- Opowiadanie: Rudra42 - Potwory

Potwory

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Potwory

Martynka siedziała skulona na łóżku i płakała. Mieszkające w jej domu potwory znowu ze sobą walczyły. Za zamkniętymi drzwiami wyraźnie słyszała przeraźliwe, przeszywające wrzaski pierwszego potwora i zwierzęce, urywane powarkiwania drugiego. Potwory walczyły często, szczególnie upodobały sobie sobotnie poranki, ale tylko wtedy, gdy Martynka zamykała się w pokoju. Nigdy nie widziała jak wyglądają. Zgadywała, że chowają się do szafy lub pod łóżko gdy wychodziła ze swojego pokoju i zostawały tam, dopóki znowu się nie schowała. Miała nadzieję, że niedługo przestaną mieszkać w jej domu. Nie lubiła, gdy się kłóciły.

 

To był chłodny, marcowy poranek. Martyna szła do szkoły, już spóźniona na pierwszą lekcję. I tak nie lubiła fizyki. Zawiał chłodny wiatr, więc narzuciła na głowę czarny kaptur. Z pod kaptura wystawały różowe kable słuchawek. Wydawało jej się, że to będzie kolejny zwykły dzień, jak setki innych zwykłych dni w jej gimnazjalnym życiu, ale jakże się myliła. Tego dnia miała zobaczyć. W drodze do szkoły miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, więc ściszyła muzykę w słuchawkach i faktycznie usłyszała za sobą kroki. Najpierw przyspieszyła, a kroki przyspieszyły razem z nią. Zwolniła, kroki również zwolniły. Bez wątpienia ktoś szedł za nią. Martyna była twardą dziewczyną, nie dawała sobie w kaszę dmuchać, więc odwróciła się, gotowa do konfrontacji. Szły za nią dwa potwory. Jeden drobny, o długich, smukłych kończynach i ostrych zębach jak szpilki. Drugi wielki, owłosiony, z łapskami jak niedźwiedź i rogami jak baran. Martyna się zatrzymała, zatrzymały się i one. Patrzyli na siebie. Dziewczyna nie wiedziała co zrobić, przerażona zrobiła krok do tyłu, potwory zostały w miejscu. Ośmielona zrobiła krok do przodu, potwory się cofnęły. Zachowywały dystans, nie robiły nic strasznego, tylko stały i patrzyły. Były jednak potworami, więc samo ich stanie i patrzenie było dość przerażające. Po chwili wahania Martyna stwierdziła, że nie ma czasu na te bzdury, wzruszyła ramionami i poszła do szkoły. Potwory powoli poszły za nią.

 

Od tamtego czasu potwory były. Towarzyszyły Martynie całymi dniami, w szkole obserwowały jak pisze kartkówki, przysypia na przerwach, oglądały nawet, jak wdała się w bójkę z Tomkiem z trzeciej ce. Towarzyszyły jej też w domu, przyglądały się jak je obiady, gra na konsoli, nawet obserwowały jak śpi (!), co doprowadzało ją do szału. Z drugiej strony nic nie orzeźwiało z rana bardziej, niż widok czworga świdrujących oczu za oknem. Od tamtej pory przestała wylegiwać się rano w łóżku, o nie, wstawała jak najszybciej. Potwory towarzyszyły Martynie już zawsze. Gdy w liceum poszła na pierwszą randkę z Julką z drugiej a, były tam. Gdy pisała maturę, były tam. Były tam gdy zaczynała pierwszą pracę, gdy szła na studia zaoczne, nawet gdy uprawiała seks, potwory zawsze były i często się ze sobą kłóciły, dokładnie tak samo, jak gdy Martyna była mała. Czasami dostrzegał je również ktoś inny a Martyna tylko wtedy wzdychała i mówiła „Tak, to potwory. Chyba się nienawidzą ale zawsze za mną łażą. Masz ochotę na pizzę?” lub coś w tym stylu. Starała się robić dobrą minę do złej gry, ale tak naprawdę potwory doprowadzały ją do szału. U innych ludzi w najlepszych wypadkach budziły niedowierzanie, w najgorszych paniczny lęk, a dla Martyny były powodem wiecznego wstydu i zakłopotania. Wolałaby, żeby zniknęły. W końcu były potworami, niech zajmą się jakimiś potwornościami, co je obchodzi jej życie? Czy nie mogła chociaż przez chwilę pobyć sama? Czy przez ciągłą obecność czują, że mają nad nią jakąś władzę? Otóż nie mają żadnej władzy i Martyna w końcu uznała, że ma dość ich przeklętej wścibskości. Rozpoczęła poszukiwania pogromcy potworów.

 

Było to przedsięwzięcie o wiele trudniejsze, niż sobie z początku wyobrażała. O dziwo łowcy potworów nie reklamują się na serwisach ogłoszeniowych, nie mają specjalnych grup na portalach społecznościowych ani nawet własnej strony internetowej. Pisała ogłoszenia w różnych zakamarkach sieci, nawet tych mrocznych, ale odpowiadająca im cisza była ogłuszająca. Gdy internet zawiódł, Martyna uciekła się do bardziej staroszkolnych metod. Zadzwoniła do radia, napisała ogłoszenie do gazety, obejrzała nawet pasmo nocne telewizji naziemnej, gdzie zobaczyła rzeczy bizarne i niesamowite, niestety jednak zupełnie nieprzydatne. Radio i gazeta również nie pomogły w jej poszukiwaniach, więc zrobiła ostatnią rzecz, jaka przyszła jej do głowy. Poszła do najbardziej obskurnego baru w mieście. Jeśli spośród zabranych tam dziwacznych indywiduów nikt chociażby nie słyszał o kimś, kto mógłby pozbyć się potworów, nie wiedziała co ma robić dalej. Spotkała cygankę, która chciała wywróżyć jej przeszłość, mężczyznę twierdzącego, że przybył z księżyca, osobę kryjącą twarz pod kapturem i grającą w karty o, rzekomo, „coś, czego wcale nie potrzebujesz”. Nikt jednak nie chciał podjąć się pozbycia potworów ani nawet nie słyszał o kimś, kto mógłby przyjąć takie zadanie. Zrezygnowana, Martyna poszła do domu. Była trzecia w nocy, zimny wiatr szargał połami jej kurtki i czerwienił policzki. Potwory szły drugą stroną ulicy. Myślała, że nie ma już nadziei, potwory pozostaną z nią na zawsze, nie będzie mogła nawet masturbować się bez świadomości, że nasłuchują pod drzwiami. Pogrążona w przykrych myślach nie zauważyła niesionego przez wiatr papierowego świstka, dopóki ten nie uderzył jej prosto w twarz. Zmięła go w kulkę i podeszła do najbliższego kosza, lecz zanim wyrzuciła swoją szansę, dostrzegła zdobiącą świstek ilustrację. Ilustrację przedstawiającą potwora. Dość niedokładną, można by posądzić jej autora o inspirację kubizmem, albo przynajmniej brak talentu. Niemniej jednak był to potwór, wypisz wymaluj potwór z włosami, zębami, rogami, wszystkim co potworne na swoim miejscu. Martyna rozmięła papier i zobaczyła, że trzyma w rękach ulotkę. „MASZ PROBLEM Z POTWORAMI?” pytał ogromny nagłówek, „Zgłoś się do mnie, jedynego w swoim rodzaju specjalisty od potworów!”. Poniżej były dane kontaktowe. Następnego ranka Martyna zadzwoniła i umówiła się na wizytę.

 

Specjalista od potworów, jak sam siebie nazywał, przyjmował w niewielkim mieszkaniu przerobionym na gabinet. Martyna spodziewała się białych włosów i szeregu broni, amuletów bądź innych magicznych akcesoriów, czy coś w tym stylu, ale pan Tomasz, tak się przedstawił, był z pozoru zwyczajnym mężczyzną w średnim wieku uzbrojonym jedynie w długopis. Włosy miał ciemne i krótko przystrzyżone. Siedział za szerokim biurkiem w wygodnym fotelu. Martyna miała do wyboru krzesło lub, z jakiegoś powodu, kozetkę. Zdecydowała się na krzesło. Potwory stały za oknem i kłóciły się o coś, mniejszy wyraźnie zdenerwowany na większego.

– Cóż panią trapi, pani Martyno? – zapytał samozwańczy specjalista, niezbyt mądrze, zdaniem Martyny.

– Co mnie trapi? Potwory, ot co! A po co innego bym tu przychodziła? Słyszałam je przez całe życie, widziałam co najmniej przez pół, zawsze kręcą się gdzieś na peryferiach świadomości albo w krzakach, zawsze patrzą, nigdy nie opuszczają, wiecznie się ze sobą żrą. Chwila samotności i spokoju, czy to wygórowane pragnienie? Najmniejsza odrobina prywatności jest mi nieustannie odmawiana, przez ciągłą obecność tych głupich potworów. To mnie trapi.

– A czy te „potwory” robią coś szkodliwego?

– To nie wystarczy, że są potworami? Powinny robić sztuczki? Inwigilacja nie jest według pana szkodliwa? I te ich wieczne wrzaski! Żyć mi w spokoju nie dają, dla mnie to jest cholernie szkodliwe!

– Ale nigdy pani nie zaatakowały? Nie wpłynęły bezpośrednio na nic? Jedynym problemem jest to, że są i ich bycie pani przeszkadza?

– No… no tak. Przeszkadza mi, że są w moim życiu potwory. Panu by nie przeszkadzało?

– Moim zdaniem musi pani ze swoimi potworami porozmawiać, ustalić pewne granice.

– Rozmawiać? Phi! Jeszcze czego? Słyszałam, jak rozmawiają między sobą i nie mam najmniejszej ochoty uczestniczyć w takiej rozmowie, co to to nie! Pomoże mi pan się ich pozbyć czy nie?

– Tylko pani może się pozbyć własnych potworów, pani Martyno.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwała, zupełnie nie takiej. I jeszcze kazał jej rozmawiać z potworami, „szarlatan” pomyślała, w życiu nie słyszała nic bardziej kuriozalnego. Wróciła do domu zdruzgotana, potwory miały pozostać z nią już na zawsze.

 

Pewnego dnia jeden z potworów zniknął. Martyna właśnie wychodziła z biura i zauważyła, że na przystanku tramwajowym czeka na nią tylko większy, rogaty potwór. Drobniejszego, z zębami jak szpilki, nie było nigdzie widać. Poczuła się… dziwnie. Od lat chciała, żeby potwory zniknęły, ale zawsze wyobrażała sobie, że znikną razem, tak jak się pojawiły. Teraz jednak zniknął jeden a drugi siedział na przystanku samotnie, jakby osowiały, smutny nawet, jeśli potwory są zdolne do takich emocji. W jego sierści znalazły się plamy siwizny, jeden z rogów był ukruszony, cały wyraźnie zmizerniał. Martynie zrobiło się go żal, usiadła obok niego.

– Ciężki dzień? – zapytała.

Potwór mruknął tylko coś nieartykułowanego, ale jak najbardziej zrozumiałego. Miał naprawdę chujowy dzień.

 

Od tamtej pory potwór zawsze był samotny i samotnie towarzyszył Martynie. Nawet trochę przestało ją to irytować, w końcu nie miał nikogo innego, tylko ją. Znali się odkąd pamiętała. Martyna zaczęła częściej odzywać się do potwora, chodzili razem na spacery, kawę czy do kina. Już wcześniej i tak jej towarzyszył więc przestała się go wstydzić i zaakceptowała jako część swojego życia. Postanowiła, że nie będzie to zła część. Wciąż nie rozumiała, co do niej mówił swoją potworną mową, ale jakoś się dogadywali. Niektórzy ludzie dziwili się Martynie, że jest tak blisko ze swoim potworem, ale nie przejmowała się tym. „Niech spadają do swoich zwyczajnych przyjaciół” mówiła. Nie zauważyła kiedy zaczęła nazywać potwora przyjacielem.

 

Potwór był już stary. Jego sierść przerzedzała się i siwiała, rogi kruszyły się, z każdym dniem mizerniał coraz bardziej, aż w końcu przestał. Byli wtedy z Martyną na spacerze w parku, trzymali się za ręce, ale w pewnym momencie dłoń kobiety zacisnęła się na pustce. Potwór zaczął się rozpadać a jego drobinki były niesione przez wiatr. Mimo tego uśmiechał się ciepło do Martyny. Gdy już całkiem zniknął, Martyna usłyszała w szumie wiatru głosy obu potworów, wciąż potworne, ale już nie tak przerażające jak kiedyś. Mówiły wspólnie jedno słowo:

– Żyj.

„Będę” pomyślała, „najlepiej jak umiem”.

Koniec

Komentarze

Dobry wieczór!

 

Ciekawa historia, będąca, jak mniemam, metaforą relacji dziecko-rodzice. Ogólnie podoba mi się. Ciekawie ukazałeś potworność życia dziecka, które z jednej strony dojrzewa, a z drugiej przezywa rozwód rodziców; kiedy nagle rodzice zaczynają zawadzać, stają się potworami, nie tylko przez swoją inność fizyczną, ale także przez zachowanie, nieustanne kłótnie i dziwne zwyczaje. Gdy rodzina zostaje rozbita, przychodzi refleksja, że ten potwór może jednak coś czuje i wtedy jest to bodziec do zmiany podejścia. To wydaje się bardzo ludzkie i prawdziwe, plus za to ;)

 

A teraz będę się czepiał: trochę za oczywista ta historia, można by ją może bardziej zagmatwać. Szczególnie wprost wydaje mi się być przedstawiona postać “łowcy potworów”, który, przez swoją “softskillową” gadkę oraz stojącą w gabinecie kozetkę, nie pozostawia wątpliwości, kim naprawdę jest. Zaufaj czytelnikowi, nie podawaj wszystkiego na tacy ;)

 

Dodatkowo końcówka mnie rozczarowała. Zbyt proste, IMO, zakończenie i taki pseudo wyciskacz łez. Mnie to nie wzrusza, bo fabularne szwy widzę na wierzchu ;)

 

I jeszcze na koniec jedna wątpliwość: czy patrząc na metaforyczne przesłanie utworu, jego swoiste opakowanie w taką a nie inną formę, czy to na pewno fantastyka?

 

Uwagi do tekstu:

 

Zgadywała, że chowają się do szafy lub pod łóżko[+,] gdy wychodziła ze swojego pokoju i zostawały tam, dopóki znowu się nie schowała.

– nie schowała? Nie wracała miało być?

 

Z pod kaptura wystawały różowe kable słuchawek.

 

– "spod".

 

[…] nawet obserwowały jak śpi (!) […]

 

– "nawet obserwowały ją, kiedy spała".

 

Gdy w liceum poszła na pierwszą randkę z Julką z drugiej a, były tam.

 

– w sensie poszła na randkę z dziewczyną? Nie no, spoko, tak się tylko upewniam ;)

 

U innych ludzi w najlepszych wypadkach budziły niedowierzanie, w najgorszych paniczny lęk, a dla Martyny były powodem wiecznego wstydu i zakłopotania.

 

– "w najlepszym wypadku", "w najgorszym". 

 

O dziwo[+,] łowcy potworów nie reklamują się na serwisach ogłoszeniowych, nie mają specjalnych grup na portalach społecznościowych ani nawet własnej strony internetowej.

 

– "w serwisach ogłoszeniowych".

 

 

Pisała ogłoszenia w różnych zakamarkach sieci, nawet tych mrocznych, ale odpowiadająca im cisza była ogłuszająca.

 

– taka wariacja na temat głuchej ciszy? Niezbyt udana. BTW, głucha cisza to oklepane sformułowanie.

 

Gdy internet zawiódł, Martyna uciekła się do bardziej staroszkolnych metod.

 

– że niby oldschool po polskiemu? Na pewno poprawnie? ;)

 

Zadzwoniła do radia, napisała ogłoszenie do gazety, obejrzała nawet pasmo nocne telewizji naziemnej, gdzie zobaczyła rzeczy bizarne i niesamowite, niestety jednak zupełnie nieprzydatne.

 

– bizarre po polsku? A co na to słownik? :P

 

Myślała, że nie ma już nadziei, potwory pozostaną z nią na zawsze, nie będzie mogła nawet masturbować się bez świadomości, że nasłuchują pod drzwiami.

 

– faktycznie, to spory problem :D

 

Pogrążona w przykrych myślach[+,] nie zauważyła niesionego przez wiatr papierowego świstka, dopóki ten nie uderzył jej prosto w twarz.

 

Zmięła go w kulkę i podeszła do najbliższego kosza, lecz zanim wyrzuciła swoją szansę, dostrzegła zdobiącą świstek ilustrację.

 

– niejasne z tą szansą, IMO.

 

Niemniej jednak był to potwór, wypisz wymaluj potwór z włosami, zębami, rogami, wszystkim co potworne na swoim miejscu.

 

– na dwa zdania może rozbij? "Niemniej jednak był to potwór, wypisz wymaluj. Potwór z włosami, zębami, rogami, wszystkim co potworne na swoim miejscu".

 

Martyna spodziewała się białych włosów i szeregu broni, amuletów bądź innych magicznych akcesoriów, czy coś w tym stylu, ale pan Tomasz, tak się przedstawił, był z pozoru zwyczajnym mężczyzną w średnim wieku uzbrojonym jedynie w długopis.

 

– ponownie, może podzielić na dwa zdania? Będzie jaśniej.

– "czegoś w tym stylu"

 

[…] nigdy nie opuszczają, wiecznie się ze sobą żrą.

 

– "odpuszczają".

 

 

Już wcześniej i tak jej towarzyszył[+,] więc przestała się go wstydzić i zaakceptowała jako część swojego życia.

„Niech spadają do swoich zwyczajnych przyjaciół"[+,] mówiła.

Che mi sento di morir

I mnie doznania Martyny jawiły się jako skutek żrących się rodziców. Czy się rozeszli – nie wiem, ale nie wydaje mi się, skoro dziewczyna zawsze widziała dwa potwory.

Zastanawiam się, czy po osiągnięciu samodzielności i opuszczeniu domu Martyna nie utrzymywała kontaktu z rodzicami? Zdaje mi się, że duży potwór nagle został sam, bo mniejszy umarł, ale skoro dziewczyna była tym zdziwiona, to chyba nie wiedziała o tej śmierci.

Brakło mi fantastyki – wizje potworów, będące konsekwencją przeżyć, to dla mnie trochę za mało.

Wykonanie mogłoby być lepsze. Miejscami nadużywasz zaimków, zdarzają się powtórzenia. Trafiają się tez zdania skonstruowane niezbyt czytelnie.

 

Wy­da­wa­ło jej się, że czeka ko­lej­ny zwy­kły dzień, jak setki in­nych zwy­kłych dni w jej gim­na­zjal­nym życiu, ale jakże się my­li­ła. Tego dnia miała zo­ba­czyć. W dro­dze do szko­ły wy­da­wa­ło jej się, że ktoś ob­ser­wu­je… ―> Nadmiar zaimków.

 

i ostrych zę­bach jak szpil­ki. ―> …i zębach ostrych jak szpilki.

 

Dziew­czy­na nie wie­dzia­ła co zro­bić, prze­ra­żo­na zro­bi­ła krok do tyłu… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Dziew­czy­na nie wie­dzia­ła co zro­bić, prze­ra­żo­na cofnęła się o krok

 

były tam. Gdy pi­sa­ła ma­tu­rę, były tam. Były tam gdy za­czy­na­ła pierw­szą pracę, gdy szła na stu­dia za­ocz­ne, nawet gdy upra­wia­ła seks, po­two­ry za­wsze były i czę­sto się ze sobą kłó­ci­ły, do­kład­nie tak samo, jak gdy Mar­ty­na była mała. ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

Spo­tka­ła cy­gan­kę, która chcia­ła wy­wró­żyć… ―> Spo­tka­ła Cy­gan­kę, która chcia­ła wy­wró­żyć

 

Była trze­cia w nocy, zimny wiatr szar­gał po­ła­mi jej kurt­ki… ―> Czy wiatr na pewno szargał, czy raczej: Była trze­cia w nocy, zimny wiatr szar­pał/ targał po­ły kurt­ki

Choć, skoro wiał zimny wiatr, kurtka była z pewnością zapięta i nie wydaje mi się, aby wiatr mógł szarpać jej poły.

 

Zmię­ła go w kulkę i po­de­szła do naj­bliż­sze­go kosza, lecz zanim wy­rzu­ci­ła swoją szan­sę, do­strze­gła zdo­bią­cą świ­stek ilu­stra­cję. ―> Czy zobaczyła ilustrację po tym jak zmięła papier w kulkę, czy raczej dostrzegła ją przed zgnieceniem?

 

Mar­ty­na roz­mię­ła pa­pier i zo­ba­czy­ła… ―> Mar­ty­na rozprostowała pa­pier i zo­ba­czy­ła

 

W jego sier­ści zna­la­zły się plamy si­wi­zny… ―> Raczej: W jego sier­ści zna­la­zły się pasma si­wi­zny

 

Mar­ty­nie zro­bi­ło się go żal, usia­dła obok niego. ―> Czy oba zaimki są konieczne? Może wystarczy: Mar­ty­nie zro­bi­ło się go żal, usia­dła obok.

 

Mar­ty­na prze­cho­dzi­ła wła­śnie przez ulicę, w nie­do­zwo­lo­nym miej­scu, bo ni­g­dzie w oko­li­cy nie było pasów, i usły­sza­ła go do­pie­ro gdy było już za późno. ―> A nie widziała świateł samochodu? Wydaje mi się, że światła ciężarówki będą widoczne nawet w ulewnym deszczu; inaczej w taką pogodę wszyscy by się porozjeżdżali i pozabijali.

 

W tym mo­men­cie upa­dła na chod­nik, zrzu­co­na z ulicy sil­nym pchnię­ciem po­two­ra… –> A może: W tym mo­men­cie upa­dła na chod­nik, silnie pchnięta/ odepchnięta/ zepchnięta przez po­two­ra

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę przyznać się, że interpretacja rodziców jako potwory też przyszła mi do głowy. Pomysł prosty i dobra wprawka do głębszych eksploracji. Ze względu na łatwość w zrozumieniu o czym jest tekst, po lekturze nie czułam więcej głębszych emocji. Scena z terapeutą też była niezwykle oczywista. Ciężko jest opisać fragment obyczajowy ubrany w symbolikę. Dlatego też muszę się zgodzić z Regs, to nie jest do końca tekst fantastyczny. Przyjemny i zapowiada, że masz ciekawe pomysły, ale to nie fantastyka. 

Hejka! Dzisiaj bez łapaniny, ale i tak widzę, że powyżej coś dostałeś. No ja również jak pozostali odebrałem ten tekst jako interpretację “potwornej rodzinki”. W sumie spoko. 

Napisane bez jakiś większych zarzutów. Może w wykonaniu nie ma jakiś potężnych fajerwerków, to całkiem wychodzi Ci ta narracja: 

Potwór mruknął tylko coś nieartykułowanego, ale jak najbardziej zrozumiałego. Miał naprawdę chujowy dzień.

→ ;D 

 

Zakończenie faktycznie nieco rozczarowuje. Jakoś za szybko ta “pozytywna” relacja z potworkiem się zadziała, więc nie poczułem jakiegoś specjalnego smutku na koniec. 

Ale reasumując: Nieźle się czytało. 

Pozdro! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Hmmm. Albo czegoś nie rozumiem, albo nie widzę fantastyki.

Jeśli potwory oznaczają rodziców, jak sugerują przedpiścy, to dlaczego bohaterka idzie do terapeuty, żeby się ich pozbyć?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka