Robert nie mógł zasnąć. Podniósł się na łokciu i spojrzał na radiobudzik leżący na komodzie, obok łóżka. Była pierwsza dwadzieścia dwie. Wstał i powędrował do kuchni. Wyjął z lodówki pudełko z zamrożoną pizzą, następnie odpakował ją i włożył do mikrofalówki. Nikt normalny nie jada pizzy o tej porze, zdawał sobie z tego sprawę, mimo to jadł nie przejmując się, że waży sto sześćdziesiąt kilogramów i ciągle tyje. Gdy pizza była gotowa, zabrał ją i poszedł do pokoju, w którym miał bardzo nowoczesny teleskop. Oglądanie nieba było jego hobby. Ugryzł jeden kęs pizzy i popatrzył przez okular. Niebo było bezchmurne. Po kilku minutach obserwacji, nagle ujrzał niezwykłą rzecz. W stronę Słońca, z ogromną prędkością, leciała niebieska kula ognia. Znał się na tyle, że wiedział iż to niespotykane zjawisko. Gdy obiekt oddalił się, Robert włączył komputer i wszedł na swoje forum dyskusyjne. Od razu zauważył nowy wątek, gdzie był już dwa wpisy. Zaczynała się dyskusja.
Wielka kula ognia którą zauważył Robert, doleciała do Słońca i została przez nie wchłonięta.
Minęło pięć lat.
Trzy młode, zaprzyjaźnione rodziny, urządziły sobie wakacje pod namiotami, na Mazurach. Wybrane miejsce było, „na dziko” co wiązało się z pewnymi niedogodnościami. Nie było ubikacji. Na co najbardziej narzekały kobiety. Jednak, dla dzieci był to raj. Można było kąpać się w jeziorze, hasać po lesie. Nocowanie w namiotach również było wielką frajdą.
– Idziemy jutro na grzyby? – rzucił pytanie Grzesiek w czasie, gdy przygotowywali ognisko. Jola, Marek i Krystian odpowiedzieli twierdząco.
– Ciekaw jestem czy to dobry teren, dla grzybiarzy.
– Znacie się na grzybach? – spytała Jola. – Ja nie, i specjalnie kupiłam książkę z ilustracjami.
– Ja się znam – odpowiedział Krystian – bardzo lubię zbierać tylko nie lubię jeść.
Przyjaciele rozmawiali, gdy przybiegły dzieci. Były w samych majtkach i ściekała z nich woda. Trzęsły się z zimna jak galareta.
– Mamo tu są pijawki – poskarżył się pięcioletni Adrian.
– Czy możemy kąpać się w tenisówkach? – spytała Basia.
– Chyba tak, jak myślisz Maćku? – Jola zwróciła się do męża.
Wieczorem, gdy się ściemniło, przyjaciele rozpalili ognisko i rozmawiając piekli kiełbaski. Dzieci poszły spać około dwudziestej drugiej a dorośli dwie godziny później.
Rano, czwórka amatorów grzybobrania, cichutko by nie obudzić innych, wyszła z namiotów, ubrali się i biorąc ze sobą kosze i nożyki udali się w stronę lasu.
Nagle, na niebie ukazała się ognista kula, lecąca w ich stronę. Spadała niezwykle szybko tak, że zanim zareagowali, wpadła w las parędziesiąt metrów przed nimi.
– Boże, co to było? – zapytała Jola.
– To meteor – odpowiedział Marek – mamy szczęście, że nie uderzył w nas.
– Chodźcie mu się przyjrzeć. – Podniecony Grzesiek ruszył szybkim krokiem, w stronę gdzie spadł meteor.
Jednak nad lasem zaczął unosić się dym. Przyjaciele zrozumieli, że las płonie.
– Szybko trzeba wezwać straż pożarną! – krzyknął Marek – tylko, że tu nie ma zasięgu.
Wszyscy rzucili się w stronę samochodów.
Marek pierwszy dotarł do swojej skody felicji i odjechał kawałek, aż złapał zasięg, wtedy zadzwonił. W ciągu kilku minut, zjawiły się dwa wozy strażackie i rozpoczęto walkę z ogniem.
Pożar udało się w miarę szybko ugasić, natomiast urlopowiczów oskarżono o wzniecenie ognia.
– To nie my – mówili oskarżeni – z nieba spadła ognista kula! Meteor!
– W takim razie chodźmy ją zobaczyć – powiedział jeden ze strażaków.
Kilkanaście osób ruszyło w stronę lasu. Po chwili weszli między drzewa, kierując się w tam, gdzie wskazywali urlopowicze.
– Popatrzcie, jest – powiedział podniecony jeden ze strażaków i wskazał palcem.
Między drzewami, wryta w ziemię znajdowała się wielka srebrna kula. Jej średnica musiała mieć z dziesięć metrów.
„Cóż to jest?” „Co to takiego?” – dziwili się wszyscy.
– Na pewno nie jest to meteor – powiedział Krystian.
***
Kilka godzin później, na miejsce wypadku przyjechał sztab naukowców. Oglądali kulę nie wierząc własnym oczom. Wyglądało, że był to obiekt pozaziemskiej cywilizacji. Należało go przetransportować w jakieś miejsce, gdzie można by zacząć badanie. Na początku wydawało się, że będzie to stanowić problem. Okazało się jednak, że kula jest zadziwiająco lekka, ważyła bowiem nie więcej niż dwadzieścia kilogramów. Obwiązano więc ją pasami i przyczepiono do helikoptera. W ten sposób, po kilku godzinach ta dziwna rzecz znalazła się w placówce badawczej w Warszawie.
Sensacja rozniosła się błyskawicznie po całej Polsce, a niedługo potem po całym globie.
Utworzono projekt „Kula”, którego głównym dyrektorem wybrano Wojciecha Wradla. Sześćdziesięciodwuletniego profesora, będącego idolem każdego czy to młodego czy starszego naukowca, który go znał. Zdobył wiele wyróżnień a jego IQ wynosiło ponad dwieście. To on miał podejmować ważne decyzje i rozstrzygać spory dotyczące znaleziska.
Następnego dnia, profesora Wojtka zaproszono do programu telewizyjnego, w którym miał udzielić wywiadu. Naukowiec był wysoki ponad metr dziewięćdziesiąt, szczupły. Jego średniej długości włosy, były już znacznie przerzedzone. Ubrany zwyczajnie, w dżinsy i podkoszulek. Był osobą, która sprawiała wrażenie pewnej siebie lecz sympatycznej acz drażliwej. Gdy puszczono program, siedział już na krześle obok znanej dziennikarki. Rozpoczęto wywiad.
– Naszym gościem jest Wojtek Wradl szef projektu „Kula”. Chcemy porozmawiać o niezwykłym obiekcie, kuli która spadła w lesie na Mazurach niedaleko wypoczywających pod namiotami rodzin. Dzień dobry profesorze.
– Dzień dobry.
– Czy może pan powiedzieć co tam się stało?
– Tak, oczywiście – zaczął zaproszony gość – Kilka wypoczywających rodzin nagle ujrzało na niebie ognisty obiekt lecący w ich stronę. Na szczęście nie trafił on w ich obóz tylko spadł nieopodal w lesie, który po chwili się zapalił. Po ugaszeniu znaleźli coś niezwykłego; srebrną kulę o średnicy dziesięciu metrów.
– Co to może być, ta kula? – dziennikarka zadała kolejne pytanie.
– Na pewno jest to twór obcej cywilizacji tego możemy być pewni natomiast dopóki nie zrobimy dalszych badań nie będziemy wiedzieć czym to jest i do czego służy.
– Co znajduje się w środku?
– Również nie mamy pojęcia.
– A przypuszczenia?
– Nie mam żadnych przypuszczeń. To jest całkowita zagadka.
– Czy wierzył pan wcześniej w obcych?
Dyskusja zeszła z głównego tematu. Trwała jeszcze kilka minut, potem dziennikarka podziękowała profesorowi i spytała czy udzieli kolejnego wywiadu za kilka dni, gdy on i jego sztab będą mogli powiedzieć coś więcej. Profesor zaśmiał się i odpowiedział zaczepnie:
– Nie chcę być gwiazdą telewizji, jest wielu fachowców od których pani i widzowie dowiecie się tego samego co ode mnie.
***
Wojtek Wradl, stał razem z kilkunastoma naukowcami dookoła kuli jakby ich zahipnotyzowała. Nagle podszedł i postukał w nią palcem.
– Co może być w środku? – powiedział nie wiadomo czy do nich czy do siebie.
Wcześniej zeskrobano trochę substancji z której zrobiona była kula. Okazało się, że składa się z pierwiastków, które nie występują na Ziemi.
– Zróbmy to wreszcie – powiedział – przetnijmy ją i przekonajmy się co znajduje się w środku.
Zaznaczono linię po której mieli ciąć, plan był taki by przeciąć kulę dokładnie na dwie połowy. Dwóch ludzi z elektrycznymi przecinarkami metalu zaczęło pracę. Substancja z której zrobiona była kula nie stawiała dużego oporu. Uporali się z tym w piętnaście minut. Następnie, podważyli kopułę i włożyli palce w szczelinę. Pięciu ludzi bez problemu uniosło lekką czapę. Pospiesznie położyli ją obok. Oczom naukowców i robotników ukazał się niezwykle fascynujący widok. W środku znajdowały się czerwone rozgwiazdy. Było ich, jak później przeliczono szesnaście. Każda niemal identyczna, miała po szesnaście ramion. Różniły się jedynie wielkością, ale również nieznacznie. Te dziwne twory, miały około pół metra średnicy. Oprócz tego, był tam biały, niczym marmur klocek wielkości piłki nożnej. Był jedynym niesymetrycznym przedmiotem w całym znalezisku.
Wszyscy zdumieni wpatrywali się w rozgwiazdy.
– Czy to są obce organizmy? – odezwał się jeden z młodych naukowców.
– Wątpię – powiedział dyrektor projektu profesor Wojtek. – Nie mam pojęcia czym są ale to nie są żywe organizmy.
Pożyczył rękawice od robotnika który przecinał kulę i wziął jedną rozgwiazdę do rąk.
– Dziw nad dziwy, jest twarda jak stal.
Rozgwiazda, była jednego koloru, nie miała żadnych wypustków, niczego. Jednolita niczym gipsowy odlew. Następnie pan Wojciech sięgnął do stosu rozgwiazd po biały klocek.
– A co to jest znowu? – Klocek był ciężki poszarpany z ostrymi krawędziami białego koloru. Profesor obejrzał go dokładnie. – To jest chyba jakaś odmiana marmuru. Skąd się tu wziął, nie mam pojęcia. To wszystko jest dziwne i wygląda na głupi żart. Jednak na pewno nim nie jest. Chyba nic więcej tu nie ma.
***
Minęło osiem dni od zdarzenia na Mazurach.
W Tokio był słoneczny dzień. Ludzie spacerowali, szli do pracy, jeździli samochodami i robili masę różnych innych rzeczy. Nagle, ktoś głośno krzyknął i wskazał placem na niebo. Ludzie zaczęli podnosić oczy. Na niebie ukazał się ogromny niebieski obiekt. Płonął i szybko zbliżał się do ziemi. Po chwili uderzył w najludniejsze miasto świata. W płomieniach stanęła połowa miasta. Zginęły tysiące ludzi. Wielu zostało poparzonych, ci co przeżyli próbowali uciekać. Zapanowała jednak paraliżująca panika. Zaobserwowano, że obszar ognia ani nie przygasał ani nie rozchodził się jakby był posiadającym wolę organizmem.
Ludzie zauważyli niewielkie kule ognia, które wylatywały z płonącego obszaru. Były ich setki. Wędrowały unosząc się w powietrzu a po paru godzinach wracały do macierzystego miejsca. Ludzie byli bezradni, bowiem żar jaki panował w pobliżu ognia był tak ogromny, że nic nie mogło się do niego zbliżyć.
Nie był to jednak koniec tragedii. Co kilka godzin ogromne kule ognia takie jak ta która spadła na Tokio torpedowały różne miejsca na Ziemi. Miasta, lasy, pustynie, wszystko oprócz mórz i oceanów. Wszystko działo się w ten sam sposób; ogień nie rozprzestrzeniał się ani nie gasł i wylatywały z niego małe kule ognia niczym mrówki wracające potem do gniazda.
Po tygodniu pięć procent powierzchni planety płonęło. W telewizji wypowiedział się profesor Wojtek Wradl.
– Zostaliśmy zaatakowani przez inną formę życia. Jest to forma tak różna od naszej, że jakakolwiek próba nawiązania kontaktu jest niemożliwa…
Jakiś inny amerykański naukowiec z kolei powiedział:
– Jest to gazowa forma życia, która mieszka na słońcu…
***
Temperatura wokoło podpalonych obszarów była taka jak na słońcu czyli ponad pięć tysięcy stopni Celsjusza. Niepodobna było je ugasić. Natomiast udało się ugasić kule które wychodziły z ognia. Pierwszy dokonał tego pewien Niemiec. Mieszkający w bloku mężczyzna, gdy wszyscy jego sąsiedzi uciekli, on zaczaił się na balkonie swojego mieszkania z gaśnicą. Gdy jedna z kul ognia znalazła się pod nim uruchomił gaśnicę i skierował na obiekt. Gdy ogień zgasł bohater znalazł trzy rozgwiazdy czerwonego koloru dokładnie takie jak w kuli, która spadła na Mazurach. To zdarzenie rozjaśniło nieco tajemniczą sytuację.
W końcu inwazja się zatrzymała. Przynajmniej tak wszyscy myśleli. Nadal płonące obszary nie gasły ani nie rozprzestrzeniały się. Zginęły miliony ludzi lecz wszyscy mieli nadzieję, że to już koniec.
Trzy tygodnie nic nowego się nie działo. Podpalone obszary były obserwowane dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zaczęto konstruować bombę o wielkiej sile rażenia, która miała wybuchając rozpylić substancję gaśniczą. Ludzie nie zdążyli tego dokonać. Do Ziemi z olbrzymią prędkością zbliżały się gigantyczne, ogniste strzały. Zauważono je zaledwie dwie godziny przed dotarciem do Ziemi. Było ich dokładnie tyle co płonących w niezwykle wysokiej temperaturze miejsc. Każda ze strzał uderzyła w jeden taki obszar głęboko się wbijając i wywołując trzęsienie ziemi. Następnie strzały zostały zdetonowane i wybuchły rozrywając płaszcz Ziemi. Potem nadeszła druga seria ognistych strzał. Potem następna aż cała Ziemia stanęła w ogniu. Ludzie wyginęli a ich planeta stała się mieszkaniem dla obcej rasy której środowiskiem życia był ogień.