- Opowiadanie: Podziałowy - Pasażer

Pasażer

Zapraszam do czytania i komentowania mojego debiutanckiego opowiadania! 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy V, Finkla

Oceny

Pasażer

Stojąc w niewielkim wyrobisku na powierzchni niedawno odkrytej, skalistej planety w układzie PLANCK-8, sierżant Klaus Gerner pozwolił sobie na odrobinę przemyśleń filozoficznych. Zastanawiał się jak to możliwe, że choć dobrowolnie wziął udział w wyprawie, jego życie zostało zdominowane przez przymus. Starszy brat tłumaczył mu kiedyś, że wolność jest możliwością spełniania wszystkich zachcianek. Jako człowiek wolny, jak to mówią, uznał tę definicję za całkiem trafioną – nie mówi ona bowiem nic o tym czyje to mogą być zachcianki. Dowództwo misji badawczej oczekiwało od niego pilotowania i doglądania statku. Naukowcy, z braku rąk do pracy, zmuszali go do pobierania próbek gleby ukrytej pod grubą na dwa-trzy metry warstwą pyłu. Doktor Maratas, z którym eksplorował planetę, kazał się wozić po tym pustkowiu przez trzy dni i osobiście wybierał miejsca, w których należało kopać. Z kolei umysł sierżanta nieustannie domagał się podłączenia do stymulantów neuroptycznych. 

Wokół rozpościerała się płaska równina, podziurawiona głębokimi na kilkaset metrów kraterami, których dno zazwyczaj pokrywały siarczane jeziora. Jedynie obecność wody oraz ślady rzadkich minerałów sprawiły, że naukowcy uznali tę planetę za “potencjalnie obiecujące” ciało niebieskie i postanowili zbadać nieco dokładniej, niż tylko przy pomocy zdalnych sond wystrzeliwanych ze statku-matki ekspedycji, fregaty Pioneer. Był to już dwunasty obiekt badany przez Gernera, ale nic nie wskazywało na to, żeby choć raz mógł załapać się na coś lepszego. Na pewno nie przy obecnej liczbie godzin, którą spędzał tygodniowo na stymulacjach. Jajogłowi od pewnego czasu traktowali go jak ćpuna. 

– Klaus, będę w laboratorium. – Usłyszał przez radio głos Maratasa. – Pamiętaj, aby tym razem próbka była czysta

Nie wysilił się nawet na odpowiedź. Ze złością sięgnął po ręczną koparkę, po czym z furkotem odwalił na bok kolejną kupę gruzu. Wcześniej miał nadzieję, że wyrobi się z pracą w kwadrans, ale pod grubą warstwą pyłu trafił na twardą skałę, z którą męczył się już prawie pół godziny. Chciał zakończyć robotę szybko – to miało być jego ostatnie wyjście na planecie. Jedna próbka, a po niej lot na przytulnego Pioneera, podczas którego na spokojnie podepnie się do komputera i nakarmi swój głodny wrażeń mózg. 

Ponad dwieście osób opuściło razem Ziemię w poszukiwaniu nieznanego. Większość stacjonowała na pokładzie okrętu flagowego i eskortujących go statkach, ale część wysyłana była na peryferia systemu w małych, szybkich jednostkach zwiadowczych. Miały za zadanie sprawdzić teren, pobrać i wstępnie zbadać próbki, a następnie wrócić, by załoganci mogli należycie wypocząć. Długość misji szacowano w sumie na dwa lata, nie licząc podróży w stanie hibernacji, a zapewnienie na tak długi czas komfortu psychicznego dla odizolowanych od społeczeństwa członków załogi stanowiło nie lada problem. Podczas długich misji statkami przemysłowymi, nastawionymi jedynie na zysk, korzystano zazwyczaj ze środków farmakologicznych, aby skrócić czas przebyty świadomie w przestrzeni kosmicznej. Wcale nie chodziło tu o jakiś przymus – piloci brali je zupełnie dobrowolnie, żeby tylko przespać parę etapów podróży. Dla ludzi wyrwanych nagle z pędzącego świata rozrywek, perspektywa wielu miesięcy samotności była nie do zniesienia.

W długich ekspedycjach, jak wyprawa Pioneera, stawiano na najnowsze zdobycze techniki – stymulany neuroptyczne. Według założeń ich twórców, miały symulować wszelkie doznania, jakich dostarczało życie na Ziemi, potrafiły one jednak znacznie więcej. Nie chodziło tu jedynie o pustą, pozbawioną materialności i głębi wirtualną rzeczywistość. Poza wykorzystaniem obrazu i dźwięku, jako podstawy do budowania emocji, stymulanty oddziaływały bezpośrednio na receptory nerwowe i fale mózgowe. Człowiek podpięty do elektrod mógł odczuwać dotyk, cielesny ból, czy rozkosz. Podczas seansu ludzki mózg stopniowo się nakręcał, coraz bardziej skupiając na dostarczanych bodźcach, reagując ze zwiększoną mocą, co w połączeniu z odpowiednio dobieranymi przez komputer symulacjami, pozwalało doznać rzeczy wręcz niewytłumaczalnych. Niektórzy zarzekali się po seansach, że spacerowali po wielowymiarowych przestrzeniach, cokolwiek to mogło znaczyć, trwali w ciągłej ekstazie, doznali oświecenia, albo innych tego typu absurdów, a wszystko to w przejmującym poczuciu realności. Znajomy muzyk Gernera twierdził kiedyś, że zamiast dźwięków prostych, słyszał wyraźnie ich złożenie alikwotów. W tle leciała symfonia Mahlera, a w jego głowie tony składowe na przemian to rozwijały się w szereg, to zwijały na konkretnej wysokości. Ludzki mózg wykazywał niebywałą wręcz plastyczność i podatność na sugestie zewnętrzne. Wszystkich poddawanych stymulacji łączyło jedno – uczucie zawodu po powrocie do rzeczywistości. 

Kosmonauta stał przez chwilę, przyglądając się krytycznie odsłoniętej właśnie warstwie gruntu. Stwierdziwszy, że ma odpowiednio ciemny kolor, załadował odmierzoną porcję do próbnika, chwycił narzędzia i ruszył w stronę statku. 

Po kilku krokach musiał przystanąć, poczuwszy przeraźliwy ból głowy, który pojawił się nagle i bez żadnego ostrzeżenia. Napad był taki silny, że o mało co nie zwymiotował. Do Gernera dotarło też, że był cały mokry i dygotały mu ręce – miał typowe objawy odstawienia stymulantów, choć nigdy wcześniej nie dopadły go tak raptownie. Spodziewał się, że jego organizm prędzej czy później zażąda podłączenia, w końcu praca trwała cały dzień od rana i nawet nie było kiedy się "podładować", jednak powinien mieć jeszcze kilka godzin spokoju. Poza tym głód zawsze pojawiał się stopniowo. 

Pierwsze podpięcie Klaus zaliczył przed rokiem. Po miesiącu był już uzależniony. Po pół roku poważnie odczuł brak pieniędzy i chęci do pracy. Choć seanse neurooptyczne stawały się coraz bardziej popularne na Ziemi, nadal pozostawały raczej rozrywką dla bogaczy, do których z pewnością nie należeli piloci statków kosmicznych. Nie mając zbyt wiele do stracenia, sierżant zgłosił się na ochotnika do udziału w wyprawie. Spokojny lot, dużo wolnego czasu, darmowe korzystanie ze stymulantów – to wszystko, czego pragnął. Załapał się, bo akurat potrzebowali doświadczonych pilotów z wykształceniem inżynierskim. Jego uzależnieniem nikt się specjalnie nie przejmował – występowało dość często u członków długich wypraw, a chętnych i tak trudno było znaleźć.

Nagle systemy skafandra zapiszczały przeraźliwie, wyrywając go z zamyślenia. Filtry powietrza były praktycznie zużyte. O dziwo, czujniki ciśnienia nie wykryły żadnej nieszczelności, pozostałe odczyty również były w porządku. Stan skafandra sprawdzany był przed każdym wyjściem, więc filtry powinny móc pracować jeszcze co najmniej przez kilka godzin. Klnąc pod nosem, Gerner przełączył się na awaryjny zbiornik z tlenem i spokojnym krokiem dotarł do statku – w sumie miał do przebycia tylko około trzydziestu metrów, nie miał się czego obawiać. Po wejściu odstawił próbki, uwolnił się z kombinezonu, odkaził go, podłączył do stanowiska naprawczego i włączył program analityczny. Postanowił, że wynikami zajmie się później. Chciał jak najszybciej opuścić tę zatęchłą planetę. Doktor Maratas, nadal przebywający w laboratorium, również nie chciał zwlekać – potwierdził przez radio, że mogą ruszać. Klaus udał się więc do kabiny pilota, poderwał sprawnie maszynę i w ciągu kilku minut wyprowadził ją poza rzadką atmosferę. Gdy tylko procedura startu się zakończyła, złożył krótki raport dowództwu ekspedycji, a następnie ustawił kurs autopilota. Czekały go teraz trzy dni nudnego lotu. 

Gerner udał się do swojej kajuty, położył na łóżku, po czym założył elektrody i hełm neuroptyczny. Nadeszła wyczekiwana chwila karmienia. Najchętniej ustawiłby program na resztę dnia, ale pozwolił sobie jedynie na pół godziny, przez nieszczęsne filtry powietrza, którymi musiał się jak najszybciej zająć. Włączając stymulacje, sierżant obiecał sobie porządną rekompensatę po pracy. Tak krótki seans może i nie nakręcił zbytnio jego mózgu, ale przynajmniej poczuł się dzięki niemu na tyle dobrze, że mógł wrócić do obowiązków.

Komputer panelu naprawczego potwierdził wszystkie dane podawane wcześniej przez skafander. Wyglądało na to, że był w całości sprawny, a filtry zużyły się, bo po prostu nadszedł ich czas. Procedury procedurami, a i tak zawsze się coś spieprzy, pomyślał sierżant i zlecił automatowi sugerowaną na wyświetlaczu wymianę części. Z ciekawości sprawdził też żywotność używanych filtrów – wynosiła około czterdziestu ośmiu godzin ciągłej pracy, w zależności od zużycia powietrza. Z powodu oszczędności części skafandra nie były wymieniane przed każdą wyprawą zwiadowczą, lecz stosowano podejście skrupulatnego sprawdzania stanu technicznego ekwipunku wraz z jego wymianą na bieżąco w ramach potrzeb. Gerner porównał odczyty pracy filtrów w momencie opuszczenia i powrotu na statek. 

– Co jest, do cholery – mruknął pod nosem na widok wyskakujących informacji. Zużycie tlenu wzrosło tylko nieznacznie i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie podawany sumaryczny czas pracy filtrów: 42h 52m w momencie wyjścia i 46h 13m po powrocie na statek. Gerner wpatrywał się przez dłuższą chwilę w wyniki, po czym zerwał na równe nogi i pobiegł do kabiny pilota. Wedle czasu pokładowego, spędził na zewnątrz ponad trzy godziny, choć był pewien, że kopanie dołu nie zajęło mu więcej niż trzydzieści, może czterdzieści minut. Nigdy jeszcze nie wychodził na zewnątrz na dłużej niż godzinę. 

– Wyświetl widok z kamery dziobowej – wydał polecenie dla komputera. 

Na ekranie pojawił się pas terenu przed statkiem. Wyrobisko i jego własne ślady widać było jak na dłoni.

– Pokaż nagranie sprzed czterech godzin. Przyspiesz czterokrotnie.

Obserwował z napięciem samego siebie, jak w przyspieszonym tempie pogłębia dół. Przez dłuższą chwilę nie zauważył niczego podejrzanego.

– Stop. Cofnij, jeszcze. Stop. Puść w normalnym tempie. 

Na nagraniu widać było kosmonautę, który po skończonej pracy przygląda się odsłoniętej warstwie gleby i w pewnym momencie zastyga w całkowitym bezruchu. Na ten widok Gerner poczuł, jak coś przewróciło mu się w żołądku.

– Przewiń o pięć minut w przód. Jeszcze o pięć.

Teraz widać było jak wykonuje dziwne, niekontrolowane podrygi i gwałtowne ruchy całym ciałem, jakby co chwilę dostawał skurczów losowych mięśni od rażenia prądem. Raz nawet upadł na ziemię, by po chwili podnieść się niezgrabnie i kontynuować opętańczy spektakl. Twarz kosmonauty nie przejawiała żadnych uczuć – wykrzywiała się jedynie w chaotycznych, przeraźliwych grymasach. Sierżant z rosnącym przerażeniem przewijał dalej. Po jakiejś godzinie szaleńcze wygibasy jakby nabrały więcej sensu – były wykonywane w rytmicznych odstępach, a ruchy kończyn stały się pełniejsze i bardziej płynne. Raz zgięcia jednej ręki, raz drugiej, skręty głową, powolne skłony, zginanie kolana… Jakby ktoś pociągał za niewidzialne sznurki i wprawiał bezwładne ciało w ruch. Po dwóch godzinach kosmonauta zaczął stopniowo zamierać, aż wrócił do pozycji w której wpatrywał się w glebę. Stał tak jeszcze długo, po czym nagle wrócił do życia, jakby ktoś go włączył. Zabrał rzeczy i wrócił na statek, jak gdyby nic się nie stało. 

– Doktorze? Czy mógłby pan przyjść do kabiny pilota? Chyba… Mamy problem – wystękał przez radio. Jego kompan nie odpowiadał. – Słyszy mnie pan? 

Sierżant zaklął pod nosem i pobiegł do laboratorium. Na miejscu ujrzał naukowca stojącego do niego tyłem, pochylonego nad stołem badawczym.

– Wzywałem pana przez radio.

Ten nie odpowiedział. Klausowi serce zaczęło bić jak młotem. Spodziewając się najgorszego, obszedł stół i spojrzał w niewidzące oczy naukowca. Doktor Maratas stał w bezruchu, z językiem wywieszonym na brodzie, i zaczynał właśnie swój własny epileptyczny taniec. 

 

***

 

Laboratorium od dłuższego czasu pogrążone było w ciszy. Siedzieli naprzeciwko siebie przy stole badawczym, a na ekranie monitora w tle wyświetlały się przerażające podrygi doktora.

– Ile to trwało?

– Nagrywałem przez półtorej godziny, mogło się zaczął pół godziny wcześniej. W moim przypadku wyszło ponad dwie i pół.

– Dobrze zrobiłeś, że mnie nagrałeś, Klaus. Chyba nie uwierzyłbym ci na słowo.

