- Opowiadanie: Mytrix - Przypał na Rapsodionie: Lunarianin

Przypał na Rapsodionie: Lunarianin

Space opera w miniaturze na 20k znaków.

 

Mam nadzieję, że dobrze zniosą państwo szok po skoku warp.

 

...ładuję napęd...

■■■□□30%□□□□□

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Przypał na Rapsodionie: Lunarianin

No, bo po to tu

/Załoga Winyla/

 

Spo­koj­ny beat pod­kła­du nie­sie się po ogól­no­do­stęp­nych dec­kach i ko­ry­ta­rzach, wpra­wia­jąc sta­cję w le­ni­we drga­nia. Po­ziom por­to­wy tętni ży­ciem. Lo­kal­ni han­dla­rze ra­pu­ją o swo­ich usłu­gach i to­wa­rach. Kupić można wszyst­ko i wię­cej: tau­tu­riań­skie mał­piat­ki, cy­ber­seks, neu­ro­tok­sycz­ne macki plu­toń­skich ośmior­nic, czy tor­pe­dę pe­ne­tru­ją­cą XRK-10.

Wokół lo­kal­sów two­rzą się grup­ki pod­nie­co­nych, po­ten­cjal­nych na­byw­ców, a po­mię­dzy nimi kur­su­ją szczu­ry han­dlu­ją­ce kon­tra­ban­dą – zwy­kle mar­nej ja­ko­ści pod­rób­ka­mi. Jeden z nich wpada na Ta­kira i bły­ska­jąc dłu­gi­mi, pożółkłymi zę­ba­mi, w na­chal­ny spo­sób pró­bu­je opchnąć nam opio­idy. Sto­ją­cy w po­bli­żu rap­so­dioń­ski straż­nik prze­ga­nia go od nie­chce­nia, by nie blo­ko­wał ruchu.

Przez tłum prze­ci­ska­my się w żół­tych kom­bi­ne­zo­nach za­ło­go­wych Wi­ny­la, przy­po­mi­na­jąc sznu­rek ka­czek na wzbu­rzo­nej tafli je­zio­ra. Na szpi­cy kacza mama, bar­czy­sty Takir; za nim nie­na­tu­ral­nie bu­ja­ją­cy się przy każ­dym kroku Tu­pa­cza­nin, Sh’aku; dalej ja, nie­wy­cho­dzą­cy z roli ka­pi­ta­na stat­ku, a tym samym jako je­dy­ny mar­twią­cy się tym, co zro­bi­my w razie przy­pa­łu; za mną Elise, zbie­ra­ją­ca fuk­nię­cia, gniew­ne spoj­rze­nia i mam­ro­ta­ne dissy od ludzi po­trą­co­nych ser­wo­pro­te­zą, za­stę­pu­ją­cą jej całe ramię; na końcu Mord, kro­czą­cy pew­nie, po­mi­mo za­mknię­tych oczu. Mor­decz­ka lubi się po­pi­sy­wać. Zer­kam na niego przez ramię.

– Mordo, nie wszy­scy muszą od razu wie­dzieć, że je­steś psio­ni­kiem – karcę pod­wład­ne­go. – Nie­zbyt do­brze znamy pa­nu­ją­ce tutaj zwy­cza­je.

– Ka­pi­ta­nie, z moją apa­ry­cją ina­czej nie wyrwę żad­ne­go la­cho­na.

– Ero­to­man. – Elise po­trzą­sa głową i z uda­wa­nym za­że­no­wa­niem prze­wra­ca ocza­mi.

– Niech pan, panie ka­pi­ta­nie, spró­bu­je nie przy­znać mi racji – kon­ty­nu­uje nie­zra­żo­ny Mord. – Takir ma sze­ro­kie bary, Sh’aku ma we­wnętrz­ny luz, pan ma dys­ko­lot, a Elise ma dziew­czy­nę w każ­dym por­cie.

– Uuuu… – wtrą­ca Takir.

– Nie je­ste­śmy tu pięć minut – nie pod­da­je się Mord – a już wi­dzia­łem jak laski z po­żą­da­niem zer­ka­ją na to jej bla­sza­ne ramię.

– Ty­ta­no­we, Mord, ty­ta­no­we – pro­stu­je Elise.

A ostrzegali, nie wdawaj się w dysputę z psionikiem.

– Chry­ste na pa­ty­ku, Mord – wień­czę ja­ło­wą dys­ku­sję. – Ser­wo­ra­mię Elise nie jest jesz­cze w pełni zsyn­chro­ni­zo­wa­ne, a ty już za­zdro­ścisz.

– Nie no, elo! Nic nie za­zdrosz­czę! Jak­bym chciał, to bym sobie…

– A laskę byś sobie co naj­wy­żej…

Na twarz Morda wjeż­dża gry­mas, Takir i Elise wy­bu­cha­ją śmie­chem, a Sh’aku tylko sze­rzej się uśmie­cha.

– Dla nie­wi­do­mych, taką białą – pró­bu­ję tłu­ma­czyć, sam nie wiem po co. – Ech. Kodeks psioników za­bra­nia ci wsz­cze­pów, in­ży­nie­rii ge­ne­tycz­nej, sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych… – punk­tu­ję podwładnego. Szach mat. Zazdrości każdemu z załogi. – …cewek neu­ro­no­wych, wzmac­nia­czy fal mó­zgo­wych. W zdrowym ciele zdrowy duch, c’nie? Mam wy­mie­niać dalej? Nie? No i do­brze, bo wystar­czy tej na­wij­ki – uci­nam i zwra­cam się do wszy­stkich. – Skup­cie się na cze­ka­ją­cej nas trans­ak­cji.

Jakby dla po­twier­dze­nia moich słów, do­cie­ra­my do ko­lej­ki ma­ją­cej za­brać nas w głąb Rap­so­dio­na na spo­tka­nie z kupcem.

No, bo po to tu ofi­cjal­nie je­ste­śmy, no nie?

Han­dlo­wać.

 

Zba­wi­ciel nosi dredy

/no, ale za­cznij­my od po­cząt­ku/

 

Dok to­wa­ro­wy B35 na matce Ziemi nie różni się od in­nych, po­roz­rzu­ca­nych po pla­ne­cie i w więk­szo­ści po­rzu­co­nych, por­tów. Stare kon­te­ne­ry rdze­wie­ją, a nie­odzow­ne dla ta­kich miejsc ptac­two pa­sku­dzi gdzie po­pad­nie. Tu i tam kręci się jakiś łach­my­ta, zło­miarz czy ćpun: naj­czę­ściej trzy w jed­nym.

Towar jest roz­ła­do­wa­ny i przy­go­to­wa­ny do trans­ak­cji. Stan­dar­do­wa akcja ma­łe­go prze­my­tu. Ma­łe­go na tyle, by cel­ni­cy nawet nie mu­sie­li uda­wać, że się nim in­te­re­su­ją. Chyba.

Marznę na sku­tej lodem pły­cie lą­do­wi­ska, w czym pomaga mi pie­roński wiatr. Cia­śniej opi­nam się płasz­czem. Dobrze, że chociaż nie zdjąłem hełmu.

By zabić czas wypełniony nerwowym oczekiwaniem, zerkam na pasek info u dołu przyłbicy. Planetę zalewają substancje psionicznoaktywne: Tak zwany “Księżycowy pył” na niektórych działa jak aktywator mocy psionicznych. Po fali rozbojów i ataków na funkcjonariuszy pod wpływem psiotyku, w NeoMoskwie i Amsterdamie wybuchły protesty przeradzające się w zamieszki. Rosną naciski na Rząd Światowy o podjęcie zdecydowanych działań. Psiotyk, jak to w ogóle brzmi. Jak coś dla czworonoga. Narkotyk to narkotyk, psio czy nie psio, trzeba to tępić. Rozumiem broń, ale na myśl o szmuglowaniu narkotyków przechodzi mnie dreszcz. A może to z zimna?

– Ra­port sy­tu­acyj­ny – rzu­cam w komsy, żeby nie zwa­rio­wać. Zimno mi jak pod­czas spa­ce­ru ko­smicz­ne­go bez ska­fan­dra.

– Ku­piec ma być za dwie mi­nu­ty – od­po­wia­da Elise z cie­płe­go, ogrze­wa­ne­go, przy­tul­ne­go kok­pi­tu dys­ko­lo­tu.

– Na gro­cie czy­sto – mel­du­je Takir usa­do­wio­ny przy bra­mie jako szpi­cel.

Podnoszę przyłbicę i za­pa­lam cygaro.

Zza naj­bliż­sze­go kon­te­ne­ra wy­ła­nia się za­mo­ta­ny w szma­ty nie­zna­jo­my i pod­bi­ja do sto­ją­ce­go obok mnie Morda. Nie zraża go nawet widok od­sło­nię­tej broni. Ru­chem dłoni uspo­ka­jam psio­ni­ka szy­ku­ją­ce­go się do od­da­nia strza­łu. Trup nie przy­słu­ży się trans­ak­cji.

– Pa­no­wiemamcoś, cowasza­in­te­re­su­je – typ mówi szybko, wzrok ma roz­bie­ga­ny. – Panowiepozwolą.

– Wara ko­le­go, wracaj tam skąd przyszedłeś. – Mord po­kle­pu­je bla­ster. – Albo pif-paf.

– Spo­koj­nie, naj­lep­szy towar – zwalnia prędkość wyrzutu słów. – Dobrze poniewiera, po­ka­żę, świe­ża do­sta­wa z R… – mó­wiąc sięga do głębi płasz­cza, ale nagle prze­ry­wa.

Zimny ko­niec lufy przy­ło­żo­ny z boku głowy to mocny ar­gu­ment.

– Rączki, powoooli – instruuje go Mord.

De­aler pokazuje dłonie i zaczyna się cofać.

– Szyb­ciej! – krzy­czę, od­da­jąc ostrze­gaw­czy strzał z pistoletu pod jego nogi. To tylko ko­lej­ny nie­szko­dli­wy kun­del, ofia­ra za­ła­ma­nia sys­te­mu so­cjal­ne­go.

Tymczasem kundel ów potyka się o własne nogi i dalej spieprza na czworakach.

Mord spo­glą­da na mnie py­ta­ją­co, wzru­szam ra­mio­na­mi i cho­wam broń do ka­bu­ry.

– Tu grot, tu grot – roz­brzmie­wa głos Ta­kira w kom­sach. – Przy­pał! Psie budy jadą.

Psia mać.

Cel­ni­cy.

W jednej trzeciej wy­pa­lo­ne cy­ga­ro uderza o lód i resztkami żaru próbuje przetopić się do betonu. I tak mi nie sma­ko­wa­ło, chcia­łem tylko pro­fe­sjo­na­lnie wyglądać.

– Zwi­ja­my się! – wy­da­ję roz­kaz i opusz­czam przy­łbi­cę hełmu. – Elise grzej sil­ni­ki, jak ruch w po­wie­trzu?

– Trzy okrę­ty zmie­ni­ły kurs na prze­chwyt. Prze­sy­łam pod­gląd na przy­łbi­cę.

Przed sobą widzę trzy pul­su­ją­ce na po­ma­rań­czo­wo punk­ty i ozna­czo­ne­go na zie­lo­no Wi­ny­la w cen­trum.

– Co z to­wa­rem? – pyta Mord.

– Co, co? Zo­sta­je. – Wcho­dzę po ram­pie do dys­ko­lo­tu, psio­nik za mną. – Elise, pod­ry­waj, nie za­my­kaj klapy.

Winyl wzno­si się na trzy­dzie­ści me­trów. Takir bie­gnie, śli­zga­jąc się w eg­zosz­kie­le­cie po ob­lo­dzo­nej pły­cie lą­do­wi­ska. Gdy jest mniej wię­cej w po­ło­wie drogi, przez bramę wjeż­dża pierw­szy z po­jaz­dów służ­by cel­nej.

Nie ma czasu na spa­cer do kok­pi­tu. Razem z Mor­decz­ką przy­pi­na­my się pa­sa­mi w ła­dow­ni.

– Elise, ładuj napęd bi­to­wy, od­pa­laj tylko na mój znak.

– Przy­ję­łam.

Ta­kirowi zo­sta­ło sto me­trów.

– Taki skacz!

Od­pa­la ple­cak od­rzu­to­wy ze­spo­lo­ny z eg­zosz­kie­le­tem i wy­la­tu­je w po­wie­trze. Nie wiem jakim cudem, ale tra­fia w luk za­ła­dun­ko­wy dys­ko­lo­tu i z ło­sko­tem, trza­ska­mi, a także mógł­bym przy­siąc, że z prze­kleń­stwa­mi i wy­zwi­ska­mi na czym to świat stoi, ko­zioł­ku­je po pod­ło­dze.

Za­ci­śnię­tą pię­ścią ude­rzam w czer­wo­ny grzy­bek przy­ci­sku do awa­ryj­ne­go za­my­ka­nia klapy i wy­da­ję roz­kaz.

– Elise, jazda!

Głu­chy wy­buch, prze­cią­że­nie, dzwo­nie­nie w uszach, koń­czy­ny ważą z kil­ka­dzie­siąt kilo każda, a może i wię­cej. Bez socz­ku, który fotel w kok­pi­cie au­to­ma­tycz­nie za­apli­ko­wał Elise, tracimy przy­tom­ność.

 

***

 

Wy­rzut ad­re­na­li­ny, en­dor­fin i cho­le­ra wie czego jesz­cze wy­ry­wa mnie z kra­iny Mor­fe­usza. Otwie­ram oczy i krzy­czę. Łeb. Boli. Epicko. Otwie­ram przy­łbi­cę.

Obok stoi uśmiech­nię­ta Elise z apli­ka­to­rem w ręce.

– Witam wśród ży­wych, ka­pi­ta­nie.

– S-s-sy­tu­acja?

– Wy­szli­śmy na or­bi­tę i ob­ra­łam kie­ru­nek na Księ­życ, le­ci­my z jed­nym g. Mordę wy­bu­dzi­łam pierw­sze­go, żeby za­niósł Ta­­irka do meda.

 Prze­cie­ram oczy pal­ca­mi, pró­bu­jąc się sku­pić.

– Po­ścig, ob­ła­wa, za wolno le­ci­my. – Pierw­sze, co przy­cho­dzi mi na myśl.

– Nic z tych rze­czy.

– Jak?

– Za­pra­szam na mo­stek. Pan Sh’aku na łączu.

Sh’aku?

 

***

 

Zna­jo­ma twarz Sza­kie­go spo­glą­da na mnie z ho­lo­ekra­nu. Po bo­kach jego wiecz­nie uśmiech­nię­tej gęby swo­bod­nie fa­lu­ją cewki neu­ro­no­we wsz­cze­pio­ne do czasz­ki. Cał­ko­wi­cie za­stę­pu­ją one Tu­pa­cza­ni­no­wi na­tu­ral­ne włosy, przy­po­mi­n­ając me­ta­lo­we dredy sple­cio­ne z ka­bel­ków i dru­ci­ków.

– Ktoś was pod­ka­blił. Ce­lin­kom szczę­ściem sa­me­go to­wa­ru było w opór to i spu­ści­li z pary. Na­wij­kę mam dobrą i ar­gu­men­ty nie­li­che, wiesz jak jest, zna się na kwa­dran­cie tego czy tam­te­go. – Nie spo­sób wtrą­cić się w nie­prze­rwa­ny flow Tu­pa­cza­ni­na. – Za­ofe­ro­wa­łem Elise nowy kod ma­ni­fe­stu, do­sta­wę za­opa­trze­nia na Lunę. Dziew­czy­na da­ro­wa­ne­mu bla­ste­ro­wi w lufę nie za­glą­da­ła, pa­mię­ta prze­cież, że je­ste­śmy z daw­nych przy­pa­łów sku­ma­ni. No i je­steś winny mi małą przy­słu­gę, a trze­ba mnie po­ra­to­wać małe co nieco. To jak, wi­dzi­my się na or­bi­cie Luny? Ko­or­dy­na­ty i ti­ming za­po­da­łem już Elise.

Nawet nie pró­bu­ję tego prze­two­rzyć. Po pro­stu się zga­dzam. Cie­ka­we jak wiel­kie jest małe co nieco.

In­try­gu­je mnie, co Sh’aku robi na or­bi­cie księ­ży­ca? Na tym prze­klę­tym ka­wał­ku skały znaj­du­je się je­dy­nie re­zer­wat Lu­na­rian, rasy psio­ni­ków nie­gdyś prze­śla­do­wa­nych na Ziemi. Wiedź­my, wam­pi­ry, róż­nie ich na­zy­wa­no. Obec­nie ga­tu­nek na wy­mar­ciu, ob­ję­ty pro­tek­to­ra­tem Sił Obro­ny Ziemi. Czego może od nich chcieć tu­pa­czań­ski prze­myt­nik? Muszę skon­sul­to­wać to z Mor­dem. I dać Elise zjebkę, za to że nie obudziła kapitana jako pierwszego. A może…?

 

***

 

– Mord, Lunarianie to psionicy, tak jak ty, tak?

– Nie do końca. Są o wiele potężniejsi od takich jak ja, ale mogą używać mocy tylko, gdy są w zasięgu światła słonecznego odbitego od ziemskiego księżyca. Tylko i wyłącznie tego Księżyca.

– Więc poza Ziemią czy Księżycem, są zwykłymi śmiertelnikami?

– Mhm.

 

Sto­jąc pod la­tar­nią

/Okręt Sił Obrony Ziemi/

 

Na or­bi­cie Luny Sh’aku skła­da mi wi­zy­tę oso­bi­ście. Rozmawiamy, w kabinie jest jeszcze milcząca Elise. Trwa przeładunek kontranbandy z barki transportowej Ziemia-Księżyc do Winyla. Wszyst­ko od­by­wa się tuż pod czuj­nym okiem OSOZ Po­chod­nia. Pancernik jest kilkadziesiąt razy większy od mojego dyskolotu. Sh’aku za­pew­nił mnie, że ziem­skie siły nie będą in­ge­ro­wać w nasz mały biz­nes. Na py­ta­nie skąd ta pew­ność, od­po­wie­dział, że naj­ciem­niej jest pod la­tar­nią.

– Gdzie to do­star­czamy?

– Kie­ru­nek Rap­so­dion, le­ci­my sprzedać klamki i wymienić się na mo­je­go ziom­ka P'zeta – od­po­wia­da Sh'aku. – Ja biorę Tu­pa­cza­ni­na i hajs za ma­te­riał, a wy zgar­nia­cie pro­fit.

Nie je­stem pe­wien, czy wszyst­ko ro­zu­miem.

– To daleko. I jeszcze misja ra­tunkowa? Jak? Tylko mi nie mów, że odbić siłą. Wiem że je­stem ci winny przy­słu­gę, ale…

– Daj coś moc­niej­sze­go i klap­nij­my, fo­te­le wy­glą­da­ją na wy­god­ne – pro­po­nu­je Sh’aku. – Zrobisz deal na broń z lo­kal­nym rekinem, ziom­ka ogarnę sam.

– Jak?

– Co?

– Jak zajmiesz się ziomkiem?

– Mam asa w rękawie.

Enigmatyczna odpowiedź, ale przynajmniej twierdzi, że ma plan.

– Wszyst­ko wy­ja­śnię na tyle, na ile się da. Rap­so­dion nie jest też aż tak da­le­ko, sko­czy­my bar­dzo nie­uż­ywa­ną stud­nią warp…

– No nie wiem, warp przez studnię? – pytam, niezadowolony z pomysłu.

W rozmowę włącza się Elise:

– Skoczę, to nie będzie problem, ani dla statku, ani dla mnie.

 

***

 

– Kapitanie, jako pokładowy psionik muszę wyrazić niepokój planowanym skokiem i pracą dla pana Sh’aku.

Upewniam się, że jesteśmy sami, po czym patrzę przyjacielowi w oczy.

– Tutaj grają więksi od nas, Mord. W tej grze jesteśmy koniem na szachownicy, skaczącym po ciekawych polach, ale musimy przemieszczać się zgodnie z wolą właściciela ręki, która nami porusza. Ręką jest Szaku, a białą rękawiczką okazała się Elise. Miejmy nadzieję, że zrobimy swoje i przeżyjemy. W końcu nikt nie oddaje konia za darmo, a tym bardziej nie chce, by odcięto mu rękę.

 

Bar­dzo nie­uży­wa­na stud­nia warp

/*Urglhwrełeehrlh*/

 

Statek ze studni wylatuje,

Kapitan do torby wymiotuje.

Warp zawsze przyprawia mnie o mdłości,

To chyba jedna z najgorszych dla kapitana przypadłości.

Dyskolot na Rapsodion się kieruje, a ja o tym rapuje,

Nie powstrzymasz tego beatu, co przenika przestrzeń tę.

Dźwięk się w pustce nie rozchodzi,

To mózg na manowce zwodzi.

Jeszcze żeby umysł nie rymował,

To może bym nie z…

*Urglhwrełeehrlh*

 

Ocieram załzawione oczy. Od razu lepiej. Musiałem wyrzucić z siebie szok waprowy i to dosłownie: w postaci brązowych wymiocin. Nie wiem skąd mój mózg wytrzaskuje te rymy i teksty tak słabe, że aż rzygać się chce, ale chwała mu za to. Widziałem gorsze efekty szoku warpowego.

– Status? Diagnozuj dyskolot po skoku warp – Mamroczę w komsy. Czas zająć się tu i teraz.

A tu i teraz właśnie nas namierzono.

– Namierzają nas – melduje Elise.

– Osłony w górę. Spię­cie z pi­ra­ta­mi? – pytam i spoglądam na Szakiego, ale ten chyba zniósł skok gorzej ode mnie, bo cały się trzęsie.

– Są osłony. To musi być błąd, obcy statek ma lunariańskie sygnatury.

– Niekoniecznie błąd. Napęd?

– Sprawny. Ale cała lunariańska flota liczy jeden statek.

– W takim razie, być może mamy przed sobą całą flotę. Wywołaj ich.

Chwile dłużą się niemiłosiernie. Pełny ciąg i uciekać na Rapsodion, czy szykować się do walki?

– Nie odpowiadają. Moment… Odpalili dwie torpedy.

– Włącz działka automatyczne.

– Uciekamy? Uniki?

– Siedzimy na dupie i czekamy.

W ka­bi­nie panuje na­pię­ta at­mos­fe­ra. Tylko Sh’aku, po­wo­dyr całej wy­pra­wy, zdaje się wcale nie przej­mo­wać. Ma zamknięte oczy, a spod jego na­usz­ni­ków prze­bi­ja so­lid­ny beat i ra­po­wa na­wij­ka sta­rej szko­ły. Już się nie trzęsie.

– Boże, spieprzajmy stąd! – Mord nie wytrzymuje napięcia.

– Piętnaście sekund do uderzenia – podaje komputer pokładowy.

Jak się ruszymy, to działka mogą chybić. Nie wypowiadam tego na głos, moją uwagę przykuwa brak sygnatury wrogiego statku na radarze. Wskoczyli do studni?

Dziewięć sekund prawdy: odzywają się automaty i prują ile fabryka dała.

 

Lądowanie

/kostka Borga/

 

Podchodzimy do stacji.

Nigdy wcześniej nas nie torpedowano. Dlaczego Lunarianie? Sh’aku, co ty właściwie robiłeś na Księżycu? Coś ukradłeś? Chcieli TO zniszczyć? Czy TO jest twój as w rękawie? I dla kogo pracujesz?

Z rozmyślań wyrywa mnie głos Elise.

– Mają lą­do­wi­sko de­dy­ko­wa­ne dys­ko­lo­tom.

Ot, cie­ka­wost­ka.

– Re­likt mi­nio­nych cza­sów – odpowiadam.

– We­dług sta­ty­styk, cał­kiem gęsto uży­wa­ne.

– No, to na co czekasz, ląduj.

 

Me­cha­nicz­ne ramię łapie Wi­ny­la i prze­krę­ca o dzie­więć­dzie­siąt stop­ni (z po­zy­cji ho­ry­zon­tal­nej do wer­ty­kal­nej wzglę­dem sta­cji, bo cięż­ko mówić o orien­ta­cji w ko­smo­sie – w tym bezkresie, gdzie ae­ro­dy­na­micz­ny kształt stat­ku nie ma prze­cież zna­cze­nia, a zdaje się o tym pa­mię­tać je­dy­nie kost­ka Borga), po czym umieszcza statek w jednej z kopert hangaru.

 

– Elise, złóż proszę polecenie przetransportowania towaru zgodnie z tymi wytycznymi. – Sh’aku podaje pilotce holopłytkę z danymi.

– Wyślemy towar do kupca w ciemno? – Elise zerka na mnie niepewnie.

Skinięciem głowy rozwiewam jej wątpliwości. Zdecydowałem, że najlepiej będzie grać w grę Szakiego na jego zasadach. Tyle mogę dla niego zrobić w zamian za to, że uratował mi kiedyś życie.

 

No, bo po to tu

/(…)/

 

(…)

 

Au­dien­cja

/Qrl i przebłyski świadomości/

 

Podróż kolejką w głąb Rapsodiońskiej stacji nie trwa długo. Gdy wysiadamy, zerkam na symbole wymalowane sprejem na ścianach korytarza.

– Czarni bracia – podejmuje Sh’aku. – Z nimi będziemy handlować. Zawitaliśmy do sali audiencyjnej, przyjmie nas ich władca, Qrl.

Zaciskam pięści, ale nie odzywam się, wyręcza mnie Takir.

– Nie mówiłeś, że kupcem jest kartel.

– A co za różnica? – Sh’aku wzrusza ramionami.

Taki łapie Szakiego za bark i gwałtownie odwraca twarzą do siebie. Przez chwilę mierzą się wzrokiem.

– Miejmy to już za sobą. – Elise dotyka panelu przy wjeściu do hali audiencyjnej Czarnych Braci.

Już od wejścia podejmuje nas blady lokaj. Przyglądam mu się uważniej, dostrzegam że Mord też. Nawet Szaki wydaje się nim zainteresowany. Po chwili dociera do mnie: to Lunarianin. W dodatku na szyi ma obrożę niewolnika.

Prowadzi do bocznej sali, gdzie rozlokowano już nasze towary przeznaczone na handel. Przygotowano także cztery podwójne siedziska naprzeciw podwyższenia, na którym znajduje się tytanowy tron. Gdy niewolnik nas opuszcza podejmuję szeptem rozmowę. Stoimy, nie odważyliśmy się usiąść.

– Psst, Mord, czy Lunarianie nie żyją tylko na księżycu?

– Mhm. I są pod ochroną SOZ.

W tym miejscu wtrąca się Sh’aku.

– Ziemia ma nikłe wpływy na Rapsodionie.

Do pomieszczenia wchodzi Qrl, dwuipółmetrowy Afroamerykanin-albinos, a za nim orszak złożony z niewolników: blady Lunarianin, Tupaczanin P’zet i kobiety, którym nie pożałowano wymyślnych modyfikacji ciał.

Władca całe ciało pokryte ma syntetyczną perłową skórą. Nie sposób stwierdzić jakie modyfikacje pod nią ukryto.

Dołącza do nas jeszcze jeden mężczyzna, typ o nalanej twarzy, tłustych dłoniach i opasłym brzuchu. Pcha przed sobą lewiujący stolik serwisowy. Od razu zwraca się do Elise.

– Pani pozwoli tu do mnie. Władca nasz, filantrop w dziedzinie serwotechniki, w akcie dobrej woli, oferuje wyregulowanie serworamienia.

– Korzystaj. – Sh’aku posyła Elise uśmiech.

– Usiądźcie panowie – poleca Qrl i zasiada na tronie. Po jego bokach stają Lunarianin i Tupaczanin.

Zajmujemy miejsca na wygodnych podwójnych siedziskach i od razu obsiadają nas kobiety o zimnych, tytanowych piersiach, stalowych udach, cyberżelowych językach, napuchniętych ustach i kryształowych oczach. Sh’aku, na rapsodiońską modłę, współgrając z wszechobecnym beatem stacji, nawija przed królem o naszych towarach. Wszystko wydaje się odrealnione. Trwamy tak w objęciach kobiet dobry kwadrans, aż do momentu, gdy Szaki proponuje wymianę za swojego zniewolonego pobratymcę. Ze skrzyni wyciąga opalizujący Księżycowy Kryształ, na widok którego Lunarianin porusza się niespokojnie.

– Nie! – krzyczy Qrl i wali pięścią w podłokietnik tronu. – Schowaj to jeśli ci życie mi… – nie kończy.

Lunarianin wznosi się kilka centymetrów nad posadzkę i wtedy następuje coś, czego nie potrafię dokładnie opisać. Rzeczywistość faluje, czas płynie jak w poklatkowej animacji. Klik i bum, świadomość odrywa się od ciała…

 

Cała nasza grupa znajduje się w bańce wytworzonej przez Lunarianina. Jakimś cudem wystrzały z bolterów się jej nie imają. Morda niesie Takir, a mnie serworamieniem za sobą ciągnie Elise. Sh'aku prowadzi ściskając w rękach Księżycowy Kryształ. Wściekły Qrl wgniata czaszkę tupaczańskiego niewolnika w ścianę…

 

Jedziemy kolejką, nikt chyba nie próbuje nas zatrzymać…

 

Docieramy do lądowiska dyskolotów. Na korytarzu mija nas świeżoprzybyła ekipa konserwatorów z naszywkami RosAtom. Albo mi się wydaje, albo Sh’aku właśnie skinął głową ich kapitanowi…

 

Elise układa mnie na rozkładanym fotelu w medzie dyskolotu.

– Wszystkim się zajmę. – Puszcza do mnie oko.

 

Ciało i krew

/Przeżyliśmy przypał/

 

Przeżyliśmy (znaczy P’zet zginął, ale Sh’aku się tym zbytnio nie przejął). Odbiliśmy (lub porwaliśmy) Lunarianina. Rozumiem, że aby ukraść technologię najlepiej porwać głównego inżyniera. Sh’aku zapłacił nam za zlecenie bez mrugnięcia okiem.

Na Rapsodionie jak się uprą, to Lunarianina sklonują, a dane leżą pewnie bezpieczne w sejfie. Co naj­wy­żej opóź­ni­li­śmy pro­duk­cję psiotyku. Czy zleceniodawcom Szakiego to wystarczy?

 

Teo­ria Wiel­kie­go

/*Kaboom!*/

 

News: Wy­buch re­ak­to­ra na Rap­so­dio­nie. Nie­spo­ty­ka­na dotąd skala tra­ge­dii.

Mie­sią­c póź­niej: Szcze­gó­ło­we śledz­two wy­ka­za­ło wady se­ryj­ne w re­ak­to­rach typu “Putinoff”. Trwa mo­der­ni­za­cja wszyst­kich ak­tyw­nych re­ak­to­rów tego typu w Fe­de­ra­cji Ter­rań­skiej.

Po przeczytaniu wiadomości decyduję się na wykonanie połączenia do Tupaczanina.

 

– Stary, dla nas jesteście po prostu kolejnym gatunkiem, a dla was wszyscy inni to mutanci, obcy, ksenos, potwory, ohydztwa i te pe, a widziałeś inny rozwinięty gatunek, który zachowuje się jak wy? Ludzie nie cofną się przed ni­czym.

 

Muszę do­pi­sać coś na listę.

 

Lista rze­czy, któ­rych nie na­le­ży robić:

■ Roz­ła­do­wy­wać to­wa­ru przed przy­by­ciem kupca.

■ Przyj­mo­wać po­mo­cy od Tu­pa­cza­ni­na.

■ Ska­kać bar­dzo nie­uży­wa­ny­mi stud­nia­mi warp.

■ Wda­wać się w dys­ku­sję z psio­ni­kiem.

■ Zadzierać z Ziemi…

Koniec

Komentarze

Czyta się nieźle, choć mam wrażenie, że opko zostało ostro przcięte do limitu. Aż by się prosiło o rozwinięcie pewnych wątków. Parę razy się potknęłam. Na początku Sh’aku paraduje w żółtym kombinezonie razem z załogą, a potem nagle awansuje do zleceniodawcy. Co się w międzyczasie zdarzyło? Później Sh’aku chce ratować P’zeta, ale w końcu porywa Lunarianina i nie przejmuje się faktem, że P’zet zginął. Na końcówce też się potknęłam. To zemsta była?

Konkursowo nie potrafię się wypowiedzieć. Niby jest rap, ale mam wrażenie, że trochę na siłę wciśnięty. Bardziej tu o gangsterów chodzi. Choć w tej kwestii mogę się mylić, bo rap i cała związana z nim kultura to nie moja bajka.

Napisane dobrze, gdybym nie miała wątpliwości co do przebiegu zdarzeń, dałabym klika. A tak, czekam na wyjaśnienia ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, przerwałaś ciszę w eterze! A już myślałem że uda się przemknąć.

Tak, było prowadzone do limitu, tzn. jak się zorientowałem, że mi znaków nie starczy gdzieś tak w połowie, to próbowałem oszczędzać i później jeszcze co nieco ciąłem z początku. Myślę, że przydałoby się jeszcze 10k znaków. Ale żem uparta bestia i postanowiłem będzie rapsopera, to no cóż… jest, ale przycięta. Po czasie wydaje mi się, że trzeba było walić ponad limit i wrzucić dłuższe. Może i nie kfalifikowalne do konkursu, ale z pożytkiem dla historii, co jest ważniejsze. Mam nauczkę.

[Spojlery!]

Irka: Na początku Sh’aku paraduje w żółtym kombinezonie razem z załogą, a potem nagle awansuje do zleceniodawcy. Co się w międzyczasie zdarzyło?

Anonim: Początek, (No, bo po to tu) to jest fragment wycięty ze środka, przeniesiony na początek, w ramach prezentacji załogi, być może ten zabieg tylko mi wydał się czytelny. Dalej w środku tekstu jest zaznaczone gdzie powinien być (po wylądowaniu na Rapsodionie, a przed wizytą u Qrla).

Irka: Później Sh’aku chce ratować P’zeta, ale w końcu porywa Lunarianina i nie przejmuje się faktem, że P’zet zginął.

Anonim: Ratowanie P’zeta to był tylko pretekst do odbycia misji (ewentualnie misja poboczna, mało ważna.) Sh’aku chciał aby Kapitan i reszta byli gotowi na to, że coś jest na rzeczy, ale nie mógł wyznać co dokładnie.

Irka: Na końcówce też się potknęłam. To zemsta była?

Anonim: Generalnie tak: Sh’aku (jako agent?) dostał od Ziemi zlecenie, by porwać Lunarianina z Rapsodiona. W tym celu zwinął na Księżycu kryształ i upozorował ratunek załogi Winyla. Dalej udali się na Rapsodion. Starcie ze statkiem Lunarian – Lunarianie chcieli zniszczyć skardziną własność.

A stacja Rapsodion została ostatecznie zniszczona przez Ziemian (dywersja na reaktorze), by zaprzestali produkcji narkotylu trafiającego na Ziemię. Tak w skrócie.

[Spojlery_koniec]

 

Dzięki za wizytę. Cieszę się, że czytało się dobrze. Ile w tym rapu, niech ocenia jury. Mi się wydaje/mam nadzieję, że wystarczająco.

 

Po konkursie postaram się rozwinąć to opowiadnie i wrzucić raz jeszcze, tym razem pełnoprawną jego wersję. Ta wydawała mi się czytelna, ale najwidoczniej za bardzo skondensowałem przekaz!

 

Yo!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Hey, ho! 

Kupić można wszystko i więcej: tauturiańskie małpiatki, cyberseks, neurotoksyczne macki plutońskich ośmiornic, czy torpedę penetrującą XRK-10.

→ Dopiero początek, a już mi się podoba. 

 

Dialogi są świetne ;D

– Mordo, nie wszyscy muszą od razu wiedzieć, że jesteś psionikiem – karcę podwładnego. – Niezbyt dobrze znamy panujące tutaj zwyczaje.

– Kapitanie, z moją aparycją inaczej nie wyrwę żadnego lachona.

Chryste na patyku, Mord – wieńczę jałową dyskusję.

→ :D 

 

Nazewnictwo też niczego sobie:

 

Po przeczytaniu wiadomości decyduję się na wykonanie połączenia do Tupaczanina.

 

Co do rapu: Nie ma go zbyt wiele, chociaż jest go wystarczająco na tyle, aby spełniło warunki konkursu – tu nie mamy spiny ;p 

Przyznam się również, że podobnie jak Irka, miałem pewne wątpliwości co do pełnego zrozumienia tekstu, zwłaszcza jeśli chodzi o postać Sh’aku. Twoje wyjaśnienia w komentarzu dopiero rozjaśniły sprawę, okej rozumiem zamysł. 

 

Statek ze studni wylatuje,

Kapitan do torby wymiotuje.

→ Są rapy? Są xD Brawo, Panie/Pani raperze. 

 

Ogólnie naprawdę jest git i jak wspomniałem wyżej, dialogi robią dobrą robotę. Świat gangsterki, przemytu – spoko, spoko. 

Limit być może był problemem, więc niepełna zrozumiałość przebiegu historii dla mnie byłaby tu minusem. 

Stylowo – szczerze nie dopatrzyłem się błędów, łapanki więc nie robiłem, bo w sumie nie było z czego, a to plus! 

W ostatecznym rozrachunku, RAPort odbieram z satysfakcją i polecę tekst do biblioteki i wystawię notę. 

W imieniu swoim i konkursowych koleżków (którzy jeszcze tu wbiją – oho! Wbiją? Z buta wjadą), dzięki za udział w konkursie, bro. 

 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Początek, (No, bo po to tu) to jest fragment wycięty ze środka, przeniesiony na początek, w ramach prezentacji załogi, być może ten zabieg tylko mi wydał się czytelny. Dalej w środku tekstu jest zaznaczone gdzie powinien być (po wylądowaniu na Rapsodionie, a przed wizytą u Qrla).

Aaa, jak teraz popatrzyłam, to rzeczywiście jest w tekście dziura pod tym samym tytułem, co początek ;)

Eksperyment z jednej strony interesujący, ale z drugiej… Ludzki mózg jest leniwy, jak widzi coś, co mu nie pasuje, na przykład tytuł i dziurę, to to zwyczajnie ignoruje. Mój przynajmniej zignorował ;) Jestem ciekawa, co powiedzą inni.

Dobra, to kliczek ode mnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

NearDeath, niestety, zakupów na Rapsodionie już nie zrobisz, ale zapewne są podobne miejsca w znanej przestrzeni kosmicznej. Dzięki za plusik za dialogi i nazewnictwo, starałem się coś tam dopasować do konwencji :D Co do ilości rapu – chciałem pożenić go ze space operą, ale jednocześnie nie przesadzić, bo to nie miała być parodia :D Zobaczymy jeszcze, co na to pozostali jurkowie.

Tak, limit mnie przeorał, no ale trzeba mieć kosmiczny rozmach w space operze :D Postaram się po konkursie dokleić trochę znaków i wrzucić na nowo.

Dzięki za konkurs – mogłem poekseperymentować :D

I za biblio też thx.

 

Irka_Luz, experyment to jedno z moich imion jeśli chodzi o pisanko. Też jestem ciekaw co powiedzą inni, szczególnie na to, że przesadziłem z kondensowaniem treści :D

Dzienks za biblio!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Hmmm. Jak dla mnie – za bardzo skondensowane. Cięcia zaszkodziły temu tekstu, wyszło IMO chaotycznie, nie mogłam się połapać w przeskokach. Nie pomogło, że na początku wrzucasz kilku bohaterów naraz i prezentujesz całą załogę.

– Ktoś was podkablił. Celinkom szczęściem samego towaru było w opór

To literówka czy tak miało być? Nie rozumiem drugiego zdania w obecnej formie.

Babska logika rządzi!

Co tak mało czytaczy?

Cześć Anonimie:-)

ciekawe opowiadanie, fajny gangsterski świat, rzeczywiście pewne wątki można by rozwinąć, ale czytało się dobrze. Fajne rymy, dialogi naturalne.

Ogólnie jestem zadowolona z lektury, więc czwóreczka ode mnie i polecam do biblioteki. Pozdrawiam:-)

Finkla, dziękować za wizytę. Dzięki za komentarz, nom, jest jak jest, kondensacja nie wyszła na dobre, mea culpa. Eee… literówka jest to :O

 

Olciatka, dziękować za wiztę, czytaczy mało? Zwęszyli, że coś tu nie gra :D Dzienks za biblio i czwórkę :D Cieszę się, żę udało się uzyskać zadowolenie >;0

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Na pewno warto pochwalić za bardzo nieoczywisty pomysł tak na połączenie pozornie niezwiązanych ze sobą elementów (rap i space opera), jak i interpretację tematu konkursu – duży plus za kreatywność.

Natomiast sama historia jakby pośpieszna. Już na dzień dobry czytelnik dostaje w cymbał kilkoma różnymi bohaterami i tak naprawdę cała późniejsza lektura to forma walki o jako takie ogarnięcie wydarzeń. Słowem, odniosłem wrażenie, że tak, jak można Cię pochwalić za polot, tak jednocześnie zjechać za brawurę. :D

Nawiązania do rapu wymieszane z konwencją space opery, sterta bohaterów, z którymi nie miałem szansy powoli się zapoznać (bo tutaj to jest taka trochę forma przedstawienia: poznajcie się! to są wszyscy!). Wydarzenia, które gnają, jakby je kto gonił. Które z jednej strony jakoś do siebie pasują. Można napisać, że to historia pisana od A do Z, z wyraźnie zaakcentowanym początkiem, kierunkiem i końcem. Natomiast czasem pojawiała się wątpliwość w przypadku celu. Czy tym celem jest przedstawienie humorystycznej historii? Czy próba opowiedzenia o rapie poprzez space operę? A może próba zbudowania space opery na rapie?

Bo widzisz, ten rap tu niby jest, ale jakby na siłę. Jakby w tym połączeniu ze space operą coś nie zagrało, albo może coś nie stykało. I one tak sobie razem wiszą ze sobą, powiązane jakimś sznurkami, a czytelnik na to patrzy i tak nie do końca wie, jak odbierać ten tekst. Jak do niego podejść. To powoduje zagubienie. Ciężko się w pełni tą lekturą cieszyć. A szkoda, bo przecież pisać potrafisz.

Podsumowując, ciekawy pomysł, duży poziom kreatywności. Tylko że niestety to jest ten poziom kreatywności, do którego czytelniczo CM jeszcze nie dorósł. ;) Ja bardzo lubię eksperymenty, niekonwencjonalność, więc i dużo sobie obiecywałem po tym tekście. Ale on musiałby być ciut jaśniejszy dla mnie, jeśli chodzi o kierunek. A tutaj to tak trochę stoi w rozkroku: trochę chce być efektowną żartobliwą space operą, trochę niekonwencjonalnym tekstem na motywach raperskich. A ja nie do końca wiem, jak na tę historię patrzeć. I w jaki sposób szukać pełnej frajdy z lektury. Na space operę to jednak zbyt pospieszne i raperskie, na tekst o rapie zbyt… space operowe. ;-)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Yo!

 

Już sam początek obiecał mi rapową space operę. I w tym się akurat nie zawiodłem. Rzadko mam okazję czytać space opery i trudno mi powiedzieć, czy lubię ten typ fantastyki – bo na przykład SW jest dla mnie wybitnie niestrawne. Jednak potraktowanie tego podgatunku dawką humoru robi mu tylko dobrze. A jak mogłoby nie być humoru w tekście, w którym jedna z ras to tupaczanie? :)

Niestety, to opowiadanie jest według mnie największą ofiarą limitu znaków. Nie wyobrażam sobie rzetelnej SO zamkniętej w krótkiej formie, bo IMHO ten podgatunek fantastyki wymusza rozbuchanie przedstawionego świata do ogromnych rozmiarów i uzasadnienia (w miarę logicznego) przepychu światotwórczego. Szkoda jak cholera, bo jest tutaj kilka pięknych scen, które przypominały mi pewne motywy z Adamsa. Widzę w tym naprawdę duży potencjał, który mógłby się ujawnić po zastosowaniu na tym tekście jakiegoś rara albo zipa, rozpakowującego i ukazującego w pełnej krasie te skompresowane motywy/wątki/zachaczki fabularne.

Widzę, że nie tylko ja się pogubiłem czytając Twoje opowiadanie. Dopiero po przeczytaniu wyjaśnień, które skierowałeś do Irki i ponownym przeczytaniu tekstu, większość cegiełek powpadała na swoje miejsca. Kilka motywów mogłeś spokojnie pominąć – na przykład zagładę Rapsodionu i wprowadzenie jakiejś ekipy RosAtomu. Rozumiem potencjał humorystyczny, nawiązujący do otaczającej nas rzeczywistości, jednak w kontekście całego opowiadania, ten element wydał mi się zbędny, bo dorzucał kolejny motyw fabularny, zaciemniający treść i zmuszający czytelnika do skupienia się na czymś, co w gruncie rzeczy nie okazało się zbyt istotne.

Czy jest tutaj rap? Jasne, że jest. Chyba najlepiej oddałeś tutaj irytujący sposób wysławiania się osiedlowych ziomeczków. Te nawiązania, które wplotłeś, też dają radę. Szkoda, że to wszystko tak pędzi do przodu, pokazując mi fajną scenkę, porzucając ją, pokazując kolejną, urywając ją, skacząc do jszcze jednej, znów ją porzucając i… nagle jest koniec.

Pisać potrafisz, to widać. Rapu dałeś w moim mniemaniu sporo i w dodatku w nieoczywisty sposób, tworząc z elementów tej kultury podstawy fabularne dla kreacji spaceoperowego świata. Ale się pogubiłem ze dwa razy, o czym już wspominałem. Z jednej strony chciałbym dać czwórkę. Z drugiej strony sumienie mi mówi: daj trzy, bo błądziłeś podczas lektury. Zrobię więc to, co CM pod innym tekstem: dam trzy i połówkę zostawiam w domyśle. Może ktoś ją przygarnie.

 

Co by Ci tu za kawałek rapowy dać w ramach jurorskiego feedbacku? Cóż, nie przypominam sobie klipu nawiązującego do przestrzeni kosmicznej, więc zamiast tego podrzucę coś takiego (bo księżyc odgrywa istotną rolę w Twoim opowiadaniu) ;):

 

Black Moon – How many MC’s…

 

i jeszcze to ;):

 

B-Real, Coolio, Method Man, LL Cool J And Busta Rhymes – Hit Em High

 

UWAGA: Jako że nie można dawać połówek punktów, a moja ocena to trzy i pół, daję trójkę. Pół punktu do przygarnięcia dla kogoś, kto też będzie się wahał pomiędzy dwiema ocenami! Bierzcie póki daję! :)

Known some call is air am

CM, uszanowanko.

Dzięki za komentarz punktujący mocniejsze i słabsze strony. Nie będę zbytnio powtarzać tego co pisałem wcześniej, więc tak, pośpiech poczyniony limitem zrobił spustoszenie.

Pytasz o cel, czy miała to być humorystyczna opowieść, czy space rap, czy opera rap, czy jaki inny misz masz? To mi się zdarza, takie pomieszanie z wybełtaniem, nie tylko w tym tekście, ale i w innych. Zarzucano mi (słusznie zresztą) przy innych okazjach np. dysonans pomiędzy treścią a formą. Lubię sobie poekspermentować, wiadomo, nie każdemu przypadnie to do gustu. Czasem się okaże, że nie wszystko da się połączyć w taki czy inny sposób.

Ale kiedy ja lubię spróbować. Choć czasem jest to walka o straconą sprawę. W tym wypadku może zbyt wiele celów obrałem na raz: walka z limitem, łączenie rapu ze space operą, prowadzenie grupy bohaterów, próba ogarnięcia światotwórstwa, rozmach itd… Następnym razem pozwolę historii żyć w swoim tempie, a limit oleję :D

 

Outta Sewer, yo! Ekhm… Tego, odpiszę tylko akurat mi czasu zabrakło :D A klipy obczaję jak będę w domq.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Otta Sewer, wybacz poślizg, wracam z odpowiedzią.

Tak jak piszesz, tekst ugiął się pod naporem limitu. Porządne zbudowanie świata Space Opery rzeczywiście zdaje się wymagać większego nakładu znaczków.

Biorę na klatę przeskoki, porozrzucane scenki i w ogóle cały ten chaos. Wszystko w sumie do ogarnięcie, żeby tylko limit nie kąsał. Cieszę się, że rap zawarty w tekście wydał się do niego należeć, bo niektórzy widzą go jako piąte koło u wozu, niby doczepione, a jednak w tym wozie zbędne, aby jechał.

Porządne kawałki podrzuciłeś ;)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Cześć,

 

zawitałem tutaj i ja. Historia ogólnie mi się podoba, ciekawe dialogi, kilka smaczków w rodzaju

Tupaczaninów, Sh’aku i P’zeta. No i podróżowanie Winylem też wywołało mój uśmiech – zwłaszcza scena lądowania, kiedy Winyl zostaje obrócony przez mechaniczne ramię i wsunięty w “kopertę hangaru” laugh Brawo, świetnie Ci to wyszło.

 

Sporym problemem jest lekki chaos w fabule, widzę, że nie tylko dla mnie historia nie była do końca zrozumiała. Być może dobrym pomysłem byłoby, zamiast ograniczać liczbę znaków w scenach i poszczególnych wątkach, wyciąć całe sceny i wątki wink Z drugiej strony, zawsze można doczytać w komentarzach, co, gdzie, kiedy, dlaczego i z kim cheeky

 

Fajne ujęcie konkursowego tematu, cieszę się, że opublikowałeś swój tekst.

 

Jescze kilka uwag na koniec:

 

beat podkładu

Podkład na pokładzie…. statku wink

 

po ogólnodostępnych deckach

“Pokładach” znaczy się? A dlaczego nie po polskiemu? A w drugą stronę można by zmienić w sumie na “track na decku” cheeky

 

torpedę penetrującą XRK-10.

To w ramach cyberseksu? blush

 

No, bo po to tu oficjalnie jesteśmy, no nie?

[+Żeby]Handlować.

to Lunarianina skolnują,

“Sklonują”?

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

Cześć!

Udany tekścik, choć strasznie napakowany treścią. Musiałem wolno i uważnie czytać, by czerpać garściami, a i tak pewnie wielu rzeczy nie złapałem. (Oj, chyba limit wymusił użycie wyżymaczki). Taki trochę GotG w rapowych realiach. Miodny świat, podróże międzyplanetarne, Tupaczanie, ciągła niepewność życia poza prawem. Bardzo pomysłowo i ładnie to pokazałeś/łaś. Bez skupiania się na detalach technicznych, za to z mocnym naciskiem na oddanie klimatu. Zamykam oczy i widzę bohaterów i ich statek. Miły akcencik polityczny na koniec, lista mądrości handlowca również dodaje uroku. Sama przyjemność!

Niestety, nie dałem rady przeczytać opka do wczoraj (divided loyalties) z czystym sumieniem dałbym piątkę. A tak, mogę tylko życzyć powodzenia w konkursie i polecić do biblioteki.

Pozdrawiam!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, dzięki!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Nowa Fantastyka