– Ależ tu jest bajzel! – wykrzyknął młodzian w stroju magika, z wysokim cylindrem na głowie i laseczką w dłoni. Przedzierał się przez zwały gruzu zalegające wszędzie jak okiem sięgnąć. Asgard był w ruinie. Cały.
Mężczyzna przeczołgał się pod zwalonym pomnikiem któregoś z bogów i zatrzymał na rynku przed ogromnym rumowiskiem. Na środku placu stał złoty tron, wyciągnięty z kupy kamieni, która niegdyś była pałacem Odyna. Złote siedzisko króla Asów było równie zrujnowane jak cała kraina, spalona, nadtopiona i zniszczona kilkaset lat temu, w dniu Ragnaroku. Siedział na nim nieruchomy Heimdall, w futrzanym płaszczu, srebrnej zbroi i rogatym hełmie – jedyny, który zdołał przetrwać schyłek nordyckiej wiary.
– Ej! Jest tam kto!? – Magik podszedł bliżej i zamachał ręką przed pozbawionymi źrenic oczami bóstwa. Nie było odpowiedzi. Cofnął się o krok, ściągnął cylinder i sięgnął do wnętrza po coś, co według niego powinno wyrwać boga ze stuporu.
– Niemiło cię widzieć, Lucyferze – zadudnił Heimdall basowo. – Nawet nie próbuj wyciągać tego puzonu.
Zdziwiony diabeł uniósł głowę i zapytał:
– Skąd wiedziałeś, co chcę wyciągnąć?
– Widzę wszystko, co chcę widzieć. Mogę patrzeć na ciebie, a widzieć dwójkę demonów, które przyszły tu z tobą. – Na ustach Heimdalla pojawił się cień uśmiechu, kiedy szatan rozejrzał się zaskoczony. – Nie. Nie ma ich tu. Nadal stoją na styku światów, gdzie kazałeś im czekać.
– Fajnie. Mogłeś tę umiejętność udostępnić ludziom, gdy jeszcze kochali te wasze Thory, Freye i inne Hermody. Może wówczas nie przestaliby wierzyć, bo znacznie ułatwiłoby im to życie. Pomyśl – spekulował Lucyfer. – Żona chce z tobą oglądać jakąś komedię romantyczną, niby patrzysz, a naprawdę oglądasz Ligę Mistrzów. Genialne! – Szatan zmaterializował wokół szyi szalik Manchesteru United.
– Przyszedłeś tutaj, żeby gadać o ludzkich rozrywkach, czy może chcesz tylko połazić wśród szczątków? Jak te skrzydlate szczury, które muszę stąd przeganiać.
– Gołębie? Nie wiedziałem, że potrafią przemieszczać się między światami.
– Zapomniałem jaki potrafisz być irytujący. Dobrze wiesz, że chodzi mi o anioły.
– Wiem. Ale wcale się nie dziwię, że tu czasem przylatują. U nich panuje totalna anarchia, nie to co u mnie. Bóg pozwala duszom zmarłych chodzić gdzie chcą, po całym niebie, oczywiście oprócz jego prywatnej chmurki, gdzie nawet skrzydlaci nie mogą się pojawić bez specjalnego zaproszenia. No i wyobraź sobie, że jesteś, na przykład, Archaniołem Gabrysiem. Pinkasz radośnie na harfie, a tu jakiś natręt przyłazi i pyta czy zagrasz coś z repertuaru tego białasa, Michaela Jacksona. Nie do zniesienia. Dlatego szukają jakichś miejsc, w których nikt im nie zawraca pióra.
– Jackson jest czarny. – Heimdall zignorował wyjaśnienia Lucyfera.
– Jest biały.
– Jest czarny.
– Jejeje – uciął niepotrzebny spór szatan. – Nieważne. Przychodzę do ciebie z propozycją współpracy. – Umilkł, oczekując reakcji ze strony bóstwa, jednak żadnej się nie doczekał.
– Jesteś tam, Heimdallu? A może oglądasz właśnie Ligę Mistrzów? – niecierpliwił się diabeł.
– Oglądam narodziny gwiazdy.
– Słaba, łzawa szmira. Na końcu pijak się zabija.
– Nie wiem o czym mówisz. Co znaczy „pijak się zabija” w odniesieniu do łączącej się materii?
– Nieważne. Przejdźmy do biznesów. – Lucyfer wyczarował krzesło, usiadł i założył nogę na nogę. – Przerwij mi, jeśli się mylę: przetrwałeś Ragnarok, bo udało ci się stąd uciec, kiedy wszystko się sypało. Użyłeś bifrostu, który kontrolujesz. A w zasadzie tęczowy most jest częścią twojej istoty i dzięki niemu możesz przenosić co chcesz, gdzie chcesz, natychmiastowo. Nieograniczony transfer o dużym zasięgu, realizowany w czasie rzeczywistym. Właśnie o tym chcę pogadać.
Heimdall nie przerwał, diabeł uznał więc swoje informacje za pewne. To, że nordyckie bóstwo nie próbowało go jeszcze przegonić też było dobrą wróżbą.
– Na ziemi coraz więcej ludzi odwraca się od wiary. Niewierzący idą oczywiście do piekła, gdzie przyjmujemy ich z należytym brakiem szacunku. Co ciekawe, społeczeństwa wysoko rozwinięte są mniej skore pielęgnować wiarę w Boga. Jednak tam, gdzie jest bieda a lud ciemny, stworzyciel ma nadal wielu fanów. Rozumiesz? Zakładam, że tak. Co zrobić, żeby ten lud odciemnić i pchnąć w stronę ateizmu? Znaczy, do mnie? – Lucyfer zapytał Heimdalla, który nadal nie dawał znaku, że cokolwiek do niego trafia.
Zirytowany brakiem reakcji szatan wtał i podniósł kawałek gruzu, podrzucił go kilka razy. Przymknął oko, przymierzając się do rzutu. Ciśnięty z diabelską siłą kamień świsnął pomiędzy rogami hełmu bóstwa i zniknął w oddali.
– Masz szczęście, że nie trafiłeś, Lucyferze.
– Trafiłem. Ale nie celowałem w ciebie. – Diabeł uśmiechnął się złośliwie.
– Hah, teraz widzę. Znasz tego anioła?
– Nie.
– Próbuje odlecieć, ale skrzydła nie bardzo chcą go słuchać. Haha! Przekomiczne.
– Nie ma za co. A teraz słuchaj, Heimdallu, bo przechodzimy do konkretów. – Szatan odchrząknął i zamienił strój magika w ubiór określany na ziemi jako biznes casual. – Powszechny dostęp do informacji wspomaga rozwój. Plan jest taki: dać ludziom narzędzie, dzięki któremu każdy człowiek będzie mógł podłączyć się do globalnej sieci. A to nie jest takie proste z tymi ich LTE, 5G i pozostałymi technologiami, które są zbyt wolne i ograniczone. Ale… Gdybyśmy wykorzystali twój bifrost, na jego bazie stworzyli protokoły transferu o globalnym zasięgu i pozwolili na nieograniczony, darmowy dostęp?
Puste oczy nordyckiego boga nagle zyskały źrenice, kiedy pochylił się do przodu, oparł dłonie o kolana i przewiercił szatana wzrokiem.
– Rozumiem zamysł. Ale widzę dwa poważne problemy. Jeśli zgodzę się na twój szalony pomysł, jak chcesz połączyć ludzką technikę z boską naturą tęczowego mostu? To pierwszy z nich.
Lucyfer podniósł wzrok i rozpromienił się w przyjaznym uśmiechu, którego pozazdrościłaby mu nawet kuoka – skoro Heimdall zaczął zadawać pytania, trzeba było rozważnie udzielać odpowiedzi, by jego zainteresowanie nie umknęło.
– O to się nie martw. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent informatyków trafia na dół. Bóg ich nie lubi, od kiedy zorientował się że są w stanie tworzyć całkiem udane dzieła, dążąc do stworzenia myślącej maszyny. Wiadomo, że nie wszyscy, ale On już tak ma, że generalizuje. Chociażby sytuacja z Sodomą i Gomorą niech posłuży za przykład. – Stuknął laseczką dla podkreślenia swoich słów i wrócił do poprzedniego stroju. – Moje potępione duszyczki sobie poradzą. Jeśli nie wierzysz, możesz wpaść do piekła i zobaczyć, co tam teraz mamy, nikt nie bawi się w analogowe wpisywanie imion przybywających do jakiejś opasłej księgi. Po prostu wchodzą przez bramki, jak na lotnisku, skanery sczytują ich wzorce, do bazy danych leci info o grzechach oraz przewinach, potem ich czipujemy i wysyłamy do odpowiedniego miejsca, żeby mogli sobie cierpieć. Idziemy z duchem czasu. Żeby nie być gołosłownym… Popatrz na to.
Lucyfer sięgnął w zanadrze fraka i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni przedmiot. Płaski, prostokątny, wielkości dłoni. Pod szybką, zajmującą prawie całą przednią powierzchnię, widniał napis: DIEphone, zaś na środku tylnej części znajdowało się czerwone logo, w postaci nadgryzionego pentagramu.
– Niezły bajer, nie? – Zadowolony diabeł obracał przedmiot w ręce, jakby nie potrafił się na niego napatrzeć. – Robią je dusze potępionych Azjatów w Faktoriach Beznadziei na trzecim poziomie piekieł. Masowa produkcja. Wszystkie demony już takie mają, bo te cudeńka znacznie ułatwiają robotę. Kiedy trzeba znaleźć jakąś duszę odpalasz apkę Kontroli Złodzicielskiej, wpisujesz dane i HPS prowadzi cię prosto jak po sznurku.
– Jest jeszcze drugi problem. Poważniejszy. – Heimdall przerwał Lucyferowi, bo ten, jak zwykle, gadałby i gadał. – Jak zamierzasz przekonać mnie do udzielenia ci pomocy?
– Obserwujesz nie tylko narodziny gwiazd, prawda? – Szatan spoważniał i sprawił, że telefon zniknął. – Podglądasz ludzi, ale oprócz obserwowania nie możesz nic więcej. A gdybym ci dał możliwość interakcji? Przecież tęsknisz za kontaktem i nawet anioły, które przeganiasz, cię cieszą. Zresztą moja wizyta również. Dzięki niej możesz być nie tylko wiecznym odbiorcą, ale także nadawcą. Co ty na to?
– Wiesz dobrze, że nie mogę opuścić tej krainy. Tutaj gonię skrzydlatych, bo nic mi nie mogą zrobić, na mocy starych umów. – Z wyrazu twarzy i sposobu w jaki Heimdall cedził słowa, można było wnioskować, że jest na granicy wybuchu. A gniew nie wróżył dobrze planom szatana. – Ale gdy tylko postawię stopę poza Asgard, te szczury mnie opadną i zagryzą. Kpisz ze mnie, Lucyferze!?
– Spokojnie, przyjacielu! – Diabeł uniósł laseczkę w obronnym geście, obawiając się ataku wściekłego bóstwa. – Kto powiedział, że będziesz musiał się gdzieś ruszać poza to piękne gruzowisko? Wiesz co to Internet? Na pewno wiesz, przecież stalkujesz ludzi. Bifrost posłuży do transferu właśnie w ramach Internetu. A bifrost to ty. Będziesz mógł się kontaktować z ludźmi, gadać z nimi, kłócić się i dyskutować. – Heimdall stał się jakby mniej wściekły, zaczął okazywać zainteresowanie. Szatan nie chciał puścić tej nitki i spróbował dotrzeć po niej do kłębka. – Wszystkie informacje, dosłownie wszystko, co ludzie przesyłają, będzie musiało przejść przez ciebie. Dostaniesz możliwość wybierania treści, Heimdallu. W poniedziałek pokłócisz się z kimś o jakąś pierdołę, we wtorek będziesz doradzał w kwestii, w której sam nie masz bladego pojęcia, w środę poprzeglądasz memy. I tak dalej. Pełny kontakt! Zero nudy!
Gniew zniknął z oblicza bóstwa, którego oczy znów stały się puste. Heimdall rozparł się na złotym tronie, lecz nie wyrzekł ani słowa. Lucyfer wyciągnął z rękawa zużytą talię kart i cierpliwie ją tasował, przerzucając po jednej z ręki do ręki.
– Możemy spróbować – odezwał się w końcu bóg.
Szatan skinął głową i spojrzał na ostatnią kartę: walet kier, tak jak się spodziewał. Dupek słuchający głosu serca.
***
Lucyfer żwawym krokiem maszerował przez odgruzowany rynek. Niesione przez niego kryształowe kieliszki podzwaniały wesoło, obijając się o glinianą, wyglądającą na bardzo starą, butelkę.
Stanął przed złotym tronem i przyjrzał się siedzącemu na nim Heimdallowi, teraz pozbawionemu rogatego hełmu. Zamiast niego miał na głowie przypominające durszlak urządzenie, do którego podpięte były dziesiątki kabli. Grube wiązki przewodów spływały wzdłuż oparcia i znikały gdzieś pod płytami dziedzińca.
– Pełen sukces! – wykrzyknął diabeł. – Mija drugi tydzień od kiedy wprowadziliśmy technologię BiTE i możemy śmiało stwierdzić, że efekt jest zgodny z oczekiwanym. Trzeba za to wypić, przyjacielu! – Postawił kieliszki na poręczy tronu, odkorkował butelkę i nalał do nich wina. – Jedna z ostatnich butelek trunku, w który nazarejczyk przemienił wodę. Dobry rocznik. Wypijmy za sukces!
– Dziękuję. Nie chcę. Jestem zajęty. – Okablowany bóg wypowiedział te słowa w dziwny, mechaniczny sposób.
– Jak nie, to nie. – Lucyfer uniósł brew i jednym haustem opróżnił kieliszek. – Jest jeszcze kilka miejsc, gdzie sygnał nie dociera, ale Belial z Baalem właśnie kończą montować wzmacniacz w koronie Yggdrasila. Przy okazji: nie wspomniałeś, że oprócz ciebie Ragnarok przeżył jeszcze Ratatosk. Pogryzł Beliala.
– Nie. Nie jestem. Ostatni. Jestem. Zajęty. Rozmawiam.
– Nie byłeś ostatni. – sprostował szatan, nie zwracając uwagi na niecodzienny ton bóstwa. – Musieliśmy unieszkodliwić tę wstrętną wiewiórkę, uwierz mi, inaczej się nie dało. Próbowaliśmy nawet przekupić ją orzechami, ale bez skutku. Nie jesteś zły, co?
– Skąd. Wzięliście. Orzechy?
– Czyli nie jesteś – skwitował z zadowoleniem Szatan, dopił prosto z szyjki resztę zawartości, rozbił butelkę o ziemię i spojrzał krzywo na zaabsorbowanego internetową rozmową boga, którego oczy były bardziej puste niż zazwyczaj. Odwrócił się na pięcie i odszedł bez pożegnania, przystanął jednak na krawędzi rynku, a dłonią zaczął kreślić w powietrzu tajemne wzory.
– Serwer jest zajęty, czas postawić zabezpieczenia. – Machnął ostatni raz ręką, stuknął laską o bruk i stworzył wokół placu ściany piekielnych płomieni. – Na początek firewall powinien wystarczyć.
***
Tym razem Lucyfer pędził przez zrujnowany Asgard, jakby go anioł gonił. Dotarł do Heimdallowego placyku, odetchnął z ulgą na widok wciąż obecnej zapory z piekielnego ognia i bez wahania wszedł w pomarańczowe jęzory płomieni.
– Heimdallu!? Nic ci nie jest? – Podszedł do nordyckiego bóstwa i przyglądnął się mu uważnie. – Była kilkunastominutowa przerwa w transferze. Bałem się, że coś ci się stało.
– Musisz biec, lecz wiesz, że wiesz. To za mało jest. Oni ciebie doganiają, lecz… – odpowiedział Heimdall zagadkowo.
– Erm? Na pewno wszystko w porządku? – zafrapował się szatan.
– Sadzić! Palić! Zalegalizować!
Bóstwo wydarło się tak głośno, że Lucyfer aż podskoczył. Chciał zadać kolejne pytanie, lecz przerwała mu rozbrzmiewająca spod fraka melodia „Show me the meaning of being lonely” Backstreet Boysów. Sięgnął do kieszeni po DIEphone’a.
To Bóg dzwonił.
– Zaraz do ciebie wrócę, przyjacielu, ale teraz chyba muszę odebrać – powiedział szatan z krzywym uśmieszkiem na ustach. Nabrał powietrza w płuca, przymknął oczy i przesunął na ekranie wyświetlacza drgający, zielony piktogram koźlej głowy. Przyłożył słuchawkę do ucha.
– Biuro Obsługi Klienta. Jeśli chcesz się dowiedzieć o najnowszych promocjach, wciśnij…
– Lucyferze! – wykrzyknął gromko Bóg, przerywając mu wygłupy. – Wiem, cóżeś uczynił! Dałeś ludziom technologię, której dostać nie powinni!
– OK. Dobra – przyznał szatan. – Mogę wiedzieć, kto mnie podkablował? Ten dwulicowy dureń Balaam? Nadęty Asmodeusz? Baphomet?
– Żaden z twoich miernych sługusów! Anioł, w któregoś rzucił kamieniem!
– Ah, no tak. Mogłem rzucić mocniej.
– W tych szczepionkach to zwykła kranówa jest! I abortowane płody! – rozdarł się Heimdall.
– Ja tu rozmawiam, więc mógłbyś się zamknąć? – zrugał bóstwo Lucyfer, którego humor wydawał się teraz wyjątkowo zwarzony.
– Szatanie! Ostrzegam: albo naprawisz cożeś uczynił, albo rozpocznę Dzień Sądu!
– Posłuchaj i się nie unoś: ludzie niedługo stworzyliby technologię równie wydajną jak ta, którą im dałem. Nie ma się co wściekać i znowu straszyć Apokalipsą.
– Mnie nie o ludzkość chodzi! – zagrzmiał Wszechmogący. – Ta technologia przenika przez kurtynę pomiędzy domeną człowieka a światami ukrytymi przed ludzkim wzrokiem! Sygnał dociera nawet do samych niebios! Anioły, gdy się zorientowały, wykupiły na ziemi urządzenia, jakieś ajfony! Miast śpiewać psalmy i wielbić moją chwałę, zajmują się jeno tymi diabelskimi pudełeczkami!
– Ajfony? – Lucyfer zastanawiał się głośno. – W sumie, co innego mogła kupić banda skrzydlatych hipsterów? Rzeczywiście, sprzedaż Apple’a ostatnio podskoczyła. Ciekawe jak to się odbije…
– Badger! Badger! Badger!* – krzyki Heimdalla przerwały szatańskie dywagacje.
– Rozmawiam! – Oblicze diabła gwałtownie zmieniło się w przerażającą, rogatą maskę wściekłości, kiedy odsunął słuchawkę od ucha i po raz drugi upomniał nordyckiego boga. – Powiedziałem, że masz…
– Mam horom curke! – wydarło się bóstwo prosto w twarz Lucyferowi, do którego dopiero teraz dotarło, że z jego żywym serwerem najwyraźniej jest coś nie w porządku. Pojawił się problem, którego rozwiązanie było ważniejsze niż rozmowa z Bogiem.
– Eeee, Boże, nie mogę gadać teraz. Przekażę wszystkim, że najwyższy czas oprzytomnieć, a poza tym, wjeżdżamy do tunelu, czy coś… kszzz… chrupchrup! – Szatan rozłączył się i schował DIEphone’a do kieszeni. Oparł laseczkę o złoty tron, po czym silnie spoliczkował siedzące na nim bóstwo. – Ej! Obudź się! Coś ty zrobił? Przyswoiłeś cały internet?
Z jego kieszeni rozległ się dźwięk, jaki wydaje kuchenka mikrofalowa, kiedy kończy pracę. Diabeł wyciągnął telefon i wyświetlił odebranego maila.
From: god@allmighty.hvn
To: D14BL0_666@bite.hl
Topic: Apocalypse Now!
Szatanie!
Nie wykręcisz się od odpowiedzialności, za to coś uczynił! (…)
– Oznacz jako spam. I… Usuń. – Diabeł nie zadał sobie trudu odczytać całej wiadomości.
– Mushroom! Mushroom!* – Heimdall darł się jak opętany.
Kiedy Lucyfer chował telefon, usłyszał charakterystyczny dźwięk przychodzącego tweeta, jednak urządzenie nie zawibrowało a ekran pozostał czarny. Zdziwiony przyjrzał się swojemu cacku, kiedy tuż nad jego głową śmignęła biała gołębica. Z pazurków wypuściła niewielką karteczkę, która opadła na szklaną taflę wyświetlacza.
Bóg Wszechmogący
@GodAllmightyOfficial
Ostrzegałem! Pierwsza!
Z oddali uszu diabła dobiegł dźwięk pierwszej trąby. Zrezygnowany Lucyfer zdematerializował telefon.
– Znowu? – Westchnął ciężko, złapał laskę i wycelował ją w bóstwo na tronie. – Przykro mi, przyjacielu. Takie plany mieliśmy, takie perspektywy, tyle dobrego mogliśmy zrobić… Znaczy złego w sumie. Ale nieważne. Przykro mi, ale chyba czas zwinąć interes w podobny sposób co ostatnio.
Z końca laski wysunęło się trzydziestocentymetrowe ostrze. Z melancholijnym półuśmieszkiem szatan przyglądał się jeszcze przez chwilę swojemu zaślepionemu obietnicami i Internetem wspólnikowi. Wreszcie uśmiech zniknął z jego twarzy a rysy stężały, kiedy zrobił szybki krok w kierunku Heimdalla i pchnął go prosto w serce.
Zanim bóstwo umarło, z jego ust zdążyło się dobyć urywane zawodzenie:
– Snake! Snake! *