Znów zapadła cisza. Jedynie Maratas zaczął irytująco bębnić palcami o blat. 

– Potrafi to pan jakoś wytłumaczyć? Czy to choroba?

– Nie znam choroby, która tak szybko mogłaby wywołać identyczną, gwałtowną reakcję neurologiczną u ludzi – odparł protekcjonalnym tonem naukowiec. 

– Jak dla mnie było to podobne do ataku epileptycznego.

– Dla ciebie może i podobne. 

Gerner wiedział, że Maratas był wybitnym kosmologiem z paskudnym charakterem, lecz z pewnością nie wybitnym lekarzem. Postanowił jednak nie reagować na zaczepki.

– Może pan po prostu powiedzieć co to według pana było?

Doktor głośniej pobębnił palcami o blat.

– Nie wiem. Stawiam na coś nowego, nieznanego. Może neurotoksyna? Coś mogło się przedostać przez kombinezon, miałeś przecież kontakt z tutejszą materią organiczną.

– Niemożliwe. Zaraz po przyjściu poddałem skafander analizie. Komputer nie wykrył żadnych uszkodzeń, był nadal szczelny w stu procentach. 

– Mówimy o nieznanych substancjach, być może o zupełnie nowym potencjale przenikania.

– A gówno!

– Słucham?

– Gówno mówię! Gówno wykryłeś w poprzednich próbkach. Tam nic nie było. A poza tym, jak ty niby miałbyś się tego nawdychać? Cały czas siedziałeś zamknięty w laboratorium.

– Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na "ty", panie sierżancie.

Wojskowy, zaciskając pięści, wznosił się właśnie na wyżyny cierpliwości.

– Proszę tylko, abyśmy przeanalizowali wszystkie możliwości, doktorze. 

– W przypadku bardzo silnej toksyny, mogłaby wystarczyć odrobina rozpylona w powietrzu – odburknął naukowiec. – Mam świadomość, że to kiepska hipoteza. Próbuję się uczepić racjonalnego wytłumaczenia, żeby nie zwariować. 

Doktor podszedł do ekranu. Przewijał po raz kolejny nagranie, jakby szukając szczegółów, które mogły im umknąć.

– Aczkolwiek te ruchy… – zaczął po dłuższej chwili Maratas. – Jakby gimnastyka. Przestały być chaotyczne, a stały się jakby… celowe? Zauważył pan, sierżancie?

– Co to znaczy?

– Myślę, że doskonale pan wie.

Maratas odwrócił się od ekranu i zmierzył wzrokiem rozmówcę. 

– Tak według doktora miałby wyglądać pierwszy kontakt?

– Gdybyśmy rzeczywiście mieli do czynienia z obcą istotą inteligentną, powiedziałbym raczej, że wygląda to na brutalne wykorzystanie naszych ciał.

– Wokół mnie nie było niczego, same skały. Na nagraniu też niczego nie ma.

– A kto powiedział, że to coś musi mieć podobną formę organiczną do naszej? Może być zupełnie niewidoczne, eteryczne, albo mikroskopijne, niezauważalne gołym okiem. 

– Dobra, powiedzmy to głośno. – Gerner przejechał nerwowo ręką po kilkudniowym zaroście. – Twierdzi pan, że natknęliśmy się na coś, co postanowiło zgwałcić nasz układ nerwowy. Najpierw zaatakowało mnie, podczas kopania, następnie doktora, w laboratorium, w krótkim odstępie czasu. To by przecież znaczyło, że ta istota jest na pokładzie statku, może nawet weszła razem ze mną?

– Możliwe też, że ta istota nie musi znajdować się blisko nas, lecz może działać z daleka i przenikać kadłub statku, dajmy na to, za pomocą fal elektromagnetycznych.

Klaus wciągnął ze świstem powietrze.

– Za dużo naciąganych teorii.

– Skoro mamy do czynienia z czymś nieznanym, wszystko jest możliwe – odparł Maratas wzruszając przy tym ramionami.

– A to? – Gerner wskazał ekran.

– Pytaj mnie, a ja ciebie. Może to jakieś badanie, sposób na poznanie struktury naszego mózgu, tego, jak działamy od środka? 

– Wszystko to gdybanie. Potrzebujemy dowodu, że to coś inteligentnego, zanim całkiem popadniemy w obłęd.

Gerner założył leżące na stole gogle komputerowe, sięgnął po konsolę i podłączył się do systemu pokładowego. 

– Sprawdzę, czy na nagraniach zarejestrowano jakiś ruch. 

– Naiwne podejście. Nie sądzę, żeby…

– Zaraz zobaczymy, do cholery!

Komputer wyposażony był w mnóstwo przydatnych narzędzi, w tym oprogramowanie do wykrywania ruchu. Przy domyślnych ustawieniach, na ekranie podświetlane były kontury wszystkich poruszających się obiektów.

– I co? – zapytał po chwili Maratas.

– Nic podejrzanego. Kopię dół i wracam na statek. Spróbuję inaczej.

Gdyby hipoteza Maratasa o mikroskopijnej strukturze ciała intruza była prawdziwa, program mógłby nie wykrywać ruchu prawidłowo. Aby mieć pewność, Gerner ustawił maksymalną czułość detekcji. Teraz nawet najdrobniejsza różnica w pikselach powinna być odnotowana. Dodatkowo, aby łatwiej śledzić zmianę pozycji cząstek, ustawił program w taki sposób, aby wyświetlał czerwony prostokąt na obszarze, w którym wykryto ruch.

W tym czasie Maratas założył drugie gogle i śledził wszystko, co robił pilot. Najpierw sprawdzili w przyspieszonym tempie nagranie z dziobu. Ruchy kosmonauty podczas kopania i podrygiwania były wyraźnie zaznaczone, ale poza tym nie wykryto nic niespodziewanego. Jednak w momencie gdy ten wyszedł z dołu…

– Zatrzymaj! – krzyknął przerażony Maratas. 

Gerner zamarł z rękami na konsoli. Na zatrzymanej klatce, jakieś dwa-trzy metry za nim samym, widoczny był przemieszczający się prostokąt. Miał podobne proporcje do astronauty, jednak zdawał się być niższy o jakieś o pół metra.

– Powiększ! Usuń ten wskaźnik i powiększ. Jeszcze bardziej. Jeszcze.

W powiększeniu nie było widać nic poza krajobrazem skalistej planety. Żadnej obcej plamki, żadnego rozmazanego kształtu, zupełnie nic. Sierżant puścił dalej nagranie i poczuł, że robi mu się słabo. Prostokąt przemieszczał się w stałej odległości za kosmonautą. Przed samym wejściem zbliżył się, by znaleźć tuż za jego plecami i zniknął wewnątrz statku, zanim zamknął się właz.

– Boże, wpuściłem to coś na statek – szepnął ze zgrozą Gerner.

– Sprawdźmy jaką ma formę. Skoro komputer wykrył ruch, coś na pewno zostało utrwalone na nagraniu, tylko tego jeszcze nie widzimy. Wytnij ze zdjęcia obszar, w którym się znajdował i pokaż różnicę pikseli z tego samego miejsca minutę wcześniej. 

Sierżant szybko otrząsnął się z szoku i zabrał do pracy. Po chwili ujrzeli jednolity, pozbawiony dziur wycinek krajobrazu planety o konturach przypominających ludzką sylwetkę. 

– Co to ma być?! "Invisible man"?! Rozumie pan coś z tego, doktorze?

– To coś jednak musi mieć jednolitą formę, taką jak my, ale…

– Przecież za pierwszym razem detekcja ruchu nic nie wykazała – przerwał ze złością Gerner. – Już wtedy powinniśmy widzieć ten kształt. I jak to możliwe, że różnica pikseli w wyniku daje taki sam obraz, tylko wycięty? Na drugim zdjęciu musiałyby być zerowe piksele. To nie trzyma się kupy.

– Komputer nie może kłamać, Klaus. Co innego nasze zmysły – odparł Maratas, ściągając powoli gogle. – Sprawdź zapis cyfrowy tej klatki. Jestem przekonany, że będzie się zauważalnie różnić od oryginału. 

Niewiele z tego rozumiejąc, sierżant otworzył zapis obu klatek w formacie macierzy liczbowej. 

– Rzeczywiście, coś tu jest, już na pierwszy rzut oka widać, że są różnice. Ciemne kolory, żadne tam zera. Dlaczego więc wyświetla się niepoprawnie?

– Sądzę, że komputer wyświetla wszystko prawidłowo.

– Że jak?! – Gerner był coraz bardziej skołowany.

– Moim zdaniem na zdjęciu intruz jest wyraźnie widoczny, w całej okazałości. Nasze oczy go widzą, ale mózg wypiera i podmienia, w jakiś niesamowity sposób.

– Niemożliwe. To brzmi jak jakaś abstrakcja.

– Człowiek poddany hipnozie może w podobny sposób nie zauważać, czy może raczej nie rozpoznawać wskazanych osób czy przedmiotów. Zostają wyparte ze świadomości. Ten atak na nasze ciała sugeruje raczej ingerencję na poziomie neurologicznym, choć skutki mogą być podobne. Jednakże, idąc tym tropem rozumowania, powinniśmy wyprzeć ze świadomości istnienie intruza na statku, a my byliśmy w stanie przeanalizować nagranie i wywnioskować, że on tu jest… Zostawmy to na razie. Zastanówmy się lepiej co dalej. Godzinę temu miałem złożyć raport z badań. Prześlę na Pioneera te nagrania.

– Chyba pan żartuje.

– Przecież w każdej chwili coś może się nam stać. Musimy ostrzec pozostałych.

– Wpuściliśmy na statek obcego, durniu! – ryknął sierżant. – Wezmą nas za zdrajców i wystrzelą w próżnię, nikt nam nie uwierzy w to co widzieliśmy, a czego nie! Pewnie nawet nie dolecimy, bo zlecą zdalnie destrukcję statku z nami na pokładzie! 

Maratas pobladł i aż zaniemówił. 

– Nie wiedziałeś, że mogą tak zrobić? Każdy statek ekspedycji jest zaopatrzony w ukryty ładunek. Właśnie z myślą o sytuacji takiej jak nasza, więc siadaj i myśl co robić. Nie, lepiej idź grzecznie złożyć ten pieprzony raport, bo zaczną się niepokoić. Ale o obcym ani słowa. Na wszystko mamy jeszcze czas. No już, idźże!

Doktor, choć obrażony, musiał przyznać mu rację, gdyż bez słowa wyszedł z laboratorium. Gerner próbował wykorzystać ten czas, aby zebrać myśli. Obcy najwyraźniej sobie z nimi pogrywał. Omamił, może zahipnotyzował, jak zasugerował ten stetryczały dziad. Wszedł na pokład, lecz zapewne nie wiedział, że zaraz odlecą razem z nim na pokładzie. 

Sierżant uświadomił sobie, jak bardzo był spięty od dłuższego czasu. Musiał się rozluźnić. Wykonał kilka ćwiczeń oddechowych, zamknął na chwilę oczy i skupił na mocnym biciu serca. "W sytuacji zagrożenia – działaj. Stanie w miejscu w niczym ci nie pomoże.", mimowolnie przypomniał sobie hasło wbijane do głów kadetom. Schematy postępowania były dobre. Podczas walki żołnierz nie może się długo zastanawiać co ma zrobić w następnej kolejności. Należało działać. Choćby po to, żeby nie zwariować.

Z braku lepszych pomysłów, sierżant poddał analizie ruchu nagranie z ataku na Maratasa. Tak jak przypuszczał, wskaźnik był widoczny, jednak tym razem nie przemieszczał się, a jedynie pojawiał na krótką chwilę w kącie laboratorium za stołem badawczym. Najwyraźniej obcy starał się pozostać w bezruchu, lecz nie mógł całkowicie powstrzymać drgnięć ciała. Nie zauważywszy już niczego interesującego, Gerner zajął się nagraniem z kamery umieszczonej na korytarzu. Przemieszczający się prostokąt zniknął za drzwiami laboratorium kilka minut po starcie statku. Komputer przyspieszył maksymalnie nagranie. Po chwili sierżant ujrzał samego siebie najpierw wbiegającego do laboratorium, potem wybiegającego z przerażeniem i wracającego z kamerą w rękach. Gerner obserwował nagranie z rosnącym napięciem, aż w końcu zobaczył wychodzącego z pomieszczenia doktora. Nie wykryto więcej żadnego ruchu.

– Ty tu cały czas jesteś, skurwysynu.

Gogle wylądowały z hukiem na stole. Sierżant siedział w bezruchu, oddychając nerwowo. Bał się nawet spojrzeć w bok. Zaledwie dwa metry od niego, po lewej stronie, stała obca, rozumna istota, obserwująca go po cichu, zdolna w każdej chwili zrobić mu papkę z mózgu. Ale zamiast tego, od dłuższej chwili nie robiła nic poza staniem w kącie. Czy to było zaplanowane? Akcja szpiegowska? Próba przejęcia statku? A może badacz z obcej cywilizacji? Z każdym pytaniem pojawiającym się w głowie Gerner czuł coraz większą wściekłość i bezsilność. Wyglądało na to, że był jedynie zabawką w czyjejś grze. Ile to coś zrozumiało z wcześniejszej rozmowy? Z pewnością niewiele. Gesty, mimika, napięcie w głosie – to wszystko może być zrozumiałe jedynie we wspólnym kontekście kulturowym, a co dopiero gatunkowym! Wpatrywali się w nagrania na ekranie, coś tam na nim wskazywali, ale obcy musiał być przekonany, że go nie dostrzegali.

Po chwili uspokoił się nieco i jakby oswoił z sytuacją – obcy najwyraźniej nie miał zamiaru robić mu krzywdy. Oczywiście, o ile nie zrobił tego wcześniej poza statkiem! Z coraz większą irytacją rozmyślał nad swoim położeniem. Znów bolała go głowa i wszystkie mięśnie, do tego jeszcze zaczynał się pocić. Aby zachować trzeźwość umysłu, powinien jak najszybciej podłączyć się do stymulantów. Jednakże, z obcym grasującym na pokładzie, utrata świadomości nie wchodziła w grę. Musiał działać. Gdyby tylko posiadał na pokładzie miotacz plazmowy, posłałby to coś do wszystkich diabłów, choćby nawet miał wypalić dziurę w burcie statku. Niestety, nikomu nie przyszło do głowy, że na jednostce wysyłanej po próbki gleby może przydać się sensowna broń. Trzeba było improwizować. Sierżant wstał powoli, przejrzał narzędzia leżące na stole i sięgnął po niewielki laser do cięcia kamieni. Następnie podszedł do zlewu umieszczonego pod ścianą, spokojnie napełnił wodą szklankę i upijając kilka łyków, zbliżył się do miejsca, w którym powinien stać obcy.

– Twój ruch! – krzyknął i chlusnął wodą w intruza. 

Woda, zamiast osadzić się na ścianie lub ciele obcego, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jedynie powiększająca się plama na podłodze wskazywała na to, że trafiła w cel. Widząc to, wojskowy nacisnął spust i z całej siły wbił lufę lasera w niewidzialnego przeciwnika. Poczuł opór i gorąco na ręce, jednak nie zobaczył żadnego efektu swojego ataku. Nagle coś zimnego i szorstkiego zacisnęło mu się lekko na nadgarstku. Niby dłoń, tyle że bardzo słaba, raczej małego dziecka, niż dorosłego. Zupełnie jakby obcy bezsilnie starał się bronić. Sierżant zdębiał na ułamek sekundy, ale instynkt wziął górę. Odruchowo spróbował chwycić obcego lewą ręką, ale nie mógł, gdyż nagle z całej siły ściskał szyję Maratasa i walił jego głową o podłogę.

Doktor coraz słabiej walczył o oddech, wydając z siebie charczące dźwięki. Oczy wyszły mu z orbit, a dłonie ledwo zaciskały na przegubach Gernera. Sierżant zamarł przerażony i odskoczył z wrzaskiem od swej niedoszłej ofiary.

-Jak?! Kurwa, jak?!

 Nie pojmował co się stało. Nie miał w głowie żadnej dziury, jak przy omdleniu. Musiał płynnie przeskoczyć w czasie i miejscu. Nawet ciągłość myśli nie została przerwana. Ktoś jakby wyciął kawał czasu z jego świadomości i skleił dwa powstałe końce. 

– To nie byłem ja!

Maratas odsunął się pod ścianę, najdalej jak mógł i z trudem łapał oddech. 

– W jednej chwili jestem w laboratorium i przypalam to coś, a w następnej jestem tutaj! To nie ja, błagam, uwierz mi, człowieku!

Doktor, dysząc ciężko i rozcierając szyję, wpatrywał się spode łba na swojego napastnika. Gerner rozejrzał się dookoła. Znajdowali się w mesie statku, choć nie miał pojęcia jak się tam znalazł. Nie pamiętał nic od momentu, gdy poczuł na ręce dotyk obcego. W głowie miał zupełną pustkę. 

– Przypalałeś to coś? – zacharczał niewyraźnie doktor.

– Tak. Od początku stał w kącie laboratorium, nie ruszył się ani przez chwilę. Trzeba było coś z nim zrobić!

– Jesteś idiotą.

– Prawie go miałem, rozumiesz? Paliłem go laserem, a on się bronił! 

– Czy tobie od tych stymulacji całkiem odebrało rozum?! Prawie mnie zabiłeś, durniu! 

– Nie ja! On!

– Cały czas uznawał, że go wyparliśmy z umysłów, dopóki mu brutalnie nie uświadomiłeś, że się mylił. To była nasza jedyna przewaga. Teraz już wie, że potrafimy go zlokalizować. Dlatego zmienił zasady gry. Boże, przecież on może z nami zrobić wszystko… 

Doktor wstał z wysiłkiem i zaczął szukać czegoś na półkach, niemiłosiernie się przy tym tłukąc. Gerner miał zupełny mętlik w głowie. Próbował się uspokoić, ale adrenalina zbytnio w nim buzowała. 

Jego towarzysz, po długiej chwili, pełnej zdeterminowanego przewalania garów i puszek z jedzeniem, wyciągnął triumfalnie z szafki pół litra whisky. Pociągnął porządny łyk z butelki, spojrzał na towarzysza, po czym podał mu ją, z nieskrywaną niechęcią. 

– Masz, tępy ćpunie. Zanim szlag nas obu trafi.

– Gdyby chciał nam zrobić krzywdę, już dawno by to zrobił. Niech mi pan lepiej opowie co się tutaj wydarzyło.

– Złożyłem raport, wracałem do laboratorium, a ty rzuciłeś się na mnie. Miałeś nienaturalne ruchy i gębę wykrzywioną jeszcze bardziej niż zwykle.

Siedzieli chwilę w milczeniu, pijąc drugą kolejkę whisky.

– To była groźba. 

– Co przez to rozumiesz?

– Mogłem pana zabić, ale mnie… wypuścił. To musiał być pokaz jego możliwości.

– Nadal nie wiemy czego on od nas właściwie chce. Dlaczego nic sam z siebie nie robi? Wszedł sobie na statek jakby nigdy nic i co dalej? Najpierw próbował nas śledzić, a teraz to?

– On chce z nami odlecieć, doktorze. Teraz wszystko zaczęło dla mnie nabierać sensu. Pewnie jest zdesperowany. Może utknął na tej planecie, rozbił się, albo brakło mu paliwa. To nieistotne. Nie ogłupił nas, ani nie okaleczył, bo nie umie sterować maszyną. Dlatego nas potrzebuje. Nas i naszych sprawnych umysłów!

Maratas otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował i pokiwał tylko głową.

– Próbował polecieć z nami na gapę. Robił co mógł, ale pewnie nie wszystko mu się udało tak jak zaplanował. Teraz zaczął grozić, żebyśmy kontynuowali lot.

– To może być też przemyślany atak, penetracja ekspedycji.

– Nie wierzę. Podjął spore ryzyko, wchodząc na statek. Musi być zdesperowany. Gdyby to był atak, nie cackał by się tak z nami. 

– Tak czy siak, nie wolno nam lecieć z tym czymś na Pioneera – stwierdził doktor z rezygnacją w głosie. – To byłaby katastrofa.

– Chrzanić ten statek. Mamy przecież kapsułę ratunkową, możemy gnidę zostawić za sobą. 

– On nas cały czas obserwuje. Nie dopuści do tego. Nie jest głupi. 

– Skąd będzie wiedział, że to kapsuła ratunkowa? Równie dobrze może to uznać za jakieś pomieszczenie do spania.

– A jeżeli wsiądzie z nami? Za duże ryzyko. Spróbujemy tego w ostateczności. Najpierw musimy zawiadomić dowództwo! W każdej chwili możemy stracić nad sobą kontrolę, a statek doleci na autopilocie do fregaty bez naszej pomocy. Nawet jeśli nie wrócimy, nasi wyślą w końcu korwetę z misją ratunkową. Wystarczyłoby mu nas otumanić, a bez problemów dostałby się na Pioneera.

Tym razem sierżant nie protestował. Obaj byli już na skraju wykończenia nerwowego i potrzebowali pomocy. Miał nadzieję, że czarny scenariusz ze zniszczeniem statku się nie spełni, a przynajmniej nie od razu. Może ta armia jajogłowych, obijająca się na pokładzie fregaty, w końcu na coś się przyda. Niestety, kiedy udali się z doktorem do kabiny pilota, okazało się, że radio przestało działać.

– Niech to szlag! – krzyczał naukowiec, waląc pięścią w pulpit, po kolejnej nieudanej próbie wywołania Pioneera.

– To coś musi umieć zniekształcać sygnał.

– Brawo, geniuszu! Skurwiel wie, że będziemy kombinować. 

Po wielu nerwowych dyskusjach obaj członkowie załogi zdecydowali się kontynuować obrany kurs, aby nie prowokować obcego. Mieli nadzieję, że da im to więcej czasu na obmyślenie sensownego planu, jednak po dwóch dniach podróży nie byli ani o krok bliżej od pozbycia się intruza ze statku.

 

***

Siedzieli w kabinie pilota i obserwowali Pioneera, który pojawił się w ich polu widzenia. Na razie był jedynie małą kropką błyszczącą na tle czerni kosmosu, ale rósł z każdą chwilą. Od kilku godzin wytracali prędkość, aby bezpiecznie podejść do lądowania.

Sierżant wyglądał fatalnie. Był blady niczym trup, włosy lepiły mu się do czoła, oczy miał czerwone i podkrążone. Od dwóch dni nie zaliczył porządnej sesji stymulacyjnej. Mimo, że organizm wciąż zmuszał go do podłączenia, odważył się jedynie na parę kilkominutowych seansów, aby choć trochę stłumić głód. Zbytnio się bał. Zakładając hełm neuroptyczny, wyczuwał wyraźnie bliskość obcego, jakby oblepiającą myśli obecność w głowie. Po włączeniu symulacji, Klaus nie potrafił poddać się maszynie, walczył z nią aż do zakończenia seansu. Kurczowo trzymał się tego, jakże kruchego, przywileju, jakim była kontrola nad świadomością, nad swoim własnym umysłem. Bez niej pozostawała jedynie przerażająca ciemność, nicość, dziury zapychane posklejanymi taśmami pamięci. 

Dwa dni spędzone w ciągłym napięciu i niepokoju również doktorowi dały się we znaki. Zdawał się być wyczerpany i zupełnie zrezygnowany. Cała wiedza, którą się tak szczycił, była teraz bezużyteczna. Od chwili, kiedy stracili łączność z dowództwem misji, nie podsunął żadnego sensownego pomysłu jak wybrnąć z obecnej sytuacji.

– Zawracam statek – oznajmił Gerner, kiedy uznał, że skończył im się czas. Ustalili to już przedtem. Mieli nadzieję, że dowództwo uzna ich manewr za podejrzany. Nie liczyli na zbyt wiele, była to rozpaczliwa próba ostrzeżenia Pioneera.

Gdy tylko statek zmienił kierunek lotu, obcy zaatakował.

Ból, jaki poczuł sierżant, nie dał się porównać z niczym, co dotąd przeżył. Zupełnie, jakby naraz wbijano w niego tysiąc ostrzy. Każdy receptor w jego ciele zdawał się być poddawany katuszom z osobna. Jedna za drugą, fale bólu przelewały się przez cały jego układ nerwowy. Gerner ryczał, jak oszalały, miotając się na krześle.

– Cofnij! Nie wytrzymam! Cofnij! – wrzeszczał w męczarniach. 

Drżącym głosem Maratas zlecił komputerowi zmianę kursu na poprzedni. Męki Gernera zakończyły się, gdy tylko statek przestał skręcać. 

– To na nic, sierżancie.

Wojskowy przez chwilę nie mógł dojść do siebie. Był na skraju omdlenia. 

– Spróbujmy z kapsułą ratunkową. To nasza ostatnia szansa. Załóż słuchawki, żebyś mnie słyszał, idź i zaczekaj tam na mnie – wydyszał z trudem, próbując wziąć się w garść.

– Co chcesz zrobić?

– Sprawdzę, czy pójdzie za tobą. Zaraz do ciebie dołączę.

Maratas wyglądał przez chwilę, jakby miał zaprotestować, w końcu jednak wyszedł posłusznie. Gerner odetchnął z ulgą. Miał ostatni, szaleńczy plan, którym nie chciał się dzielić. Spojrzał w stronę coraz większego kształtu fregaty. Zaledwie piętnaście minut dzieliło ich od rozpoczęcia dokowania. Sięgnął po konsolę i gorączkowo zaczął wprowadzać komendy dla komputera. Prędzej sczeznę, nim zostanę czyjąś laleczką, pomyślał. Gdy skończył pisać, sięgnął po gogle z przygotowanym wcześniej programem do analizy ruchu i podpiął obraz z korytarza. Ujrzał Maratasa stojącego przed wejściem do kapsuły ratunkowej. Dwa metry za nim komputer wykrył ruch obcego. 

– Masz go za plecami. Już do ciebie idę.

– W porządku, cze… – Doktor urwał w pół słowa.

Na jego oczach naukowiec nagle zgarbił się i niezgrabnym, sztywnym krokiem podszedł do kapsuły. W jego ruchach było coś nienaturalnego, wręcz nieludzkiego. Przypominał zombie ze starych, kiepskich filmów grozy z dwudziestego pierwszego wieku. Wyginając koślawo rękę wcisnął przycisk otwierający właz i wszedł do środka. Zaraz po tym kapsuła została zamknięta od wewnątrz i wystartowała. Wszystko działo się zbyt szybko, aby sierżant zdążył zareagować. Został sam na sam z niewidzialnym pasażerem.

Chciał, abym nie miał wyboru, pomyślał Klaus. Najwyraźniej skurczybyk stwierdził, że jeden pilot mu wystarczy. Wykorzystał doktora jedynie po to, aby usunąć ostatnią drogę ewakuacji. Obyś nadal żył, stary dziadzie. 

Obcy zniknął z obrazu kamery, zmierzając do kabiny pilota. Sierżant wiedział że to jeszcze nie koniec, ale nie mógł już w żaden sposób zmienić nadchodzących wydarzeń. Zacisnął jedynie pięści w bezsilnej złości i czekał w bezruchu. Po chwili pogrążył się w nieświadomości.

Kiedy się ocknął, wokół rozlegało się przeraźliwe wycie syren alarmowych, ostrzegających o nadchodzącej kolizji. Dokładnie tak, jak wcześniej zaplanował. Nie myśląc zbyt wiele, rzucił się ku drzwiom, lecz ostry ból zwalił go z nóg.

– Nie uda ci się, skurwysynu – wystękał w konwulsjach.

Obcy wywoływał ból krótkimi falami, przerywając co chwilę. Kiedy tylko sierżant czuł, że wracała mu władza nad mięśniami, czołgał się korytarzem, byle dalej od kabiny pilota.

– Nie zmusisz mnie!

Tortury szybko przybierały na sile. Każda kolejna fala była mocniejsza od poprzedniej. Klaus miał nadzieję stracić przytomność, lecz najwyraźniej obcy znał granicę jego możliwości. Nie mógł dopuścić, aby pilot statku odpłynął, gdyż ten był mu nadal potrzebny. Chciał za wszelką cenę zmusić Gernera do pilotowania.

Zaraz po tym, gdy sierżant wysłał doktora do kapsuły ratunkowej, zlecił komputerowi automatyczną korektę kursu. Miała się dokonać na dwie minuty przed planowanym dokowaniem. Zamiast powoli hamować i gładko zbliżać się do hangaru Pioneera, ich statek miał teraz za zadanie z pełną mocą go staranować. Oczywiście, do tego dojść nie mogło, gdyż potężne działa plazmowe fregaty obrócą go wcześniej w pył. Sierżant dawno domyślił się, że prędzej czy później nadejdzie moment, gdy obcy całkowicie przejmie kontrolę nad nim i doktorem. Byli potrzebni tylko na czas lotu, a skłonić obcego do ponownego uwolnienia ich umysłów mogła jedynie potrzeba zmiany kursu. Taka jak ta.

Zdołał doczołgać się aż do mesy pokładowej, gdy tortury nagle ustały. Obcy najwyraźniej uznał, że nic już nie wskóra.

– I co, zasrańcu?! – wrzeszczał triumfalnie Gerner. – Pozostanę sobą, do samego końca! 

Wojskowy wstał z trudem, nie chcąc umierać na czworakach.

– No, dalej! Pokaż się! Niech cię wreszcie zobaczę, żebym wiedział gdzie w mordę lać! 

Odpowiedziała mu jedynie szklanka wody wylana na twarz. Zaraz potem pochłonęła go ciemność.

 

Koniec

Komentarze

Cześć Podziałowy;-)

nie jestem znawcą science-fiction, więc w tej kwestii to się raczej nie wypowiem:-) W każdym razie opowieść spójna, językowo wydaje mi się poprawna. Zastanawia mnie tylko czemu piszesz o kształcie prostokąta… W momencie, w którym walczyli wydawało mi się, że był taki ludzki bardziej. 

Podoba mi się zakończenie z wylaniem wody na twarz. Ogólnie opowiadanie na plus.

pozdrawiam

Olciatka, bardzo dziękuję za przeczytanie opowiadania i komentarz. 

Jeśli chodzi o prostokąt, wyjaśnić to powinien ten fragment:

Aby mieć pewność, Gerner ustawił maksymalną czułość detekcji. Teraz nawet najdrobniejsza różnica w pikselach powinna być odnotowana. Dodatkowo, aby łatwiej śledzić zmianę pozycji cząstek, ustawił program w taki sposób, aby wyświetlał czerwony prostokąt na obszarze, w którym wykryto ruch.

Prostokąt był znacznikiem wykrytego ruchu na wyświetlanych nagraniach. W momencie walki bohater nie widział swojego przeciwnika. Najwyraźniej nie podkreśliłem tego wystarczająco jasno. Być może powinienem to dobitniej opisać, albo subtelnie powtórzyć znaczenie prostokąta.

Cześć, 

 

Najpierw pozytywy:

 

  1. Fajny klimat jak z Event Horizon
  2. Dobry balans akcji i informacji
  3. Ciekawe i zagadkowe. Zakładam, że nie było żadnego obcego i wszystko to sprawa narkotycznych wielosensorycznych wizji prawda?

Negatywy:

  1. Kalki językowe i boleśnie potoczne sformułowania zdarzają Ci się jak w artykułach z Onetu np: “Wyprawa badawcza liczyła w sumie nieco ponad dwieście osób.” lub “przy omdleniu, czy kiedy urywa się film.” Było tego więcej.
  2. Logika opowieści: Kto o zdorwych zmysłach dawałby darmowe substacje narkotyczne i zatrudniał narkomanów (Gerner) i powierzał im drogi sprzęt?
  3. Woda na koniec wskazuje, że Gerner był po obu stronach i wszystko działo się w jego głowie. Wszystko można wytłumaczyć pomieszaniem rzeczywistości z symulacją, ale jednak fajniej byłoby jakby wszystko miało bardziej “precyzyjny” sens.

Ogólnie uważam, że bardzo udany debiut:)

 

Pisz więcej i popraw sprawy techniczne. Specjaliści zaraz Ci wytkną milion.

 

Pozdrawiam, BS

BrunoSiak, dziękuję za trafne spostrzeżenia. 

Nad językiem z pewnością muszę jeszcze popracować – to moje trudne początki ;) 

Jeśli chodzi o kwestię uzależnienia Gernera, w głowie ułożyłem sobie to tak, że ludzie na Ziemi zbyt byli przywiązani do życia pełnego rozrywek i zdobyczy cywilizacyjnych, aby dobrowolnie lecieć w kosmos na dłużej. Stąd ten pomysł ze stymulantami (miały być jakby substytutem doznać ziemskich) – wszyscy wiedzieli, że to technologia uzależniająca, ale przymykali na to oko, bo bez ich stosowania, najprawdopodobniej nie mieliby w ogóle ochotników na wyprawy (próbowałem to wyjaśnić, wspominając o rozwiązaniach farmakologicznych w lotach komercyjnych, jak teraz to czytam, rzeczywiście nie wydaje mi się to wystarczające). Oczywiście, wizja w głowie to jedno, a rezultat na papierze to zupełnie inna historia – jak widać nie wyszło zbyt dobrze, mea culpa.

Zaskoczyła mnie Twoja interpretacja zakończenia. W mojej wizji obcy był obecny na statku (i to on oblał wodą Gernera na końcu ;) ), choć celowo chciałem uzyskać efekt tajemniczości i pozostawić sporo miejsca na własne wyobrażenia i domysły. 

 

 

No widzisz, no to przeinterpretowalem, myslalem ze obcego nie ma a wszystko to narkotyczne wizje:) Myslalem ze ta woda i to ze stali nieruchomo przez jakis czas to sa podpowiedzi. A wiec cofam negatyw 3:)

Witaj, Podziałowy! Niezłe opko, naprawdę niezłe. Szkoda tylko, że nie w moim klimacie (niewiele sf naprawdę mnie kręci). Możliwe, że ocena nie będzie adekwatna, ale pomyślałam, że i tak zajrzę. Mimo niechęci przeczytałam, więc to już sukces ;)

Bardzo udany debiut, językowo jest ok. Bez efektu wow (szczególnie boli to, co przytoczył Bruno w pierwszym punkcie negatywów), no ale nie czepiałabym się za bardzo. Jeśli będziesz więcej pisał z myślą o wstawieniu na portalu, na pewno styl ci się ulepszy.

Nie będę wypowiadała się na temat fabuły, bo ani mnie ziębi, ani grzeje. Jednak z chęcią przeczytałabym następnym razem jakieś twoje fantasy – jeśli w takowym gustujesz ;)

 

 

Teraz parę błędów, które szczególnie rzuciły mi się w oczy (choć wydają się zwykłym niedopatrzeniem):

 

Naukowcy, z braku rąk do pracy, zmuszali go do pobierania próbek gleby ukrytej pod grubą na dwa– trzy metry warstwą pyłu.

Niepotrzebna spacja pomiędzy.

 

 

– Klaus, będę w laboratorium – usłyszał przez radio głos Maratasa. – Pamiętaj, aby tym razem próbka była czysta

Hmm… Skoro “usłyszał” to raczej z dużej litery, bo nie jest to czynność gębowa. 

 

 

Najchętniej ustawiłby program na resztę dnia, ale pozwolił sobie jedynie na pół godziny, przez nieszczęsne filtry powietrza, którymi musiał się jak najszybciej zająć Włączając stymulacje, sierżant obiecał sobie porządną rekompensatę po pracy.

Zjadłeś kropkę ;)

 

 

Wojskowy, zaciskając pięści,wznosił się właśnie na wyżyny swojej cierpliwości.

Brak spacji.

“Swojej” jest w tym przypadku zbędnym słowem, bo skoro zaciskał pięści, wiadomo, że chodziło o jego cierpliwość.

 

 

– A to? -Wskazał ekran Gerner.

Brak spacji.

 

 

Wytnij ze zdjęcia obszar, w którym się znajdował i pokaż różnicę pikseli z tego samego miejsca minutę wcześniej. 

 

 

Następnie podszedł do zlewu umieszczonego pod ścianą, spokojnie napełnił wodą szklankę i upijając kilka łyków, zbliżył do miejsca, w którym powinien stać obcy.

 

Generalnie jest ok, ale na pewno może być lepiej. Powodzenia! 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

No to od początku ;)

Już od pierwszego akapitu podajesz bardzo dużo infodumpów. Rozumiem potrzebę rozpisania świata przedstawionego, ale niekoniecznie w takiej formie. Zwłaszcza, że wiele rzeczy, które opisałeś dałoby się skrócić do pojedynczych zdań. Takie bloki tekstu jako wstęp do opowieści bardzo spowalniają lekturę i mogą spowodować, że któryś czytelnik się wycofa. Zwłaszcza, kiedy świat przedstawiony nie jest wcale takie innowacyjny – opisujesz wyprawę badawczą, której schemat nie odbiega od wielu innych z książek oraz filmów. A to co jest naprawdę ciekawe, czyli niewidzialny obcy, informacji jest za mało. Ba, nawet nie wiem czym istota była. Rozumiem zabieg, że tak miało być, ale sposób przedstawienia fabuły nie oddaje dynamizmu i skoro tyle wiem o świecie przedstawionym, muszę też coś wiedzieć o potworze. 

Po lekturze mam wrażenie, że jednak Twojej opowieści dużo by dały elementy horroru – budowanie napięcia, spotkanie z nieznanym. Napisałeś opowiadanie jako dość toporne SF – bardzo opisowe z akcją, która płynęła o wiele za wolno. A naprawdę bardzo, ale to bardzo przypadł mi do gustu element grozy z obcym. Odkrycie głównego bohatera jak “stracił czas” robi wrażenie. Na Twoim miejscu coś bym pokombinowała z opowiadaniem. Masz fajny, bardzo sympatyczny pomysł, ale trzeba go ciut inaczej rozplanować. Nie wiem czy zakładałeś pójście w kierunku estetyki horroru, ale polecałabym próbę, bo czemu nie? :)

 

LanaVallen, Deirdriu – serdecznie dziękuję za konstruktywne komentarze!

 

Deirdriu, muszę powiedzieć, że horrory (przynajmniej w chwili obecnej ;) ) nie kręcą mnie jakoś szczególnie i celowo nie chciałem prowadzić opowiadania w tym kierunku, wolałem skupić się na zagadkowości i dochodzeniu głównego bohatera. 

Przyznaję, że już w trakcie pisania miałem duży problem z rozplanowaniem sensownego wprowadzenia – jakie informacje podać od razu, jakie w toku opowiadania. Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej.

 

Być może pomysł dostania się obcego na statek jest dość wyeksploatowany, ale opisałeś zdarzenie w sposób niezwykle zajmujący, skutkiem czego czytałam opowiadanie z rosnącym zainteresowaniem. I choć przez chwilę również nabrałam podejrzeń, że Gerner ma omamy, to szybko się ich wyzbyłam, ufając w to, co widzieli, czuli i podejrzewali obaj załoganci, a zwłaszcza sierżant.

Mimo drobnych usterek – mam nadzieję, że je poprawisz, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki – lektura okazała się bardzo satysfakcjonująca.

Podziałowy, gratuluję debiutu. :)

 

ukry­tej pod grubą na dwa– trzy metry war­stwą pyłu. ―> Albo …ukry­tej pod grubą na dwa–trzy metry war­stwą pyłu. Albo: …ukry­tej pod grubą na dwa – trzy metry war­stwą pyłu. Albo: …ukry­tej pod grubą na dwa, trzy metry war­stwą pyłu.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/dwa-trzy-zdania;13880.html

 

wy­no­si­ła około czter­dzie­ści osiem go­dzin… ―> …wy­no­si­ła około czterdziestu ośmiu go­dzin

 

Woj­sko­wy, za­ci­ska­jąc pię­ści,wzno­sił się… ―> Brak spacji po przecinku.

 

– W przy­pad­ku bar­dzo sil­nej tok­sy­ny, mo­gła­by wy­star­czyć odro­bi­na roz­py­lo­na w po­wie­trzu – od­burk­nął na­uko­wiec – Mam świa­do­mość, że to kiep­ska hi­po­te­za. ―> Albo: – W przy­pad­ku bar­dzo sil­nej tok­sy­ny, mo­gła­by wy­star­czyć odro­bi­na roz­py­lo­na w po­wie­trzu – od­burk­nął na­uko­wiec. – Mam świa­do­mość, że to kiep­ska hi­po­te­za. Albo: – W przy­pad­ku bar­dzo sil­nej tok­sy­ny, mo­gła­by wy­star­czyć odro­bi­na roz­py­lo­na w po­wie­trzu – od­burk­nął na­uko­wiec – mam świa­do­mość, że to kiep­ska hi­po­te­za.

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

– A to? -Wska­zał ekran Ger­ner. ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

ja­kieś dwa-trzy metry za nim samym… ―> Albo: …ja­kieś dwa–trzy metry za nim samym… Albo: ja­kieś dwa – trzy metry za nim samym… Albo: ja­kieś dwa, trzy metry za nim samym…

 

Tak jak przy­pusz­czał, wskaź­nik był wi­docz­nym… ―> Tak jak przy­pusz­czał, wskaź­nik był wi­docz­ny

 

i upi­ja­jąc kilka łyków, zbli­żył do miej­sca w któ­rym po­wi­nien stać obcy. ―> …i upi­ja­jąc kilka łyków, zbli­żył się do miej­sca, w któ­rym po­wi­nien stać obcy.

 

– Za­wra­cam sta­tek– oznaj­mił Ger­ner… ―> Brak spacji po wypowiedzi.

 

wokół roz­le­ga­ło się prze­raż­li­we wycie syren… ―> …wokół roz­le­ga­ło się prze­raź­li­we wycie syren

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W kwestii horroru bardziej mi chodzi o technikę prowadzenia narracji. Ale fakt, takie moje zboczenie, że chcę horror wszędzie, gdzie się da ;) Rozpisanie informacji w opku przyjdzie z czasem. Grunt, że masz pomysły, które realizujesz w akcji. 

regulatorzy, dziękuję za komentarz! Bardzo zmotywował mnie do dalszej pracy.

Przysiadłem do opowiadania jeszcze raz, biorąc pod uwagę wszystkie komentarze.

Poprawiłem cytowane miejsca (mam nadzieję że niczego nie pominąłem), znalazłem trochę nowych błędów w tekście oraz w zapisie dialogów, poprawiłem też kilka zdań które uznałem za kiepskie. 

Mam nadzieję, że teraz jest lepiej :) 

Bardzo proszę, Podziałowy. A skoro dokonałeś poprawek, mogę zgłosić opowiadanie do Biblioteki. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Fajny pomysł na obcego. Podobało mi się, jak ludzie kombinowali, żeby go wykryć i jakoś zneutralizować.

IMO, słabym punktem jest zakończenie – pozostawia za dużo miejsca na interpretacje, nie pokazuje, co miałeś na myśli. Ja zinterpretowałam je jako pętlę – sierżant chlusnął wodą sam na siebie, tylko jakoś przesuniętego w czasie. I to mi nie grało z resztą opowiadania. A tu czytam, że były i próby pójścia w stronę narkotycznych wizji. Widzisz problem?

Ale cała reszta bardzo w porządku.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka