ziemi. Były to skaliste góry otaczające Strąconą Gwiazdę. Wiedział, że kiedy je przemierzy, pozostanie mu ledwie kilkanaście mil do miejsca obrządku. Gdyby postanowił wyruszyć od razu, wyprzedziłby wszystkich o jakieś dwa, trzy dni. Wszystkich oprócz najstarszych kapłanów, którzy opuszczali swe plemiona i przybywali na świętą ziemię już pierwszego dnia spod Gwiazdozbioru Wojownika.

Jako że dojrzał góry nazywane Arbih – Granica – wieczorną porą, szybko stracił je z oczu. Dopiero kiedy dotarł do ich podnóży, masywne kształty ponownie wyrosły spośród ciemności. Ich wierzchołki ledwo co odgraniczały się od granatowego nieba. Urgh’tag wiedział, że powinien rozważnie wybrać ścieżkę, najlepiej prowadzącą przez jakiś jar, którym bezpiecznie przedostałby się na drugą stronę. Ucisnął szyję Utsuno kolanami, nakazując mu zwolnić do stępa i zaczął się rozglądać. Za jego plecami, na niebie wisiała półkolista jasna smużka, mizerna pozostałość po księżycu.

Górołaz ożywił się, czując pod łapami suchą i stabilną skałę. Uniósł łeb, prychnął kilka razy. Urgh’tag nie zwrócił na niego większej uwagi, zajęty szukaniem drogi, choć w głębi ducha uradował się z tej zmiany. Przez ostatnie dni zwierz był cieniem samego siebie, nie znającym już radości ani ciekawości świata. Młodzieniec zaczął wątpić czy zdoła dotrzeć do Strąconej Gwiazdy na tak zmarnowanym górołazie. W końcu odzyskał nadzieję.

I nagle nie-koń wyrwał do przodu, a chłopak odruchowo przywarł się do jego szyi.

– Stój! – krzyknął, ściskając kolanami szyję zwierzęcia.

Utsuno nie posłuchał, ogarnięty nagłym amokiem. Wskoczył na ostry stok i zaczął się po nim wspinać. Chłopak napiął wszystkie mięśnie, bojąc się upadku, lecz wkrótce przekonał się, że po przylgnięciu do szyi zwierzęcia mógł się całkiem łatwo utrzymać na grzbiecie. Kiedy przestał krzyczeć na nie-konia, ogarnęła go niezwykła cisza, przerywana jedynie szuraniem łap, które chwytały bądź ślizgały się po kamieniach. Górołaz poruszał się po skałach zupełnie inaczej niż podczas podróży przez pustynię, bardziej nieprzewidywalnie i chaotycznie – raz wyskakiwał do przodu, raz odbijał się tylnymi łapami od skalnej półki albo podciął się na przednich – lecz jednocześnie było w tym dużo więcej gracji. Nie podążał cały czas ku szczytowi, często skręcał i skakał w poprzek zbocza, aby potem ponownie podjąć wspinaczkę. Instynktownie odnajdywał najlepszą drogę.

Kiedy dotarli na szczyt, uderzył w nich mocny wiatr, który zerwał chustę z głowy chłopaka. Urgh’tag nie przejął się tym, wciąż był zbyt mocno zachwycony tą niespodziewaną podróżą w stronę gwiazd. Przejażdżka na górołazie, który znalazł się we własnym żywiole była dla niego nowym, wspaniałym przeżyciem i nawet chwilowe nieposłuszeństwo zwierzęcia go nie raziło. 

Nie-koń zatrzymał się i zacharczał. Raz, potem kolejny. Chłopak przestraszył się. Zeskoczył ze zwierzęcia, a ten odbiegł kawałek, zaraz jednak zatrzymał się i charknął ponownie.

Młodzieniec sięgnął panicznie do torby i wyciągnął z niej kilka daktyli.

– Utsuno! Masz! – próbował przekrzyczeć huk zawiei, wyciągając dłoń z owocami w stronę utunatsu. 

Nie-koń spojrzał na chłopaka, lecz nie zamierzał się ruszyć. Urgh’tag zaczął do niego podchodzić, pokonując wiatr szarpiący jego ubraniem. Z ulgą zauważył, że zwierz już nie uciekał – stał posłusznie, zachęcony obietnicą skosztowania daktyla. Frykas nie przywrócił mu jednak sił i zwierzę nadal wyglądało bardzo mizernie.

– Chyba przeceniłeś swoje możliwości – powiedział chłopak łagodniej niż kiedykolwiek, gładząc Utsuno po szyi. 

Szybko zorientował się, że to nie jego słowa, że to przeklęty kaji przez niego przemawia. Splunął na ziemię, lecz mimo złości nie mógł porzucić troski wobec zwierzęcia. Pragnął znaleźć jakąś jaskinię, w której górołaz miałby schronienie przed zabójczym dla niego słońcem. Urgh’tag miał w tym też swoje egoistyczne powody, chociażby chęć ucieczki przed wiatrem i zimnem przenikającym aż do kości.

Pokierowali się w dół łagodnego, choć skalistego zbocza. Co jakiś czas mijali nasypy skalne o przeróżnych kształtach, a w jednym z nich młodzieniec odnalazł całkiem sporą grotę. Postanowił się nią zadowolić, przynajmniej do poranka, a górołaz z ulgą przyjął zakończenie wędrówki. Położył się ciężko, a chłopak usadowił się koło niego i przykrył skrawkami materiału, które miał w torbie i które na niewiele się zdawały. Zasnął z przekonaniem, że nie przetrwałby nocy gdyby nie ciepłe towarzystwo Utsuno.

 

***

 

Wysoka kamienna rzeźba o falistym kształcie trwała pośrodku krateru, który nie był głęboki, lecz nadrabiał to obszernością. Na oko zmieściłoby się w nim kilkanaście najliczniejszych plemion – czyli jakieś cztery tysiące ludzi – jeśli wszyscy ustawiliby się ramię w ramię. Na obrzeżach dołu stali wierni, wlepiający wzrok w dno, a za nimi rozciągał się krąg obozowisk. Większość namiotów wyglądała podobnie i skromnie, tylko nieliczne się wyróżniały kształtem lub kolorem. Kilka obozów wzniesiono nie ze skór, a z barwnych połyskujących tkanin i tam zamiast wielbłądów uwiązano konie.

Jedno małe obozowisko znajdowało się na uboczu niby było siedliskiem trędowatych. Składało się na nie ledwie pięć namiotów, zupełnie nie pasujących do siebie stylem ani kształtem. Należały do kajich, wyrzutków. Nikt nie chciał się z nimi otwarcie zadawać, ale nie zabraniano im uczestnictwa w Święcie Pożarcia. Ba, niektórzy nawet cieszyli się z ich obecności. Kobiety, a czasem i zdesperowani młodzieńcy czy wojownicy przychodzili do nich po porady, trucizny, eliksiry lub wróżby. Urgh’tag, który zawsze pogardzał takim postępowaniem, stał teraz pośród wyrzutków i wstydził się tego. Uparcie obserwował rzeźbę na dnie krateru, starając się zapomnieć o swoim upokorzeniu. 

Figura była wykonana z niebiańskiego kamienia. To ją nazywali Strąconą Gwiazdą. 

Utsuno został w jaskini odległej o kilkanaście mil, gdyż Urgh’tag nie chciał się rzucać w oczy. Z tego samego powodu obwiązał twarz i głowę skrawkiem materiału. Większość jego nowych towarzyszy – kajich – w podobny sposób kryła tożsamość, lecz w obozie wszyscy odsłaniali oblicza. Namawiali chłopaka, aby się im pokazał i zdradził swoją historię, a jeden dla zachęty zaczął opowiadać mu własny życiorys. Urgh’tag pozostawał obojętny, a na wszystkie próby zagadnięcia odpowiadał: ,,Nie jestem jednym z was”. Nie chciał być z nimi kojarzony, odczuwał w stosunku do wyrzutków niechęć, a na skraju jego podświadomości czaiła się obawa, że naprawdę może zostać jednym z nich.

Chociaż znajdował się nie tylko pośród kajich – stał w wielkim szyku wyznawców Ithur’ra Taliego – to wciąż oddawał się poczuciu samotności i odosobnienia, zupełnie jakby obchodziła go jedynie Strącona Gwiazda. Kilku kapłanów zaczynało właśnie odprawiać przy niej rytualny taniec. Był bardzo powolny i wyrafinowany. Duchowni wykonywali go z największym namaszczeniem, a ich czerwone szaty falowały wokół pradawnej figury.

Urgh’tag miał pustkę w głowie, nie wiedział, co powinien zrobić. Pragnął wrócić do Tanhar’luga, wyjaśnić wodzowi, że przetrwał na pustyni pomimo ran, że osiągnął mistrzostwo w odczytywaniu gwiazd. Wiedział, że to nie byle co. Od tak dumnego wystąpienia odwodziło go wspomnienie przegranej walki z Luga’nagą oraz fakt uzyskania pomocy od pustelnika. Czuł, że jego historia jest zbyt skomplikowana, aby mogła zostać w pełni zaakceptowana przez wodza.

Nie tylko to powstrzymywało go od powrotu do swoich. Wahał się, co jakiś czas wracając myślami do Utsuno, innym razem do swoich ran, aż w końcu przestał zastanawiać się nad czymkolwiek. Zawiesił się w pustce, przytłoczony ciężarem niewiadomych. Nie widział przed sobą żadnych wyraźnych ścieżek ani jasnych wskazówek, wszędzie wokół rozciągała się pustynia. Czasem wyobrażał sobie na niej rodzime plemię i wiedział, że mógłby pójść za nim, powrócić do ich wiecznej wędrówki. Coś się w nim jednak sprzeciwiało, coś szeptało, że ta decyzja wcale nie byłaby jego własną.

Utkwiony w tych myślach, przypatrywał się tańcowi kapłanów i szukał w nim obecności wielkiego boga. Nagle spostrzegł, że duchowni zatrzymują się i odwracają do plemion. Nadszedł czas na okazanie darów, które miały być spalone następnego dnia, aby wraz z dymem sięgnąć nieba i gwiazd. 

– Urghardi’ra! – wykrzyknął zgarbiony kapłan, ubrany jaśniej od pozostałych. Najstarszy. Był niczym żółty język płomieni pośród czerwonego żaru.

Urgh’tag słyszał go wyraźnie, mimo że stał kilkaset kroków od dna krateru. Kiedyś ten ostry i silny głos nie dziwił chłopaka, przyjmował go jako coś oczywistego. Tym razem było inaczej. ,,Może to też jakieś czary?” – zastanawiał się.

W odpowiedzi na zawołanie Najstarszego rozległ się gromki, krótki okrzyk po prawej stronie krateru. Ktoś zaczął schodzić po zboczu, prowadząc za sobą jasnoskórego, nagiego człowieka lub zwierzę, które bardzo go przypominało. Dla Urgh’taga obaj wyglądali jak dwie niewielkie plamy, jedna biała, a druga brązowa.

Kiedy przedstawiciel plemienia Urghardi’ra dotarł pod Strąconą Gwiazdę, ukląkł i skłonił się do samej ziemi, a następnie podszedł jeszcze bliżej i dotknął czołem niebiańskiego kamienia. Potem zaczął mówić o swoim darze, niewolniku, lecz chociaż był młody i silny, jego słowa nie wybrzmiewały tak gromko jak głos starego kapłana.

Przez cały dzień wywoływano przedstawicieli kolejnych plemion, a oni prezentowali swoje ofiary. Najlepszy wierzchowiec, niewolnik bądź jeniec spoza pustyni, wielki jaszczur, czasem skromnie dwie owce lub kozy.

– Tanhar’luga!

– Urrra!

Urgh’tag ledwo się powstrzymał od okrzyku i z nieco większym ożywieniem spojrzał ku swojemu plemieniu. Okazało się, że znajdowało się wcale nie tak daleko od obozu wyrzutków, chłopak musiał się wychylić i spojrzeć w lewo, aby ich dojrzeć. Bardzo dokładnie przyjrzał się mężczyźnie, który został wyznaczony na przedstawiciela. Z żalem stwierdził, że nie jest w stanie go rozpoznać z takiej odległości. Szybko przestał się interesować wybrańcem ludu, ponieważ jego uwaga skupiła się na ofierze. Chłopak nie miał wątpliwości, że jest to pobratymiec Su – pustynny wilk. Nie szedł on jak skazaniec, wręcz przeciwnie, awanturował się, warczał, szarpał i próbował zerwać się ze smyczy. Pysk drapieżnika został obwiązany sznurem, który zwierz próbował co chwila ściągnąć łapami.

Kiedy przedstawiciel Tanhar’luga ukląkł na dnie krateru, wilk skoczył mu na plecy. Wojownik nic sobie z tego nie zrobił i dokończył ceremoniał.

– Wojownicy wysyłają do Ithur’ra Taliego prawdziwego wojownika, który nigdy nie przestaje walczyć! – ryknął, uderzył się w pierś i zaczął wspinać się tą samą drogą, którą zszedł na dno krateru. Ku uldze kapłanów pociągnął wilka za sobą.

Urgh’taga rozpierała duma z tak wspaniałego i prostego daru, duma jaką czuł zapewne każdy członek każdego plemienia po usłyszeniu przedstawiciela swojego rodu. Przez moment młodzieniec zapragnął być jak ten wilk, zostać wiecznym wojownikiem i wrócić do pobratymców. Urodził się przecież jako Tanhar’luga. ,,To może być jedyna właściwa ścieżka” – pomyślał Urgh’tag. ,,Albo jedyna tak prosta” – zadrwił kaji przyczajony w jego umyśle. Przez tę cichą kpinę w chłopaku obudziło się coś nowego i kiedy ponownie pomyślał o wilku, zauważył jego zniewolenie, jego bezowocną walkę. Podniosłe uniesienie młodzieńca zastąpił smutek oraz poczucie braterstwa z drapieżnikiem, który miał zostać złożony w ofierze. Urgh’tag zaczął się zastanawiać, czy sam nie szamocze się na smyczy trzymanej przez Tanhar’luga, trzymanej przez wszystkich tych, którzy go wychowali. 

Z rozważań popadł w apatię i przestał interesować się obrządkiem. Nie zwracał już uwagi na kolejne wywoływane plemiona i ich dary, a cały rytuał zdał mu się jedynie czczym staniem na słońcu.

– Szdarin’ra!

Coś zakuło chłopaka w sercu i w starych bliznach, każąc mu wyrwać się z otępienia. Urgh’tag otrząsnął się i przyjrzał się następnemu schodzącemu do krateru wojownikowi. ,,To na pewno Luga’naga” – stwierdził, chociaż nie mógł dojrzeć z daleka jego demonicznego oka. Wraz z przelotną myślą przypomniał sobie o wszystkich emocjach, jakimi darzył Szdarin’ra. Pogarda, złość i oburzenie uderzyły w niego ze starą mocą, aczkolwiek wszystkie uczucia zogniskowały się wokół tego jednego wojownika i prowadzonej przez niego ofierze. Ludzkiej, ciemnoskórej ofierze. Kiedy Urgh’tag ją dostrzegł, zdziwił się i oniemiał, był to tak niespotykany widok. Dopiero kiedy przedstawiciel Szdarin’ra stanął przy Strąconej Gwieździe, Urgh’tag dostrzegł, że druga postać jest kobietą. W jednym momencie chłopak wszystko zrozumiał.

– Szdarin’ra oddają Wielkiemu Pożeraczowi Gwiazd kwiat swojego ludu, piękną Hajin, aby mu służyła w naszym imieniu!

Młodzieniec nawet nie starał się wsłuchać w głos i odnaleźć w nim tembr Luga’nagi. Zbyt mocno skupił się na przekazie, przez który mimowolnie zacisnął pięści. Gdzieś przy nim rozległy się szepty zdziwionych kajich. Ofiara Szdarin’ra była niewątpliwie najbardziej szokująca ze wszystkich, ale musiała zostać wcześniej zatwierdzona przez najstarszych kapłanów, co nadawało jej pewnej szlachetności, jednak niemniej zastanawiającej.

Wywołano kolejne plemię, a napięta atmosfera zaczęła powoli przemijać. Tylko Urgh’tag pozostawał tak samo sztywny i niezainteresowany ceremoniałem, a kłykcie aż mu pobielały od zaciskania pięści. Jako jedyny domyślał się powodu hojności Szdarin’ra. Kobieta, którą postanowili poświęcić, musiała być tą samą, którą porwał kilka miesięcy wcześniej. Prawdopodobnie została uznana za niegodną i żaden naga ze Sztarin’ra nie chciał jej jako naczynia. Gdyby zaś posiadł ją ktoś spoza plemienia, istniało duże ryzyko, że krępująca sytuacja wyjdzie na jaw, więc Boscy Jeźdźcy pokusili się o najbardziej obłudne rozwiązanie.

Chociaż Urgh’tag nie rozpoznał kobiety, to nie potrzebował żadnego potwierdzenia słuszności swoich domysłów. Przeczuwał, że ma rację i nie zamierzał tego podważać. Domniemane kłamstwo Luga’nagi i jego ludu tak go rozwścieczyło, że poczuł jakby jakiś ogień zapłonął mu we wnętrznościach. Nie wiedział czy pogardza Szdarin’ra bardziej za ich chęć przypodobania się kapłanom i pozostałym plemionom, czy za tak oczywistą zniewagą wobec Ithur’ra Taliego. 

Myśli uciekły mu ku poświęconej dziewczynie. Poczuł się odpowiedzialny za jej los i z jakiegoś powodu przypomniał sobie jednocześnie o Utsuno. Gniew chłopaka zelżał nieco, lecz otępienie, smutek i poczucie osaczenia pozostawały tak samo wyraźne.

Kiedy przedstawiciel ostatniego plemienia zaprezentował kapłanom swój dar, słońce już szykowało się do skrycia za szczytami gór. Ostatni rytualny taniec i przemowa Najstarszego zupełnie nie obeszły Urgh’taga, lecz przyglądał się im z uwagi na tradycję. Kiedy tylko kapłani zakończyli obrządek, wszyscy uczestnicy Święta Pożarcia rozeszli się do obozów.

– Chodź z nami młodzieńcze – zaproponował uprzejmy kaji o oku przysłoniętym bielmem. – Mamy trochę gohi. Podzielimy się.

Urgh’tag potrząsnął przecząco głową, nie miał zamiaru palić zioła, zarówno przez wzgląd na antypatię do kajich, jak i przez chęć zachowania jasności umysłu.

Stary wyrzutek zmarszczył czoło i już więcej nie namawiał młodzieńca. Odszedł wraz z pozostałymi do jednego z niewielkich namiotów, aby dzięki gohi wejść w odpowiedni stan do całonocnego świętowania, pełnego muzyki, tańca i ziołowych oparów. Pod tym względem nie różnili się niczym od pozostałych nomadów i tego dnia miała nastąpić jedyna noc w roku, podczas której mogli się z nimi zjednoczyć.

Urgh’tag usiadł na skraju krateru, nie zważając na to, że strasznie rzucał się tam w oczy. Myślał gorączkowo. Pragnął podjąć decyzję niezależną od norm Tanhar’luga oraz od nauk pustelnika. Pragnął wolności, lecz nie potrafił uciec od głosu sumienia. Wstał i ruszył na zachód, gdzie zostawił górołaza.

Całodzienne stanie pod pełnym obliczem słońca, blizny i niezagojone rany sprawiły, że kiedy dotarł do okolicy, w której zostawił Utsuno, padł na ziemię. Po krótkiej chwili utraty przytomności zebrał się w sobie, usiadł, napił się z bukłaka i wszedł do groty. Wciąż miał mroczki przed oczami i nie mógł dostrzec górołaza w ciemnościach, przez co serce zamarło mu w piersi.

– Utsuno?

– Prff.

Odetchnął z ulgą.

Drogę powrotną przemierzył w towarzystwie górołaza. Nie dosiadł go, mimo że sam zaczął kuleć i co chwila potrzebował chwili na złapanie oddechu. Urgh’tag nie był jednak całkiem bezinteresowny – oszczędzał siły zwierzęcia na później.

Kiedy znalazł się pół mili od obozowisk, rozkazał Ustuno pozostać na miejscu. Nie chciał, aby nietypowy zwierz zwrócił czyjąkolwiek uwagę, nawet jeśli większość czcicieli Ithur’ra Taliego była otumaniona ziołami. Wolał nie ryzykować. Nie miał niestety żadnej pewności, że Utsuno go posłucha, choć póki co, górołaz pozostawał na miejscu.

– Mam nadzieję, że to nie tylko chwilowe posłuszeństwo – rzucił Urgh’tag na pożegnanie, szczerze martwiąc się własnymi słowami.

Tradycja nakazywała, aby podczas nocy Święta Pożarcia wszyscy wierni złożyli modły się przy każdej ofierze, co nie przeszkadzało nikomu w tańcach i paleniu gohi, za to znacząco pomagało zintegrować się członkom różnych plemion. Urgh’tag nie zamierzał jednak dołączać do zabawy i pragnął ujrzeć tylko jeden dar.

Kiedy chłopak zbliżył się do namiotów, usłyszał niemrawe bicie tamburynów i rozbrzmiewające co jakiś czas fałszywe śpiewy. Wyglądało na to, że zabawa dobiegała końca. Urgh’tag spojrzał w niebo i zobaczył, że jest ono bardziej szare niż granatowe. Z trudem przyśpieszył kroku.

Wstąpił między namioty, a w jego nozdrza uderzyła mdława woń gohi palonej w dogasających ogniskach, wokół których siedzieli bądź spali wojownicy i ich kobiety. Nieliczni ludzie prowadzili między sobą bełkotliwe rozmowy, a ostatni wytrwały muzyk wybijał rytm na małym bębenku. Urgh’tag niczym zjawa przemierzał pozostałości po wesołym obrządku, cały czas rozglądając się na boki. Chociaż pamiętał lokalizację obozu Szdarin’ra, to i tak chwilę błądził wśród namiotów. Zacisnął zęby, zdenerwowany, że traci czas.

W końcu ją odnalazł. Kobieta siedziała pod gołym niebem częściowo na, a częściowo pod zwierzęcymi skórami. Spała. Urgh’tag podszedł do niej i przykucnął, a żaden z leżących to tu, to tam Szdarin’ra nie zwrócił na niego uwagi.

Dzięki oczom przyzwyczajonym do ciemności Urgh’tag mógł przyjrzeć się dziewczynie. Rozpoznał ją, chociaż ostatnim razem jej oblicze było wykrzywione strachem, a włosy splątane. Tym razem miała zaplecione zgrabne warkocze, a we śnie przybrała niemal dziecięcy wyraz twarzy. Jedynie delikatnie zmarszczone brwi świadczyły o wielkim stresie i napięciu, jakie musiała przeżywać.

Młodzieniec oparł się pokusie, aby i tym razem porwać dziewczynę. Złapał ją za ramię i potrząsnął.

– C-co? – Zbudziła się i spojrzała na niego przymglonym wzrokiem. Chłopak zląkł się, że dziewczyna rozpozna w nim dawnego oprawcę i spanikuje, jednakże materiał zasłaniający mu twarz dobrze spełniał swoje zadanie.

Hajin uznała, że to kolejny wierny przyszedł się pomodlić. Szybko się wyprostowała i spojrzała nieznajomemu w oczy. Mimo całej godności, nie potrafiła ukryć smutku, który doskonale uwidaczniał się w zmarszczkach wokół ust.

Urgh’tagowi serce zabiło mocniej. Chwycił kraniec chusty. Zawahał się, ale nie chciał być obłudnikiem pokroju Luga’nagi, więc pociągnął materiał w dół, odsłaniając twarz.

– To ja skazałem cię na ten los – wyszeptał – więc pozwól, że to ja cię od niego uwolnię. Nie musisz umierać, znam bezpieczne miejsce…

Mówił szybko, nie patrząc dziewczynie w oczy i nie widząc jej skołowania. Hajin zdołała się opanować tylko dlatego, że po napaści całe jej życie zostało wypełnione nieprzewidzianymi zdarzeniami i już się do nich przyzwyczaiła. Trwała przy zdrowych zmysłach tylko dzięki pokornej akceptacji własnego przeznaczenia. Nawet nagłe otrzymanie wyboru nie zbiło jej z tropu.

Kiedy Urgh’tag odważył się spojrzeć jej w oczy, zobaczył, że błyszczą od powstrzymywanych łez.

– Odejdź.

Głos brzmiał słabo, ale coś sprawiło, że chłopak się wyprostował. Na przekór impulsowi, spróbował ponownie:

– Mogę ci pomóc.

Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami, oboje niepewni i przestraszeni. Nagle z oczu dziewczyny spłynęły łzy.

– Nie, to się źle skończy. Czy nie uczyłeś się świętych praw? Jeśli zostaną złamane, ludzie będą szukać między sobą wrogów. Już żadna oaza nie będzie spokojna, żaden azyl się nie uchroni. Nie chcę być za to odpowiedzialna!

Załkała cicho i krótko, lecz Urgh’tag poderwał się na równe nogi jakby wzniosła istne larum. Zaczął pośpiesznie odchodzić, pozostawiając dziewczynę samą. Nie spojrzał nawet za siebie, w obawie, że ktoś mógłby zwrócić na niego uwagę. Wspomnienie demonicznego jasnego oka przeszyło go na wskroś i zmusiło do wybiegnięcia obozowiska.

Dopiero po chwili poczuł ukłucie wstydu za ten akt tchórzostwa. Samoponiżenie szybko przestało być istotne, inna sprawa stręczyła jego myśli. Desperacko próbował pojąć postanowienie dziewczyny, ale za nic nie potrafił – pozostawało dla niego tak samo nieodgadnione jak poglądy starego pustelnika, pełne poświęcenia w imię jakiś oderwanych przekonań. Szalony kaji płacił za nie samotnością, a ta kobieta chciała pójść o krok dalej – przypłacić je życiem. ,,Czego tak broni? Czemu wciąż obchodzą ją ludzie, którzy ją zdradzili i postanowili się jej pozbyć…” – nie rozumiał Urgh’tag. Sam nie wiedział czy podziwia siłę Hajiny, czy też przeklina ją za głupotę.

Na domiar złego nigdzie nie mógł znaleźć Utsuno. Zawołał go kilkukrotnie, rozglądał się desperacko, wszystko na próżno. Niebo przybrało już szarawych kolor, lecz mimo niezgorszej widoczności nie dostrzegał nigdzie niezgrabnego zwierzęcia. Złapał się za głowę i zaśmiał żałośnie.

– Czy ja w ogóle miałem jakiś wybór? – załkał.

Usiadł i położył się na wznak. Zebrało mu się na kaszel, ale atak szybko ustąpił. 

Chłopak nie myślał o niczym konkretnym, pływał w niezrozumiałej dla siebie plątaninie emocji związanych z górołazem, Świętem Pożarcia oraz własnym ludem, aż w końcu zaczął go ogrzewać nowy dzień. I wraz z jego nastaniem, do Urgh’taga powrócił nie-koń.

Chłopak poderwał głowę z ziemi, słysząc prychnięcie. Zobaczywszy szarego nieforemnego utunatsu kilka kroków od siebie, wcale się nie ucieszył, a i zwierz nie wyglądał na stęsknionego. Wręcz przeciwnie, był prawie tak zdystansowany jak podczas ich pierwszego spotkania. Chłopak wyraźnie nadszarpnął jego zaufanie, lecz mimo to górołaz do niego wrócił. Urgh’tag nie doszukiwał się w tym żadnych sentymentów, dostrzegał tylko czystą logikę lub instynkt – zwierz nie był głupi i wiedział, że sam nie przetrwa na pustyni.

Kompletnie zrezygnowany młodzieniec powłóczył nogami w stronę obozów, a nietypowy wierzchowiec podreptał za nim.

Tak oto Urgh’tag powrócił do swoich: obszarpany i pełen blizn, w towarzystwie egzotycznego stwora. Był obcy pośród namiotów Tanhar’luga. Nieliczni mężowie, którzy zawczasu zrezygnowali z zabawy lub trzymali się jeszcze na nogach, patrzyli na nieznajomego w napięciu. Jeden podszedł do obdartusa, aby go przegonić. Już podnosił głos, lecz nagle zatrzymał się w pół kroku.

– To przecież Urgh’tag.

Wiadomość nie wzbudziła w nikim radości, lecz przynajmniej wrogość rodaków gdzieś się ulotniła. Kazano mu odpocząć w namiocie i zaczekać na wodza. Kiedy muskularny, choć już niemłody wojownik usiadł naprzeciwko chłopaka, a towarzysząca przywódcy trójka kapłanów zaczęła zadawać pytania, Urgh’tag postanowił kłamać. Początek jego historii – porwanie i walka z Luga’nagą – był prawdziwy, nie mógł im jednak opowiedzieć o kajim, który zaopiekował się nim jak bratem, o kajim niewiernym, o kajim władającym mocą uzdrawiania. Wymyślił, że po samodzielnej kuracji w oazie napotkał nieznanych sobie wędrowców, posiadających przedziwne zwierzęta oraz że jednego zdołał im ukraść.

Kłamał na podobieństwo Szdarin’ra, którymi gardził.

Wiedział, że mogą mu nie uwierzyć, że mogą kazać mu wyzwać wojownika, z którym przegrał, nim przyjmą go do siebie. Wiedział również, że w tym stanie nie pokonałby nikogo, nie pokonałby nawet tak żałosnego tchórza jak Luga’naga. Tchórza o demonicznym oku, przed którym uciekał poprzedniej nocy. Nic takiego się jednak nie stało. Po krótkiej naradzie z duchownymi wódz przyjął młodzieńca z powrotem do plemienia i nazwał go Urgh’naga, a kapłani docenili jego ofiarę, prawdopodobnie pierwszego utunatsu, który miał trafić do stajen Wielkiego Pożeracza Gwiazd.

W południe tego samego dnia, Urgh’naga stał nad wielkim kraterem i ledwo utrzymywał się na nogach, obserwując taniec płomieni wokół darów dla Ithur’ra Taliego. Powietrze drgało, wzburzone ich lamentem.

 

***

 

Myślał, że odnalezienie go zajmie mu wiele, wiele dni, być może nawet wszystkie, które mu pozostały, tymczasem namiot nadal stał w tym samym miejscu – pośrodku malutkiej oazy, znajdującej się na zachodzie K’ha. Tak samo obszerny i wysoki jak dawniej, wzniesiony z wielu skór i tyk, zachęcał swoją swojskością do zajrzenia do środka. Mężczyzna nie opierał się temu pragnieniu, odchylił materiał zakrywający wejście i wkroczył w półmrok.

Przystanął, podświadomie spodziewając się ataku rudej bestii. Nie dostrzegał jednak żadnego poruszenia poza delikatnym kołysaniem się pęczków ziół, zwisających z sufitu. Ich osra woń – choć wzbogacona o jakąś nową słodkawą nutę – przypominała mu o dawnych dniach.

Mężczyzna zaczął przechadzać się po skromnym wnętrzu. Zauważył, że jego posłanie wciąż leży na starym miejscu, a pod przeciwległą ścianą odnalazł skóry, na których sypiał pustelnik wraz z wilkiem. Drapieżnik pozostawił po sobie wiele czarnych i brązowych igiełek sierści.

Kiedy mężczyzna przyglądał się roślinom w doniczkach, starym sprzętom, koszom i naczyniom, wypełnił go spokój, lecz również pustka – pustka tego miejsca. Przypominała mu o samotności leciwego mędrca, mieszkającego z dala od wszelkich ludzi, a także o samotności mężczyzny nazywanego do niedawna Urgh’nagą. Samotności którą musiał ukrywać przed pobratymcami, przed rodziną. Samotności wynikającej z braku zrozumienia oraz z oszukiwania zarówno siebie, jak i współplemieńców. Nie mógłby jednak przeżyć bez kłamstwa. Chcąc zostać z Tanhar’luga, musiał zapomnieć i odrzucić wszystkie niewskazane uczucia, wszystkie rozważania, które odwracały świat do góry nogami. Był w stanie się od nich odciąć, tak jak kiedyś odciął się od odpowiedzialności wobec górołaza i jego przyjaźni. Wiedział, że może zaakceptować życie jako oszust pogardzany przez samego siebie. Mimo to postanowił uwolnić się z więzienia, którego ściany stały się dla niego obce.

Gdzieś pośród porozrzucanych rzeczy starego wyrzutka odnalazł luźną tunikę. Podniósł ją i spojrzał nań krytycznie. Po chwili wykrzywił usta w gorzkim rozbawieniu, pokręcił głową i zaczął się przebierać.

Pustelnik stanął pośrodku swego namiotu.

– A więc zdołałeś się czegoś nauczyć.

Koniec

Komentarze

 Katk, chciałabym, abyś miała świadomość, że opo­wia­danie li­czą­ce ponad 80000 zna­ków, nie wcho­dzi do gra­fi­ku dy­żur­nych, więc ci nie mają obo­wiąz­ku go czy­tać. Tak dłu­gie opo­wia­da­nie, choć­by było świet­ne i do­sko­na­le na­pi­sa­ne, nie może też li­czyć na no­mi­na­cję do piór­ka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, jasne, dziękuję Ci bardzo za informację.

 

Bardzo proszę. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg ostrzega, ale tekst do kolejki dodała :-)

Dodała też Tarnina, co oznacza, ze będzie srogo w komentarzach :D 

 

Tak czy inaczej, trochę potrwa, zanim pojawią się komentarze, bo tekst długi i trzeba znaleźć chwilę na jego przeczytanie.

Zacząłem czytać i chyba będę czytać ratami. Póki co za wcześnie na wstępne opinie, ale rzucę sugestię techniczną. Dość często wpadają tu długie akapity, a oprócz nich także długie zdania. Co do tych ostatnich mam wrażenie, ze próbujesz ich chyba unikać, ale mimo to się zdarzają. Spróbuj tego pilnować w przyszłych tekstach, ponieważ utrudnia czytanie.

Zauważyłem tez, że otwierające cudzysłowia wstawiasz jako dwa przecinki. Jeśli oryginał pisałaś w edytorach typu LibreOffice lub Word, to tam program sam podmienia otwierający “ z górnego na dolny.

To z kwestii technicznych. Odnośnie treści jak wspomniałem jeszcze zbyt krótki fragment za mną.

wilk-zimowy, dziękuję bardzo za poradę, przypilnuję tych zdań w przyszłości. Tekst pisałam w Wordzie, jednak dość dawno temu, nim nauczyłam się w pełni z niego korzystać. Podwójne przecinki musiały mi umknąć przy poprawkach, następnym razem o nie zadbam. Czekam na ciąg dalszy opinii! 

Cześć! Przeczytałem… spory tekścik, ale i całkiem ciekawy, więc nie żałuję czasu poświęconego na lekturę. Początek ciągnie się długo i powoli (i pewnie niestety zniechęcił kilkoro czytających), ale póżniej, jak już wszedłem w klimat, ciekawość zaczęła narastać. Nie mniej jednak, mam wrażenie, że można by to było trochę skompresować, bo miejscami opko strasznie się dłuży (a może to celowe, by czytelnik odczuł emocje niecierpliwego chłopaka wracającego do zdrowia). Bardzo dużo miejsca poświęciłaś na opis świata, a niewiele z tego świata skorzystałaś. Ok, może to zarys (wstęp do) twojego uniwersum, ale można by to bardziej okroić, bo mam wrażenie, że obecna długość nieco odstrasza czytelników (albo więcej z tego świata wyciągnąć, ale wtedy zrobi się powieść).

Motyw z oświeceniem młodzieńca ciekawy, oto butny, fanatyczny i ambitny chłopak trafia na kogoś, kto kieruje się zupełnie innymi zasadami, i będąc zdanym na jego łaskę, zaczyna myśleć. Ładnie pokazujesz, że to jest proces, że to się nie dzieje w jedną chwilę, tylko trwa sporo czasu. Trochę smutna jest końcówka, ale niestety takie jest życie.

Z kwestii edycyjnych rzuciła mi się w oczy jedna rzecz: 

W jego stronę biegł urodzonego morderca, rudawo-czarna smuga.

Powinno być chyba urodzony

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

 w swej pełnej okazałości

Idiom: w całej (swojej) okazałości.

 piach był prawie że biały w jego blasku oraz w świetle licznych gwiazd rozsianych po granatowym firmamencie.

"Prawie, że" – ale to bardzo kolokwialne sformułowanie i nie pasuje do reszty zdania. Zresztą całość jest trochę niezręczna. Może spróbuj powiązać ten piach z niebem? Ja napisałabym: w jego blasku piach był niemal tak biały, jak rozsiane na firmamencie gwiazdy.

 Wiatr pchał ziarna piasku do przodu i ku górze, tylko po to, aby zaraz porzucić je gdzieś dalej. Wydmy stopniowo malały, podczas gdy na uprzednio płaskim terenie powstawały nowe wybrzuszenia.

Hmm. Nie do końca wiem, co chcesz tu osiągnąć. Zmyliła mnie trochę zmiana skali (piasek -> wydmy)…

 Wędrujące ziarna piasku nie były na rękę nomadom

Idiom: były nie na rękę nomadom.

 Piach drażnił, a czasem dosłownie ranił jego odsłonięte golenie.

Dosłownie to jest realistyczne, ale robi wrażenie naiwności, jakbyś nie znała i nie wyobraziła sobie tej sytuacji. Spróbuj się wczuć w kogoś, kogo właśnie piaskuje pustynny wicher.

 utrzymując dobre tempo, chociaż sandały co chwila zapadały się w grząskim gruncie

A to realistyczne nie jest. Spróbuj na plaży.

 Młody mężczyzna jakby na niego nie zważał, bez skargi zmuszał mięśnie do pracy

Hmm.

 znieść ziąb niesiony z nocnym wiatrem, przed którym nie chroniło go liche odzienie: cienka tunika oraz chusta na głowie.

Skracalne: znieść ziąb niesiony nocnym wiatrem, przed którym nie chroniło liche odzienie: cienka tunika i chusta na głowie. "Oraz" zwraca na siebie uwagę, unikaj go, jeśli nie jest potrzebne. Ziąb jest niesiony wiatrem (tj. wiatr go niesie), nie z wiatrem (arbitrariness of the sign).

 Urgh’tag wlepiał czarne oczy w niebo, a gwiazdy niezawodnie wskazywały mu drogę.

Zderzenie tonów. "Wlepiał" jest kolokwialne, wręcz pogardliwe, a te niezawodne gwiazdy robią dokładnie przeciwne wrażenie.

 Wystawiał się w ten sposób na atak wszędobylskiego piasku, lecz mimo to nie spuszczał wzroku

Owszem, wystawiał na atak szyję, ale cała reszta i tak jest piaskowana. I – jak intensywny jest ten wiatr? Bo w burzy piaskowej nie byłoby widać gwiazd.

 patrząc pod nogi nie odnalazłby drogi

Rym.

 poruszył się. Z początku drgnął tylko nieznacznie

Ale już sobie wyobraziłam wyraźne poruszenie. Rozumiesz, dlaczego?

 poczuł narastający pod dłonią opór

Czyli coś mu naciska na rękę?

 Zaraz cały balast zaczął się szamotać i wydawać paniczne piski.

Kolokwialne. "Paniczne piski" bardzo dziwnie brzmią.

 a także w utrzymanie gniewu na wodzy

Łopatologiczne. Pokaż, jak się wkurza.

 lecz nic z tego nie wyszło, gdyż

Wysokie "lecz" i pretensjonalne "gdyż" sąsiadują z kolokwialnym "nic z tego nie wyszło". To powoduje mętlik.

 Spod burzy ciemnych splątanych włosów dostrzegła sylwetkę swojego oprawcy.

Kto ma ciemne włosy? I dlaczego przeskakujesz na jej punkt widzenia?

 Wyrwał on jakiś przedmiot zza szarfy

Sztucznie spowalniasz akcję. Szybciej i dynamiczniej!

 Im bardziej Urgh’tag się do niej zbliżał, tym głośniej zawodziła i tym usilniej starała się odpełznąć.

Przecież jest o krok od niej? Coś tego nie widzę.

 Skoczył na nią szybko niby atakujący wąż

Ale detalicznie to opisując, spowalniasz akcję. To dotyczy całego akapitu.

 pochwycić przymglone spojrzenie

Purpurowe.

 mając nadzieję, że coś do niej dotrze.

Co wnosi ta fraza?

po czym jej świadomość gdzieś odpłynęła.

I jak to wygląda?

 zdołałby zawładnąć kobietą jednym surowym spojrzeniem

Hmm.

 odrzucił wszelkie wymówki

Jak je odrzucił?

 Wbrew wypowiedzianym groźbom, wcale nie chciał jej zabijać.

Wystarczyłoby: Wcale nie chciał jej zabijać.

dostarczyć mu wiele więcej chwały

O wiele więcej.

 miały dać szansę jemu oraz pozostałym młodzieńcom na zmianę przyrostka ,,tag” na ,,naga”, co oznaczało wejście w wiek męski

Infodump. Pokaż to. Nie musisz tutaj, tu wystarczy, że powiesz, że to inicjacja.

tagowie, którzy tylko poczuli się gotowi

A nie: kiedy poczuli się gotowi?

 jego inicjacja musi być bardziej spektakularna, wyróżniona

Jak inicjacja ma być wyróżniona?

 Mimo posiadania pokaźnego stada kilkudziesięciu baktrianów, lud ten był raczej nieliczny i słaby, a swe bogactwo utrzymywał dzięki skutecznym metodom ucieczki.

Kto dużo ze sobą taszczy, ten szybko nie ucieka. Mało wiarygodne.

 Powziął sobie za cel

Hmm.

 palącym go gniewie

"Go" jest zbędne, to jasne.

jego wzrok padł na dziewczynę

Lepiej: spojrzenie.

 delikatny, oraz bezinteresowny

Przecinek zbędny.

 ponieważ

Niepotrzebne.

 krwawej przysięgi, jaką im złożył

Nie złożył im przysięgi. Można powiedzieć, że obiecał im zagładę, ale nie zobowiązał się do niczego wobec nich.

porwie dziewczynę następnej nocy, udowodniając tym czynem męstwo

Hmm.

 Młodzieniec wypytywał

Nie wydaje mi się, żeby forma częstotliwa tu pasowała. Raz ich wypytał.

 z pogardą stwierdzili, że nie interesują ich plany obcych

Odparli. Stwierdzanie to tyle, co asercja.

 które stopniowo ustępowały miejsca skale

Hmm.

 Kiedy nie nagliła ich potrzeba, Szdarin’ra nie poruszali się szybciej od pozostałych ludów, gdyż nie wszyscy w plemieniu posiadali wielbłąda na własność – większość należała do wodza.

Ale szybkość poruszania nie zależy od struktury własności, prawda?

 wybierając najlepsze według siebie trasy przez wydmy

Niezbyt zgrabne.

 tą samą ścieżką co Boscy Jeźdźcy

Tą samą ścieżką, co Boscy Jeźdźcy.

 Wyruszył zbyt późno, aby móc iść po śladach – wiatr zdążył je zatrzeć.

To cud, że zdołał ich odnaleźć pośrodku pustyni.

 krążących poza namiotami.

Hmm.

 miały prawa równe tagom – pełne wolności i ubogie w obowiązki.

Prawa pełne wolności?

 Ostatecznie musiał wybierać pomiędzy trzema namiotami.

Hmm.

 Kiedy pod nocnym niebem zostali tylko nieliczni wartownicy, zajmujący się głównie doglądaniem stada wielbłądów

Nie trzymasz równego tonu.

 tej konkretnej, wypatrzonej z rana.

O, właśnie – "konkretna" jest nowoczesno-techniczne. "Do tej jednej, upatrzonej" byłoby poetyckie.

Nasłuchiwał chwilę, jednak nie usłyszał nic

"Jednak" trochę za mocno nakierowuje na wykluczające się koncepcje.

 nie wiedząc co robić,

Nie wiedząc, co robić.

 zaczęła się wybudzać

Hmm.

jednak z jej ściśniętej krtani wydobył się tylko ledwo słyszalny charchot

Charkot. Ciągle rozwlekasz.

 puścił chwyt

Puścić mógł pannę. Chwyt najwyżej rozluźnić.

 przemierzał pustynię zmęczony

Przemierzał pustynię, zmęczony.

 tak samo niezłomny jak na początku

Tak samo niezłomny, jak na początku.

 zza piaskowej wydmy wychyliła się jasna łuna i przecięła granat nocnego nieba

Nie tak wygląda wschód słońca. Im bliżej równika, tym szybciej następują świt i zmierzch, owszem, ale i tak. Masz oko do kolorów, ale warto poobserwować niebo.

 Wraz z nastaniem świtu pustynia zaczęła odzyskiwać kolory – odcienie żółci i brązu.

Poobserwuj świt na plaży. Warto.

 zamierzał dotrzeć do swoich nim słońce osiągnie

Zamierzał dotrzeć do swoich, nim słońce osiągnie.

 Ziąb nocy zaczął przemijać i pierwsze krople potu wstąpiły na jego czoło.

Zaimek odnosi się do ostatniego podmiotu – wygląda na to, że ziąb zaczął się pocić.

 z oblepiających go słonych kropli, z których niejedna drażniła jego oczy lub przedostawała się na język.

Purpurowe i trochę dziwne sensorycznie. Kropli potu doświadczyłam, ale i tak dziwne.

 Słony smak potu wzmagał pragnienie

A może samo to, że gość się poci?

nie skorzystał z niego

Niezbyt pasuje i w sumie zbędne.

 Szedł jakby

Szedł, jakby.

 Głos pustynnego wiatru dudnił

Czy wiatr dudni?

 Minęła dłuższa chwila, nim chłopak zorientował się, że słyszy coś jeszcze.

Coś w to nie wierzę.

zmęczenie w momencie go opuściło.

Idiom: w jednej chwili. Albo natychmiast.

 w koło znajdował się tylko piach i wydmy

Kolokwialne z wydumanym. Wokół był tylko piach.

Zaczął wbiegać za najbliższą, mając nadzieję, że nie wpadnie przez omyłkę w ruchome piaski.

Nie na pustyni.

 Jazgotliwy krzyk oznajmił mu, że został zauważony

Niby w porządku, ale mam wrażenie łopaty. Sama nie wiem.

 Skoro jeźdźcy go dostrzegli, to już bez problemu mogli go doścignąć.

Znów zderzenie tonów (dostrzegli vs. bez problemu) i – niekoniecznie.

Zobaczył gnających za nim czterech wojowników

Szybciej i dynamiczniej: Zobaczył nim czterech wojowników.

 dwóch dzierży włócznię

Jedną?

 przytrzymał ją. Zmiana położenia nieco ją ocuciła i po chwili była w stanie ustać o własnych siłach.

Dwa "ją", w drugim zdaniu "ucieka" podmiot.

 Mimo to młodzieniec nie rozluźnił chwytu

A czemu miałby?

 dobył sztylet

Dobył sztyletu.

 wyzbyta z sił i nadziei.

Wyzuta z sił. Wyzbyta sił (choć to brzmi okropnie). Zresztą nie ma co tego tłumaczyć, położenie panny jest oczywiste.

 Urgh’tag z trudem zignorował jej nieposłuszeństwo.

Niezgrabne, łopatologiczne. "Zignorował" to anglicyzm.

 nabrał powietrze

Nabrał powietrza (w płuca).

 załkała głośniej

Hmm.

 Trzymali oręż w górze, przygotowani zarówno do rzutu jak i do dźgnięcia.

Nie znam się na włócznictwie, ale dźgając z pozycji, w której się rzuca, chyba by się człowiek za bardzo odsłonił.

 Zbliżali się niemiłosiernie szybko

Pokaż to.

 dostrzegł ich obnażone miecze, iskrzące się w świetle dnia.

To też. Może najpierw światło, a potem interpretacja?

 tak aby

Tak, aby. Rozwlekasz.

 pchnął w młodzieńca swoją bronią

Wystarczy: pchnął młodzieńca. Skracaj sceny akcji.

 chwytając drzewce od boku

Chwytając z boku, ale całość można spokojnie wyciąć.

 Ostrze trafiło w miękkie mięso,

Aliteracja, wycięłabym całość, bo ryk wielbłąda mówi wszystko.

 Dzięki impetowi szarżującego napastnika i mocnemu uściskowi, Urgh’tag

Przecinek zbędny.

 poczuł jak

Poczuł, jak. Facet nie powinien analizować walki, kiedy w niej tkwi.

 Ciało młodzieńca uderzyło o piach, a obok jego głowy spadły ciężkie kopyta.

Pokaż mi to.

 przetoczył się po ziemi i mimo bólu zerwał się prędko na nogi

Skracaj maksymalnie: przetoczył się po ziemi, zerwał na nogi.

 Ogarnęło go wielkie podniecenie

Zbędne, łopatologiczne.

 którzy zaczęli się przegrupowywać

Ta walka po prostu się ślimaczy.

 gdyż zraniony wielbłąd szarpał się i nie słuchał swojego pana.

"Gdyż" zbędne. Resztę pokaż.

 porwaną przez siebie dziewczynę

"Przez siebie" zbędne, wiemy.

odpełznąć z dala od pola walki.

"Z dala" oznacza, że ktoś już jest daleko. Tak czy owak jest niepotrzebne.

 Przez moment chłopak przypatrywał się jej beznadziejnym staraniom, po czym stracił zainteresowanie.

Nie atakują go właśnie? Co wnosi to zdanie?

 zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa

"Mu" zbędne. Jeśli zaimek w scenie walki nie jest konieczny, wytnij go.

 Sztarin’ra przypuścili kolejną szarżę

Czemu go po prostu nie stratują? I nie zależy im na dziewczynie? Po co próbują brać porywacza żywcem?

 zaparł włócznię o piach

No, nie wiem. Niby można, ale.

 zamachał kopytami w powietrzu

800 kilo wielbłąda zawisło na kiju wbitym w piach?

 pół tonowe

Łącznie. Czemu w świecie fantasy używają naszych miar i po co Ci w ogóle jednostka?

 Jeździec wyskoczył z siodła w ostatniej chwili.

Ale nasz sokolooki bohater to zauważył. Bo zwracał na to uwagę.

 Urgh’tag nie zdążył usunąć się spod upadającego zwierzęcia.

Jak miałby to zrobić?

 wierzgając się

Od kiedy wierzganie jest zwrotne?

 niemniej spanikowany

“Spanikowany” jest nowoczesne. "Niemniej" znaczy co innego od "nie mniej".

 szamotał się w próbie oswobodzenia kończyn.

Łopatologiczne.

 nagle coś boleśnie przykuło go do ziemi

Szybciej i dynamiczniej: coś przyszpiliło go do ziemi. Człowiek, którego przebijają włócznią, czuje chyba więcej, niż tylko "ból".

wlepiał oczy – w tym jedno niebieskie jak u demona

"Wlepiał" jest zbyt kolokwialne. Demoniczne oko to jest szczegół, który bohater mógłby zauważyć, ale wzmocniłabym tu jego strach.

 w wijącego się pod bronią

Źle to brzmi. Pod bronią?

 Pomimo paniki i obezwładniającego bólu,

Nie tłumacz mi tego.

Chociaż stało nad nim jeszcze dwóch innych mężczyzn, to chłopak był w stanie wpatrywać się tylko w tego jednego, a właściwie tylko w jego oko. Było jasnym punktem na czarnej twarzy wojownika.

Skup się na oku. Pomyśl, co bohater widzi, a przede wszystkim – na co zwraca uwagę.

 zabrałeś się za Święto Wstąpienia.

Nie można się zabrać za święto.

 patrzył wściekle

Pokaż mi to.

Co prawda często dwa lata młodsi tagowie zostawali mężczyznami i ta świadomość przyprawiała chłopaka o niemałe poczucie upokorzenia, jednak wierzył, że to on jeszcze kiedyś wszystkich zawstydzi.

Niezgrabne i bardzo przedłużone, na tę ekspozycję było miejsce wcześniej.

 Przygnieciony przez wielbłąda i przebity włócznią, nie dawał już sobie zbyt wielkich szans.

Really. Łopatologia – przez to bohater nie wygląda zbyt inteligentnie.

 No już dzieciaku

No, już, dzieciaku.

 Wojownik zaśmiał się, a towarzysze zawtórowali mu.

Krótkie akcentowane słowa źle brzmią na końcu zdania.

 Złapanie cię kosztowało mnie

Dziwny rytm.

 Z tego co wiem,

Z tego, co wiem.

 „Tchórzliwy wojownik walczy w grupie”.

Albo rozsądny… O ile samotny wilk pustyni brzmi bardzo romantycznie i kozacko, w praktyce tylko ostatni idiota wyprawia się w piaski sam. Twój bohater może być głupi (każdy ma do tego prawo, wielu z niego korzysta), ale jeśli jego pogląd jest powszechnie obowiązującym, to świat przedstawiony ma bardzo chwiejną konstrukcję.

 wykrzywia się z udręki

W udręce.

 jak cała w momencie się rozluźnia i przechyla na bok

Twarz?

 

Na razie tyle, wrócę później – ale niekoniecznie w ciągu następnych paru dni, mam niestety obsuwę czasową.

Co mogę powiedzieć w tej chwili?

Masz poetycką wyobraźnię, ale widać, że nie jesteś pewna swojej umiejętności przekazania tych wizji. Głęboki wdech. Wszystkiego się nauczysz. Nie jest tak najgorzej – językowo radzisz sobie nieźle, jak na początkującą, choć było parę zgrzytów. Przede wszystkim skracaj, tnij zaimki, uważaj na dobór słów. Twój świat jest ładny, do piękna brakuje mu głębszego przemyślenia – piszesz spontanicznie, nie sprawdzając szczegółów, prawda? Niestety, te wszystkie drobiazgi wyrywają z zawieszenia niewiary. Możesz je sprawdzić z góry, albo (jeśli to Ci przeszkadza, bo wiele osób tak ma, na przykład ja) napisać wszystko, a potem sprawdzić fakty i poprawić.

Bohatera konsekwentnie budujesz jako aroganckiego głupka, przypuszczam, że w celu nawrócenia go później – to dobrze. Ale w tej kwestii na razie mogę powiedzieć niewiele – dopiero go wprowadziłaś i wpakowałaś w kłopoty, zobaczymy, co jest dalej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jestem z powrotem. Ale dzisiaj na pewno nie skończę.

 Zgodnie z planem Luga’nagi bezczelny młodzieniec miał jeszcze wycierpieć swoje przed śmiercią. Urgh’tag zbudził się, nękany dusznościami i kaszlem.

Te dwa zdania niezbyt dobrze się łączą. Zostawienie kogoś na śmierć nie wymaga wielkiego planu.

 Przy każdym ataku coś ostro piekło chłopaka pod prawym obojczykiem, przez co głęboka szrama na barku wydawała się ledwo zadrapaniem.

Szrama to blizna, nie rana. Natłok szczegółów, zwłaszcza typu "przez x y wydawało się nieistotne" dynda zawieszeniem niewiary. Less is more.

 Podczas płonnych prób rozkaszlał na nowo.

Rozkaszlał się. Płonny w zasadzie jest poprawne, ale zwraca uwagę, to rzadkie słowo.

 spojrzał na wielki garb, który go więził

Purpurowe.

 Liczył, że zaraz wrócą mu siły, jednak z upływem czasu miał ich coraz mniej

Musiałby być ciężkim głupkiem, żeby na to liczyć. "Jednak" nie do końca tu pasuje.

 wystawił twarz do słońca

Hmm.

 nie czuł już jego ucisku na piersi. I faktycznie nie znalazł go tam. Szdarin’ra musieli go zabrać. Byli naprawdę złośliwi.

To ma być strumień świadomości? Jeśli tak, to może być, ale "naprawdę złośliwi" jest angielskawe i bardzo współczesne, nie pasuje do świata przedstawionego. "Musieli go zabrać" też w sumie, ale mniej.

 męczyły coraz większe duszności

Zbyt techniczne.

 Posoka sączyła się z jego ran, wsiąkając w piasek pod plecami chłopaka.

Przedłużone na siłę, skróć. Posoka to krew zwierzęca.

poczuł, jakby jego umysł zaczął się gdzieś ulatniać

Poczuł się jakby, albo: poczuł, że.

 mając nadzieję, że będzie dzięki temu łatwiej łapać oddech.

Przedłużone, aliteracja.

 Czcze starania pozbawiły go ostatków sił.

Purpura. Cały ten fragment jest dość purpurowy, co mogło być Twoim zamiarem. Było?

 Urgh’tag przebudził się ponownie.

Ciągle purpura. Dalej całkiem nieźle pokazujesz, więc potrafisz.

 obezwładniający ból świadczył raczej za powrotem do świata żywych

Purpura. Nie można świadczyć za, tylko o czymś.

 Chłopak uchylił ciężkie powieki i zobaczył oślepiającą jasność. Zrezygnował z niej, wolał powrócić do ciemności.

To prawdopodobnie coś symbolizuje, ale jest tak dziwaczne, że nie mogę się skupić na rozszyfrowaniu, co. Facet widzi, choć jest oślepiony, wraca "do ciemności" (zamiast w ciemność), ogólnie fizjologia jego widzenia jest co najmniej nieludzka.

 Zaraz też zrozumiał, dlaczego się zbudził. Dusił się.

Moje zawieszenie niewiary właśnie spadło i się potłukło. Duszenie się powinno być najważniejszą sprawą w tej chwili, a Twój bohater spokojnie sobie myśli, myśli i dopiero wpada na to, że się dusi. Rozumiem, że chcesz pokazać pewne szczegóły, ale czasami po prostu nie da się tego zrobić wiarygodnie. I trzeba ciąć, a wtedy autor klnie. Ale lepiej, żeby autor trochę poprzeklinał, niż żeby czytelnik miał rzucić książką, nie?

 Spróbował zakasłać…

Cały ten akapit sztucznie przedłużony. Zapewniasz mnie tak usilnie, że bohater ledwo dycha, że w to wątpię.

łapanie powietrze

Powietrza.

ignorując paraliżujący ból

"Ignorować" to anglicyzm. Unikaj.

 Mimo niemal agonalnego stanu, zdołał uchwycić kilka przelotnych myśli.

Bardzo niewiarygodne. "Niemal"? Przecinek jest błędem, ale całe zdanie po prostu bym wyrzuciła.

 Po co ja się staram, już i tak nic nie pokażę

Dotąd Twój bohater przemawiał głosem dumnego (choć durnego) syna pustyni. Tutaj – gimnazjalisty. To nie są słowa, którymi odmalowany przez Ciebie człowiek wyrażałby rozpacz!

 A może moje walki spodobały się Ithur’ra Taliemu? Albo moja wola przetrwania? Będę oddychał, póki starczy mi sił, jeśli tylko go tym zadowolę!”.

Niewiele mniej niewiarygodne.

 Te przemyślenia, a może nawet twarde postanowienia na tyle zmęczyły Urgh’taga, że jego umysł ponownie stał się przymglony.

Sztucznie przedłużone, niewiarygodne, wręcz naiwne. Cięłabym ten tekst bez litości. Reszta akapitu – w miarę, chociaż można by to pokazać.

 Z bezczasu wyłowiło go dziwne uczucie

Wyławianie byłoby fajne, gdybyś rozbudowała tę metaforę. Tak, jak jest, spada z sufitu.

 Czy one nie brzmią bardziej piskliwie?

Współczesne.

dając tym ostatni pokaz upartości

Uporu. I nie daje się pokazu, a raczej dowód.

 naprężył mięśnie, krzywiąc się przy tym

Jak miał się skrzywić bez naprężenia mięśni?

 Nagle poczuł, że jego nogi stały się wolne. Nie był w stanie nimi poruszać, ale miał pewność, że nie spoczywa już na nich włochaty wielbłąd – odzyskały swoją lekkość.

Purpurowe. Lekkość? I – o ile wielbłąd był na pewno włochaty (a po takim czasie na słońcu raczej cuchnący), czy to ta cecha, którą bohater by zauważył? Nie ciężar, gorąco i smród gnijącego mięsa?

 Po chwili ogarnęło go wrażenie, jakby ktoś złapał go za ramiona i uniósł do góry.

Czyli jakie wrażenie?

przybyli zabrać go

Przybyli go zabrać.

 głęboką bliznę na lewym barku

https://sjp.pwn.pl/szukaj/blizna.html

 Po chwili wizja zaczęła szarzeć i ciemnieć, aż w końcu wygasła.

Jaka wizja?

a razem z przytomnością powróciło mu czucie, co wcale nie było przyjemne.

Zaraz dasz pełen opis jego nieprzyjemności. Zaufaj czytelnikowi, naprawdę zrozumiemy bez tłumaczenia.

 w ustach poczucie suchości

Dziwnie techniczne. Pokaż to.

 wszechobecny ból, na tyle uciążliwy

Prawie jak z reklamy Apapu.

 młodzieniec nie był w stanie ponownie uciec do krainy snów

Purpurowe.

 

Na razie jestem zmęczona. Ale wrócę!

 

ETA:

 przeżył czy też

Przeżył, czy też.

 wieki? Uchylił powieki

Rym.

 Po jakimś czasie umysł Urgh’taga zdołał wyłapać kolejne fakty.

Niezręczne i dziwnie metafikcyjne. Po co Ci to?

 świeża woń roślin pomieszana z ziemistym zapachem piasku

Wąchałaś kiedyś piasek?

 Nie czuł już ukropu

https://sjp.pwn.pl/szukaj/ukrop.html

zdołał powstrzymać ten żałosny według siebie odruch.

"Według siebie" jest zbędne – widzimy wszystko jego oczami, obiektywizowanie na siłę wytrąca z zawieszenia niewiary.

 Powoli zaczął odzyskiwać ostrość wzroku.

Zbędne. Wystarczy opis tego, co bohater widzi i jak.

 Po chwili Urgh’tag wywnioskował

Niepotrzebnie kładziesz te kolejne warstwy między nim, a nami. Spróbuj chłopakowi zajrzeć przez ramię.

 leży w jakimś przestronnym namiocie. Niemal całkowicie wypełniały go rośliny

I widać przestronność? https://sjp.pwn.pl/szukaj/przestronny.html

zawrzeć w środku namiastkę oazy

Niezgrabne.

 Większą część podłoża

To też. Podłoże tu nie pasuje.

tamaryszki o wielu gałązkach i drobnych liściach

Jak duży jest ten namiot?

 Jeszcze większa ilość

Hmm.

 ususzonych ziół

W tym samym pomieszczeniu, co żywe rośliny? Które transpirują i się je podlewa? Cały susz spleśnieje.

ze ścian i sufitu

Sufitu – w namiocie?

 przez co chłopak miał problem z dostrzeżeniem tego, co znajduje się po drugiej stronie namiotu.

Bardzo niezręczne. Napisz po prostu, że masa roślin przesłaniała widok, że chłopaka odgradzała od większej części namiotu. Coś obrazowego.

Utrudniał mu to także okrągły stół zajmujący centrum tej prowizorycznej oazy.

Cały opis jest źle zorganizowany – pokazałaś mi już ogród pod płótnem (nieźle musi tu słońce operować), a tu nagle "a, sorki, zapomniałam o stole".

 mimo żałosnego poczucia, że i tak stracił już wszelki sens życia

Purpurowe. O ile Twój bohater mógłby tak myśleć (to do niego pasuje), napisane wprost brzmi śmiesznie.

 pieczącą

Piekącą.

 potem z beznadziei.

Czy z beznadziei się krzyczy?

 Był ochrypły, rozbawiony i dziwnie znajomy.

Hmm.

 dojrzał tam jedynie

"Tam" zbędne.

 uszy, które ustawił w stronę chłopaka

Czyli?

co zbijało chłopaka z tropu i jednocześnie go drażniło.

Nie tłumacz tego. Naprawdę zrozumiemy.

Słyszysz!

Tu nie powinno być pytajnika?

Niestety młodzieńcze nie znam

Niestety, młodzieńcze, nie znam.

Ochłoń proszę i napij

Wtrącenie: Ochłoń, proszę, i napij.

 odnalazł wzrokiem gliniane naczynie leżące na ziemi za jego głową

Chociaż jest zbyt ciężko ranny, żeby się poruszyć, widzi coś, co ma za sobą. Trudno mi w to uwierzyć.

 Był niemal pewny, że nieznajomy się z niego naigrywa.

Za dużo tłumaczysz. Ponadto: naigrawa.

 swoją lewe, bezwładne ramię

Literówka.

 zaczął wkładać całą siłę woli, aby nim poruszyć

To nie jest po polsku.

 Z początku wyglądało to nieporadnie, lecz po kilku próbach ćwiczenie wychodziło mu coraz sprawniej i szybciej.

Mam problem z zawieszeniem niewiary.

 wzdłuż całej kończyny spływa ciepło

Hmm.

 Wraz z odzyskiwaniem czucia głęboka rana na plecach piekła go mocniej i mocniej

Czyli odzyskiwanie czucia piekło? Hmm?

 Za bardzo cieszył się z odzyskania władzy nad ręką.

Skoro poszło tak łatwo, to była tylko zdrętwiała. Strasznie dramatyzuje ten Twój bohater.

Wysoki mężczyzna miał spokojny krok

Grunt, żeby był świeży w kroku :) Ale serio, niezamierzona śmieszność i nastrój szlag trafia.

 dużo luźniejszym niż ta Urgh’taga, która obecnie gdzieś przepadła

Tę informacje można umieścić zręczniej. Chłodny wiaterek na skórze, na przykład.

 Dopiero kiedy

Dopiero, kiedy.

 ten dostrzegł jego twarz

Hmm.

 kilkoma bliznami jakby

Kilkoma bliznami, jakby.

mogła należeć do wojownika

Czy twarz należy do kogoś?

 włożył swoją dużą, ciepłą dłoń

"Swoją" zbędne. Używa się w domyśle własnych części ciała.

 drugą ręką sięgną

Literówka.

 zupełnie jakby zajmował się chorymi na co dzień

Bo może tak było? Naprawdę nie musisz myśleć za nas.

 Już wiedział, skąd znał ten głos.

C.t. – skąd zna.

 Mężczyzna powtórzył swoją kwestię

To nie teatr.

 widząc, że chłopak nie chce współpracować.

Nowoczesne.

 Wypowiedział to tak samo troskliwie jak w mglistych wspomnieniach młodzieńca.

Niezbyt zgrabne.

kompletnie nie rozumiał tej opiekuńczości

Zupełnie nie rozumiał. "Kompletnie" jest anglicyzmem.

 wrzasnął zwierzęco

Dziwne.

 Pięść trawiła w cel

Literówka.

 

TBC.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

spokojnie spojrzał

Aliteracja.

 szczerząc się wściekle

Hmm.

 złapał miseczkę i cisnął nią w nieznajomego

Chociaż ledwo się rusza?

 Naczyńko trafiło w udo mężczyzny nazwanego w mowie kapłanów „wyrzutkiem”,

To nie jest przejrzyste.

 Mężczyzna się po nie schylił, natomiast zza niego wyskoczył rozgniewany wilk.

Hmm.

 Urgh’tag był tak rozgrzany, że wcale nie czuł chłodu wody, którą na siebie wylał.

Jest wręcz odwrotnie. Chodzi o kontrast temperatur.

 Zauważył swoją ranę na klatce piersiowej zalepioną czymś zielonkawym, jednak był zbyt rozwścieczony, aby go to zastanowiło.

Niezgrabne. Tnij zaimki.

 Zignorował go i zaczął się podnosić, gotów zaraz skoczyć na swojego samozwańczego opiekuna.

Niezgrabne i przegadane.

 Zwierzęce skóry będące jego posłaniem, nie złagodziły

"Będące jego posłaniem" to wtrącenie, które trzeba wydzielić przecinkami, ale w ogóle bym skróciła: Posłanie ze zwierzęcych skór nie złagodziło.

 nie złagodziły lądowania

Hmm.

 Marnujesz zarówno mój wysiłek, jak i wysiłek twojego ciała.

Dziwnie to brzmi.

 łzy bezradności

Hmm.

 Stał nad stołem i coś przyrządzał

Brak kropki. "Przyrządzanie" jakieś takie zabawne.

 Zdziwienie i gniew przywracały mu cień dawnego wigoru.

Dziwnie to wygląda.

 Nie potrafił zrozumieć, czemu nieznajomy pytał o tak podstawowe sprawy i czemu mówił o bogu z zupełnym brakiem poszanowania.

C.t. "Z zupełnym brakiem poszanowania" jest poprawne, ale jakby czegoś tu brakowało.

 Z tego co wiem,

Z tego, co wiem.

 nie potrafił stwierdzić

Uprość: nie wiedział. "Stwierdzić" to nie to samo, co "odróżnić".

 beznadziejne spojrzenie

https://sjp.pwn.pl/szukaj/beznadziejny.html

 pozwolił sobie wbić krótką ostrą tyczkę w plecy, kiedy zaczęły mu doskwierać ciężkie duszności

Nie znam się na medycynie i nie chcę badać sprawy, ale wygląda to skrajnie niewiarygodnie, zarówno psychologicznie, jak pod względem techniki. Tu masz coś o płucach (nie czytałam, bo fuuuuujjjjj – gdybym coś o tym pisała, to bym się zmusiła, ale nie muszę: https://scriptmedic.tumblr.com/tagged/pneumothorax ; https://scriptmedic.tumblr.com/tagged/respiratory ).

 wiele z nich wcale nie wymagała

Wiele roślin nie wymagało.

 znikał na naprawdę długo

Czkawka i współczesny styl.

 W czasie nieobecności swojego opiekuna, Urgh’tag starał się ćwiczyć.

Zbędny przecinek, "swojego" też niepotrzebne.

 Początkowo polegało to na poruszaniu tymi częściami ciała, którymi był w stanie,

Aliteracja, styl coś nie teges.

 przeszedł do bardziej skomplikowanych zadań

Coś tu jest nie tak.

 równowagę musiał utrzymywać na jednej nodze

Hmm.

 Następnego dnia od tego wyczynu,

Następnego dnia po tym wyczynie, albo: dzień po tym wyczynie. Przecinek potem – zbędny.

 Ten, z niezrozumiałego dla Urgh’taga powodu, siedział nad kupką różnokolorowych kamieni i układał je niby w jakimś porządku.

Sztucznie przedłużone. Gry planszowe są uniwersale kulturowym. https://pl.wikipedia.org/wiki/Nim

 Obok niego leżał wilk, który z zadowoleniem pozwalał się głaskać.

Nie ma co rozdzielać egzystencji od predykatywności. Skróciłabym.

 zorientował się, że jego nienawiść zaczęła się gdzieś ulatniać, ustępując miejsca zaciekawieniu

Pokaż to.

 Rozeźliło go to i pomyślał, że pustelnik najpewniej rzuca na niego klątwy.

I to też.

 zachowanie pustelnika tylko go utwierdzało w przekonaniu

W tym przekonaniu. Zbitka ko-go trochę dziwnie brzmi.

 starzec nie oddał nawet najmniejszej ofiary

Ofiary bóstwom się składa, nie oddaje.

 resztki po posiłku

Czkawka: resztki posiłku.

 Młodzieniec miał przez to wszystko coraz większy mętlik w głowie.

Pokaż to.

 pragnął, aby pustelnik

Pragnął, by.

 gdyż niepewność odbierała mu chęć mordu – ostatnią chęć, jaka trzymała go przy życiu.

Hmm.

 To czy wierzę czy nie wierzę w Pożeracza Gwiazd nie ma żadnego znaczenia. Ale widzę i wiem, że ma ogromną moc. Ogromne wpływy.

To, czy wierzę, czy nie wierzę w Pożeracza Gwiazd, nie ma żadnego znaczenia. Rozumiem, że chodzi mu o wpływy społeczne?

 Chłopak nie wiedział jak ująć myśl

Chłopak nie wiedział, jak ująć myśl.

 Postanowiłem, że nie chcę w niego wierzyć i wybrałem jego przekleństwo.

Dobra, czyli jednak chodziło o wiarę w sensie religii mojżeszowych. Czyli: pustelnik wierzy w istnienie i moc Pożeracza, ale nie chce z nim być w stosunku wiary. Kierkegaardowskie.

 mówił o przekleństwach tak jak wierzący

Mówił o przekleństwach tak, jak wierzący.

lecz wciąż nie odczuwał utęsknionego gniewu

Hmm. Z jednej strony znam stan "chcę/powinnam to odczuwać, ale nie mogę", ale coś mi tu jednak nie pasuje. Nie mówimy “utęskniony”, najwyżej “wytęskniony”.

krzyknął w końcu, choć z wahaniem.

Czy ktokolwiek krzyczy z wahaniem?

 Nie ma innego celu, jak spodobanie się mu!

Spróbuj to wykrzyczeć. Da się?

nic nie pojmując

Hmm.

 Tak samo jak ty

Tak samo, jak ty.

podważano mój akt męstwa

Hmm…

 Nie chciałem jak wszyscy przynosić ofiary, ale wyruszyłem w głąb pustyni, chcąc pokazać, że jestem w stanie przeżyć na niej kompletnie sam.

Zupełnie sam. Ciut na siłę przedłużone, ale masz punkty za paralelizm.

przyniosłem swoim rodakom

Może jednak współplemieńcom – to nomadzi,rodacy sugerują osiadłość.

Nie byłem przez to zbytnio szanowany w swoim plemieniu,

Przedłużone: Nie byłem przez to zbyt szanowany.

 głównie handlowaliśmy z ludami spoza pustyni

Czym? Trochę rozchwiane to światotwórstwo.

tego co moje

Tego, co moje.

przedziwny lud przemierzający

Aliteracja.

 Nie urodzili się tu i mówili, że zmierzają do lepszego miejsca.

Hmm.

 Chłopak wyszczerzył się szyderczo, kierowany wyraźnym poczuciem wyższości.

Aliteracja.

 proste, łagodne życie

Życie może być spokojne, wygodne, ale nie łagodne.

 Troszczenie się o innych wymaga odpowiedzialności i często dużo więcej siły niż pogoń za potęgą

Troska. Myśl prawdziwa i mądra, ale nie wiem, czy powinna być podana wprost. Oczywiście, jeżeli dalej ją zilustrujesz, to OK.

Czyż kiedy zaczynasz się skupiać na kimś więcej niż na sobie

Dziwnie to brzmi.

nie musiałem wkładać trudu

"Wkładać trudu" też dziwnie brzmi.

 wszyscy inni dookoła pragnęli

Albo "inni", albo "dookoła". Oba razem – to za dużo.

 swojego zwierzęcego kompana

Anglicyzm.

 Wilk strzygnął uchem

Zastrzygł uchem.

 Urgh’tag celowo próbował sprowokować pustelnika.

Hmm.

był zbyt zadowolony z drapania Su za uchem

Hmm.

chyba oboje

Obaj. Su jest płci męskiej. https://sjp.pwn.pl/szukaj/oboje.html

 widzimy w tym najlepszą drogę

Angielskawe jakieś.

 nie słyszał, aby

By (dot. obu wystąpień "aby" w tym zdaniu).

bezwstydnie się do niego zwracał

Czemu bezwstydnie?

 zupełnie nie zważając na wewnętrzną rozterkę Urgh’taga

Nie jest telepatą. Może nie zważać tylko na oznaki tej rozterki.

 Dawno nie miał towarzysza rozmowy, nie takiego, który byłby w stanie odpowiadać, więc z roztargnienia rozgadał się na dobre.

Przecież punkt widzenia jest młodego?

 Urgh’tag obserwował jak twarz mężczyzny traci swój zadowolony wyraz.

Urgh’tag obserwował, jak twarz mężczyzny traci wyraz zadowolenia.

 cała wiedza, jaką posiadłem, nijak tego nie zmienia

Czegoś tu nie rozumiem?

 którzy w podobnych lub nie intencjach

Hmm.

jednak nie znalazł w sobie dostatecznie wiele złości

Hmm.

 który opiekował się nim, pomimo że nie byli ze sobą bezpośrednio spokrewnieni.

Opiekował się nim, choć nie byli bezpośrednio spokrewnieni. Zaraz, zaraz, niekonsekwencja. Więc to nie jest świat tylko i wyłącznie "toksycznej męskości"? Oczywiście, bo to siła acywilizacyjna, ale dotąd nie dopuszczałaś nawet takiej możliwości.

 Obaj należeli do Tanhar’luga i być może to zachęciło Gahar’nagę do zajęcia się sierotą.

Czegoś tu nie rozumiem – chyba zapomniałam, co to jest Tanhar’luga. Na pewno nie plemię…

 Nim Urgh’tag osiągnął szósty rok życia, jego opiekun został okaleczony i porzucony przez plemię, gdyż w jakiś sposób naraził się kapłanom.

No, nie wiem. Ja ledwo pamiętam, co było, kiedy miałam sześć lat.

 zapomniał zarówno

Aliteracja.

 swojego nowego samozwańczego opiekuna

Rozumiem, po co Ci to, ale jest łopatologiczne.

spojrzał na niego pełen nadziei na kontynuowanie rozmowy.

Spojrzał na niego, pełen nadziei. Kropka. Less is more.

 starą pokrytą bliznami twarz

Starą, pokrytą bliznami twarz. To określenia równorzędne.

 Zapamiętał Gahar’naga jako starszego od tego mężczyzny i zupełnie innego z wyglądu.

Wycięłabym "zupełnie innego z wyglądu", skoro to rozwijasz.

 bardziej kwadratową twarz o pogodniejszych ustach

Dałabym przecinek, bo to nie twarz ma usta.

 odwrócił od mężczyzny

Odwrócił się od mężczyzny.

swojego oddanego towarzysza,

Zaimek zbędny.

 zdawkowe zdania

Hmm.

 chorym piszczelu

To jest ta piszczel.

 nienawidził pustelnika za czczą pomoc

https://sjp.pwn.pl/szukaj/czczy.html

 skromne treningi

Bardzo niestylistyczne. "Skromny" jest tu właściwie błędem semantycznym, "trening" jest zbyt współczesny. 

 W przypływie dobrego nastroju zagadnął pustelnika nieprzyjaźnie:

Mam wrażenie huśtawki nastrojów.

 nie używasz na mnie

Anglicyzm. Używać można czegoś wobec kogoś.

 Mężczyzna siedzący na posłaniu po drugiej stronie namiotu, spojrzał

Wtrącenie i jeszcze z imiesłowem: Mężczyzna, siedzący na posłaniu po drugiej stronie namiotu, spojrzał.

gałązek tamaryszki

Tego tamaryszku.

 nie zdrowiał tak szybko jak ja

Nie zdrowiał tak szybko, jak ja.

 starał się brzmieć oskarżycielsko

Brzydki kolokwializm. Mógł nadać głosowi oskarżycielskie brzmienie.

 jego twarz przeciął szeroki uśmiech

Metafora kieruje czytelnika w… niezbyt przyjemne rejony.

 przychodzi mi to prościej

Łatwiej. https://sjp.pwn.pl/szukaj/prosto.html

 zamarł wpatrzony we własne dłonie

Zamarł, wpatrzony we własne dłonie. Fonetycznie trochę to nie teges.

 bezrozumnymi oczami

Nonsens. Oczy nie mogą być rozumne.

 Szybko stwierdził

Uznał, to nie asercja, tylko decyzja.

 wielka euforia

Euforia z definicji jest wielka.

 ogarnęła go wielka euforia i przekonanie

To już właściwie zeugma.

identyczny powolny spacer przyprawił go o zdenerwowanie

Niestylistyczne. Poza tym – zapewniasz, a nie pokazujesz.

 Był jednak zdeterminowany i ćwiczył codziennie.

"Zdeterminowany" jest techniczne, ale co ważniejsze: trochę pokazujesz ("ćwiczył codziennie") i jednocześnie nazywasz. Jedno wystarczy.

 zapomniał o nienawiści, jaką

Którą.

 pytać o miejsce, w którym się znajdują, o to, czy wyrzutek zamieszkuje tę niewielką oazę na stałe.

Hmm.

 postanowił się osiedlić

I ciągnie za sobą całą szklarnię i zapasy ziół? Nie, przykro mi. Pokazałaś mi już osiadłego pustelnika. Wiesz, ile czasu trwa wyhodowanie rośliny? Jej doprowadzenie do stanu dojrzałości? Ususzenie? Tego po prostu nie da się robić w drodze. Rośliny potrzebują stałego miejsca.

 Po usłyszeniu tej deklaracji, Urgh’tag przez krótki moment poczuł bezgraniczną wdzięczność do opiekuna.

Niezgrabne. "Deklaracja" współczesna.

 Było to dla niego obce, ciepłe uczucie,

Hmm. To może być zgodne z Twoim zamiarem, ale nie jestem pewna.

 bez większej zadyszki i utraty równowagi

Pokaż to.

 pałać czymś na kształt sympatii do kajiego

Pałanie jest z definicji intensywne.

 do czasu, kiedy przypomniał sobie

Hmm.

 Panowało samo południe,

Było południe. Południe nie panuje, i nie musi się tym dzielić.

 więc nie mógł zobaczyć

Anglicyzm.

 co dzieje się

Co się dzieje.

 Młodzieniec oparł się o stół pod wpływem intensywnych emocji

Młodzieniec oparł się o stół. Starczy. Dalej opisujesz te emocje, połączymy to.

nad nawałnicą, która ogarnęła jego umysł

(Dobra, to akurat nie jest najgorsza metafora, ale wyszło dość purpurowo.)

 który zaczął mocniej dyszeć i marszczyć pysk, bezbłędnie odczytując intencje Urgh’taga.

Hmm.

 pustelnika, musiałby najpierw zmierzyć się z drapieżnikiem

Rym.

a nie czuł się na to gotowy

Nowoczesne.

 Urgh’tag upadł zaraz po wyjściu na zewnątrz.

Ale wybiegł? Musisz uważniej dobierać słowa.

 a on dodatkowo znajdował się z dala od cienia

"Dodatkowo" jest tu więcej, niż zbędne.

 To co przed chwilą dotarło do Urgh’taga, całkowicie go przerosło.

To, co. Zbędny komentarz. Pokaż to.

rodzimego ludu

https://sjp.pwn.pl/szukaj/rodzimy.html

 zrozpaczony, samotny młodzieniec.

Tu nie dałabym przecinka.

 miękki odgłos

Czyli jaki? Czy to nie kalka z angielskiego "soft sound"? Lepiej opisz ten dźwięk: szelest stóp na piasku, na przykład.

 nieśmiało rosnącymi krzewinkami

Nieśmiało?

 nikt też nie czaił się w bardzo skromnym daktylowym gaju.

Dziwnie to brzmi. "Skromny" niebyt tu pasuje.

 subtelny ruch gałązek w głębi oazy

Ruch – raczej nieznaczny. https://sjp.pwn.pl/szukaj/subtelny.html

 Wcześniejszy zryw i rozpacz nieco go osłabiły, jednak zdołał wstać – w końcu miał się za wojownika.

Oj, łopata.

 Na towarzyszący ruchowi ból, odpowiedział

Bez przecinka. Przecinki służą do rozdzielania zdań na logiczne części, odnoszę wrażenie, że o tym nie wiesz.

 Ruszył przed siebie delikatnie przygarbiony.

Ruszył przed siebie, nieco przygarbiony. https://sjp.pwn.pl/szukaj/delikatny.html

 Oaza była bardzo niewielka

To mi nic nie mówi. Było widać jej granice? Co w ogóle było widać? Konkrety, proszę.

dostrzegł nieznajomego – był to nietypowy zwierz,

Dziwne to trochę.

 przywodzący na myśl wierzchowce ludu spoza pustyni, który co roku przyjeżdżał na obchody Święta Pożarcia

Nie jest stuprocentowo jasne, co tu jest podmiotem.

 Tamte istoty nazywano końmi

Ludy pustyni znają konie…

 toporną sylwetkę

Hmm… https://sjp.pwn.pl/szukaj/toporny.html

 Nie-koń przemierzał oazę dostojnym i powolnym krokiem, zupełnie nie zwracając uwagi na swojego prześladowcę.

Osioł spotyka osła :) Nie wiem, czy to symbol, ale ładne.

 spojrzał w tył, jakby zirytował się towarzystwem chłopaka

Mało stylistyczne.

 rozbudziły w nim jakiś wewnętrzny ogień palący trzewia i policzki

"Wewnętrzny ogień" to utarty zwrot oznaczający energię do działania. Nie pasuje.

 dumnym krokiem

No, nie wiem.

 prawie że nie utykając

Kolokwialne.

 miał w sobie też coś tajemniczego, niemal gadziego

Raczej "także". Hmm. To osioł, czy nie?

 stawy zaś wydawały się krzywe i zbyt nisko osadzone

Jak stawy mogą być nisko "osadzone"?

 ten nagle prychnął, machnął łbem i się cofnął.

Kolokwialne.

 Próbował trzymać się prosto i dumnie.

Nie powtarzaj tego "dumnie" – nie ma potrzeby. To wynika z opisu, a przynajmniej powinno.

 Gniew zaczął go powoli opuszczać, a on pierwszy raz postanowił celowo zdusić tę emocję

Bardzo techniczne.

 Jego ciało robiło się coraz bardziej rozgrzane, gdyż chociaż znajdował się w wilgotnej oazie

"Gdyż chociaż" brzmi okropnie. Całość niestylistyczna. Nie siedziałaś latem w trawie? Sięgnij do swoich doświadczeń.

młodzieniec postanowił zerwać owoce z pobliskich drzew

Wszystkie?

 nie miał jeszcze wystarczająco wiele siły

Nie miał jeszcze siły.

 odpowiedni kamień i rzucił nim w wiszące wysoko zbiorowisko żółtych owoców. Część rozgniotła się pod wpływem uderzenia

Żeby coś rozgnieść, trzeba to ścisnąć. Uderzenie niekoniecznie to zrobi – upadek z wysokości na twarde, tak. Ale kamień – niekoniecznie. Ponadto: owoce rosną w kiściach, nie "zbiorowiskach". Nie spadają tak ot, nawet poruszone, chyba, że są trochę przejrzałe.

z zadowoleniem pozbierał zdobyte słodkości i z satysfakcją przypomniał sobie krzyki głupich kobiet, które denerwowały się na niego, kiedy czynił tak będąc młodszym.

Niestylistyczne: pozbierał je, zadowolony, i z satysfakcją przypomniał sobie jak głupie kobiety krzyczały na niego, kiedy tak robił w dzieciństwie. Nie, to ciągle źle brzmi…

 Postawił przed sobą zebrane daktyle

… postawił? One stoją?

Zwierzę z zaintrygowaniem popatrzyło na ofiarowany dar i szybko postanowiło go przyjąć.

Bardzo rozchwiane stylistycznie i abstrakcyjne. Moja wersja: Zwierzę, zaciekawione, obejrzało dar i chwyciło go aksamitnymi wargami.

 Przez długi czas nic się nie działo, a chłopak kontynuował ćwiczenia oddechowe.

Zeugma. "Kontynuowanie" jest nowoczesne, ćwiczenia oddechowe chwieją moim zawieszeniem niewiary.

 Nagle zdał sobie sprawę, że odgłos kroków dochodzi do niego z bardzo niewielkiej odległości.

… miał zamknięte oczy? Skróć.

 podnosi łeb znad daktylów ani jednego nie tknąwszy

Znad daktyli, ani jednego nie tknąwszy.

 Zwrócił łeb wprost na chłopaka, a ten mógł z bliska obserwować jego szorstką sierść,

Do czego odnosi się "ten"? I co robi ta sierść?

 Ich oczy się spotkały, ciemnobrązowe chłopaka i żółtawe zwierzęcia

Klisza. Straszna klisza.

 jednak sprawiło, że młodzieniec odkrył w sobie coś nowego

Pokaż mi to.

 Był oniemiały z powodu zaufania, jakie otrzymał zupełnie za darmo.

To też mi pokaż. Pamiętaj sylogizm LeGuin – pisarz mówi słowami o tym, czego nie da się opowiedzieć słowami.

 Wilk siedział przy stole

… na krześle?

 pierwszy raz będąc tak blisko jego silnych szczęk

"Będąc" prawie zawsze można wyciąć. Tu też.

TBC.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Chłopak nabrał gwałtownie powietrza i szybko usiadł, czego natychmiast pożałował.

Nowoczesne.

 Skrzywił się i złapał za dźganą igiełkami bólu pierś.

A to znowu purpurowe.

 Pozostał po nim tylko cień, ślad w pamięci młodzieńca, który zniechęcał do kolejnych nieprzemyślanych ruchów.

Jak wyżej.

 ziołowo-mięsny gulasz

Nie chodzi Ci aby o mocno przyprawiony gulasz?

 Panowała już szarówka, czyli pora na posiłek.

Niezbyt to zgrabne.

 nie były w stanie wyrwać chłopaka ze skołowania

A to – jeszcze mniej.

 Siedział wpatrzony

Siedział, wpatrzony. To nie jest przymiotnik!

po czym sam skierował się na drugi koniec namiotu, aby tam posilić się w towarzystwie wilka

Wydumane.

 zaczął bezmyślnie pochłaniać otrzymaną porcję

Dziwnie to brzmi.

 pomimo apetytu

Nie brzmi to naturalnie.

 odłożył naczynię

Literówka.

 wszystko, co go rozwścieczało i rozczarowywało

Dwa przymiotniki, najpierw mocny, potem słaby, zestawione razem sprawiają komiczne wrażenie. Np. był paskudny i brzydki. Widzisz?

 zacznę się zachowywać tak jak ten rozleniwiony wilki

Aliteracja. Zacznę się zachowywać tak, jak ten rozleniwiony wilk. Literówka w wilku. Interpunkcja zapisu myśli – zob. tutaj https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Monologi-niewypowiedziane-w-prozie;18815.html

 Chociaż cały czas próbował podsycać w sobie gniew na starego mężczyznę

Nienaturalne i etykietkowe.

 Starzec w tym momencie opuszczał namiot

Hmm. "W tym momencie" nie pasuje mi do otoczenia. Właśnie opuszczał?

 nieznanym zlepkiem znanych słów

Hmm.

 Było już dość ciemno i chłopak widział głównie jego zęby i oczy.

Świeciły?

 Zaraz się to zmieniło, gdyż

Fonetycznie nienaturalne.

 zapalił glinianą lampę olejną z pomocą krzemieni

"Z pomocą krzemieni" całkiem niepotrzebnie (co to ma za znaczenie, czym zapalił?) wprowadza błąd merytoryczny.

 Zazwyczaj nastałby czas na przyrządzanie ziół i zmianę opatrunków

Nie po polsku. Zwykle o tej porze przyrządzał; albo: zwykle była to pora przyrządzania.

 przy nich pierwszy raz zobaczyłem górołazy

Raczej: u nich.

 gdyż Urgh’tag z całych sił powstrzymywał się przed okazaniem zainteresowania

Zbędne, widać to gołym okiem.

 chcąc porównać inne miejsca do tej okrutnej pustyni

Hmm.

 mieszkałem przez jakiś czas z tamtejszym ludem, służąc im jako znachor

Służąc komu? ludowi, czyli służąc mu. Albo: służąc ludziom, wtedy "im".

całkiem nieźle

Powtórzenie.

 nie ma w sobie tyle wigoru co w górach

"Tyle, co" wymaga przecinka. Poza tym zdanie źle się parsuje, jest niejednoznaczne.

 wyzdrowiejesz, wyruszę

Aliteracja. Kiedy wyzdrowiejesz, ruszę.

 Chociaż z tej całej historii Urgh’tag dowiedział się więcej o pustelniku niż o górołazie, to i tak słuchał z zaciekawieniem.

Chociaż z tej całej historii Urgh’tag dowiedział się więcej o pustelniku, niż o górołazie, to i tak słuchał z zaciekawieniem. A dlaczego nie miałby?

 sympatię, którą dawniej obdarzał tylko silnych wojowników, pomieszaną z jakimś wewnętrznym żalem

Hmm. Niby można, ale.

 zadał palące go pytanie

Nie brzmi to dobrze.

 zaciśniętym wargom młodzieńca, jego napiętej szczęce i srogim oczom

A co on się tak sroży? Zadaje pytanie, nie zastrasza.

 Urgh’tag odwrócił wzrok pod naporem badawczego spojrzenia, przepełniony niezrozumiałym sobie wstydem.

Purpurowe, przegadane.

a w jego głos

Artefaktyczne "w".

 zaczął ostrożnie usuwać stare opatrunki

Czemu nie może ich zdejmować?

zapytał się drżącym głosem

"Się" jest tym bardziej zbędne, że powtórzone.

 Podczas kolejnych tygodni

Niezbyt naturalne.

 Wraz z tym jak ozdrowieniec rósł w siłę, starcowi ich ubywało.

Straszny bałagan gramatyczny. W miarę, jak ozdrowieńcowi przybywało sił, starcowi ich ubywało.

 w porze snu – popołudniu

W popołudniu? Czy po prostu: po południu?

 budował więź

Bardzo nowoczesne i psychologizujące.

 przekupywał go daktylami i pieszczotą

Jedną?

 Tym z pozoru niewinnemu spotkaniom

Rozlazł się związek zgody.

przerzucić nogi przed jego barki

Czyli siąść mu na szyi. Nie polecam.

 miał racje

Literówka.

 nie należało to do przyjemnych zajęć

Dziwnie to brzmi.

grzbiet zwierzęcia bujał się dość gwałtownie w górę i w dół

Co doskonale robi rannym, jak wiadomo. Poszukaj konsultanta medycznego, ja mogę tylko zmarszczyć brwi.

intensywnego treningu

Jak już mówiłam – współczesne.

 górołazy nie znoszą zbyt dobrze upałów

Może górołaz nie jest osłem, ale osła najbardziej przypomina. Otóż koń może (raczej nie) by się i dał tak traktować, ale osioł, wbrew stereotypom, jest inteligentnym zwierzęciem. Żyjąc w górach, ma ograniczone możliwości ucieczki, więc musi wiedzieć, jak i kiedy gryźć i kopać. Koń (i osioł) to nie motocykl. Swoją wolę ma.

postanowił posłuchać

Aliteracja.

 pustelnik jak nigdy dotąd postanowił

Pustelnik, jak nigdy dotąd, postanowił.

 się na to rozeźlił

Mało naturalne.

 Martwił się, że przez długie oczekiwanie naprawdę zapadnie w sen, jednak mimo braku zajęć umysł chłopaka pozostawał jasny i ogarnięty ekscytacją.

Sztucznie przedłużone, z lekka purpurowe.

stwierdził, że zarówno kaji, jak i jego pupil wstąpili do krainy snów

Bardzo purpurowe.

 nie spuszczając ich ze wzroku

Idiom. Nie spuszczając ich z oczu; albo: nie spuszczając z nich oka.

 w stercie rupieci zapomnianych przez pustelnika

Ile on tu tkwi, że zdążył wyprodukować śmietnisko?

 drewniane zapięcie o kształcie przypominającym poskręcane ciało węża

Albo po prostu była zapinana na kołek czy przetyczkę…

 Przywłaszczył ją sobie razem z garścią ziół i owoców, które schował na dnie.

Ale torba jest dziurawa?

 jedyną jaką

Jedyną, jaką. Lepiej "którą".

 Pozbawiony jakiegokolwiek oręża

"Jakiegokolwiek" jest zbędne. Powtarza informację.

 musiał rzucić słowa na wiatr

Ten (bardzo przejrzysty, zastanów się nad nim) idiom oznacza mówienie (przysięganie) bez intencji dotrzymania. Intencję miał (kiedy mówił), teraz dopiero z niej rezygnuje.

 kompletnie nie rozumiał dlaczego

Zupełnie nie rozumiał, dlaczego. Rym.

 Podczas poprzednich dni

Aliteracja. W ciągu poprzednich (ostatnich?) dni.

 Mimo obaw, wymknął się z namiotu

Przecinek zbędny.

 równie rozbawiony co podekscytowany

Równie rozbawiony, jak podekscytowany. Hmm.

 Szedł dalej na przygiętych nogach znaną tylko sobie ścieżką

Szedł dalej, na ugiętych nogach, tylko sobie znaną ścieżką. Jak poznał tę ścieżkę?

 Musiał włożyć niemały wysiłek, aby nie podskoczyć.

Nie po polsku.

 potwierdziło mu, że to Utsuno się zbliżał.

Nie potwierdza się komuś. C.t. – Utsuno się zbliża.

 bukłak z wodą, który wcześniej tam schował. Był już napełniony

Gdyby nie był napełniony, nie byłby bukłakiem z wodą, nie?

schował naczyńko do torby

Dlaczego zdrabniasz wszystkie naczynia?

 robiło tak w stresie

Nowoczesne, i to bardzo.

 Zazwyczaj robiło tak w stresie bądź żeby pokazać niezadowolenie.

Zazwyczaj robiło tak w stresie, bądź żeby pokazać niezadowolenie.

 Chłopak zauważył, że sam jest bardzo spięty

Pokaż to.

 zupełnie jakby

Zupełnie, jakby.

 wierzgnął głową

https://sjp.pwn.pl/szukaj/wierzgać.html

 martwiąc tym Urgh’taga

Nie zaznaczałabym tego, kontekst dostatecznie pokazuje, że chłopak nie chce prychania.

 Pieszczoty zdołały go udobruchać – złagodniał i skubnął wargami rękaw młodzieńca.

Powtarzasz to samo dwa razy.

 Nie musiał nawet odwracać, aby wiedzieć, co to oznacza, ale nie powstrzymał odruchu. W jego stronę biegł urodzonego morderca, rudawo-czarna smuga.

Przedłużone na siłę, w dynamicznej scenie szczególnie przeszkadza. "Urodzony morderca".

 stanął dęba ogarnięty

Stanął dęba, ogarnięty.

za wszelką cenę próbując pozostać na jego grzbiecie. Po chwili doskoczył do nich wilk

Przedłużone.

 cofnąć ją w tył

A jak inaczej cofnąć?

 Urgh'tag czuł, jak ubywa mu sił

Nienaturalne.

bardziej wycharczał niż krzyknął

Bardziej wycharczał, niż krzyknął.

 szybko nadrabiając odległość

Trochę współczesne.

wiedział, że te słowa były

Chyba jednak są.

 wiatr świszczący

Przed imiesłowem przecinek: wiatr, świszczący.

 poganiał górołaza, aby ten pędził byle dalej

Skróciłabym: poganiał górołaza, byle dalej.

 zlitował się nad nim i pozwolił mu przejść do stępa

Nadmiar zaimków.

 spróbował ustalić fakty

Nowoczesne.

domyślał się jednak, że musiała się

C.t.

 ona mieścić na nieco bardziej wilgotnych obszarach pustyni – inaczej nie miałaby szansy istnieć

O geologię pytaj Chrościska, ale pustynia polega na tym, że jest tam sucho. Oazy powstają wokół punktowych źródeł, o ile wiem.

 Dodatkowo pustelnik twierdził

"Dodatkowo" jest bardzo nowoczesne.

 północnym-zachodzie

Bez myślnika, to osobne wyrazy.

 starzec rozbił swój obóz

"Swój" zbędne.

 W takim razie gdzieś niedaleko na północnym-wschodzie czekała na niego Oska.

Nie pojmuję jego rozumowania. Na północnym wchodzie – od czego?

 Wiedział, że jego plemię już dawno temu opuściło tę oazę, ale chciał najpierw zawędrować w znane sobie strony, aby potem bez problemu trafić pod Strąconą Gwiazdę.

Wiedział, że jego plemię już dawno opuściło tę oazę, ale chciał najpierw zawędrować w znane sobie strony, aby potem trafić pod Strąconą Gwiazdę.

 nieznanej sobie drodze

Powtórzenie.

 Po przejściu jakiś pięciu mil

Człowiek-tachometr? I to jeszcze na pustyni bez znaków orientacyjnych?

 sam znalazł się na skraju wytrzymałości

Nie brzmi to dobrze.

 dawał nie-koniowi kilka daktyli

Wody też by wypadało…

 niedawnej przekorności

Przekory.

 Coś zakuło chłopaka w piersi

https://sjp.pwn.pl/szukaj/zakuć.html

 Dopiero nocny chłód i wiatr zdołały ożywić podróżnika, i jego zwierzę. Widząc, że nie-koń znowu radzi sobie niezgorzej

Bez przecinka. Odwodnienie nie znika tylko dlatego, że przestało być gorąco – na ile ja to rozumiem, odwodniony człowiek powinien bardziej marznąć (ale skonsultuj to).

 zaczął zbyt wiele mówić do zwierzęcia

Dziwnie to brzmi.

 Urgh’tag odrzucił od siebie natrętne myśli i spojrzał z utęsknieniem w gwiazdy.

Jakie natrętne myśli? https://sjp.pwn.pl/szukaj/utęsknienie.html

 mógł już nieco dokładniej oszacować własne położenie oraz kierunek, w jakim powinien zmierzać.

W którym. Nie wydaje mi się, żeby można było na podstawie gwiazd stwierdzić dokładnie, gdzie się jest – nie bez punktu odniesienia, zegara i żmudnych obliczeń, o które Twojego bohatera nie posądzam: https://www.navipedia.pl/astro.html

 Chłopak denerwował się na niego

Niezręczne.

 chociaż uszy, dłonie i stopy zaczęły odmarzać mu

Niezgrabne, kolokwialne.

 szczerze bał się, że okaże się ona ułudą

To nie brzmi dobrze.

 Mimo niepewności, prowadził Utsuno wytrwale w jej stronę, kurczowo trzymając się nadziei.

Sztucznie przedłużone.

 w miarę podróży

Nie.

 Zawsze jednak odnajdywał ją z powrotem, aż w końcu dostrzegł ją wyraźnie i stracił wszelkie wątpliwości.

Dwa "ją", czy wątpliwości się traci? Czy raczej się od nich uwalnia?

 łzy wezbrały mu do oczu

Wezbrały w oczach.

 który zniechęcał młodzieńca do wstania

Niezręczne.

 odgłos kroków Utsuno

Na piasku?

 Tyrpnął go chrapami

Hmm.

 go ponaglając, po czym sam pokierował się w głąb oazy, najpewniej poszukując

"Go" powtórzone. Cztery słowa zaczynają się na "po" – to źle brzmi.

jakiegokolwiek źródła wody.

Spokojnie wystarczyłoby: poszukując wody.

 póki nie został on wyparty przez wstyd

Źle to brzmi. Unikaj strony biernej.

 że ktoś mógł go widzieć

Angielskawe.

 Szybko dotarł do źródła wody, nie tylko dlatego, że doskonale znał oazę.

Nie wiem, po co to tłumaczysz.

 i ledwo co chłopak zagłębił się

Kolokwializm: i ledwie chłopak zagłębił się…

 nad taflą życiodajnej cieczy

Purpurowe.

 Padł on do połowy zanurzony w mieliźnie.

Przez chwilę nie miałam pojęcia, o co chodzi. Nie można się zanurzyć w mieliźnie.

 zaczął kuśtykać do zwierzęcia

Niezgrabne.

 oaza była rozległa, piękna oraz wilgotna, co zachęcało do mieszkania w niej jak najdłużej

To już brzmi śmiesznie.

 I chociaż w oazie wzbronione były walki i spory, to Urgh’tag nie chciał być przez nikogo zauważony.

Unikaj strony biernej.

 a jako że się niecierpliwił

Może lepiej: ponieważ.

 pozostawało nieufne przez długi czas

Hmm.

 dostanie się pod Strąconą Gwiazdę

Może jednak droga do Strąconej Gwiazdy?

 w przestrachu,

Hmm.

 czuł wyrzuty sumienia patrząc

Czuł wyrzuty sumienia, patrząc.

 kanciaste bryły wyrastające spod ziemi. Były to skaliste góry

Wszystkie góry są skaliste. Ale nie opisałabym ich w taki sposób.

 Dopiero kiedy dotarł do ich podnóży, masywne kształty ponownie wyrosły spośród ciemności.

Nie jestem przekonana.

 Ich wierzchołki ledwo co odgraniczały

Ledwie, "ledwo co" to tyle, co "dopiero co". "Odgraniczały" też tu nie pasuje.

 półkolista jasna smużka

Hmm.

uradował się z tej zmiany

Uradował się kim, czym? zmianą.

 zaczął wątpić czy

Zaczął wątpić, czy.

 przywarł się do jego szyi

"Się" jest tu błędem.

ściskając kolanami szyję zwierzęcia

Powtórzona "szyja".

ogarnięty nagłym amokiem. Wskoczył na ostry stok

Rym. Coś nie mogę uwierzyć w ten nagły szwung.

 Chłopak napiął wszystkie mięśnie, bojąc się upadku, lecz wkrótce przekonał się, że po przylgnięciu do szyi zwierzęcia mógł się całkiem łatwo utrzymać na grzbiecie.

Trzy "się". Zdanie rozwleczone i etykietkowe.

Kiedy przestał krzyczeć na nie-konia, ogarnęła go niezwykła cisza, przerywana jedynie szuraniem łap, które chwytały bądź ślizgały się po kamieniach

Hmm.

 podciął się na przednich

https://sjp.pwn.pl/szukaj/podciąć.html

 Kiedy dotarli na szczyt, uderzył w nich mocny wiatr

W górach zawsze wieje, nie tylko na szczytach.

wciąż był zbyt mocno zachwycony

Skróć.

Przejażdżka na górołazie, który znalazł się we własnym żywiole była dla niego nowym, wspaniałym przeżyciem

Wtrącenie: górołazie, który znalazł się we własnym żywiole, była.

 nieposłuszeństwo zwierzęcia go nie raziło

Teoretycznie mogłoby, ale coś tu nie gra konotacyjnie.

 Zeskoczył ze zwierzęcia, a ten odbiegł kawałek

Jaki "ten"? Zaimek odnosi się do ostatniego rzeczownika tego samego rodzaju. "Zwierzę" jest rodzaju nijakiego – to.

 sięgnął panicznie do torby

Mógł sięgnąć w panice, ale na pewno nie panicznie.

wyciągnął z niej kilka daktyli

Taki poziom wiedzy o zwierzętach może wykazywać współczesny gimnazjalista. Ten chłopak żyje z wielbłądami! (Cicho tam za kotarą.) Powinien mniej więcej rozumieć, że zwierzę to nie automat na monety.

 podchodzić, pokonując

Aliteracja.

 wiatr szarpiący jego ubraniem

Wiatr, szarpiący jego ubraniem.

 zwierz już nie uciekał – stał posłusznie

C.t. Nie ucieka.

 mimo złości nie mógł porzucić troski

Nienaturalne.

 dla niego

Zbędne.

 Urgh’tag miał w tym też swoje egoistyczne powody, chociażby chęć ucieczki przed wiatrem i zimnem przenikającym aż do kości.

Pokaż mi to.

 łagodnego, choć skalistego zbocza

Jak to się wyklucza?

 nasypy skalne o przeróżnych kształtach, a w jednym z nich młodzieniec odnalazł całkiem sporą grotę

W nasypie? https://pl.wikipedia.org/wiki/Grota

 przynajmniej do poranka

Hmm.

 przykrył skrawkami materiału, które miał w torbie i które na niewiele się zdawały

Nie wydaje mi się to wiarygodne.

nie przetrwałby nocy gdyby

Nie przetrwałby nocy, gdyby.

rzeźba o falistym kształcie

Czyli jakim?

 który nie był głęboki, lecz nadrabiał to obszernością

Hmm.

 jeśli wszyscy ustawiliby się

Gdyby (albo: jeśliby) wszyscy stanęli ramię w ramię.

 wlepiający wzrok w dno

Chwilę potrwało, zanim to sobie wyobraziłam.

Większość namiotów wyglądała podobnie i skromnie, tylko nieliczne się wyróżniały kształtem lub kolorem

To nie brzmi dobrze.

 obozów wzniesiono nie ze skór

Obozu się nie wznosi.

obozowisko znajdowało się na uboczu niby było siedliskiem

Obozowisko znajdowało się na uboczu, jak gdyby było siedliskiem.

 zupełnie nie pasujących do siebie stylem ani kształtem

Bo normalnie są zestandaryzowane?

 pogardzał takim postępowaniem

Źle to brzmi.

 Uparcie obserwował rzeźbę na dnie krateru, starając się zapomnieć o swoim upokorzeniu

Powtórzone dźwięki, obserwowanie rzeźby nie ma wielkiego sensu – ona nic nie robi.

 To ją nazywali Strąconą Gwiazdą.

Hmm.

 w podobny sposób kryła tożsamość

Nienaturalne. "Tożsamość" to termin techniczny.

 odsłaniali oblicza

Aliteracja.

 własny życiorys

"Życiorys" kojarzy się z poszukiwaniem pracy.

 na wszystkie próby zagadnięcia odpowiadał

Próba zagadnięcia jest zagadnięciem.

 odczuwał w stosunku do wyrzutków niechęć

Tłumaczysz jak krowie – to naprawdę niepotrzebne.

 oddawał się poczuciu samotności

Dziwaczne.

Był bardzo powolny i wyrafinowany. Duchowni wykonywali go z największym namaszczeniem

Powtórzona informacja, "wyrafinowany" jest gra stylistycznie. Pokaż mi ten taniec. Powiewające szaty to dobry początek, ale trochę mało.

 nie wiedział, co powinien zrobić

Zbędne. Pokazujesz to przecież.

 Od tak dumnego wystąpienia odwodziło go wspomnienie

Nie.

 historia jest zbyt skomplikowana, aby mogła zostać w pełni zaakceptowana przez wodza.

Niezgrabne. Znów bruździ strona bierna.

 Zawiesił się w pustce, przytłoczony ciężarem niewiadomych.

Purpura.

 Nie widział przed sobą żadnych wyraźnych ścieżek ani jasnych wskazówek, wszędzie wokół rozciągała się pustynia.

Welcome to the real world.

 powrócić do ich wiecznej wędrówki

Hmm.

 Utkwiony w tych myślach

Hmm.

 ubrany jaśniej

Opisz to.

 Kiedyś ten ostry i silny głos nie dziwił chłopaka, przyjmował go jako coś oczywistego.

Głos, czy jego donośność?

 Dla Urgh’taga obaj wyglądali jak dwie niewielkie plamy, jedna biała, a druga brązowa.

Hmm. Niedobrze się to parsuje.

 czasem skromnie dwie owce lub kozy

Czasem skromnie – dwie owce lub kozy.

 Okazało się, że znajdowało się wcale nie tak daleko od obozu

Hmm.

 Bardzo dokładnie przyjrzał się mężczyźnie, który został wyznaczony na przedstawiciela. Z żalem stwierdził, że nie jest w stanie go rozpoznać z takiej odległości.

To jak mu się przyjrzał?

 ponieważ jego uwaga skupiła się na ofierze

Nienajlepiej się to parsuje.

 Nie szedł on jak skazaniec

"On" zbędne.

zerwać się ze smyczy

Nie nazwałabym tego smyczą.

 duma jaką

Duma, jaką.

 ponownie pomyślał

Aliteracja.

 Podniosłe uniesienie

Powtórzenie.

 zastąpił smutek oraz poczucie braterstwa z drapieżnikiem, który miał zostać złożony w ofierze

Troszkę chyba zbyt wprost.

 Z rozważań popadł w apatię

Hmm?

 przestał interesować się obrządkiem

Przestał się interesować. Albo stracił zainteresowanie.

 Coś zakuło

Już coś o tym mówiłam.

 każąc mu wyrwać się z otępienia

Nie.

 nie mógł dojrzeć z daleka jego demonicznego oka

Purpura.

 ze starą mocą

Starą – czy dawną?

 aczkolwiek wszystkie uczucia zogniskowały się wokół tego jednego wojownika i prowadzonej przez niego ofierze

Nowoczesne. Wokół wojownika i ofiary.

 Ludzkiej, ciemnoskórej ofierze.

Anglicyzm.

 zdziwił się i oniemiał, był to tak niespotykany widok.

Naprawdę rozumiem, że oniemiał, bo widok był niespotykany. Zderzenie słabego określenia z mocnym wyrywa z zawieszenia niewiary.

 Dopiero kiedy

Dopiero, kiedy.

 W jednym momencie chłopak wszystko zrozumiał.

To tylko wytrąca z rytmu.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Obcięło mi komentarz. Ale to już koniec:

 Zbyt mocno skupił się na przekazie, przez który mimowolnie zacisnął pięści.

Nie.

musiała zostać wcześniej zatwierdzona przez najstarszych kapłanów, co nadawało jej pewnej szlachetności

Zatwierdzenie nadawało jej szlachetności?

 napięta atmosfera zaczęła powoli przemijać

Atmosfera nie przemija. Najwyżej się rozwiewa. I napięta też być nie może.

 że krępująca sytuacja wyjdzie na jaw

?

 pokusili się o najbardziej obłudne rozwiązanie.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/pokusić się.html

 to nie potrzebował żadnego potwierdzenia słuszności swoich domysłów.

Przedłużone.

 i nie zamierzał tego podważać

Nie podważa się własnych wniosków.

 Domniemane kłamstwo

Hmm.

 poczuł jakby jakiś ogień zapłonął mu we wnętrznościach

Poczuł się, jakby ogień zapłonął mu we wnętrznościach.

 Nie wiedział czy pogardza

Nie wiedział, czy pogardza.

 za tak oczywistą zniewagą

Za kogo, co? zniewagę.

 Myśli uciekły mu ku poświęconej dziewczynie.

Źle to brzmi. Jego myśli uciekły ku poświęconej dziewczynie.

 Gniew chłopaka zelżał nieco, lecz otępienie, smutek i poczucie osaczenia pozostawały tak samo wyraźne.

Hmm.

 szykowało się do skrycia za szczytami gór

"Skrycia" nie brzmi dobrze.

 przyglądał się im

Przyglądał im się.

 Chodź z nami młodzieńcze

Chodź z nami, młodzieńcze.

 potrząsnął przecząco głową

Potrząsanie z zasady jest przeczące, nie zaznaczaj tego.

 palić zioła

Ziela. "Zioło" to jednoznacznie marihuana, choć zapewne właśnie o nią tu chodzi.

 wejść w odpowiedni stan do całonocnego świętowania

Wejść w stan odpowiedni do całonocnego świętowania.

nie zważając na to, że strasznie rzucał się tam w oczy

C.t. i bardzo rzucające się w oczy zderzenie stylów.

 Pragnął podjąć decyzję niezależną od norm Tanhar’luga oraz od nauk pustelnika.

Ale czy on by to tak opisał? Językowo to zdanie pasuje raczej do podręcznika etyki lub historii.

pod pełnym obliczem słońca

Strasznie purpurowe.

kiedy dotarł do okolicy

https://sjp.pwn.pl/szukaj/okolica.html

Po krótkiej chwili utraty przytomności zebrał się w sobie

Ludzie też nie są motocyklami.

 przez co serce zamarło mu w piersi

Purpurowe.

 mimo że

"Choć" prawie zawsze brzmi lepiej i zwraca na siebie mniej uwagi.

co chwila potrzebował chwili

Powtórzenie.

 Kiedy znalazł się pół mili od obozowisk, rozkazał

Skróciłabym: Pół mili od obozowisk rozkazał.

 Nie chciał, aby nietypowy zwierz zwrócił czyjąkolwiek uwagę, nawet jeśli większość czcicieli

Anglicyzm. Wyjmij ze zdania tę część między przecinkami i sparsuj resztę. Widzisz, o co chodzi?

 Nie miał niestety żadnej

Nie miał, niestety, żadnej.

 Mam nadzieję, że to nie tylko chwilowe posłuszeństwo

Powtórzenie.

szczerze martwiąc się własnymi słowami

Coś nielogiczne to.

 Tradycja nakazywała, aby podczas nocy Święta Pożarcia wszyscy wierni złożyli modły się przy każdej ofierze, co nie przeszkadzało nikomu w tańcach i paleniu gohi, za to znacząco pomagało zintegrować się członkom różnych plemion.

Rozwleczone, stylistycznie nierówne. "Zintegrować się" to nowoczesny żargon psychologiczny.

 niemrawe bicie tamburynów

Tamburynów? https://www.youtube.com/watch?v=zgAe52cELhQ

 Wyglądało na to, że zabawa dobiegała

C.t.

 że jest ono bardziej szare niż granatowe.

"Ono" zbędne. Niebo przed świtem jest niebieskie – poobserwuj.

 w jego nozdrza uderzyła mdława woń

Hmm.

 przemierzał pozostałości

Dziwnie to brzmi i nie pasuje do zjawy.

 pamiętał lokalizację

Nowoczesne.

 Zacisnął zęby, zdenerwowany, że traci czas.

Hmm.

 Kobieta siedziała pod gołym niebem częściowo na, a częściowo pod zwierzęcymi skórami. Spała.

To znaczy? Siedziała na skórze i była przykryta drugą? I spała na siedząco? Nie w fotelu, tylko siedząc o własnych siłach? Trudno mi w to uwierzyć.

 Dzięki oczom przyzwyczajonym do ciemności Urgh’tag mógł przyjrzeć się dziewczynie.

Purpurowe.

 zaplecione zgrabne warkocze

“Zgrabne”?

 przybrała niemal dziecięcy wyraz twarzy

Jej twarz przybrała niemal dziecięcy wyraz. Cokolwiek to znaczy.

 delikatnie zmarszczone brwi

Nieznacznie zmarszczone.

 świadczyły o wielkim stresie i napięciu, jakie musiała przeżywać.

Nowoczesne i powtarza informację.

 przymglonym wzrokiem

Nie spogląda się wzrokiem.

i nie widząc jej skołowania

Ale skoro patrzymy na to jego oczami, my też nie powinniśmy go widzieć. Zresztą, to źle brzmi.

Hajin zdołała się opanować tylko dlatego, że po napaści całe jej życie zostało wypełnione nieprzewidzianymi zdarzeniami i już się do nich przyzwyczaiła.

Dobra, co próbujesz tu powiedzieć i dlaczego nagle tak się spieszysz?

 Nawet nagłe otrzymanie wyboru nie zbiło jej z tropu.

Niezgrabne. Cały akapit trochę z sufitu.

 Na przekór impulsowi, spróbował ponownie:

Przecinek zbędny.

 Nagle z oczu dziewczyny spłynęły łzy.

Wyobraź to sobie. No?

 Jeśli zostaną złamane, ludzie będą szukać między sobą wrogów.

Wiem, mniej więcej, o co chodzi, ale to wyjątkowo wydumany sposób powiedzenia tego. Mam na myśli całą wypowiedź.

 poderwał się na równe nogi jakby

Wystarczy: poderwał się, jakby.

 wzniosła istne larum

https://sjp.pwn.pl/szukaj/istne.html Zapewniasz.

 Zaczął pośpiesznie odchodzić, pozostawiając dziewczynę samą.

Rozwleczone. Skróć maksymalnie.

 w obawie, że ktoś mógłby zwrócić na niego uwagę.

Clara non sunt interpretanda, eh.

 wybiegnięcia obozowiska

Zjadłaś "z".

 poczuł ukłucie wstydu za ten akt tchórzostwa

No, nie wiem.

 Samoponiżenie szybko przestało być istotne, inna sprawa stręczyła jego myśli.

To nie ma sensu. https://sjp.pwn.pl/szukaj/stręczyć.html

 pojąć postanowienie

Aliteracja.

 tak samo nieodgadnione jak poglądy

Tak samo nieodgadnione, jak poglądy.

 pełne poświęcenia w imię jakiś oderwanych przekonań

Co jest pełne poświęcenia, i dlaczego poglądy takie być nie mogą?

 Sam nie wiedział czy podziwia siłę Hajiny

Sam nie wiedział, czy podziwia siłę Hajiny.

szarawych kolor

Literówka.

 mimo niezgorszej widoczności nie dostrzegał nigdzie niezgrabnego zwierzęcia

Niezgrabne.

 Usiadł i położył się na wznak

Trudno by mu było się położyć z pozycji stojącej.

 pływał w niezrozumiałej dla siebie plątaninie emocji

Purpurowe do granic nonsensu.

 I wraz z jego nastaniem, do Urgh’taga powrócił nie-koń.

Bez przecinka.

zdystansowany

Nowoczesne.

wiedział, że sam nie przetrwa na pustyni

A po co miałby tam leźć?

 Kompletnie zrezygnowany

"Kompletnie" jest zbędne.

 nietypowy wierzchowiec

Źle to brzmi, "zawczasu" sugeruje zapobiegliwość, a tej tu nie widzę.

 w pół

Łącznie.

 po samodzielnej kuracji w oazie

Dziwnie to brzmi.

 nieznanych sobie wędrowców, posiadających przedziwne zwierzęta oraz że jednego zdołał im ukraść

Nieznanych wędrowców, posiadających przedziwne zwierzęta oraz, że jedno zdołał im ukraść.

 tak żałosnego tchórza jak Luga’naga

Tak żałosnego tchórza, jak Luga’naga.

 ledwo utrzymywał się na nogach

Ledwie trzymał się na nogach.

 wiele, wiele dni

Anglicyzm.

zachęcał swoją swojskością do zajrzenia do środka

Źle to brzmi.

 materiał zakrywający wejście

Hmm.

 Ich osra woń

Literówka.

 zaczął przechadzać się po skromnym wnętrzu

To jakiej ono w końcu było wielkości? I – skoro są tu rośliny w doniczkach (a nie badyle), to pustelnik musiał odejść (umrzeć?) dopiero co. A bohater decydował się na powrót wiele lat, tak mi to wygląda. To jak było?

 pod przeciwległą ścianą

Czy namiot na pewno ma ściany?

 od wszelkich ludzi

Wszystkich ludzi. Albo po prostu: od ludzi.

 Samotności wynikającej z braku zrozumienia oraz z oszukiwania zarówno siebie, jak i współplemieńców.

Znów tłumaczysz jak krowie na rowie.

 musiał zapomnieć i odrzucić wszystkie niewskazane uczucia

Dziwne.

 więzienia, którego ściany stały się dla niego obce

A które więzienie jest znajome? (Chyba właśnie takie, w którym się długo siedzi…) I czy mieszkaniec namiotów użyłby takiego porównania?

 pośród porozrzucanych rzeczy starego wyrzutka

Fonetycznie to jest bardzo nieładne.

 spojrzał nań krytycznie

Nie dałabym głowy za to "nań".

 

Tekst jest młody, cokolwiek naiwny, mało oryginalny, w czytaniu mocno męczący, ale pod względem filozoficznym rokuje. Kompozycja wypada nieźle (ładna klamra z podwójnym porwaniem, i druga z powrotem – zaskoczyłaś mnie), choć środek wlecze się niemiłosiernie. Zakończenie niezłe, choć gorzkie – częściowo właśnie dlatego, że gorzkie.

Masz problemy językowe, niektóre poważne – przede wszystkim stylistyczne, choć znalazłam sporo błędów gramatycznych (nie wiesz, jak się odmienia co rzadsze wyrazy – to bardzo źle). Część wynika raczej z nieuwagi, ale pozostają błędami. Co musisz robić po pierwsze, oprócz czytania jak najwięcej, żeby poprawić ten język (poszerz swój wokabularz!) – skracać. Ten kawałek spokojnie można by ściąć o jedną trzecią – a jednocześnie jest w nim dziwnie mało pokazywania, a dużo zapewniania. Ten świat powinien być piękny, takim surowym, wzniosłym pięknem. Odsłoń go przede mną. I nie maskuj luk cynfolią – zbuduj go porządnie. Zdaje mi się, że tak jesteś skupiona na swoim przesłaniu, że nie zwracasz należytej uwagi na środki, tylko chlustasz farbą.

Po drugie – niekonsekwencje typu nomada – hodowca roślin, takie łatwo widoczne nawet dla laika. Eliminuj bezwzględnie. To, co brzmi nieprawdopodobnie, wyrywa czytelnika z zawieszenia niewiary, zwraca jego uwagę na dekorację, dym i lustra. Podobnie tłumaczenie czytelnikowi jak krowie na rowie emocji bohaterów – ja osobiście czuję się wtedy potraktowana z góry.

I trzecia rzecz (a właściwie pierwsza, tylko jeszcze raz) – dobór słów. Ciągle trafiasz obok. Zwróć uwagę na konotacje, na prozodię semantyczną.

Pracuj dalej. Powodzenia.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka