- Opowiadanie: Serginho - Wzgórze potępionych dusz (cz. 4)

Wzgórze potępionych dusz (cz. 4)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wzgórze potępionych dusz (cz. 4)

Kobieta przeglądała właśnie jakąś starą książkę z czarną okładką, która, w mniemaniu Mike'a, powinna była się już dawno rozłożyć na przestrzeni czasu. Zdziwił się trochę, gdyż nigdzie nie dostrzegł tytułu i autora. Przerzucając kolejne pożółkłe kartki, Ann wzbijała w powietrze kurz, tańczący niedbale w mocnym świetle latarki. Nie zwracała na to zupełnie uwagi, skupiając się na treści. Mike zastygł w bezruchu, czekając, co mu odpowie. Pośród otaczających ich ciemności czuł się co najmniej dziwnie.

 

Ann natomiast, jakby oderwana od rzeczywistości, zatrzymała się na jakiejś stronie i przeczytała coś pod nosem. Mike nie zrozumiał z tego zupełnie nic, choć zapewne nie słuchał dość uważnie, skupiając się na pogrążonym w mroku otoczeniu. Miał wrażenie, że z ciemności wyskoczy za chwilę jakaś bestia i rozniesie ich na strzępy. Nagle Ann wypuściła książkę z rąk i opadła na podłogę, chwytając się za skronie.

– Wszystko w porządku? – Mike dopadł do niej.

– Tak, po prostu rozbolała mnie głowa. Mam przed oczami białe gwiazdki.

– Migrena?

– Nie wiem. – Uśmiechnęła się niemrawo. – Nie świeć mi w twarz.

– Przepraszam. – Chłopak opuścił latarkę. – Chodźmy stąd, myślę, że powinnaś się położyć i przespać. Jutro z rana zajmiemy się resztą.

Pomógł jej wstać, po czym wziął do rąk książkę, z której wcześniej czytała. Przekartkował ją na szybko, widząc jedynie puste strony. Dziwne, przecież dokładnie słyszał, że Ann coś przeczytała. Chyba, że znowu mu się wydawało.

Wrzucił książkę do otwartej skrzyni i wraz z kobietą opuścili z wolna piwnicę, kierując się do starej chaty nad nimi.

* * *

Mike'a obudziło przeraźliwe zimno. Miał wrażenie, jakby spał na Antarktydzie. Czerwone cyfry elektronicznego zegarka pokazywały kwadrans po północy. Chłopak przekręcił się na drugi bok i dostrzegł siedzącą na krawędzi łóżka Ann. Odwrócona plecami, zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Podźwignął się, narzucił na siebie bluzę i położył dłoń na jej plecach. Przeszły go ciarki.

– Wszystko w porządku, kochanie? Nie jest ci zimno? Jesteś lodowata.

– Tak, wszystko gra. Śpij – odrzekła beznamiętnie, nawet nie zerkając w jego stronę.

– Znowu się o coś na mnie boczysz? Przecież nic nie zrobiłem.

– Nie boczę się, śpij. – Znów ten sam chłodny ton.

– Jak sobie chcesz, mogłaś poczekać z tym do rana, a nie teraz medytować o północy – burknął i opadł na poduszkę.

Zamknął oczy i próbował zasnąć, jednak coś mierziło go w środku. Gdy po raz kolejny uchylił powieki, zobaczył stojącą nad nim Ann. Unosiła właśnie nad głowę wielką siekierę. Odruchowo przetoczył się po łóżku i wyrżnął o podłogę, gdy siekiera opadła na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego głowa. Podniósł się jak rażony prądem i spojrzał w kierunku dziewczyny, próbującej wydobyć ostrze.

– Hej, co ty wyprawiasz! – warknął, choć przerażenie zaczęło ściskać mu gardło. – Chciałaś mnie zabić?

– Chciałam tylko przypieczętować naszą miłość, kochanie!

– Jeśli to są jakieś żarty, nie są śmieszne. – Chłopak zaczął się szybko ubierać. – Odłóż tę siekierę, wsiądźmy w samochód i po prostu stąd wyjedźmy. Chyba źle się czujesz.

– Och, czuję się wspaniale, naprawdę. Już dawno nie było tak dobrze – odpowiedziała i wyszarpnęła w końcu ostrze spomiędzy sprężyn łóżka.

– O czym ty mówisz! Nie poznaję cię, przestań się ze mnie nabijać! – krzyczał, kierując się z wolna w stronę drzwi, które miał za plecami.

– Nie nabijam się z ciebie, kochanie. Przestań się ruszać, żebym mogła zrobić to, co i tak nieuniknione. – Jej lodowaty ton głosu doprowadzał go do szału.

Chwycił za klamkę i wtedy dziewczyna zaatakowała ponownie, uderzając znad głowy. Chyba tylko dobrej koordynacji ruchowej Mike zawdzięczał życie. Nie podejrzewał, że pięć lat spędzonych w drużynie futbolowej przyda mu się aż tak bardzo. Aczkolwiek unikanie pędzących zawodników było łatwiejsze, niż latającej siekiery. Ostrze świsnęło mu koło ucha, wbijając się w drzwi. Poleciały drzazgi, gdy Ann ponownie próbowała wydobyć zaklinowaną broń.

 

Mike musiał się stąd wydostać, a dziewczyna stała mu na drodze. Z bólem serca zdzielił ją w twarz, a potem odrzucił na łóżko. Ann w odpowiedzi zaśmiała się diabelsko.

– Podoba mi się ta nowa zabawa! Aż żal będzie mi ciebie zabijać, kochanie.

 

Chłopak wybiegł z pokoju, a pokonując schody, słyszał szalony śmiech swojej dziewczyny. Włączył światło na parterze, trzęsąc się ze strachu i rozglądając nerwowo po całej chacie. Chwycił za latarkę i kluczyki do trans ama, wciąż zastanawiając się, co sprawiło, że Ann się tak zachowuje. Może po prostu chciała się go pozbyć i planowała to od dłuższego czasu? Ściągając go tutaj mogła mieć pewność, że nikt jej w tym nie przeszkodzi. Szybko jednak odrzucił te myśli od siebie – przecież oboje się kochali, za miesiąc mieli się zaręczyć, a ona zachowywała się tak, jakby coś ją opętało.

 

Później się będzie nad tym zastanawiał, najpierw miał zamiar pojechać do Night Springs i sprowadzić jakąś pomoc, cokolwiek. Wypadł z chaty na zimne, nocne powietrze, wsiadł do czarnego samochodu i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik, jak na złość pomrukiwał leniwie i krztusił się, odmawiając współpracy.

– Kurwa! – warknął i uderzył dłońmi w kierownicę. – Że też teraz musiał się zjebać! Odpal, stary gruchocie!

 

Nie odpalił, natomiast w drzwiach domku stanęła Ann, unosząc siekierę. Chłopak nie czekał aż się zbliży – wysiadł z samochodu i rzucił się w stronę ciemnej ściany lasu, zza której przebijało się blade światło. To musiał być dom Whibleya! On na pewno coś zaradzi, wezwie pomoc! Nie oglądając się za siebie, wbiegł między mroczne drzewa, rozświetlając drogę latarką.

 

* * *

Nie wiedział, ile czasu minęło nim dotarł do posiadłości weterynarza, w każdym razie wydawało mu się, że trwało to całą wieczność. Łapczywie zaciągał się powietrzem, próbując uspokoić rozszalałe serce. Dawno już nie biegał, zwłaszcza po lesie, i nieco siadła mu kondycja. Z duszą na ramieniu przekroczył ogrodzenie, mijając czarnego Mitsubishi Warriora i zerknął na duży, drewniany budynek. W każdym oknie dostrzegł światło; również podwórko było pod tym względem nieźle naszpikowane latarenkami. Zupełnie jakby mieszkał tu ktoś, kto się boi ciemności.

 

Wszedł na werandę i zapukał do drzwi. Rozejrzał się przy okazji nerwowo po okolicy, mając nadzieję, że Ann nie wyłoni się za chwilę z lasu. Czekał, aż ktoś mu łaskawie otworzy, jednak nikt się nie pojawił. Ponowił więc czynność, tym razem głośniej niż poprzednio.

I znowu nic.

 

Mike, zdenerwowany, nacisnął na klamkę. O dziwo ustąpiła. Uchylił drzwi i wszedł do domu, próbując uspokoić oddech. W środku panowała niczym niezmącona, niepokojąca cisza.

 

– Halo?! Panie Whibley?! Jest tu kto?! – rzucił głośno.

 

Nikt mu nie odpowiedział.

 

– Pani Whibley?! – zawołał z nadzieją w głosie.

 

Próbując opanować rosnący strach, szedł powoli korytarzem, mijając porozrzucane wszędzie dokumenty, obalone meble i rozbite doniczki, dookoła których walała się ziemia oraz kwiatki. Wszędzie panował istny bałagan, jakby ktoś stoczył tutaj jakąś walkę, bądź z premedytacją zdemolował dom. Wiedziony instynktem, wszedł do pierwszego pomieszczenia z prawej strony korytarza. To była kuchnia, a widok, jaki Mike ujrzał pod jedną ze ścian, sprawił, że zrobiło mu się niedobrze. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny i zakrył usta przedramieniem, podchodząc bliżej.

 

Pod oknem dostrzegł zastygłe w bezruchu ciało kobiety. Jeśli to była pani Whibley, to już nie żyła. W miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się jej twarz, obecnie zionęła ohydna dziura wypełniona krwawą galaretką. Nieco wyżej, Mike zobaczył kawałki mózgu i tkanek przyklejone do ściany pod którą leżała, malujące na deskach purpurowy, śmierdzący szlaczek. Strzał musiał zostać oddany z bliska i bronią większego kalibru, skoro głowa kobiety została niemal zmieciona z karku. Poczuł, jak ponownie robi mu się niedobrze i w jednej chwili zwrócił całą kolację na podłogę.

 

Co tu się wyrabiało? Dlaczego ktoś go w to wciągnął? Chłopak czuł, jak drętwieje z przerażenia. Nigdy wcześniej nie widział trupa w takim stanie. Nigdy wcześniej nie widział żadnego trupa, do cholery! W pomieszczeniu wciąż unosił się zapach prochu, więc kobieta z pewnością zginęła niedawno. Gdzie zatem był jej mąż? Może też już nie żył?

 

Te i inne myśli kołatały się w głowie Mike'a, gdy wyszedł powoli z kuchni i skierował się schodami na piętro. Miał zamiar znaleźć Whibleya, nieważne w jakim by był stanie. Przy odrobinie szczęścia dowie się – jeśli ten żyje – co się tutaj stało i nakreśli mu własną sytuację. Może nawet pojadą do miasta i zawiadomią kogo trzeba? Wzdrygnął się, rozmyślając o Ann, która gdzieś tam była, z siekierą w dłoniach, próbując go dopaść. Musiał się stąd wynieść i to jak najszybciej.

 

W ciągu kilku minut przeczesał wszystkie pokoje na piętrze. Bez rezultatu, nigdzie nie znalazł weterynarza. Chciał wybiec z chaty, gdy usłyszał odgłos tłuczonej szyby dochodzący z parteru. Czyżby Ann go odnalazła? A może to był Whibley? Może był ranny i potrzebował pomocy? Może Ann dopadła Whibleya? Mike trząsł się ze strachu, pokonując z wolna kolejne stopnie. Nim skierował się w stronę hałasu, wszedł do kuchni i chwycił za leżący na blacie olbrzymi nóż do patroszenia ryb.

 

Umysł wypełniały mu przeróżne wizje, a przerażenie graniczyło z obłędem. Chciał odjechać, zostawić to wszystko, ale jeśli ten człowiek – Martin Whibley, potrzebował jego pomocy, musiał mu jej udzielić. Poza tym i tak nie wiedział, gdzie weterynarz trzyma kluczyki do samochodu. Chłopak przełknął ślinę i wszedł do salonu, ściskając kurczowo rękojeść noża. Smród roznoszący się w pomieszczeniu przywodził na myśl świeżo rozkopany grób z truchłem topielca. Jedno z okien pod ścianą było rozbite, a deski niemal wyrwane z futryny. Było cicho i spokojnie, jakby nic się nie zdarzyło; jedynie drwa trzaskały radośnie w kominku z szarej cegły. Mike wyjrzał przez rozbite okno i zaciągnął się mroźnym, nocnym powietrzem, które przyniosło niewielką ulgę. Jak okiem sięgnąć, okolica tonęła w objęciach nocy. Gdzieś w oddali usłyszał stłumione wycie wilka i wzdrygnął się mimowolnie.

 

Już miał się zbierać do wyjścia, gdy kątem oka dostrzegł ruch po prawej stronie. Odwrócił się błyskawicznie. To, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach i wstrzymało na chwilę oddech. Z ciemnego kąta salonu wyszedł Whibley, mierząc do chłopaka ze strzelby. Weterynarz nie był sobą – jego ciało oplatała jakaś ruchoma, szara maź, która wyglądała jak żywa istota. Ilekroć Mike starał się utkwić w niej swój wzrok, ta zmieniała swe położenie i rozmazywała się przed oczami. W końcu chłopak spojrzał w twarz swemu przeciwnikowi. Usta weterynarza wykrzywił uśmiech szaleńca.

 

– Niektóre zwierzęta trzeba uśpić! To niewdzięczna praca, ale ktoś musi ją wykonać! – Whibley warknął ponurym, nieziemskim głosem.

 

Mike'owi zdawało się, że to jeden wielki koszmar, z którego nie może się obudzić! Zamarł, a włosy zjeżyły mu się na głowie. Nie miał szans dopaść Whibleya, stał oddalony od niego o co najmniej sześć kroków, poza tym strach trzymający jego ciało w ryzach nie pozwalał nawet drgnąć. Pogodził się z tym, że za chwilę odpłynie w nicość. Zamknął oczy i nie ruszając się z miejsca, oczekiwał najgorszego. Whibley nacisnął spust.

 

C.D.N.
Koniec

Komentarze

Podoba mi się ta część. Dobre jest to, że kończysz w najbardziej dramatycznym momencie dzięki czemu czytelnik czeka na kolejny epizod. Na mój gust jednak akcja rozpędziła się zbyt szybko. Wydaje mi się, że niepokojące zdarzenia (jak ogień w kominku, który jest a potem go nie ma) powinny narastać by w kulminacyjnym momencie zaowocować morderczym opetaniem.

PS. Nowy awatar :)

@ Draquo Storm:
Posunięcie akcji do przodu to jak najbardziej świadome zagranie :). Oczywiście, mógłbym się rozpisywać, dawkować umiejętnie klimat i emocje, ale nie chcę zamknąć się na piętnastu częściach tego opowiadania, zwłaszcza, że mam jeszcze w głowie sporo pomysłów fabularnych co do tej opowieści i zastanawiam się, jak to upchnę w kolejnych kilku częściach ;). Ilość materiałów i pomysłów które już tam sobie gdzieś spisałem do zeszytu nadawałaby się na książkę, nad czym się zresztą zastanawiam, ale zobaczymy jak to wyjdzie. Póki co, cieszę się, że tekst się podoba. Kolejna część już powstaje, pierwotnie założyłem sobie, żeby finał miał miejsce w Halloween, ale ze względów na sprawy ogólno-życiowe i poślizgi wiem już, że nie wyrobię się w tym terminie. Dzięki za pozytywny odbiór, to motywuje do dalszej pracy! :)

Klimat jak z opowiadań Kinga.
Trochę nie kumam osadzenia akcji w Ameryce. Nie to, żebym się czepiała, ale jeśli nie jest to potrzebne to po co bawić się w zagraniczne klimaty?
Błędów za wielu nie wyłapałam, styl pisania jest dobry, akcja nawet wciąga. Ale znów się powtórzę i powiem, że wszystko  jest tu dla mnie trochę zbyt mocno przesiąknięte kinem amerykańskim i panem Kingiem.
Niemniej, konkluzji stwierdzam, że opowiadanie jest całkiem niezłe.
Pozdrawiam.

@ Kali:
Jesteś kolejną osobą, która mówi/pisze mi, że moje opko ma podobny klimat do dzieł Kinga. Najciekawsze jest to (ew. najśmieszniejsze :P), że z książek Kinga przeczytałem tylko jego "Poradnik rzemieślnika..." i jeszcze jakąś jedną (zapomniałem teraz tytułu, gdyż było to dawno temu), więc z pracami Mistrza Grozy nie miałem zbyt wiele wspólnego i tak naprawdę nawet nie wiem, jaki mają styl czy klimat. Jeśli chodzi o horror, zawsze bardziej ciągnęło mnie do Mastertona i Barkera, niż do Kinga. Niemniej miło mi, że akurat z nim Ci się kojarzy "Wzgórze...", bo to chyba dobrze rokuje ;).

A co do "amerykanizacji" opowiadania, to taki był zamysł, co zresztą zaznaczyłem we wstępniaku na początku pierwszej części. Poza tym akcja opka nie dzieje się w kraju wujka Sama, a w Kanadzie, na bliżej nieokreślonym zadupiu (chyba nigdzie tego nie zaznaczyłem, więc teraz uświadamiam :P).

Miło, że się podoba, piąta część już powstaje :). Pozdrawiam!

Takie opowiadania lubię:P Jadę dalej.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka