- Opowiadanie: Simeone - To tylko wilk

To tylko wilk

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

To tylko wilk

Darlan zerwał się z łóżka, niczym na sygnał oficera w wojsku, słysząc odgłosy wyjącego wilka. Nie bał się dzikich zwierząt, ale to nieprzyjemne uczucie wycia wilka zawsze budziło go w nocy. Przypominało dawne wspomnienia. Przypominało o…

– Dość! – powiedział na głos próbując zakłócić nieprzyjemne wspomnienie. Teraz była noc, on chciał zasnąć, to nie był czas na rozważanie o przeszłości.

Mężczyzna ponownie ułożył się w swoim niewielkim łóżku, umieszczonym w głównej izbie i podrapał się po swojej wielgachnej brodzie (zawsze robił to przed snem, nie wiedział czemu, ale ten nawyk pomagał mu zasnąć) i odpłynął do krainy snów myśląc o jutrzejszym spotkaniu z Dvarnem. Ta myśl była dużo przyjemniejsza.

Darlan ponownie się obudził. Nie wiedział, która godzina, gdyż słońce jeszcze nie pojawiło się na horyzoncie. Wiedział tylko jedno – było ciemno. Bardzo ciemno. A to oznacza, że od ostatniego przebudzenia przespał niewiele czasu. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio miał problem ze snem. Wszystkie dziecięce i dorosłe noce jakie pamiętał przespał bez większych przeszkód.

Darlan ułożył się w łóżku jeszcze raz i ponownie potarł swoją okazałą brodę (nie pamiętał, kiedy ostatnio się golił) i postarał się ponownie zasnąć. Zamknął ciężkie powieki i pomyślał tylko o tym, aby jakoś dotrwać do ranka. Rano przejdzie się do alchemika i kupi coś na sen. Powinien mieć coś na tego typu dolegliwości. Na pewno.

Mężczyzna był coraz bliżej snu, jednak jakaś nieokreślona siła starała się go utrzymywać w stanie półświadomości. Z jednej strony senność wylewała się z niego w takim stopniu, że zaczynał wierzyć, iż nadejście snu to kwestia dwóch, może trzech minut. Z drugiej strony, pomimo mijania kolejnych „dwóch, trzech minut” spokój nie nadchodził, a pojawiały się tylko kolejne wątpliwości. Czy do rana zasnę? Czy Dvarn zauważy moje podkrążone oczy? – myślał, nieświadomie odwlekając odpoczynek.

Za oknem zawył wilk i Darlan pełen niepokoju przewrócił się na bok. Przypomniała mu się ta noc, gdy…

– Nie myśl o tym! – powiedział do siebie mężczyzna i wyszedł z domu, aby wziąć łuczywo wiszące na eleganckiej podpórce, a następnie usiadł na łóżku oświetlając sobie pokój. Uznał, że pobędzie trochę w świetle, bo od ciągłego przebywania w ciemności można zwariować.

Jego wzrok objął cały pokój, w którym się znajdował. Darlan przeleciał szybko wzrokiem po palenisku znajdującym się pośrodku pokoju, odwrócił głowę w prawą stronę spoglądając na drewniany stół z wykutym motto klanu, do którego należał (była to miejscowa tradycja). Następnie spojrzał się na lewo. Znajdowało się tam, coś w rodzaju marmurowego ołtarzu, tylko z rodowymi i klanowymi pamiątkami, zamiast z krucyfiksami. Nad ów konstrukcją wisiał obraz przedstawiający skrzyżowane topory i otyłego mężczyznę odzianego w skórę z niedźwiedzia (a może wilka?). A może bym przestał myśleć o wilku? – skarcił siebie w myślach. Ale im dłużej próbował przestać o tym myśleć, tym ta myśl stawała się coraz nachalniejsza i nachalniejsza…

Darlan ponownie wstał z łóżka, gdyż chciał odłożyć łuczywo na miejsce. I kiedy tylko zdołał wstać usłyszał rozpaczliwe wołanie o pomoc.

***

Darlan był przekonany, że do jego uszu dotarło przeciągnięte: poommooooocy! A potem zduszony okrzyk: aaaaaa! I był to głos kobiety. Nie mężczyzny, kobiety. Najważniejszej istoty na świecie, według Darlana. Istoty, o którą warto walczyć, choćby to miała być ostatnia walka. Mężczyzna poczuł, że jest potrzebny.

Założył na lniana koszulę, w której spał niebieską szatę oraz nogawicę. Narzucił na siebie ciepły kubrak ze skóry dzika (a może wilka? przeszło mu przez myśl) i na koniec założył ciepłe buty. Chwycił lekki topór, który trzymał pod łóżkiem i wyszedł z domu.

Na dworze powitał go niespodziewanie lekki wiatr i spodziewana, niekończąca się ciemność. Darlan miał przy sobie łuczywo mogące oświetlić mu drogę, więc ruszył w stronę wycia wilków.

Tej nocy nie padało, jednak bezkresne połacie śniegu rozciągało się przez cały las. Darlan bał się, że na kobietę napadły białe wilki – wtedy miałby duży problem z zauważeniem ich. Ponowne wycie i ponowne, i ponowne. Dlaczego słychać było tylko jednego wilka? Czy udał się na polowanie samotnie? Odłączył się od grupy? A może został wygnany z watahy? Rozważania mężczyzny przerwał krzyk kobiety. Tak bardzo zduszony i nagły, że wydawał się jej ostatnim. Darlan zaczął biec w stronę okrzyków, aż wreszcie dotarł na niedużą polanę. Pośrodku polany leżała kobieta, a puch śniegu wokół niej pokryty był krwią.

***

Mężczyzna spojrzał na śnieg pokryty krwią – choć widok ten był niepokojący przywykł do niego. Wiele lat służył w wojsku i coś takiego nie robiło na nim wrażenia. Dużo straszniejszy wydawał się mu brak ciała kobiety. Mogło to oznaczać trzy scenariusze: albo wilk zawlókł gdzieś martwe ciało, bądź po prostu ranna kobieta doczołgała się do skraju polany i leży w innym miejscu, albo kobiecie udało się uciec.

Niczym niewzruszony Darlan ruszył dalej dokładnie oglądając polanę. Nie bał się śmierci – spotykał się z nią wielokrotnie, więc i tym razem da sobie radę. No i będzie mieć wymówkę na swoje podkrążone oczy. Oczywiście, jeśli Dvarn zechce o nie zapytać.

Z głębi lasu dobiegło kolejne wycie wilka. Dzierżone przez Darlana łuczywo oświetlało tylko niewielki teren, więc przy starciu z wilkiem był na straconej pozycji. W końcu on sam nie widział w ciemności, a wilk już tak.

Kolejne wycie zwierzęcia dotarło do uszu mężczyzny. Tym razem było bliższe. Usłyszał też dźwięk łap, nienaturalnie głośny, jak na wilka.

Wilk zebrał się do ataku. Mężczyzna zacisnął rękę na toporze dzierżonym w prawej dłoni (był praworęczny) i zaczął się powoli obracać, tak aby szybciej zareagować, kiedy zwierze zaatakuje. Bestia, jakby wiedząc o skrytym lęku Darlana spróbowała go wystraszyć: najpierw wyjąc, a potem warcząc.

A co jeśli ta kobieta leży gdzieś na polanie i ja jej nie pomogę? – pomyślał. Co jeśli umrze? Pozostawienie takiego stanu rzeczy – czekanie na atak wilka mogący nadejść równie dobrze za długi czas – wydawało się Darlanowi wręcz niemoralne. Szczególnie po wydarzeniach sprzed dziesięciu lat, gdy…

Dość! – skarcił swój umysł Darlan. Zrobił to jednak w myślach, aby nie sprowokować wilka. To on musiał zaatakować. Przecież to było takie oczywiste. Ruszył, więc przed siebie w miejsce, w które, jak mu się wydawało, czaił się wilk. Zamachnął się swoim niedużym toporem i upadł. W momencie upadku zwierze zawyło ponownie i tym razem naprawdę rzuciło się na niego w morderczym szale. Tak swój żywot skończył Darlan.

***

– Dvarn, mógłbyś mi powiedzieć, kiedy i w jakich okolicznościach znalazłeś te ciała? – zapytał koroner ubrany w czarną szatę ze złotymi guzikami.

– Kilka dni temu Darlan… – Dvarn wziął duży oddech, jakby próbując zatrzymać wymioty. – Darlan powiedział, żebyśmy się spotkali. Tak po prostu sobie usiedli przy stole i porozmawiali – Dvarn przysiadł na kamieniu. – Kręci mi się w głowie.

– Rozumiem, ale koniecznie muszę porozmawiać ze świadkami, a ty jesteś jedynym z nich – koroner poprawił sterczącą fryzurę i donośnie zawołał: – Djuk! Przynieś coś na uspokojenie z mojej torby.

Młody chłopak nazwany Djukiem szybko przybył trzymając w ręku niedużą, szklaną buteleczkę z płynem o kolorze bursztynu.

– Napij się. – powiedział koroner.

Dvarn zaczerpnął łyk ze szklanej buteleczki i szybko się skrzywił.

– Wiem, strasznie gorzkie – powiedział Djuk.

– Skończyliśmy na tym, że umówiłeś się na spotkanie z Darlanem. Pamiętasz? – zapytał koroner, jakby przed chwilą o tym nie rozmawiali.

– A no tak – odpowiedział Dvarn. – I dzisiaj koło południa miałem przyjść do niego, więc wyszedłem ze swojej chatki. Znajduje się tam, dwie może trzy mile stąd – mężczyzna pokazał palcem na zalesiony teren. – I po drodze, kiedy już prawie dotarłem na miejsce, moją uwagę przykuły czerwone ślady na śniegu.

– I co było dalej? – zapytał koroner nie ujawniając absolutnie żadnych emocji.

– Znalazłem ciało kobiety. To na pewno była córka Valiana, nie pamiętam jak miała na imię.

– I potem zauważyłeś ciało Darlana, tak?

– Dokładnie. Rzuciłem się biegiem do domu Darlana, aby mu powiedzieć o moim przerażającym odkryciu, ale po drodze zauważyłem ciało… – Dvarn wziął głęboki oddech i jeszcze jeden łyk z buteleczki. – Nigdy tego nie zapomnę.

– A ten Darlan miał jakąś rodzinę?

– Miał. Nie żyją od dawna.

Koroner pokiwał głową na znak, że rozumie o co chodzi. Dvarn odszedł od niego.

– Co robimy szefie? – zapytał Djuk. – Bernard? – dopytał, bo koroner nie zwrócił na niego uwagi.

– Ach tak, przepraszam. Zamyśliłem się – powiedział Bernard. – Muszę obejrzeć ciała i spisać wstępną analizę. Kiedy tego dokonam ruszymy prosto do miasta, aby zdać raport jarlowi i złożyć ciała w miejskiej kostnicy. Tam poczekają na dokładniejszą analizę.

– Ach tak – Djuk zamyślił się. – Pomóc ci w czymś?

– Oczywiście. Przekaż Dvarnowi, że jedzie z nami. I zadbaj o to, aby zawsze miał przy sobie buteleczkę Wywaru Spokoju. To nasz jedyny świadek i trzeba o niego zadbać.

Djuk pokiwał głową i oddalił się w stronę Dvarna. Tymczasem Bernard ruszył w stronę polany. Jego pomocnik wcześniej ułożył dwa ciała obok siebie tak, aby móc łatwiej je porównać. Więc obok siebie leżeli córka Valiana i Darlan. Cholera, będę musiał dowiedzieć się jak miała na imię – pomyślał Bernard. Jednak to zadanie wydawało się łatwe – przecież ktoś z ziem klanu musiał znać „córkę Valiana”, prawda?

Bernard zajął się podstawowymi czynnościami dokonywanymi przez niego za każdym razem, kiedy śledził sprawę zabójstwa. Opisał, więc w swoim notatniku stan ofiar, wyjął i zabezpieczył kolczyki kobiety oraz sygnet mężczyzny, a następnie z pomocą Djuka przeniósł ciała na przygotowanych wcześniej noszach prosto do powozu.

– I jak koronerze? – zapytał Djuk z grymasem zmęczenia na twarzy.

– Mów do mnie Bernard, proszę – koroner uśmiechnął się. – A jeśli chodzi o śledztwo to… Jest nie najgorzej.

– Dlaczego?

– Z mojej wstępnej analizy wynika, że to tylko wilk. – powiedział Bernard. – Na ciałach widać ślady po ewidentnych licznych ugryzieniach. Szyja kobiety pokryta jest olbrzymim zadrapaniem, pewnie są to ślady po pazurach.

– A mężczyzna?

– Tutaj sprawa zaczyna się bardziej komplikować. Ewidentnie widać, że zarówno rana mężczyzny, jak i kobiety została zadana przez tego samego osobnika. Widzisz, o tutaj? – Bernard pokazał paskudną ranę na piersi kobiety, a następnie na plecach mężczyzny. – Dokładnie taki sam, dosyć szeroki, chociaż naturalny rozstaw kłów. Czyli raczej nie była to wataha. Zwierzę musiało odłączyć się od reszty. I tutaj pojawia się problem…

– Dlaczego jednemu wilkowi udało się zagryźć potężnego mężczyznę? – dokończył Djuk.

– Dokładnie. Będziemy musieli zapytać, tego no, jak on miał na imię?

– Dvarna.

– Dokładnie, Dvarna. Zapytamy go, co wie o Darlanie.

Djuk pokiwał głową i podszedł do stojącego kilkanaście jardów dalej Dvarna. Po krótkiej wymianie zdań oboje ruszyli do powozu, w którym oczekiwał ich Bernard. Musieli ruszyć jak najszybciej, zanim ciała zgniją jeszcze bardziej.

– Może pan tu usiąść – zwrócił się do Dvarna Djuk pokazując ruchem dłoni siedzenie naprzeciw koronera.

– Mów do mnie Dvarn.

– Jasne – Djuk uśmiechnął się i usiadł na miejscu woźnicy. To będzie długa podróż, pomyślał.

***

Prawie piętnaście godzin później Bernard, Dvarn i Djuk zawitali do bram Vetur Trolde – stolicy klanu o takiej samej nazwie. Zatrzymali się przy wysokiej, liczącej dwadzieścia pięć jardów bramie zbudowanej z szarej cegły. Na samej górze bramy stali liczni strażnicy odziani w lekką zbroję oraz kaftany dzierżący topory i okrągłe tarczę z herbem klanu: niedźwiedziem trzymającym topór namalowanym z profilu.

– A mówili, że nie przebędziemy takiej drogi! – powiedział Djuk wjeżdżając przez bramę.

Bernard i Dvarn spali, jednak obudzili się, kiedy pojazd się zatrzymał.

– Jesteśmy? – zapytał Bernard wyglądając zza okna.

– Jasne – odpowiedział Djuk podając koronerowi czarny płaszcz.

– Dzięki. Może zaniesiesz bagaż Dvarna do pokoju gościnnego? Ja zorganizuje kogoś, kto przeniesie ciała do kostnicy.

Kilkanaście minut później ciała leżały już w kostnicy, a mężczyźni, których koroner spotkał na dziedzińcu z tyłu budynku dostali kilka monet za zasłużoną pracę.

Bernard znajdował się w recepcji. Recepcja była niedużym pomieszczeniem pokrytym wygładzoną, szarą cegłą. Podłoga wyłożona była panelami zrobionymi z obficie rosnących w tej części kraju sosen. W rogach pokoju znajdowały się podpórki wykonane z tego samego tworzywa, co panele. Zwisały z nich generujące nieduże oświetlenie pochodnie. Przy wejściu znajdował się nawet dywan wykonany ze skóry niedźwiedzia – symbolu klanu Vetur.

Bernard upewnił się, że na część tabliczki z napisem “otwarte” zwrócona jest ku niemu, a następnie udał się prosto do kostnicy.

***

Pomimo dwudziestoletniego doświadczenia jako koroner za każdym razem przechodziły go dreszcze, kiedy tylko słyszał słowo „kostnica”. Przypominały mu się niezliczone godziny spędzone tam na przeprowadzaniu sekcji, badaniu spraw wyrafinowanych morderstw i spotkaniach z rodzinami zmarłych. To ostatnie było najgorsze. Okropne widoki ciał i ogromne ilości krwi może i za pierwszym razem przerażały, ale po tylu latach nie robiły na nim większego wrażenia. Za to momenty, w których przekazuje informacje o niespodziewanym zgonie kogoś z rodziny zawsze go dotykały.

Bernard próbował się od tego zdystansować mówiąc sobie, że przecież to tylko praca i nie musi się angażować w nią emocjonalnie. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, pomyślał. Tak mówił jego dziadek i tak mówi również on.

***

Djuk podał Dvarnowi jeszcze trochę Wywaru Spokoju i wyszedł z pokoju. Musi odespać i dojść do siebie – pomyślał. Miał jednak nadzieje, że Dvarn szybko dojdzie do zdrowia, gdyż jego zeznania były bardzo ważne. Można powiedzieć, że wręcz kluczowe. „Kluczowe dla sprawy” – tak zawsze powtarzał ojciec Djuka, który podobnie, jak Bernard był koronerem. Djuk też chciał się zająć tym zawodem – w sumie nie wiedział czemu. Dla adrenaliny? Z poczucia obowiązku? Żeby przedłużyć rodzinną tradycję? Wydawało mu się, że w każdej z odpowiedzi jest odrobina racji. Bo racja częściej jest po środku niż po jednej ze stron.

***

Cztery godziny po tym, jak Bernard wszedł do kostnicy, a Djuk położył Dvarna do łóżka cała trójka siedziała razem przy stole w kuchni.

– Dvarn, chcieliśmy cię o coś zapytać – powiedział Bernard sącząc herbatę. Spojrzał na Djuka, który również popijał ten sam napój. Jedynie Dvarn zdecydował się na alkohol. Pozwolili mu jednak tylko na piwo, gdyż nie chcieli pozbawić jedynego świadka trzeźwości.

– Pytajcie śmiało. Chętnie pomogę wam dojść do tego, co się stało na polanie – powiedział Dvarn zanosząc się płaczem.

– Przede wszystkim chciałbym wiedzieć jak nazywała się ta córka Valiana. Jeśli tego nie wiesz poślemy wywiadowcę, który się tego dowie, ale najpierw chciałem spróbować z tobą – Bernard odczuwał ogromny smutek patrząc na mężczyznę, z którym rozmawiał. Jednak nie ujawniał tego zachowując kamienną twarz.

– Nie, nie pamiętam – odparł Dvarn biorąc łyk piwa. – Raczej nikt nic o niej nie wiedział. Chodziła, gdzieś po lasach… Zawsze jak ją spotykałem miała wianek na głowie. I miała taki wisiorek… Chyba z okiem… Wyglądało jak prawdziwe. Mówiła, że to taka tradycja u nich w rodzinie, żeby mieć naszyjnik z częścią ciała swojego zmarłego bliskiego. Dziwna jakaś.

Bernarda to zaciekawiło, podczas sekcji znalazł w ciele kobiety jakiś łańcuszek i coś o nieokreślonym kształcie. Mogło to być te oko.

– Wydaję mi się, że była wyznawczynią religii Przymierza – powiedział koroner. – Ale mogę się mylić.

– Macie jeszcze jakieś pytania?

– Jasne – Djuk niespodziewanie przejął inicjatywę. – Jak to możliwe, że tak potężny mężczyzna, jak Darlan został zagryziony przez wilka?

– Nie mogę o tym mówić – Dvarn przetarł zmęczone oczy. – Obiecałem Darlanowi.

– Dvarn, nie wiem jak się czujesz. Nie potrafię opisać tego, co aktualnie przeżywasz. Ale zrozum, proszę, że twoje wyznanie może nam bardzo pomóc w śledztwie – powiedział Bernard.

– Ta? Pomóc w śledztwie? I co rozwiązanie tego śledztwa pomoże Darlanowi. Przecież nie ożyje! – wybuchnął Dvarn i odszedł od stołu. Bernard i Djuk zostali sami.

***

Djuk przygotowywał kolację przy ogromnym palenisku w kuchni. Bernard siedział z nim w jednym pomieszczeniu notując i co chwilę gorączkowo zastanawiając się nad czymś.

– Wiesz, nigdy nie miałem sprawy, której bym nie rozwiązał – koroner popatrzył się na swojego pomocnika. – Nigdy.

– Wiem, ale co mamy zrobić jeśli on po prostu nie chce gadać. Przecież go nie zmusimy. A poza tym… nie widzę sensu drążenia tej sprawy.

– Dlaczego?

– Bo widzisz… Ja twierdzę, że Dvarn ma rację. Rozwiązanie sprawy nikomu nie pomoże. To tylko wilk i pogódź się z tym.

Słowa wypowiedziane przez Djuka zbiły Bernarda z tropu.

– A co jeśli za sprawą stoi coś więcej? Jeśli wilk to tylko mistyfikacja i mordercą jest ktoś inny? Djuk nie można tak tego zostawić!

Pomocnik koronera zastanawiał się przez chwilę na odpowiedzią szukając w szafce talerzy.

– A jak chciałbyś zmusić Dvarna do rozmowy? – zapytał wreszcie.

– To jest Wywar Prawdy – powiedział Bernard pokazując swojemu pomocnikowi buteleczkę o kolorze bursztynu. – Wywar ten ma taką samą barwę, jak Wywar Spokoju, ale zgoła odmienne działanie.

– Osoba, która go zażyje musi mówić prawdę?

– Dokładnie. I chcę, żebyś podał go Dvarnowi zamiast Wywaru Spokoju.

– Ale szefie, znaczy się Bernard… To nie zgodne z etyką pracy i w ogóle… – powiedział nieprzekonany Djuk.

– Wiem, ale pomożemy wszystkim, kiedy znajdziemy mordercę. Jeśli chcesz zostać koronerem tak jak twój ojciec musisz nauczyć się, że nie zawsze można postępować według zasad.

Djuka to nie całkiem przekonało, ale uznał, że jeśli się postawi Bernardowi i tak to nic nie zmieni. Wziął przygotowane przez siebie jedzenie oraz buteleczkę o kolorze bursztynu i wyszedł z kuchni.

Dvarn leżał na łóżku, jednak momentalnie wstał, kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi do pokoju. Był głodny, a jedzenia nigdy się nie odmawia. Djuk ostrożnie położył talerz wykonany z drewna sosnowego na niedużym stoliku wykonanym z tego samego materiału (naprawdę wiele rzeczy w tych rejonach zrobionych było z sosny), a następnie postawił buteleczkę obok talerza. Szybko oddalił się z pokoju zostawiając Dvarna samego. Teraz musiał poczekać na efekty Wywaru Prawdy.

Pół godziny później Djuk i Bernard weszli do pokoju gościnnego, aby przepytać Dvarna.

– Nie będzie się chciał wygadać, ale wywar go zmusi. Aby nikomu się nie wygadał dodasz mu do kolacji Wywar Zapomnienia i Wywar Czystki. Ten pierwszy sprawi, że zapomni o naszej rozmowie. Natomiast drugi wywar oczyści jego organizm tak, aby nikt nie znalazł śladów użytych na nim wywarów – powiedział Bernard tuż przed wejściem do pokoju. Djuk niechętnie pokiwał głową i wszedł.

– Witaj Dvarn! Jak smakowała kolacja? – zapytał Djuk podnosząc pusty talerz.

– Wyśmienite – pochwalił danie mężczyzna. – A ten co tutaj robi?

– Ja? Ja chciałem z tobą porozmawiać – rzekł Bernard.

– Właśnie. Przede wszystkim chcieliśmy wrócić do tematu Darlana. Taki mały wilk powalił tak wielkiego faceta… Jak to możliwe? – pomocnik koronera przejął inicjatywę.

– Już wam mówiłem, że nie powiem… – Dvarn nie dokończył zdania. – To było dziesięć lat temu…

Działa, pomyślał Bernard.

– …Darlan opowiedział tę historię tylko mnie. Przynajmniej tak twierdził. Bo widzicie wtedy jeszcze Darlan był żołnierzem i dumnie bronił ziemie naszego klanu przed najeźdźcami. No i oczywiście najeżdżał na inne klany. I wtedy, te dziesięć lat temu, tuż po bohaterskiej obronie wybrzeża klanu Vetur nocował w lesie. Pełnił wartę, jednak uznał, że nie ma żadnego zagrożenia czyhającego gdzieś w krzakach, więc po prostu położył się spać. I to był błąd, którego nigdy nie odżałował. Wataha wilków otoczyła obozów nie pilnowany przez nikogo. Nie wiem jakim cudem podeszły tak blisko człowieka, nie ma to większego znaczenia. Zaatakowały wszystkie razem… I zagryzły jednego wojownika… – po twarzy Dvarna popłynęły łzy. – Pech chciał, że był to najlepszy przyjaciel Darlana. Jego kolega z kompanii od początku do końca… Jego oparcie w trudnych czasach… Jego…

– Rozumiem – powiedział Bernard kolejny raz ukrywając swoje emocje za maską całkowitej obojętności. – Czyli uważasz, że Darlan był okropnie przerażony w trakcie ataku samotnego wilka? Spanikowany? I przez to nie mógł odpowiednio szybko zareagować?

– Dokładnie.

– Dziękuję za rozmowę – powiedział koroner i wyszedł z Djukiem.

***

Alana obudziło wycie wilka. Mieszkał w latarni morskiej znajdującej się na wyspie oddalonej od stałego lądu o kilka mil, więc ten dźwięk niemało go zdziwił. Jak wilk się tutaj dostał? – pomyślał, jednak nie wstał z łóżka. Chciał powrócić do błogiego stanu snu.

Sen jednak nie nadszedł, a wycie wilka zaczęło narastać. Wycie było okropnie głośne i nieznośne ewidentnie przeszkadzając w zaśnięciu. Alan przewrócił się na drugą stronę łóżka. Chciał zasnąć, bo następnego dnia tą trasą w ciemną noc będzie przepływał statek ważnego partnera handlowego klanu, więc on, jako latarnik, będzie musiał pilnować, aby to jedyne światełko pośrodku bezkresnego morza nie zgasło.

Alan nie bał się wilków, ale jego ciekawość była ogromna. Skąd wziął się wilk? Przypłynął sam, a może z watahą? Raczej bez watahy, pomyślał, w końcu słyszał tylko jednego wilka na raz.

Niewiele osób o tym wiedziało, ale Alan był wyznawcą wyznawcą religii Przymierza. Ta niezbyt popularna i zapomniana religia przyciągnęła go pokazując, że Bóg może być bliżej niż się wydaje. I to zawsze. Religia ta bowiem głosiła, że Bóg może ukrywać się we wszystkim należącym do człowieka, a przede wszystkim w rzeczach bardzo ważnych dla wyznawcy tej wiary. Dla Alana pogrążonego w destrukcyjnej samotności, osaczonego przez brak towarzyszy w latarni morskiej wizja będącego zawsze przy tobie przyjaciela była kusząca. Dlatego też Sprzymierzeni (jak rzekli o sobie mówić wyznawcy tej religii) nigdy nie zdejmowali medalionu z częścią ciała zmarłego bliskiego. Medalionem Alana był kłąb włosów znajdujący się w bursztynie. Od wielu lat nigdy go nie zdjął i nie zamierzał. Ktoś bliski będący przy tobie zawsze się przyda.

Fale uderzyły o brzeg, a wilk zawył ponownie. Jeszcze głośniej. Alan uznał, że nie chce dłużej znosić tego okropnego dźwięku roznoszącego się z zadziwiającą siłą po całej latarni. Jaki to jest wilk, że dostał się na tą wysepkę i wyje tak doniośle? Chyba najwyższy czas się przekonać – uznał lekkomyślnie.

Alan wyjął z komody swój roboczy płaszcz i grube spodnie, a następnie założył je na siebie. W nocy zawsze było zimno. Zszedł ze schodów i chwycił wiszącą długą siekierę. Nie było to coś nadającego się do bitwy, ale na (mam nadzieję, pomyślał Alan) jednego wilka było idealne. Stary mężczyzna ubrany w szary płaszcz z kapturem, który w słabym świetle pochodni wydawał się czarny, wyszedł z latarni morskiej dzierżąc w jednej ręce ogromną siekierę, a w drugiej pochodnie. Ruszał tam z wręcz dziecięcą ciekawością co spotka i naiwnością, że poradzi sobie ze spotkanym zagrożeniem.

Z nieba padał deszcz. Nie, padał to zbyt słabe określenie. Ten deszcz lał, jakby mieszkańcy nieba bawili się oblewając siebie nawzajem wodą z ogromnych wiader. Samo poruszanie się przy takiej pogodzie było wyzwaniem. Szczególnie dla tak starej osoby, jak Alan. Wilk zawył ponownie. Wycie dobiegało ze skraju wyspy znajdującego się naprzeciw latarni morskiej. Mężczyzna zmówił modlitwę i pocałował medalion.

Kilka chwil później znajdował się już na skraju niewielkiej wysepki. Pochodnia oświetlała tylko najbliższe otoczenie. Dookoła niego była czerń. Alan uważał, że dopóki ktoś nie spędzi nocy poza miastem wypełnionym lampami i wędrowcami z pochodniami nie może uważać, że widział prawdziwą czerń. Taką dogłębną, pełną. Taką, w której nie widać więcej niż czubek własnego nosa. Taką…

Wilk zawył ponownie. Alan okręcił się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Stał teraz przed bezkresnym morzem oko w oko z ogromnym monstrum. To nie był wilk. To był wilkołak.

Alan znał tę postać tylko z legend, a legendy te nauczyły go jednego: przed osobnikami pokroju wilkołaka należy uciekać. Mężczyzna rzucił się biegiem. Adrenalina buzowała w jego ciele nie pozwalając mu zwolnić tempa. Teraz czuł się o kilkadziesiąt lat młodszy, jakby mógł przebiec dowolny dystans. Wilkołak nie wydawał się przejęty ucieczką. Powoli ruszył za Alanem, nie martwiąc się tym, że ten wchodzi właśnie do latarni.

Mężczyzna wpadł do latarni i szybko zaryglował drzwi. Usłyszał głośne sapanie zbliżającego się wilkołaka. Uciekanie na górę nie miało sensu – nie było tam drogi ucieczki. Zamiast tego ustawił się obok zawiasu drzwi, aby w razie dostania się do środka potwora mógł go zaatakować z zaskoczenia. Powiesił na ścianie pochodnie i czekał. Wilkołak zawył ponownie i po chwili do uszu Alana dotarł dźwięk łamiącego się drewna, a jego oczom ukazała się łapa pokryta ciemnym futrem – nie mógł dokładnie określić jaki to był kolor przy tak słabym oświetleniu.

Wilkołak cofnął łapę i ponownie uderzył w drzwi. I ponownie, i ponownie. Po kilku takich uderzeniach w drzwiach powstała odpowiednio wielka szczelina, aby wejść do środka. Alan rzucił się na monstrum trzymając siekierę w dwóch rękach. Jego dłonie wspomagane adrenaliną zadały okropnie silny cios w plecy wilkołaka. Na gęstym futrze pojawiła się krew, jednak to nie wystarczyło, aby pokonać potwora. Latarnik wyjął siekierę z ciała i po chwili otrzymał w policzek cios zadany łapą z niezwykle ostrymi pazurami. I kolejny, i kolejny.

***

Bernard przebudził się. Słońce dopiero wschodziło. To dobrze, pomyślał, bo lubił wstawać jak najwcześniej. Na dole w kuchni zastał Djuka przygotowującego placki – najtańszy i najczęściej spotykany w tym klanie posiłek zaraz po rybie.

– Dzisiaj wcześnie wstałeś, co? – powiedział Bernard.

– Nie mogłem zasnąć – odpowiedział Djuk nie odwracając wzroku od posiłku.

Zjedli razem śniadanie. Pomimo rozwiązania sprawy z wilkiem, którą zajmowali się miesiąc temu Bernard nie czuł całkowitej satysfakcji. Wydawało mu się, że sprawa jest bardziej skomplikowana niż wskazują pozory.

Kilka godzin później przez otwarte drzwi wszedł ubrany w przyzwoity płaszcz mężczyzna. Podszedł do lady recepcji, gdzie znajdował się Djuk i ukłonił się nisko.

– Przybywam z nadania jarla Andersa de Hasvik klanu Hasvik – oznajmił przybysz. – Informuję, że trzy dni temu doszło do straszliwej napaści, w trakcie której zginął człowiek imieniem Alan. Z sekcji wynika, że mordercą był wilk. Podobno miesiąc temu doszło w waszym klanie do podobnej sytuacji, w wyniku czego zginęła kobieta oraz mężczyzna. Jest to niezwykłe, że w te same dni, różniące się tylko miesiącem doszło do tak podobnej sytuacji. Dlatego też w imieniu jarla Andersa de Hasvik chciałbym porozmawiać z koronerem i wyjaśnić kilka kwestii – przybysz skończył swój długi monolog.

– To ja może pójdę po Bernarda, znaczy się koronera – powiedział Djuk.

Kilka minut później przybył Bernard.

– O co chodzi, panie…?

– Olenie. Nazywam się Olen.

– Jasne. Więc w czym mogę panu pomóc?

– Z uwagi na podobny charakter napaści wilka na ziemiach klanu Hasvik i Vetur chciałbym w imieniu jarla Andersa obadać ciała ofiar wilka – powiedział urzędowym głosem Olen. – W zamian może pan obadać ciało Alana, czyli innej ofiary wilka.

Bernard pokiwał głową ukrywając podekscytowanie. Wreszcie mam szansę definitywnie rozwiązać tę sprawę, pomyślał. Zaprowadził, więc Olena do kostnicy (znowu przeszedł go dreszcz, kiedy tam wchodził), a następnie wyszedł z budynku, aby obejrzeć ciało Alana znajdujące się w powozie.

Bernard przytaszczył nosze z ciałem do środka i zmienił tabliczkę z „otwarte” na „zamknięte”. Popatrzył się na człowieka leżącego na noszach. Następna ofiara. Był to okropny widok i nie ze względu na paskudne rany, a dlatego że była to kolejna śmierć człowieka. Zwykłego człowieka. Bernard, jednak nie miał czasu na przyglądanie się przeszłości mężczyzny. Musiał działać, jak na profesjonalistę przystało.

Założył roboczy płaszcz (aby nie zabrudzić lepszego ubrania krwią) i wyjął z szuflady notes oprawiony w skórę. Zaczął swoją pracę. Dużo ran szarpanych i gryzionych – zanotował. Jedna większa rana szarpana po dużych pazurach przebiegająca po całym ciele i… duży rozstaw kłów. Wręcz taki sam, jak w sprawie sprzed miesiąca. Koroner zaczął szybciej notować.

– A co to? – pomyślał spoglądając na zwłoki. Na szyi mężczyzny wisiał srebrny wisiorek z włosami zatopionymi w bursztynie. Kolejny wyznawca przymierza, zanotował Bernard.

Z kostnicy wyszedł Olen.

– Jakieś spostrzeżenia? – zapytał.

– Oczywiście. Wilk, który zabił Alana ma taki sam rozstaw kłów, jak wilk, który zabił tę kobietę i Darlana – Bernard wziął oddech. Trudne i ciekawe sprawy do rozwiązania go podniecały, pomimo gorzkiej otoczki śmierci. – Alan tak samo, jak ta kobieta jest wyznawcą Przymierza. Przynajmniej tak mi się wydaję.

– Chyba się nie mylisz – powiedział Olen. – Mam dokładnie identyczne spostrzeżenia. Bo to coś jest wisiorkiem, prawda?

***

Bernard, Olen i Djuk siedzieli razem w biurze znajdującym się na pierwszym piętrze. Wszyscy pili herbatę przygotowaną przez pomocnika koronera.

– Więc uważasz, że to wilkołak? – zapytał Bernard.

– Wiesz nie mam stuprocentowej pewności. Ale… Oba ataki zostały przeprowadzone w pełnie, czyli jedyny możliwy termin ataku wilkołaka… – przekonywał Olen.

– Tak podają legendy. Od lat nie doszło do udokumentowanego ataku wilkołaka – powiedział Djuk.

Bernard wziął głośny, wręcz niekulturalny łyk herbaty i powiedział:

– To mógł być wilkołak, zgoda. Ale… Dlaczego zaatakował osoby będące wyznawcami Przymierza. To raczej nie przypadek, bo oba miejsca zbrodni było oddalone od siebie o naprawdę szmat drogi…

– Wiesz… Słyszałem kiedyś małą znaną legendę o pochodzeniu wilkołaków. Opowiedział mi ją pewien karczmarz, wiem, że nie jest to sprawdzone źródło informacji, ale do rzeczy. Ów karczmarz powiedział mi, że to czarodziej będący wyznawcą Przymierza wymyślił klątwę, dzięki której można zmienić kogoś w wilkołaka. I przez to wilkołaki mają wrodzony wstręt do Sprzymierzonych – odpowiedział Olen. – Nie uważasz, że warto się temu przyjrzeć? Choćby nie zamykać tej sprawy i poczekać do następnego ataku. Poza tym wilkołak to jedyne logiczne wyjście. Chyba nie powiesz mi, że za dwoma atakami stoi po prostu ten sam wilk.

– Nie lubię być bierny – powiedział Bernard. – Ale nie widzę innej opcji. Poinformuję tylko jarla o możliwym ataku wilkołaka. Będzie musiał ostrzec ludzi, żeby w trakcie pełni nie wychodzili na zewnątrz.

– I koniecznie dobrze zaryglowali drzwi. Albo ukryli się w piwnicy – Olen popatrzył się na Bernarda. – Poza zwłokami Alana znaleźliśmy w latarni wyważone drzwi.

Djuk nie wydawał się pewny siebie. W trakcie tej rozmowy w ogóle był jakiś nieobecny. Za to Bernard mocno pokiwał głową na znak, że rozumie powagę sytuacji. Zaczyna się robić coraz ciekawiej, pomyślał. Na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.

***

Djuk posiadał swój własny dom, a raczej domek, jednak często spał w pokoju znajdującym się w siedzibie koronera, aby od najwcześniejszych godzin być w pracy. Nie inaczej było dzisiaj. Djuk udał się na górne piętro, gdzie znajdowało się kilka biur i pokoi (w jednym takim pokoju sypiał Bernard) i zmęczony upadł na łóżko zdejmując jedynie koszulkę.

Bernard szedł korytarzem mijając kolejno biuro, pokój gościnny, aż wreszcie dotarł do celu, jakim był pokój Djuka. Pokój należący do pomocnika, z którym chciał się skonsultować w jeszcze jednej sprawie. Koroner zapukał lekko. A potem mocniej, bo nikt nie otworzył drzwi. Wreszcie wszedł do środka, żeby zobaczyć czy Djuk w ogóle jest w pokoju.

Kiedy wszedł do środka jego oczom ukazało się duże łóżko, na którym bezwiednie leżał mężczyzna ubrany jedynie w robocze spodnie. Czyli poszedł spać, pomyślał Bernard i już miał wyjść z pokoju, kiedy zwrócił uwagę na niewidoczną na pierwszy rzut oka ranę przecinającą całe plecy Djuka. Okropna rana wyglądała trochę, jak blizna, pomimo tego, że Bernard nie przypominał sobie, aby jego pomocnik odniósł kiedyś tak wielką szkodę na zdrowiu. Ciekawe, będę musiał się o to jutro zapytać, pomyślał i wyszedł zamykając drzwi.

***

– Witaj Djuk – powiedział Bernard przygotowując podpłomyki. Tym razem to on wstał wcześniej.

– Witaj – powiedział Djuk potężnie ziewając. – O podpłomyki – powiedział i wziął wpółsurowy kawałek do ust.

Zjedli razem śniadanie, nie odzywając się zbyt często. Po skończonym posiłku Bernard zarzucił temat:

– Wiesz… Wczoraj późnym wieczorem, a właściwie nocą, pukałem do twojego pokoju. Chciałem z tobą omówić jeszcze jedną rzecz, lecz ty nie otwierałeś. Kiedy otworzyłem drzwi zauważyłem, że na twoich plecach znajduje się paskudna rana i… po prostu chcę się spytać czy wszystko dobrze.

– Wszystko dobrze. A ta rana… no cóż… nabawiłem się jej w dzieciństwie. Spadłem z dość wysokiego drzewa – powiedział Djuk i wyszedł z kuchni.

– Pamiętaj, ze dziś wieczorem po mieście może grasować wilkołak – krzyknął Bernard.

Bernard wyszedł jeszcze przed obiadem, aby kupić warzywa do posiłku. Po drodze do handlarza musiał minąć główny rynek, na którym w lekko prószącym śniegu zebrali się ludzie.

– W imieniu jarla klanu Vetur ogłaszam wszem i wobec, że zakazuje się wychodzenia z domostw, zajazdów oraz innych budynków po godzinie dwudziestej drugiej, gdyż w ciemności czaić się może wilkołak – powiedział pełnym przejęcia głosem herold.

Przez zgromadzony wokół herolda tłum ludzi przebiegł szmer rozmów. Wszyscy zdawali się nie wierzyć, że mityczne stworzenie, jakim niewątpliwie był wilkołak może zagrażać życiu mieszkańców klanu Vetur. Bernard przystanął na chwilę, aby usłyszeć do końca, co do przekazania ma herold.

– Ogłaszam również, że każdy, kto z wilkołakiem współpracuje, współpracował lub zamierza współpracować będzie sądzony tak samo jak najgorszy morderca. Jeśli ktoś ma informację na temat wilkołaka lub jego ewentualnych towarzyszy niech zgłosi się do Centrum Obrony w celu przekazania zeznań – herold złożył kartkę zrobioną z eleganckiego papirusu i oddalił się w stronę znajdującego się na rynku zamku.

Bernard pomyślał, że jarl mógł wybrać sobie lepszą datę na ogłoszenie zakazu wychodzenia z domu, biorąc pod uwagę, że najbliższej nocy jest pełnia. No cóż, pójdę jak najszybciej, dopóki nie ma kolejki u handlarza – postanowił koroner i poszedł w swoją stronę.

***

Bernard przygotowywał kolację. Djuk nie zjawił się jeszcze, co nie było dziwne wobec jego zachowania w ostatnich dniach – wczesnym zasypianiu, późnym wstawaniu, niechęcią do rozmów. Koroner kupił większą porcję licząc, że jego pomocnik zostanie przynajmniej na kolację, ale zaczynało się ściemniać i Djuk się nie pojawiał.

Bernard przygotowywał nad paleniskiem prawdopodobnie najpopularniejsze danie klanu Vetur – łosoś z pieczonymi warzywami. Choć wiele osób niezbyt przepadało za tą potrawą, gdyż po wielu latach jedzenia go codziennie zdążyło im już zbrzydnąć, to Bernard nadal lubił ten niezbyt wyszukany, lecz smaczny specjał veturiańskiej kuchni.

Łosoś z warzywami był już prawie gotowy, więc koroner zdecydował się jeszcze raz wyjrzeć czy aby na pewno w jego stronę nie zbliża się Djuk. Wyszedł z kuchni i przemierzył całą recepcje, aż wreszcie stanął przy oknie odsłaniając firanki. Najpierw nie zauważył niczego szczególnego – ot zwykły krajobraz miasta Vetur Trolde z wszędobylskim śniegiem i nielicznymi przechadzającymi się ludźmi, głównie w kapturach lub czapkach. Strażnicy oczywiście podchodzili do osób karząc im udać się do domu grożąc konsekwencjami nie tylko w postaci napaści wilkołaka, lecz tez srogimi mandatami.

Wśród tego widoku Bernard ujrzał niespodziewaną scenę – Djuk rozmawiał ze strażnikiem i przekonywał go, że już uda się do domu tylko musi do niego dojść.

– Gdzie jest dom? – zapytał strażnik. – Tylko mi tu nie oszukuj. Pójdę do niego razem z tobą.

– Przy północnej bramie – powiedział Djuk. – W sumie to za nią.

– Nie, nie będziesz mi się przemieszczał po mieście, kiedy grasuje wilkołak – strażnik wydawał się trochę znudzony.

Bernard wyszedł z budynku i podszedł do Djuka.

– A to kto? – zapytał strażnik.

– On? To Bernard mój… szef – powiedział Djuk.

– Możesz nocować u mnie. Mam już przygotowaną kolację, a wiesz też, że mam zawsze wolny pokój dla ciebie – przekonywał koroner.

– Jasne, to dobry pomysł – odpowiedział Djuk i poszedł do budynku razem z Bernardem.

***

Na drugim piętrze budynku koronera znajdował się niewielki pokoik z balkonem służący zazwyczaj do przyjmowania gości. Jednak Bernard czasami jadał tam sam (bądź z Djukiem), bo lubił to miejsce. Było ono według niego bardzo klimatyczne, a wysoko położony balkon zapewniał monumentalny widok na miasto. Dzisiaj był kolejny dzień, w którym uznał, że dobrze by było zjeść w bardziej przyzwoitym miejscu, więc Bernard udał się ze swoim pomocnikiem na najwyższe piętro.

Koroner postawił oba talerze i wyjął z szafki obok wejścia na balkon butelkę wina oraz dwa srebrne puchary. Rozsiadł się wygodnie w zielonym fotelu i zaczął rozglądać się po pokoju. Poza fotelem wiele rzeczy było w tym pomieszczeniu zielone (zasłona, obrus czy dywan), gdyż Bernard bardzo lubił ten kolor.

Praktycznie zawsze, kiedy tutaj przychodził przed przystąpieniem do posiłku dokładnie oglądał ten nieduży pokój podziwiając jego piękno. Djuk uważał to za dziwne (chociaż tego nie mówił), ale dla Bernarda oczywiste było podziwianie tego miejsca.

Kiedy dokładnie przyjrzał się każdej ze ścian odwrócił się do Djuka i zaczął jeść.

Oboje nalali sobie niewiele wina (nie przepadali za winem, ale pili je bo w ten sposób kolacja stawała się uroczystsza).

Zjedli powoli, przeżuwając dokładnie każdy kęs i powoli pijąc wino. Kiedy skończyli Bernard zapytał z miną wyrażającą dwie emocje: przerażenie i zainteresowanie.

– Djuk odpowiedz mi szczerze, czy jesteś wilkołakiem?

Na twarzy Djuka pojawiło się na chwilę przerażenie, jednak szybko je ukrył.

– Nie żartuj sobie Bernard, przecież wiesz o mnie wszystko – powiedział pomocnik koronera. – Jestem wilkołakiem… – wydławił z siebie, jakby nie chciał tego powiedzieć. – Czy ty… czy ty dolałeś mi do wina Wywar Prawdy?

– Nie ważne. Zanim się przemienisz muszę ci zadać ważne pytanie – Bernard popatrzył się Djukowi prosto w oczy. – Ja poradzić sobie z wilkołakiem?

– Ja… nie wiem.

Bernard uwierzył. Przecież osoba, która wypiła Wywar Prawdy nie mogła kłamać, musiała powiedzieć prawdę.

– Uciekaj – powiedział błagalnie Djuk. Koroner zauważył, że jego pazury przemieniły się w szpony.

***

Bernard szybko opuścił fotel i cofnął się do ołtarzu. Wyrwał z podstawki topór, jednak wilkołak dopadł do niego jeszcze za nim koroner uciekł (nazywaj go wilkołakiem, pomyślał, to wilkołak, a nie Djuk).

Mężczyzna rzucił się w prawo i ledwo co utrzymał się na nogach czując na swoim karku oddech potwora. Kiedy zamykał drzwi zdążył zauważyć, że już połowa twarzy wygląda, jak twarz wilkołaka – lekko wysunięty pysk, przypominający wilczy oraz czarne, nieludzkie oczy.

Bernard zatrzasnął drzwi najmocniej jak umiał. Nie pomoże to na długo, ale przynajmniej zdążę uciec, pomyślał. Pobiegł korytarzem przed siebie, aż dotarł do klatki schodowej. Pomimo kamiennych ścian schody były tu drewniane i koroner szybko po nich zbiegł, niestety nie unikając hałasu. Wilkołak go ścigał.

Potwór okazał się zaskakująco szybki, bo kiedy Bernard znajdował się na pierwszym piętrze (musiał przejść korytarzem na pierwszym piętrze do drugiej klatki schodowej, aby uciec na parter) wilkołak dobiegał do schodów.

Bernard pobiegł korytarzem w prawo, jednak wywoływany przez niego hałas musiał rozwścieczyć goniące go monstrum (to nie Djuk, pomyślał), bo te przyśpieszyło. Dobiegł wreszcie do klatki schodowej, lecz nie pozostało mu już nic z przewagi czasowej – wilkołak znajdował się w połowie korytarza. Podwyższenie tempa nie wchodziło w grę, więc pozostało tylko ukrycie się. Mężczyzna wszedł do pokoju na lewo.

Po pokoju poruszał się powoli, nie prowokując wilkołaka do ataku. Przechodził prawie bezszelestnie przez salon wypełniony mnóstwem małych bibelotów, głównie pamiątek z niedalekich podróży. Bernard słyszał głośne i powolne kroki wilkołaka oraz jego charczenie, przypominające głośne chrapanie.

Na lewo od stojącej przy kominku kanapy znajdował się nieduży pokój gospodarczy, do którego prowadziły drzwi z ryglem. Bernard zdecydował się wejść do pokoju.

Kiedy znalazł się w środku zaryglował drzwi – powoli przekręcając rygiel, aby nie ujawnić swojej kryjówki wilkołakowi. Rozległ się okropny trzask łamanego drewna. Drzwi nie miały wizjera albo chociaż dziurki od klucza, więc nie mógł sprawdzić, co dokładnie się dzieje, ale na potwierdzenie swojej tezy głoszącej, że to wilkołak próbuje wejść nie potrzebował dowodów. On to wiedział.

Charczenie. Trzask łamanego drewna. Charczenie. Trzask łamanego drewna. Charczenie… Te dwa dźwięki bez przerwy dochodziły do uszu Bernarda. Z jego twarzy lał się pot, a po skórze przechodził zimny dreszcz. Aż wreszcie ostatni raz usłyszał trzask łamanego drewna. Teraz było już tylko charczenie i nowy dźwięk w postaci powolnego, lecz pewnego stawiania kroków.

Pomimo tego, że wilkołak nie był człowiekiem odgłos jego kroków bardzo przypominał ludzkie stąpanie po ziemi. Zawsze pewne, a jeśli poszukuje się ofiary również głośne. Przynajmniej tak zawsze myślały biedne ofiary.

Bernard wziął topór w dwie ręce i ustawił się obok zawiasu drzwi, aby w razie wtargnięcia wilkołaka uderzyć go i jak najszybciej uciec. Serce stanęło mu w gardle, kiedy usłyszał kilka szybkich kroków z daleka, a następnie z coraz bliższej odległości, aż wreszcie kroki ustąpiły. Pojawił się trzask łamanego drewna.

***

Wilkołak rozprawił się już z prawie całymi drzwiami. Wykonał jeszcze kilka ostatnich uderzeń i dziura zrobiła się na tyle wielka, że przez nią wszedł. Bernard trzymał topór na skos i zamachnął się (to tylko wilkołak nie Djuk, pomyślał) trafiając ostrzem topora w lewą stronę szyi potwora.

Monstrum skuliło się na chwilę i ta chwila połączona z buzującą adrenaliną Bernarda dała mu siłę, aby uciec z pokoju.

Zbiegł po schodach i znalazł się na parterze. Pierwszą myślą, która przyszła mu do głowy była chęć ucieczki przez miasto, najlepiej do strzeżonego przez wojowników zamku, ale groziło by to ucieczką wilkołaka. A Bernard był osobą, która pomimo maski obojętności bardzo przejmowała się losem wszystkich ludzi. Dlatego ta praca jest taka ciężka – pomyślał.

Co dalej zrobić? Logiczne myślenie nie było łatwe w tak stresowej sytuacji, ale pomimo tego w głowie Bernarda zaczął rodzić się plan.

Pobiegł za biurko w recepcji celowo stawiając głośne kroki. Chciał sprowokować bestie do ataku, a potem nią unieszkodliwić. Kiedy znalazł się za biurkiem recepcji przyklęknął w taki sposób, aby widzieć wyjście ze schodów i niezbyt się ujawniać. Wilkołak wyszedł trochę wolniejszym krokiem i zaczął się rozglądać. Wtedy Bernard zaczął szybko uciekać w stronę kostnicy głośno uderzając stopami o ziemie.

Do kostnicy trzeba było zejść po niewielkich schodkach, a następnie przejść przez drzwi zrobione z trochę pokrytego rdzą, lecz cały czas mocnego metalu. Koroner przebiegł przez nie znowu pojawiając się w tym paskudnym miejscu o ścianach pokrytych krwią i zapachu rozkładu ciał nie będących jeszcze na cmentarzu.

Czekał. Czekał. Czekał. Kroki stawały się coraz bardziej powolne, aż niespodziewanie przyśpieszyły i przez duże drzwi wbiegł wilkołak. Teraz Bernard widział go w pełnej krasie – nie tylko pysk i oczy, ale też pozawijane szpony, zwierzęcą sierść i duże nogi, na których stwór opierał całą resztę swojego ciała.

Wilkołak rzucił się na niego z krwiożerczą zaciekłością (to nie Djuk, powtarzał sobie mężczyzna, to nie Djuk), ale wyminął go uderzając się w duży stół. To moja szansa, pomyślał Bernard i uciekł z kostnicy. Pośpiesznie zamknął drzwi i zaryglował je (rygle znajdowały się z obu stron drzwi) i odetchnął z ulgą. Żyje – pomyślał. – I inni żyją.

***

Wilkołak zaczął uderzać w drzwi oraz drapać w nie pazurami, ale to nic nie dało. Nawet dla wilkołaka zniszczenie drzwi innych niż drewnianych było niewykonalne. Zaczął, więc chodzić smętnie wokół stołu szukając ofiary, ale w kostnicy wszystkie ofiary nie żyły. Niestety.

Poszedł jedynym korytarzem do pokoju gospodarczego i zaczął się rozglądać. Jego sierść wokół szyi pokryta była krwią pochodząca z rany, co dodatkowo potęgowało w nim irytację.

Wilkołak niespodziewanie zauważył, że pomiędzy dwoma szafkami znajduje się dziura zabita deskami. Nie była ogromna, ale chyba mógłby się tam zmieścić…

Zaczął uderzać i przecinać pazurami deski, aż wreszcie wszystkie zostały zniszczone. Przeszedł przez dziurę i znalazł się pod ziemistą kopułą prowadzącą do portu. Potwór ruszył przed siebie.

Wilkołak wyszedł na łowy.

 

Koniec

Komentarze

Muszę powiedzieć, że tekst nie czyta się łatwo nie tyle z powodu fabuły, co raczej masy powtórzeń i prostych błędów językowych. Niektóre wręcz kłują w oczy. Stąd moja rada na przyszłość: tekst dobrze jest odłożyć na jakiś czas i spokojnie przeanalizować. Błędy, których mogliśmy nie zauważyć w trakcie pisania staną się bardziej widoczne ;)

Parę konkretów:

– rzuć okiem na słowa rozpoczynające akapity. Z pierwszych 5ciu (z czego jednen jest dialogowy), 3 rozpoczynają się od “Darlan”

– w całym tekście nadużywasz używania imion postaci. Może nieco więcej “zastępników”? Zamiast Darlana pojawiało się gdzieś tam “mężczyzna”, ale przydałoby się więcej określeń na bohatera. Jeśli masz z tym problem w jakimś miejscu, zdania można próbować ułożyć nieco inaczej, aby uniknąć bezpośredniego użycia podmiotu

– w tekście jest bardzo dużo mniejszych i większych powtórzeń. Te większe rażą w oczy. Mniejsze sprawiają, że źle się to czyta. Staraj się używać bogatszego słownictwa. Przykłady:

Pośrodku polany leżała kobieta, a puch śniegu wokół niej pokryty był krwią.

 ***

Mężczyzna spojrzał na śnieg pokryty krwią …

Rano przejdzie się do alchemika i kupi coś na sen. Powinien mieć coś na tego typu dolegliwości. Na pewno.

Mężczyzna był coraz bliżej snu, jednak jakaś nieokreślona siła starała się go utrzymywać w stanie półświadomości. Z jednej strony senność wylewała się z niego w takim stopniu, że zaczynał wierzyć, iż nadejście snu to kwestia dwóch, może trzech minut. Z drugiej strony, pomimo mijania kolejnych „dwóch, trzech minut” spokój nie nadchodził, a pojawiały się tylko kolejne wątpliwości. Czy do rana zasnę

 

– W kilku miejscach niepotrzebnie próbujesz tłumaczyć w nawiasach opisywane wydarzenia. 

Mężczyzna zacisnął rękę na toporze dzierżonym w prawej dłoni (był praworęczny)

 

Na koniec zacytuję menela z suchara, zapytanego na dworcu o to jak się dostać do filharmonii: “Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć!” ;) Powodzenia!

Dziękuje za komentarz Podziałowy! Postaram się poprawić wspomniane przez Ciebie (i odkryte przeze mnie) błędy, kiedy tylko będę miał czas.

All in all, it was all just bricks in the wall

Dopisuję się do menelskiej rady o ćwiczeniu.

Mam wrażenie, że za dużo banalnie prostych rzeczy tłumaczysz (na przykład praworęczność). Czasami lepiej uwierzyć w inteligencję czytelnika. Odchudzenie tekstu z tych oczywistych oczywistości IMO by mu pomogło.

Wiele rzeczy wygląda na nie do końca przemyślane. Ludzie oświetlają sobie domy łuczywem, ale trzymają trupy w kostnicy co najmniej przez miesiąc. Podejrzewam, że po miesiącu bez chłodzenia zwłoki nie nadają się do dalszych badań i śmierdzą nieziemsko. Z jednej strony herold i papirus, z drugiej całkiem współczesne Centrum Obrony, z trzeciej godzina policyjna od 22. Potrafisz tak precyzyjnie określić porę bez zegarka, jeżeli akurat będzie pochmurno?

Latarnik zna rozkład jazdy statków? A co z niewiadomymi takimi jak siła i kierunek wiatru, sztormy?

Do tego dużo potknięć na poziomie zdania lub akapitu i kulejąca interpunkcja.

powiedział do siebie mężczyzna i wyszedł z domu, aby wziąć łuczywo wiszące na eleganckiej podpórce, a następnie usiadł na łóżku

Trzymał “lampkę nocną” na zewnątrz domu? Wyszedł z domu, a potem wrócił do łóżka, żeby na nim usiąść?

Nad ów konstrukcją

Ów odmienia się przez przypadki i rodzaje.

Założył na lniana koszulę, w której spał niebieską szatę oraz nogawicę.

Jedną nogawicę? ;-) BTW, przecinek po “spał”.

Narzucił na siebie ciepły kubrak ze skóry dzika

Ze skóry dzika robi się ciepłe ubrania? To nie ten rodzaj sierści, żeby się nadawała na kożuch albo futro.

Zamachnął się swoim niedużym toporem i upadł.

Strasznie głupia metoda prowadzenia walki. Dopuszczalna u przedszkolaka, ale nie u byłego żołnierza. Nie przekonała mnie ta scena.

Medalionem Alana był kłąb włosów znajdujący się w bursztynie.

A bursztyn nie potrzebuje milionów lat na uformowanie?

Oboje nalali sobie niewiele wina

Obaj. Oboje to para mieszana.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarz Finkla! Pewnie masz pojęcie jak Twoje opinie mogą mi pomóc w pisaniu. Mam jednak kilka wytłumaczeń. "Strasznie głupia metoda prowadzenia walki. Dopuszczalna u przedszkolaka, ale nie u byłego żołnierza. Nie przekonała mnie ta scena." Upadek Darlana miał podkreślić to, jak przerażony był spotkaniem z "wilkiem". "A bursztyn nie potrzebuje milionów lat na uformowanie?" Byłem pewien, że pojawi się zastrzeżenie, co do bursztynu. To jest fantastyka, więc mogą istnieć jakieś magiczne sposoby na przyspieszenie procesu formowania się bursztynu. I to, że nie zostały przedstawione nie oznacza, że nie istnieją.

All in all, it was all just bricks in the wall

Metoda walki. Hmmm. Rozumiem, co chciałeś przekazać. Ale u żołnierza to już powinny być wytrenowane odruchy. Umiesz jeździć na rowerze? Załóżmy, że tak. Jeśli jesteś sparaliżowany strachem, wzrasta prawdopodobieństwo, że się wywalisz. Ale nie na prostej, gładkiej drodze! Niech tam leży gałąź, której nie zauważyłeś, bo patrzyłeś, co się dzieje z tyłu. Albo dziura w drodze, rozsypany piach, na którym się poślizgniesz… Cokolwiek. A tu facet zadaje pierwszy cios, nie napotyka żadnego oporu i rozkłada się jak długi.

Bursztyn. Teoretycznie tak. Ale zapamiętaj, że hasło “to tylko fantastyka, więc wszystko jest możliwe” prowadzi na bardzo zdradliwe bagna. Oczywiście, że możesz mieć sztuczne bursztyny. Tylko jeśli o nich nijak nie wspomnisz, to czytelnik raczej nie pomyśli sobie “ach, to fantasy, więc na pewno zrobili ten kamień magicznie”, tylko “no, nie, autor takich prostych rzeczy nie wie”. Chyba że autor ma bardzo znane nazwisko i ogromny kredyt zaufania. Pozostali muszą wplatać uzasadnienia. Niekoniecznie wprost. W Twoim przypadku wystarczy na przykład opis biżuterii kogoś bogatego z komentarzem, że kamienie wyglądały na cholernie drogie naturalne kryształy, a nie na coś, co wioskowy mag wykonuje na jarmarku za pół dukata.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka