- Opowiadanie: tomaszg - Smażony sum. Dum. Dum.

Smażony sum. Dum. Dum.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Smażony sum. Dum. Dum.

„Dwa tysiące dziewiętnasty to był bardzo dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia.

Trzecia wojna światowa nie spaliła niczego w ogniu atomowej pożogi, i nikt nie walił czarnym trepem w mównicę. Nikomu nie przybyło siwych kłaków od małych, wściekłych jak osa, promieni i kroniki nie zanotowały nowego potopu imigrantów.

Dzieci z zarostem spieprzały, aż się za nimi kurzyło. Nie od nich jednak się zaczęło. Nie tym razem. Wszystko stało się zupełnie inaczej. Kilku biednych ludzi kichnęło. I już. Tyle wystarczyło, żeby wywołać największy w historii efekt motyla.

Mówili nam, żeby siedzieć w domu i bać się innych. Żeby jak Rejtan bronić ciałem starych zmurszałych porządków i głosować na grube spasione świnie, które nagle potraciły koryta.

I nigdy przenigdy nie używać starych klamotów, tylko kupować nowe. Nowe. Nowe. I jeszcze raz nowe. Wszystko miało być nowe, najlepiej nabyte po utracie pracy, gdy nie ma co włożyć do gara. Mieliśmy wznosić się na wyżyny konsumpcjonizmu, modlić w galeriach kapitalizmu, otaczać górami plastiku, metalu, i Bóg wie czego jeszcze, i chwalić, najlepiej przed całym światem i każdym z osobna, w Dolby, kolorze, 4K, 3D i ze wszystkich możliwych stron.

Wymyślali tysiąc i jeden sposobów, żeby dawać wiedzę, ale tylko na chwilę, na krótkiej smyczy, w betonowych klatkach biur, mieszkań i bloków. Bo ich urządzenia miały być słabe, bez osłony przed wiatrem, słońcem i wodą. I miały zdychać bez życiodajnego prądu i topić się w kleju, a po awarii znajdować miejsce na jednym z milionów śmietnisk.

Straszyli nas wielkimi liczbami. Odmawiali prawa do swobodnego oddychania. Ogłaszali, że teraz kosztuje. Mówili, że mamy płacić za szmaty, a jak nie, to mandat. Wmawiali, że wszystko z Chin, szyte nie wiadomo gdzie, jak i za ile, jest zbawieniem. Że największy w historii eksperyment z kagańcami wszystko rozwiąże. I że każdego trzeba szczepić. I jeszcze mówili, że wszędzie muszą stać lasy metalowych maszyn. I inne maszyny będą z nimi gadać. Wiele rzeczy mówili. Że wrócą internety i instagramy, i celebryty będą jak kiedyś. I że najlepsze są obgryzione jabłka i żarcie z torebki.

To była dziwna wojna, w której walczyli wszyscy na całym świecie, razem i z osobna. Najważniejsze było niewidoczne dla oczu. Szaleństwo zaczęło się dawno temu, wiele, wiele lat wcześniej, na oko ze sto, jak nie lepiej. Teraz dokonał się tylko ostatni akt tego dramatu. Zarażeni wyszli z nor, gdy było już zimno. To stało się na jesieni. Pluli na innych, padali na ziemię i dostawali drgawek. Gówno rozlazło się po całym świecie, niczym ropa z odwiertu albo płyn życia… wiadomo z czego.

Nastała pełna strachu zima, potem wiosna, a jeszcze potem wróciło słońce i wszystko się zmieniło… ustawy Nessara dopełniły całości. Tak właśnie wyglądała ostateczna walka dobra ze złem. To było zwieńczenie procesu transformacji świata, który wkroczył w nową erę dobrobytu”.

– Kochanie, mam dla ciebie białe słodkie wino. Dokładnie takie, jak lubisz. – Usłyszałem zza pleców.

Moje ciało zadrżało z rozkoszy. Doskonale znało ten ton. Rozpływał się w powietrzu niczym zmysłowa muzyka i kojarzył z przyjemnościami, zarówno fizycznymi, jak i umysłowymi. Słysząc go często dostawałem skrzydeł i było mi z tym bardzo dobrze. To było coś niepowtarzalnego i mistycznego, niczym obcowanie z trójką mistrza Niedźwiedzkiego.

Położyłem tablet na kolanach i spojrzałem przed siebie.

– Anton. Daj spokój Zuzi. – Usłyszałem swój głos, który zabrzmiał tak, jakby słowa wypowiadał ktoś obok mnie.

– Ale tato! Ona chce bawić się tylko lalkami! – Anton, nasz jedyny syn, dokazywał w ogródku przed blokiem z Zuzią, córką sąsiadów.

– Słuchaj ojca! – Znów ten czarujący głos.

Uśmiechnąłem się.

– Trzymaj kochanie. – Poczułem ruch powietrza i skrzypienie wiklinowego krzesła, które tak dobrze mi służyło od dobrych kilku lat.

– Co robisz?

Odwróciłem powoli głowę. Spojrzałem w oczy, które tyle wycierpiały w życiu, a teraz patrzyły na mnie z ogromną ufnością. Wpatrywałem się w nie, nie zauważając zmarszczek wokół. Nie trzeba było nic więcej, i wdzięcznością przyjąłem ze spracowanych rąk przyjemnie schłodzony kieliszek.

– Zastanawiam się nad tym wszystkim, co się wtedy stało.

– Rozumiem. Chcesz wypełnić warunki kontraktu?

– Tak. – Podniosłem kieliszek i spojrzałem na niego lekko pod światło. Trzymałem go za cienką nóżkę i delikatnie zamieszałem zawartość:

– Doskonałe wino. Swoją drogą, jak myślisz, jak potoczyły się losy Trumpa i Gatesa?

– Były zamachy. Bill mógł uciec.

– Mógł – mruknąłem, dodając: – Pewnie na księżyc.

– Jak zawsze masz rację kochanie.

Czy ona cokolwiek kiedyś rozumie? – Wypiłem łyczek wina i spojrzałem na ekran tabletu, którego trzymałem na kolanach. Odstawiłem napój bogów i zacząłem pisać dalej.

„Czy wirus został wyprodukowany? Czy któraś z firm przygotowywała go i przypadkiem uwolniła, zanim udostępniła szczepionkę?

Jeżeli tak, to coś poszło nie tak i zamiast strachu wszystkich ogarnęło dobro. Pozostawieni w domach przestali wierzyć w stare autorytety, poczuli więzy z bliskimi i nie brali na poważnie trucizn sączonych przez cenzurowane serwisy.

Czy Donald Trump okazał się zbawicielem, gdy przestał finansować WHO? Czy był antychrystem, którego się obawiano? A może źli ludzie bali się go, bo walczył z układami i układzikami?

Tego nigdy się nie dowiemy”.

 

 

***

 

 

Nie jestem przekonana do tego, co mówi, ale skoro mój ukochany mężczyzna tyle razy miał rację, że teraz pewnie też się nie myli. Dziwak, ale mądry. Nie rozumiem go i nawet nie wiem, czy ma jakieś uczucia. Przez lata ukrywał się pod maską twardego i niedostępnego człowieka, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Dlaczego życie nie może być proste?

Helena usiadła przy ukochanym i spojrzała na przybranego syna Antona, który być może będzie miał szansę zaznać świata, w którym państwa przedstawiają obywatelom kosztorysy, a ci głosują, na co wydać ich własne pieniądze.

 

 

***

 

 

„Zabawne, jak bardzo człowieka definiują przypadki. Jestem atomowym amantem, jak wielu z Polski w moim wieku, wynikiem eksperymentu, który bez zgody zainteresowanych zrobiono w Czarnobylu. I klientem zachłannych korporacji, które zmieszały piasek, miedź, złoto i czynnik X i połączyły je wśród ostrego brzmienia, jęków miłości i duszących oparów marychy, LSD i chuj wie czego. Można powiedzieć, że jestem wytworem Rosjan i Amerykanów, dzieckiem wujka Miszy, wielkiego silnego niedźwiedzia i wujka Sama z wszechobecnym kiczem, cygarami, hamburgerami i duchami białego bractwa.

W sumie to nawet zabawne, że zdefiniowały mnie cząstki do produkcji bomb plutonowych i kremowe pudła, które dawno temu odeszły w niebyt. Komputery i atom to zaiste ciekawi rodzice. Adepci nauk ścisłych powiedzieliby na swój niezrozumiały sposób, że coś zamieniło się w coś innego. To tak jak ze spalaniem benzyny, kiedy energia z paliwa zamieniana jest w mechaniczną.

Podobnie jest z nami. Nasza energia chemiczna też jest zamieniana w energię mechaniczną. Jemy, chodzimy, myślimy, sramy i pracujemy, tworząc inną energię chemiczną, taką jak chociażby kolejne wymyślne paliwa do samochodów.

We wszechświecie mamy nieskończone łańcuchy takich zależności i szeregi naczyń połączonych, które razem tworzą koła. Nie ma tam granicy i nic nie dzieje się bez przyczyny.

Tak w ogóle się zastanawiam, że skoro materia i antymateria się anihilują, to może tak samo jest z dobrem i złem? I może dlatego umieramy, bo odpowiadamy dobrem na zło? To by się zgadzało z tym, co podświadomie umieszczamy w tak wielu grach. Złe charaktery czy bossowie zawsze są tam mocni i trzeba naprawdę dużo siły, żeby ich zabić…

A może tak samo nie możemy dostąpić oświecenia, bo się rozmnażamy? Może jest tak, że zwykłe pieprzenie się w gumie jest skażone grzechem? Że to zastępowanie miłości przyjemnością nie pozwala przejść nam do kolejnego etapu? I rewolucja seksualna to najgorsze zło, które mogło nas spotkać?

To by była katastrofa, bo za dużo ludzi oznacza przeludnienie i śmierć”.

„Kurwiszon” – Na ekranie mojego tabletu pojawiła się uśmiechnięta twarz byłej, która niespecjalnie przepadała za miłością mojego życia i była skazana z nami na tułaczkę.

Przesunąłem zieloną słuchawkę w lewo i odebrałem połączenie.

– Pierwszy, powoli podchodzimy. Będę cię potrzebowała za jakieś piętnaście minut.

– Dotarliśmy?

– Nie. Na razie mijamy księżyc. Zaproszenie w kalendarzu.

– Tak jest.

Rozłączyła się, a ja spojrzałem na swoją kobietę.

– No to nici z popołudnia. – Uśmiechnęła się, ale zrobiła to mocno nieszczerze, bo śmiały się usta i policzki, ale nie oczy.

 

 

***

 

 

No to koniec spokoju. – Helena wzdrygnęła się mimowolnie, gdy usłyszała rozmowę męża, ale po chwili przeszła w myślach do spraw zawodowych. Trzeba będzie zwiększyć ilość dyżurnych i przygotować się na samookaleczenia, zwichnięcia i inne urazy.

Odyseusz był bardzo małym statkiem, w środku którego odtworzono sześciopiętrowy blok, centrum handlowe, przychodnię, pola uprawne, jezioro i kilka uliczek z parterowymi domkami. Najciekawsze dla pasażerów okazały się ściany, na których pokazywano dalekie przestrzenie krajobrazu, i sufit, na którym można było włączyć światło o dowolnej barwie.

Tak wyglądała jedna z miliardów konstrukcji, które wysłano do kolejnych wszechświatów. Odtwarzała ona konkretne miejsce w konkretnym czasie, nie bez powodu przez wielu zwane czakramem.

Gdyby na całość spojrzeć z zewnątrz, to wyglądała jak kontener, z boku którego przymocowano rakiety, a na dole dodano silniki.

Konstrukcja nie miała typowego mostka i cała załoga sterowała, siedząc wygodnie w swoich małych mieszkankach. Praca z domu nabierała tu nowego znaczenia, miała jednak głęboki sens, gdy większość szybkich manewrów obsługiwały komputery i bardzo dużo czasu zajmowałyby nudne wachty, na których nic się nie działo.

 

 

***

 

 

– Wpis do dziennika pokładowego. Ziemia sześć pięć jeden. Czas lokalny piąty czerwca dwa tysiące dwudziestego. Epidemia trwa w najlepsze. Zaczynamy wysyłać ludzi od jutra.

– Co z ich maszynami?

– Nie powinno być interferencji. Nie mają 5G.

– Pojazdy kosmiczne?

– Musk dopiero eksperymentuje. Nie powinni nas wykryć.

– Nasza okolica?

– Dwieście osób, zamiana wybranych bez problemu.

– Prawdopodobieństwo załamania bez interwencji?

– Dziewięćdziesiąt dziewięć procent.

– Który scenariusz? – zapytałem.

– Ten z duchami.

– D.O.M?

– Tak.

 

 

***

 

 

– Tracę! Tracę go! – W szpitalu na statku podczas trzeciego przeniesienia trwał gorączkowy ruch.

– Tętno dwieście!

– Płaska linia!

– Adrenalina! Potrzebuję adrenaliny!

– Ładuję! Odejść!

– Jest tętno!

Maszyneria była skomplikowana i potrafiła źle zadziałać w najmniej spodziewanym momencie, a załogi statków dowiadywały się o tym po czasie. Tym razem w końcu się udało i dusza jednego z pasażerów zamieniła się z mieszkańcem ziemi, który właśnie otworzył oczy w nowym ciele.

– Gdzie? Gdzie ja jestem? – Jego tętno wzrosło, gdy spojrzał z przerażeniem na obcych ludzi.

– Proszę się nie bać. – Helena wzięła mężczyznę za rękę i zaczęła go po niej gładzić.

– Co robicie w moim mieszkaniu? Co to za klamoty? – Rozglądał się zdezorientowany. – A nie, to nie moje mieszkanie. Podobne, ale inne.

– Nie, nie pańskie.

– Zmarłem?

– W pewnym sensie. Proszę się przygotować na największą i najwspanialszą podróż w swoim życiu.

– Ale gdzie jestem?

– Wśród swoich. – Wiedziała, że pierwsze chwile są szokiem, ale warto było mówić prawdę, bo potem będzie jeszcze gorzej.

Należała do załogi i miała większą wiedzę niż pasażerowie. Umarła i jak inni przeszła przez sąd, który oceniał całe życie i mówił, czy mają się tułać rok, tysiąc lat czy może wieczność. Nie wiedziała, skąd dostała ciało, ale musiała odpokutować swoje grzechy i podróżować w małym piekielnym pudełku, które krążyło od nielicznych punktów przeskoku do kolejnych planet. Nikt na tym statku się nie starzał i to doprowadzało wielu do szału. Problem mieli zwłaszcza z dziećmi, które wciąż zadawały pytania „dlaczego” albo w nieskończoność przechodziły młodzieńczy bunt. Od tej kary nie było odwrotu i choć kilku próbowało uciec na którąś z ziem, to ostatecznie nikomu się nie udało, a nadzorcy byli bezwzględni w ich pokazowym ukaraniu. Jedyną jasną stroną tego wszystkiego okazał się fakt, że dzięki zamianie dusz na kolejnych ziemiach ocalali całe cywilizacje od niechybnej zagłady…

 

 

***

 

 

– Kapitanie, trzydzieści siedem świeżych dusz na pokładzie, zero straconych – zameldowałem suce, która miała tu nade mną władzę. – Zgodnie z harmonogramem.

– I duszyczka do koszyczka. Doskonale się sprawiłeś. – Pochwaliła mnie, dodając ironicznie. – Już dawno powinieneś być dwugwiazdkowym dowódcą. Jak to się stało?

– To jedna z zagadek życia. – Byłem niewzruszony jak skała i nie reagowałem na jej małe złośliwości.

– To teraz przygotuj statek do odlotu.

– Rozkaz. – Rozłączyłem się.

 

 

***

 

 

Helena stała trochę z boku i cieszyła się z opanowania i sukcesu mężczyzny, z którym musiała spędzać praktycznie cały czas… i była smutna zarazem, bo jej kontrakt miał ciągnąć się w nieskończoność. Tu nie było granicy… kiedyś zabiła nienarodzone dziecko Mariana i co najgorsze nie mogła mu o tym powiedzieć…

– Kochanie, co na obiad? – Nieszczęsny odwrócił się do niej i spojrzał ufnym wzrokiem.

– Smażony sum.

– Jak w „Star–Treku”? Jesteś kochana. – Pocałował ją w policzek, zupełnie jak wcześniej milion dwieście pięćdziesiąt sześć tysięcy razy.

Jakie to bezduszne, że nadzorcy dali mu złudną nadzieję. – Nie wiedziała, co zrobił, ale podobnie jak ona miał spędzać na tułaczce nieskończoną wieczność. Nigdy nie mógł zaznać spokoju, do tego był jej bliźniaczym płomieniem i najwyraźniej musiał wspólnie coś przepracować. Byli skazani na siebie i ona to wiedziała, a on nie. To była część jej brzemienia. Nadzorcy nie zdradzili jej, co to było, więc teraz z bólem serca mogła tylko patrzeć, jak pełen wiary niedługo straci pamięć i zacznie od nowa swój kontrakt po przejściu do kolejnego wszechświata… po raz milionowy dwieście pięćdziesiąt sześć tysięczny pierwszy.

Koniec

Komentarze

Przykro mi, Anonimie, ale tekst jest na tyle chaotyczny, że nie zdołałam się zorientować, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Wykonanie pozostawia nico do życzenia.

 

szyte w nie­wia­do­mo ja­kich wa­run­kach… ―> …szyte w nie­ wia­do­mo ja­kich wa­run­kach

 

usta­wy Nes­sa­ra do­peł­ni­ły ca­ło­ści. ―> Literówka.

 

i wdzięcz­no­ścią przy­ją­łem ze spra­co­wa­nych rąk… ―> pewnie miało być: …z wdzięcz­no­ścią przy­ją­łem ze spra­co­wa­nych rąk

 

spoj­rza­łem na ekran ta­ble­ta, któ­re­go trzy­ma­łem na ko­la­nach. ―> …spoj­rza­łem na ekran ta­ble­tu, któ­ry trzy­ma­łem na ko­la­nach.

 

i kre­mo­we pudła, które dawno temu ob­ró­ci­ły się w nie­byt. ―> Chyba miało być: …i kre­mo­we pudła, które dawno temu ob­ró­ci­ły się w nicość. Lub: …i kre­mo­we pudła, które dawno temu odeszły w nie­byt.

 

To tak jak ze spa­la­niem ben­zy­ny, gdzie ener­gia z pa­li­wa za­mie­nia­na jest w me­cha­nicz­ną. ―> To tak jak ze spa­la­niem ben­zy­ny, kiedy ener­gia z pa­li­wa za­mie­nia­na jest w me­cha­nicz­ną.

Spalanie się benzyny nie jest miejscem.

 

We wszech­świe­cie mamy nie­koń­czo­ne łań­cu­chy ta­kich za­leż­no­ści… ―> Chyba miało być: We wszech­świe­cie mamy nie­skoń­czo­ne łań­cu­chy ta­kich za­leż­no­ści… Lub: We wszech­świe­cie mamy niekończące się łań­cu­chy ta­kich za­leż­no­ści

 

Że ro za­stę­po­wa­nie mi­ło­ści przy­jem­no­ścią… ―> Co to jest ro?

 

To by była ka­ta­stro­fa, bo za dużo ludzi ozna­cza prze­lud­nie­nie i śmierć” ―> Brak kropki/ innego znaku na końcu zdania.

 

za­mel­do­wa­łem do suki, która miała tu nade mną wła­dzę. ―> Melduje się komuś, nie do kogoś, więc: …za­mel­do­wa­łem suce, która miała tu nade mną wła­dzę.

 

miał spę­dzać na tu­łacz­ce nie­skoń­czo­ną wiecz­ność. ―> Masło maślane – czy wieczność może być skończona?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Tomaszu :)

 

Widzę, że odanonimizowałeś się, a także poprawiłeś błędy wskazane przez Reg. Jak pewnie wiesz (albo i nie), wskazywanie błędów tutaj nie służy wyśmiewaniu, czy gnębieniu autora, a poprawie warsztatu. Per aspera ad astra, jak to mówią :D Warto dziękować za wskazówki i odnosić się do komentarzy, zachęcam Cię do tego i polecam poradnik Finkli ;)

 

Twoja historia rzeczywiście jest nieco chaotyczna, być może lepiej byłoby zrezygnować z niektórych wątków, skupić się na jednym – np. relacji Mariusza i Heleny. Pomysły, które przedstawiłeś są bardzo ciekawe, ale pozostawiają poznawczy niedosyt, że się tak wyrażę ;)

 

Dwa utwory przychodzą mi na myśl po lekturze Twojego tekstu: Ulisses 31 oraz Lucyfer. Pierwszy z uwagi na kosmiczną podróż i nawiązanie do Odysei, drugi z uwagi na karę Heleny, która przypomina tę serwowaną w serialowym piekle. Jeżeli nie znasz tych tytułów – polecam :)

 

Na koniec jeszcze garść uwag do tekstu:

 

To było coś niepowtarzalnego i mistycznego, niczym obcowanie z trójką mistrza Niedźwiedzkiego.

 

– "Niedźwieckiego" ;)

 

Nie trzeba było nic więcej, i wdzięcznością przyjąłem ze spracowanych rąk przyjemnie schłodzony kieliszek.

 

– przecinek przed i, literówki.

 

Wypiłem łyczek wina i spojrzałem na ekran tabletu, którego trzymałem na kolanach.

 

– "który trzymałem". 

 

[…]ale skoro mój ukochany mężczyzna tyle razy miał rację, że teraz pewnie też się nie myli.

 

– what? ;)

 

 

Tak w ogóle się zastanawiam, że skoro materia […].

 

– "uważam, że", "zastanawiam się nad", lub "zastanawiam się czy".

 

Che mi sento di morir

Hmmm. Ja też się pogubiłam w urywanych wątkach. To o reinkarnacji?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka