Po karminowym dywanie spacerowała naga kobieta. Jej fioletowe włosy opadały na pierwszą parę niewielkich piersi. Pod nimi miała jeszcze dwie. Okrążyła wybieg, przystanęła, by zaprezentować szczegóły swojej fizjonomii, po czym zeszła z podwyższenia, ustępując miejsca mężczyźnie o niewieścich rysach, za to z przyrodzeniem absurdalnych rozmiarów.
Oglądający pokaz młody człowiek, noszący białą togę symbolizującą wysoki urząd, zanurzył złoty kielich w fontannie, by zaczerpnąć wina.
– Nie za wcześnie na nowe ciało? – zapytała kobieta z niewielkimi, ptasimi skrzydłami wyrastającymi z czoła, która w towarzystwie niewielkiego oddziału rosłych, czterorękich ochroniarzy wtargnęła do sali, gdzie odbywała się prezentacja. – Wyborcy gotowi podać pod wątpliwość, na co Ministerstwo Wolności Słowa i Obyczajów poświęca publiczne pieniądze.
– Wpadłem tylko obejrzeć nową kolekcję – odparł człowiek w todze. – Czym zawdzięczam wizytę samej papieżycy? Czy tylko chciałaś wykorzystać ten prywatny pokaz, by obejrzeć produkty fabryki ciał? O ile pamiętam, religia nakazuje ci przyjąć jedno ciało na cały czas pontyfikatu, czy tę zasadę też już udało się wam znieść?
Kiedy skończył mówić, skinął na konferansjera, łysego mężczyznę o biało-czarnej twarzy, a ten ukłonił się i razem z ciałami zniknął za ścianą.
Kobieta sięgnęła po kielich i również zaczerpnęła z fontanny.
– Przyszłam wypić twoje zdrowie, Hanne. – Podniosła kielich na znak toastu i zwilżyła winem złote usta. – Wielki-Wielka Bóg-Bogini niech cię błogosławi. Niedługo wybory. Słyszałam, że partia Martina Levika ma spore szanse.
Zwykle na sam dźwięk tego nazwiska Hanne Jugen zaciskał pięści i zgrzytał zębami, jednak tym razem zachował panowanie nad sobą. Nie dałby jej takiej satysfakcji.
– Czytałeś jego nową książkę? – skrzydlatogłowa kontynuowała swoją prowokację. – Fascynująca lektura. Kto by pomyślał, że ktoś z wyższych sfer, z elit intelektualnych, w dodatku zadeklarowany transferowiec, który przerobił już każdą możliwą płeć i wszystkie warianty fizjonomii, zdecyduje się przedstawić tak odważne poglądy! Wielu celebrytów już udzieliło mu poparcia, niektórzy nawet przyznali się, że mają rodziny w gettach.
– To obraźliwe i krzywdzące sformułowanie – obruszył się minister wolności, po czym wstał i wyszedł na taras, z którego rozciągał się widok na ogrody, miasto i mury w oddali.
Skrzydlatogłowa kobieta dołączyła do niego, a tuż za nią postąpiła jej gwardia.
– Wydzielone w miastach tereny separacji konserwatystów to najuczciwsze, najbezpieczniejsze, zgodne z ideami tolerancji i prawa jednostki do komfortu rozwiązanie – wyrecytował. – Oni nie chcą żyć w towarzystwie takich, jak my, a my chcemy, by koegzystując z nami, przyjęli nasz system wartości i nasze zasady. Każdy z nich, w każdej chwili, może opuścić teren separacji, o ile podda się kilku prostym i bezpiecznym zabiegom. – Prześlizgnął się wzrokiem po grupce ochroniarzy. – Dobrze się nagrało, czy mam powtórzyć?
– Ministrze, czy pan usiłuje mnie obrazić? – zapytała papieżyca, unosząc jedną brew do połowy wysokości czoła, tak, że prawie dotknęła skrzydła nad nią.
– Skądże! Jestem zadeklarowanym przyjacielem kościoła i wszystkich tradycjonalistów. Uważam jedynie, że doskwiera im brak doświadczenia i perspektywy, które przychodzą dopiero z piątym albo szóstym ciałem… Wszystko słychać wyraźnie?
Kobieta poczerwieniała, skrzydła zatrzepotały jakby chciały poderwać głowę do lotu. Nie powiedziała jednak ani słowa, tylko skinęła na jednego ze swoich ludzi, a ten odpiął złotą igłę od klapy munduru i zmiażdżył ją pod butem.
– Nabrałeś roztropności, Hanne. Czyżby ostatni skandal dał ci do myślenia? – zakpiła papieżyca.
– Nie mogłem wiedzieć, że to pierwocielesna – człowiek w todze wzruszył ramionami. – Mogła mieć równie dobrze dziesięć dekad na karku.
– A miała czternaście lat.
– To ty ją podstawiłaś – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– A teraz masz kłopoty. – Papieżyca uśmiechnęła się i upiła łyk wina. – Ludzie przestają wierzyć w twoją politykę izolacji. Nie udało ci się przeforsować pomysłu, by prawo wyborcze przysługiwało po osiemdziesiątce…
– To rozsądna granica wieku – wtrącił minister.
– …a ludzie powoli dostrzegają nędzę w gettach i zaczynają kwestionować zmuszanie odseparowanych do sterylizacji…
– To wymóg tylko dla tych, którzy chcą opuścić teren separacji. My też jesteśmy wysterylizowani, inaczej przyrost naturalny…
– …oraz wszczepianie lokalizatorów.
– Tylko przejściowo, na pierwsze kilka dekad, póki nie zmienią ciała.
– Zaczyna się mówić o zniesieniu gett – wypowiadała słowa z kiepsko udawaną troską. – Za to dziś, kiedy ty oddajesz się… rozrywkom – ten grymas na jej twarzy, to było obrzydzenie, czy zazdrość? – Martin Levik spotyka się z nieformalnym przywódcą największego getta, by rozmawiać o przyszłości. Jak sądzisz, na kogo zagłosują tradycjonaliści?
Hanne prychnął, nonszalancko oparł się plecami o balustradę i skrzyżował nogi w kostkach. Przechylił kielich, jednym haustem wypił całą zawartość i postawił go na marmurowym gzymsie.
– Nie powinno cię to cieszyć, Auroro. – Wymówił imię, którego używała dawno temu.
Byli wtedy ze sobą przez jakiś czas. On nosił ciało murzynki o pełnych kształtach, ona białej kobiety z usianą piegami skórą. Od tamtej pory dokonał transferu z dziesięć razy. Istna prehistoria. Jeśli ktoś przeżył tyle ciał, co on, był już dosłownie w każdym.
– O ile mi wiadomo, osoby z terenów separacji stanowią spory odsetek twoich wiernych i główny procent wpłacających datki. W świecie bez śmierci religia kiepsko się sprzedaje. Przyszłaś tylko po to, byśmy nawzajem popsuli sobie humor?
– Nie. – Papieżyca dopiła swoje wino i postawiła pusty kielich obok kielicha ministra. – Przyszłam z rozwiązaniem.
***
Na ubłoconym od ostatnich deszczów placu przed Zakładami Produkcyjnymi Inkubatorów Przemysłowych zebrał się nadzwyczaj liczny tłum. Poza robotnikami i inżynierami z zakładów, przyszli tam pracownicy fabryk żywności i odzieży, sklepikarze, sprzątacze, oraz cała masa bezrobotnych, których w getcie było coraz więcej, wszyscy z rodzinami i dziećmi, których też było coraz więcej, tak wiele, że w ciągu kilku lat zabraknie tu miejsca do życia. Część mieszkańców już została relokowana. Wielkie autobusy wywiozły ich za miasto, by tam od podstaw zbudowali nowe osiedla dla odseparowanych.
To stanowiło zarzewie strajku.
Zwykle tereny wokół zakładów były pilnie strzeżone przez uzbrojone w działka wodne i miotacze fal dźwiękowych automaty, teraz jednak nie było po nich śladu, za to na okolicznych budynkach wylądowały statki powietrzne wszystkich liczących się stacji informacyjnych. Ekipy reporterów nakierowały szklane ślepia kamer na sklecony z drewnianych skrzynek podest, na którym postawiono stół i dwa wysłużone krzesła. Na razie były puste.
Wszyscy – ludzie na placu, dziennikarze na dachach, widzowie przed ekranami śledzący relację z getta – czekali na pojawienie się dwóch osób.
Mężczyzna w brudnym, niebieskim uniformie, podobny do wszystkich innych robotników, wyłonił się z tłumu, wszedł na podwyższenie i zajął jedno z krzeseł.
– To John Goodmann – rozkrzyczeli się prezenterzy całodobowych wiadomości – John Goodmann pojawił się w miejscu spotkania!
Teraz oczy wszystkich zwróciły się ku przejściu w murze, które prowadziło do drugiej części zakładów produkcyjnych. Tej poza gettem. Nie musieli długo czekać, by pojawił się w nim wysoki na ponad dwa metry człowiek z nastroszonymi różowymi włosami, fantazyjnym makijażem i w obcisłym fioletowym kostiumie. Na pierwszy rzut oka nie sposób było stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna, jednak nad tym zastanawiali się tylko mieszkańcy getta, dla reporterów na dachach i ludzi przed odbiornikami te kwestie wieki temu przestały mieć znaczenie.
Eskortowała go grupa prywatnych ochroniarzy i kilku czterorękich policjantów, w ostatniej wysłanych na miejsce przez samego ministra wolności, by, cytując jego rozkaz, dopilnować, by rozmowy przebiegły bez zakłóceń i w poszanowaniu obowiązujących praw.
Od obdrapanych ścian bloków echem odbijały się pełne podekscytowania głosy spikerów:
– Martin Levik przeszedł przez granicę!
– Zmierza pod okiem eskorty na miejsce spotkania. Nie słychać gwizdów, nikt nie krzyczy, mieszkańcy getta przyjmują go z dystansem, ale też z szacunkiem.
– Jesteśmy świadkami historycznej chwili. To tu, w tym miejscu, dwaj przywódcy opozycji, dwaj heroldowie wolności dla transferowców i odseparowanych, spotykają się, by porozmawiać o rozwiązaniu gett, zniesieniu sterylizacji i godnym życiu bez barier.
– Martin Levik dotarł już do podestu, ale coś go zatrzymało. Nie wiemy dokładnie, co się dzieje, ale trwa dyskusja między prywatną ochroną polityka a policjantami… Wreszcie! Idzie dalej, a z nim dwóch policjantów i dwóch ochroniarzy, reszta zostaje na dole.
– John Goodman wstał, zaraz dojdzie do historycznego spotkania. Przywódcy mają podać sobie ręce i wymienić symboliczny pocałunek w policzek, na znak równości ich poglądów.
– Tak! Już są obok siebie. Levik ściska dłoń Goodmana, nachyla się do jego twarzy…
– Nie! – krzyknął w jednej chwili tuzin reporterów.
– Nie wierzę w to, co się stało…
– To okropne! Ktoś z tłumu cisnął kamieniem prosto w twarz Martina Levika! Cios był na tyle silny, że Levik zachwiał się i spadł z podestu, prosto w tłum, który…
– …niech ktoś zatrzyma policjanta!
– O miłosierne Bóstwo!
Dziennikarze zamilkli.
Za to tłum, wcześniej spokojny, rozbrzmiał dziesiątkami gardeł wykrzykujących zgrzewające do walki hasła. Las kijów, kluczy francuskich i metalowych rur jak na rozkaz wyrósł w dłoniach mieszkańców getta. W ruch poszły kamienie, kuchenne noże i zakładowe narzędzia.
Byli przygotowani. Zawsze oczekiwali najgorszego.
Wystarczyła tylko iskra, by rozniecić pożar.
– Proszę państwa, trudno uwierzyć w to, czego jesteśmy świadkami – Pierwszy z reporterów, opanowawszy emocje, grobowym tonem wznowił relację. – Przed chwilą anonimowy mieszkaniec getta zaatakował Martina Levika, najprawdopodobniej przy użyciu procy, a ten stracił równowagę i runął w tłum. Jeden z policjantów, na pewno zostanie zapamiętany, nawet mimo hełmu zapewniającego mu anonimowość, wyciągnął broń dźwiękową i wystrzelił, najpewniej by uratować Levika przed tłumem, który mógłby go stratować… ale w linię strzału wskoczył John Goodmann, w tragicznym akcie zupełnie niepotrzebnego heroizmu. Wystrzał z takiej broni z odległości kilku metrów nie stanowi zagrożenia dla życia, ale przy dystansie poniżej metra…
– John Goodmann leży na podeście – odezwał się kolejny. – Nie rusza się. Nie wiadomo, czy żyje.
– Wściekły tłum forsuje bramy getta. Zwykle placu strzegą roboty, dziś jednak zdecydowano się z nich zrezygnować, by nie prowokować protestujących.
– Jako pełnoprawni obywatele domagamy się interwencji służb porządkowych, nim horda odseparowanych wyleje się na ulice miasta…
– Ten dzień, to wielka klęska polityki dialogu.
– Pojazd służb ratunkowych próbuje przedrzeć się przez tłum, by zabrać rannych Levika i Goodmana. Jeśli jeszcze żyją.
***
Przewieźli go do Szpitala Świętej Roberty z Instagrama.
Sala już czekała w gotowości. Transferer, wielka maszyna przetransportowana tutaj specjalnie na tę okoliczność, już się nagrzewał. Produkt był odhibernowany, przeszedł testy neuromotoryczne i czekał w inkubatorze, wyglądającym jak wielki kokon wypełniony różową mazią.
Nigdy wcześniej i nigdy później zmieniacz ciał nie został użyty na terenie getta.
Słudzy Kościoła od razu zabrali się do przygotowań. Obmyli pacjenta, ogolili mu głowę, podpięli go pod aparaturę podtrzymywania życia, by ciało wytrzymało zabieg. Kiedy wszystko było gotowe, połówki hełmu do transferu świadomości zamknęły się na jego czaszce, miliardy mikroskopijnych nanoigieł przebiły się do mózgu, a metalowe przedmioty w sąsiednich pokojach uniosły się w powietrze i przywarły do ścian, kiedy wielki elektromagnes rozpoczął pracę. Poturbowane ciało pacjenta, zamknięte w elektromagnetycznym polu, drgało spazmatycznie, aż w końcu padło bez życia. Człowiek, unoszący się pośród mazi w inkubatorze, otworzył oczy.
Transfer zakończył się sukcesem.
– Gratuluję, panie Goodmann, spisał się pan na medal. – Na telebimie lewitującym ponad łóżkiem, do którego go przenieśli, ukazała się twarz młodej kobiety ze skrzydłami wyrastającymi z czoła. – Wszystko poszło zgodnie z planem. A nawet lepiej niż zakładaliśmy.
– Prawie zginąłem – powiedział Goodman, a na jego twarzy odmalował się wyraz zdziwienia, bo po raz pierwszy usłyszał swój nowy głos.
– Prawie, a jednak pan przeżył. Bóg-Bogini czuwał-czuwała nad panem.
Uśmiech na twarzy kobiety wyglądał jak bluźnierstwo.
Kiedyś Goodman miał się za religijnego, aktywnie uczestniczył w życiu wspólnoty, a kiedy u jego syna zdiagnozowano nieoperacyjnego guza mózgu, modlił się co dzień i posyłał Kościołowi datki ze swojej głodowej pensji. Gdy guz urósł tak bardzo, że Steven przestał chodzić, miał nadzieję, że w utrzymywanym przez Kościół szpitalu zdołają jakoś temu zaradzić, choćby mieli dokonać tam cudu. I rzeczywiście, znaleźli wyjście. Złożyli mu propozycję. Tylko, że nie miała nic wspólnego z cudem.
– Gdzie mój syn? I Susanne? Gdzie jest Susanne?!
Drzwi do pokoju rozsunęły się, a do środka weszła młoda kobieta o kasztanowych włosach. Nie rozpoznawał jej.
– Susanne, to ty?
– Muszę pochwalić pani strzał. – Papieżyca przerwała tę osobistą chwilę. – Aniołowie czuwali nad drogą tego kamienia.
Brunetka kiwnęła głową. W oczach miała łzy.
– Nikt cię nie rozpoznał? – zapytał Goodmann, który nie był już Johnem Goodmannem, tylko kimś innym. Kimś obcym i godnym pożałowania, mimo pięknego ciała w którym się znajdował.
– Nie – zdołała wydusić z siebie. Nie podeszła bliżej. – Zresztą, czy teraz to ważne?
– A Steven… co ze Stevenem?!
– Wszystko dobrze. Śpi w pokoju obok – odpowiedziała zdawkowo nieznajoma, która miała być jego Susanne.
– Muszę was opuścić, ale najpierw chciałabym zadać jeszcze jedno pytanie – wtrąciła się kobieta ze skrzydlatą głową. – Nigdy nie miałam dzieci. By dostąpić przywileju transferu, musiałam, poddać się sterylizacji, nim przekazałam swój materiał genetyczny, tak, jak wszyscy. Każdy musi dokonać wyboru, albo nieskończone życie w wielu ciałach, albo przetrwanie pod postacią DNA w komórkach swoich potomków. Państwo są pierwszą rodziną, dla której złamano te zasady. Możecie razem przeżyć wieczność… o ile zapewnicie sobie kolejne ciała. Jakie to uczucie?
Susanne nie wytrzymała. Krzyknęła rozpaczliwie i padła na podłogę, zalewając się łzami i rwąc włosy z głowy. Zaraz do środka wybiegło dwoje sług – nie sposób było określić ich płeć – podało jej środki uspokajające i zabrało do jej pokoju.
– Kryzys tożsamości. To spotykana reakcja – wyjaśniała papieżyca ze stoickim spokojem w głosie. – Wie pan, jak powstają ciała do transferu? Niektórzy myślą, że się je produkuje, jak na taśmach w fabryce. Tymczasem one są hodowane od samego embrionu, obserwowane, badane i stymulowane do określenia konkretnych efektów, aż nie osiągną założonego wieku. Cały ten czas przebywają w inkubatorach, dokładnie takich, jakie produkują wasze zakłady i z jakiego pan wyszedł.
– Czemu mi o tym mówisz? – Goodman nie miał ochoty do rozmów. Jego głowa pulsowała bólem. Dostrzegł na stoliku obok łóżka tackę z kubkiem wody i tabletką. Sięgnął po nią, w nadziei, że to środek przeciwbólowy.
– Mają państwo syna. Proszę pomyśleć o swoich nowych ciałach, jak o poczęciu nowego życia.
Telebim zdążył się wyłączyć, nim trafił w niego biały plastikowy kubek wypełniony wodą.
***
Hanne Jugen był w bajecznym nastroju.
Półleżał na szezlongu w sztucznym ogrodzie zajmującym jedno z pięter jego rezydencji, obserwował jak w sadzawce pluskają się dwie kobiety o mnogich piersiach, jego ulubiony chłopiec-pies masował mu stopy, a on, całkiem nagi, zajadał winogrona i odtwarzał na unoszącym się nad sadzawką wodoodpornym ekranie najlepsze fragmenty swojego ostatniego przemówienia.
– Cywilizacja tolerancji i równości wyciągnęła dłoń w stronę fundamentalistów, konserwatystów, ultrabinarystów i wszystkich tych, którzy zdecydowali się żyć w odseparowanych dzielnicach – z ekranu przemawiał do niego drugi Hanne Jugen, ten sprzed sześciu godzin, ubrany w oficjalną togę Ministra Wolności Słowa i Obyczajów, nagrany podczas dzisiejszego expose –…i oni tę dłoń odtrącili, dając jednoznaczny dowód na to, że przez ostatnie kilka wieków nic w myśleniu tych, którzy, jak to określają oczarowani nimi agitatorzy, prezentują tradycyjny styl życia, nie uległo zmianie. Ich umysły są wciśnięte w sztywne ramy światopoglądowych ograniczeń, a serca pełne nienawiści do wszystkiego, co inne…
O tak! To mu się udało, przyznał przed sobą, usatysfakcjonowany równie mocno jak podczas pierwszej wizyty w Domu Uciech.
– Jeśli chcą żyć jak zwierzęta, mnożyć się bez opamiętania jak zwierzęta, to niech też umierają jak zwierzęta. Bez nas!
W porządku, tutaj przesadził.
Rządowy specjalista od wizerunku zarzucił już jego skrzynkę wiadomościami z propozycjami sprostowania tego nieszczęsnego fragmentu, ale, na wszystkie świętości, czy Hanne nie miał racji?! Jego postawa nie wynikała z pogardy, a jedynie z chłodnej kalkulacji i świadomości ekologicznej. Przyrost naturalny musi być regulowany, by uniknąć globalnej katastrofy.
Czyż jego projekt ustawy, by każda para odseparowanych mogła mieć jedno dziecko przed sterylizacją, nie był najbardziej humanitarną z dróg?
W prawym górnym rogu ekranu pojawił się czerwony, mrugający punkt, więc minister zatrzymał nagranie i przełączył się na kanał z wieczornym wydaniem wiadomości. Za chwilę miały zostać podane wyniki najnowszych sondaży.
– …nadal czekamy na oficjalne oświadczenie rządu w sprawie dwudziestu miliardów przekazanych Unitarnemu Kościołowi Wielkiej-Wielkiego Wszechojca-Wszechmatki – ogolona na zero kobieta o długich, szpiczastych uszach z dwoma rzędami kolczyków podsumowywała poprzedni temat, a Hanne uśmiechnął się półgębkiem.
Dwadzieścia miliardów to była uczciwa cena.
Prezenterka zerknęła w bok, co oznaczało, że otrzymała nowe instrukcje. Przerwała potok słów i przybrała minę jeszcze poważniejszą niż przedtem.
– Drodzy państwo, posiadamy już wyniki najnowszych sondaży, ale nim przejdziemy do prezentacji… Otrzymałam informację, że polityk, działacz społeczny i pisarz Martin Levik zmarł właśnie w Szpitalu Świętej Roberty z Instagrama, po dwudziestoczterogodzinnej walce o życie. Uszkodzenia mózgu były zbyt duże, by dokonać transferu. To wstrząsająca informacja, zwłaszcza, że wczoraj informowaliśmy o śmierci Johna Goodmana, postrzelonego w głowę z broni dźwiękowej. By uczcić pamięć tych dwóch wyjątkowych postaci, które dzieliły utopijne, lecz wzniosłe idee, wysłuchajmy cytatu z ostatniego dzieła Martina Levika, wyrecytowanego głosem samego autora.
Z ekranu zniknęło studio wiadomości, zastąpione nagraniem jednego z wieczorków literackich, kiedy wysoki transwestyta odczytywał wybrane rozdziały swojej książki.
– Wyobraźmy sobie świat odwróconych proporcji – recytował Levik z tą swoją nieznośną manierą, która zwykle przyprawiała ministra wolności o ból głowy, tym razem jednak była niezwykle miła dla jego uszu. – Świat, w którym to my stoimy po drugiej stronie barykady i każdego dnia, każdym słowem, czynem i aktem woli musimy udowadniać, że jesteśmy godni żyć i posiadać swoje prawa. Jaki to byłby świat? Lepszy? Gorszy? Czy nie okazałoby się, że ci, których mamy za innych, są w gruncie rzeczy tacy jak my?
Po ostatnich słowach obraz zastygł w miejscu, a kolory wyblakły, przechodząc w odcienie szarości. Nastąpiło zbliżenie na twarz Levika, a pod nią ukazała się data jego narodzin i śmierci.
– Dość się nażyłeś – prychnął Hanne, sięgając po kolejną kiść winogron.
– Jakże piękna, choć mało realna wizja – westchnęła prezenterka, gdy na ekran wróciła transmisja ze studia. – A teraz przejdźmy do omówienia najnowszych sondaży.
Kiedy na ekranie pojawił się wykres prezentujący słupki poparcia, w rezydencji Hanne Jugena rozbrzmiał huk otwieranego szampana.