- Opowiadanie: Texic - www.paktzdiablem.com

www.paktzdiablem.com

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Finkla

Oceny

www.paktzdiablem.com

Mam na imię Michał. Byłem, a w zasadzie wciąż jestem, studentem ekonomii pewnej lubelskiej uczelni. Jak większość moich rówieśników bardziej od książek i mozolnego wkuwania niedbale zapisanych notatek, wolałem spędzać wolne chwile na imprezowaniu, spotykaniu się z przyjaciółmi i oczywiście testowaniu ile litrów taniego piwa zmieści się w moim żołądku, zanim pocałuję sedes.

Odkąd sięgam pamięcią, zawsze lubiłem towarzystwo innych, równie otwartych i szalonych ludzi jak ja. Niestety przez pandemię koronawirusa w naszym kraju zostałem zmuszony do ograniczenia wypadów na miasto i spotkań z przyjaciółmi, co niezmiernie mnie frustrowało. Jednakże w dobie powszechnego dostępu do internetu, moje kontakty, jak i zajęcia na uczelni, przeniosły się do strefy on-line.

Tego dnia, gdy jaskrawe promienie słoneczne przebijały się przez matowe zasłony mojego pokoju, leżałem na łóżku, oglądając finałowy odcinek serialu „Dark”, i paliłem mentolowe marlboro. Wokół walały się resztki niedojedzonego chińskiego żarcia i brudne ubrania, które rzucone w kąt pokoju, powoli piętrzyły się, tworząc bawełnianą piramidę. Wziąłem głęboki wdech i zakaszlałem – powietrze przenikała woń kurzu i stęchły odór niewyrzucanych od kilku dni śmieci.

Nie ukrywam, że od czasu odwołania stacjonarnych zajęć znacznie się rozleniwiłem – dzień zaczynałem w południe, a kończyłem zwykle po czwartej nad ranem. Czasem tylko musiałem wygramolić się z łóżka, aby wyskoczyć na szybkie zakupy do pobliskiego supermarketu lub wziąć udział w nudnych i dłużących się w nieskończoność zajęciach przez internet.

Z chwilą, gdy przed ekranem ukazywał się właśnie kulminacyjny moment rozwiązania zagadki serialowych podróży w czasie, do moich uszu dobiegł odgłos pukania do drzwi. Zdziwiłem się, gdyż nie spodziewałem się żadnych gości, a moi współlokatorzy już dawno wyjechali do rodzinnych miast. Z nieukrywanym grymasem strzepałem z siebie okruszki chipsów, włożyłem spodenki i niemrawym krokiem ruszyłem ku źródłu dźwięku.

– Kto tam? – zapytałem przez drzwi.

– Stary, otwieraj, to ja, Grzesiek.

– Eh… dopiero co wstałem, nie mogłeś uprzedzić, że wpadniesz?

– Michał, nie pierdol, tylko przekręcaj kluczyk. Powinieneś się cieszyć, że w końcu ktoś cię odwiedził.

Westchnąłem. Z jednej strony nie byłem przygotowany na przyjęcie gościa, z drugiej zaś poczułem ulgę, że wreszcie będę mógł porozmawiać z kimś twarzą w twarz, jak normalny człowiek.

– Dobra, wbijaj – oznajmiłem, otwierając drzwi.

Grzesiek na powitanie podał mi rękę i z wyraźnym zadowoleniem potrząsnął siatką z browarami. Butelki, z przyjemnym dla ucha dźwiękiem, zadzwoniły, uderzając o siebie. Uśmiechnąłem się mimowolnie i zaprosiłem gościa do pokoju.

Grzesiek niewiele myśląc, położył siatkę na biurku i rzucił się na łóżko. Od zawsze podziwiałem jego wyluzowany, cyniczny styl i zbyt pewne siebie zachowanie. Gdziekolwiek się pojawiał, wystarczało mu zaledwie pięć minut, aby stać się obiektem zainteresowania wszystkich wokół. Nie ukrywam, że gdzieś głęboko w duchu zazdrościłem mu takiej atencji.

– Co słychać? – zapytał, uśmiechając się szeroko.

Otworzyłem zapalniczką piwo i pociągnąłem porządny łyk chmielowego nektaru.

– To samo, co każdego dnia… siedzę w domu, umieram z nudów i udaję przed samym sobą, że nie wariuję. Mam już dość ciągłego wpatrywania się w komputer i oglądania głupich filmików.

Grzesiek zarechotał.

– Mam tak samo, dlatego wpadłem do ciebie. Przyda nam się chwila normalności… No dalej, podaj mi piwo.

Przez następną godzinę leżeliśmy na łóżku, żartowaliśmy i popijaliśmy browary. Gdyby nie fakt, że Grzesiek był moim najlepszym kumplem, już dawno spaliłbym się ze wstydu z powodu bałaganu, w którym mieszkam.

– Słuchaj, przypomniało mi się coś – napomknął Grzesiek. – Słyszałeś, co przydarzyło się Matiemu?

– Nie… dawno z nim nie pisałem. Co niby ciekawego mogło go spotkać oprócz kolejnej tony przeczytanych książek?

Przyjaciel pociągnął porządny haust piwa i zarechotał.

– Pamiętasz Ankę z drugiej grupy? Ta z wielkimi… walorami.

– Tak, trudno o niej zapomnieć – odparłem frywolnym głosem.

– Dasz wiarę, że nasz nieśmiały Mati wylądował z nią w łóżku? Podobno sama do niego zagadała, prosząc o „korepetycje” z bankowości – zrelacjonował Grzesiek, puszczając do mnie oczko.

– Widzę, że nikt już nie przestrzega nakazu ograniczania kontaktów.

– Słuchaj dalej… Przyszła do niego pod wieczór z butelką wina i paczką kondomów. Chwilę pogadali, pouczyli się, a później…

– A tam, pierdolisz… Mati nie wyrwałby przecież żadnej dziewczyny… nawet twojej matki – zaoponowałem z uśmiechem.

Grzesiek spojrzał na mnie z politowaniem, odrzucił w kąt pustą butelkę i wzruszył ociężale ramionami.

– Jak mi nie wierzysz, to najlepiej sam do niego zadzwoń, cwaniaczku.

Przez chwilę milczałem, lustrując przyjaciela wzrokiem, aby zorientować się, czy przypadkiem nie robi sobie ze mnie żartów. Grzesiek jednak wpatrywał się we mnie pełnym powagi i spokoju wzrokiem niczym penitent w trakcie spowiedzi.

– Skąd niby wiesz? I jak tego dokonał?

– A jak myślisz? Zadzwonił do mnie zaraz po tym, jak umoczył kapucyna, cały w skowronkach. Głos miał tak roztrzęsiony, jakby ktoś mu przystawił lufę do czoła i kazał ze mną rozmawiać. A jak tego dokonał? Cóż… – Grzesiek zamilkł na chwilę. – Z tego, co zrozumiałem, zarejestrował się na jakieś dziwnej stronie, podał swoje dane, wpisał życzenie i voilà! Anka rozchyliła przed nim nogi.

Słysząc te słowa, zrobiłem dziwną, skwaszoną minę i popukałem się w czoło. Naprawdę mam uwierzyć, że jedna z najseksowniejszych dziewczyn na roku, ot tak zaciągnęła pryszczatego, niskiego i wiecznie przymulonego Matiego do łóżka? Nawet ja, choć uważałem się za atrakcyjnego, nie miałbym u niej szans.

– Więc mówisz, że istnieje pewna zaczarowana stronka, która spełnia marzenia, tak? – zapytałem drwiąco.

– Cóż… na to wygląda. Może sami się przekonamy?

– W sumie… czemu nie? O ile to rzeczywiście prawda. Znasz adres?

Ku mojemu zdziwieniu Grzesiek przybrał pełny powagi wyraz twarzy, pochylił się w moją stronę i posępnym głosem wyszeptał:

– www.paktzdiablem.com

 

****

 

Na pierwszy ogień poszedł Grzesiek. Nie wierzę w zabobony, jednak osobliwa nazwa strony wywołała u mnie dziwne uczucie mrowienia w czubkach palców – przypuszczam, że igranie z mocami piekielnymi może nie należeć do zbyt przyjemnych, nawet przez internet.

– Grzegorz Malinowski, zamieszkały w Lubinie, stanu wolnego… niepalący, spożywający alkohol, student, bez pracy… kurde, dużo tych pytań. Dobrze, że nie muszę podawać numeru buta.

– Nie marudź, tylko wpisuj dalej. Jestem ciekaw, co się wydarzy.

Po udzieleniu odpowiedzi na wszystkie niezbędne pytania zawarte w kwestionariuszu przyszła kolej na wypełnienie ostatniego pola – Jakie jest Twoje życzenie?

Grzesiek zadumał się przez chwilę, zmarszczył brwi i po kilkusekundowej przerwie zaczął stukać palcami w klawiaturę:

– Chcę, aby mój ojczym trafił do piachu. Enter.

Spojrzałem na niego, nie kryjąc zdziwienia. Na jego miejscu zażyczyłbym sobie kupę szmalu albo co najmniej wypasionej fury. Cóż, jego życzenie, jego sprawa.

Zamierzałem właśnie się odezwać, aby skrytykować wybór przyjaciela, gdy na ekranie laptopa ukazał się pogrubiony napis, opatrzony w krwiście czerwoną ramkę:

Czy zgadzasz się na dobrowolne oddanie duszy Szatanowi w zamian za spełnienie życzenia?

Zadrżałem. Instynktownie spojrzałem na Grześka, który wydawał się niezwykle rozbawiony wyskakującym komunikatem. Spojrzał na mnie pełnym politowania wzrokiem i bez wahania kliknął Tak.

Uderzyła mnie fala jednoczesnego strachu i podniecenia.

– Cóż, widzę, że zostały ci zaledwie siedemdziesiąt dwie godziny życia – wypaliłem drwiąco, odczytując napis na stronie. – Będzie mi ciebie brakować.

 

****

 

Przez następną godzinę rozmawialiśmy o naszych planach na wakacje, dopijając przy tym resztki złocistego nektaru. Przyznam szczerze, że towarzystwo przyjaciela zdecydowanie poprawiło mi dotychczas markotny humor.

Jednak błogą sielankę przerwał niespodziewanie dzwoniący telefon. Bez chwili wahania Grzesiek poderwał się z łóżka, aby odebrać połączenie.

– Halo, mama? Tak, mam chwilę. Co słychać?

Leżąc w przeciwnym kącie pokoju, słyszałem jedynie niezrozumiałe szumy wydobywające się z komórki. Nie mam pojęcia, o czym mówił głos po drugiej stronie, ale twarz Grześka w ciągu kilku sekund zmieniła barwę z pijackiej czerwieni na bladą… można wręcz powiedzieć, że białą, niczym śnieg. Widziałem, jak drżą mu usta, a oczy wytrzeszczają się ze zdumienia.

– Jak to się stało? Kiedy? – wyszeptał z rzednącą miną. – Ale… przecież zawsze jeździł bezpiecznie… nie dało się nic zrobić?

Powietrze w pokoju zrobiło się nagle stęchłe, przesycone smrodem potu i drażniącej woni alkoholu. Choć nie słyszałem szczegółów rozmowy, wiedziałem, że coś jest nie tak.

Grzesiek spojrzał na mnie wzrokiem zdradzającym niedowierzanie, zakończył rozmowę i wypuścił telefon z dłoni. Urządzenie z hukiem uderzyło o panelową podłogę.

– Co się stało? – zapytałem z przerażeniem.

– On… mój ojczym… miał wypadek samochodowy. Zderzył się z tirem. Matka twierdzi, że nie żyje…

 

****

 

Następnego dnia siedziałem przy oknie, racząc się tytoniową trucizną. Z zewnątrz dochodziły głosy żwawo bawiących się dzieci i gwar przejeżdżających nieopodal samochodów. Wiatr delikatnie kołysał drzewami, a słońce oślepiało moje przymrużone oczy oraz przyjemnie ogrzewało skórę.

Zaciągając się pełną piersią, rozmyślałem o tragicznym telefonie Grześka. Czy to możliwe, że naprawdę spełniło się jego życzenie? A może to tylko enigmatyczny zbieg okoliczności? Trudno powiedzieć… Przyznam szczerze, że w tamtej chwili czułem się jak ofiara jakiegoś głupie żartu, jakby za moment z sąsiednich pokoi miała wyskoczyć grupa znajomych, krzycząc, że znalazłem się w ukrytej kamerze.

A co jeżeli naprawdę mogę dostać dokładnie to, co sobie wymarzę? Mógłbym spełnić każdą, nawet najskrytszą zachciankę: wyjazd na Malediwy, kupno mieszkania dla schorowanej matki, czy choćby otrzymanie wypasionego ferrari prosto z salonu. Brzmi kusząco, lecz z drugiej strony… obietnica sprzedania duszy diabłu w zamian za błahe przyjemności nie wygląda zachęcająco.

Biłem się z myślami dobre trzydzieści minut, nie mogąc się zdecydować, czy chcę podjąć takie ryzyko. Czułem się niczym Neo, który musi zdecydować, którą pigułkę wybrać: czerwoną czy niebieską… Jednak egoizm w końcu zwyciężył. Moje życie i tak jest gówno warte – diabeł nie miałby ze mnie żadnego pożytku… Podjąłem decyzję: drugi raz taka okazja może mi się nie zdarzyć.

Usiadłem przed laptopem, odpaliłem stronę i staranie wypełniłem formularz z pytaniami. Czułem, jak drżą mi palce, a słowa więzną w gardle. Choć byłem sceptyczny, resztki instynktu samozachowawczego krzyczały z tyłu głowy, abym czym prędzej wyłączył tę durną stronę.

Doszedłem do pola z życzeniem. Niewiele myśląc, wpisałem milion złotych. A co, jak szaleć, to szaleć. Wcisnąłem enter i moim oczom ukazał się diabelski komunikat:

Zostało Ci 168 godzin życia.

– Cóż, przynajmniej zdążę się zabawić przez tydzień – stwierdziłem, zamykając komputer.

 

****

 

Przyjemny zapach pieczonego kurczaka i frytek wypełnił wnętrze pokoju. Stawiając talerz na biurku, lewą dłonią otworzyłem laptopa, aby dołączyć do internetowych zajęć z makroekonomii. Wirtualny zegar w rogu ekranu wskazywał godzinę szesnastą trzydzieści pięć – jak zwykle byłem lekko spóźniony. Nie tracąc ani chwili dołączyłem do spotkania, włączyłem mikrofon i kamerkę, po czym wygodnie rozsiadłem się na drewnianym krześle.

Profesor omawiał właśnie krzywą Phillipsa, wypowiadając słowa w swój zblazowany, usypiający sposób. Wiedziałem, że czeka mnie półtorej godziny nudnych zajęć…

Podpierając podbródek dłonią, omiotłem wzrokiem nielicznie włączone kamerki: Tomasz, Kaśka, Adi, Jakub, Marlena i wyjątkowo uradowany Mateusz. Nie licząc pogrążonego w żałobie Grześka, wszyscy moi bliscy znajomi z grupy byli obecni.

Po części teoretycznej, trwającej prawie godzinę, przyszła pora na konwersację na temat omawianego materiału.

– Jest ktoś chętny, aby powiedzieć, dlaczego w dłuższym okresie zależność między bezrobociem a inflacją nie ma ekonomicznego uzasadnienia? – zapytał ospałym głosem profesor.

Tak jak się spodziewałem, nie było chętnych, aby zbłaźnić się przed całą grupą. Niestety to oznaczało łapankę…

– Kasiu, może ty wiesz?

Dziewczyna instynktownie odrywając wzrok od telefonu, zrobiła się czerwona jak burak, po czym otworzyła nieznacznie usta, mamrocząc coś niezrozumiałego. Odetchnąłem z ulgą, że nie padło na mnie.

– No dalej, Kasiu, nie wstydź się – ponaglił profesor.

– Niestety nie wiem… To znaczy, wiem, ale akurat zapomniałam…

Profesor z politowaniem pokręcił głową i głośno westchnął.

– Cóż, więc może ktoś inny zna odpowiedź?

Po chwili, tak jak się spodziewałem, niemrawo odezwał się Mati:

– Ja wiem, panie profesorze.

– Świetnie, słucham.

Popijając colę, spojrzałem na malutki ekran ukazujący zawstydzoną twarz Mateusza. Z tyłu głowy cały czas kłębiły mi się myśli, jakim cudem udało mu się zaliczyć Ankę.

– Ehm, ehm… – odchrząknął Mati. – W długim okresie uczestnicy rynku skorygują swoje zachowania w następstwie wzrostu inflacji… uwzgl… wzrostu cen… i w konsekw…

– Halo, panie Mateuszu, coś przerywa, proszę powtórzyć – wtrącił profesor.

– …spadek bezrobo… przejściowy…

Zmarszczyłem brwi. Obraz video ukazujący Matiego zaczął migać i przerywać, zupełnie jakby wjeżdżał do ciemnego tunelu. Wytężyłem wzrok, aby lepiej dostrzec jego wątłą sylwetkę, i zwiększyłem głośność. Mati wciąż mówił, jednak głos przybrał mechaniczną, trudną do zrozumienia barwę, a ekran dygotał na wszystkie strony.

Trwało to kilka sekund, dłużących się niczym godziny, po czym wszystko wróciło do normy, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Wszystko, oprócz Matiego. Szczupły młodzieniec, wpatrzony w internetową kamerkę, był sztywny, niczym woskowa figura. Ku mojemu zdziwieniu nawet nie mrugał, nie oddychał, nie wydobywał z siebie żadnego głosu. Stał w bezruchu, a jego mięśnie zdawały się tężeć, napinając się boleśnie.

Niespodziewanie, tuż za jego głową, na ścianie z malutkiego drewnianego krzyża przybitego do ściany zaczęły wydobywać się kłęby dymu, a dotychczas otwarte okna zamknęły się z trzaskiem. Niewielkie, szare obłoki nieśpiesznie zasnuły przestrzeń za studentem, pogrążonym w niezwykłym transie.

Wszyscy zadrżeli. Nikt z uczestników zajęć nie wydobył z siebie choćby nikłego krzyku. Każdy wpatrzony był w tajemniczą scenę, rozgrywającą się na ekranie komputera.

– Panie Mateuszu, wszystko w porządku? – zapytał drżącym głosem profesor, przerywając ciszę.

Z chwilą, gdy obraz video znów zaczął się trząść, Mati bezwładnie opuścił głowę, a do moich uszu dobiegł dziwny, piszczący głos, przeradzający się z każdą sekundą w coś, co śmiało mogę określić krzykiem. Odruchowo spojrzałem na usta Matiego – były zamknięte, lecz mimo to z ich wnętrza wciąż wydobywał się paniczny głos. Nerwowo wciągnąłem powietrze do płuc. Krzyk zaczął przybierać na sile, zmieniając się w przeraźliwy, wirujący w głowie jęk konającego człowieka.

Poczułem, jak serce zaczyna mi bić w przyśpieszonym tempie, a dłoń ułożona na myszce delikatnie drży. Przełknąłem głośno ślinę.

– Mati, słyszysz nas? Co się do cholery dzieje? – warknąłem do mikrofonu.

Niespodziewanie obraz Matiego zanikł, a w jego miejsce pojawił się napis: Brak sygnału. Nastała długa, wyczerpująca cisza.

– Co tu się odwala? – wyszeptałem.

Nikt z moich znajomych nie odezwał się ani słowem. Wszyscy byliśmy przerażeni. Łapiąc się za serce, dyszałem głośno, jakbym przed chwilą ukończył wielogodzinny maraton. Ciężki oddech zdawał się mącić ciszę panującą w pokoju.

– Spokojnie, to z pewnością tylko problemy techniczne – stwierdził profesor, próbując złagodzić napięcie. – Za chwilę wszystko wróci do normy…

Niespodziewanie Mateusz odzyskał połączenie, a moim oczom ukazał się najstraszniejszy obraz, jaki widziałem w życiu: bezwładne ciało Matiego, pokiereszowane w wielu miejscach, za sprawą jakiejś nieznanej siły uderzało z impetem w sufit, następnie w podłogę, w sufit, w podłogę… niczym piłeczka pingpongowa odbijana paletkami. Białe ściany zaczęły pokrywać się śladami krwi, rozpryskującej się po uderzeniach. Poczułem, jak obiad podchodzi mi do gardła. Z chwilą, gdy jego wnętrzności wypadły na panelową podłogę, wiedziałem, że Mati jest martwy. Żaden człowiek nie byłby w stanie znieść takich tortur.

Spanikowałem. Wstałem od biurka i przyłożyłem dłonie do twarzy, aby nie widzieć makabrycznego obrazu. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.

Bezwładne ciało ofiary po niezliczonych odbiciach opadło z trzaskiem na podłogę, druzgocząc resztę dotąd niepołamanych kości. Zapadło długie milczenie. Choć bardzo chciałem, nie mogłem oderwać wzroku od brunatnoczerwonej krwi powoli okalającej zwłoki. Widziałem powykrzywiane ręce i nogi, które przypominały zniszczoną kukłę. Chciałem krzyknąć, lecz słowa więzły mi w gardle.

Po kilku sekundach obraz zanikł, ukazując jedynie komunikat: Brak sygnału.

 

****

 

Na komisariacie spędziłem ponad czterdzieści minut, składając zeznania. Nigdy przedtem nie byłem świadkiem tak brutalnego zdarzenia. Choć wciąż trzęsły mi się dłonie, a serce przyśpieszało na myśl o Mateuszu, musiałem opowiedzieć policji wszystko ze szczegółami. Każdą scenę, chwila po chwili.

Wjechałem na osiedle i zaparkowałem przy krawężniku. Mimo iż na zewnątrz robiło się coraz chłodniej, słońce wciąż rozświetlało szare, pozbawione wyrazu bloki. Zamknąłem auto, schowałem klucze do kieszeni i niemrawo stawiając kroki, ruszyłem w stronę mieszkania. Niespodziewanie rozbrzmiał dźwięk przychodzącego SMS-a. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni po telefon, aby przeczytać wiadomość.

Przelew przychodzący na wartość 1 000 000 zł. Nadawca: nieznany.

Zadrżałem. Instynktownie pokręciłem głową na boki, aby otrząsnąć się z niedowierzania. Czyżby moje życzenie się spełniło? Czy to oznacza, że naprawdę zostało mi tylko kilka dni życia?

Poczułem, jak kręci mi się w głowie, a nogi uginają się pod ciężarem ciała. Zrobiłem dwa kroki, po czym osunąłem się na ziemię. Czy… czy ja naprawdę zginę?

 

****

 

Następnego dnia obudził mnie silny ból głowy. Uporczywe myśli związane z poczuciem nadchodzącej śmierci pozwoliły mi przespać się tylko przez dwie godziny. Czułem się bezsilny i ospały niczym chirurg po wielogodzinnej, nieudanej operacji ratowania życia. Wciąż nie dowierzałem, że wisi nade mną kostucha.

Zegar w telefonie wskazywał dwunastą piętnaście. Niemrawo wstałem z łóżka, aby uraczyć się na pobudzenie kubkiem gorącej kawy. Kierując się powoli w stronę kuchni, słyszałem dźwięki bawiących się za oknem dzieci. Choć brzmi to absurdalnie, jako milioner czułem się paskudnie…

Napełniłem czajnik wodą, postawiłem na gazie i pełen rozgoryczenia usiadłem przy stole, chowając twarz w dłoniach. Jeżeli naprawdę za kilka dni mam zginąć, pieniądze na koncie nie znaczą dla mnie nic więcej, niż bezwartościowy ciąg liczb w niewidzialnym portfelu.

Niespodziewanie naszła mnie myśl – przecież z każdej umowy można się wycofać. Być może istnieje szansa, aby unieważnić „kontrakt”. Pytanie brzmi: jak to zrobić?

Chwyciłem kubek i pośpiesznie wróciłem do pokoju. Pomyślałem, że rozwiązanie musi znajdować się tam, gdzie to wszystko się zaczęło – w internecie. Idąc do pokoju, czułem, jak rozpiera mnie nieopisana nadzieja, cień szansy na uratowanie zarówno swojego życia, jak i Grześka.

W chwili, gdy zmęczony umysł przypomniał mi o przyjacielu, niespodziewanie zadzwonił telefon. Spojrzałem na jaskrawy wyświetlacz ukazujący imię i zdjęcie Grześka, po czym instynktownie chwyciłem komórkę.

– Halo… – mruknąłem.

– Coś jest nie tak… ktoś tu jest… – wyszeptał nerwowo Grzesiek.

– Co? O czym ty mówisz? Co się dzieje?

– Nie wiem… jestem sam w mieszkaniu, ale słyszę… jakby drapanie w drzwi od pokoju…

Zadrżałem.

– Uspokój się, z pewnością ci się tylko wydaje.

– Nie Michał, dziś mijają siedemdziesiąt dwie godziny od rejestracji… Zamknąłem drzwi na klucz, ale coś próbuje się do mnie dostać!

– Co się konkretnie, do cholery, dzieje?!

Grzesiek nie odpowiedział. W słuchawce słyszałem jedynie przyśpieszony, szarpany oddech i wyraźny dźwięk przełykanej śliny.

– Ktoś stoi za drzwiami i drapie pazurami… – oznajmił po dłuższej chwili – czuję, że to coś złego… Czekaj, czy to… tak, czuję zapach siarki i palonego cynamonu. Boże, jest tak intensywny, że zaraz się porzygam!

– Spokojnie, zadzwonię na policję, przyjadą i ci pomogą.

Chciałem go wesprzeć, zrobić cokolwiek, lecz czułem się bezradny, niczym człowiek nieumiejący pływać, chcąc ratować ukochaną, którą okrutne morskie odmęty porywają na dno.

– Michał?

– Tak? Jestem z tobą.

– Drzwi… powoli się otwierają… Drapanie ustało. Widzę coś, widzę czyjąś sylwetkę!

Poczułem, jak słowa więzną mi w gardle. Nie byłem w stanie wypowiedzieć żadnego spójnego zdania. Nie byłem w stanie temu zaradzić.

– On tu jest! – kontynuował. – Widzę go, słyszysz? Widzę go!

Milczałem wpatrzony w komputer, trzymając przy uchu telefon, sztywny niczym bryła lodu. Choć byłem tylko biernym świadkiem, wiedziałem, jak to się skończy.

– Michał! Widzę go, widzę! On… on…

Nagle wszystko ucichło. Nastała przerażająca, wywołująca dreszcze cisza, niezakłócana najcichszym nawet dźwiękiem. Opuściłem bezwładnie głowę, opadłem na krzesło i bez najmniejszego wahania zakończyłem rozmowę. To koniec, już po wszystkim… Grzesiek pożegnał się z życiem, a ja nie byłem w stanie mu pomóc…

 

****

 

Po niecałej godzinie doszedłem do siebie. Nie było czasu na opłakiwanie przyjaciela, a tym bardziej na bezsensowne użalanie się nad sobą. Musiałem znaleźć sposób, aby uratować własne życie. W tej sytuacji każda minuta była na wagę złota.

Siedziałem przed komputerem, a mieszanka zapachów potu i kawy wdzierała mi się do nozdrzy. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze.

Otwierając przeglądarkę, sięgnąłem pamięcią do początków przygody z cyrografem. Musiałem ponownie zajrzeć na stronę www.paktzdiablem.com, aby starannie przeczytać regulamin. Wiedziałem, że niezależnie od tego, czy ucieknę gdzieś daleko, czy będę pod stałą opieką innych ludzi, piekielne moce i tak mnie dopadną. Od tego nie ma ucieczki.

Spędziłem dobre czterdzieści minut na dokładnym przejrzeniu strony. Ku mojemu przerażeniu nie istniał żaden regulamin, żadna instrukcja mówiąca o tym, jak wycofać się z zawartej umowy. Poczułem się bezradny jak płaczące dziecko. Bałem się, tak strasznie się bałem…

Minuty uciekały niczym piasek przez palce. W poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy i wskazówek zacząłem przetrząsać fora okultystyczne, religijne, a nawet paranormalne. Przejrzałem setki tematów związanych z opętaniem i zawieraniem cyrografu z diabłem. Większość okazała się jednak bezużyteczna. Oprócz jednego:

Kasia94 opisała swoją historię na pewnym forum o duchach. Schemat jej postępowania był identyczny z moim – rejestracja na stronie, spełnienie życzenia, a potem walka o własne życie. Ostatni wpis: dwa tygodnie temu. Zapewne spotkał ją podobny los jak Matiego i Grześka… Liczba komentarzy: dwadzieścia. Większość użytkowników wytykała jej skrajną głupotę albo traktowała wpis jako nieśmieszny, młodzieńczy żart. W gąszczu obelg i krytyki dostrzegłem jednak iskierkę nadziei – DemonSlayer666 napisał: Wiem, jak Ci pomóc. Priv.

Nie zastanawiałem się długo. Wysłałem do nieznajomego wiadomość z opisem mojej historii i prośbą o pomoc. Ostatnia aktywność: pięć godzin temu. Istnieje więc szansa, że niedługo odczyta, a wtedy być może uda mi się przeżyć.

 

****

 

Cisza pustego miasta budziła we mnie niepokój. Z każdą sekundą, z każdą godziną czułem, jakby na mojej szyi zaciskała się niewidzialna pętla. Teraz wiem, że nie ma nic gorszego, niż oddech nadchodzącej śmierci.

Nikotynowy obłok wypełnił wnętrze ciasnego pokoju. Siedziałem przy oknie, wpatrując się w gwiazdy, paląc jednego papierosa za drugim. Starałem się otrząsnąć, choć na chwilę, z dręczących mnie myśli. Bezskutecznie…

Spojrzałem na telefon. Było grubo po dwudziestej trzeciej. Zwyczajni ludzie kładą się o tej porze spać, dla mnie jednak był to środek dnia. Środek cholernie męczącego dnia.

Zgasiłem peta w popielniczce i rozejrzałem się po pokoju. Wysokie, pokryte beżową farbą ściany zdawały się więzić mnie w ciasnym pomieszczeniu. Chciałem uciec, wsiąść do samochodu i wyjechać jak najdalej, nie musząc martwić się o przyszłość. Cholera, zachciało mi się przygód z demonami.

Niewiele myśląc, chwyciłem kolejnego papierosa. W chwili, gdy odpaliłem zapalniczkę, na ekranie komputera niespodziewanie wyskoczył migający komunikat: Masz (1) nową wiadomość.

Odruchowo zeskoczyłem z parapetu, aby podejść do biurka. Spojrzałem na ekran i momentalnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Poczułem, jak zalewa mnie fala podniecenia i ekscytacji, a policzki powoli się rumienią. Tak! Na to czekałem! Z radością kliknąłem okienko. Wiadomość od DemonSlayer666:

 

Cześć,

Powiem krótko i w miarę treściwie. Masz przejebane. Zawarłeś pakt z samym diabłem.  Po wyznaczonym czasie Twoja dusza trafi prosto do piekła, gdzie czekają Cię… no, niemiłe przygody ;) Nie wiem, co Tobą kierowało. Zresztą gówno mnie to obchodzi.

A teraz konkret – dwie wiadomości, dobra i zła. Dobra jest taka, że masz możliwość przedłużyć sobie życie o całe 10 lat. Brzmi spoko, ale jest jeden haczyk – to jest ta zła wiadomość. Szatan wymaga w zamian ofiary. To może być ktoś Ci bliski, członek rodziny albo przyjaciel, lub kompletnie nieznajoma osoba. Wybór należy do Ciebie.

Tak, dobrze myślisz. Masz kogoś zamordować. Jeżeli Ci się to uda, po 10 latach możesz upolować kolejną ofiarę, i tak w kółko. Pytanie tylko, czy masz na tyle odwagi.

 

Pozdrawiam

DemonSlayer666

 

PS: Witamy w rodzinie Udręczonych.

 

Zadrżałem. Siedziałem bez ruchu jak idiota, wpatrzony w jaskrawy ekran komputera. Nie byłem w stanie wydukać choćby najprostszego zdania, żadnego słowa, które mogłoby wyrazić to, co właśnie czułem. Momentalnie zakręciło mi się w głowie, a przed oczami ujrzałem mroczki.

Nie tego się spodziewałem. Nie tego…

 

****

 

Potrzebowałem doby, aby podjąć decyzję. Jakby nie patrzeć, jest to sprawiedliwy deal – czyjeś życie w zamian za moje. Uprzedzając pytania: nie, to nie był prosty wybór. Nie przyszło mi to z łatwością. Biłem się z myślami, czy będę w ogóle w stanie pozbawić kogoś życia. Czy dam radę wbić ostry nóż w czyjąś pierś… Czy nie zrzygam się na widok krwi i flaków…

 

****

 

Moją pierwszą ofiarą była Klaudia – koleżanka ze studiów. Pod pretekstem pomocy w nauce zaprosiłem ją do mieszkania. Posiedzieliśmy chwilę, pouczyliśmy się, a ja starałem się nie spłoszyć ofiary. Gdy tylko udała się na chwilę do łazienki, dosypałem jej do soku środek nasenny. Po piętnastu minutach leżała już bezwładnie na łóżku, starannie związana jutowym sznurem.

Dzierżąc w dłoni naostrzony kuchenny nóż, patrzyłem na jej szczupłą sylwetkę, piękną bladą twarz i kręcone blond włosy. Nie wahałem się długo. Wbiłem jej ostrze prosto w serce. Później raz jeszcze, dla pewności, i jeszcze raz, i jeszcze… Krew tryskała mi prosto w twarz, zalewając przy okazji śnieżnobiałą pościel i beżowe ściany. Pozbawiając ją życia, płakałem, a do nosa wdzierał się paskudny zapach ludzkich wnętrzności. Zabiłem ją. Poharatałem jak plastikową lalkę…

 

****

 

Z biegiem czasu, z każdą kolejną ofiarą, nabierałem finezji w swoich zbrodniach: podpalenia, rażenie prądem, grzebanie żywcem… wszelkiego rodzaju makabryczne czyny. Można powiedzieć, że stałem się wyrafinowanym mordercą.

Z początku jednak czułem się podle, brzydziłem się tego, co robię, lecz później zaczęło mi się to nawet podobać. Nie zabiłem już, aby przetrwać – zabijałem dla przyjemności.

Dziś jestem już innym człowiekiem. Chociaż wiem, że kiedyś przejdę na drugą stronę, nie boję się śmierci. Nie boję się potępienia. Z uśmiechem na ustach udam się na dół. Do moich braci, do Udręczonych…

 

Koniec

Komentarze

Początkowo, kiedy życzenia spełniały się, czytałam z pewnym zaciekawieniem, bo chciałam się dowiedzieć, jak potoczą się sprawy i jak chłopcy sobie z nimi poradzą. Potem zainteresowanie malało.

Opis tego, co spotkało Mateusza nie poruszył mnie specjalnie – zdecydowanie wolę kiedy to wrażenie wywierają nastrój i klimat opowieści, a nie tryskająca krew i flaki. Choć rozumiem, że oglądający scenę studenci i profesor, mogli być w szoku.

Natomiast niezły wydał mi się pomysł z kupowaniem sobie kolejnych lat życia, za cenę zostania mordercą.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

 

Na­zy­wam się Mi­chał. ―> Mam na imię Mi­chał.

 

Wokół wa­la­ły się reszt­ki nie­do­je­dzo­ne­go chiń­skie­go żar­cia i wy­świech­ta­ne ubra­nia… ―> Czy ubrania na pewno były wyświechtane, czy tylko brudne i nieświeże?

 

po­wie­trze prze­są­cza­ła woń kurzu i stę­chły odór… ―> Przez co i przez co woń i odór przesączały powietrze?

A może miało być: …po­wie­trze przenikała woń kurzu i stę­chły odór

 

od czasu od­wo­ła­nia sta­cjo­nar­nych zajęć zna­czą­co się roz­le­ni­wi­łem… ―> Chyba miało być: …od czasu od­wo­ła­nia sta­cjo­nar­nych zajęć znacznie się roz­le­ni­wi­łem

 

ubra­łem spoden­ki i nie­mra­wym kro­kiem ru­szy­łem ku źró­dłu dźwię­ku. ―> W co ubrał spodenki???

Spodenek, tak jak żadnej odzieży, nie ubiera się! Spodenki można włożyć, założyć, wciągnąć, ubrać się w nie, ale można ich ubrać!!!

Za ubieranie spodenek grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą do ściany i z rękami w górze.

 

– Tak, cięż­ko o niej za­po­mnieć… ―> – Tak, trudno o niej za­po­mnieć…

 

dziw­ne uczu­cie mro­wie­nia w ką­ci­kach pal­ców… ―> Czy tu aby nie miało być: …dziw­ne uczu­cie mro­wie­nia w czubkach pal­ców

 

przy­szła kolej na wy­peł­nie­nie ostat­nie­go pola – „Jakie jest Twoje ży­cze­nie?”. ―> Albo cudzysłów, albo kursywa. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

twarz Grześ­ka w ciągu kilku se­kund zmie­ni­ła barwę z pi­jac­kiej czer­wie­ni na blady… można wręcz po­wie­dzieć, że biały, ni­czym śnieg. ―> Piszesz o twarzybarwie, a te są rodzaju żeńskiego, więc: …twarz Grześ­ka w ciągu kilku se­kund zmie­ni­ła barwę z pi­jac­kiej czer­wie­ni na bladą… można wręcz po­wie­dzieć, że białą, ni­czym śnieg.

 

że na­praw­dę speł­ni­ła się proś­ba, którą sobie za­ży­czył? ―> Grzesiek nie życzył sobie prośby.

Proponuję: …że na­praw­dę speł­ni­ło się jego życzenie?

 

Przy­jem­ny za­pach pie­czo­ne­go kur­cza­ka i fry­tek prze­po­ił wnę­trze po­ko­ju. ―> Przy­jem­ny za­pach pie­czo­ne­go kur­cza­ka i fry­tek wypełnił wnę­trze po­ko­ju.

 

Pod­pie­ra­jąc pod­bró­dek brodą… ―> Chciałabym to zobaczyć.

Pewnie miało być: Pod­pie­ra­jąc pod­bró­dek dłonią

 

z ma­lut­kie­go drew­nia­ne­go krzy­ża przy­bi­te­go do ścia­ny za­czął kłę­bić się dym… ―> Nie wydaje mi się, aby dym kłębił się z czegoś.

Proponuję: …z ma­lut­kie­go drew­nia­ne­go krzy­ża przy­bi­te­go do ścia­ny, za­częły wydobywać się kłęby dymu

 

Po­czu­łem, jak serce za­czy­na mi wy­brzmie­wać w przy­śpie­szo­nym tem­pie… ―> Co to znaczy, że serce wybrzmiewa w przyspieszonym tempie?

A może miało być: Po­czu­łem, jak serce za­czy­na mi bić/ łomotać w przy­śpie­szo­nym tem­pie

 

uka­zał się naj­strasz­niej­szy widok, jaki wi­dzia­łem w życiu… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …uka­zał się naj­strasz­niej­szy obraz, jaki wi­dzia­łem w życiu

 

za spra­wą ja­kieś nie­zna­nej siły… ―> …za spra­wą ja­kiejś nie­zna­nej siły

 

ni­czym pi­łecz­ka ping-pon­go­wa… ―> Raczej: …ni­czym pi­łecz­ka pingpon­go­wa

 

Białe ścia­ny za­czę­ły po­kry­wać się śla­dem krwi, po­zo­sta­łym po ude­rze­niach. ―> Jednym śladem? Ciało uderzało w podłogę i sufit, nie w ściany.

Proponuję: Białe ścia­ny za­czę­ły po­kry­wać się śla­dami krwi, rozpryskującej się po ude­rze­niach.

 

Choć wciąż trzę­są mi się dło­nie, a serce przy­śpie­sza na myśl o Ma­te­uszu, mu­sia­łem opo­wie­dzieć po­li­cji… ―> Dlaczego mieszasz czasy?

Winno być: Choć wciąż trzę­sły mi się dło­nie, a serce przy­śpie­szało na myśl o Ma­te­uszu, mu­sia­łem opo­wie­dzieć po­li­cji

 

Nie­spo­dzie­wa­nie roz­brzmiał dźwięk przy­cho­dzą­ce­go smsa. ―> Nie­spo­dzie­wa­nie roz­brzmiał dźwięk przy­cho­dzą­ce­go esemesa/ SMS-a.

 

„Prze­lew przy­cho­dzą­cy na war­tość 1 000 000 zł. Od­bior­ca: nie­zna­ny”. ―> Prze­lew przy­cho­dzą­cy na war­tość 1 000 000 zł. Nadawca/ Wpłacający: nie­zna­ny.

Odbiorca jest znany, odbiorcą jest Michał.

 

Czu­łem się bez­sil­ny i ospa­ły ni­czym chi­rurg po wie­lo­go­dzin­nej, nie­uda­nej ope­ra­cji ra­to­wa­nia życia. ―> Skąd Michał wie, jak w takich okolicznościach czuje się chirurg?

 

sły­sza­łem dźwięk ba­wią­cych się za oknem dzie­ci. ―> Jeden dźwięk?

Proponuję: …sły­sza­łem głosy ba­wią­cych się za oknem dzie­ci.

 

Za­la­łem czaj­nik wodą… ―> Napełniłem czaj­nik wodą

 

po czym in­stynk­tow­nie chwy­ci­łem za ko­mór­kę. ―> …po czym in­stynk­tow­nie chwy­ci­łem ko­mór­kę.

 

W po­szu­ki­wa­niu ja­kiej­kol­wiek po­mo­cy za­czą­łem szu­kać wska­zó­wek… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Ni­ko­ty­no­wy obłok prze­po­ił wnę­trze cia­sne­go po­ko­ju. ―> Ni­ko­ty­no­wy obłok wypełnił wnę­trze cia­sne­go po­ko­ju.

 

Po­zba­wia­jąc ją życia, cie­kły mi po po­licz­kach łzy… ―> Z tego wynika, że to  łzy pozbawiały ją życia.

Proponuję: Pozbawiając ją życia, płakałam.

 

za­bi­ja­łem dla przy­jem­no­ści. Po dzie­sią­tej ofie­rze prze­sta­łem już nawet li­czyć… ―> Czy to znaczy, że Michał stał się w pewien sposób nieśmiertelny? Wszak po dziesiątym morderstwie musiał mieć już dobrze ponad sto lat.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – dziękuję za komentarz i jak zwykle cenne poprawki. Tekst został już poprawiony.

Bardzo proszę, Texicu, cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne i tak szybko je wprowadziłeś. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Texic, muszę przyznać, że naprawdę mi się podobało! Chociaż opowiadanie jest w istocie dość przewidywalne, to Twój styl jest bardzo przyjemny i sprawia, że czytałam z zainteresowaniem. Ująłeś mnie sceną, w której trakujesz Matiego jak piłeczkę pong-pongową:-) pozdrawiam serdecznie

Tekst uważam za całkiem niezły. Czytało się praktycznie bez zgrzytów, masz lekkie pióro. Historia, jak zostało wspomniane wcześniej, dość przewidywalna, ale z drugiej strony zgrabnie opisana. Moim zdaniem moment, w którym Mateusz umierał powinien wzbudzić więcej emocji. Łatwiej to osiągnąć przekazując obrazy niż mówiąc, że na przykład ktoś był przestraszony.

Podobnie końcówka wydała mi się dość bezuczuciowa – bohater dowiaduje się, że musi zabić, aby przeżyć. Robi to, a ja, jako czytelnik, nie mam wrażenia, że to dla niego jakakolwiek trauma.

Jeśli popracujesz nad pokazywaniem emocji, myślę, że Twoje następne opowiadania będą od tego dużo lepsze. Niemniej, sądzę, że to trzyma dobry poziom, więc polecam do biblioteki.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Olciatka, Verus – dziękuję za komentarze i opinie :) 

Początek, powiem szczerze, nudny – mocno obyczajowy, a takowe mnie po prostu nie kręcą. Kiedy jednak wprowadzasz stronkę oraz odliczanie, dodajesz tak niezbędnego do tekstu napięcia. Nawet jeśli rozwiązania są nienowe w dziedzinie urban fantasy, to bardzo ciekawie podkręcasz stawkę aż do finału.

A ten jest kapkę dyskusyjny. Sięgasz po niezły motyw potępionego żyjącego na “kredyt” (ciekawe, że nie wpadł, ale jestem gotowy zawiesić niewiarę), ale wszystko przedstawiasz w sposób rozładowujący ładunek emocjonalny. Kiedy wcześniej interesowałem się losem bohatera, tak tutaj załatwiasz pierwszy mord dwoma akapitami – żadnego większego strachu, żadnych kompleksów, żadnych np. gratulacji od diabła. Nic.

Technicznie chrzęści sporo, ale nie na tyle, by przeszkadzało czytać.

Podsumowując: koncert fajerwerków z bardzo ładnym środkiem, ale z lekka przeciągniętym początkiem i pozbawioną mocnego ładunku końcówką.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bohater już od początku jest antypatyczny – ojej, wredna pandemia, nie może facet imprezować jak zwykle. Wszyscy trzej oddali dusze za bezcen. Najlepszy biznes zrobił protagonista, ale też nie poszalał. Co to jest milion dla sił piekielnych? Ech, czego uczą na lubelskiej ekonomii…

W ogóle bystrzy to ci studenci nie byli. Tak całkiem bezmyślnie i bezrefleksyjnie robią dla beki coś bardzo głupiego.

Fajny pomysł z przedłużkami. W sumie, jeśli chodzi o duszę, facet już nie miał nic do stracenia…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka