- Opowiadanie: Serginho - Wzgórze potępionych dusz (cz. 5)

Wzgórze potępionych dusz (cz. 5)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wzgórze potępionych dusz (cz. 5)

Nic się nie wydarzyło.

 

Nie padł strzał, a już tym bardziej trup. Mike otworzył oczy i spojrzał na weterynarza, gdy ten klął coś pod nosem i próbował przeładować broń. To była jego szansa. Jak szalony rzucił się w stronę drzwi do salonu – miał zamiar opuścić tę przeklętą chatę i uciec. Nie wiedział jeszcze dokąd, ale musiał uciec! Byle dalej! Byle ocalić własne życie!

 

Whibley jednak wyczuł jego zamiary i zerwał się za nim niemal w tej samej chwili. Chwycił go za nogę i powalił na ziemię. Mike szarpał się jak oszalały, próbując oswobodzić, jednak dłoń weterynarza zaciskała się na łydce niczym kleszcze, wywołując nieprzyjemny ból. Opętany mężczyzna odrzucił strzelbę i cisnął chłopakiem z nieziemską siłą na pobliską komodę. Ten przeleciał przez pokój niczym szmaciana lalka, uderzył o mebel i ściągnął przy tym niewielką nocną lampkę. Wylądował ciężko na podłodze tuż za komodą, wypuszczając z dłoni nóż.

 

W uszach mu dzwoniło, tępym bólem pulsowało biodro i prawa ręka. Nie mógł się jednak poddać. Chwycił za leżący obok nóż i podźwignął się na nogi, wkładając w to całą siłę woli. Próbował odrzucić paraliżujący go strach, ale nie mógł.

 

Weterynarz już przy nim był. Zamachnął się, by uderzyć, jednak chłopak jakimś cudem uniknął ciosu i pewnym ruchem wbił nóż w brzuch Whibleya, aż po samą rękojeść. Buchnęła śmierdząca krew, gdy opętany zatoczył się do tyłu, próbując wyciągnąć ostrze ze swych trzewi. Mike nie czekał, co będzie dalej – spychając ból w otchłań świadomości, jednym susem pokonał odległość dzielącą go do wyjścia z salonu. Nie oglądał się za siebie, przebiegając niezdarnie przez wąski korytarz. W głowie miał tylko jedną myśl – nie dać się zabić i dotrzeć w bezpieczne miejsce. Otworzył drzwi wejściowe i jak wystrzelony z procy wybiegł w kierunku samochodu. Może jakimś cudem uda mu się odpalić Warriora bez kluczyków? Przecież w filmach bohaterom zawsze się udawało…

 

Ale to nie był film, a on nie był jednym z bohaterów. Gdy znalazł się niemal w połowie drogi, zza czarnej terenówki wyszła znajoma postać. Jego femme fatale. Mike zatrzymał się nagle i zmarszczył brwi, znów tężejąc w sobie.

– Tęskniłam za tobą, kochany. Dlaczego uciekłeś? Było mi bez ciebie bardzo smutno! – powiedziała Ann. Głos kobiety, obcy i zniekształcony, nie przypominał jej delikatnego tonu.

 

Spojrzał na nią. W świetle sączącym się z domku Whibleya dostrzegł płonące żółtą nienawiścią oczy i szeroki, szalony uśmiech. To nie była Ann, którą kochał. Coś siedziało w jej umyśle, może nawet w trzewiach, przejmując nad nią kontrolę. Wiedział to na pewno. Kobieta podrzuciła w dłoniach ciężką siekierę, jakby była ze styropianu i z wolna, nucąc pod nosem jakąś melodię, ruszyła w kierunku swego ukochanego. Nietrudno się było domyślić, co zamierza uczynić.

 

Chłopak począł się cofać, choć zdawał sobie sprawę, że był w pułapce. Z jednej strony miał pozbawioną zmysłów Ann; z drugiej, w domku wciąż znajdował się Whibley, a właściwie to „coś", co przypominało weterynarza. Mike nie miał pewności, czy tamten się wykrwawił i wolał tego nie sprawdzać.

– Może o tym porozmawiamy, kochanie? – zapytał, uśmiechając się głupio.

– Och, nie ma o czym, „kochanie". Największą przyjemność sprawi mi widok twojego wypływającego mózgu. – Uśmiechnęła się ponuro.

– Powinnaś zmienić upodobania. Może pojedziemy do Night Springs, tam na pewno mają jakiegoś specjalistę, czy coś…

– Nie jestem szalona!!! – warknęła nienaturalnym głosem, wybijając przy okazji siekierą szybę w samochodzie. – Teraz jestem wreszcie wolna… wreszcie czuję się sobą!

To może wróć do poprzedniego stanu, bardziej cię taką lubiłem, pomyślał Mike, lecz nie wypowiedział tych słów.

– Cieszysz się, że mnie widzisz, skarbie? Trochę mi zajęło dotarcie tutaj, bo zajebałeś latarkę! – warknęła nienaturalnym głosem.

 

Mike poczuł na łydkach pierwszy stopień schodów werandy i zachwiał się, tracąc równowagę. W tym samym momencie z niesamowitą szybkością zaatakowała Ann, wyprowadzając cios siekierą.

 

Tylko zbiegowi okoliczności zawdzięczał, że wciąż żyje. Ostrze siekiery minęło czubek jego głowy o milimetry, gdy zatoczył się na bok i wgryzło w coś za nim. Gorąca ciecz bryzgnęła na chłopaka, oślepiając go na chwilę. Gdy otworzył jedno oko, dostrzegł tuż obok swoją ukochaną, próbującą wydobyć siekierę z otwartego gardła Whibleya, które toczyło krew niczym pompa wodna. Mike próbował się ruszyć, ale nie był w stanie, będąc niemym obserwatorem tej makabrycznej sceny. Zerknął na weterynarza. Szary opar oplatający do tej pory jego ciało zniknął, a truchło zwaliło się nagle na ziemię. Ann walczyła, by wydobyć narzędzie z tryskającej krwią rany i po chwili jej się to udało. Przejechała językiem po obuchu, zlizując czerwoną ciecz i uśmiechnęła się szaleńczo.

 

Gdyby Mike miał czym rzygać, z pewnością teraz by to zrobił. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, umysł wydawał się być zamknięty w klatce przerażenia i strachu. Czołgał się w stronę ogrodzenia, próbując przełamać panikę. Kobieta natomiast sięgnęła za plecy i wyciągnęła zza paska czarny rewolwer. To przeraziło chłopaka jeszcze bardziej. Tym razem z całą pewnością nie mógł liczyć na to, że broń nie wypali. Przecież nic dwa razy się nie zdarza. Ann uśmiechnęła się zimno i podrzucając rewolwer w dłoni, wolno zmierzała w kierunku Mike'a.

– Wiesz, co to jest? – zapytała, wskazując wzrokiem na broń. – Twoja śmierć. Jedna z kul ma wypisane twoje imię, „kochanie".

 

Mike nic nie odpowiedział, cały czas się czołgając. Jeszcze kilka metrów i będzie przy ogrodzeniu. Może się uda.

– Chyba nie chcesz po raz kolejny mi uciec, misiaczku? – mruknęła ironicznie i przyspieszyła kroku. Nagle znalazła się blisko chłopaka i przyklęknęła przy nim. Uniosła broń i przystawiła mu do skroni, śmiejąc się dziko.

Z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w jej posępne oblicze. Co mu pozostało? Zanim zdążyłby cokolwiek robić, jej palec nacisnąłby spust. Co by to zmieniło, gdyby teraz nagle zaczął krzyczeć? I tak za chwilę umrze.

– Achh… – westchnęła. – To są zbyt prostackie metody, jak na ciebie, kotku. Ty musisz cierpieć, musisz poczuć, jak to było być mną i męczyć się z tobą w tym zasranym związku.

Kobieta odrzuciła broń gdzieś w trawę, uniosła się i energicznym ruchem zamachnęła siekierą.

 

Mężczyzna poczuł, jak krew odpływa mu z kończyn, jednak w porę się otrząsnął. Znów unik i szybkie podciągnięcie się do pionu uratowało go przed niechybną śmiercią. Trzęsąc się ze strachu, przeskoczył ogrodzenie i zbiegł po łukowatym zboczu do dolinki poniżej. Pędził jak maratończyk, którego goniło stado wygłodniałych lwów. Wbiegając między sosny w końcu dał upust emocjom i uwolnił przerażenie z trzewi. Jeszcze przez dłuższą chwilę wysokie drzewa odbijały jego krzyk, roznoszący się echem po okolicy.

 

* * *

Biegł przed siebie i krzyczał. Noc była jednym, wielkim koszmarem. Z trudem łapał oddech przedzierając się przez leśne ostępy. Opadał z sił, czuł, jakby ktoś włożył jego płuca do pojemnika z ciekłym azotem. Miał wrażenie, że latarka, którą rozświetla szlak, waży co najmniej tyle, co kilka cegieł. Chciał wyrwać się z tego miejsca, ale zdawał sobie sprawę, że to nie będzie takie proste. Jedyne, co nie zabiło w nim konsekwencji i nie pozwoliło się poddać, to migocące światło, przebijające się nieśmiało przez ścianę lasu kilkadziesiąt metrów przed nim.

 

C.D.N.
Koniec

Komentarze

Mike nie miał pewności, że tamten się wykrwawił i wolał tego nie sprawdzać. - IMO "czy" pasowałoby lepiej miast "że"
Uniosła broń i przystawiła mu do skroni. śmiejąc się dziko. -  ta kropka to ci? ;)
Znów unik i szybkie podciągnięcie się do pionu uratowała go przed niechybną śmiercią - uratowało

4 i 5 część i mamy opętanie i krwawe akcje a to jest to, na co czekałam ;)
Główny bohater popełnia klasyczny błąd. Dzięki latarce widzi na pięć metrów, natomiast jego widać na pięćdziesiąt. Klasyk. :D

@ RheiDaoVan:

Dzięki za wytknięcie błędów - już są poprawione :). Chyba zwolnię swoją korektorkę :P. A z takich ciekawostek, to dziś w nocy miałem sen, w którym byłem bohaterem mojego opowiadania (ten fragment, gdy Ann przystawia Mike'owi pistolet do skroni przyśnił mi się i go wykorzystałem, bo wcześniej zamysł był trochę inny). W każdym razie, gdy się obudziłem, powiedziałem do Żony, że spieprzałem jak maratończyk przed stadem lwów :D. Stwierdziła, że to fajne porównanie i że powinienem to wykorzystać. No i jest :P. Może to wyszło na plus opowiadaniu, ale mam nadzieję, że więcej już nie będę Michael'em w moich snach xD. Może zacząć pisać erotyki? Przynajmniej będę miał przyjemniejsze sny :D:D. Dzięki za pozytywną opinię, pozdrawiam serdecznie!

O błędach pisał mój poprzednik, ja powiem tylko kolejne 5 :)))

Serginho, czekam na kolejne opowiadania ^^ Jeszcze kilka takich dobrych tekstów i zacznę czytać Kinga :P

Serginho, wiedząc kto jest Twoją korektorką, uważałabym przy tym zwalnianiu ;)

Nie no, obiad i kolacja już były, to teraz mogę spokojnie zwolnić :D. Swoją drogą, część szósta jest aktualnie na wykończeniu. Jak dobrze pójdzie, to może jeszcze dziś wrzucę. Chyba że korektorka mnie zagoni do zmywania...

Pozdrawiam!

Próbował odrzucić paraliżujący go strach, ale nie mógł. – odrzucić strach? He, he. A może przezwyciężyć? Albo pokonać? :P - ja tyle wytkne. Nie wiem, czy to błąd, ale brzmi smiesznie :P

 

Co do tej części, to super. Czytam dalej.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka