- Opowiadanie: dawidiq150 - Ciało obce

Ciało obce

Trzęsę portkami bo to może być straszna porażka. Mając na uwadze rady które prawie wszyscy mi dawali, że moje opowiadania są jak streszczenia, teraz postanowiłem spróbować to zmienić i napisać na serio opowiadanie. Zadbałem o interpunkcję :) Nie mam pojęcia co z tego wyszło. Na pewno jest inaczej niż pisałem wcześniej. Ale czy gorzej czy lepiej tego nie wiem. Proszę czytajcie i komentujcie.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Ciało obce

Robert nie mógł zasnąć. Podniósł się na łokciu i spojrzał na radiobudzik leżący na komodzie, obok łóżka. Była pierwsza dwadzieścia dwie. Wstał i powędrował do kuchni. Wyjął z lodówki pudełko z zamrożoną pizzą, następnie odpakował ją i włożył do mikrofalówki. Nikt normalny nie jada pizzy o tej porze, zdawał sobie z tego sprawę, mimo to jadł nie przejmując się, że waży sto sześćdziesiąt kilogramów i ciągle tyje. Gdy pizza była gotowa, zabrał ją i poszedł do pokoju, w którym miał bardzo nowoczesny teleskop. Oglądanie nieba było jego hobby. Ugryzł jeden kęs pizzy i popatrzył przez okular. Niebo było bezchmurne. Po kilku minutach obserwacji, nagle ujrzał niezwykłą rzecz. W stronę Słońca, z ogromną prędkością, leciała niebieska kula ognia. Znał się na tyle, że wiedział iż to niespotykane zjawisko. Gdy obiekt oddalił się, Robert włączył komputer i wszedł na swoje forum dyskusyjne. Od razu zauważył nowy wątek, gdzie był już dwa wpisy. Zaczynała się dyskusja.

Wielka kula ognia którą zauważył Robert, doleciała do Słońca i została przez nie wchłonięta.

 

Minęło pięć lat.

 

Trzy młode, zaprzyjaźnione rodziny, urządziły sobie wakacje pod namiotami, na Mazurach. Wybrane miejsce było, „na dziko” co wiązało się z pewnymi niedogodnościami. Nie było ubikacji. Na co najbardziej narzekały kobiety. Jednak, dla dzieci był to raj. Można było kąpać się w jeziorze, hasać po lesie. Nocowanie w namiotach również było wielką frajdą.

– Idziemy jutro na grzyby? – rzucił pytanie Grzesiek w czasie, gdy przygotowywali ognisko. Jola, Marek i Krystian odpowiedzieli twierdząco.

– Ciekaw jestem czy to dobry teren, dla grzybiarzy.

– Znacie się na grzybach? – spytała Jola. – Ja nie, i specjalnie kupiłam książkę z ilustracjami.

– Ja się znam – odpowiedział Krystian – bardzo lubię zbierać tylko nie lubię jeść.

 

Przyjaciele rozmawiali, gdy przybiegły dzieci. Były w samych majtkach i ściekała z nich woda. Trzęsły się z zimna jak galareta.

– Mamo tu są pijawki – poskarżył się pięcioletni Adrian.

– Czy możemy kąpać się w tenisówkach? – spytała Basia.

– Chyba tak, jak myślisz Maćku? – Jola zwróciła się do męża.

 

Wieczorem, gdy się ściemniło, przyjaciele rozpalili ognisko i rozmawiając piekli kiełbaski. Dzieci poszły spać około dwudziestej drugiej a dorośli dwie godziny później.

Rano, czwórka amatorów grzybobrania, cichutko by nie obudzić innych, wyszła z namiotów, ubrali się i biorąc ze sobą kosze i nożyki udali się w stronę lasu.

Nagle, na niebie ukazała się ognista kula, lecąca w ich stronę. Spadała niezwykle szybko tak, że zanim zareagowali, wpadła w las parędziesiąt metrów przed nimi.

– Boże, co to było? – zapytała Jola.

– To meteor – odpowiedział Marek – mamy szczęście, że nie uderzył w nas.

– Chodźcie mu się przyjrzeć. – Podniecony Grzesiek ruszył szybkim krokiem, w stronę gdzie spadł meteor.

 

Jednak nad lasem zaczął unosić się dym. Przyjaciele zrozumieli, że las płonie.

– Szybko trzeba wezwać straż pożarną! – krzyknął Marek – tylko, że tu nie ma zasięgu.

Wszyscy rzucili się w stronę samochodów.

 

Marek pierwszy dotarł do swojej skody felicji i odjechał kawałek, aż złapał zasięg, wtedy zadzwonił. W ciągu kilku minut, zjawiły się dwa wozy strażackie i rozpoczęto walkę z ogniem.

Pożar udało się w miarę szybko ugasić, natomiast urlopowiczów oskarżono o wzniecenie ognia.

– To nie my – mówili oskarżeni – z nieba spadła ognista kula! Meteor!

– W takim razie chodźmy ją zobaczyć – powiedział jeden ze strażaków.

 

Kilkanaście osób ruszyło w stronę lasu. Po chwili weszli między drzewa, kierując się w tam, gdzie wskazywali urlopowicze.

– Popatrzcie, jest – powiedział podniecony jeden ze strażaków i wskazał palcem.

 

Między drzewami, wryta w ziemię znajdowała się wielka srebrna kula. Jej średnica musiała mieć z dziesięć metrów.

„Cóż to jest?” „Co to takiego?” – dziwili się wszyscy.

– Na pewno nie jest to meteor – powiedział Krystian.

 

***

 

Kilka godzin później, na miejsce wypadku przyjechał sztab naukowców. Oglądali kulę nie wierząc własnym oczom. Wyglądało, że był to obiekt pozaziemskiej cywilizacji. Należało go przetransportować w jakieś miejsce, gdzie można by zacząć badanie. Na początku wydawało się, że będzie to stanowić problem. Okazało się jednak, że kula jest zadziwiająco lekka, ważyła bowiem nie więcej niż dwadzieścia kilogramów. Obwiązano więc ją pasami i przyczepiono do helikoptera. W ten sposób, po kilku godzinach ta dziwna rzecz znalazła się w placówce badawczej w Warszawie.

Sensacja rozniosła się błyskawicznie po całej Polsce, a niedługo potem po całym globie.

Utworzono projekt „Kula”, którego głównym dyrektorem wybrano Wojciecha Wradla. Sześćdziesięciodwuletniego profesora, będącego idolem każdego czy to młodego czy starszego naukowca, który go znał. Zdobył wiele wyróżnień a jego IQ wynosiło ponad dwieście. To on miał podejmować ważne decyzje i rozstrzygać spory dotyczące znaleziska.

Następnego dnia, profesora Wojtka zaproszono do programu telewizyjnego, w którym miał udzielić wywiadu. Naukowiec był wysoki ponad metr dziewięćdziesiąt, szczupły. Jego średniej długości włosy, były już znacznie przerzedzone. Ubrany zwyczajnie, w dżinsy i podkoszulek. Był osobą, która sprawiała wrażenie pewnej siebie lecz sympatycznej acz drażliwej. Gdy puszczono program, siedział już na krześle obok znanej dziennikarki. Rozpoczęto wywiad.

– Naszym gościem jest Wojtek Wradl szef projektu „Kula”. Chcemy porozmawiać o niezwykłym obiekcie, kuli która spadła w lesie na Mazurach niedaleko wypoczywających pod namiotami rodzin. Dzień dobry profesorze.

– Dzień dobry.

– Czy może pan powiedzieć co tam się stało?

– Tak, oczywiście – zaczął zaproszony gość – Kilka wypoczywających rodzin nagle ujrzało na niebie ognisty obiekt lecący w ich stronę. Na szczęście nie trafił on w ich obóz tylko spadł nieopodal w lesie, który po chwili się zapalił. Po ugaszeniu znaleźli coś niezwykłego; srebrną kulę o średnicy dziesięciu metrów.

– Co to może być, ta kula? – dziennikarka zadała kolejne pytanie.

– Na pewno jest to twór obcej cywilizacji tego możemy być pewni natomiast dopóki nie zrobimy dalszych badań nie będziemy wiedzieć czym to jest i do czego służy.

– Co znajduje się w środku?

– Również nie mamy pojęcia.

– A przypuszczenia?

– Nie mam żadnych przypuszczeń. To jest całkowita zagadka.

– Czy wierzył pan wcześniej w obcych?

 

Dyskusja zeszła z głównego tematu. Trwała jeszcze kilka minut, potem dziennikarka podziękowała profesorowi i spytała czy udzieli kolejnego wywiadu za kilka dni, gdy on i jego sztab będą mogli powiedzieć coś więcej. Profesor zaśmiał się i odpowiedział zaczepnie:

– Nie chcę być gwiazdą telewizji, jest wielu fachowców od których pani i widzowie dowiecie się tego samego co ode mnie.

 

***

 

Wojtek Wradl, stał razem z kilkunastoma naukowcami dookoła kuli jakby ich zahipnotyzowała. Nagle podszedł i postukał w nią palcem.

– Co może być w środku? – powiedział nie wiadomo czy do nich czy do siebie.

 

Wcześniej zeskrobano trochę substancji z której zrobiona była kula. Okazało się, że składa się z pierwiastków, które nie występują na Ziemi.

– Zróbmy to wreszcie – powiedział – przetnijmy ją i przekonajmy się co znajduje się w środku.

 

Zaznaczono linię po której mieli ciąć, plan był taki by przeciąć kulę dokładnie na dwie połowy. Dwóch ludzi z elektrycznymi przecinarkami metalu zaczęło pracę. Substancja z której zrobiona była kula nie stawiała dużego oporu. Uporali się z tym w piętnaście minut. Następnie, podważyli kopułę i włożyli palce w szczelinę. Pięciu ludzi bez problemu uniosło lekką czapę. Pospiesznie położyli ją obok. Oczom naukowców i robotników ukazał się niezwykle fascynujący widok. W środku znajdowały się czerwone rozgwiazdy. Było ich, jak później przeliczono szesnaście. Każda niemal identyczna, miała po szesnaście ramion. Różniły się jedynie wielkością, ale również nieznacznie. Te dziwne twory, miały około pół metra średnicy. Oprócz tego, był tam biały, niczym marmur klocek wielkości piłki nożnej. Był jedynym niesymetrycznym przedmiotem w całym znalezisku.

Wszyscy zdumieni wpatrywali się w rozgwiazdy.

– Czy to są obce organizmy? – odezwał się jeden z młodych naukowców.

– Wątpię – powiedział dyrektor projektu profesor Wojtek. – Nie mam pojęcia czym są ale to nie są żywe organizmy.

 

Pożyczył rękawice od robotnika który przecinał kulę i wziął jedną rozgwiazdę do rąk.

– Dziw nad dziwy, jest twarda jak stal.

 

Rozgwiazda, była jednego koloru, nie miała żadnych wypustków, niczego. Jednolita niczym gipsowy odlew. Następnie pan Wojciech sięgnął do stosu rozgwiazd po biały klocek.

– A co to jest znowu? – Klocek był ciężki poszarpany z ostrymi krawędziami białego koloru. Profesor obejrzał go dokładnie. – To jest chyba jakaś odmiana marmuru. Skąd się tu wziął, nie mam pojęcia. To wszystko jest dziwne i wygląda na głupi żart. Jednak na pewno nim nie jest. Chyba nic więcej tu nie ma.

 

***

 

Minęło osiem dni od zdarzenia na Mazurach.

W Tokio był słoneczny dzień. Ludzie spacerowali, szli do pracy, jeździli samochodami i robili masę różnych innych rzeczy. Nagle, ktoś głośno krzyknął i wskazał placem na niebo. Ludzie zaczęli podnosić oczy. Na niebie ukazał się ogromny niebieski obiekt. Płonął i szybko zbliżał się do ziemi. Po chwili uderzył w najludniejsze miasto świata. W płomieniach stanęła połowa miasta. Zginęły tysiące ludzi. Wielu zostało poparzonych, ci co przeżyli próbowali uciekać. Zapanowała jednak paraliżująca panika. Zaobserwowano, że obszar ognia ani nie przygasał ani nie rozchodził się jakby był posiadającym wolę organizmem.

Ludzie zauważyli niewielkie kule ognia, które wylatywały z płonącego obszaru. Były ich setki. Wędrowały unosząc się w powietrzu a po paru godzinach wracały do macierzystego miejsca. Ludzie byli bezradni, bowiem żar jaki panował w pobliżu ognia był tak ogromny, że nic nie mogło się do niego zbliżyć.

Nie był to jednak koniec tragedii. Co kilka godzin ogromne kule ognia takie jak ta która spadła na Tokio torpedowały różne miejsca na Ziemi. Miasta, lasy, pustynie, wszystko oprócz mórz i oceanów. Wszystko działo się w ten sam sposób; ogień nie rozprzestrzeniał się ani nie gasł i wylatywały z niego małe kule ognia niczym mrówki wracające potem do gniazda.

Po tygodniu pięć procent powierzchni planety płonęło. W telewizji wypowiedział się profesor Wojtek Wradl.

– Zostaliśmy zaatakowani przez inną formę życia. Jest to forma tak różna od naszej, że jakakolwiek próba nawiązania kontaktu jest niemożliwa…

 

Jakiś inny amerykański naukowiec z kolei powiedział:

– Jest to gazowa forma życia, która mieszka na słońcu…

 

***

 

Temperatura wokoło podpalonych obszarów była taka jak na słońcu czyli ponad pięć tysięcy stopni Celsjusza. Niepodobna było je ugasić. Natomiast udało się ugasić kule które wychodziły z ognia. Pierwszy dokonał tego pewien Niemiec. Mieszkający w bloku mężczyzna, gdy wszyscy jego sąsiedzi uciekli, on zaczaił się na balkonie swojego mieszkania z gaśnicą. Gdy jedna z kul ognia znalazła się pod nim uruchomił gaśnicę i skierował na obiekt. Gdy ogień zgasł bohater znalazł trzy rozgwiazdy czerwonego koloru dokładnie takie jak w kuli, która spadła na Mazurach. To zdarzenie rozjaśniło nieco tajemniczą sytuację.

W końcu inwazja się zatrzymała. Przynajmniej tak wszyscy myśleli. Nadal płonące obszary nie gasły ani nie rozprzestrzeniały się. Zginęły miliony ludzi lecz wszyscy mieli nadzieję, że to już koniec.

Trzy tygodnie nic nowego się nie działo. Podpalone obszary były obserwowane dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zaczęto konstruować bombę o wielkiej sile rażenia, która miała wybuchając rozpylić substancję gaśniczą. Ludzie nie zdążyli tego dokonać. Do Ziemi z olbrzymią prędkością zbliżały się gigantyczne, ogniste strzały. Zauważono je zaledwie dwie godziny przed dotarciem do Ziemi. Było ich dokładnie tyle co płonących w niezwykle wysokiej temperaturze miejsc. Każda ze strzał uderzyła w jeden taki obszar głęboko się wbijając i wywołując trzęsienie ziemi. Następnie strzały zostały zdetonowane i wybuchły rozrywając płaszcz Ziemi. Potem nadeszła druga seria ognistych strzał. Potem następna aż cała Ziemia stanęła w ogniu. Ludzie wyginęli a ich planeta stała się mieszkaniem dla obcej rasy której środowiskiem życia był ogień.

Koniec

Komentarze

Jak Robert mógł zaobserwować uderzenie jakiegoś obiektu w Słońce w środku nocy? Po co obcy atakują ziemię, skoro pierwotnie wylądowali na Słońcu i takie warunki im najwyraźniej odpowiadają? Po co profesor udziela wywiadu, skoro nie ma nic do powiedzenia? Czy w badaniach nad obiektem obcych braliby robotnicy ze szlifierkami? Chociaż, Niemiec z gaśnicą wymiata :) Tekstowi brak spójności i logiki. Kompozycja leży. Przemyśl najpierw co piszesz i po co. Szkoda teraz analizować tekst pod względem interpunkcji czy gramatyki.

Dziękuję za komentarz!!! Spróbuję się trochę obronić.

 

W opowiadaniu jest narrator wszechwiedzący dlatego napisałem, że obiekt został wchłonięty przez słońce.

 

W moim zamyśle na słońcu obcy nie czuli się dobrze, była to tylko baza dzięki której mogli zajmować planety zasobne w surowce.

 

Lanied a czy możesz mi odpowiedzieć, czy jest lepiej niż w innych moich opowiadaniach w których zarzucano mi, że to są streszczenia. Tutaj starałem się dodać trochę fabuły. To było takie ćwiczenie z mojej strony i na tym się skupiałem.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Niestety nie wybroniłeś się tym "narratorem wszechwiedzącym". To Robert patrzył przez teleskop i on zaobserwował kolizję ze słońcem. Zarzucano ci, że opowiadania są jak streszczenia bo odpisujesz głównie akcję, wydarzenia. Nie budujesz klimatu. Nie chodzi o dodawanie fabuły, bo fabułę masz, tylko jest ona pobieżnie streszczona. Ok, dodajesz dialogi, jest plusik. Dokładny opis postaci, która nie ma wpływu na wydarzenia i jej wygląd nie ma znaczenia dla akcji. Po co? Mam na myśli profesora. Piszesz o Niemcu, który kulę ognia załatwił sam gaśnicą. W tym miejscu aż się prosi o opis, zbudowanie napięcia, podkreślenie jakie to było niebezpieczne itp. Fabułę musisz w atrakcyjny sposób sprzedać. Wydarzenia muszą być przemyślane. Przyczyną i skutek, logiczne następstwa. Skąd czytelnik ma wiedzieć, że obcy źle się czuli na Słońcu? Nawet słowa o tym nie ma. Wrócę do Roberta– astronoma amatora. Nie ma śladu w tekście, jak ów Robert zareagował na to co zobaczył. Czy był szczęśliwy, podekscytowany, może zaniepokojony. Nic na ten temat. Ćwiczysz, próbujesz i fajnie, ale zamiast pisać kolejne teksty, wybierz jeden i poprawiaj go, aż będzie dobrze. Napisz, przeczytaj, popraw, prześpij się, znów przeczytaj, popraw, aż do skutku. Staraj się patrzeć na swoje teksty z punktu widzenia czytelnika. Ty wiesz, co miałeś na myśli, czytelnik nie. Pozdrawiam

 Dzięki!!!

 

Biorę do serca twoje rady, faktycznie dużo mi brakuje do perfekcji. Czyli jeszcze za mało opisów. Spoko. Zrobię sobie taki mały eksperyment, nie powiem jaki. Zobaczymy czy mi się UDA.

 

Dzisiaj nic nie piszę mam plan, zaczynam jutro.

 

Jeszcze raz Lanied dziękuję :)

Jestem niepełnosprawny...

Cóż, Dawidzie, masz niezwykłą wyobraźnię, jednak przełożenie Twoich pomysłów na język pisany, wciąż sprawia Ci spore kłopoty. Opowiedziałeś o niebywałym i tajemniczym kataklizmie, który zrujnował Ziemię, jednakowoż nie pozwoliłeś mi zorientować się, co i dlaczego się wydarzyło. Opisujesz skutki, nie wspominając o przyczynach, które je spowodowały. Informacja o obcej rasie, zawarta w ostatnim zdaniu, to dla mnie stanowczo za mało.

Wykonanie, niestety, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

do­le­cia­ła do słoń­ca i zo­sta­ła przez nie wchło­nię­ta. ―> Jak rozumiem, piszesz o gwieździe, więc: …do­le­cia­ła do Słoń­ca i zo­sta­ła przez nie wchło­nię­ta.

 

wa­ka­cje pod na­mio­ta­mi, na ma­zu­rach. ―>…wa­ka­cje pod na­mio­ta­mi, na Ma­zu­rach.

 

co wią­za­ło się z pew­ny­mi nie­udo­god­nie­nia­mi. ―> …co wią­za­ło się z pew­ny­mi niedogodnościami.

 

Można było kąpać się w rzece… ―> Jakkolwiek na Mazurach są rzeki, to jednak jest to kraina jezior, więc raczej: Można było kąpać się w jeziorze

 

– Zna­cie się na grzy­bach? – spy­ta­ła Jola – Ja nie… ―> Brak kropki po didaskaliach.

 

Rano, czwór­ka ama­to­rów grzy­bo­bra­nia, de­li­kat­nie by nie obu­dzić in­nych… ―> Raczej: Rano czwór­ka ama­to­rów grzy­bo­bra­nia cichutko, by nie obu­dzić in­nych

 

– Boże, co to było? – żach­nę­ła się Jola. ―> – Boże, co to było? – zapytała Jola.

 

– To me­te­or – od­po­wie­dział Marek – Mamy szczę­ście, że nie ude­rzył w nas. ―> – To me­te­or – od­po­wie­dział Marek – mamy szczę­ście, że nie ude­rzył w nas.

Nadal nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Przypominam o istnieniu świetnego poradnika i sugeruję, abyś z niego korzystał: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

– Chodź­cie mu się przyj­rzeć – Pod­nie­co­ny Grze­siek… ―> Brak kropki po wypowiedzi.

 

Marek pierw­szy do­tarł do swo­jej Skody Fe­li­cji… ―> Marek pierw­szy do­tarł do swo­jej skody fe­li­cji

Nazwy aut piszemy małymi literami: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

W ciągu kilku minut, zja­wi­ły się dwa wozy stra­żac­kie i roz­po­czę­to walkę z ogniem. Pożar udało się w miarę szyb­ko uga­sić, na­to­miast urlo­po­wi­czów oskar­żo­no o wznie­ce­nie ognia. ―> Skoro kula spadła kilkaset metrów od urlopowiczów, to jaki pożar strażacy gasili przy ich obozowisku?

 

głów­nym dy­rek­to­rem wy­bra­no Wojt­ka Wra­dla. Był to sześć­dzie­się­cio­dwu­let­ni pro­fe­sor, bę­dą­cy ido­lem… ―> Nie brzmi to najlepiej.

A o profesorze, zwłaszcza w tym wieku, pisałabym raczej Wojciech.

 

kuli która spa­dła w las na ma­zu­rach nie­da­le­ko… ―> …kuli, która spa­dła w lesie na Ma­zu­rach, nie­da­le­ko

 

srebr­ną kule o śred­ni­cy… ―> Literówka.

 

Na­stęp­nie, ze stosu roz­gwiazd pan Woj­tek się­gnął po biały klo­cek. ―> Raczej: Na­stęp­nie pan Wojciech sięgnął do stosu roz­gwiazd po biały klo­cek.

 

Mi­nę­ło osiem dni od zda­rze­nia na ma­zu­rach. ―> Mi­nę­ło osiem dni od zda­rze­nia na Ma­zu­rach.

 

Lu­dzie za­czę­li pod­no­sić oczy w górę. ―> Masło maślane – czy można coś podnosić w dół?

 

tor­pe­do­wa­ły różne miej­sca na ziemi. ―> Piszesz o naszej planecie, więc: …tor­pe­do­wa­ły różne miej­sca na Ziemi.

 

ponad pięć ty­się­cy stop­ni Cel­siu­sza. ―> …ponad pięć ty­się­cy stop­ni Cel­sju­sza.

 

Gdy ogień zga­sną bo­ha­ter zna­lazł trzy roz­gwiaz­dy… ―> Gdy ogień zga­sł, bo­ha­ter zna­lazł trzy roz­gwiaz­dy

 

która spa­dła na ma­zu­rach. ―> …która spa­dła na Ma­zu­rach.

 

Na­stęp­nie strza­ły zo­sta­ły zde­to­no­wa­ne i wy­buch­nę­ły roz­ry­wa­jąc płaszcz ziemi. ―> Na­stęp­nie strza­ły zo­sta­ły zde­to­no­wa­ne i wy­buch­­ły, roz­ry­wa­jąc płaszcz Ziemi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy bardzo dziękuję :) Wszystko co zauważyłaś poprawiłem. Myślę sobie, że z czasem przyswoję sobie to co ważne i mi się UDA :)

 

Jeśli chodzi o te błędy to faktycznie jestem trochę niepełnosprawny ale to świadczy o moim geniuszu.

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

No cóż, Dawidzie, zgoła inaczej jawi mi się pojęcie geniuszu, zgoła inaczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeśli chodzi o te błędy to faktycznie jestem trochę niepełnosprawny ale to świadczy o moim geniuszu.

Jeśli chodzi o błędy, świadczy to jedynie o tym, że się na nich nie uczysz.

Przynoszę radość :)

Dziewczyny a słyszałyście o czymś takim jak “sawanci”? Może ja jestem takim sawantem. Poza tym geniusze mają tak, że nie przywiązują wagi do pierdół a nadrabiają to w inny “genialny” sposób. Po części oczywiście żartuję. Coś jednak w tym jest.

 

Anet uczę się tylko ich nie stosuję, tu wchodzi trochę brak wiary w siebie.

Jestem niepełnosprawny...

To zacznij stosować. Nie pójdziesz dalej, jeśli stale będziesz się potykał o te same rzeczy.

 

Przynoszę radość :)

Przykro mi to pisać, Dawidzie, ale wobec Twojego podejścia do sprawy, chciałam Cię powiedzieć, że nawet jeśli w przyszłości przeczytam Twoje opowiadanie, możesz nie spodziewać się ani łapanki, ani żadnych rad mogących pomóc Ci lepiej pisać. Skoro, jak mówisz, choćby i żartobliwie,  dla Ciebie są to pierdoły, szkoda mi będzie na nie czasu. Wolę poświęcić go komuś, komu moje uwagi naprawdę się przydadzą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy absolutnie źle mnie zrozumiałaś!!!! Miałem na myśli taką sytuację, że taki geniusz wychodzi na deszcz i zapomina parasola albo idzie do sklepu a zapomina portfel jednocześnie rozwiązując w myślach jakąś skomplikowaną zagadkę.

 

Przykro mi, że posądziłaś mnie o coś takiego. To nieporozumienie!! Tak bardzo się przeląkłem jak zacząłem czytać to co mi wyżej napisałaś. Teraz wiem, że mnie źle zrozumiałaś.

 

Mam nadzieję, że to przeczytasz i wszystko będzie ok.

Jestem niepełnosprawny...

Dawidzie, to, co napisałeś, było na tyle jasne, że nie wydaje mi się, abym tę wypowiedź mogła źle zrozumieć. To raczej Ty źle pojmujesz bycie geniuszem i takim mianem określasz człowieka roztargnionego. Owszem, genialni uczeni, artyści, pisarze czy konstruktorzy, mają głowy zajęte rozwiązywaniem rozmaitych problemów i dopieszczaniem pomysłów, skutkiem czego bywają roztargnieni i zdarza im się wycisnąć na szczoteczkę porcję kremu do rąk, zamiast pasty do zębów, zdarza im się włożyć dwie różne skarpetki, a nieraz nawet koszulę na lewą stronę.

Przypuszczam, Dawidzie, że chciałbyś pisać jak najlepiej, ale nie robisz zbyt wiele, by te zamiary się ziściły. Co z tego, że poprawisz opowiadanie według wskazówek z łapanek, skoro w kolejnych tekstach popełniasz podobne błędy. Naprawdę nie wiem, co sprawia, że masz tak duże trudności z poprawnym pisaniem, ale nie przypuszczam, żeby to było roztargnienie, czy, jak to Ty nazywasz – geniusz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dawidzie, mianem “sawantów” (a raczej savant idiots, bo samo savant to człowiek mądry, wykształcony) określano w XIX wieku ludzi o niskim ogólnym poziomie inteligencji (pojęcie to wymyślono na długo przed zestandaryzowanymi testami, więc celowo nie używam terminu IQ; samego pojęcia z kolei już się nie stosuje, stąd cudzysłów), którzy przejawiają nadprzeciętne zdolności w bardzo wąskiej, wyspecjalizowanej dziedzinie, najczęściej związane z nietypowym funkcjonowaniem pamięci (rewelacyjne zapamiętywanie muzyki, liczb, tekstów) i umiejętnościami liczenia w pamięci. Niestety te umiejętności są zazwyczaj bezrefleksyjne, czysto mechaniczne – taka osoba wyrecytuje z pamięci całego Szekspira, ale nie wie, o czym są poszczególne dramaty. I gdybyś miał być pisarskim “sawantem”, to właśnie zapewne poprawność techniczna byłaby Twoją mocną stroną. A u Ciebie są raczej pomysły, natomiast brak cechującej “sawantów” drobiazgowości, skrupulatności i skupienia. Nie masz cierpliwości, nie potrafisz popracować nad tekstem, nie chcesz do raz napisanego wracać. To oczywiście zapewne pochodne Twojej choroby i nikt Cię za to nie wini, niemniej skoro chcesz coś poprawić w warsztacie, to staraj się słuchać rad i je stosować :)

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Niecierpliwy z Ciebie człowiek ;) Tekst trzeba oszlifować, a tutaj tego brak. Może spisz sobie wszystkie praktyczne rady, które dawali Ci czytelnicy, na przykład Lanied parę komentarzy wyżej, stwórz listę rzeczy, które powinny się w opku znaleźć i sprawdzaj, czy są. Mam wrażenie, że bierzesz sobie do serca nasze rady, ale szybko o nich zapominasz. Piszesz opko, w którym poprawiasz to, na co zwrócona Ci uwagę poprzednim razem, ale zapominasz już o radach z wcześniejszych tekstów.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz to jest racja!!! Takie doszlifowywanie wydaje się pracą bez końca ale daje sakramenckie efekty (przynajmniej u mnie). Zastosowałem to w “Malarz”. Początkowa robocza wersja a końcowa (którą pewnie może i jeszcze dałbym radę ulepszyć) była dużo, dużo gorsza.

 

Pozdrawiam! :)

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka