- Opowiadanie: Corrinn - Tęcza w Dolinie Śmierci

Tęcza w Dolinie Śmierci

Blokada pisarska przełamana,  a przez pęknięcia przelewają się fale weny. Tylko, czy coś z niej udało się utkać? Oto jest pytanie. Serdecznie zapraszam do przeczytania mojego tekstu. Jeśli chcecie, zostawcie po sobie komentarz, będzie mi bardzo miło.

Pozdrawiam!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Tęcza w Dolinie Śmierci

Od dziecka marzyłem o zostaniu zawodowym fotografem, a gdy moje życzenie zaczęło się spełniać, zrozumiałem, że tak chcę spędzić resztę życia. Nie myślcie jednak, że robię zdjęcia wiejskim pejzażykom albo pannom młodym w powłóczystych sukniach, czy też mam ściany oblepione fotkami chudych jak szczapa modelek. Nie, ja jestem profesjonalistą. Możecie się dziwić albo i nie, ale moją największą pasją są żywioły.

Znacie Williama Turnera? To angielski malarz, który ponoć kazał przywiązać się do masztu, aby zrozumieć sztorm i doświadczyć na własnej skórze potęgi morza. Nawet jeśli to zmyślona historia, moim zdaniem doskonale ilustruje, jak wiele jest w stanie poświęcić artysta, aby zrealizować swoje dzieło. Turner malował dynamiczne obrazy, ja fotografuję naturę w jej najgwałtowniejszej formie. Zdarzało mi się uchwycić wspaniałe trąby powietrzne w Alei Tornad i choć nieraz ryzykowałem życie dla sztuki, nie żałuję żadnej chwili burzliwego życia.

Może poza jedną decyzją.

Dwanaście lat temu, gdy byłem jeszcze młody i niedoświadczony, szukałem inspiracji do zdjęć na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, najczęściej spędzając wieczory w knajpach stanu Oregon, pijąc i rozmyślając. Rzadko włączałem się do jakiejkolwiek dyskusji lokalnych mieszkańców, nie miałem tu żadnych znajomych, a tematy związane z baseballem i polityką były mi obojętne.

Pewnego dnia w Portland podsłuchałem interesującą i jednocześnie dziwaczną rozmowę dwojga starych ludzi. Emeryci rozprawiali z początku o „dawnych czasach”, ale dość szybko treść ich dyskusji zaczęła zbiegać na inne, bardziej intrygujące tory. Wspomnieli o „mrocznej tęczy”, która miała być najbardziej spektakularnym i najrzadszym zjawiskiem najbliższej dekady. Od tej chwili zaczęli szeptać między sobą, a ja, zaciekawiony, przysiadłem się do nich, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Nie było to łatwe, bowiem emeryci natychmiast nabrali wody w usta, jednak szelest banknotów w końcu ich złamał.

W sumie nie dowiedziałem się wiele, wystarczająco jednak, by zrozumieć ku swojemu rozczarowaniu, że staruszkom najwyraźniej pomieszało się w głowach. To, o czym rozpowiadali, nie miało prawa istnieć. Zarzekali się, że ich wnuk wkrótce planuje wybrać się do Doliny Śmierci w Kalifornii, by zaobserwować niezwykłe wprost zjawisko, które nie powtórzy się przez kolejne dziesięciolecia. Otóż pierwszy raz od dłuższego czasu w tym zasuszonym miejscu miał spaść deszcz, i to deszcz tak spektakularny, że musi spowodować objawienie się owej „mrocznej tęczy”. Nie wierzyłem w słowa starców, lecz jeśli w tym szaleństwie miałoby kryć się ziarenko prawdy, chciałem wyłuskać je jako pierwszy. Chęć zrobienia zdjęć, które podczas wernisażu powaliłyby na kolana najbardziej sceptyczną i wybredną publikę, wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem.

Podziękowałem swoim rozmówcom za informacje, wstałem od stolika i chwiejnym krokiem wyszedłem z lokalu, by złapać taksówkę do hotelu. Byłem niemal całkowicie trzeźwy, lecz wzrastające we mnie pragnienie przygody spowodowało, że nie myślałem racjonalnie. Widziałem siebie fotografującego owo specyficzne zjawisko, choć tak naprawdę nie miałem pojęcia, jak ono może wyglądać. Czułem, jak po ciele przebiega mi dreszcz emocji. Skoro ich wnuk wybiera się tam, na pewno nie robi tego bez powodu. Coś na pewno się wydarzy i zobaczę to przed nim, albo nie nazywam się Arthur Blue!

W nocy nie mogłem zasnąć, wpatrzony w sufit hotelowego pokoju. W myślach układałem plan podróży.

 

*

 

Dzień przed wyznaczoną datą zatrzymałem się w jednym z mało przyjaznych, obskurnych moteli, gdyż ze względu na oszczędność nie chciałem wydawać zbyt wiele na kolejny nocleg. Przy recepcji powitał mnie (a raczej rzucił na mnie okiem, taksując spojrzeniem ubiór i zastanawiając się, ile będzie w stanie ze mnie wycisnąć) niezbyt sympatyczny właściciel. Poprosiłem, abym mógł samodzielnie zabrać swoje rzeczy do pokoju, na co stary odpowiedział jedynie przyzwalającym skinieniem głowy. Zresztą, nie spodziewałem się, żeby ktokolwiek zaoferował mi pomoc.

Moją uwagę natychmiast przykuł stan ścian. Nie mogłem pojąć, jak można dopuścić do takich zaniedbań wewnątrz budynku. Miałem spać pod czwórką, choć zdawało mi się, że oprócz mnie nie ma innych turystów. Podobało mi się tu coraz mniej.

Wyposażenie pokoju raziło nędzą, oprócz łóżka i telewizora na brudnym stoliku, nie bardzo było na czym zawiesić oko. Moje spojrzenie zatrzymało się na niewielkim obrazku, którego w pierwszej chwili nie zauważyłem. Zaciekawiony podszedłem bliżej i to, co zobaczyłem, w pewien niewytłumaczalny sposób zmroziło mi krew w żyłach.

Z płótna spozierała na mnie postać, niezaprzeczalnie podobna do przedstawień śmierci z tanich horrorów, a jednocześnie mógłbym przysiąc na wszystkie świętości, że gdzieś już ją widziałem. Nie miała kosy, lecz bladość twarzy i szponiaste paznokcie u dłoni, pozwalały mieć uzasadnione podejrzenia, co do personaliów tej istoty. Czerń jej ubioru kontrastowała z otaczającą ją zielenią przyrody. Zupełnie, jakby pejzażysta nie mógł zadecydować, czy swoim dziełem chce bardziej przerazić, czy zachwycić. Nad wszystkim górowała tęcza.

Nie wiedziałem wówczas, dlaczego twarz stwora wydała mi się znajoma, ale nie to było najgorsze. Nie chciałem nawet wiele myśleć o tym, jakie skojarzenia wywiera na mnie ten obraz. Postanowiłem, że każę natychmiast się go pozbyć, przynajmniej na czas mojego pobytu. Zszedłem pośpiesznie na parter, tłumacząc właścicielowi motelu, że nie życzę sobie w swoim pokoju tego paskudztwa. Stary nie tylko się zdziwił, ale także zezłościł.

– Jak nie podoba się panu scena polowania, może pan sobie powiesić Picassa albo van Gogha!

Zdezorientowany wróciłem do pokoju, nie chcąc bardziej rozeźlić gospodarza, który najwyraźniej nie wiedział, co ma we własnym motelu.

Spojrzałem ponownie na płótno i zdębiałem.

Była to scena polowania.

 

*

 

W nocy dostałem lekkiej gorączki i zacząłem się obawiać, że choroba pokrzyżuje moje plany. Nie wiedziałem, czy to z nerwów wywołanych wczorajszym przywidzeniem, jak tłumaczyłem sobie niecodzienną przemianę obrazu, czy po prostu z niecierpliwości związanej ze zbliżającą się przygodą. Było mi niewygodnie, przekręcałem się z boku na bok, ale w końcu mój umysł przeszedł w stan czegoś, co można by nazwać uspokojeniem. Zacząłem analizować wszystkie za i przeciw związane z moją wyprawą. Z jednej strony niczym nie ryzykowałem. Nawet gdyby „mroczna tęcza” nie objawiła się, zrobiłbym kilka zdjęć w Dolinie Śmierci i po wszystkim mógłbym z czystym sercem pójść się upić i zapomnieć o niepowodzeniu. Patrząc na to z drugiej strony, wciąż miałem przed oczami postać z nieistniejącego obrazu.

Obudziłem się wcześnie, czując że gorączka zelżała. Podjąłem decyzję o natychmiastowym opuszczeniu motelu, nie chciałem spędzić tu ani chwili dłużej. Spojrzałem podejrzliwie na obraz, bojąc się, jakim widokiem uraczy mnie tym razem, ale nic się na nim nie zmieniło. Zabrałem swoje rzeczy, zszedłem na dół, uważając na słabo oświetlonych schodach i zostawiwszy resztę pieniędzy i klucz w umówionym miejscu, wyszedłem w blask wschodzącego słońca.

Wpakowałem kilka rzeczy do bagażnika, zostawiając cyfrowy aparat i kamerę w podręcznej torbie, którą położyłem na tylnym siedzeniu. Chargot silnika odebrał mi resztki snu, gdy wyjeżdżałem na szosę, prowadzącą w kierunku Doliny Śmierci.

Szosa o tej godzinie była niemal zupełnie pusta, sunąłem więc płynnie przed siebie, zostawiając za sobą motel i jego tajemnice. Po około stu kilometrach zapaliła się lampka rezerwy, musiałem więc zjechać do najbliższej stacji benzynowej, aby uzupełnić paliwo. Na szczęście nie musiałem długo szukać. Zjechałem z szosy i zatrzymałem się przy dystrybutorze. Wysiadłem, zastanawiając się, czy zdążę dotrzeć na miejsce przed południem. Nalałem do pełna i wtedy poczułem, że ktoś za mną stoi.

Odwróciłem się i ujrzałem mężczyznę. Miał na sobie T-shirt z napisem „Metallica” i czarne spodnie. Patrzył na mnie, wręcz wbijał we mnie spojrzenie, a ja nie mogłem pozbyć się wrażenia, że nagle zrobiło się chłodniej.

– Czy mógłby mi pan pomóc? Auto, którym przyjechałem, zepsuło się, a ja potrzebuję dostać się gdzieś i to szybko. Mogę zapłacić, jeśli będzie trzeba. – Obcy mówił po angielsku, miał jednak dziwny akcent, którego nie potrafiłem rozpoznać.

– Przecież tu nie ma żadnego innego samochodu! – stwierdziłem, rozglądając się po stacji.

– Bo już je odholowali – tłumaczył cierpliwie nieznajomy – a ja zostałem, licząc że ktoś tu zajedzie i mnie podrzuci.

– A dokąd się pan wybiera? – zapytałem, choć wcale nie miałem ochoty brać byle kogo do swojego auta.

– Do Doliny Śmierci – odrzekł. – I muszę być tam natychmiast!

– Jedziemy więc w tym samym kierunku… – wyrwało mi się, chociaż wiedziałem, że mogę tego później żałować.

– Świetnie! Doskonale się składa, bo mogę pokazać panu to i owo, znam ten obszar całkiem nieźle. Pracowałem kiedyś w tym parku jako przewodnik. Weźmie mnie pan?

– No dobra, niech stracę! – zgodziłem się, czując złość do samego siebie, że nie byłem wystarczająco asertywny. Ostatecznie jednak ten gość nie wyglądał niebezpiecznie. Zapłaciłem za paliwo i wyruszyliśmy.

Było już zupełnie blisko.

Po kolejnych parunastu kilometrach zacząłem się niepokoić. Nie podobały mi się dźwięki wydawane przez silnik.

– Wydaje mi się, że coś nawala – powiedziałem do pasażera. – Mam nadzieję, że nie podzielę pańskiego losu.

– Proszę nie wywoływać wilka z lasu – odpowiedział, a jego wargi wykrzywiły się w dziwnym uśmiechu.

– Może mi pan chociaż powie, po co wybiera się pan…

– Jestem Max. Proszę mówić mi po imieniu.

– Zatem, dlaczego jedziesz do Doliny Śmierci, Max? Oczywiście, jeśli możesz mi to zdradzić – dodałem uszczypliwie.

– Muszę spotkać się z kimś i myślę, że pan również jedzie na to spotkanie.

O ile już wcześniej czułem lekki niepokój w obecności nieznanego mężczyzny, o tyle w tym momencie zacząłem niepokoić się na poważnie.

– O czym mówisz, Max?

– Po prostu uważam, że jedziemy dokładnie w to samo miejsce i wkrótce będziemy mieć wspólnego znajomego, Arthurze Blue.

 

*

 

Chciałem zahamować, ale zamiast tego dodałem gazu. Szosa przede mną była pusta, mimo to poczułem paniczny strach, jakby ktoś przyłożył mi nóż do szyi i nie dawał nadziei na ocalenie. Zrozumiałem, że moje nogi i ręce nie są już moją własnością. Samodzielnie mogłem poruszać jedynie głową. Reszta ciała została przełączona w tryb zdalnego sterowania. Ten, kto mną kierował, na szczęście potrafił prowadzić samochód, lecz niekontrolowane skurcze mięśni, na które nie miałem żadnego wpływu, nie były przyjemnym uczuciem. Pierwszy raz czułem coś takiego.

Z trudem, flegmatycznie odwróciłem twarz w prawo, by spojrzeć na Maxa. Usta wykrzywiał wciąż ten sam wilczy uśmiech, patrzył przed siebie, nie zwracając na mnie jakiejkolwiek uwagi.

Spróbowałem otworzyć usta, ale nie mogłem. Czułem, że odpływam, a ostatnią rzeczą jaką zapamiętałem, był szaleńczy zakręt w lewo. Warkot silnika wydawał się coraz odleglejszy. W końcu ogarnęła mnie ciemność.

 

*

 

– Wstawaj!

Obudziło mnie dość mocne uderzenie w twarz. Zobaczyłem, że Max pochyla się nade mną, ale twarz ma surową, pozbawioną wcześniejszej ikry. Zmienił też strój. Teraz ubrany był w długą czarną suknię lub habit, niezmiernie przypominający… ten, którym okryta była postać z obrazu. Po plecach przebiegły mi ciarki, spróbowałem wstać i udało mi się to z wielkim trudem.

Była noc, a my staliśmy nad krańcem przepaści w Dolinie Śmierci.

– Kim ty jesteś? – rzuciłem w twarz swojemu oprawcy, ten jednak wskazał dłonią ku niebu.

– Patrz.

Spojrzałem i zaniemówiłem. Niebo rozświetlało tysiące drobnych iskierek, sunących leniwie w dół, dopalających się i gasnących. Tak olbrzymiej liczby spadających gwiazd nie widziałem w całym swoim życiu. Czyżby to był zapowiadany przez emerytów deszcz? Jeśli tak, to mroczna tęcza musi wkrótce się objawić. Rozejrzałem się i dostrzegłem swój samochód.

Pomimo nienormalności całej sytuacji dowlekłem się do niego, aby wyjąc potrzebny sprzęt. Max nie zatrzymywał mnie, ale bacznie obserwował. Rozstawiłem statyw, umieściłem na nim aparat i zacząłem robić pierwsze zdjęcia nieba. Nie mogłem oprzeć się, pomimo oczywistej sytuacji zagrożenia życia. W końcu stałem w pobliżu samej Śmierci, jak wówczas mi się wydawało.

Najgorsze było jednak przede mną.

– Arthurze, wystarczy.

Spojrzałem na Maxa, który to powiedział, jak dziecko, które prosi o jeszcze chwilę możliwości zabawy, zanim zgaśnie światło i będzie musiało iść spać. Z tym, że tutaj „spać” mogło oznaczać coś dużo gorszego.

– Ale tęcza, jeszcze jej nie ma! Ja muszę ją sfotografować.

– To będzie zbędne, Arthurze. Nikt nie jest w stanie mnie sfotografować.

Odwróciłem się gwałtownie w stronę źródła głosu, bowiem był to najbardziej zimny i przenikliwy dźwięk, jaki w życiu słyszałem.

Ujrzałem siwego mężczyznę, ubranego w elegancki melonik, grafitowy płaszcz i ciemne spodnie. Podpierał się bukową laską.

– Nie rozumiem – powiedziałem, gdyż nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy.

– To ja jestem mroczną tęczą – odpowiedział sędziwy mężczyzna.

 

*

 

Zacząłem oceniać swoje szanse. Za mną otwierał się kanion, głęboki na kilkadziesiąt, może kilkaset metrów. Po lewej miałem Maxa, a raczej upiora przypominającego chłopaka, którego poznałem na parkingu, po prawej jeszcze bardziej zbzikowanego starucha, któremu wydaje się, że jest tęczą, przed sobą samochód, prawdopodobnie niedziałający, a nawet gdyby był sprawny, to któryś z oprawców zna się na czarnej magii, i z łatwością każe mi zawrócić.

– Co ze mną zrobicie?

– W końcu zaczynasz mówić mądrze – rzekł Max. – Udasz się z nami w pewne miejsce, zobaczysz, spodoba ci się. Później trochę pocierpisz, ale w słusznej sprawie. I jak już będzie po wszystkim, cała ta dolina będzie twoja. Na zawsze.

Absolutnie nie miałem ochoty nigdzie się stąd ruszać w takim towarzystwie, ale nie miałem wyboru. Nie wiedziałem, o czym on mówi, ale byłem pewien, że wpadłem jak śliwka w kompot.

– Idziemy.

Szedłem w środku. Nasz ponury pochód przypominał kondukt żałobny i spodziewałem się, że w istocie nim jest.

Nagle zorientowałem się, że po bokach też ktoś maszeruje. Serce zmroziło mi się do reszty, gdy zobaczyłem blade, półprzezroczyste twarze, skute łańcuchami dłonie i nogi, przez które widać było pustkowie Doliny Śmierci. Duchy nie patrzyły na mnie, lecz słyszałem ich niewyraźne szepty. Było ich sześć. Nie miałem pojęcia, co mówią. Może były to modlitwy, może przekleństwa, albo i jedno, i drugie.

Nagle przypomniałem sobie, że zostawiłem sprzęt i ogarnęła mnie rozpacz.

Nie chcę tu umrzeć…

Moje podejrzenia sprawdziły się z bezlitosną precyzją. Dotarliśmy do wielkiej skały, pod którą znajdowało się siedem grobów – sześć zamkniętych i jeden wciąż otwarty.

Kondukt zatrzymał się, a ja próbowałem rozczytać inskrypcje, w słabym blasku maleńkich świec, które skrzyły się przy każdym nagrobku.

Thomas Red, Angelika Purple, Sophia Orange, Brian Indygo, Lily Yellow, Gregory Green i… Arthur Blue.

– Wszystko jest gotowe! – zakrzyknął Max.

– Nie wiesz nawet, jak się cieszę, że zapragnąłeś przyjechać w te strony. – Mroczna tęcza syknął jak wąż, po czym kontynuował:

Oczywiście, trzeba cię było do tego zachęcić. Ostatecznie sam dałeś się wciągnąć do mojej gry. Dwoje emerytów, których spotkałeś, zostali wysłani przeze mnie, aby dyskretnie zainicjować nasze spotkanie. Tak, wiem o tobie bardzo dużo, Arthurze, wystarczająco, aby pociągać za sznurki.

– Ale dlaczego właśnie ja? Czy moje nazwisko jest jedynym powodem?

– Nie przerywaj mi, jak mówię. – Starzec skarcił mnie. Widać, że czekał na tę chwilę bardzo długo. – Jeśli chcesz wiedzieć, to ja podmieniłem dwukrotnie obrazek w hotelu, może tego nie wiesz, ale potrafię przenikać przez ściany.

Mroczna tęcza zademonstrował swoją umiejętność, wnikając w skałę i wychodząc z niej.

– Ale to był zwykły żart, aby wzmocnić twój apetyt. Chyba nie zaprzeczysz, że te wypadki mocno cię nakręciły.

– Nie powiem, było to niecodzienne.

– Gdy byłeś już wystarczająco blisko mojej strefy wpływów, mogłem przejąć dowodzenie. Gdybym tego nie zrobił, i tak przybyłbyś na czas, w końcu bardzo ci się śpieszyło, ale ja nie mogłem ryzykować.

– Oszukałeś mnie.

– To nieprawda, Blue. Ty sam podjąłeś decyzję.

– Powiesz mi chociaż, dlaczego to robisz? To się wszystko nie klei.

– Potrzebuję cię, Arthurze. Dawno temu mocno nabroiłem, okradając starą nekropolię. Pech chciał, że nie był to zwykły nagrobek, a kurhan na starożytnym cmentarzysku. Zabrałem stamtąd całe złoto, zostawiając jedynie pryzmat, który wydał mi się nieprzydatny i mało wartościowy. Był to jednak potężny artefakt, Widzące Oko. Spadła na mnie klątwa. Za taki grzech płaci się śmiercią. Jednak ponieważ nie dotknąłem pryzmatu, klątwa nie miała pełnej mocy. Została mi pozostawiona furtka, przez którą mogę przejść, jeśli skompletuję siedem krwawych barw. Jedna śmierć to jedna barwa, Arthurze, a ty jesteś ostatnią.

Klątwa mrocznej tęczy wkrótce zostanie przekazana, lecz tym razem nie będzie odwrotu.

Spojrzałem w niebo. Gwiazdy już nie spadały, było prawie zupełnie ciemno. Tak samo dogasała we mnie nadzieja.

 

*

 

Nie czułem bólu. Ostrze sztyletu musiało być wykonane ze specjalnego metalu, który zabija, lecz zmniejsza cierpienie do niezbędnego minimum.

Od dawna spisuję tę historię. W Dolinie Śmierci życie przebiega bardzo powoli. Możliwe, że nikt tego nigdy nie przeczyta. Miną lata, zanim ukończę ten akapit. Być może wieki, zanim ktoś odnajdzie te skrawki papieru.

Jedno jest pewne, nie zamierzam nikogo zabijać. I tak nie wiem, czy to dałoby cokolwiek, gdyż jak powiedział do mnie mężczyzna (nie pamiętam, jak na siebie mówił)… Powiedział… Co powiedział?

To nie ma znaczenia. Czas jest nieubłagany. Być może odszukam kiedyś swój samochód i sprzęt. Miną epoki, zanim zrobię i wywołam zdjęcia. A wtedy świat pozna prawdę.

Świat, który nie będzie już istniał.

Koniec

Komentarze

Cześć.

Łamanie blokad to ciężkie i niewdzięczne zajęcie. I czasochłonne. Łatwo stracić cierpliwość. 

To chyba przydarzyło się Tobie.

Usiadłem do lektury i nie powiem, zaczęła mnie wciągać. Siedzę, czytam, piję kawę i nagle łup, oberwałem zakończeniem, które jest streszczeniem innej historii. 

Nie rozumiem, co stało się z bohaterem na samiuteńkim końcu. W skałę się zamienił? Wciągnęło go Oko?

Wyjaśnij mi to proszę.

Bohater umarł, ale nie chciałem pisać wprost, co się z nim stało. W sumie nic dobrego. Chciałem ukazać, co robi z nim upływ czasu, gdy z jednej strony ma go pod dostatkiem, a z drugiej nie ma co z nim robić. Takie zestawienie jego burzliwego życia z nieciekawym, szarym zakończeniem tego żywota. Mogłem się mylić.

Miałem jeszcze jedno zakończenie, w którym bohater budzi się w szpitalu po wypadku, i już zastanawia się, czy to nie był tylko sen, ale w swoim plecaku odnajduje pryzmat… Uznałem, że to jest gorsze, ale teraz to już sam nie wiem.

Balans pomiędzy niedomówieniem, a zbyt łopatologicznym zakończeniem zachować jest trudno, ale na pewno można to wyćwiczyć, potrzeba tylko wielu prób i treningu.

Dzięki za komentarz.

Raz udaje się lepiej, raz gorzej. Ty, jak widzę w profilu, na “lepiej” nie musisz narzekać. Udaje Ci się często. :-)

Generalnie to opowiadanie pisało mi się całkiem fajnie. Ale pod koniec chyba rzeczywiście pary zabrakło, by zakończenie powalało na kolana. No, ale przynajmniej kolejne opko odhaczone, plus pięć do doświadczenia dodane, teraz może być tylko lepiej. :)

Też tak myślę, że będzie lepiej.

W sumie przyzwoite opowiadania. Napisanie całkiem nieźle. Czyta się dobrze. Lekka atmosfera niepokoju i tajemnicy jest. Tylko ta końcówka…

Szefie, co to się tu stało? Bo to wygląda trochę tak, jakby autor nie wytrzymał kondycyjnie trudów opowiadania. ;-)

Mogę w zasadzie potwierdzić to, co już sam wiesz. Końcówce czegoś brakuje. Jakiegoś łupnięcia, więcej przejrzystości. Jak pisałem, opowiadanie jest niezłe. “Ale” mam tylko do zakończenia, więc do skorygowania na przyszłość nie ma znów tak wiele. Ta niemrawa, nieco niejasna końcówka ma jednak oczywiście wpływ na końcowy odbiór opowiadania. Bo z mojej perspektywy wygląda to tak, że przez 15 000 znaków ustawiasz sobie czytelnika pod nokautujący cios, a kiedy nareszcie masz okazję go zadać, to…

…dochodzisz do wniosku, że jednak nie. ;-)

Słowem, jest to tekst oparty na pewnej tajemnicy. W takim przypadku z każdym kolejnym tysiącem znaków wzrasta nie tylko ciekawość czytelnika, ale i oczekiwania. Dlatego ta końcówka jest szalenie ważna. Tutaj trochę parę brakło, ale zwróć uwagę, że ze wszystkich elementów, które muszą się złożyć na opowiadanie, tak naprawdę to ewidentnie nie zagrał tylko jeden. To jest łatwe do skorygowania, zwłaszcza, że ostatnio, jak mi się zdaje, pisałeś głównie rymowane króciaki, więc tak, jak ta uwaga o brakach kondycyjnych była nieco żartobliwa, tak jednak coś takiego naprawdę istnieje. Najtrudniej zawsze zaakcentować końcówkę, bo nieraz jesteśmy już tekstem zmęczeni. Może trochę zniecierpliwieni. Chcemy go zamknąć, wrzucić na stronę i poznać opinię.

Generalnie jeden element do poprawki i będzie dobrze. Poza tym (przypomnę, żeby czasem nie umknęło) zupełnie niezły tekst.

Pozdrowił i poszedł.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Dziękuję CM-ie za komentarz. Możliwe że zmienię końcówkę w swoim pliku, ale tutaj już pozostawię tak jak jest, żeby nie odbierać sensu poprzednim komentarzom. :) Fakt, jestem niecierpliwy, może to z tego wynika niedopieszczenie tekstu. Albo z tego, że w głowie można mieć wszystko poukładane, a jednak nie da się tego wszystkiego tak łatwo przekazać czytelnikowi. To jak z pisaniem instrukcji do planszówki, ja znam zasady, dlatego mogę o czymś zapomnieć pisząc ją, bo wyda mi się to oczywiste.

Ech, pozostaje tylko iść na literacką siłownię i poprawić pisarską kondycję. :)

Miałeś ciekawy pomysł z tęczą. Środek opowieści bardzo fajny, jest dynamika, akcja, oryginalne rozwiązania. Początek trochę słabszy, za dużo opowiadasz, nie pokazujesz. Przykładowo, ten fragment mógłby być sceną:

Pewnego dnia w Portland podsłuchałem interesującą i jednocześnie dziwaczną rozmowę dwojga starych ludzi. Emeryci rozprawiali z początku o „dawnych czasach”, ale dość szybko treść ich dyskusji zaczęła zbiegać na inne, bardziej intrygujące tory. Wspomnieli o „mrocznej tęczy”, która miała być najbardziej spektakularnym i najrzadszym zjawiskiem najbliższej dekady. Od tej chwili zaczęli szeptać między sobą, a ja, zaciekawiony, przysiadłem się do nich, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Nie było to łatwe, bowiem emeryci natychmiast nabrali wody w usta, jednak szelest banknotów w końcu ich złamał.

W końcówce czegoś mi zabrakło. Myślę, że to zakończenie jest lepsze, od tego, które opisałeś w komentarzu, ale przydałoby się coś jeszcze. Twist?

Jednak przełamanie blokady twórczej całkiem udane. :) Czekam na kolejne Twoje teksty.

Bardzo dziękuję za Twój komentarz, ANDO.

Moje teksty jeszcze się tu pojawią, szczególnie że jeśli czekasz, to nie mogę zawieść. :)

Pozdrawiam!

Pierwszoosobowa narracja jest trudna, ale środek naprawdę Ci wyszedł – opis pokoju, jazdy, odczuć tworzy ładny klimat, gdzie nawet jeśli coś zgrzytnie, to jedzie się dalej do przodu.

Jednak początek mocno przegadany. Dużo informacji, z których nie wszystkie przyswoiłem. To sprawiło, że raz czy dwa musiałem cofnąć się do początku.

Sam motyw z “czarną tęczą” ciekawy, jest rozwiązanie nie do końca mnie kontentuję. Czułem to samo, co CM – jakbyś szybko chciał uciąć końcówkę i lecieć dalej.

Podsumowując: tekst okej, czytało się płynnie, ale bez większego koncertu fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że środek udany, ta informacja jest dla mnie ważna, bo będę teraz wiedział, jak pisać kolejne opowiadania, żeby było ciekawie i płynnie.

Ciekawa historia. Podobał mi się pomysł z nietypową tęczą. Fajna sprawa.

Zakończenie faktycznie trochę pobieżne, ale daje radę.

Babska logika rządzi!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka