- Opowiadanie: GreenDragon11 - Mars XII

Mars XII

Witam tych, którzy to czytają. Chciałabym przedstawić historię o nastoletnim chłopcu z przyszłości, którego spotkało coś dziwnego, jego bracie, zemście i jej konsekwencjach w życiu każdego.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Mars XII

Tak. Witam na statku towarowym Safron III. Jeśli jesteście z XXV wieku, powinniście już wiedzieć, że nie jest to statek morski, lecz kosmiczny, gdyż w 2405 Ziemianie zaczęli się powoli oswajać z wizją podróży kosmicznych i tworzyć adekwatne do tego statki. A ha, znów zapomniałem, że ten notes podróżuje w czasie. Muszę to opisać, bo nie mogę tego więcej dusić. Swoich grzechów. W każdym bądź razie, jeśli nic nie wiesz o Salandarach, Spółce Kosmiczni, czy Wodomach, to dobrze, bo wyżej wymienione są tylko mitami. Nie ma podróży w czasie, kosmitów, Ziemia jest płaska… O tym ostatnim, to już wiecie, że to nieprawda? Wiecie co, nieważne. Po prostu weźcie to za dobry żart. Przede wszystkim, zdaje się, że przez ten wstęp zapomniałbym się przedstawić. Nazywam się Marek Kos, chodź znajomi często mówią na mnie Mars XII. Dlaczego? Cóż, zaczęło się bardzo, dawno temu, kiedy miałem 12 lat…

 

Na początek warto wiedzieć, że mój ojciec, Janusz Kos był pilotem transportowca. Moja matka zmarła przy porodzie, a dziadkowie nie żyją ale z rodziny, oprócz ojca, miałem jeszcze starszą siostrę Hannę, która była zastępcą kapitana na jego statku i młodszego brata Tomka. Ojciec, rzadko bywał w domu, ze względu na sprawy biznesowe, więc przeważnie mieszkałem z bratem u cioci Zofii. Powiem tylko tyle, że nienawidziła mnie i to z wzajemnością. Dlatego, pewnego razu, gdy miałem znów nocować u cioci, postanowiłem uciec. Proponowałem to również mojemu bratu, ale on zrezygnował, twierdząc, że nie chce sobie robić dodatkowych kłopotów. Słusznie, gdyż ciotka już miała go na celowniku, odkąd kilka dni wcześniej rozlał mleko i go nie pościerał, przez co ciocia się na nim potknęła. Od razu, kiedy ciocia zgasiła u nas w pokoju światło, po omacku znalazłem latarkę i wyszedłem przez okno. Nie był to wyczyn. Nasz pokój był na parterze. Do dziś nie wiem, dlaczego się na to wtedy zdecydowałem, ale mleko się wylało. I nie chodzi wcale o mleko Tomka, który zresztą, obiecał mnie kryć. Po tym wydarzeniu, nic już nie było takie, jak wcześniej. Trudno mi teraz stwierdzić, że zmiana była na lepsze, czy na gorsze, ale mam wrażenie, że nie ma to nic do rzeczy. Przeważnie, zmiany nie są ani takie, ani takie. Po prostu są, i trzeba się z tym pogodzić. Może jedna przykra zmiana w życiu pomoże uniknąć jeszcze większego koszmaru, a inna pozytywna wyprowadzi nas z czasem na manowce. Zresztą, znów odszedłem od tematu. Wybaczcie, zamyśliłem się. W każdym bądź razie, wziąłem tylko latarkę, aby się nie zgubić po ciemku i pobiegłem na lotnisko ojca. Tak, ma osobiste lotnisko, z którego tylko on może startować, ale w tych czasach to nic dziwnego. W tych czasach łatwiej o lotnisko, niż o statek. Tak, z tym drugim ojciec musiał się bardzo namęczyć, ale wreszcie się udało. Safron III. Jego duma i spuścizna, która zdawała się być dla niego najważniejszą rzeczą w kosmosie. No, nie licząc oczywiście towaru. Ziemskiego żelaza, którym handlował na najbliższych planetach. Dzisiaj miał odlatywać na planetę oddaloną jakieś 20 lat świetlnych od Ziemi, a ja również chciałem ją zobaczyć. Przekradłem się i schowałem w kotłowni. I tak rzadko kto tu kiedy zagląda, więc czułem się bezpiecznie. Skuliłem się w kącie i czekałem, aż statek wystartuje. Nie czekałem długo, aż… stało się. Usłyszałem ogłuszający dźwięk i doskonale wiedziałem, co to oznacza. Safron III wzniósł się w powietrze ze mną w środku.

 

Nie jestem pewien, na co czekałem. Chyba aż statek wyląduje na planecie, a ja zdołam przekraść się do sterowni centralnej, aby móc chociaż spojrzeć na powierzchnię nowej, nieznanej mi planety. Wydarzyło się jednak coś, czego nie planowałem. Usłyszałem kroki przy kotłowni. Ktoś chciał wejść do środka. Rozejrzałem się w panice i zobaczyłem jedną starą, nieużywaną kryptę. Słyszałem, jak ojciec nazywał do mózgiem Safron III. Nikt nigdy nic tutaj nie trzyma, ani nie jest to połączone z żadnym urządzeniem. Po prostu krypta. Podobno na każdym statku jest coś takiego i żaden człowiek nie powinien się nią interesować. Ja jednak, nie miałem innego wyboru. Zdawało się być to najlepszą kryjówką w kotłowni. Odsunąłem wieko krypty i wszedłem do środka. Widziałem niesamowity blask, którego obecności nie rozumiałem. Czyżby w krypcie było światło? Wydawało się być zbyt jasne, aby było naturalne. Zamknąłem oczy, co pomogło, ale i tak widziałem blask. Nie mogłem jednak wyjść. Skupiłem się na słuchaniu, kto wszedł do kotłowni zmuszając mnie do użycia tak desperackich środków. Usłyszałem głosy Stora, medyka pokładowego, niepochodzącego z Ziemi, a nieznanej mi planety i Bogdana, głównego oficera. Stora słabo znałem, a Bogdana znałem nieźle, ale nie lubiłem. Miał w swoim zachowaniu coś takiego, co kazało mi mu nie ufać.

– Masz to, o co cię prosiłem? – Zaczął Bogdan.

– Proszę! – usłyszałem głos Stora. – Można wiedzieć, dlaczego to robisz?

Przez długi czas nie słyszałem odpowiedzi. Zacząłem już sądzić, że obaj mężczyźni wyszli już z kotłowni, a ja mogę wyjść. Już chciałem podnieść wieko, kiedy Bogdan jednak odpowiedział. Cofnąłem się jak oparzony.

– Prosiłbym najpierw, abyś ty odpowiedział na pytanie, które mi zadałeś.

Również chwila ciszy, ale tym razem, nie dałem się zwieść i pozostałem w ciszy tak długo, aż nie usłyszałem odpowiedzi medyka.

– Przed wypuszczeniem statku, każdy członek załogi, z kapitanem włącznie, musi przejść badania bezpieczeństwa. – westchnął z rezygnacją Stor. – Odkryłem, że kapitan ma nietypową ilość leukocytów we krwi. Jest to cecha bardzo rzadka, zwłaszcza u ludzi. Dzięki niemu, wreszcie mógłbym znaleźć lek na chorobę, która od pokoleń dziesiątkuje moją rasę.

– Kapitan na pewno zezwoliłby ci na pobór krwi, jeśli to w słusznej sprawie. – uznał nieufnie Bogdan.

– Nie rozumiesz. – powiedział medyk. – Trochę krwi, to za mało. Potrzebuję samego źródła, aby móc wydobyć z niego to, co produkuje ten życiodajny składnik… Serce. A pozwolą mi przeprowadzić sekcję zwłok dopiero po jego śmierci. Zrozum, że nie mogę czekać, aż umrze śmiercią naturalną.

Wstrzymałem oddech, ponieważ wiedziałem, co się tam dzieje. Oni planują zamach na mojego ojca. Muszę coś zrobić! Muszę do ostrzec! Ale, nie mogę również zdradzić swojej obecności. Jeśli dowiedzą się, że znam ich plan, zrobią mi coś o wiele gorszego niż zaprowadzenie na burę od ojca. Bałem się.

– A ty? – spytał niby od niechcenia Stor. – Twoja kolej.

– Zgoda. – mruknął oficer. – Jeśli mam być szczery, to dostałem się na statek nieco nielegalnie. Przekupiłem tego, kto na początku miał być oficerem, aby podmienił papiery i zapewnił mi tę robotę. Mam… – głos mu się na chwilę załamał. – Mam chorego syna, a żona jest umierająca. Istnieje lekarstwo na jedno i drugie, ale jest niesamowicie drogie. Potrzebuję jak najszybciej zdobyć pieniądze. Kazałem kapitanowi przesyłać mi wypłatę na konto, do którego dostęp ma mój zaufany przyjaciel. Zwykle, dostaję pieniądze, gdy jestem na statku, więc nie mam możliwości ich natychmiast wydać. A mój przyjaciel, jak tylko dam mu znać idzie do apteki i kupuje leki dla mojej rodziny. Janek dowiedział się, że nie powinno mnie tu być i mnie szantażował. Mówił, że będzie mi płacić dwa razy mniej i wymagać ode mnie dwa razy więcej pracy. A jeśli się postawię, to zdradzi wyższym dowódcom mój sekret i mogę sobie co najwyżej szukać pracy, jako rolnik. Jeśli jego zabraknie, to dadzą mi ostatnią wypłatę i przydzielą do nowego transportowca, którego kapitan mnie nie zna. Jak to w ogóle działa? Nie muszę chyba przypominać, że potrzebuję alibi?

– Będzie to wyglądało jak zwykła choroba, a kapitan umrze po upływie dziesięciu godzin. – przeszedł mnie dreszcz, gdy usłyszałem w głosie medyka nutę satysfakcji. – Nie masz się więc czego obawiać.

Spuściłem wzrok. Po pierwsze, nie sądziłem, że nad tatą jest ktoś jeszcze, ale to nie o to chodziło. Przede wszystkim, po raz pierwszy współczułem panu Bogdanowi. Nie wiedziałem, o jego problemach z rodziną i nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego mój tata tak go potraktował. Może zbyt go wywyższałem przez to, że był moim ojcem. Czy to jednak upoważniało Bogdana, aby go zabić? Nie, cokolwiek zrobił mój ojciec, nie mogłem pozwolić go zabić. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i byłem już pewny, że dwaj niedoszli mordercy wyszli już z kotłowni. Musiałem zrobić to samo, aby odnaleźć ojca i go ostrzec. Miałem jednak poczucie, jakby klapa się zatrzasnęła. Nie mogłem jej otworzyć. Po chwili, znienacka, przeszedł mnie ból. Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu nagły, piorunujący ból, roznoszący się po całym ciele. Chciałem krzyknąć, ale poczułem, że nie mogę. Coś odebrało mi mowę. Jakieś kilka minut później, ból ustał. Podobnie, jak blask z komory. Widziałem tylko czerń. Zaniepokoiłem się. Czy ja umarłem? Jeśli tak, to w jaki sposób? Myślałem, że jestem bezpieczny. Po chwili, zobaczyłem, że nie widzę tylko ciemności. Mrok jest przeszywany przez malutkie punkciki, jakby… gwiazdy. Tak, patrzę w kosmos. Niczym przez szybę. Ale w jaki sposób? Nie czuję się, jakbym patrzył przez szybę, a raczej nią był. Jakbym… był statkiem. O rany, ja jestem tym statkiem! Co ta komora ze mną zrobiła. Wykonałem ruch, który człowiek uznałby za cofnięcie się i zobaczyłem mostek z ojcem na środku. Byłem coraz bardziej przerażony i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Widziałem, jak mój ojciec bierze kubek kawy od Bogdana. Zaliczał się do ludzi, którzy zawsze piją kawę rano, lub w czasie dłuższej podróży. Nie było czasu, aby się zastanawiać.

– Tato! – zawołałem. – Nie! To trucizna!

Ku mojej uldze, ojciec odłożył kubek. Ale moja radość nie trwała długo. Byłem pewien, że mnie usłyszał, ale on spojrzał tylko na głównego sterownika.

– Co tak piszczy? – spytał. – Coś nie tak z silnikiem?

– To na pewno nic takiego. – powiedział lekko spanikowany Bogdan.

– Może i kupiłeś ten statek niedawno, ale nie da się ukryć, że sam w sobie ma już swoje lata. – powiedział główny sterownik. – Zawsze może coś zaskrzypieć, czy coś takiego. Nie ma powodu się przejmować.

Już chciałem zaprzeczyć, ale zrozumiałem, że to na nic. Nie zrozumieją mnie. Słyszą tylko szum statku. Chciałem płakać, ale nie czułem łez. Jakbym… nie był już człowiekiem. Mogłem tylko z żalem patrzeć, jak mój ojciec wreszcie bierze szklankę z zatrutą kawą i pije. Najgorsza była chyba… niemoc.

 

Przez następne kilka dni, lecieliśmy do celu. Szybko zorientowałem się, że nie muszę już jeść, ani spać. Zamiast tego cały czas obserwowałem, jak ojciec choruję. Niewtajemniczeni uważali to za przeziębienie, ale ja znałem prawdę. Ojcu zostało kilka dni życia. Podróż się przedłużyła, więc kiedy dolecieliśmy na obcą planetę, ojciec był już u kresu sił. Zastąpiła go moja siostra, a on leżał w gabinecie zdradzieckiego medyka. Sam Bogdan zdawał się niecierpliwić tak bardzo, że byłem pewien, że wejdzie do gabinetu medyka i załatwi sprawę osobiście laserem. Nie zrobił tego, chodź nie wiem, czy to przejaw sprytu, czy tchórzostwa. Jakiś dzień przed powrotem na Ziemię, ojciec zmarł, a Hanna odmówiła kontynuowania jego działalności. Medyk dostał ciało mojego ojca i wynalazł lek dla swojego gatunku. Bogdan nie miał tyle szczęścia. Hanna zwolniła bezdusznie wszystkich członków załogi i odeszła z zamiarem zostania ziemską fryzjerką. Mnie z kolei oddała do skupu. Po dłuższym czasie, przestałem wierzyć w lepszą przyszłość, aż…

 

Skup Statków Lotnik. Mają tu wszystko. Stare transportowce jak ja, lub profesjonalne pojazdy odkrywcze rodem z tego serialu scene fiction sprzed dekady. Jak to się nazywało? Star Treck? Nieważne. Stałem tutaj, nie mogąc się ruszyć i prawie zapominając, jak to jest żyć. Pojawiający się klienci byli moją jedyną rozrywką, ale nikt nawet na mnie nie spojrzał. Nigdy tak się na bałem, jak teraz. Nie śmierci, nie nudy, nie odrzucenia, a przekonania, że spędzę w tym ciemnym garażu całą wieczność bez szans nawet na ostateczny spoczynek, obiecany nawet najuboższym z ludzi. W pewnym momencie, stał się cud. Do garażu wszedł Wacław, właściciel zakładu z nowym klientem. Poznałem go od razu, chodź ostatni raz widziałem go jako 8-latka, a teraz był już pełnoletni. Mój brat – Tom.

– To ten? – spytał głosem i wiele potężniejszym niż ten, jakiego używał przy naszym pożegnaniu. – Statek ojca?

– Owszem. – powiedział spokojnie Wacław. – Szafron III. Jesteś pewien? Mówiłeś, że chcesz zostać odkrywcą, a ten się do tego stanowczo nie nadaje. Ma silniki sprzed półwiecza i nieco zepsute światła. Bez przeglądu nie może nawet opuścić Ziemi, a to będzie o wiele więcej kosztowało.

– Jestem pewien. – odrzekł bez wahania mój brat. – Kiedy dowiedziałem się, że ojciec nie żyje… Niedługo po zaginięciu Marka, obiecałem sobie, że przejmę ten statek. A ja nie jestem z tych, co łamią obietnicę.

Niech będzie. – westchnął Wacław. – Nie mów tylko, że cię nie ostrzegałem. Będzie gotowy za osiem dni.

Tomek odszedł, a ja nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Może… może jednak jest dla mnie szansa na nowe życie? To, że jestem teraz statkiem nie oznacza, należy spisać na straty mój los. Wrócę do gwiazd. Będę odkrywał nieznane planety i to u boku brata. Tak, jak od zawsze marzyłem. Jednak, podświadomie to mi nie wystarczyło. Chciałem, aby mordercy mojego ojca zapłacili. Nieważne, że ich pobudki nie były całkiem egoistyczne. Zniszczyli mi życie, więc ja zniszczę ich.

 

Przez następny tydzień, przechodziłem przez trudne naprawy. Trudno mi było się nie wzdrygnąć, gdy odkręcali mi zużyte żarówki, a świecąc mi latarką pod maską prawie mnie oślepili. Najgorsza była chyba wymiana rakiet. Wreszcie jednak, nadszedł ten czas. Wacław sprowadził mnie na parking, gdzie czekał już Tomek. Z pieniędzmi.

– Wszystko wiesz? – spytał Wacław. – Masz załogę?

Uczyłem się tego całe życie? – uśmiechnął się figlarnie Tom. – Grunt, to nie wchodzić do kompresatora cząstek, chodź może to być kusząca kryjówka przed wrogiem. Zwykle znajduje się w kotłowni. Podobno nie bez powodu nazywa się to miejsce Sahar Moro.

– Dusza statku. – westchnął z nostalgią Wacław. – Nikt kto tam wszedł nie przeżył. Plotki mówią, że taki kompresor musi znajdować się na każdym statku i jest w stanie zrobić dziwne rzeczy z człowiekiem. Tylko Inżynierowie wiedzą, o co chodzi z tym dodatkiem.

– Z kolei załogi nie mam. – posmutniał Tom. – Chciałem mieć dokładnie taką samą, jak ojciec. Ale nikt nie chciał się zgodzić. Hanna wciąż jest w żałobie, Stor zajmuje się swoim ludem, a Bogdan znalazł nową pracę jako prawnik, z której nie zamierza rezygnować.

– Adwokaci byli, są i będą potrzebni. – zaśmiał się z przymusem Wacław, chodź nie dało się ukryć, że nie pochwala decyzji mojego brata

Od razu zrozumiałem, że to jest właśnie to, co mi się przytrafiło. Wszedłem do kompresatora. Nie wiedziałem, że to niebezpieczne. Ciekawe, czy Tomek również zastanawiał się nad tą wersją tego, co mogło mi się stać. Następnie, Wacław oddał mu kluczyki do mnie i odszedł.

 

Ledwie minęła godzina od wejścia mojego brata na pokład, a on już parzyć sobie kakao. Jego ulubiony napój z dzieciństwa. Nie mogłem się powstrzymać, aby się nie zaśmiać.

– Nie łatwo zrezygnować ze starych zwyczajów. – zaśmiałem się cicho.

– Co?! – Tom podskoczył i wylał kakao. – Kto to powiedział?

Nie mogłem uwierzyć. Jak to się stało? Tomek był wyraźnie pierwszym człowiekiem, który mnie słyszał. Po chwili wahania, odpowiedziałem.

– To ja. Marek. – powiedziałem radośnie. – Od tego incydentu sprzed lat… Wiesz… Wszedłem do tego kompresatora i… jakby połączyłem się z Szafron III.

– Tomek wydawał się być szczerze zdumiony. Jednak, po chwili, ryknął śmiechem, jakby sam nie wierzył, że nie ma omamów słuchowych.

– Podejrzewałem to, odkąd o tym usłyszałem. – powiedział Tomek. – Cieszę się, że mogę cię znów usłyszeć.

– Nawzajem. – zaśmiałem się szczerze. – Byłem zachwycony, kiedy to ty mnie wykupiłeś. Pokazać ci coś?

Otworzyłem i zamknąłem drzwi do pokoju siłą woli. Tomek przewrócił oczami z rozbawieniem.

– Wielkie mi co. – mruknął. – Też tak mogę.

Podszedł do przycisku otwierającego, ale ja się zaparłem. Brat spróbował jeszcze kilka razy, ale wygrałem. W końcu się odwrócił, klaszcząc.

– Nieźle. – przyznał. – Może teraz powinieneś nazywać się Mars XII, czy coś takiego?

– Może. – mruknąłem niechętnie.

Wreszcie dobrze się bawiłem. Jednak, po chwili, przypomniałem sobie o problemie zamachu na ojca. Tom pewnie wciąż myśli, że to choroba. Powiedziałem mu, czego się dowiedziałem. Już myślałem, że mi nie wierzy.

– Rozumiem. – westchnął. – Przykro mi, ale nie możemy nic zrobić.

– Dlaczego? – spytałem nie rozumiejąc.

– Ponieważ nie mamy dowodów. – powiedział Tom.

– Nie potrzebujemy ich. – warknąłem. – Zniszczmy ich.

– Naprawdę tego chcesz? – spytał Tom.

Nie odpowiedziałem. Ostatnim razem, nie miałem żadnej kontroli nad tym, gdzie lecę. Teraz, w sumie również. Leciałem prosto na kancelarię prawniczą gdzie miał pracować Bogdan. Chciałem się zemścić i tylko to wydawało się dla mnie liczyć.

– Mark, nie możesz! – krzyknął Tom, ale ja go nie słuchałem, mimo że nie wolno mi było tak nisko latać. Wleciałem prosto w wieże niszcząc budynek i zabijając wszystkich w środku. Sam też odniosłem uszkodzenia, ale nie dbałem o to. – Brawo Mark. – wysyczał przez zęby z wyrzutem Tom. – Teraz stałeś się nie lepszy od niego.

Nie rozumiałem tego. Nie potrafiłem pojąć, co zrobiłem. Chyba przez zamianę w statek przestałem odczuwać wagę ludzkiego życia. I to był mój błąd.

 

Minął kolejny tydzień. Za zniszczenia nad kancelarią odpowiedział Tom. Dostanie 20 lat za kratkami i odebranie licencji na którą czekał od tylu lat. Prosił jednak, aby mógł po raz ostatni wejść na mój pokład. Pozwolono mu, chodź nie byli pewni, czy nie popełniają błędu. Poprosiłem go, aby wysłał mnie na wysypisko. Chciałem zostać zniszczony. Tom miał jednak inny pomysł.

– Dotrzymuję obietnic. – powiedział. – Leć!

– Ale…? – nie rozumiałem. – Zachowałem się okropnie.

– Liczę, że nie popełnisz już tego błędu. – powiedział Tom. – A ja coś obiecałem.

Na pokładzie było dwóch ochroniarzy Marka. Nie wiedziałem co robić, ale ujrzałem desperację w jego oczach. Wzniosłem się. Ochrona była w szoku.

– Zawróć statek! – krzyknął jeden z nich. – Zawróć, albo cię zastrzelę!

– Dalej! – zawołał Tom, chodź nie wiem, czy do mnie, czy do niego.

Ochroniarz się nie wahał. Jego kolega próbował mnie zawrócić, ale się nie dałem. Leciałem przed siebie i nie zamierzałem zawrócić. Miałem na pokładzie dwóch stróżów prawa i jednego brata nieboszczyka, który ostatnim tchnieniem prosił mnie o jedno. Abym odpokutował, kończąc to, czego jemu nie pozwoliłem zrobić. Kontynuował misję ojca.

– Nie da się. – mruczał ochroniarz. – Co się dzieje?

W komputerze pokładowym znalazłem plany mówiące o planecie, której mieszkańcy planują atak na Ziemię. Były to dokumenty potwierdzone przez AIP (Agencję Interwencji Pozaziemskiej). Handlarstwo było tylko przykrywką. Mój ojciec był agentem, próbującym uratować Ziemię. I robił to tak zręcznie, że nawet jego ludzie o tym nie wiedzieli. Inaczej Bogdan by go nie zabił. Tak, wiedziałem już, co mam robić.

– Przygotujcie się koledzy. – zwróciłem się do pasażerów. – Zapraszam na wycieczkę.

Koniec

Komentarze

Zielony Smoku, to nie jest dobrze napisane opowiadanie.

Przeczytałem je do końca tylko dlatego, że jest to pierwsze opowiadanie, które czytam po przerwie urlopowej. Najbardziej w czytaniu przeszkadza styl, żywcem wyjęty z gimnazjalnego wypracowania. 

Mam nadzieję, że niewiele się pomyliłem, co do Twojego wieku – wtedy recepta na lepsze opowiadania jest prosta, czytaj, czytaj, czytaj, bo twoja wyobraźnia dobrze rokuje.

Nie mam niestety czasu na tak zwaną łapankę, czyli szczegółową listę błędów językowych, ale po tym zdaniu, chciałem się poddać:

Słusznie, gdyż ciotka już miała go na celowniku, odkąd kilka dni wcześniej rozlał mleko i go nie pościerał, przez co ciocia się na nim potknęła.

Nie można się potknąć na rozlanym mleku.

Podsumowując, masz wyobraźnię, nie masz warsztatu, czyli jest nadzieja. Czytaj i pisz, powodzenia.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Zgadzam się z przedmówcą, opowiadanie jest niedopracowane, mam wrażenie, że nie przeczytałaś go przed publikacją na portalu, a zawsze warto to zrobić. Ogółem jest tu jakiś pomysł, ale błędy zniechęcają i niestety nie dotrwałem do końca, ale skoro był pomysł, to trzymam kciuki za kolejne teksty :) tak jak pisał fizyk – czytaj i pisz, a od siebie dodam – nie podchodź zbyt osobiście do krytyki, niczego jeszcze bez niej nie poprawiono.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Nowa Fantastyka