- Opowiadanie: Haloczki - Samotna apokalipsa

Samotna apokalipsa

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Samotna apokalipsa

Noc. Ciem­ność. Bez­pie­czeń­stwo.

Obu­dził się, prze­tarł skle­jo­ne jesz­cze oczy i spró­bo­wał po­trzą­snąć głową. Bo­la­ło jak cholera, czuł, jakby tysiące igieł wbijało mu się w umysł. Po­wo­li, lecz konsekwentnie do­cho­dzi­ło do niego kim i gdzie jest. Oraz naj­waż­niej­sze: kiedy.

W cał­ko­wi­tym mroku prze­su­nął dło­nią po ziemi – twar­da, zimna i chro­po­wa­ta. Tak. Dalej u sie­bie, w je­dy­nym pew­nym i bez­piecz­nym miej­scu.

Nie wie­dział jak dawno temu za­szło słoń­ce, ale to nie był jakiś większy problem. Li­czy­ło się tylko to, że jego za­bój­cze pro­mie­nie nie są­czy­ły się już przez za­bi­te de­cha­mi okno.

„Okno!”

 W nagłym zrywie zrzu­cił okry­wa­ją­cy go koc. Spró­bo­wał wstać, ale nogi, tak bar­dzo od­uczo­ne do re­gu­lar­ne­go cho­dze­nia, za­pro­te­sto­wa­ły. Po­wo­li, z ocią­ga­niem za­czę­ły dźwi­gać wła­ści­cie­la, jakby nie do końca wczuwały się w swoją rolę. Kiedy sta­nął w po­zy­cji pio­no­wej znowu po­czuł ogrom­ne za­wro­ty głowy.

 Oparł się ręką o ścia­nę i cze­kał aż wszyst­ko się w nim uspo­koi. Był słaby. Nawet bar­dzo, a prze­cież nie chciał umie­rać. Nie sam, nie w taki spo­sób.

Wie­dział jed­nak, że jego dni są po­li­czo­ne. A ra­czej noce, bo tylko pod­czas nich mógł bez­piecz­nie po­ru­szać się po po­miesz­cze­niu. Z dala od świa­tła, które ozna­cza­ło śmierć w mę­czar­niach.

 Pa­mię­tał jesz­cze z ksią­żek opisy umie­ra­ją­cych od na­pro­mie­nio­wa­nia ludzi. W gło­wie ko­ła­ta­ła mu się nazwa Pry­peć. To chyba było ja­kieś mia­sto. Ka­ta­stro­fa czy wybuch… Nieważne. Dużo le­piej pa­mię­tał świat z po­wie­ści.: Zona, ar­te­fak­ty, mu­tan­ty.

Daw­niej li­te­ra­tu­ra „po­sta­po”, dzi­siaj szara rze­czy­wi­stość.

 Kiedy zy­skał pew­ność, że utrzy­ma się na trzę­są­cych koń­czy­nach, zro­bił kilka nie­pew­nych kro­ków.

Jego stopa za­ha­czy­ła o jakiś przed­miot na pod­ło­dze. Cha­rak­te­ry­stycz­ny od­głos tur­la­ją­cej się bu­tel­ki odbił się echem do­oko­ła.

 – Kurwa – za­klął cicho, choć jego wy­schnię­te wargi ledwo wy­ce­dzi­ły to słowo.

 Do­szedł po chwi­li do za­ba­ry­ka­do­wa­ne­go otwo­ru okien­ne­go i spraw­dził po omac­ku deski. Pełne drzazg, pęk­nięć, ale jesz­cze całe. Czyli prze­ży­je na­stęp­ny dzień. A w każ­dym razie miał na to spore szan­se.

 Ostroż­nie wró­cił na swoje miej­sce i stę­ka­jąc usiadł. Wzrok po­wo­li przy­zwy­cza­jał się do ciem­no­ści, więc za­czął do­strze­gać, co nieco wokół sie­bie.

Kilka pu­stych bu­te­lek. Parę otwar­tych pu­szek. Wiel­kie wia­dro na nie­czy­sto­ści.

 Uśmiech­nął się w my­ślach.

 Odkąd to się stało… choć mgła za­snu­wa­ją­ca jego pa­mięć nie po­zwo­li­ła mu przy­po­mnieć sobie kiedy… wie­dział, że w taki spo­sób musi sobie to zor­ga­ni­zo­wać, ale nigdy nie przy­pusz­czał, że bę­dzie to tak trud­ne. Jesz­cze nie­daw­no ko­rzy­stał ze swo­je­go wy­na­laz­ku. Ale czy to było wczo­raj­szej nocy? Jesz­cze po­przed­niej? Nie miał po­ję­cia. W ogóle słabo u niego było z kojarzeniem, czuł, jakby jego umysł został podziu­ra­wiony ni­czym sitko. Tylko strzę­py wspo­mnieć, ja­kieś prze­świ­ty… nic poza tym.  

Pa­trząc na swoją pro­wi­zo­rycz­ną ubi­ka­cję wie­dział, że dziś znowu nie da rady do niej dojść. Był zbyt słaby na ko­lej­ny tak wymagający wyczyn. Za­klął w duchu.

Spoj­rzał w lewo, gdzie o ile ko­ja­rzył… Tak.

Le­ża­ło tu kilka jesz­cze peł­nych pla­sti­ko­wych bu­te­lek. Co w nich było? Też nie potrafił sobie przy­po­mnieć, ale wie­dział, że to ważne. Czy­tał kie­dyś, że takie rze­czy pili stal­ke­rzy. A teraz on zo­stał jed­nym z nich, całkiem możliwe, że ostatnim.

Tylko to nie była po­wieść, a praw­dzi­we życie. Tamci szli… wal­czy­li i cza­sem gi­nę­li, ale ich śmierć miała jakiś sens.

A on?

On umie­rał. Sam, w znisz­czo­nym świe­cie. Bez celu.

 

*******

 

Obu­dził go głód. Dziwna sprawa – nie czuł go od dawna. Chyba.

Ale to dobry znak.

Nie­śmia­ło uchy­lił stary i śmier­dzą­cy koc. Wyjrzał przez powstałą szczelinę: znowu ciem­no. Ko­lej­na noc, czyli za sobą miał w całości prze­spa­ny dzień. Najważniejsze, że prze­ży­ty.

Po­now­na in­spek­cja okna. Dziś było trud­niej, za­wro­ty trwa­ły dłu­żej, a do tego po­ja­wi­ły się mdło­ści.

Ko­lej­ny symp­tom. Tak, do­brze ko­ja­rzył. To cho­ro­ba po­pro­mien­na.

Tym razem nawet pa­mię­tał o sko­rzy­sta­niu z pro­wi­zo­rycz­nej ubi­ka­cji, choć po­wo­li tra­cił do tego serce. Ubra­nie, które miał na sobie, całe już było na­siąk­nię­te pa­skud­nym odo­rem. Wręcz ła­ma­ło się na nim. Trud­no, może któ­rejś nocy wyj­dzie w po­szu­ki­wa­niu cze­goś lep­sze­go i bardziej świeżego. Oraz po za­pa­sy.

Dzi­siej­szej jest zbyt słaby. Zbyt za­mro­czo­ny.

I głod­ny!

Sie­dząc w swoim rogu zro­bił in­spek­cje. Zo­sta­ły mu jesz­cze z dwie pusz­ki – dziś zje jedną, druga musi mu star­czy na jakiś czas.

Otwarł trzę­są­cy­mi się rę­ka­mi alu­mi­nio­we opa­ko­wa­nie i pal­ca­mi za­czął wy­grze­by­wać za­war­tość. Pchał ją łap­czy­wie do ust, kęs za kęsem, a tłuszcz spływał mu po zarośniętej brodzie.

Po chwi­li po­czuł się pełen. I jakby od­zy­skał tro­chę sił.

Tylko czy od­wa­ży się dzi­siaj wyjść?

Zer­k­nął na stan pla­sti­ko­wych bu­te­lek. Jesz­cze kilka miał – na razie star­czy, nigdzie dziś nie musi iść.

Oparł głowę o zimną ścia­nę i przy­mknął oczy.

Kiedy to się za­czę­ło? Nie pa­mię­tał. Ko­niec świa­ta mógł na­stą­pić ty­go­dnie temu, ale rów­nie do­brze mogło to być przed­wczo­raj. Po pro­stu w miej­scu wspo­mnieć miał czar­ną dziu­rę.

Jeśli miał­by być całkowicie szcze­ry wobec sie­bie, to nawet nie miał po­ję­cia, kiedy zro­bił swoje za­pa­sy. Ani gdzie.

Nic to, po­ra­dzi sobie prze­cież. Zbyt długo prze­żył, żeby teraz się pod­dać. Prze­trwa, nie zre­zy­gnu­je.

Od­krę­cił na­kręt­kę i po­cią­gnął so­lid­ny łyk zba­wien­ne­go płynu. Za­pie­kło w prze­ły­ku, kiedy ciecz po­pły­nę­ła w dół, pro­sto do żo­łąd­ka.

Czy stal­ke­rzy też tak cier­pie­li? Pew­nie tak, choć tego szcze­gó­łu nie pa­mię­tał rów­nież.

Tym razem wy­trzy­mał pra­wie do rana. Kiedy przez szcze­li­ny w de­skach za­czę­ło wpa­dać de­li­kat­ne świa­tło przy­krył się szczel­nie kocem i po­szedł spać.

Za­my­ka­jąc oczy znów miął w ustach jedną i tę samą man­trę. Je­stem stal­ke­rem… je­stem stal­ke­rem…

W smro­dzie nie­my­te­go ciała, za­bru­dzo­nych nie­czy­sto­ścia­mi ubrań, ale żywy za­snął. To przy­naj­mniej przy­cho­dzi­ło mu łatwo.

 

*******

 

Ta noc bę­dzie inna. Po­czuł to, jak tylko się prze­bu­dził.

Śnili mu się bo­ha­te­ro­wie po­wie­ści. W ma­skach, kom­bi­ne­zo­nach, z naładowaną, gotową do użytku bronią.

Wę­dro­wa­li przez znisz­czo­ny wojną świat. Strze­la­li do be­stii, wal­czy­li z wszyst­kim, nawet ze sobą.

Zanim jesz­cze otwarł oczy obie­cał sobie, że on bę­dzie inny. Jak spo­tka kie­dyś kogoś ob­ce­go, bę­dzie od po­cząt­ku go sza­no­wać. Po­ma­gać. W świe­cie, gdzie ludz­kość utra­ci­ła wszyst­ko, to była je­dy­na słusz­na droga.

Nagle do jego umy­słu do­tar­ły ja­kieś od­gło­sy. Zbyt wiele nocy spę­dził w ciszy, by nie wy­chwy­cić sub­tel­nych dźwię­ków.

Do­cho­dzi­ły z dołu.

Zsu­nął z sie­bie przy­kry­cie. Na szczę­ście znowu była noc.

Po­sta­no­wił nie wsta­wać, bo to mo­gło­by być za gło­śne. Takie sta­wia­nie nie­pew­nych kro­ków w po­miesz­cze­niu peł­nym śmie­ci na pewno narobi harmidru i ostrzeże nieproszonych gości.

Za­miast tego po­wo­li za­czął się czoł­gać.

Ostroż­nie, u­suwa­jąc ze swo­jej dro­gi prze­szko­dy, do­tarł do za­blo­ko­wa­ne­go zej­ścia. Przy­ło­żył ucho do drew­nia­nej klapy i za­czął na­słu­chi­wać.

Teraz był już pe­wien. Ktoś, a ra­czej coś było na dole.

Do­cho­dził do niego… jakby śmiech?

To nie­moż­li­we. Prze­cież nikt nie mógł­by prze­żyć tyle dni, zanim do­tarł­by w to bez­piecz­ne miej­sce. A zatem?

„Mu­tant!” To słowo ni­czym gwóźdź wbiło mu się w myśli.

Pa­mię­tał coś. Czy­tał o nich. Wcho­dzi­ły naj­pierw do umy­słów, potem do ciała.

I za­bi­ja­ły.

Prze­ra­żo­ny cof­nął się z po­wro­tem w swój kącik.

Za­czął grze­bać w ster­cie śmie­ci le­żą­cej obok le­go­wi­ska. Go­rącz­ko­wo i w pa­ni­ce. Chyba nawet za gło­śno, ale nie miało to teraz zna­cze­nia.

„Jest!” –  Po­czuł w dło­ni twar­dą rę­ko­jeść. –  „Nóż!”

Trzy­ma­jąc świe­żo od­zy­ska­ną broń prze­czoł­gał się z po­wro­tem do klapy blo­ku­ją­cej zej­ście na dół. Za­marł i cze­kał na dal­szy roz­wój wy­da­rzeń.

Jego roz­pacz­li­we próby od­zy­ska­nia je­dy­nej broni mu­sia­ły zwró­cić uwagę tego cze­goś na dole. Usły­szał nie­pew­ne kroki na scho­dach po­ni­żej. Mu­tant był coraz bli­żej.

Za­trzy­mał się przed blo­ka­dą i zaległa cisza.

Czuł jak przy­spie­sza bicie jego serca – w ciem­no­ści, w ciszy i w małym po­miesz­cze­niu miał wra­że­nie, jakby wy­da­wa­ło dźwię­ki, które od­bi­ja­ją się od ścian.

Ale wie­dział, że to tylko wy­obraź­nia, stwór na dole nie mógł tego sły­szeć.

Nagle drew­nia­na klapa za­drża­ła.

„To coś chce tu wejść.” – Panika powoli przejmowała kontrolę.

Spiął wszyst­kie mię­śnie i cze­kał; wie­dział, że nie bę­dzie miał dru­giej szan­sy.

Pchnię­ta od dołu klapa uchy­li­ła się.

Za­ata­ko­wał bez na­my­słu. Wbił ostrze aż po rę­ko­jeść w coś mięk­kie­go, z pewnością należącego do istoty żywej. Ręka? Łapa? Macka? Nie zdą­żył zobaczyć dokładnie, bo cof­nę­ła się z pra­wie ludz­kim krzy­kiem.

Drew­no opa­dło na swoje miej­sce z odbijającym się od ścian hu­kiem. Szyb­ko wpełzł na nie, pe­wien, że ra­nio­na be­stia bę­dzie miała spory kłopot, żeby ponownie tutaj wejść.

Ale nie spróbuje, ucie­ka.

Sły­szał jak się od­da­la.

Pa­nicz­nie i szyb­ko. Świet­nie.

Prze­niósł koc i reszt­ki za­pa­sów na to miej­sce. Czuł, że do świtu zo­sta­ło już nie­wie­le czasu. Znowu nie sko­rzy­stał z pry­mi­tyw­nej to­a­le­ty, ale trud­no; bród i smród jest niczym w porównaniu ze śmiercią.

Szyb­ko otwarł ko­lej­ną bu­tel­kę i drżącymi rękami zbliżył ją do ust. Wypił. Po­zo­sta­ło cze­kać i mieć na­dzie­je, że w ciągu dnia mon­strum nie przyj­dzie.

W każ­dym razie w książ­kach, które czy­tał, to, co żyło no­ca­mi, nie po­lo­wa­ło w dzień.

Nie mylił się.

Wró­ci­ło do­pie­ro ko­lej­nej nocy.

 

*****

 

Tym razem było ina­czej. Usły­szał hałas już z da­le­ka. Coś jakby war­kot. Sil­ni­ka? Tutaj?

Do­cho­dzi­ł sprzed jego kry­jów­ki. Ciem­ność prze­ty­ka­ły bły­ski świa­tła, a nocną ciszę zakłócała spora kakofonia dźwięków.

Co­kol­wiek to nie było, wró­ci­ło sil­niej­sze. I chyba nie samo.

Usły­szał wo­ła­nie, przy­mknął oczy, pró­bu­jąc wy­rzu­cić in­tru­za z głowy. Kon­tro­le­rzy! Tak ich na­zy­wa­no. Te mu­tan­ty, grze­bią­ce nie­do­bit­kom ludzi w gło­wach.

Za­ci­snął kurczowo dłoń na rącz­ce noża. Dziś może być cięż­ko. O ile do­brze pa­mię­tał prze­czy­ta­ne kie­dyś książ­ki, mu­tan­ty po­tra­fi­ły uczyć się na wła­snych błę­dach.

Tym razem kroki na scho­dach poniżej były wy­raź­niej­sze i szyb­sze. Pew­niej­sze.

Po­czuł ude­rze­nie, a chwilę potem dru­gie. Nie ważył wiele, ale wy­star­cza­ją­co, by nie po­zwo­lić temu cze­muś dźwi­gnąć klapy. Za­po­biec wdar­ciu się na górę.

Roz­glą­dał się go­rącz­ko­wo w ciem­no­ści, jakby miał na­dzie­ję, że znaj­dzie ja­kieś roz­wią­za­nie. Nie­ste­ty, wie­dział, że nie ma innej drogi uciecz­ki. Albo on albo mutanty.

Ko­lej­ne ude­rze­nie. I jakby na­wo­ły­wa­nia. Czy­sta hip­no­za – to coś grało jego umy­słem. Wie­dział, że to może być ko­niec. Ale nie da się tak łatwo, nie po­zwo­li prze­jąć swo­ich myśli ob­ce­mu stwo­ro­wi.

Od­su­nął się od wyj­ścia, żeby za­sko­czyć agre­so­ra i sta­nął z nożem w po­go­to­wiu.

Trzask!

Klapa wy­le­cia­ła pchnię­ta ogrom­ną siłą. Przez po­wsta­ły otwór coś we­szło. Nie wi­dział do­kład­nie, bo jego zmę­czo­ne oczy poraziło ostre świa­tło.

Nie było czasu do na­my­słu.

Zmu­sił swoje mię­śnie do iście ty­ta­nicz­ne­go wy­sił­ku i rzu­cił się z wy­su­nię­tym ostrzem do przo­du. To nie był dobry mo­ment na wąt­pli­wo­ści. Ani na my­śle­nie. Trze­ba dzia­łać albo zgi­nie!

W ostat­ni mo­men­cie usły­szał jakby słowa. Ostrze­ga­ją­ce, głośne, stanowcze. Nad­zwy­czaj ludz­kie.

„Stój, policja!”

Nie zdą­żył się za­trzy­mać, a ostat­nią rze­czą, jaką usły­szał był od­głos strza­łu.

 

 

********

 

Za­dzwo­nił te­le­fon. Ste­fan pod­szedł do apa­ra­tu i chwycił słu­chaw­kę.

– Tak, słu­cham?

Z dru­gie­go końca linii ode­zwał się twar­dy, męski głos:

– Witam, tutaj star­szy po­ste­run­ko­wy Ty­be­riusz Hal­ski. Dzwo­nię w spra­wie pana syna. Mógł­by sta­wić się jutro na ko­mi­sa­ria­cie w celu zło­że­nia ostat­nich ze­znań?

– Cho­dzi o tego żula, co no­cu­je w opusz­czo­nym domku na skra­ju mia­stecz­ka? Prze­cież mój chło­pak po­wie­dział już wszyst­ko, co wy­da­rzy­ło się przed­wczo­raj­szej nocy. – Ste­fan po­ma­so­wał dło­nią czoło, pró­bu­jąc ze­brać myśli. – Zapuścił się tam z chłopakami, a ten pomyleniec dźgnął go nożem!

Wie­dzie­li­śmy, że od picia de­na­tu­ra­tu tam­te­mu mu­sia­ło się cał­ko­wi­cie po­mie­szać w gło­wie. Ma­niak ksią­żek, stary al­ko­ho­lik i menel. Od wielu dni nikt go nie wi­dział, pew­nie znowu włą­czy­ły mu się ja­kieś filmy zwią­za­ne z fan­ta­sty­ką. A mój syn… wie pan, jaka jest mło­dzież. Po­szedł tam, wie­dzio­ny cie­ka­wo­ścią. Do­brze, że zo­stał zra­nio­ny tylko w ramię… Zgło­si­li­śmy to prze­cież wczo­raj po po­łu­dniu, jak tylko przy­znał się, że to nie było zwy­kłe ska­le­cze­nie…

Głos po­li­cjan­ta prze­rwał mu prze­mo­wę. Za­czął coś mówić, a twarz męż­czy­zny zsza­rza­ła. Za­stygł z te­le­fo­nem w dłoni, a kiedy tam­ten skoń­czył, mil­czał jesz­cze chwi­lę.

– Cholera, szkoda trochę chłopa. Dobrze, przyjdziemy.

Koniec

Komentarze

Ta noc będzie być inna.

Z drugiego końca linii dobiegła go odezwał się twardy, męski głos

Wpadło mi w oko jeszcze parę takich kwiatków. Zgaduje, że co najmniej raz sprawdzałeś i poprawiałeś tekst, ale poprawiania już nie sprawdziłeś. Trzeba mu było dać odleżeć jeszcze z dzień i przeczytać.

Tak zasadniczo to pojawia się pytanie gdzie tu fantastyka? :) Nie jestem ortodoksem więc nie będę się nad tym rozwodził, ale nie rozpieszczasz pod tym względem.

Co pozytywne, to… tekst da się czytać. Jest trochę o niczym, ale da się czytać. Zawsze oczywiście da się nad czymś popracować, ale jest pozytywnie, komunikatywnie i zrozumiale. Jeśli mogę coś nieśmiało zasugerować, to poszukaj czasem dłuższych zdań. Coś rozbuduj, coś połącz. Tak, żeby czasem zamieszać tempem.

No i twist na koniec. On jest taki trochę jakby magik na koniec sztuczki, w kulminacyjnym momencie, pokazał jak wygląda schowek na królika na dnie kapelusza. Facetowi odwaliło po “dykcie”, tematyka czytanych książek nie ma tu większego znaczenia, a ciekawość i podejrzenia, które budzisz po drodze zostają niezaspokojone :(

Historii Ci potrzeba;)

Powodzenia.

Heeej.

 

Zgadzam się z Seenerem, da się to czytać, jest nawet nieźle :) Twist na końcu nie powala, jest zbyt łopatologiczny, a rozmowa przez telefon to już w ogóle na dobicie czytelnika ;)

Mimo wszystko podoba mi się, fajna wprawka przed czymś większym. Jako rzekł Seener: historii, Panie, historii poszukaj!

Polecam także betowanie swoich tekstów, a tutaj masz trochę info o komentarzach.

 

Uwagi do tekstu:

 

[…] ledwo przecedziły to słowo.

 

– "wycedziły".

 

W ogóle słabo u niego z tym było.

 

– z czym? Niezrozumiałe.

 

prowizoryczną ubikacje

 

– "ubikację".

 

Był zbyt słaby na kolejny podryw.

 

– kogo on tam podrywa? ;)

 

Po prostu w miejscu wspomnieć miał czarną dziurę.

 

– "w miejsce wspomnień".

 

Ostrożnie, odsuwając na swojej drodze przeszkody dotarł do zablokowanego zejścia.

 

– "usuwając ze swojej drogi".

 

Che mi sento di morir

Czytałam z umiarkowanym zainteresowaniem, bo jakoś niezbyt zajmujące wydały mi się rozważania bohatera o apokalipsie, oparte wyłącznie na wybranych i ledwo pamiętanych fragmentach dawno czytanych książek. A kiedy okazało się, że rzecz dotyczy urojeń chorego i przepitego umysłu, że fantastyki tu tyle, co kot napłakał, doznałam sporego rozczarowania.

Lektury Samotnej apokalipsy, także z uwagi na nie najlepsze wykonanie, nie mogę, niestety, uznać za satysfakcjonującą.

 

Nogi, tak bar­dzo od­uczo­ne do re­gu­lar­ne­go cho­dze­nia… ―> Nogi, tak bar­dzo od­uczo­ne re­gu­lar­ne­go cho­dze­nia

 

Przy­trzy­mał się ręką o ścia­nę… ―> Przytrzymać można się czegoś, nie o coś. O coś można się oprzeć.

 

Nie ważne. ―> Nieważne.

 

 „Kurwa” – za­klął cicho, choć jego wy­schnię­te wargi ledwo prze­ce­dzi­ły to słowo. ―>  – Kurwa – za­klął cicho, choć jego wy­schnię­te wargi ledwo wycedziły/ wymówiły to słowo.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Spoj­rzał w lewo, gdzie o ile ko­ja­rzył…. Tak. ―> Spoj­rzał w lewo, gdzie o ile ko­ja­rzył Tak.

Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Sie­dząc w swoim rogu zro­bił in­spek­cje. ―> Literówka.

 

Otwarł trzę­są­cy­mi rę­ka­mi alu­mi­nio­we opa­ko­wa­nie sa­my­mi pal­ca­mi za­czął wy­grze­by­wać za­war­tość. ―> Otwarł trzę­są­cy­mi się rę­ka­mi alu­mi­nio­we opa­ko­wa­nie i pal­ca­mi za­czął wy­grze­by­wać za­war­tość.

 

Jeśli miał­by być kom­plet­nie szcze­ry wobec sie­bie… ―> Jeśli miał­by być całkiem szcze­ry wobec sie­bie

 

i po­cią­gnął so­lid­ne­go łyka zba­wien­ne­go płynu. ―> …i po­cią­gnął solidny łyk zba­wien­ne­go płynu.

 

miął w ustach jedną i  samą man­trę. ―> …miął w ustach jedną i samą man­trę.

 

Po­czuł w dło­nie twar­dą rę­ko­jeść. ―> Literówka.

 

Wbił rę­ko­jeść w coś mięk­kie­go… ―> Skoro wbił rękojeść, to jak trzymał nóż? Za ostrze?

Pewnie miało być: Wbił ostrze w coś mięk­kie­go

 

Drew­no opa­dło na swoje miej­sce z gło­śnym hu­kiem. ―> Masło maślane – huk jest głośny z definicji.

 

kroki na scho­dach po niżej były wy­raź­niej­sze. ―> …kroki na scho­dach poniżej były wy­raź­niej­sze.

 

„Stój, PO­LI­CJA!” ―> Dlaczego wielkie litery?

 

Ste­fan pod­szedł do apa­ra­tu i dźwi­gnął słu­chaw­kę. ―> Jak ciężka była słuchawka, skoro musiał ją dźwigać?

 

że to nie było zwy­kłe ska­le­cze­nie….. ―> …że to nie było zwy­kłe ska­le­cze­nie

Zbędne dwie kropki po wielokropku. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Sama historia nie porwała – przez większość tekstu facet leży w jakiejś zapuszczonej klitce, sam ze swoimi niezbyt bogatymi myślami. Można było coś podejrzewać, że słaby z niego stalker, skoro tylko o tym myślał.

Za to nie zrozumiałam do końca finału – dlaczego ojciec tak się przejął? Syn z żulem zamienili się ciałami? Policja zastrzeliła syna też?

Babska logika rządzi!

Proszę wybaczyć milczenie, nie mogłem niestety na bieżąco poprawiać i odpowiadać, ale już się poprawiam. Zmieniłem troszkę budowę zdań, doszlifowałem niektóre fragmenty, poprawiłem błędy. Co do zakończenia… cały pomysł opowiadania, to właśnie urojenia menela. Wiem, że w tym momencie rozmija się to troszkę z ideą fantastyki, ale czerpie z jej dokonań garściami. Dziękuję za uwagi, pozdrawiam.

Nowa Fantastyka