- Opowiadanie: Irka_Luz - Polowanie na upiory

Polowanie na upiory

CM, prze­pra­szam, ale on ma już tyle za­bu­rzeń, że nie mia­łam serca do­rzu­cać mu jesz­cze dys­lek­sji. Ale po­rząd­ne prze­kleń­stwa są tylko dwa w całym tek­ście (cho­le­ry i po­chod­nych nie liczę) :)

 

W tek­ście wy­ko­rzy­sta­łam frag­ment pio­sen­ki Gangu Mar­ce­la “Mój koń”.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Polowanie na upiory

 

Gdzieś w Bieszczadach

Widar siedział w wygodnym fotelu i uśmiechał się błogo. Nie słyszał żadnych ludzi, ani hałasu ich urządzeń. Za to szumiał deszcz, szemrały mokre liście drzew, pluskały krople, wpadające do kałuży, chlupotała woda, spadająca do stojącej pod rynną balii. Dla harmonii zakrakała wrona, zahuczał wiatr, a pod jego naporem zatrzeszczały drewniane okiennice, trzasnęły płonące polana w kominku. Ta symfonia sprawiała prawdziwą przyjemność.

Plum, coś mokrego spadło mu na nos. Spojrzał w górę. Z hipnotyzującą powolnością od sufitu odrywała się kolejna kropla.

„A niech to! Znowu przecieka dach” – pomyślał, kiedy wylądowała mu na twarzy.

Westchnął i stwierdził, że lepiej zajmie się tym od razu, zanim uporczywe kapanie doprowadzi go do szału. Chwilę później stał na drabinie, opartej o okap, a do odgłosów przyrody dołączyły postukiwania młotka i szelest nieprzemakalnej kurtki (a co, w końcu żył w dwudziestym pierwszym wieku!) i nawet zgrabnie wkomponowały się w koncert natury. Może dlatego, że pochodziły od niego. Jakoś tak najbardziej irytował go hałas czyniony przez innych.

Czułe ucho Widara wychwyciło jednak pewien dysonans. Plask, plask, plask – taki dźwięk mogły wydawać tylko gumowce na nogach biegnącego.

„Człowiek” – pomyślał zirytowany.

I rzeczywiście, na polankę wpadł zziajany mężczyzna. Rozejrzał się, dostrzegł go, przebiegł ostatnią prostą i rymnął na kolana u stóp drabiny. Irytacja Widara sięgnęła zenitu. Czuł się uwięziony. Cenił sobie swoją przestrzeń osobistą i potrzebował jej dużo, tymczasem przybysz klęczał tak blisko drabiny, że schodząc, Widar otarłby się o niego. Tkwił więc na piątym szczeblu, wsłuchując się w odgłosy ni to sapania, ni to jęczenia, jakie wydawał z siebie człowiek:

– Uch, chu, uch, chu… Jee…

W ciągu ostatnich stu lat świat zmienił się diametralnie i nie akceptował już wybuchów słusznego gniewu, dlatego Widar odkrył techniki, które pozwalały mu utrzymywać wściekłość pod jako taką kontrolą. Przynajmniej z reguły. I przez niezbyt długi czas. Rozważania o niuansach liściasto-szeleszczącej mowy kraju, w którym zamieszkał były dość przyjemnym i skutecznym remedium. Gdy poziom irytacji niebezpiecznie zbliżał się do czerwonej linii z napisem: Wybuch, mózg niemal automatycznie przestawiał się na tryb deliberacji językowych. Tym razem pożywki dostarczyły mu odgłosy, wydawane przez przybysza.

„Dziwny ten język – rozmyślał Widar. – Z jednej strony taka kurwa. Mocne słowo, świetnie się sprawdza jako wezwanie bojowe. A przecie kobieta! A z drugiej to słówko takie mięciutkie, a przecież…”

Energicznie potrząsnął głową, bo rozważania o języku zaprowadziły go w rejony, których stanowczo nie zamierzał penetrować. Lingwistyczne myśli odpłynęły, ale poziom wściekłości Widara natychmiast podskoczył o parę kresek i bóg już był gotowy wysłać tego… natręta w jakąś ciemną, głęboką dziurę, gdy:

– Boże, ratuj! – wycharczał przybysz.

Czegoś takiego Widar nie słyszał od stuleci. W jego umyśle z jakiegoś ciemnego, zapomnianego kąta wyskoczyło zaskoczenie, w jednej sekundzie opanowało całą przestrzeń i kopnęło wściekłość w tyłek, wyprawiając ją daleko. Bóg zastygł na drabinie z rozdziawioną ze zdumienia gębą. Tymczasem człowiek powoli odzyskiwał oddech, a wraz z nim zdolność mówienia.

– Chu… Uciekły! – wyjąkał na wydechu.

– Kto, chuje?! – zapytał zdezorientowany Widar.

Przybysz spojrzał na niego z niesmakiem.

– Upiory! – wrzasnął dramatycznie.

Zaskoczenie w umyśle Widara opanowało kolejny przyczółek. Bóg pomyślał, że dobrze byłoby wprowadzić trochę ładu do świata, który nagle zrobił się dziwny.

– A skąd właściwie wiesz, kim jestem? – zapytał.

– Na początku myśleliśmy, że wyście zwykły zakapior, ale potem… – Mężczyzna zaczął kreślić dłońmi kółka.

Widar pokiwał głową. No tak, ktoś coś usłyszał, ktoś zobaczył coś, czego nie powinien. Ktoś przeczytał cholernego Gaimana i wyciągnął wnioski. A resztę załatwiła zwyczajna ludzka plotka. Ech, za długo siedział na jednym miejscu, ale wygodnie mu się tu żyło.

– A wierzysz ty, człowieku, we mnie? Bo myślałem, że wy teraz macie Boga? – Mocno podkreślił dużą literę w ostatnim słowie.

– No, mamy, ale proboszcz nowoczesny, nie wierzy w upiory, a wy… – Tym razem przybysz zaczął kreślić w powietrzu poziome ósemki.

Widar westchnął. Wszystko jasne, skoro nie wierzy, nic nie zrobi, a bez pośrednictwa księdza Bóg był jakoś tak dla ludzi daleko. Przynajmniej w sprawach praktycznych. Za to on był pod ręką.

Westchnął jeszcze raz. Nie miał ochoty angażować się w ludzkie problemy, ale skoro ten tu błagał, i to na kolanach, to jakoś tak głupio było odmówić. I musiał przyznać, że z miejscowymi nigdy nie miał problemów. Utrapieniem byli jedynie turyści. Poza tym dobrze mu się rozmawiało z przybyszem, który respektował regułę: minimum słów, maksimum treści.

– No dobrze, wysłucham cię – rzekł łaskawie. – A teraz odsuń się, bo chcę zejść – rozkazał.

Mężczyzna odpełzł nieco, wciąż jednak był zbyt blisko drabiny. Przewaga zaskoczenia w umyśle Widara zdążyła już nieco przyblaknąć, a wściekłość ostrożnie wracała z wygnania.

– Wstańże, człowieku, odsuń się i zrób mi trochę miejsca!

Na szczęście przybysz miał nieco zdrowego rozsądku i silny instynkt przetrwania. Chwilę później obaj siedzieli w chacie Widara, a mężczyzna wyjaśniał z czym przybył.

 

***

 

Stach Kmita był przedsiębiorcą pogrzebowym, podobnie jak jego ojciec i dziadek, a i wcześniejsi antenaci też podobno pracowali w branży. Jego firma była niewielka, ceny miał wysokie, ale i tak wszyscy przychodzili do niego, bo potrafił naprawdę zadbać o zmarłych. A dokładniej o to, aby pozostali zmarłymi.

Bieszczady zawsze wlokły się w ogonie postępu, w ostatnim atomie ogona. Oznaczało to nie tylko brak kanalizacji czy niedostatek wychodków ze spłuczką, ale przede wszystkim pamięć i wiarę. Ludzie tu nigdy nie zwątpili w istnienie upiorów i innych demonicznych stworzeń. A ponieważ anioły w ogóle nie zaglądały w Bieszczady, a na czady nie można było liczyć, mieszkańcy gór sami nauczyli się radzić sobie z tą szatańską hordą.

Stach był ich pierwszą, a prawdę powiedziawszy także ostatnią linią obrony. Znał wszystkie rodziny, które miały wcześniej problemy z teoretycznie nieżyjącymi przodkami, wiedział, jakie pytania zadawać podczas wywiadu z pogrążonymi w żalu bliskimi. Umiał rozpoznać objawy, świadczące, że nieboszczyk nie jest całkiem martwy. I – co najważniejsze – wiedział, co zrobić, aby nie plątał się po świecie jako demon. A na dodatek robił to tak dyskretnie, że trumna podczas pogrzebu mogła być otwarta.

Cement w ustach nie tylko skutecznie uniemożliwiał delikwentowi gryzienie, ale też pozwalał nadać policzkom i podbródkowi optymalny kształt. Niewielkich osikowych kołków nie było widać spod odzienia, podobnie jak gwoździa wbitego w czaszkę. Ubranie skrywało również posrebrzane kajdanki na rękach i nogach denata. Mak rozsypany w trumnie i kilka zręcznie ukrytych główek czosnku dopełniało reszty. A ponieważ nikt nie chce po śmierci zmienić się w jakieś monstrum, ludzie godzili się na te środki ostrożności. Do czasu.

 

– Myśli pan, że nie wiem, co pan tu wyprawia! – krzyczał starszy brat nieboszczyka. – Nie zrobi pan tego z Romkiem! Nie pozwolę na bezczeszczenie jego zwłok! Zresztą sam mnie o to nieraz prosił przed śmiercią.

„Wystarczy, że wyślą takiego do stolicy i zrobią z niego papugę, a zaraz robi się ślepy” – myślał Stach. Znał stojącego przed nim mężczyznę z czasów podstawówki. Potem obaj bracia wyjechali do dużych miast, by studiować i robić kariery. Młodszy wrócił jakiś czas temu i już został.

– Wacek, spójrz na jego kark! On się zmieni – próbował jeszcze tłumaczyć.

Dwaj rośli pracownicy konkurencyjnej firmy z Rzeszowa przysłuchiwali się rozmowie z trudem powstrzymując śmiech. No tak, następni durni miastowi.

– Bzdury! Wyda pan natychmiast zwłoki brata, albo wrócę tu z policją. A prokuratora też na pewno zainteresują pańskie praktyki – groził wyuczony na prawnika braciszek.

Stach nie miał wyboru. Patrzył gniewnie, jak rozbawieni konkurenci wynoszą doczesne szczątki Romka Motka. Pod wzbierającą w nim złością pulsował strach. W tej rodzinie bywały już upiory, a Romek zmarł nagłą śmiercią – zaczadził się, biedaczysko – a to zwiększa prawdopodobieństwo przemiany. A już ostatnie wątpliwości rozwiewał fakt, że kark nieboszczyka czerwieniał coraz bardziej i Kmita był pewien, że lada chwila zacznie bić jego drugie serce, a wtedy młodszy Motek obudzi się jako upiór. A potem mieszkańcy wioski będą oczywiście oczekiwać, że Stach załatwi problem. Wiedział, jak radzić sobie z upiorami, ale była to wiedza czysto teoretyczna, dotychczas nie musiał sprawdzać jej w praktyce. Perspektywa stanięcia twarzą w twarz z demonem, którym niewątpliwie stanie się Romek, napełniała go grozą. Mieszanina lęku i wściekłości jest bardziej wybuchowa niż nitrogliceryna i Stach musiał zrzucić trochę pary. Popatrzył na mięśniaków, niosących trumnę i zacisnął dłonie w pięści.

– Lepiej załóżcie pampersy – pożegnał konkurentów, a jego głos ociekał jadem. Ulgi mu to nie przyniosło, ale niewiele poza tym mógł zrobić.

– Bardzo zabawne – odpowiedział grobowym głosem jeden z dźwigających trumnę.

Gdy tylko karawan zniknął z pola widzenia, Stach odetchnął głęboko, starając się uspokoić.

– Szefie, co teraz będzie? – zapytał pracownik, który do tej pory w milczeniu obserwował rozwój sytuacji.

– Teraz idziemy pić – odparł drżącym głosem.

Zabrał żonę, która tym razem nawet nie próbowała protestować, dwóch synów i pracownika do knajpy U Otka.

 

W każdej wsi jest taka gospoda, gdzie demokratycznie spotykają się lokalni pijaczkowie, zwykli mieszkańcy, a także sołtys, lekarz, pracownicy ośrodka kultury, kościelny i inne miejscowe szychy. Ludzie przychodzą całymi rodzinami. Podczas gdy dorośli popijają piwo, dzieci dokazują na domowej roboty placu zabaw, albo z uciechą obserwują poczynania tych, którym upojenie alkoholowe zabrało resztki rozsądku.

To miejsce, gdzie mieszkańcy wymieniają się plotkami, narzekają na władzę lokalną i centralną, komentują wydarzenia ze świata i regionu, a czasem wygłaszają długie metafizyczne monologi. Wybuchają kłótnie, które na dekady dzielą ludzi, albo pijacka żałość jednoczy dawno skłóconych. Zwykle w kącie stoi bilard, albo można porzucać strzałkami do tarczy, choć to akurat bywa niebezpieczne. Przede wszystkim jednak jest tam zawsze pełno ludzi, bo gospodzki nie wyrzuca nikogo, przynajmniej dopóki gość ma czym płacić i nie demoluje lokalu. I takiego miejsca potrzebował w tym momencie Stach.

Cztery godziny później, gdy do knajpy wkroczyli policjanci, szukający Kmity, ten kołysał się miarowo na drewnianej ławie i śpiewał. A ściślej mówiąc utknął na refrenie i od dobrych piętnastu minut powtarzał tę samą frazę:

 

Mój koń, mój koń, mój koń

Polubił siana woń.

 

Wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy funkcjonariusze przerwali ten koncert standardowym:

– Pan pójdzie z nami.

– A-ale sso się sształo, panie fładzo – bełkotał Stach. I udawał tylko troszeczkę.

– Co powiesz na kradzież zwłok? – zapytał jeden z gliniarzy; miejscowy, któremu też zdarzało się pić U Otka.

– Że sso?!

– Roman Motek. Zabrała go od ciebie firma z Rzeszowa. Po kłótni, jak słyszeliśmy. A godzinę później ktoś napadł na karawan i zwłoki zniknęły.

– A zrobił to tak brutalnie, że z pracownikami wciąż nie można się porozumieć, bo są w głębokim szoku – dodał drugi policjant.

– A dajcie mu spokój, siedzi tu od południa – bronił Stacha wójt, który U Otka spędzał urlop.

– Przecież on własnego rozporka nie znajdzie, a wy go tu o napad podejrzewacie – ironizował gospodzki.

Inni goście przyłączyli się do obrony Kmity, aż w końcu policjanci dali za wygraną i odeszli, zapowiadając, że wezwą go na przesłuchanie.

– A co się właściwie stało? – zapytał wójt, gdy już skończyła się dyskusja na temat policji, brutalności jej funkcjonariuszy i ograniczania wolności przyzwoitych ludzi.

– Przemienił się – odparł krótko Stach.

Goście zmienili się nagle w najtrzeźwiejszych ludzi na świecie.

– Chcesz powiedzieć, że gdzieś tam grasuje upiór?! – zapytał nauczyciel.

– Noo…

– A-ale zrobisz z tym coś? – wyjąkał wójt.

– Na pewno nie dzisiaj. Teraz to on idzie spać – oświadczyła energicznie żona Stacha i zaczęła zgarniać rodzinę jak kwoka kurczaki.

– Zamknijcie się w domach i nie wyściubiajcie z nich nosa – rzucił na pożegnanie przedsiębiorca pogrzebowy i wyszedł w październikowy zmierzch. Z otwartych drzwi gospody doleciał go jeszcze strzęp rozmowy:

– Otek, masz może czosnek? – pytał ktoś.

– Dziesięć złotych.

– Za główkę! Zgłupiałeś?!

– Nie. Za ząbek.

 

Stach obudził się z potwornym bólem głowy. Podniósł się z jękiem i opadł z powrotem na posłanie, gdy wydarzenia poprzedniego dnia przeleciały mu przed oczami jak pokaz slajdów.

– Nie! – zakwilił i ukrył twarz w dłoniach.

Myśl o polowaniu na upiora przytłaczała go. A tu jeszcze kac. W końcu zrezygnowany powlókł się do łazienki. Doprowadzenie się do stanu używalności zajęło mu dobre cztery godziny. Kiedy żołądek zakończył skoczny taniec, w głowie umilkły dzwony, a ręce przestały się trząść, poszedł do kostnicy, żeby zająć się drugim trupem, o którym wczoraj zupełnie zapomniał. Otworzył drzwiczki chłodni i poczuł, jak jeżą mu się wszystkie włoski na ciele, a po plecach biegnie lodowaty dreszcz. Nieboszczyka nie było.

Myśli wirowały jak szalone. Przypominał sobie detale: rude włosy, nagły zgon, tym razem po użądleniu pszczoły. Powinien był to przewidzieć i przynajmniej kołki powbijać.

– Idiota, idiota – powtarzał sobie. – A zaraz potem: – Nie poradzę sobie, nie poradzę.

Wybiegł z kostnicy, wpadł do domu, założył gumiaki i płaszcz przeciwdeszczowy, a na koniec porwał mały plecaczek, który zawsze stał obok stojaka na parasole. W przedpokoju pojawiła się żona.

– Co ty…? – zaczęła, ale przerwała i cofnęła się, widząc spojrzenie Stacha, wyrażające zgrozę w najczystszej postaci. A gdy mąż wybiegł w deszcz, przeżegnała się i zaczęła szeptać zdrowaśki.

 

***

 

Stach umilkł, wpatrując się z natarczywym błaganiem w twarz Widara. Bóg też milczał, zastanawiając się, co powinien zrobić. Mógłby odesłać przybysza do Ministerstwa Magii, Religii i Innych Spraw Nadprzyrodzonych, ale nie był w najlepszych stosunkach z jego urzędnikami. Mógłby pomóc, ale… zaraz…

– Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? – zapytał.

– O-oni są śmiertelnie niebezpieczni. Wiem, co zrobić. – Drżącymi rękami Stach zaczął wyjmować z plecaka osikowe kołki, woreczki z ziołami, srebrne łańcuszki i główki czosnku. – Tylko, no, gdybyś mógł ich, tego, tylko przytrzymać – dokończył niemal szeptem.

Widar znów popadł w zadumę. Jeśli zrobi to raz, już nie będzie miał spokoju, ludzie będą go stale nachodzili, prosząc o jakieś duperele. Z drugiej strony, zawsze lepiej żyć z miejscowymi w zgodzie. I od czasu do czasu nawet on potrzebował kontaktu z istotami myślącymi. Bez tego ogarniała go nuda, stawał się marudny i wszystko irytowało go bardziej niż zwykle. Poza tym, pod wpływem błagalnego spojrzenia i nadziei w oczach Stacha, ego Widara urosło, stanęło na baczność i bardzo chciało pokazać wszystkim, kto tu rządzi. Podjął decyzję.

– Zaczekaj tu – powiedział i wyszedł. – Tylko niczego nie ruszaj – ostrzegł, zaglądając jeszcze raz do pokoju.

Stanął na ganku i rozejrzał się. W zasięgu wzroku nie znalazł żadnego użytecznego stworzenia.

– Nigdy ich nie ma, kiedy są potrzebne – burczał pod nosem.

Jako bóstwo mógł rozmawiać ze zwierzętami, a nawet prosić, aby coś dla niego zrobiły. Nigdy nie odmawiały. Rzadko z korzystał z tej możliwości, ale teraz potrzebował kogoś, kto zlokalizuje dla niego upiory. W końcu dojrzał wtulonego w konar wróbla, który bardzo starał się wtopić w tło. Najwyraźniej nie miał ochoty latać w deszczu. Widar jednak nie chciał czekać, aż przestanie padać. Przywołał ptaka i wyjaśnił mu, o co chodzi, a potem wrócił do domu.

– Co teraz? – zapytał Stach.

– Czekamy – odparł krótko Widar.

Minuty mijały powoli, Stach wiercił się w fotelu, co rusz zerkał na boga, a ten irytował się coraz bardziej, bo czuł się obserwowany i oceniany. Nie był przyzwyczajony do rozmów o niczym, nigdy ich nie lubił i nie wiedział, co począć z nieproszonym gościem.

– Przydaj się na coś i pomóż mi dokończyć naprawę dachu – powiedział w końcu.

Napięcie opadło, gdy obaj zaczęli zgodnie postukiwać młotkami, a Widar zadbał, żeby deszcz ich omijał. Czas ruszył z kopyta i wydawało się, że minęło ledwie parę chwil, gdy na dachu przysiadł wróbel. Widar słuchał w milczeniu, a ptak, najwyraźniej mocno przejęty, ćwierkał, świergolił, podskakiwał, poruszał skrzydełkami.

– Ciu, ciu, ciu. Ciu! – zakończył opowieść i z przekrzywioną główką wpatrywał się w Widara. Bóg poczęstował go ziarnami, wyjętymi z woreczka, który nosił w kieszeni na takie właśnie okazje.

– Idziemy. Są niedaleko – powiedział, gdy wróbel odleciał.

– Eee, on… Wyście rozmawiali z ptakiem – wykrztusił Stach, ale bóg już schodził z drabiny i nie zwracał na niego uwagi.

 

Widar parł przed siebie, nie przejmując się próbującym dotrzymać mu kroku mężczyzną. Po rozmowie z wróblem pożałował, że zgodził się pomóc, ale słowo się rzekło, a Asowie dotrzymują obietnic. Jak zwykle, gdy coś szło nie po jego myśli, był poirytowany i dał temu wyraz, rezygnując z wygodnej ścieżki i prowadząc Stacha przez najgęstsze chaszcze. Odgarniał mokre od deszczu krzaki z taką energią, że powracając, raz po raz smagały idącego za nim mężczyznę. Oczywiście nie było już mowy o ochronie przed deszczem, a padało coraz mocniej.

– Uch, chu, uch, auć! Chu… Je… Uch. Ała! Niech to szlag trafi! – jęczał Stach, a Widar przysłuchiwał się temu z satysfakcją.

Po ponad godzinie marszu Widar zatrzymał się na niewielkiej polanie. Za nim, sapiąc i postękując, wytoczył się z krzaków Stach. Mężczyzna zgiął się wpół, oparł dłonie na kolanach i starał się uspokoić oddech. Widar, wciąż zły jak osa, nie zamierzał dać mu odsapnąć.

– No, masz swoje upiory – oznajmił.

Chwilę później musiał walnąć Stacha w plecy, bo ten był już bliski zawału. Zastygł na wdechu wpatrzony w przeciwległy kraniec polany, gdzie w miłosnym uścisku kotłowały się dwa upiory i nie przeszkadzał im padający deszcz. Widar pociągnął Stacha w stronę demonów. Para była tak zajęta sobą, że nawet nie usłyszała przybyszy. W końcu zauważyła ich kobieta.

– Iiiiiii – wrzasnęła i zgarnęła z ziemi sukienkę, usiłując się nią zasłonić.

Widar skrzywił się, wtulił głowę w ramiona i rozmasował skronie.

„Dlaczego to zawsze musi być sopran” – pomyślał, machnięciem dłoni uciszając wrzeszczące babsko.

Nagi mężczyzna zerwał się i zasłonił upiorzycę. Dostrzegł znajomą twarz Stacha i na niego skierował całą swoją złość.

– Ty! Ty…! Nie mogłeś sobie odpuścić, co?! Choć raz dać spokój! – krzyczał. – Zabij mnie, jeśli chcesz, ale wara od niej – dodał i wyprężył się dumnie cały.

– Romuś, bez ciebie nie chcę żyć! – zawodziła kobieta. Zdołała już założyć kieckę i szlochała, uczepiona ramienia kochanka.

Bóg miał już dość całego tego harmidru. Chwycił upiory za ramiona.

– Dobra, wyciągaj te kołki i załatw sprawę – huknął na Stacha.

– A-ale… – wyjąkał przedsiębiorca pogrzebowy, nie ruszając się z miejsca.

Widar spojrzał na niego. Przemoczony i podrapany Kmita, z liśćmi w zmierzwionych włosach, w porwanym płaszczu i z paniką w oczach bardziej przypominał upiora, niż dwójka, którą bóg trzymał. A że z natury był mściwy, nie poczuł litości, przeciwnie, postanowił jeszcze bardziej utrudnić łowcy demonów sprawę.

– Albo nie – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem, puszczając kochanków. – Najpierw chcę się dowiedzieć, o co w tym chodzi.

– A-ale… jąkał się Stach.

Widar pchnął go na zwalony pień drzewa tak mocno, że mężczyzna klapnął tyłkiem w nierówną powierzchnię i jęknął z bólu.

– Ty opowiadasz. I nie życzę sobie żadnych wrzasków. – Bóg dźgnął palcem Romka, popatrzył srogo na resztę ludzi i usadowił się na pniu. – Tylko może najpierw załóż spodnie. Jeśli zdołasz – dodał, wpatrując się z pewną fascynacją w część ciała upiora, która nagle znalazła się na linii jego wzroku.

Upiór wzruszył ramionami i zrobił, co mu kazano.

 

***

 

Romek omal nie wypuścił z ręki kufla z piwem, kiedy przechodząca obok dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Coś zakłuło go w sercu. Wydawała mu się znajoma, ale nie potrafił przyporządkować jej do żadnej z miejscowych rodzin. Pilnie obserwował dokąd idzie. A i ona raz po raz odwracała się i zerkała na niego. Orkiestra na podium stroiła już instrumenty, jeszcze chwila i zacznie grać, a wtedy zaprosi ją do tańca. Nagle po raz drugi omal nie upuścił kufla, bo dziewczyna skierowała się do stolika zajmowanego przez Kapustów.

„Jezu, to Julka! – Przypomniał sobie nieśmiałe stworzenie z rudą czupryną, przemykające lękliwie po korytarzach podstawówki. Szybko odwrócił wzrok, ciesząc się, że ich rodzice nie zauważyli tej wymiany spojrzeń. – Ależ ona się zmieniła”.

Wyrosła na prawdziwą piękność. Ogarnął go ogromny żal, bo ta śliczna dziewczyna była poza jego zasięgiem. Ze spuszczoną głową powlókł się do swojego stolika.

Ojciec też zauważył Kapustów.

– A ci tu czego?! Zrobić coś, do pożaru jechać, ludziom dobytek ratować to nie, ale na festyn strażacki przyjść i piwo chlać to pierwsi – mruczał pod nosem, co rusz dotykając srebrnego medalu Za Zasługi dla Pożarnictwa, który dopiero co dostał.

Już i adwersarz zauważył Motków rozdarł się na całe gardło:

– Przy tych przeklętych Rusinach to i piwo wietrzeje. Że też cię na wschód nie odesłali, upowcu cholerny!

Romek zerknął w stronę stołu Kapustów i napotkał spojrzenie Julki. Miała w tych cudnych zielonych oczach taką samą żałość, jaką i on czuł. Pierwsza odwróciła wzrok i mógłby przysiąc, że widział łzy w jej oczętach. Zagapił się na kufel i przestał słuchać kłótni starych, zajadłych wrogów. Znał na pamięć jej dzieje, sięgające końca szesnastego wieku, kiedy to jakiś Kapusta, pachołek Stanisława „Diabła” Stadnickiego podpalił dom jakiegoś zagrodowego szlachciury nazwiskiem Motek. Wszyscy znali. Niejeden uczeń uratował się przed repetowaniem klasy, bo z ciekawości sprawdził, o co tym dwom właściwie chodzi.

Romek nienawidził historii. Jakby się tak zastanowić, to historia, zarówno ta prywatna jak i powszechna, to tylko ułożony chronologicznie ciąg wzajemnych uraz, pretensji i wynikających z nich cyklicznych mordobić, po których przeciwnicy liżą rany, zbierają siły i uzupełniają katalog żalów o nowe pozycje. By po krótkiej chwili względnego spokoju zacząć cały cykl na nowo. Nawet jeśli się sprzymierzą przeciwko jakiejś trzeciej sile, to i tak po jakimś czasie, jak furmanka wracają w stare utarte koleiny. Historia jeszcze nikomu niczego dobrego nie przyniosła.

„A teraz – dumał Romek – zabrała mi dziewczynę, zanim jeszcze zdołałem ją lepiej poznać”.

Nawet nie zauważył, kiedy opróżnił kufel. Wstał, by przynieść sobie następny i stwierdził, że wcale nie ma ochoty tutaj siedzieć. Zamiast do zaimprowizowanego baru powlókł się więc do domu. Padł na tapczan i wpatrując się w sufit przypominał sobie, jak pięknie lśniły oczy Julki Kapusty.

 

Starał się o niej nie myśleć, ale strzała Amora tak głęboko utkwiła w jego sercu, że wytrzymał tylko dwa dni. Trzeciego dnia podkradł się wieczorem do gospodarstwa Kapustów. Dostrzegł ją, siedzącą w okienku na piętrze stodoły i, ostrożnie rozglądając się na boki, podszedł bliżej.

– Ach! – szepnęła, gdy znalazł się obok sterty siana, czekającej na uprzątnięcie.

– Wiesz, kim jestem? – zapytał. Nie odpowiedziała. – Mam odejść?

– Zostań – wyszeptała. – Nie! Uciekaj! Zabiją cię, gdy cię tu zobaczą.

– Tylko się do mnie uśmiechnij, a mam gdzieś ich gniew – odparł, a ona obdarzyła go niepewnym, bojaźliwym uśmiechem.

Poczuł się tak mocny, że mógłby stawić czoła każdemu.

– Uczyli mnie nienawidzić twojego nazwiska, ale czymże jest nazwa? Róża pod innym imieniem tak samo by pachniała – mówiła zamyślona do siebie, a Romkowi wydawała się w tym momencie nie tylko piękna, ale i inteligentna.

Rozmawiali jeszcze chwilę, a potem musiał czmychać, bo wracał stary Kapusta, by dokończyć ładowanie siana.

Spotykali się często, choć potajemnie i zakochiwali w sobie coraz bardziej. Wiedzieli, że rodziny nigdy nie zgodzą się na ich małżeństwo. A co gorsza, rodzice Julki stawali się coraz bardziej podejrzliwi, zadawali stanowczo za dużo pytań i próbowali ją kontrolować. Pozostała im tylko jedna droga: ucieczka i potajemny ślub.

Pierwsza część planu okazała się łatwa. Którejś nocy, gdy Kapusta porządnie się spił, Julka zapakowała mały plecak i wymknęła się z domu. Romkowi poszło jeszcze prościej. Rzeczy miał już wcześniej spakowane i ukryte w lesie, a rodzicom powiedział po prostu, że idzie z kumplem na piwo. Kilka dni później byli już w Krakowie. Niestety druga część projektu była nie do zrealizowania. Żaden ksiądz nie chciał udzielić im sakramentu bez zaświadczenia z urzędu stanu cywilnego, że są małżeństwem. Urzędnicy z kolei pytali o metryki, dowody osobiste (a takowego Julka jeszcze nie posiadała, bo do osiemnastki brakowało jej pół roku) i miejsce stałego zameldowania, a potem rozkładali bezradnie ręce.

Julka kilka razy, jeszcze podczas ich potajemnych spotkań, dawała Romkowi do zrozumienia, że chce mieć noc poślubną, a nie przedślubną. A chłopak, który był gotów sypać płatki róż pod jej stopy, nawet nie próbował naciskać. W końcu dziewczyna sama doszła do wniosku, że to nie ma sensu. Romek zrobił wszystko, by ten pamiętny wieczór uczynić jak najbardziej romantycznym. Były świece i kwiaty, a nawet nieco lepsze niż zwykle jedzenie.

Oboje nie przewidzieli jednak, że ich rodziny się sprzymierzą i uruchomią wszystkie kontakty, by dopaść uciekinierów. Milicja wpadła do sutereny, którą zajmowali nie do końca legalnie i rozdzieliła kochanków zanim jeszcze praktycznie się nimi stali. Zostali odstawieni do swoich rodzin, a krótki, choć dramatyczny rozdział ich życia przykryto zasłoną milczenia, jak to się często dzieje ze wszystkimi niewygodnymi i wstydliwymi epizodami historii. Wszelkie zaś plotki na ten temat były natychmiast brutalnie wyrywane. Z korzeniami.

Rodzina wysłała Romka na studia do Wrocławia. Nigdy się nie ożenił. Żadna spotkana kobieta nie miała tak lśniących zielonych oczu, jak jego pierwsza miłość. Julkę zaraz po osiemnastce wydano za mąż za syna kumpla starego Kapusty. Nie mieli dzieci. A pewnego grudniowego wieczora jej ślubny utknął w rowie, wracając z gospody U Otka i obudził się dopiero na tamtym świecie. Od tej pory żyła samotnie w odziedziczonym po mężu domu.

Ponad trzydzieści lat później Romek wrócił do wsi na pogrzeb ojca. I okazało się, że stara miłość nie rdzewieje. Postanowili zostać na zawsze razem, w życiu po życiu.

 

***

 

Stach słuchał opowieści Romka i z każdym słowem czuł się coraz bardziej nieswojo. Nie tak to sobie wyobrażał. Upiory powinny być no… upiorne. A ci tu wyglądali zupełnie zwyczajnie i na dodatek mieli chwytającą za serce historię. Nie był mordercą i czuł, że pozbycie się upiorów nie będzie dla niego proste, ale trzeba to zrobić. Musi stanąć na wysokości zadania. Spojrzał na Widara, bóstwo przysłuchiwało się opowieści, jak zaczarowane. Nie było wątpliwości po czyjej stronie stoi. A, i miał rację, to wcale nie były wypadki, od początku podejrzewał coś takiego.

– A nie mogliście jakoś tak po bożemu, niekoniecznie od razu ślub, ale żywi? – spytał zjadliwie, gdy Romek skończył opowiadać.

Romek zarumienił się i nagle stracił rezon.

– A bo ja… A bo mi… – przerwał. – Nie wychodziło mi – wypalił w końcu zaczerwieniony, aż mu koniuszki uszu płonęły.

Zdumiony Stach spojrzał na spodnie Romka, wciąż jeszcze mocno wybrzuszone w okolicach rozporka, potem zerknął na Widara, ale bóg tylko potrząsał głową mamrocząc:

– Cholerna lingwistyka.

– A teraz, kiedy wszystko działa, pojawiłeś się ty i chcesz nas pozabijać – powiedziała z goryczą Julka.

– Nie rozumiecie! Będziecie mordować, bo taka wasza natura. W którymś momencie poczujecie głód krwi i nie będziecie w stanie nad nim zapanować! Wszystkie upiory tak mają! – krzyczał Stach.

– A skąd wiesz? Spotkałeś kiedyś jakiegoś? – zapytał Widar tak spokojnie, że Kmicie ciarki przeleciały po plecach. Był jednak zbyt nabuzowany i pewien swoich racji, by się zatrzymać.

– Nie, ale wszystkie znane księgi tak twierdzą. Setki lat doświadczenia. Zaprzeczysz, że upiory napadały na ludzi? – zaatakował boga.

– Samoobrona – wyjaśnił Widar, wciąż tym samym spokojnym tonem. – Skoro wszyscy twierdzą, że jesteś złem wcielonym i polują na ciebie, to będziesz się bronił. A upiory są faktycznie silniejsze niż zwykli ludzie, więc… – Wzruszył ramionami.

– Potrzebują krwi! – upierał się Stach.

– Nie potrzebują. Mogą jeść wszystko, albo nie jeść wcale.

– Ale wysysają krew, najpierw z krewnych, a potem jak popadnie.

– Wszystko zależy od powodu, dla którego zostają na tym świecie. Jeśli to zemsta, to faktycznie wysysają. Ale to najwyraźniej nie ten przypadek.

– A ty niby skąd to wszystko wiesz?

– Setki lat doświadczenia – odparł Widar z krzywym uśmiechem. – Osobistego.

Stach był sfrustrowany, a na dodatek przemoczony i przemarznięty. Brakowało mu już argumentów, więc miotał się po polance, kopiąc co rusz w zwalony pień, albo leżący w trawie kamień. Miał poczucie, że bóg go zawiódł. Popatrywał na tulące się upiory i wciąż nie chciał dopuścić do siebie myśli, że Widar może mieć rację, bo wtedy wszystko, co do tej pory robił, straciłoby sens. Upiory są złe i tyle. Wszyscy to wiedzą.

– Obiecałeś! – użył ostatniego argumentu.

Widar podniósł się i nagle wydawał się dwa razy potężniejszy. Stach skulił się pod jego przeszywającym spojrzeniem.

– Obiecałem – rzekł. – I dotrzymam słowa.

Chwycił Romka i unieruchomił go.

– Nie! – krzyknęła Julka i rzuciła się na niego, ale odepchnął ją samym tylko machnięciem ręki.

– Tak, jak się umawialiśmy. Wiesz, co robić, ja je przytrzymam.

Stach niepewnie otworzył plecak i wyjął kołek. Ręce mu drżały i drewno spadło w trawę. Szukał go przez chwilę na kolanach, a potem podszedł do upiora. Spojrzenie ześlizgnęło mu się na Julkę, która siedziała w mokrej trawie, obejmując rękami kolana i szlochała. Odwrócił wzrok. Romek stał w milczeniu, z zaciętą miną patrząc mu prosto w oczy. Stach zawahał się, ręce mu opadły.

– Nie mogę – wyszeptał ze spuszczoną głową. – Zawiodłem – powiedział i rozbeczał się.

Widar puścił Romka, który natychmiast znalazł się przy Julce i podszedł do płaczącego Stacha. Niezgrabnie poklepał go po plecach.

– Z upiorami jest jak z ludźmi, jedne bywają krwiożercze, a inne zupełnie zwyczajne – tłumaczył.

– Ale co ja teraz powiem ludziom we wsi? Liczyli na mnie – chlipał Kmita, rękawem wycierając cieknący nos.

– Załatwiłeś sprawę, upiory są nieszkodliwe.

– A jeśli jednak… – Stach spojrzał lękliwie na bóstwo. Wciąż trudno było mu pogodzić się z tym, że to, w co przez lata wierzył, okazało się błędem.

– Wtedy sam się nimi zajmę – obiecał Widar. Odwrócił się do dwójki całujących się upiorów. – Jeśli kiedykolwiek zobaczę was w pobliżu ludzi, albo jeśli komuś zrobicie krzywdę, to osikowy kołek okaże się najmniejszym waszym problemem. Zrozumiano! – ryknął, a jego głos przetoczył się przez połoniny jak grom, aż zdezorientowane błyskawice zaczęły walić gdzie popadnie.

Upiory skuliły się ze strachu i posłusznie pokiwały głowami. Stach odetchnął.

– Czy teraz możemy już na wieki być razem? – odważyła się zapytać Julka.

– Tylko do Ragnaröku – odparł. – Choć pewnie prędzej się sobą znudzicie – mruknął pod nosem.

 

Widar odprowadził przedsiębiorcę pogrzebowego do drogi, wiodącej w stronę wsi i odszedł, pogwizdując, najwyraźniej wielce z siebie zadowolony. Stach powlókł się do domu, zastanawiając się, co właściwie ma teraz zrobić ze swoim życiem. Jakoś nie widział się już w dawnym zawodzie.

„I tak to jest – dumał smętnie. – Bóg się pojawia, robi zamęt, a potem zostawia człowieka samego”.

Koniec

Komentarze

Epokowe dzieło Romeo i Julia w Bieszczadach jest napisane z luzem (wiadomo, Irka_Luz!), wszędobylskim humorem, więc na lekturę nie da się narzekać.

Z hipnotyzującą powolnością od sufitu odrywała się kolejna kropla.

Irla, jak ja Ci zazdroszczę takich perełek…

„A niech to! Znowu przecieka dach” – pomyślał, kiedy wylądowała mu na twarzy.

Widar i refleks szachisty :)

taka kurwa. Mocne słowo, świetnie się sprawdza jako wezwanie bojowe.

 Nie do końca. Jako wezwanie bojowe sprawdza się wg Lema awruk, natomiast kurwa sprawdza się (wg J. Machulskiego) jako hasło do aktywacji windy.

Potem obaj bracia wyjachali do dużych miast, by studiować i robić kariery. Młodszy wrócił jakiś czas temu i już został.

Przede wszystkim wyjechali. Ale że wrócili? hmm… Ja tam słyszałem, że to te dzbany ze stolicy marzą: może by tak wszystko rzucić w ch… i pojechać w Bieszczady :)

– Zamknijcie się w domach i nie wyściubiajcie z nich nosa

Stach szybko jakoś wytrzeźwiał…

Stach obudził się z potwornym bólem głowy

Ale kac i tak mu nie przepuścił :)

Zrowaśki

Chyba zdrowaśki. I czemu z dużej litery?

godzienie

literówka

Bóg się pojawia, robi zamęt, a potem zostawia człowieka samego

No i światopoglądowa puenta jak znalazł :) Szacun i klik!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

 Nie do końca. Jako wezwanie bojowe sprawdza się wg Lema awruk, natomiast kurwa sprawdza się (wg J. Machulskiego) jako hasło do aktywacji windy.

U Widara się sprawdza, w końcu tak się wzywa wikingów, żeby ludzi uciszyli :)

 

Stach szybko jakoś wytrzeźwiał…

Bo wcześniej ciutkę udawał :)

 

godzienie

literówka

Psiakostka, szukam, szukam i znaleźć nie mogę. We własnym opku :O

 

No i światopoglądowa puenta jak znalazł :)

Ale pamiętaj, że Stach spotkał boga, a nie Boga ;)

 

Dzięki za szybką lekturę. Cieszę się, że humor się spodobał. I dzięki za klika :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Po ponad godzienie marszu Widar zatrzymał się na niewielkiej polanie. Za nim, sapiąc i postękując, wytoczył się z krzaków Stach. Mężczyzna zgiął się wpół, oparł dłonie na kolanach i starał się uspokoić oddech. Widar, wciąż zły jak osa, nie zamierzał dać mu odsapnąć.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

A gdy nie możesz znaleźć jakiegoś wyrazu, włączasz polecenie “szukaj” (w Firefoxie ctrl F) i wpisujesz ten wyraz :)

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Dzięki, będę wiedziała na przyszłość. A to godzienie mi się jakoś tak skojarzyło z codziennie i cały czas się zastanawiałam, gdzie ja u lich takiego słowa użyłam :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczna historia. Jakoś lubię różne przeróbki Szekspira. Odkrywanie nawiązań daje tyle satysfakcji… :-)

Julka Kapusta na pięterku stodoły – bezcenna!

I jeszcze Widar na dokładkę. Misie. Jest humor, jest sól bluzgów, jest miłość poza grób…

Babska logika rządzi!

 

Bardzo interesująca historia. Bogowie, upiory, domorośli łowcy demonów, a wszystko okraszone Szekspirem :) Pełen humoru język, sprawił, że co i rusz uśmiechałem się pod wąsem. Podoba mi się :)

 

Kilka uwag ode mnie:

 

Stach był ich pierwszą, a prawdę powiedziawszy także ostatnią linią obrony.

– ten Stach, to trochę jak strach, do tego zdania musiałem wrócić, bo przeczytałem, że to strach był ;) Można używać odmian tego imienia: Stachu, Staszek, a nawet Stanisław. Chyba, że koncepcyjnie językowo nie pasuje.

 

…przynajmniej dopóki ma gość ma czym płacić i nie demoluje lokalu.

– 2x ma

 

Kiedy żołądek zakończył skoczny taniec…

– zakończył skoczny, dziwnie to brzmi.

 

Przemoczony i podrapany Kmita, z liśćmi w zmierzwionych włosach, porwanym płaszczem i paniką w oczach bardziej przypominał upiora, niż dwójka, którą bóg trzymał. A że z natury był mściwy, nie poczuł litości, przeciwnie, postanowił jeszcze bardziej utrudnić łowcy demonów sprawę.

– kto był mściwy, Kmita czy bóg? (składnia).

 

Jezu, to Julka!

– a może Julita? Roman i Julita, tak tylko sugeruję…

 

W końcu dziewczyna sama doszła do wniosku, że to nie ma sensu.

– ehm, coś łatwo poszło ;)

 

Prawie trzydzieści lat później Romek wrócił do wsi na pogrzeb ojca. I okazało się, że stara miłość nie rdzewieje. Postanowili zostać na zawsze razem, w życiu po życiu.

– ale co, jak? Najpierw im się zmarło, tak? I to obojgu jednocześnie? Niejasne to dla mnie :/

Che mi sento di morir

A ściślej mówiąc, nie słyszał żadnych ludzi, ani hałasu ich urządzeń. Za to szumiał deszcz, szemrały mokre liście drzew, pluskały krople, wpadające do kałuży, chlupotała woda, spadająca do stojącej pod rynną balii. A dla harmonii zakrakała wrona, zahuczał wiatr, a pod jego naporem zatrzeszczały drewniane okiennice, trzasnęły płonące polana w kominku.

Dwa zdania rozpoczynające się od ”A” blisko siebie.

Rzuć okiem także dalszy dialog, już w gospodzie. Co druga kwestia zaczyna się od “A”. Niby to dialog, więc można wybaczyć, ale mimo to warto wystrzegać się takiego manieryzmu.

opartej o okap, a do odgłosów

Aliteracja

„Dziwny ten język – rozmyślał Widar. – Z jednej strony taka kurwa. Mocne słowo, świetnie się sprawdza jako wezwanie bojowe. A przecie kobieta! A z drugiej to słówko takie mięciutkie, a przecież…”

Kwestię narratora wyjmij poza cudzysłów. 

Znał stojącego przed nim mężczyznę z podstawówki.

od podstawówki

Żaden ksiądz nie chciał udzielić im sakramentu bez zaświadczenia z urzędu stanu cywilnego, że są małżeństwem.

Ale przecież są śluby konkordatowe, więc nie trzeba brać wcześniej cywilnych.

 

Podsumowanie:

 

Początek niezbyt mi przypadł do gustu, ale to głównie przez wtórność.

Czytałem już kilka Widarów i to, co we wcześniejszych tekstach było zabawne, tu już mnie nieco zmęczyło. Możliwe, że gdybym nie miał tego bagażu, podobałoby mi się bardziej.

Dalej było już lepiej. Mniej więcej od sceny na polanie zainteresowałem się przedstawioną historią. Końcóweczka też dość zgrabna i nieprzeciągnięta.

 

Nad czym sugerowałbym popracować?

Więcej pokazuj, mnie opowiadaj. Za mało tutaj dynamiki i atakowania zmysłów, za dużo statycznych dialogów (mamy statyczny dialog u Widara, statyczny dialog w zakładzie pogrzebowym, statyczna opowieść w gospodzie). Można to było sprzedać atrakcyjniej. 

Zabrakło też chyba haczyka na początku, by wciągnąć czytelnika w opowieść, zostawiając jakąś tajemnicę niedopowiedzianą. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Finklo, dzięki serdeczne. Fajnie, że się Julka Kapusta spodobała i stwierdziłam, że pięterko stodoły będzie pasowało do Bieszczadów :)

Jakoś lubię różne przeróbki Szekspira. Odkrywanie nawiązań daje tyle satysfakcji… :-)

Ja też :)

Dzięki za klika :)

 

 

BesamentKey, dzięki za szybką wizytę i cieszę się, że Ci się spodobało i wywołało uśmiech. O to chodziło :)

 

– 2x ma

Dzięki, poprawione :)

– ten Stach, to trochę jak strach, do tego zdania musiałem wrócić, bo przeczytałem, że to strach był ;)

A to mi do głowy nie przyszło. Jakoś tak mi się Stach w makówce pojawił i już został :) Poczekam jeszcze, co inni na to.

 

– zakończył skoczny, dziwnie to brzmi.

Czemu?

 

– kto był mściwy, Kmita czy bóg? (składnia).

Czytam to i wydaje mi się w porządku, ale dzisiaj już mam kłopoty z myśleniem, więc przyjrzę się temu jeszcze jutro.

 

– a może Julita? Roman i Julita, tak tylko sugeruję…

Takie imię na wsi, pięćdziesiąt lat temu?! Nie przeszłoby ;)

 

– ehm, coś łatwo poszło ;)

No wiesz, jak na ślub nie było widoków… ;)

 

– ale co, jak? Najpierw im się zmarło, tak? I to obojgu jednocześnie? Niejasne to dla mnie :/

To znaczy tatkowi się zmarło, syn wrócił, spotkał Julkę i już został, a ponieważ nie dał rady skonsumować związku, to oboje postanowili odebrać sobie życie.

 

 

Witaj Chrościsko, cieszę się, że Widar Cię przyciągnął i mimo początkowego znużenie, dobrnąłeś do końca. Fajnie, że w którymś momencie się spodobało i to na tyle, żeby kliknąć :) Dziękuję :)

 

Więcej pokazuj, mnie opowiadaj.

Ech, to opko mi się już i tak rozrosło bardziej, niż zamierzałam. Dlatego z paru scenek ilustracyjnych po prostu zrezygnowałam. Pozy tym, nie ukrywam, że ja się odrobinkę przeciwko tej zasadzie buntuję ;)

 

Zabrakło też chyba haczyka na początku, by wciągnąć czytelnika w opowieść, zostawiając jakąś tajemnicę niedopowiedzianą.

Coś w tym jest.

 

Dwa zdania rozpoczynające się od ”A” blisko siebie.

Jedno już wywaliłam. A wiesz, ile a zlikwidowałam już wcześniej? Nie mam, cholewcia, pojęcia, skąd mi się to tym razem wzięło.

 

Aliteracja

Pomyślę, jak się w końcu wyśpię, dzisiaj nic rozsądnego mi z tego nie wyjdzie.

 

Kwestię narratora wyjmij poza cudzysłów.

Czemu? Taki zapis monologu jest dopuszczalny. Zawsze tak pisałam.

 

od podstawówki

Tu sama nie byłam pewna. Przecież Wacek wyjechał do stolicy, więc nie mieli kontaktu. Od podstawówki sugerowałoby co innego.

 

Ale przecież są śluby konkordatowe, więc nie trzeba brać wcześniej cywilnych.

No tak, ale trzydzieści lat temu nie było. Konkordat został zawarty w 1993r., a ratyfikowany w 98. Zmieniłam na ponad trzydzieści lat, w razie gdyby ktoś zaczął dokładnie przeliczać ;)

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Czemu? Taki zapis monologu jest dopuszczalny. Zawsze tak pisałam.

ok. Zwracam honor.

 

Tu sama nie byłam pewna. Przecież Wacek wyjechał do stolicy, więc nie mieli kontaktu. Od podstawówki sugerowałoby co innego.

Oryginalne zdanie za to nie precyzuje “czy mężczyzna jest z podstawówki, a Waldek go zna”, czy “Waldek znał go jeszcze z czasów podstawówki”.

Kontekst niby jest jasny, ale mnie trochę ugryzło.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Fakt, masz rację, może się tak skojarzyć, że gość jest z podstawówki. Zmieniłam na: z czasów podstawówki. Samemu się takich rzeczy po prostu nie widzi :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Znany bohater, znane środowisko i tylko historia całkiem nowa, choć jednocześnie jakby całkiem stara. A że opowiedziana zajmująco i z humorem, lekturę mogę uznać za satysfakcjonującą. ;)

Irko, mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

zbli­żał się do czer­wo­nej lini z na­pi­sem… ―> …zbli­żał się do czer­wo­nej linii z na­pi­sem

 

mi­ni­mum słów, mak­sy­mum tre­ści. ―> …mi­ni­mum słów, mak­simum tre­ści.

 

ra­dzić sobie z tą sza­tańst­ką hordą. ―> Literówka.

 

przy­naj­mniej do­pó­ki ma gość ma czym pła­cić… ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

pró­bu­ją­cym do­trzy­mać mu kroku męż­czy­ną. ―> Literówka.

 

Prze­mo­czo­ny i po­dra­pa­ny Kmita, z li­ść­mi w zmierz­wio­nych wło­sach, po­rwa­nym płasz­czem i pa­ni­ką w oczach bar­dziej przy­po­mi­nał upio­ra… ―> Prze­mo­czo­ny i po­dra­pa­ny Kmita, z li­ść­mi w zmierz­wio­nych wło­sach, w  po­rwa­nym płasz­czuz pa­ni­ką w oczach, bar­dziej przy­po­mi­nał upio­ra

 

nagle zna­la­zła się na lini jego wzro­ku. ―> …nagle zna­la­zła się na linii jego wzro­ku.

 

Nawet jeśli cza­sem się sprzy­mie­rzą prze­ciw­ko ja­kiejś trze­ciej sile, to i tak po ja­kimś cza­sie… ―> Powtórzenie.

 

spy­tał zja­dli­wie, gdy Stach skoń­czył opo­wia­dać. ―> Stach??? A nie Romek?

 

Po­pa­try­wał na wtu­lo­ne w sie­bie upio­ry i wciąż nie chciał do­pu­ścić do sie­bie myśli… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Od­wró­cił się do dwój­ki ca­łu­ją­cach się upio­rów… ―> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dziękuję :) Cieszę się, że historia Ci się spodobała, tym bardziej że w pewnym momencie już sama nie wiedziałam, czy mnie się podoba. Powolutko oddycham z ulgą i stwierdzam, że jednak dobrze, że nie nacisnęłam klawisza delete ;)

Babole oczywiście poprawione.

próbującym dotrzymać mu kroku mężczyną

Na tego mężczynę parę razy zwróciłam uwagę przy czytaniu, wiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie potrafiłam dostrzec co. Chyba zaczynam być lekko przemęczona ;)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Albo po prostu idealny mężczyzna nie istnieje – dookoła same mężczyny… ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo proszę, Irko.

I składam wniosek o Bibliotekę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mimo że preferuję teksty “na poważnie”, Twój tekst przeczytałam z dużą przyjemnością. Lekko, zabawnie, a do tego jeszcze interesująco. A poza tym Szekspir i Widar :) Wyjątkowo satysfakcjonująca lektura.

Oczywiście klikam bibliotekę :)

 

Cześć. Przeczytałem, przemyślałem, i jestem trochę skonfundowany. Początek super, Widar w przesyconych dziwami Bieszczadach, cieknący dach, przedsiębiorca pogrzebowy… klimat i warsztat super, a tekst lekki, tak z przymrużeniem oka, zachęca do łykania kolejnych akapitów. Motyw ze schodzeniem z drabiny super: “no odsuń się Pan bardzie, kurde, no” Wspaniałe, taki subtelny przytyk do męskiej boskiej potrzeby samotni.

Dojechałem tak rozradowany do sceny na polanie. Smaczek z sopranem i łapaniem za skronie, ponownie, świetny. Upiory parzące się zawzięcie na polance, sweet, ale potem zaczęły się schody. Romek i Julka, dramat rodem z 16. wieku wtłoczony w realia Polski lat 80. (jak dla mnie, pasuje jak brązowy Passat B5 do gorącej, słonecznej Italii)

Z lekkiej komedii zaczęła się wyłaniać lekka tragedia (a może dramat… nie wiem, nie znam się) na ważny (dla niektórych mniej, dla innych bardziej, zależy pewnie od płci i wieku) temat. Milicja ich przywiozła, rodzice skrzyczeli i tak po prostu ta wielka miłość się wzięła i skończyła, a zakochani nie widzieli się przez następne 30 lat (trwając przez ten czas w jakimś takim zawieszeniu)… po czym niespodziewanie uczucie odżyło, gdy się ponownie przypadkiem spotkali, ale że czas zrobił swoje i że pewnie pociąg już odjechał, postanowili zostać upiorami, by móc skosztować zakazanego im owocu.

Opisane lekko, z dystansem i z ironią, ale jakoś mi ta historia do tego początku nie pasuje. No i w zasadzie od tego momentu łatwo można “domyślić się”, jakim to happy endem się to skończy. Czytam dalej, licząc na zaskoczenie zakończeniem (a może sfrustrowany Widar raptem odbije Romkowi Julię, albo Panna sama się nim zainteresuje, albo Romek poczuje mięte do Stacha, czy coś takiego…) ale zaskoczenia nie ma. Happy end. Wszyscy się kochają i rozchodzą w swoja stronę.

Do sceny na polanie super, potem też dobrze, ale jakby czegoś zabrakło, ale to tylko moja opinia. Pozdrawiam i życzę kolejnych równie fajnych opowiadań.

 

PS Finkla, czytam:

Albo po prostu idealny mężczyzna nie istnieje – dookoła same mężczyny… ;-)

Czytam i zastanawiam się, czy jest sens podnosić niektóre rękawice.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Bardzo przyjemnie się czytało, taki romans tragiczny z przymróżeniem oka, jeszcze w rodzimej scenerii, motyw mitologiczny na okrasę. Wszystko gra i buczy, więc nie będę się niczego czepiać. Dobra lektura na wakacje, wciągnęło i uśmiechnęło wielokrotnie. Wnioskuję zatem o klika i pozdrawiam.

Finklo,

Albo po pro­stu ide­al­ny męż­czy­zna nie ist­nie­je – do­oko­ła same męż­czy­ny… ;-)

No, przynajmniej wiadomo, czego facetom do ideału brakuje, jednego z ;)

 

 

Reg, heart

 

Witaj, Katiu :) Cieszę się, że się spodobało i dziękuję za kliczka. Kurcze, czasem człowiek potrzebuje czegoś zabawnego. Dobrze mi zrobiło napisanie kolejnego Widara. Taka odskocznia od rzeczywistości, choć chyba nie do końca :)

 

Krar, witaj :) Fajnie, że Ci się widarowy klimat spodobał. Zapraszam do przeczytania wcześniejszych opek z tym bogiem. Tam jest tylko komedia, bez elementów dramatycznych. I pewnie właśnie o to chodzi, chciałam trochę odświeżyć bohatera ;)

Dramaty Szekspira są, IMO, ponadczasowe. Jakoś tak nie potrafię ich upchnąć tylko w konkretnym przedziale czasowym i miejscu. Myślę, że większość tych historii może zdarzyć się wszędzie i właściwie stale się zdarza, Stąd właśnie ich siła. Więc czemu nie w Bieszczadach u schyłku PRL-u? ;)

Widar bez happy endu?! Przecież on zawsze wygrywa ;) I, obawiam się, że Julka nie miałaby szans, bo Widar lubi ciszę i spokój, nie znosi zaś wysokich piskliwych kobiecych głosów ;)

 

Oidrin, miło Cię tu widzieć :) Cieszę się, że się podobało i że uprzejemniło Ci czas wakacyjnych upałów :) Uśmiech przy czytaniu widarowych opek jest zawsze miło widziany :) Dziękuję za kliczka :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Czytam i zastanawiam się, czy jest sens podnosić niektóre rękawice.

Krarze, jeśli masz ochotę, to podnoś. Ale zdradzę Ci w tajemnicy, że idealnych kobiet też nie ma. ;-)

 

Irko, gdyby jeszcze był sklepik z tymi brakującymi z i gdyby oni mieli pasujący otworek, w który można je wcisnąć… Bo cosik mi się widzi, że wszystkie nasze dobre rady pchające w stronę ideału lądują w całkiem nieodpowiednim otworze. ;-/

Babska logika rządzi!

A myślisz, że posiadanie odpowiedniego otworka zapobiegłoby lądowaniu dobrych rad w tym nieodpowiednim? ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hmmm. To pytanie retoryczne?

Może gdyby bystra niewiasta szybciutko wepchnęła zeta we właściwy otworek…

Dwuznaczność początkowo niezamierzona, ale mi się spodobała.

Babska logika rządzi!

Może gdyby bystra niewiasta szybciutko wepchnęła zeta we właściwy otworek…

Tylko wtedy by przypominali nakręcane zabawki. A to też niedobrze.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Czyli nadal nie byliby idealni. Ech…

Babska logika rządzi!

No, ech… ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Może ludzie tak się łączą w pary? Znajdują brakujące litery, brakujące słowa u swojej drugiej połówki. Ich historie się łączą, zachowując przy tym odrębność, jak wątki dobrej powieśc, Ech, romantyzm…

 

Choć dyskusja o wpychaniu różnych rzeczy we właściwe otwory, bardzo ciekawa. A co to za nakręcane zabawki, miałaś na myśli Irko? ;)

Che mi sento di morir

Finkla, dziękuję za zdradzenie tajemnicy. Moje pytanie jednak raczej dotyczyło części po kresce. Początkowo, nie zauważyłem bowiem dystansu i lekkości wypowiedzi, teraz widzę, że nie było żadnej rękawicy (No, może taka mała, subtelna).

W sprawie owego z i rad powiem tylko tyle, że mężczyzna słuchania rad musi się nauczyć, i musi się chcieć tego nauczyć, a próby zmieniania go za pomocą “dobrych rad” (jak już przekroczy 14. czy 15. rok życia) nie są najlepszym pomysłem (jak ktoś napisał, lądują w pewnym otworze, a przynajmniej pierwsza reakcja na to wskazuje).

PS Twoja sygnaturka zmyślnie domyka niektóre twoje posty.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

BesamentKey,

Może ludzie tak się łączą w pary? Znajdują brakujące litery, brakujące słowa u swojej drugiej połówki. Ich historie się łączą, zachowując przy tym odrębność, jak wątki dobrej powieśc, Ech, romantyzm…

Pomysł mi się podoba :) Masz materiał na opko ;)

 

Choć dyskusja o wpychaniu różnych rzeczy we właściwe otwory, bardzo ciekawa. A co to za nakręcane zabawki, miałaś na myśli Irko? ;)

A tu akurat żadnego konkretnego :)

 

Krar, chcenie jest w tym przypadku kluczowe. Zastanawiam się tylko dlaczego nie chą ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Krarze, jak powszechnie wiadomo, pod jedwabną rękawiczką malowaną w kwiaty często kryje się żelazna pięść. ;-) Czyli może lepiej tych rękawiczek nie ruszać.

Oj, prawda – musieliby chcieć. I tu jest pogrzebany pies, kot, koń i reszta zoo. Ale może być i tak, że dla idealnej kobiety każdy by chciał.

Babska logika rządzi!

“Powoli zapada zmrok a pod piórem ciągle nic (…)” Bo co jakiś czas chyłkiem zerkam na forum zamiast w pocie czoła wreszcie coś napisać do końca;-)

IMHO: Tak, o chcenie się rozchodzi. Nie, dla idealnej kobiety tez się face nie zmieni, no chyba że na czas określony celem zdobycia konkretnych korzyści ???? Pozwólcie, że teraz ja zdradzę wam inny sekret (bazujący na własnym doświadczeniu i obserwacji innych) Ja widzę to tak: Facet to egoista (w pozytywnym jak i negatywnym tego słowa znaczeniu), zmienia się tylko i wyłącznie dla siebie. Zmienianie się „dla kogoś” zazwyczaj nie działa, i bardzo szybko przechodzi w udawanie kogoś, kim się nie jest albo w coś podobnego. Z czasem udawanie rodzi frustrację, frustracja utrudnia budowanie relacji… taki łańcuszek nieszczęścia.

Mężczyzna zmienia się tylko i wyłącznie dla siebie, a sensowne zmienianie „dla kogoś” zachodzi tylko wtedy, jeżeli świadomie zmieniamy się dla siebie wiedząc, iż dzięki temu będziemy również lepsi dla innych. Inaczej nie daje to rady (dobra, pewnie są nieliczne wyjątki… w totka 6 też się da trafić podobno). A, no i jest jeszcze korzyść, jeżeli nie widzi korzyści w zmianie, to z gritem bywa ciężko.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Jej, nie wiedziałem, że ja taki groźny jestem, że trzeba się przede mną kajać w przedmowach. :)

To co, może dbając o odpowiedni image, przyprowadzę jeszcze klasycznego, najwyżej średnio zadowolonego z lektury CM-a? :D

Zacznę od pierwszego akapitu, który jako wprowadzenie do opowiadania wyjątkowo nie przypadł mi do gustu. ;)

Rozluźniony Widar siedział w wygodnym fotelu i uśmiechał się błogo. Było cicho. A ściślej mówiąc, nie słyszał żadnych ludzi, ani hałasu ich urządzeń. Za to szumiał deszcz, szemrały mokre liście drzew, pluskały krople, wpadające do kałuży, chlupotała woda, spadająca do stojącej pod rynną balii. Dla harmonii zakrakała wrona, zahuczał wiatr, a pod jego naporem zatrzeszczały drewniane okiennice, trzasnęły płonące polana w kominku. Ta symfonia sprawiała prawdziwą przyjemność.

Zaczynasz opowiadanie od przymiotnika w który czytelnik, gdyby tylko nie było dalszego opisu, musiałby wierzyć na słowo. I każdy wyobraziłby sobie coś innego, bo jeden widziałby uśmiechniętego, pogwizdującego Widara, a drugi boga po kilku kielichach.

Ponieważ dalszy opis jednak jest, to ten przymiotnik wydaje się być kompletnie zbędny, bo piszesz czytelnikowi coś, co zaraz mu zobrazujesz. Więc dla mnie ten “rozluźniony” deprecjonuje tylko dalszy opis, bo podkreśla coś, co i tak widzę.

“Było cicho” to też dla mnie średnio potrzebne oświadczenie, bo przecież za chwilę mi to dokładnie obrazujesz. Ja wiem, że Ty generalnie buntujesz się trochę przeciw zasadzie “show, don’t tell”, ale tutaj to masz takie raczej “show” i jeszcze na wszelki wypadek “tell”, żeby czytelnik na pewno wiedział, jak ma rozumieć dany obraz. ;)

Niektórzy jęczeliby pewnie jeszcze o ten średnio obrazowy przysłówek w pierwszym zdaniu, ale mnie on akurat jakoś mocno nie przeszkadzał.

Gdyby to był akapit w środku tekstu to pewnie bym odpuścił, bo grzech jakby mniejszy. A może i żaden. Ale to jest wprowadzenie do tekstu. A tu już na dzień dobry wysyłasz mi sygnał, że pewne rzeczy będziesz mi przedstawiać właśnie przez oświadczenie, a ja będę Ci wierzył na słowo.

Nie nastraja to optymistycznie do lektury.

A, zapomniałem o najważniejszym. Ta wzmianka o średnio zadowolonym CM-ie na początku to tylko żart. Nie będę się teraz czepiał o byle szczegóły, żeby się wpisać w ten obraz. Jeżeli o czymś będę w tym komentarzu wspominał, to dlatego, że było dla mnie istotne i należy na to zwrócić uwagę.

Nie dlatego, że wypada w końcu trochę pomarudzić. ;)

Dobra. Dalej.

Pomysł na odświeżenie Widara wcale fajny. Nie powiem, taki koncept przypadł mi do gustu, a i do humorystycznej konwencji pasował dobrze (swoją drogą: gdzie tag “humor”?! Jak ja mam, do cholery, szukać później tych lżejszych tekstów, jak Wy mi się z nimi permanentnie ukrywacie?! :D).

Koncept pasuje więc dobrze. Mam też jednak jedną gorszą wiadomość. Twój Widar ma na rynku konkurenta. Nazywa się Wędrowycz. ;-)

Generalnie można napisać, że w samym pomyśle nie ma wiele nowego. Że można znaleźć sporo elementów, które kojarzą się, mniej lub bardziej, właśnie z Wędrowyczem. Ale to nie jest aż takie ważne. Bo to jest w końcu fajna lekka historia, których naprawdę koszmarnie trudno szuka się na portalu.

Historie takie są raczej niewdzięczne. Ona nie zapadnie na dłużej w pamięć, o piórko też pewnie nią nie zawalczysz. Ale są potrzebne. Czasem chcesz czegoś lżejszego. Chcesz się po prostu fajnie bawić, bez skupiania na bardzo złożonej fabule, bez koncentrowania się na bardzo ważnych problemach świata, które koniecznie poprzez literaturę trzeba omawiać bez końca. W tej kategorii lekkich tekstów to jest jeden z lepszych, jakie ostatnio czytałem. Jasne, mam szereg uwag (tak, zaraz Ci wszystko wymienię^^), ale czytało się przyjemnie i trzeba Ci to oddać.

OK, po kolei. Daruj lekki chaos w komentarzu, ale nie miałem czasu go sobie jakoś sensownie w głowie poukładać.

Pomysł na Widara w tym przypadku, przy tej historii, którą już mu napisałaś, dobry, ale na raz. Na raz, bo on tu jest jednak trochę schowany i na dłuższą metę to nie zadziała. Nie da się pisać kolejnych historii o danym bohaterze, kiedy nie będzie on na pierwszym planie. A tutaj momentami zwyczajnie go chowasz. Piszę to w oparciu o obrazy, które zostały mi w pamięci kilka dni po lekturze. Ten Widar jawi mi się gdzieś jako taki mocno zaakcentowany, ale jednak dodatek do samej historii. A może pewien pretekst do jej przedstawienia?

Swoją drogą, że Ciebie nie korciło, żeby go wysłać na jakiś kurs radzenia sobie z agresją. Wyobraź sobie takiego Widara, który w danym opowiadaniu próbuje walczyć z nerwami, próbuje być oazą spokoju. I to próbuje coraz usilniej i usilniej w oparciu o super metody walki ze złością, które poznał w czasie ćwiczeń. Miałabyś trochę odświeżonego bohatera, może udałoby się na tym zbudować jakąś fajną historię.

Ale odbiegam od opowiadania. Widar jest więc schowany, więc skupię się bardziej na samej historii. Najbardziej chyba podeszło mi miejsce akcji i bohaterowie. Jest w tym taka fajna “swojskość”, która dobrze pasuje do lżejszej konwencji. Niby nic nowego. Niby to już wszystko było. Nieważne. Ja, jako czytelnik, bardzo fajnie się w tym czułem, bo też i pokazujesz tę swojskość z takiej bardzo przyjemnej strony. Jest prawdziwa, ale nie nazbyt prawdziwa. Nie ma w tym Twoim tekście takiego prostactwa, humoru “pod rechot”. To wszystko przypadło mi do gustu.

Pomysł z nawiązaniem do Szekspira prawie dobry. Prawie, bo on mógł się fajnie sprawdzić, natomiast, nie ma co ukrywać, w pewnym momencie opowiadanie zwyczajnie zgasło. Robi się dużo poważniej, może nawet smutniej, co strasznie gryzie się z humorem i lekkością, którą serwujesz w pierwszej części opowiadania.

W drugiej części ten humor miesza się z powagą i to w taki sposób, że na końcu nie czujesz ani jednego, ani drugiego.

Choćby tutaj:

„Jezu, to Julka! – Przypomniał sobie nieśmiałe stworzenie z rudą czupryną, przemykające lękliwie po korytarzach podstawówki. Szybko odwrócił wzrok, ciesząc się, że ich rodzice nie zauważyli tej wymiany spojrzeń. – Ależ ona się zmieniła”.

Wyrosła na prawdziwą piękność. Ogarnął go ogromny żal, bo ta śliczna dziewczyna była poza jego zasięgiem. Ze spuszczoną głową powlókł się do swojego stolika.

Ojciec też zauważył Kapustów.

– A ci tu czego?! Zrobić coś, do pożaru jechać, ludziom dobytek ratować to nie, ale na festyn strażacki przyjść i piwo chlać to pierwsi – mruczał pod nosem, co rusz dotykając srebrnego medalu Za Zasługi dla Pożarnictwa, który dopiero co dostał.

Już i adwersarz zauważył Motków rozdarł się na całe gardło:

– Przy tych przeklętych Rusinach to i piwo wietrzeje. Że też cię na wschód nie odesłali, upowcu cholerny!

Romek zerknął w stronę stołu Kapustów i napotkał spojrzenie Julki. Miała w tych cudnych zielonych oczach taką samą żałość, jaką i on czuł. Pierwsza odwróciła wzrok i mógłby przysiąc, że widział łzy w jej oczętach. Zagapił się na kufel i przestał słuchać kłótni starych, zajadłych wrogów. Znał na pamięć jej dzieje, sięgające końca szesnastego wieku, kiedy to jakiś Kapusta, pachołek Stanisława „Diabła” Stadnickiego podpalił dom jakiegoś zagrodowego szlachciury nazwiskiem Motek. Wszyscy znali. Niejeden uczeń uratował się przed repetowaniem klasy, bo z ciekawości sprawdził, o co tym dwom właściwie chodzi.

Z jednej strony Romek, jego ogromny żal, jakaś forma tęsknoty, którą tu akcentujesz. A zaraz później złośliwy ojciec, który swoją wypowiedzią jakoś tak wpisuje się w ten obraz lekkiej, humorystycznej opowieści.

Wiesz, ja jestem chyba ostatnią osobą, która może się czepiać o to, że ktoś miesza humor z powagą. Sam to przecież robię nagminnie. Natomiast tutaj zwyczajnie mi się to gryzło. Nie ma jakiegoś przejścia. I piszę o swoich odczuciach. O tym, co faktycznie czułem przy czytaniu. Bo z tezą można się kłócić. Ale z tym, co czuł czytelnik, kłócić się już nie można, niechby nawet jego odczucia były skrajnie absurdalne. Bo te odczucia wywołał jednak tekst.

Inna rzecz, że jeden czytelnik nie jest żadną wyrocznią i jeśli to były tylko moje odczucia to nie ma żadnego problemu. Trafił Ci się specyficzny czytelnik i tyle. Jeśli jednak inni mieli odczucia podobne, to jednak znak, że na tym poziomie coś w tekście nie zagrało.

Ponieważ, jak pisałem, sam lubię mieszać humor z powagą, to, tak jak sama mieszanina akurat tutaj wywołała pewien dysonans, tak już ten fragment o historii bardzo fajny. I on mi akurat w tej (lekkiej przecież) historii nie wadził. Jest on w sumie bliski temu, jak ja widzę humor i jego rolę. Z jednej strony lekka historia, z drugiej takie nieco poważniejsze, lekko refleksyjne (czy akcentujące pewne absurdu) wstawki.

Czy coś jeszcze? A, tak. Pisałem, że pomysł z nawiązaniem do Szekspira prawie dobry. Prawie, bo jednak to nawiązanie jest mocne, przez co znika gdzieś element pewnego zaskoczenia, niepewności, co będzie dalej. Bo ta historia Romka i Julki, nawet jeśli nieźle wpleciona w opowiadanie o upiorach, wydaje się jednak czytelnikowi od początku przewidywalna. Z grubsza wiadomo, co tam mogło się stać i kwestia tylko, jak to zaadoptujesz do miejsca, w którym toczy się akcja. Słowem, to jest ten moment, kiedy opowiadanie czytelnikowi trochę gaśnie. Mniej ciekawi to, jakie były losy Romka i Julki, bo to z grubsza można przewidzieć. To nie zaskoczy. Bardziej czekasz, jak to się zakończy. A im bardziej czekasz, tym bardziej pragniesz na końcu jakiejś wolty. Zaskoczenia. Pobudzenia czytelnika na koniec.

A ponieważ tej wolty nie ma, to jednak raz przygasłe opowiadanie nie podrywa się już aż do końca. I znów, nie jest to zarzut jako taki. Bo ja naprawdę nic nie mam przeciw samemu pomysłowi. Ani przeciw zakończeniu. Piszę tylko o tym, jak to działało na mnie, jako czytelnika. A raczej, jak nie chciało zadziałać.

Jak już wyżej pisałem, nie masz do końca wpływu na odczucia czytelnika. Możesz je tylko w pewien sposób prowokować. Jeśli nie zadziała u jednego, to raczej wina jego podejścia do literatury. Jeśli coś nie zagra u większej liczby czytelników, znaczy, że ta próba sprowokowania takich, a nie innych odczuć zakończyła się fiaskiem i trzeba poszukać wniosków na przyszłość.

Podsumowując. Marudzę sporo, ale tekst mi się podobał. Jak pisałem wyżej, trudno się tu szuka lekkich tekstów na fajnym poziomie, większość uparła się, że koniecznie musi być poważnie. Jeśli więc ktoś porwie się na lżejszą historię, kibicuję mu szczególnie mocno i poprzez różne rady czy opisanie wrażeń z lektury staram się raczej dać mu pewien materiał poglądowy niż krytykować.

Bo to całkiem przyjemna lekka historia. Trochę przygasa w drugiej części, ale zwłaszcza pierwszą czytało się naprawdę fajnie.

Chyba tyle.

Pozdrowił i poszedł.

P.S. Ach, zapomniałbym. Nauczony doświadczeniami: szlaban na wykorzystywanie tego komentarza przeciwko mnie! XD

P.S. 2 Stężenie wulgaryzmów nie przekroczyło granicy krytycznej, więc (mając na uwadze przedmowę) nie marudzą.

Choć w sumie mam jedno pytanie. Czym się różni przekleństwo porządne od nieporządnego? :D

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Ej, no co jest?! Przecież to opowiadanie powinno już dawno znajdować się w Bibliotece. Irka, Ty to masz luz w formułowaniu giętkim myśli wszelakich. Piękne cudeńko Ci wyszło po prostu! Akurat miałem chrapkę na coś horrorowato-folkowego, bo faktycznie w Bieszczadach istniał kiedyś problem upiorów, rzeczywisty lub wymyślony. Tylko to Ministerstwo Magii gdzieś po drodze mi jakoś nie przypasowało, ale to bagatelka właściwie. :-) 

Cześć, CM, miło Cię tu widzieć. Bardzo się cieszę, że się podobało i nie musiałeś zbyt wiele marudzić. Jestem pod wrażeniem tego, jak napracowałeś się nad tym komentarzem. Obawiam się, że w przyszłym roku nie masz co liczyć na dyspensę przy wyborze do Loży ;)

 

Zacznę od pierwszego akapitu, który jako wprowadzenie do opowiadania wyjątkowo nie przypadł mi do gustu. ;)

Oj, już nie bij, zmieniłam po Twojemu ;)

 

Mam też jednak jedną gorszą wiadomość. Twój Widar ma na rynku konkurenta. Nazywa się Wędrowycz. ;-)

O nie, nie, proszę mi tu Widara do Wędrowycza nie porównywać, bo ja za tym ostatnim średnio przepadam. Widar lepszy :)

 

Pomysł na Widara w tym przypadku, przy tej historii, którą już mu napisałaś, dobry, ale na raz. Na raz, bo on tu jest jednak trochę schowany i na dłuższą metę to nie zadziała. Nie da się pisać kolejnych historii o danym bohaterze, kiedy nie będzie on na pierwszym planie.

No tak, ale teraz Widar ma dwójkę wdzięcznych mu na wieczność pomagierów. Wyobrażasz sobie co się stanie, kiedy spotkają się z wikingami i walkiriami :)

 

Swoją drogą, że Ciebie nie korciło, żeby go wysłać na jakiś kurs radzenia sobie z agresją.

PPomyślę, ale nie sądzę, żeby mu pomogło ;)

 

Pomysł z nawiązaniem do Szekspira prawie dobry. Prawie, bo on mógł się fajnie sprawdzić, natomiast, nie ma co ukrywać, w pewnym momencie opowiadanie zwyczajnie zgasło. Robi się dużo poważniej, może nawet smutniej, co strasznie gryzie się z humorem i lekkością, którą serwujesz w pierwszej części opowiadania.

Ej no, żeby mi się upiory pojawiły, ktoś musiał najpierw umrzeć i jakoś musiałam do tej śmierci doprowadzić. A umieranie zabawne nie jest ;)

 

Mniej ciekawi to, jakie były losy Romka i Julki, bo to z grubsza można przewidzieć. To nie zaskoczy. Bardziej czekasz, jak to się zakończy. A im bardziej czekasz, tym bardziej pragniesz na końcu jakiejś wolty. Zaskoczenia. Pobudzenia czytelnika na koniec.

Tego faktycznie nie ma. Nawet się nad tym zastanawiałam, ale żadna wolta mi tu nie pasowała. Nie można mieć wszystkiego ;)

 

Choć w sumie mam jedno pytanie. Czym się różni przekleństwo porządne od nieporządnego? :D

Hmm, a widzisz różnicę między kurwą a cholerą ;)

 

 

Witaj, Maćku, fajnie, że mam w Tobie kolejnego zadowolonego czytelnika i cieszę się, że trafiłam z tym, na co akurat masz apetyt :)

 

faktycznie w Bieszczadach istniał kiedyś problem upiorów, rzeczywisty lub wymyślony.

Zgadza się, czytałam nawet, że ludzi tam sobie poczynali z osikowymi kołkami, choć nie wiem, ile w tym prawdy. W każdym razie stąd się wziął pomysł :)

 

Tylko to Ministerstwo Magii gdzieś po drodze mi jakoś nie przypasowało

Sama się zastanawiałam, czy to zostawić, ale ponieważ to nawiązanie do poprzednich Widarów, więc zostało :)

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

A umieranie zabawne nie jest ;)

Dlaczego? Ja w opowiadaniach morduję kogoś bez przerwy, a i tak mi piszą, że zabawne. XD

Tego faktycznie nie ma. Nawet się nad tym zastanawiałam, ale żadna wolta mi tu nie pasowała. Nie można mieć wszystkiego ;)

Ano prawda. Nie można. Jeśli nic nie pasuje to faktycznie nie ma co pchać się w wolty na siłę. ;)

Hmm, a widzisz różnicę między kurwą a cholerą ;)

Ja tam tego drugiego w ogóle nie klasyfikowałem jako przekleństwo. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Dlaczego? Ja w opowiadaniach morduję kogoś bez przerwy, a i tak mi piszą, że zabawne. XD

No dobra, mnie się też zdarzyło i też było zabawnie. Wiesz, przy poprzednich Widarach mi zarzucano, że nic głębszego w nich nie ma. To dorzuciłam, a Ty mi tu, że teraz jest za poważnie ;)

 

Ja tam tego drugiego w ogóle nie klasyfikowałem jako przekleństwo. :)

A skoro tak, to rzeczywiście przymiotnik był niepotrzebny ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczna, fajna historia (mam nadzieję, że Anet się nie obrazi za użycie jej firmowego słowa, ale takie idealnie tu pasuje). Sama historia trochę śmieszna, nieco tragiczna, opowiedziana na luzie. Dobrze się ją czytało. Widar tym razem mniej widoczny niż w poprzednich tekstach, ale wciąż zabawny.

 

Dziękuję, ANDO, miło, że Widar nadal się podoba. Choć faktycznie trochę go tu mniej :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Chyba dobrze udało Ci się oddać klimat Bieszczad, bo aż mi się zatęskniło za Siekierezadą.

 

…wójt, który U Otka spędzał urlop…

Takie all-inclusive to ja rozumiem :)

 

Spodobał mi się motyw przedsiębiorcy pogrzebowego, który skutecznie, ale i w sposób elegancki neutralizuje kandydatów na upiory.

Wmieszanie w to wszystko bóstwa i wątku rodem z Szekspira to naprawdę dużo… ale nie za dużo. Zabawny tekst. Czytało się wartko i przyjemnie.

Witaj, Adamie :) Cieszę się, że się spodobało. To jest, jak niemiecki Eintopf, wrzucasz do gara, co masz pod ręką i czasem wychodzi, a czasem nie. Cieszę się, że tym razem smakowało :)

 

Chyba dobrze udało Ci się oddać klimat Bieszczad, bo aż mi się zatęskniło za Siekierezadą.

Wow, ten komplement bardzo mi się podoba :)

 

Takie all-inclusive to ja rozumiem :)

Wspomnienie z młodości, co prawda z gór nieco bardziej na zachód, ale – jak pisałam – każda wiocha w uniwersum ma taką knajpę :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

O, Widar :) Wrzucam do kolejki, mam nadzieję, że zdołam wrócić niedługo.

http://altronapoleone.home.blog

Czekam niecierpliwie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

:)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Upiory są złe– we wszystkich księgach jest tak napisane, więc musi to być prawda! Amen

Napisałaś taki trochę ciąg dalszy Romea i Julii, a raczej Romka i Julki, fajnie to wyszło. Historia z humorem, napisana lekko, trochę ironicznie. Poruszasz kwestie bogobojności prostego ludu, ich podejścia do obrzędów, tego w co wierzą.

Ciekawa puenta. Stachu czuł się zawiedziony tak naprawdę pozytywnym faktem: upiory okazały się niegroźne. Tyle, że to odebrało sens temu, co robił. 

Czytałam z przyjemnością:-)

pozdrawiam

 

Bardzo przyjemnie się czytało! Piszesz gładko i bez przewlekania, powtarzania, potoczyście w tym przypadku w widarowym stylu, choć jakieś wspólne elementy z innymi niewidarowym zauważam, więc po swojemu. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że Widar staje się pełniejszy, jakby coraz więcej miał w środku ducha. :-)

Jednym słowem – podobało mi się, sposób prowadzenia przez Ciebie opowieści, wmieszania Widara w tubylcze sprawy i odsłonięcie najprawdziwszej prawdy o upiorach. :-) A za zapomniane już Bieszczady <serce>.

 

Kilka rzeczy zwróciło moją uwagę, dwie z nich są dyskusyjne i przytaczam je tylko po to, aby się spytać, porozmawiać i dowiedzieć, jak ma być i dlaczego tak?

Gdy poziom irytacji niebezpiecznie zbliżał się do czerwonej linii z napisem: Wybuch, mózg niemal automatycznie przestawił się na tryb deliberacji językowych. Tym razem pożywki dostarczyły mu odgłosy, wydawane przez przybysza.

To jedna z tych rzeczy. masz tu czasowniki w dwóch trybach: pierwszy przeszły, drugi teraźniejszy. Prosiłoby się o „przestawiał”, wtedy byłaby konstatacja, niejako reguła i nie byłoby przeskoku.

a na czady nie można było liczyć

Tu, drobiazg, Czady chyba dużą literą, bo to wesołe pokraczne ludziki, ruchliwe i psotne stworzone w bajce M.Hessa (Bies i Czady). Ależ się ucieszyłam, kiedy o nich wspomniałaś. <serce>.

Oznaczało to nie tylko brak kanalizacji,(-,) czy niedostatek wychodków ze spłuczką, ale przede wszystkim pamięć i wiarę.

Tu jest to drugie zapytanie. Raczej bez przecinka, podobnie do: skrzydełko czy nóżka; idziesz czy chcesz tu zostać. Chyba, żeby potraktować jako dopowiedzenie typu: to pies, czy może kot; no i że nie ma po tym kropki, więc ewentualnie można potraktować jako wtrącenie.

Gospodzki

A to drugie moje zakochanie, karczmarz – śląskie – fajne :DDD

„I tak to jest – dumał smętnie. – Bóg się pojawia, robi zamęt, a potem zostawia człowieka samego”.

Jak zawsze, <serce>.

srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, Olciatko, fajnie, że lektura sprawiła Ci przyjemność :)

 

Upiory są złe– we wszystkich księgach jest tak napisane, więc musi to być prawda! Amen

No, ludzie jak sobie coś wbiją do głowy, to trudno im to wybić. Stach przekonał się o tym na własnej skórze. A jak się już wybije to też pojawia się problem, bo co, u licha, zrobić z całym tym czasem, kiedy się wierzyło.

 

 

Asylum, Ciebie też witam i cieszę się, że Widar się podobał.

Jednocześnie odnoszę wrażenie, że Widar staje się pełniejszy, jakby coraz więcej miał w środku ducha. :-)

Trochę mu chciałam ducha dołożyć, żeby nie był taki tylko dla śmiechu. Cieszę się, że się udało.

 

A za zapomniane już Bieszczady <serce>.

Ech, to raczej wspomnienie Bieszczad z czasów mojej młodości. Teraz nawet tam tłumy :)

 

Tu, drobiazg, Czady chyba dużą literą, bo to wesołe pokraczne ludziki, ruchliwe i psotne stworzone w bajce M.Hessa (Bies i Czady). Ależ się ucieszyłam, kiedy o nich wspomniałaś. <serce>.

Tu mam wątpliwości, krasnoludki, elfy, orki, a nawet ludzie, wszystko z małej, więc czemu tak czady wyróżniać? Jakby był tylko jeden, to co innego ;)

Pozostałe Twoje poprawki naniosłam.

 

A to drugie moje zakochanie, karczmarz – śląskie

Też wspomnienie z młodości, choć jak słusznie zauważyłaś, region trochę nie pasuje, ale co mi tam :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa wersja (IMO lepsza :) ) Romea i Julii. Polecam choćby dla porównania 

A dziękuję, wystarczyło z nich zrobić truposzy i od razu postacie są odświeżone ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka